Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
First topic message reminder : Kuchnia Kuchnia charakteryzuje się minimalistycznym designem z dominującymi elementami drewnianymi. Centralną część stanowi wyspa kuchenna z gładkim, ciemnym blatem i pionowymi żłobieniami na froncie. Nad nią zawieszono dwie stylowe lampy w kształcie kul. W tle znajdują się otwarte półki z naczyniami oraz pionowe drewniane panele, dodające głębi. Wazon z gałązkami na blacie i taborety z surowego drewna uzupełniają estetykę. Ściany są wykończone w ciemnych tonacjach, a okna wpuszczają naturalne światło. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Dorian zupełnie nie przejmował się kaprysami swojego szlafroka – ile odsłaniał, ile skrywał. To była jego najmniejsza troska. Nie miał przecież nic do ukrycia, a noc była dostatecznie ciepła, by nie zaprzątać sobie tym głowy. Wręcz przeciwnie, z pewnością to jedno spojrzenie łapczywie śledziło każdy odsłonięty fragment jego ciała, delektując się tą krótką ucztą. Siedział wygodnie, spokojnie, ale z intensywnym skupieniem obserwował każdy gest, każdy ruch Gilberta. Z jakim zainteresowaniem mężczyzna badał nowe dla siebie dzieło, wciąż niedokończone, ale pełne obietnicy. – Dokładnie tak. Jeszcze nie jest w całości sklejone, ale kiedyś będzie wyglądać właśnie tak – powiedział Dorian, z zadowoleniem obserwując reakcję na twarzy Gilberta. Uśmiechnął się lekko, niemal triumfalnie, jakby w myślach bawił się wizją rozgrywki między nimi. "I co teraz, wróbelku? Czy to głaszcze twoje ego, czy może jednak zapędza cię w kozi róg, bo się tego boisz? Boisz się, że ktoś cię zobaczy, że ktoś zacznie dostrzegać więcej? Że ktoś, kto mógłby wyciągnąć do ciebie rękę, przeprowadzi cię przez ciemność aż po blask księżyca? A może nie chcesz, by ktokolwiek widział w tobie coś, o co warto się starać?" – Tak, właśnie o to chodzi. Wiesz, trudno to dokładnie przetłumaczyć tak dosłownie –ale tak chodzi o piękno i spokój, jakie można odnaleźć w niedoskonałości, w tym, co przemijalne. W prostocie, która wyzwala z uprzedzeń. To jedna z centralnych idei tamtejszej kultury – wyjaśnił, spoglądając na Gilberta. Gdy dostrzegł, jak ten przygryza wargę, wiedział, że trafił w samo sedno. "Boisz się, prawda? Bo ktoś w końcu chciał zobaczyć w tobie więcej." Parsknął cicho, niemal z ironią, jakby to, co właśnie usłyszał, było zaledwie błahostką. – To chyba najmniejszy problem, prawda? Chyba że... nie wyrażasz zgody – powiedział, uśmiechając się grzecznie, choć w jego oczach czaiło się coś głębszego, mroczniejszego. "Zwiążę cię do samego rdzenia, do kości. Zabiorę twój ból, twoje cierpienie, i zaszyję twe serce." Myśl ta krążyła w jego głowie, niczym echo, które stawało się coraz głośniejsze. Czuł, jak coś go pociąga, jak magnetyczna siła wciąga go w tę otchłań, tę nieskończoną przepaść. "Pozwól mi wpaść w ten króliczy dół, zgub mnie, zniszcz mnie. Niech jedyne, czego będę pragnął, to śmierć albo słodkie zapomnienie na zawsze." Atmosfera zagęściła się, ale nie w sposób, który byłby przyjemny. Coś się zmieniło – ton rozmowy stał się cięższy, niemal namacalnie ciążył na jego ramionach. Dorian poczuł, jak z każdą chwilą jego uśmiech słabnie, aż w końcu całkiem zniknął. "Czy naprawdę powinienem w to dalej brnąć? Może jeszcze nie jest za późno, by to przerwać. Może powinienem wyrzucić Cię stąd, zanim będzie za późno, zanim po raz pierwszy od dawna utopię się w alkoholu, próbując zapomnieć. Wmawiając sobie, że wszystko tej nocy było tylko pijackim majakiem." W myślach krążyło mu pytanie, którego nie miał odwagi zadać na głos: "Zabiłbyś mnie bez wahania, kochanie? Czy teraz, gdy nie jestem już anonimowy, o wiele trudniej będzie Ci się mnie pozbyć?" Zastanawiał się nad tym z niepokojącą intensywnością. Wiedział, że nie jest tutaj, bo sprawia mu to przyjemność. Dorian nie mógł być aż tak naiwny... a jednak był. W głębi serca chciał wierzyć, że tym razem będzie inaczej, że może jeszcze coś uratuje. Lecz umysł, który dawno przejął kontrolę tam, gdzie serce przestało się liczyć, podpowiadał mu inne myśli. Nie mógł jednak zrezygnować, nie teraz. Chciał dostać się głębiej do duszy Gilberta, odkryć te ukryte rany, blizny, które tak starannie maskował. Ale nie po to, by je rozdrapać, nie po to, by zadać ból. Chciał je zrozumieć, dotknąć, bez zaogniania ich. Wiedział jednak, że nie posiada żadnej maści, żadnego lekarstwa, które mogłoby je wyleczyć, sprawić, by zniknęły na zawsze. "Chcesz, żebym był twoim