Deepwood Park Park położony przy ulicy Deepwood, w okolicy odrestaurowanych, reprezentatywnych kamienic. Co bardziej zgryźliwi powiedzieliby, że władze skąpią grosza na utrzymanie i pielęgnację zieleni, ale mieszkańcom odpowiada jego specyficzna, swojska dzikość. Większość ławek ukrytych jest za ścianami wolno płożącej zieleni, co sprawia, że na sporym terenie parku znajdzie się wiele ustronnych miejsc. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
23 V 1985 Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiła Anaica, dzwoniąc do niego z pachnącego świeżutkim plastikiem telefonu, był ochrzan, że znowu coś sobie zrobił. I nawet nie mógł jej w pewnym sensie odmówić racji, chociaż po cichu liczył, że pierwszą rozmowę telefoniczną wykorzystają w inny sposób – ochrzczą słuchawkę i nowiutką linię paroma fantazjami. Podyskutują o tym, gdzie chcieliby iść na następną randkę. Porozmawiają o swoim dniu. To ostatnie technicznie rzecz biorąc zrobili, tylko Javi powiedział o dwa słowa za dużo i przyznał się do tego, że strumień magii wymknął mu się na moment spod kontroli, wywołując bóle głowy. Nic tak strasznego jak ból, który czuł ledwie parę dni wcześniej, gdy przemiana wymknęła mu się spod kontroli, a nie miał pod ręką łagodzącego eliksiru, ale Anę niespecjalnie to wzruszyło. Jej westchnienie brzmiało inaczej w trzeszczącej nieco słuchawce niż na żywo, ale wciąż kuło tak samo. Obiecał sobie, że dopóki dolegliwości związane z odmiennością lub pracą z wyjątkowo wysyconymi magią materiałami nie będę odbierać mu wyraźnie sił, będzie trzymał gębę na kłódkę i popijał eliksiry. Albo łykał aspirynę. Jedno z dwóch. Dał znać Carmen, że będzie tego dnia pracował z domu i faktycznie zamierzał wyprodukować parę rzeczy, by zadowolić siostrę – musiał tylko odczekać do momentu, w którym od zawrotów głowy nie będzie mu się dwoić w oczach. Na wolny, krótki spacer z Aną zgodził się właściwie dlatego, że wskazała park, jaki leżał tuż obok jego kamienicy jako dobry kierunek – doskonale znał te alejki, wiedział, gdzie stały wszystkie ławki proszące o nową warstwę farby. W najgorszym wypadku zaciągnie kobietę na jedną z nich i przeczeka moment, w którym w głowie będzie mu wirowało jak po zejściu z wyjątkowo zakręconej kolejki górskiej. Zamierzał po nią iść – był facetem, nie brał pod uwagę, że coś takiego jak ból głowy mógłby go zatrzymać – ale Anaica najwyraźniej wyczuła pismo nosem, pojawiając się na progu jego mieszkania dobre dwadzieścia minut przed umówionym czasem, a na zmrużenie oczu uśmiechnęła się chochliczo. Javier musiał niechętnie przyznać, że poza pierwszym zażenowaniem, że traktuje się go jak małego chłopca, to było całkiem miłe uczucie, mieć kogoś, kto przejmował się jego samopoczuciem i chciał dopilnować, by nie zadziała mu się krzywda. Machnięciem zbył Anę, kiedy z rozbawieniem pytała, czy potrzebuje pomocy się ubrać – fakt, otworzył jej ciągle w piżamie – gderając, że jeszcze potrafi wciągnąć gacie na tyłek, dziękuję, mamusiu. Tak jak westchnął na jej pytania, tak samo sapnął, gdy wzięła go pod ramię, oświadczając, że przypilnuje, żeby nie wywalił się na twarz. Drażniło go to do momentu, gdy idąc powoli wybraną na chybił-trafił alejką, poczuł, jak kręci mu się w głowie i objął dłoń Any własną, uparcie odmawiając przyznania się do dyskomfortu. