14 maja, 1985Droga Genny,
Szczerze ubolewam, że czas nie gra z nami na wspólnej połowie boiska (zupełnie nie znam się na sporcie, więc nie każ mi tłumaczyć tej subtelnej jak rugbista metafory; politycy jeżdżą tylko na mecze otwarcia i finały — na pierwszym ostatnio przecinałem wstęgę, na drugim dopiero w drugiej kwarcie zrozumiałem, że przez cały czas kibicowałem niewłaściwej drużynie). Ostatnio w piwniczce odkryłem wyborny rocznik Domaine Armand Rousseau Pere et Fils Chambertin Grand prosto z Côte de Nuits i od razu pomyślałem o Tobie; jesteś jedną z trzech osób w całym Hellridge, która potrafiłaby docenić delikatne, choć zdefiniowane, korzenno—kwiatowe aromaty klasycznego pinot noir.
Na tym etapie mógłbym zapytać: spotkamy się z końcem miesiąca?, ale przyszłość to wielki znak zapytania, dźwigamy go wszyscy (powinnaś to zapisać na wypadek, gdyby prasa zrozumiała, że straciła dziennikarkę z klasą i najwyższej klasy). Prawdopodobnie dwudziestego ósmego maja będę mieć wolne popołudnie — Elio narzekał ostatnio, że dawno Was nie odwiedzałem, więc nabrałem ochoty, żeby dać mu kolejne dwa tygodnie powodów; niniejsze zaproszenie dotyczy tylko Ciebie. Ofertę podbijam o prywatny koncert; zagram Jeux d'eau — niedawno ćwiczyłem Ravela i nieskromnie przyznam, że wychodzi coraz lepiej.
W sekrecie (osiągnęłaś istną wirtuozerię w ich dochowywaniu; paradoks Zwierciadła, jak mniemam) zdradzę Ci kolejną tajemnicę z życia jedynego w swoim gatunku Richiego Williamsona — odnalazłem w sobie głęboko ukryty talent do magii iluzji. Gdybyś po pinot noir uznała, że bardziej od Ravela interesuje Cię popis magiczny, oferuję swój ogród i krótki sparing; my, obarczeni świetnością odmienności i pozbawieni mocy innych dziedzin, powinniśmy wspierać się w nierównym starciu z niedogodnościami losu.
Pozdrów małżonka,
Richard