katem, sędzią czy ratunkiem? Wybierz mądrze, bo mogę być kimkolwiek zechcesz..." – Może powinienem po prostu przestać gadać – mruknął, jakby zrezygnowany, z cieniem goryczy w głosie. – Jak widzisz, jestem duszą towarzystwa – dodał z ironicznym uśmiechem, próbując ukryć głębsze emocje za zasłoną sarkazmu. Jego dłonie nadal spoczywały na dłoniach Gilberta, jakby czerpał z nich coś więcej niż tylko ciepło. Zapamiętywał ich fakturę, delikatność skóry, linie palców, jakby chciał wryć je w pamięć. Kciuk, który subtelnie przesuwał się po wierzchu dłoni Gilberta, poruszał się powoli, z czułością, jakby badał teren, który chciał poznać na wylot, ale bał się przekroczyć granicę. Nie wierzył w demony z japońskiego folkloru – były pięknymi, niemal hipnotyzującymi opowieściami, lecz to właśnie im brakowało tej rzeczywistości, której potrzebował. Dla niego były zbyt odległe, zbyt ulotne. Zafascynowany jednak ludzkim umysłem, doskonale rozumiał, dlaczego ludzie chcą w coś wierzyć. To ich sposób na odnalezienie sensu, którego sami nie potrafią stworzyć. Szukają niewidzialnych sił, które nadają życiu kierunek, jak rodzic, do którego mogą się zwrócić. Wiara staje się odpowiedzią na pytania, na które nie ma prostych odpowiedzi. Dorian, choć sam nie był wolny od tych przemyśleń, podchodził do nich z rezerwą, jak do obiektu studiów. Wierzył, ale jego wiara była zimna, przepełniona sceptycyzmem, przesiąknięta racjonalizmem. Gdy Gilbert zaczął mówić o śnieżnej damie, Dorian uniósł lekko brew. Jego myśli wędrowały w kierunku tego porównania. "Może rzeczywiście jesteś jak Yuki Onna… Gdybym spuścił gardę, już dawno spadłbym w nieskończoną przepaść, a ty zabrałbyś wszystko, bez mrugnięcia okiem, nie przejmując się żadną konsekwencją. Bo tak byłoby łatwiej. Ale teraz, gdy przestałem być anonimowy, coś się zmieniło. Zaczynasz się wahać. Boisz się odejść? Może chcesz okazać mi tę samą łaskę, którą śnieżna dama okazała młodemu drwalowi… Ale dlaczego?" Patrzył na Gilberta z powagą, ale w jego oczach pojawił się iskrzący błysk, jakby w tej ciszy i spokoju tlił się ogień, który nie mógł zostać całkowicie stłumiony. – Może pragniesz, by ludzie cię nie zobaczyli – zaczął, jego głos był teraz spokojny, lecz przeszywający. – Może nie lubisz, kiedy poświęcają ci uwagę, bo myślisz, że na nią nie zasługujesz. Chciałbyś być tylko cieniem, smugą, którą mijają, nie zauważając, by po chwili o tobie zapomnieli... Jeśli w ogóle zwrócą na ciebie uwagę – mówił powoli, z wyraźnym akcentem na każde słowo. Jego spojrzenie było uważne, niemal przenikliwe, a mimo to gdzieś w głębi płonął ów mały ognik, ten sam, który podpowiadał mu, że Gilbert jest prawdziwy. Ale jednocześnie wiedział, że Gilbert chciałby być czymś innym niż tylko rzeczywistością – chciał stać się snem, iluzją, czymś ulotnym, nierealnym. Kimś, kto przeminie jak sen, którego już nigdy więcej się nie śni, ani nie czuje. Czuł, jak szlafrok powoli zsuwa się po jego ramionach, odkrywając coraz więcej skóry. Królik na jego żebrach, jego znamie, zdawał się biec szybciej, jakby ożył na moment, gdy oddech Doriana stał się gwałtowniejszy, płytszy. Tatuaż na wewnętrznej stronie ramienia napiął się razem z mięśniami, a jego ciało instynktownie zareagowało na dotyk. "Nie, Dorian, nie wpadaj w to znowu" – próbował karcić samego siebie, choć z każdą sekundą coraz trudniej było mu ignorować rozpalające się na nowo emocje. Dotyk przepalał się przez jego skórę niczym żar, oddech Gilberta upajał, a każde spojrzenie przeszywało go na wskroś, wywołując dreszcze."Przestań, wystawiasz się" – zbeształ się w myślach. Wziął dwa głębokie oddechy, próbując odzyskać kontrolę nad sobą. Czuł, jak jego ciało zaczyna się rozluźniać, jak napięcie powoli opuszcza mięśnie, ale jego twarz stała się twarda, zamknięta. Teraz był jak Shogun, silny i nieprzenikniony. W tej chwili dla Doriana nie było miejsca. – Może jednak jesteś ważniejszy – powiedział niskim głosem, a jego usta ledwie musnęły wargę Gilberta, jakby zuchwale igrając z tym cienkim marginesem intymności. – Widzę, jak pięknie cię to łechta. Wiem, że tego właśnie chciałeś – "aby ktoś poświęcił ci czas. Ta noc była ci potrzebna tak samo jak mnie". Patrzył na niego, jego spojrzenie było głębokie, a słowa, choć spokojne, niosły ze sobą niewypowiedziane napięcie. W powietrzu unosiła się mieszanka pożądania i lęku, jakby ich emocje splatały się w nierozerwalnym uścisku. – Nie jesteś nią... Jesteś zbyt rzeczywisty – mówił z niepokojącą ciszą, jakby każde słowo