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Ten jełop kupił jej telefon. Gdy ostatnio wspominała, że wciąż go nie posiada – telefonu – robiła to żartem, bo choć faktycznie takowego sprzętu w jej domu brakowało, sama Ana nie zwykła się skarżyć, a już na pewno nie zwykła zamawiać prezentów. Przy całym swoim upodobaniu do rzeczy ładnych i otrzymywanych bez okazji, Laguerre nie była na tyle wyrachowaną, by ich oczekiwać – by żądać upominków tylko za sam fakt, że była, istniała i uśmiechała się ładnie. Wychodziło na to, że przy Javim powinna teraz szczególnie uważać na słowa. Zadzwoniła do niego tak, jak poprosił i choć może jej własne oczekiwania były podobne – ot, parę mniej lub bardziej przyzwoitych komentarzy na rozgrzanie świeżutkiej linii – zweryfikowała je prędko, mniej więcej przy trzecim zdaniu padającym z ust Javiego. Co się stało? było zaledwie preludium nie tyle do wyrzutów, co rzeczowego podsumowania zaistniałej sytuacji. Javi dogorywał. Znowu. Raptem kilka dni po tym, jak robił to po raz ostatni. Karygodne. Nie odmówił, gdy zaproponowała mu spacer – coś zupełnie innego od ich zwyczajowych wyskoków na takie czy inne wydarzenie kulturalne, do klubu, czy gdziekolwiek indziej, gdzie było głośno i kolorowo – ale sama Ana już kilka chwil później zaczęła mieć wątpliwości. Bo skoro nie czuł się dobrze, być może powinien jednak zostać w domu, w łóżku. Bo skoro praca odbijała się na jego zdrowiu, może najlepszym, co mogli zrobić, to nie spotykać się dzisiaj wcale – on przespałby dolegliwości, ona posmęciła się po mieszkaniu bez celu aż do chwili, gdy będzie musiała wyjść do Kolorowych. Finalnie nie zrezygnowali z planów, Ana jednak wyszła z mieszkania dość wcześnie, by uprzedzić ewentualne – zupełnie niepotrzebne – chojrakowanie Javiego. Przyszedłby po nią, choćby miał się czołgać. Była tego pewna. I zupełnie tego dzisiaj nie chciała. Garść mniej lub bardziej wybrednych komentarzy wbijała mu lekko niczym drobne igiełki, żartami maskując zwyczajne zmartwienie. Mimo zapewnień, że sobie poradzi, i tak towarzyszyła mu, gdy się ubierał (bo byłoby szkoda, gdyby zaplątał się we własne spodnie), a potem w sposób nieznoszący sprzeciwu ujęła go pod ramię (bo jeszcze większą szkodą byłoby, gdyby wybił sobie zęby na schodach własnej kamienicy). Poprowadziła go do parku i choć tam rozluźniła nieco uścisk na jego ramieniu, wciąż nie miała w planach go puszczać. Zsunęła dłoń w jego własną i splotła z nim palce, uznając to za minimum niezbędne w obecnej sytuacji. I przyjemne. Przyjemne minimum. Nie mówili dużo i może to ten brak słów ułatwił Anie dostrzeżenie chwili w której Javi zwolnił nieco, jeden krok postawił mniej pewnie, niż poprzedni. Westchnęła cicho. - Jesteś strasznie uparty – podsumowała cicho i zaraz zaholowała go do najbliższej ławki. Bez słowa rozsiadła się, zaraz potem zachęcająco poklepując się po udach. - Co tak patrzysz? – rzuciła i roześmiała się. – Kładź się. Tak też będzie dobrze, nie musimy nigdzie chodzić – zapewniła. Gdy finalnie skorzystał z zaproszenia, pochyliła się i ucałowała go miękko w czoło, zaraz potem instynktownie wplatając mu dłoń we włosy, kręcąc jeden z loczków na własnych palcach. - Było warto? – spytała potem cicho, nie kryjąc rozbawienia. – To, co robiłeś. Było warte tego umierania? – Przekrzywiła głowę lekko, pieszczotliwie gładząc włosy mężczyzny. Nie kłamała mówiąc, że tak też będzie dobrze. Było. Melodyjny śpiew ptaków był jedynym, co zakłócało ciszę parku. Bujne zarośla pachniały mocno, ale nie dusząco, a wilgoć po ostatnim deszczu wciąż przyjemnie chłodziła skórę. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Może rozsądniejsze byłoby zostanie w domu i po prostu spędzenie czasu w czterech ścianach – najlepiej rozciągniętym na kanapie lub łóżku, z nastawionym cicho radiem, by całkiem nie oszaleć w bezruchu. Nie przepadał za nim. Nie mogąc swobodnie się przemieszczać, tańczyć do przypadkowych kawałków piosenek czy zużyć nadmiaru energii na basenie, czuł irracjonalny niepokój – jakby okazje, by coś stworzyć, coś odhaczyć z niekończącej się listy, przeciekały mu między palcami. Dlatego właśnie, chociaż rozsądek mówił jedno, Javi ucieszył się na tę propozycję krótkiego spaceru – i to mimo świadomości, że Ana nie odpuści mu tego, że znowu coś sobie zrobił. To nie było przecież specjalnie! Nie zaczepiał typów spod ciemnej gwiazdy, na treningi boksu też uczęszczał rzadziej niż naprawdę powinien – to tylko geny na które nie miał wpływu i praca na którą już ten wpływ miał, nie zamierzał jednak rezygnować z trudniejszych zamówień. Jak miał wtedy utrzymać swoją renomę? Jak miałby szlifować umiejętności, które kiedyś chciał doprowadzić do poziomu niezaprzeczalnej ekspertyzy? Chwilowy ból głowy i trochę zawrotów naprawdę nie stanowiły wysokiej ceny. Skrzywił się nieco, gdy po ledwie parunastu krokach musiał zwolnić i dać sobie chwilę, gdy ziemia zafalowała mu pod stopami – szybko poszło. Za szybko. Pozwolił się zaholować w kierunku ławki, nie odpowiadając na zarzut o własnej upartości głównie dlatego, że zrobiło mu się nieco niedobrze i nie chciał zwrócić śniadania na buty Any. Spodziewał się, że po prostu usiądą, dadzą mu chwilę na złapanie równowagi, dlatego spojrzał ze zdumieniem na kobietę, kiedy jak gdyby nigdy nic poklepała swoje uda. Miał się położyć? Tak na środku parku? Parsknął cicho, kładąc dłoń na oparciu ławki. Najpierw usiadł powoli, dopiero po chwili przekręcając ciało i nie bez pewnych poprawek wyciągnął się z głową wspartą na udach Any. Ławki nieprzewidziano rozmiarem na pewnych wygodnych imigrantów i finalnie stopy dyndały Javiemu gdzieś za jej brzegiem. - Upadek obyczajów – rzucił z rozbawieniem sam do siebie, zerkając w górę na kobietę i mrużąc oczy z przyjemnością, gdy wsunęła mu palce we włosy. - Psujesz mnie – oświadczył miękko. - Podoba mi się. Spokojne pozostawanie w poziomie sprawnie koiło zawroty głowy, ledwie po kilku chwilach pozwalając Javierowi znów otworzyć oczy. Było warto? - Oczywiście – odparł bez zawahania, podnosząc rękę i opuszkami palców gładząc ramię Anaiki. - Nie każdy kamień ma w sobie na tyle silną magię, by zaraz wysłać cię do łóżka, ale nigdy bym się nie rozwinął, gdybym pracował tylko z tymi bezpiecznymi. Każde osadzenie, które wymaga więcej skupienia i precyzji to kolejny krok do ekspertyzy. A ja chciałbym być ekspertem. Przebierać w ciekawych zamówieniach i odpowiadać na pytania innych jubilerów z całego kraju – mówił z lekkim uśmiechem. Parsknął cicho na wspomnienie, którym zaczął się zaraz dzielić: - Ostatnio, na mszy. Patrzyłem jak Kardynał chodzi cały w złocie i pomyślałem, że chciałbym mu zrobić tak olśniewającą błyskotkę, żeby innym rzemieślnikom gały wyszły. Taki jest poziom moich aspiracji. Wiedział, że to dużo. Zdawał sobie sprawę, że wielu parsknęłoby z politowaniem, ale jeśli już marzyć, dlaczego nie o tych pozornie nieosiągalnych rzeczach? - Jak wrócimy, pokażę ci sygnet, przez którym umieram. Z ładnym, głębokim szafirem, dobrze pasuje do fal na obrączce i... – urwał, rozproszony nagłym szelestem oraz cichym stukotem drewnianych korali przypominającym dźwięk kuleczek do bingo przewalających się w maszynie. Chyba, że to była zupełnie inna gra, a obolała głowa