było starannie wyważone. – A przez to możesz mnie zranić o wiele dotkliwiej i skuteczniej. To właśnie czyni cię niebezpiecznym – powiedział to z tak spokojnym tonem, że kontrastowało to z burzą, która przetaczała się w jego wnętrzu."Czy to właśnie chciałeś usłyszeć?" – pomyślał. – "Chciałeś, bym nazwał cię niebezpieczeństwem?" W jednej chwili Gilbert poczuł lekkie napięcie na swoim łańcuszku z pentaklem. Dorian zahaczył o niego palcem, jakby właśnie dotknął obroży, którą można byłoby łatwo zaciągnąć. Zabawne, pomyślał, jak uroczo to wygląda. Jako dziecko nosił swój pentakl na podobnym łańcuszku na szyji, ale teraz był w zupełnie innym miejscu, z zupełnie innymi intencjami. – W końcu masz teraz przed sobą łatwą, podatną ofiarę – powiedział Dorian, głos miał głęboki, odorbinę drżący, ale kontrolowany. – Kogoś, kto zachowuje się jak nastoletni idiota… Jedno z wielu imion, które zaraz zniknie z twojej pamięci, tuż po tym, jak zabijesz mnie w świetle, żeby patrzeć, jak tonę. – Jego palec, który do tej pory błądził po skórze, teraz zaplątał się całkowicie w łańcuszku Gilberta, jakby szukał czegoś, czego mógłby się uchwycić, by nie zatonąć w tej otchłani emocji. "Chcesz, żebym spuścił głowę? Żebym zapomniał, jak się oddycha, bo ty odejdziesz bez śladu, zostawiając mnie w ciemności?"– kontynuował, myślach, mimo pozornego spokoju, pobrzmiewała nuta rozczarowania, a może nawet gniewu. – Naprawdę muszę cię pochwalić za tę umiejętność tworzenia pięknych iluzji, za udawanie zainteresowania. Może powinieneś rozważyć zmianę zawodu – dodał z kpiącym uśmiechem, choć jego oczy mówiły coś zupełnie innego. Z uniesionym kącikiem ust czekał na reakcję, ciekaw, jak daleko może się posunąć, zanim przekroczy granicę. "Nie znam cię, mimo że myślałem, że poznałem cię chociaż trochę. A pragnienia, które we mnie wzbudzasz, wymykają się spod kontroli." Czuł, że balansuje na cienkiej linii, nie wiedząc, czy te słowa rozpalą ogień, czy ugaszą wszystko, co między nimi istniało. "Będę cię gonił każdego dnia i każdej nocy"– pomyślał, wiedząc, że ta obietnica może być tak samo niebezpieczna, jak to, czego teraz pragnie. Chciał, żeby Gilbert stał się dla niego rzeczywisty, namacalny, a jednocześnie bał się, że w jego oczach jest nikim – ledwie cieniem, niewartym zapamiętania. Ta myśl coraz mocniej wgryzała się w jego świadomość, choć nie pozwalał, by cokolwiek z tego wyryło się na jego twarzy. Ta pozostała nieprzenikniona, zimna, jak marmurowy posąg. Dorian zamilkł, czekając, jak Gilbert zareaguje na ten lodowaty spokój, na słowa, które wyrzucił z siebie jak kamienie. Czuł, że balansuje na krawędzi, a każde słowo mogło być tym, które przechyli szalę. W tej chwili był jak rzeźba – bez emocji na twarzy, ale kipiąca uczuciami pod powierzchnią, jak lawa skryta pod warstwą. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Dostrzegł to. Niebezpieczny błysk w dorianowym spojrzeniu. Odrobinę szaleństwa czającego się na krawędzi źrenic. I znowu pojawił się on, cały w skowronkach - przyjemny dreszcz goszczący najpierw dolnych, potem górnych partiach organizmu. Rozerwij mnie na kawałki, do kości,a potem zbierz wszystko - uczucie, ból. Wszystko, co czuje, co myślę, czego nie chcę i czego nie potrzebuję, a na koniec zrób to, co obiecujesz... - Skąd, zaszyj moje serce - rzucił w przestrzeń, jakby właśnie informował go, że zaraz zacznie padać, wiec weź parasol albo weź kurtkę, wieczorem będzie zimno. Nie było. Dzisiejszej nocy nie było zimno. Temperatura skoczyła o kilka stopni w górę, gdy dłoń Doriana zaplątała sie w srebrny łańcuszek - jedyna pamiątka, jaka została mu po Anette. Poczuł jak jego sploty wżynają się w skórę - to właśnie pragniesz zrobić z moim ciałem, skarbie? - kiedy pociągnął go za ten element biżuterii, jak psa prowadzącego na łańcuchu. Na krótką chwile, ledwie ułamki sekund, pod wpływem może pragniesz, by ludzie cię nie zobaczyli w cecilowym spojrzeniu zatlił się smutek; chciał, kiedyś bardzo pragnął byś zauważony, obecnie jednak te aspiracje przestały mieć znaczenie. Jesteś jak jeden na milion. Dostrzegłeś mnie, skarbie, mimo wszystkich przeciwności losu, dlatego tu jestem, sączę twoje wina, patrzę ci w oczy, oddycham tym samym powietrzem co ty, pozwalam, by nasze oddechy się ze sobą mieszały. Nie szukał zrozumienia. Podejrzewał, że dusza towarzystwa pokroju Doriana nie pojmie jego rozterek. Nie szkodzi. Nie on pierwszy, nie ostatni. - Och, dokonałeś dogłębnej analizy mojej osobowości, czyż to nie urocze? - między słowami nie zabłąkała się nuta drwiny, żałośliwości, na ustach nie pojawił sardoniczny grymas, było na niej skupienie, to samo zaoferowanie, co wcześniej. Pragnął uwagi jak każdy. I jak każdy nie cierpiał samotności i długi ciągnących się w nie skoczność nocy. Skarbie, jestem cieniem, smugą, która mija, wspomnieniem, które łatwo wyrzucić z głowy. Jestem tym,co odchodzi zawsze, gdy nadejdzie świt. Tym razem tez tak będzie? Jesteś zbyt rzeczywistości wybrzmiało z ust Doriana i zabrzmiało jak wyrok śmierci. Dlatego z jego strony nie padły żadne deklaracje. Zranić mogę cię tylko w jeden sposób, skarbie, dając ci to, czego pragniesz. Wkrótce to zrozumiesz. Zrozumiesz, ze nie chce patrzeć, jak sie zapadasz, jak się zatracasz i toniesz. - I co dalej? - mruknął mu wprost w usta, jednak nadal dzielił ich dystans kilkumetrowej przestrzeni, którą z rozmysłem nie przekraczał. Nie przekraczał, bo pragnienie pęczniące w jego sercu, było zupełnie innego rodzaju; miało inny smak, inny zapach, inny kolor. Pragnę cię poznać, nie posiąść, skarbie. Droga na skróty nigdy nie będzie moim świadomym wyborem. Był jak kot. Zawsze chadzał własnymi ścieżkami, układającymi się w labirynt uliczek, nigdy nie prowadziły w linii prostej do celu. - Zaprosisz mnie do sypialni? Ugościsz w swoim łóżku? Zostawisz na mojej skórze ślad swojej obecności? Przyciśniesz mnie do materacu? Zaczniesz łapczywie całować? Sprawisz, że na kilka chwil, w swoim towarzystwie, zapominamy o całym świecie? A potem - obrysował kciukiem kontur jego dolnej wargi - zniknę, jak sen, za nim się obudzisz - zaplątał palce lewej dłoni w jego włosach, badając pod opuszkami ich strukturę. - Właśnie tego pragniesz? Ulec scenariuszowi, który przesunie nasze zmysły ku granicy obłędu? Nie rozbijesz mnie na atomy; nie zatopię zębów w twojej skórze; nie złącze naszych ust w pocałunku; nie wystękam twojego imienia przez zęby; nie zacisnęła dłoni na twojej pościeli; nie nagrodzę twoich wysiłków kilka głębszym westchnieniami i cichym pojękiwaniem; nie będę skomleć jeszcze w ramach zachęty i nadziei, że spełnisz moją prośbę. Oddziela nas przepaść, skarbie. - Zdradzą ci pewną tajemnice - mruknął cicho, ledwie szepcząc, ledwie rozchylając wargi, ledwie pozwalając słowom opuści wąski tunel krtani. - Wiesz co łączy piękne sny z chwilami radości? - Dawny Cecil nie miałby oporów przed tym, by posmakować obcy ust. Dawny Cecil już dawno pozwoliłby, by Dorian ugasił swoje pragnienie. Ale dawnego Cecila tu nie było. Dawny Cecil rozmysł się w mgle wątpliwości. Dawny Cecil był tam, gdzie wspomnienia- na krawędzi świadomości, w czasie przeszłym, w tym, co bezpowrotnie minęło. - Szybko dobiegają końca. Rozumiesz, skarbie? Nie chcę, byś był tylko chwilą ulotności. Głośnym ach i przeciągłym och. Nie chcę, żebyś był tylko smakiem warg, przyjemnym dotykiem, temperaturą namiętności. Chcę wyjść z twojego mieszkania bez poczucia żalu. - Problem w tym - znowu sięgnął jego ucha - że jestem pewny, że możesz zaoferować mi dużo więcej od gorączki dwóch ciał łaknących swojej bliskości - rozluźnił uścisk z jego skóry; słodycz jego warg i oddechu znajdowało się poza zasięgiem cecilowych myśli; jego własne były zarezerwowane dla kogoś innego. Zawsze wydawało mu się, istnieje wiele rodzajów pragnień - cielesnych, mentalnych, emocjonalnych. Dorian uchylił sobie furtkę do dwóch z nich. Co dalej, skarbie? Jak będzie twój ruch? Przyjemnie sie nam rozmawiało, prawda? Chcesz to spierdolić szybkim numerkiem na pocieszenie? Nie wchodź do głębokiej wody, w której możesz utonąć. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Oboje mieli to, czego pragnęli — ciepło drugiego ciała, bliskość, która wypełniała każdy oddech, spleciony z oddechem drugiego człowieka. A najważniejsze — niepodzielna uwaga, jakby świat zewnętrzny przestał istnieć. Stali się dla siebie niczym słońca w chaotycznym, a jednak harmonijnym kosmosie, przyciągając się nawzajem siłą, której nie sposób było się oprzeć. Jakby każde oddalenie, choćby o milimetr, groziło rozpadem, roztrzaskaniem na tysiące fragmentów, które nigdy już nie odnajdą drogi do siebie. "Widzę cię" — mówiły oczy Doriana, wypalając w przestrzeni między nimi to pragnienie, by Gilbert był świadomy jego obecności. Był w nim zapisany, jakby znali się od wieków, choć minęła ledwie chwila, może dwie. Wszak wyrył się w jego myślach mocniej niż niejedna twarz, którą widział codziennie. Ale czy Dorian poczuje to samo jutro, gdy Gilbert zniknie jak ulotny