przekręcała fakty. Lekko obrócił głowę w bok, mając ledwie moment, by przyjrzeć się przysadzistej kobiecie o ciemnej skórze, której garderoba wydawała te trudne do pomylenia dźwięki. Drgnął, napotykając jej niepokojąco jasne spojrzenie, tak zaskoczony nagłym pochwyceniem za dłoń, że rozchylił tylko wargi, w pierwszej chwili nie formułując żadnego protestu. Dopiero oddech, dwa później, kiedy czuł już palec sunący we wnętrzu jego dłoni, podążający za liniami, jakie były tam od zawsze, rzucił: - Nie jestem szczególnie trudny, ale drink najpierw byłby miły. Rzut na przepowiednię tutaj wynik parzysty, pani wieszczy mi rychłą śmierć <3 Ostatnio zmieniony przez Javier Rivera dnia Wto Lip 23, 2024 12:49 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Widziała, że się wahał, nie od razu zrozumiała jednak, dlaczego – coś takiego jak zasady przyzwoitości już dawno nie miało zbyt solidnego miejsca w słowniku Any, przynajmniej nie na co dzień, nie tam, gdzie mogła być po prostu sobą, a nie opłacaną damą. Dopiero na wspomniany upadek obyczajów roześmiała się szczerze, jeszcze chętniej przeczesując mężczyźnie włosy. On jeszcze nie wiedział, ile więcej obyczajów mogła obalić, ile rzeczy wciąż jeszcze mogła popsuć. Poprawiła się na ławce, układając wygodniej. Przerzuciła jedną rękę przez pierś mężczyzny, drugą wciąż bawiąc się lekko jego włosami. Z westchnieniem przyjemności odchyliła głowę i wsparła ją o oparcie siedziska. Gdy do tego przymknęła jeszcze oczy, wydawałoby się, że nie słucha – nic jednak bardziej mylnego. Słowa Javiego bardzo do niej trafiały. Słyszała wszystko, chłonęła wszystko – i serce biło jej szybciej na myśl o ambicjach jubilera, jego marzeniach i pragnieniach. Była też z niego tak cholernie dumna. Nie parskała więc z politowaniem na wielkie plany, jakie przed nią roztaczał – uśmiechała się za to miękko i kiwała głową na znak, że słucha i rozumie. Nie gderała więcej – garść marudzenia na samym początku wystarczała, zresztą, nawet wtedy Ana nie była przecież faktycznie zła, a tylko zmartwiona, że Javiemu znów działo się coś złego. Nie bagatelizowała wreszcie jego marzeń, zamiast tego w duchu mimowolnie zastanawiając się, jak wiele z tego mężczyzna rzeczywiście mógł osiągnąć. I jakby nie liczyła, jakby nie kalkulowała – wychodziło jej, że całkiem sporo. Gdy wspomniał o sygnecie – głównym winowajcy dzisiejszego dnia – z przekonaniem pokiwała głową. - Koniecznie – zapewniła. Jej entuzjazm był zupełnie szczery, naprawdę chciała zobaczyć, czym zajmował się Javi – może nawet poobserwować go przy pracy? Anaica lubiła ludzi zdolnych, oddanych sztuce, potrafiących tracić godziny na realizowaniu własnych pasji. Ona taka była i – co wiedziała już od dawna – taki był też Rivera. Jedna z wielu rzeczy, która zwróciła na niego jej uwagę. Niezależnie, co jeszcze chciała dodać – a coś wyraźnie chciała, świadczyły o tym lekko rozchylone usta, wciągnięte głębiej powietrze – nie było jej to dane. Szelest powłóczystej sukni i stukot korali były preludium do interakcji, której Anaica zupełnie dla nich na dzisiaj nie przewidziała. Nie brała pod uwagę, że podczas spaceru spotkają kogokolwiek – a już na pewno nie że tym kimś będzie kobieta o raczej wątpliwej reputacji. Nieładnie było oceniać po pozorach, Laguerre jednak nie mogła się powstrzymać. Nie cofnęła rąk od Javiego, wciąż gładziła go miękko tak, jak wcześniej – i tylko oczy zmrużyła drapieżnie, przyglądając się wieszczce nieufnie. Kobieta długo nic nie mówiła, w zapamiętaniu sunęła tylko palcem