sen, rozpryskujący się o poranku w blasku dnia? Czy będzie go szukał, pragnąc poznać go na nowo, tym razem naprawdę, bez złudzeń? Dorian poczuł to w sobie coraz wyraźniej — pewność, że nie odpuści, że będzie szukał, bo ta noc już zmieniła go na zawsze. Na jego ustach wykwitł uśmiech, słodki i ciepły, kiedy usłyszał głos Gilberta i zanurzył spojrzenie w jego oczach. Przez ułamek sekundy zapomnieli o wszystkim — byli tylko oni, zamknięci w jednej chwili, której nic nie mogło im odebrać. — Lata doświadczeń, a pod niektórymi względami możemy być bliżsi, niż byśmy chcieli — wymruczał, przesuwając wolną dłonią po policzku Gilberta. Delikatnie, z czułością, jakby każdy dotyk był obietnicą, nienachalną pieszczotą, którą tamten próbował mu ofiarować wcześniej. Tym razem nie uciekał, nie cofał się przed tym, co nieuchronnie łączyło ich w tej chwili. Jakby mówił bez słów: "Zanurzmy się w tym momencie, w tej bliskości, której obaj tak rozpaczliwie pragniesz." Ale nie da mu teraz zrozumienia, bo Gilbert nie był gotowy, by pozwolić się zrozumieć. Wokół niego wznosił się mur zbyt wysoki, nieprzenikniony. Dorian mógł próbować, ale nie od niego zależało, czy ten mur runie.— Nie szukasz zrozumienia, kochanie… nie teraz— szepnął niemal z bolesną czułością. — Szukasz rozgrzeszenia, starego, wygodnego rozwiązania, które napędzi cię dalej w tym słodkim zatraceniu. Oddał swoje ciało przyjemności, która teraz przepełniała każdy nerw, każdą komórkę, lecz jego twarz pozostała niewzruszona, choć coraz trudniej było mu walczyć ze sobą, z rosnącym pożądaniem, które pulsowało tuż pod powierzchnią. Kiedy poczuł delikatny dotyk palca na swojej dolnej wardze, jego ciało zadrżało, a dłoń we włosach, przesuwająca się z niemal nieprzyzwoitą pewnością, wywołała w nim głęboko skrywaną tęsknotę. Każde słowo, każda obietnica wybrzmiewały w jego myślach niczym echo, budząc pragnienie, by wcielić je w życie, poczuć ich realność. Jednak zamiast westchnienia pełnego pożądania, które narastało w powietrzu, usłyszał coś zupełnie innego — cichy, szczery śmiech, który przeciął napięcie niczym błysk światła w ciemności. — Po raz drugi mnie rozczarowujesz, Gilbercie — powiedział z chłodną pewnością, mocniej pociągając go za łańcuszek, jakby był niesfornym psem, który zbyt hałaśliwie ujada na przechodniów. Z Doriana wyłaniała się nowa twarz, nieznana, trudna do nazwania. — Naprawdę myślisz, że droga na skróty kiedykolwiek była dla mnie opcją? — Głos był teraz bardziej ostry, pełen cierpkiej ironii. — Ach, rozumiem... Widzisz mnie jako kogoś łatwego? I desperata, gotowego na wszystko? — Pokręcił głową, a jego dłoń, delikatna, choć napięta, powędrowała do księżyca na obojczyku Gilberta, muskając go z zimną precyzją. — Tsk, tsk, tsk... Aż robi mi się smutno. Czuję to ostrze w swoim sercu — dodał, z żalem wpatrując się w oczy Gilberta. Choć w jego spojrzeniu wciąż tkwił ten sam błysk, teraz mieszał się z wyraźnym cieniem rozczarowania.— Myślałem, że się umówiliśmy, wróbelku? Żadnej łatwizny. A jednak widzę, że bardzo chcesz rozłożyć skrzydła polecieć, może mam Cię już wypuścić? — powiedział z goryczą, jakby każde słowo miało wbić się głębiej w skórę Gilberta. Oczywiście, że mógł ulec pokusie, porzucić całą tę grę, jak zrzuca się szlafrok na podłogę, ale miał w sobie coś więcej. Resztki godności, które trzymały go w ryzach. Nie chciał wyjść na kogoś, kto odda się za odrobinę uwagi, jak tani męski eskort, sprzedający swoje ciało za chwilę uwagi. Przetrwał już taki czas. Wiedział, jak smakuje ta pustka, a teraz jeden mężczyzna, który wkroczył do jego życia w środku nocy, miałby to zmienić? Prawda była brutalna — Gilbert nie miał w sobie takiej mocy. Nie było żadnego rozsądnego powodu, by teraz pozwolić sobie na upadek. Więc dlaczego to wszystko było tak bolesne? — To żadna tajemnica, wróbelku, to fundamentalna prawda, znana od wieków — mruknął cicho, niemal muskając ustami wargi rozmówcy, jakby każde słowo miało wtopić się w ten intymny dotyk. — Pamiętasz, co mówiłem o pięknie w przemijalności? Radość i szczęście zawsze przemijają najszybciej. Ludzie nie potrafią ich uchwycić, bo pędzą w tym niekończącym się kołowrotku, łudząc się, że jeśli tylko będą szybsi, to przedłużą coś, co i tak skończy się w chwili, gdy pozwolą sobie na chwilę wytchnienia. Zapominają, że to w niczym nie pomaga — dodał w myślach z delikatną nutą melancholii, jakby rozbrzmiewał smutek tych wszystkich ulotnych chwil, których nie można było zatrzymać.—Ale wierzę, że ty jesteś bardziej trwały niż to, Gilbert — uniósł kącik ust w niemal niezauważalnym uśmiechu, jego oczy wpatrywały się w rozmówcę z intensywnością, która miała wywołać w nim niepokój i pewność jednocześnie. Dorian pragnął, by Gilbert nie był tylko chwilową przyjemnością, ulotną jak oddech, który zniknie, gdy tylko się odwróci. Chciał zakotwiczyć go w swoim świecie, choć gdzieś w głębi duszy czuł, że Gilbert mógł zniknąć bez śladu, jak sen rozpraszający się o poranku. — No popatrz, też uważam, że masz mi do zaoferowania o wiele więcej niż chowanie się za iluzjami, udawaniem, ładnym ciałem i twarzą — powiedział, a w jego głosie zabrzmiała nuta wyzwania, niemal prowokacji. Przynajmniej w tym mogli się zgodzić — widzieli siebie nawzajem w podobnym świetle. Oboje chcieli zdjąć maski, które nosili, zobaczyć siebie naprawdę, bez złudzeń, bez kłamstw. Dorian czuł, jak pragnienie zanurzenia się w tej tajemnicy rosło w nim coraz mocniej, chciał się w tym wszystkim utopić, stracić kontrolę. Ale postanowił, że jeśli mają tonąć, to zrobią to razem. Nie ulegnie tej pokusie samotnie — jeśli to miała być ich wspólna droga, to mieli trzymać się na powierzchni, a jeśli mieli upaść, to upadną oboje, bez ucieczki i bez powrotu. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
- Myślisz, że uda ci się oswoić z tym uczuciem? - zignorował ból, który pojawił się, gdy Dorian mocniej docisnął sploty łańcuszka do jego karku, pozostawiając po tym przejawie agresji i zaborczości czerwoną szramę na cecilowej skórze. - Taki mój urok - na ustach zatlił się nieco zgorzkniały uśmiech - gdy mija pierwsze wrażenie, zawsze pojawia się rozczarowanie. - Ostrzegałem cię przed tym, skarbie. To nieuchronne; im dłużej będziesz brnąć w tę relacje, tym bardziej będzie się ono pogłębiać. - Spoglądając na ciebie widzę kogoś, kto chce zatracić się w uczuciach, kogoś, kto chce chociaż na moment złapać w zęby szczęście - wolna dłoń Fogarty'ego zetknęła się z lewą piersią mężczyznę; skorą mial ciepłą, rozgrzaną przez napięcie pożądania unoszące się w naelektryzowanym powietrzu; zlokalizował pod palcami bijący między żebrami organ; jego rytm był gwałtowny, niespokojny, zupełnie jak oddech, który pozostawiał na cecilowych ustach wilgotną smugę ciepła - i wypełniać pustkę, która pojawiła się w następstwie tęsknoty, która wcześniej zakradła się do twojego spojrzenia i wybrzmiała ze słów - powiedział spokojnie, ledwie szeptem, jakby zupełnie zobojętniały na ironie, jaka pobrzmiewała w dorianowym głosie; znienawidzisz mnie bardziej za te słowa, a może swoją złość zamienisz w brutalny akt przemocy i w końcu mnie spoliczkujesz? zasłużyłem, wtargnąłem do twojego życia, bawię się twoim uczuciami, deptam po twoim spokoju, naruszam twoją przestrzeń osobistą, mówię coś, czego zapewne nie chciałeś usłyszeć i właśnie opróżniam karafkę wina; większej zbrodni nie mogłem się dopuścić. - Jesteś spragniony ludzkiej obecności. Chcesz pożegnać samotne, bezsenne noce. To nic złego, doprawdy, więc dlaczego zachowujesz się, jakby to była zbrodnia przeciwko ludzkości, dlaczego starasz się przed tym uciec? - Ten rodzaj desperacji był mu dobrze znany. Nie tęsknił za nim, a mimo to czuł nieprzyjemny uścisk w dolnych partiach żołądka, gdy tylko o nim pomyślał. Po chwili zacisnął w sztywnym, lodowatym uścisku jego nadgarstek. Mógł wyfrunąć stąd w każdej chwili; uciec spoza zasięgu jego wzroku; rozpłynąć się w nicość nocy, ale nie po to wdał sie w nim polemikę, by odejść z pustymi rękami i dręczącym go poczuciem niedosytu. Skarbie, przyjrzymy się faktom. Śmierdzisz desperacją na kilometr. Włamałem sie do twojego mieszkania, a ty, zamiast zadzwonić na policje, albo przynajmniej mnie stąd wyprosić, uchyliłeś mi drzwi do swojego życia, jakbym był jego stałym elementem, a nie kimś, kto pojawił się w nim znienacka, bez zaproszenia. Zbliżyłeś się do mnie na odległość kilku centymetrów, niemal musnąłeś swoim ustami moich ust, rozbierasz mnie spojrzeniem, widzę tlące się w twoich oczach pragnienie, twoje ciało płonie. Czuję to pod palcami, wiec kogo próbujesz teraz okłamać - mnie czy samego siebie? Usta były nieruchome, milczały, ale nie można było tego samego powiedzieć o cecilowym spojrzenie; ponownie na jego tafli zapłonęły niebezpieczne iskry, gdy kontakt wzrokowy przedłużył się o kolejne kilka minut; kto mrugnie pierwszy, ten przegra. - Więc nie jestem osamotniony w tym przeczucie, co dobrze rokuje na naszą znajomość. Wzmocnił uścisk na jego nadgarstku, czując pod