po dłoni Javiego, której uczepiła się jak krwiopijczy pasożyt. Ana uśmiechnęła się pod nosem na słowa mężczyzny, wróżbitka zupełnie je zignorowała – marszczyła się tylko zabawnie, ścieki wytyczane własnym palcem niemal poprawiała nosem, tak nisko pochylała się nad dłonią mężczyzny, i... - Olabogaaa! – zaczęła zawodzić nagle, przeraźliwie. Anaica wzdrygnęła się. – Ojojoj, oooo, nieszczęście! Straszne nieszczęście! – wyła kobieta, jeszcze przez dobrą chwilę trzymając nadgarstek Javiego, potrząsając jego dłonią i wbijając palce w jego rękę dość silnie, by zostawić ślady. - Śmierć! – zakrzyknęła gromko z całą mocą, jaką kryła w głębi bujnej piersi. – Straszna śmierć, tutaj! – Dźgnęła palcem wnętrze dłoni Javiego. – Linia życia plącze się, siepie, a potem nagle BAH! – ryknęła. – Zrywa się o, tu, nagle, boleśnie! ŚMIERĆ! – zawyła. Anaica przez dobrą chwilę zastanawiała się, czy rumieńce na policzkach kobiety aby na pewno nie zwiastują nadchodzącego zawału. Gdy jednak wieszczka nie padła nagle trupem, a wciąż tylko z godnym podziwu zapamiętaniem perorowała o nadchodzącej katastrofie, śmierci czającej się tuż za rogiem i żywocie marnym kończącym się w zasadzie już, tutaj, w tej chwili – Laguerre nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. - No przecież to jakieś ostatnie głupoty – podsumowała i, zupełnie wbrew swoim słowom, wsparła silniej dłoń na piersi Javiego, jakby w ten sposób chciała przytrzymać go przy sobie – tutaj, teraz, wciąż żywego raczej niż martwego. - Żadne głupoty a magia, panienko, magia, wiedza nie dla każdego dostępna, tajemna wiedza, dar znamienitych przodków, tajemnice... |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Ze wszystkich przeszkód, jakie mogli dzisiaj napotkać, Javi najszybciej spodziewałby się spotkania Carman z dziećmi, albo własnych rodziców. Ta pierwsza zapewne uniosłaby znacząco brew, ci drudzy obrzuciliby Anę szybkim spojrzeniem, nie kryjąc się z pytaniami, czy wreszcie znalazł tę jedyną – w obu sytuacjach najchętniej złapałby kobietę mocniej za rękę i zarządził odwrót. Ucieczkę gdzieś w alejki, bieg w zarośla, byle z dala od rodziny i ich pytań. Schowaliby się między krzakami jak nastolatki ukrywające się pod stadionowymi ławkami, żeby zapalić pierwszą nielegalną fajkę. Byłoby miło. Może namówiłby ją, by tam zostali i jeszcze niżej upadli na drabince obyczajów, ale finalnie to przecież tylko cyganka zaczepiła ich w parku, nie ludzie przed którymi Javier nie chciał się jeszcze odsłaniać w kontekście swojego nowego... Związku? Nie był pewien, jakiego innego słowa mógłby użyć. Nie chciał szukać innego, głupio pokładając w tej relacji dużo naiwnej nadziei. Westchnął teatralnie, gdy kobieta kompletnie zignorowała jego błyskotliwy tekst, intensywnie studiując linie we wnętrzu jego dłoni – właściwie byłoby to całkiem miłe, gdyby nie fakt, że cyganka była obca i wparowała w ich przestrzeń bez żadnego ostrzeżenia. Mimo wszystko Javier miał w sobie chyba zbyt wiele uprzejmości – a może po prostu był ciekaw, co też takiego wymyśli kobieta jako treść przepowiedni – bo nie cofał dłoni, pozwalał ją oglądać na wszystkie strony. Wzdrygnął się wyraźnie dopiero, kiedy kobieta nagle zaczęła lamentować, przewidując straszliwe nieszczęście. Zakołysał się lekko na kolanach Any, gdy coraz intensywniej szarpała go za rękę, aż wyrwał ją wreszcie z sykiem, dźgnięty paluchem w sam środek dłoni aż zabolało. Śmierć, też coś. Zmartwiłby się, gdyby rychły wyjazd do Piekła przepowiedział mu ktoś o prawdziwych