opuszkami tętniący w żyłach puls. Pociągnął za jego dłoń, której palce nadal zaplątane były w srebrnym elemencie biżuterii. Splot pękł,dzięki czemu mógł w końcu swobodnie oddychać. Jak to jest stracić poczucie pozornej władzy i kontroli nad sytuacją, skarbie? - Kolekcjonujesz pamiątki? - spytał go ułamki sekund później, zamykając palce tym razem na petnaklu, który spadł z łańcuszka, gdy ten został między palcami Dorian, poszarpany jak ich serca. Uwierz, skarbie, nie mogę zaoferować ci nic więcej. Jestem pustką skorupą - bez imienia, nazwiska, twarzy. Emocje, które mnie wypełniają, nie nalezą do mnie, dziele je z własną siostrą. - Przechowaj go dla mnie. Mógł czuć się wyróżniony; nie powierzyłby go w obce, byle jakie, pozbawione czułości ręce. Miał dla niego wartość sentymentalną. Jedyna pamiątka, jaka pozostawiła mu Anette. - Wkrótce znowu cię odwiedzę, by go odzyskać. - Nawilżył przełyk ostatnimi kroplami wina. Wkrótce było bliżej nieokreśloną niewiadomą ulokowaną w czasie i przestrzeni. Wyplątał się z wygodnego objęcia kanapy, pozostawiwszy na skroni Doriana smugę po pocałunku, gdy jego usta na moment zetknęły się z jego skórą. Wyczekuj naszego kolejnego spotkania, skarbie. Kolejny raz wtopił się w otoczenie. Kolejny raz rozpłynął się w powietrzu jak zmora. Jakby nie był prawdziwy. Jakby był zaledwie projekcją jego wyobraźni. Snem, który w końcu, zgodnie z zapowiedzią i wszystkim występującymi po drodze przesłankami, minął. zt dla Cecila |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Dorian Bane-Park
ANATOMICZNA : 15
NATURY : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 25
TALENTY : 6
Poczuł, jak jego dłonie zacieśniają się na szyi Gilberta, a wewnętrzna potrzeba dominacji wzięła górę – zbyt mocno, zbyt szybko. Świadomy własnej impulsywności, rozluźnił chwyt. W nim samym walczyły dwa wilki – jedno pragnące bliskości, drugie władzy. Te sprzeczne siły targały jego duszą, a ich starcie odbijało się w jego gestach, słowach, nawet spojrzeniach. Chciał zatracić się w Gilbercie, w pełni, bez reszty, jakby istniał tylko dla tej chwili. Jednak wiedział, że to niemożliwe, że to nie było ich przeznaczeniem – ani teraz, ani nigdy. To, co ich łączyło, nie miało trwać. Każde słowo, które wypowiadał Gilbert, raniło Doriana do głębi, trafiając w czułe punkty, których nawet on sam nie chciał przyznać. Szydził z jego pragnień, które były tak świeże, tak niespełnione od lat. Dorian czuł się mały, bezwartościowy, jakby jego ciało zdradzało go w najgorszy możliwy sposób. Odpowiadało na każdy bodziec, jakby było oddzielnym bytem, niekontrolowanym przez umysł. Pragnął krzyczeć, uderzyć Gilberta, wymusić posłuch siłą. Ale powstrzymał się. Otworzył zaciśnięte palce, pozwalając łańcuszkowi opaść. Zaczerpnął głęboko powietrza. Nie miało sensu walczyć, gdy prawda Gilberta była jak zimny nóż – ostry, nieunikniony. Krzyk czy przemoc byłyby tylko potwierdzeniem tego, czego tak bardzo się bał: że nie miał kontroli nad sobą. Spojrzał mu w oczy, a w jego głosie zabrzmiała gorycz — Dlaczego? Bo to nigdy nie skończy się dobrze – wymruczał z cierpkim tonem. Mógł oddać się ciału, zapomnieć w krótkich chwilach nocnych rozkoszy, ale pragnął czegoś więcej. Czegoś trwałego, pewnego, co mogłoby przetrwać burze życia. Jednakże jego rzeczywistość nie pozwalała na to – wciąż pędził, goniąc za pracą, za sukcesem, jakby to miało zagłuszyć każdy krzyk samotności. Przez lata wydawało mu się, że to wystarczy. Że w ten sposób stłumi wszystko, czego nie chciał czuć. A jednak ten jeden mężczyzna – Gilbert – obnażył przed nim całą prawdę. Pokazał mu, jak bardzo się mylił. Dorian chciał nadal oszukiwać siebie, że to nic, że to przeminie, ale czuł, że ogień zapłonął mocniej niż kiedykolwiek. Może powinien iść tam, gdzie zapłaciłby za chwilowe ukojenie, za zapomnienie. Gdzie mógłby być dla kogoś najważniejszy, choćby na krótką chwilę. Ale wiedział, że i to będzie tylko złudzeniem. Złudzeniem, które pokaże mu, że sięgnął dna i że teraz zacznie już tylko spadać głębiej, tonąc w błocie własnych pragnień i słabości. Wrócił na ziemię dopiero wtedy, gdy usłyszał charakterystyczne pęknięcie łańcuszka. Ten dźwięk przebił się przez jego rozedrgane myśli, brutalnie przywracając go do rzeczywistości. Przez chwilę nie słyszał nic oprócz tych bolesnych słów o kolekcjonowaniu pamiątek i ich przechowywaniu. Gdyby Gilbert był pustą skorupą, to kim był on, Dorian? Wydmuszka – to słowo pojawiło się w jego głowie jak cichy wyrok. Udawał, że wszystko jest w porządku, że jego zewnętrzna powłoka była nienaruszona, piękna, ale wewnątrz... tam nie było nic. Nic oprócz chaosu umysłu, który nie miał nic do zaoferowania światu. Zacisnął mocniej dłoń na łańcuszku, jakby to była jedyna rzecz, która mogła go jeszcze połączyć z rzeczywistością. — Obiecuję, że będzie na ciebie czekać — szepnął z trudem, zamykając oczy i pozwalając, by ostatnia iluzja dotyku Gilberta otuliła go na chwilę. Zanurzył się w tym wspomnieniu, trwając w bezruchu jeszcze przez moment. Ale ten moment był krótkotrwały, złudny. Otworzył oczy, a wraz z tym gestem wszystkie nadzieje rozwiały się jak dym. Wstał z kanapy, szlafrok opadł bezgłośnie na mebel. Ruszył do kuchni, automatycznie, jakby w transie, i chwycił butelkę whisky z półki. Była to jedna z tych średniej klasy butelek, którą dostał od pacjenta spotkanego przypadkowo na ulicy. Nie powinien tego robić, wiedział o tym doskonale. A jednak czuł nieodpartą potrzebę – potrzebę ucieczki, zapomnienia, choćby chwilowego. Jakby alkohol mógł zmyć to, co go trawiło od środka. Z butelką w dłoni przeszedł do łazienki. Odkręcił kurek z zimną wodą, patrząc, jak powoli wypełnia ona wannę. Dźwięk wody zdawał się uspokajać jego rozedrgane nerwy. Rozebrał się powoli, czując, jak jego ciało reaguje na chłód otoczenia. Zębami otworzył butelkę, a alkohol rozlał się po jego ustach, piekąc gardło, jakby chciał przypomnieć mu o rzeczywistości. "Jak łatwo ci sięgnąć dna, Dorian" – szeptał głos w jego głowie, drwiąc. "Nie zasługujesz na to, co osiągnąłeś. Nawet nie umiesz poradzić sobie ze złodziejem. Ulegasz mu jak dzieciak, jakbyś nigdy nie miał w sobie siły, żeby się obronić." Odłożył łańcuszek na bok, a z butelki whisky pociągnął duży łyk, krzywiąc się, gdy gorzki smak rozlał się po jego ustach. Czuł, jak alkohol zaczyna otępiać jego zmysły, a cichy głos w jego głowie wciąż szydził, przypominając o każdym błędzie, każdej słabości. Usiadł w wannie, jego ciało drżało z zimna, ale nie wydał z siebie ani jednego dźwięku. Lodowata woda owijała go niczym surowa kochanka, chłodząc nie tylko ciało, ale i umysł. Zanurzył głowę pod powierzchnią, czując, jak dźwięki świata zewnętrznego ucichają, a jedyne, co pozostaje, to ból w jego wnętrzu. Krzyk wyrwał się z jego piersi, tłumiony przez wodę, jakby chciał wyrzucić z siebie całe cierpienie. Krzyczał długo, rozpaczliwie, próbując odreagować wszystko, co uczynił z nim Gilbert, całą swoją bezsilność, to, jak emocje go rozbiły. Jak nagle stał się słaby i bezbronny – bezużyteczny w swojej ludzkiej formie, pełnej uczuć i pragnień, które go zżerały. Wynurzył się gwałtownie, łapczywie wciągając powietrze, jakby wracał z głębin, w których niemal się utopił. Złapał butelkę whisky, a kolejny duży łyk spłynął mu do gardła. Tym razem smak był łagodniejszy, mniej gorzki – jakby alkohol zaczynał w końcu działać. Może jedynym rozwiązaniem było pozbycie się tych wszystkich emocji na zawsze? Może gdzieś istniał sposób, jakiś rytuał, który pozwalałby wymazać pragnienia, uczucia, całą tę słabość? Brzmiało to idealnie. Ale ile by na tym stracił? Czy tak naprawdę cokolwiek? Większość ludzi i tak widziała w nim Shoguna – nieprzeniknionego, twardego, bezwzględnego. Czy nie mógłby rozciągnąć tej maski na całą swoją osobowość? Stać się maszyną, bez uczuć, bez wahania? Skuteczniejszy. Skupiłby się wyłącznie na pracy, na własnym rozwoju, w końcu mógłby w pełni zrealizować swoje plany, które zawsze były na drugim planie, zasłaniane przez rozpraszające emocje. Gilbert wzbudził w nim to, czego chciał się pozbyć – pragnienia, słabości. A kim wtedy byłby Dorian Bane-Park? Wziął kolejny łyk alkoholu, czując, jak powoli zaciera się granica między przyjemnym odurzeniem a niebezpiecznym upadkiem. Ta granica była coraz bliżej, lecz przekroczył ją świadomie. Cierpienie stawało się odległe, a otępienie – kojące. Nie wiedział, ile czasu minęło. Leżał w wannie, wsłuchując się w cichy dźwięk wody, czując, jak alkohol wypełnia jego ciało i umysł. Wiedział, że balansuje na krawędzi, że wypił za dużo, ale w tej chwili to nie miało znaczenia. W końcu zmęczenie wzięło górę. Zasnął, co dawno mu się nie zdarzyło. Sen przyszedł cicho, bez walki, w objęciach zimnej wody, która zdawała się kołysać go w nieświadomość. Myśli uciekały daleko, wracając do tego, co się wydarzyło, ale on już tego nie czuł. Było tylko zimno, woda i nic więcej. Dorian z/t |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Chirurg ogólny, Ratownik, Dorywczo model