umiejętnościach magicznych, a nie przypadkowa kobiecina w parku. Chciał jeszcze pożyć, nacieszyć się życiem, osiągnąć parę rzeczy. Nie, Javi się nigdzie nie wybierał i podobne zdanie miała najwyraźniej Anaica, mocniej wspierająca mu dłoń na piersi, niedaleko miejsca, gdzie biło równo serce. Doskonale rozumiał jej wzburzenie – problem w tym, że miał już kiedyś do czynienia z inną, równie ekspresyjną cyganką, która nie dawała mu spokoju przez kolejny dzień, nawiedzając progi zakładu jubilerskiego i przepędzając klientów. - Hmm – mruknął, układając usta w słodki dzióbek i kiwając lekko głową, gdy kobieta mówiła coś o magii oraz darze przodków. - No tak, tak, oczywiście. Nie można ignorować szeptów tajemnych mocy – zgadzał się, jakby nie usłyszał protestów Any. - Nie chcę obrazić łączniczki z nadnaturalnym światem, ale nie mogę zaoferować niczego bardziej godnego od pieniędzy. Strawy dla ciała wyjątkowej wyroczni – perorował, łatwo wpadając w pompatyczny ton. - Jaka kwota byłaby choć trochę godna...? - Och nie, nie, nie mogę przyjmować zapłaty za dar, z którym się urodziłam, nie mogę... Przodkowie źle na to patrzą, zamykają trzecie oko... - zawodziła kobieta unosząc najpierw ręce i ekspresyjnie wykonując gest odpychania, zanim obróciła głowę tak, by patrzeć za ramię, a jedną dłoń wyciągnęła w kierunku Javiego. - Piętnaście dolarów ich nie obrazi, kiedy nie widzą. Naprawdę musiał się powstrzymywać, by nie chichotać, kiedy odliczał z niewielkiego zwitku banknoty i wciskał je w oczekującą dłoń, zaraz dziękując solennie za przestrogę. Kobieta na odchodne ani na moment nie wyszła z roli, wzdychając i cmokając, ukradkiem ocierając łzy z kącików oczu w rozpaczy nad przedwcześnie kończącym się życiem. - Ale cyrk – westchnął, kiedy lamenty cyganki ucichły. Podniósł rękę, przecierając twarz i zerkając w górę na Anę. - Raz mnie jedna taka zaczepiła w drodze do pracy, potem przez tydzień nas nawiedzała i straszyła klientów. Poszła sobie dopiero jak jej zapłaciliśmy. Niewychowawcze, wiem – kąt ust drgnął mu lekko. - Ale skuteczne. Stałaby tu, aż byśmy sobie nie poszli. A potem zapamiętała adres i wyła pod oknami – wywrócił nieco oczami, zanim podniósł się na chwilę na łokciach i ukradł Anie krótkiego całusa. - To o czym mówiliśmy, zanim ta miła pani zaczęła płakać nad moją nadchodzącą zgubą? |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Gdyby spojrzenie mogło wypalać dziury, wieszczka przypominałaby już całkiem dorodny plaster żółtego sera, tak silnie i ostro wpatrywała się w nią Anaica. Laguerre, co jasne, nie miała nic do magii i potrafiła docenić faktyczny talent – nie sądziła jednak, by było co doceniać w tej tutaj. Jeszcze zanim Javi wdał się z kobietą w dyskusję, jeszcze zanim ta z zupełnie nieprzekonującymi oporami przyjęła od mężczyzny pieniądze, Anaica czuła pismo nosem. Oszustka, ni mniej, ni więcej. Zwykła oszustka sprawiająca, że z założenia przyjemny dzień zaczynał smakować gorzko, kwaśno. Bo może i Ana wiedziała, że w słowach cyganki nie ma za grosz faktycznego proroctwa; może i na zdrowy rozum doskonale wiedziała, że przed Javim z dużą dozą prawdopodobieństwa wiele długich, szczęśliwych lat. Słowa kobiety padały jednak na podatny grunt lęków i obaw Anaiki, a to z kolei sprawiało, że nawet najbardziej oczywista głupota kiełkowała w sercu Laguerre czymś brzydkim i nieprzyjemnym. Ana nie wtrącała się chyba tylko dlatego, że Javi wydawał się doskonale bawić – nie uśmiechała się też jednak na jego pompatyczny ton, nie obśmiała również wyraźnej obłudy cyganki. Dopiero gdy nieszczęsna prorokini oddaliła się, szukając kolejnych jeleni, Anaica wypuściła powietrze z sykiem i wbiła lekko paznokcie w pierś mężczyzny. - No cyrk – zgodziła się burkliwie. – Dlaczego w ogóle jej zapłaciłeś? Przecież ona właśnie na tym żeruje, pinda jedna. W Port-au-Prince było pełno takich samych, głosili te swoje płaczliwe przepowiednie a potem byli wielce zdziwieni, jak odwiedziła ich faktyczna czarownica, rzeczywista wieszczka – mruczała, zniżając nieco głos i upewniając się, że w pobliżu nikogo już nie ma. O czarach nie powinno się wszak rozmawiać tak otwarcie. - Żeby jeszcze wielką miłość ci wywróżyła albo tony złota, wtedy można by uznać, że przynajmniej sobie na te dolce zapracowała – mruknęła pod nosem, mechanicznie gładząc włosy Javiego. – Ale rychłą zgubę, na wszystkie kręgi piekieł, no naprawdę. – Zmarszczyła nosek zabawnie i sapnęła cicho. Wyjaśnienia Rivery przyjęła, choć widać było, że niespecjalnie ją teraz satysfakcjonują. Rumieńce na policzkach wyraźnie świadczyły o wzburzeniu, iskry w spojrzeniu ciemnych oczu wciąż trzaskały średnio radosnym ogniem. Dopiero krótki całus okiełznał trochę irytację Any – choć by w pełni wziąć jej nerwy na wodze, potrzeba byłoby jeszcze przynajmniej kilku dodatkowych buziaków. - O błyskotkach – odpowiedziała z ociąganiem, choć markotność była w tej chwili już trochę bardziej udawana, podtrzymana tylko dla zasady. – Co mi z kolei przypomina... – Oczy zalśniły jej jaśniej, kącik ust drgnął w dużo bardziej znajomym, typowym chochliczym uśmiechu. – Ten projekt, o którym mówiliśmy. Ten dla mnie – przywołała śmiało delikatny, elegancki harness, o którym dyskutowali raptem parę dni temu, gdy tak ochoczo skrytykowała garść szkiców Javiego. I gdy potem... Chrząknęła cicho, nie pozwalając sobie na zbyt wiele. Nie miała problemu z fantazjami, żadnego. To po prostu... Nie czas. Nie miejsce. I – chyba – z Javim chciała trochę inaczej. - Myślałeś już, jak to zrobić? – zapytała z zaciekawieniem i przekrzywiła głowę lekko. – Wiem, że pewnie musiałbyś mnie pomierzyć – pobłądzić dłońmi po moim nagim najlepiej ciele – i zobaczyć, jak to wszystko by się układało – jak delikatne łańcuszki spłynęłyby z twoich rąk by objąć moje piersi i talię – ale... Masz jakiś pomysł? – Przygryzła wargę lekko. – Zastanawiałam się nad kamieniami i pomyślałam... Zielone. Mogłyby być zielone – zawahała się. Niespecjalnie rozeznawała się we właściwościach magicznych kamieni, ale ten, który kojarzyła... – Akrynolit? – rzuciła pytająco, nieświadomie kalecząc nazwę minerału. – To ten który pomaga tańcu, nie? – upewniła się. – I chyba jest zielony. – Uśmiechnęła się rozbrajająco, nie ukrywając zupełnie, jak prosta jest hierarchia jej wartości – ma być ładnie, a jeśli przy tym pomoże jej wyciągnąć ze swojego ciała jeszcze więcej, to tylko dodatkowa korzyść. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Może gdyby zerkał na Anę w trakcie tych przerysowanych, okraszonych lamentami przepowiedni, zauważyłby w jej oczach ostrzegawcze iskry i napięcie, od którego tężały delikatne rysy twarzy. Gdyby nie był tak skupiony na sobie, wychwyciłby rozdrażnienie i szybciej zakończył całe to przedstawienie – nie było mu ono przecież do niczego potrzebne. Bawił się, bo nadarzyła się ku temu okazja i sądził, że w Anaice podobny występ wzbudzi równe rozbawienie. Z lekkim zaskoczeniem zrozumiał, że się pomylił, kiedy palce kobiety mocniej wbiły mu się w pierś. - Łatwiej było dać jej trochę pieniędzy, niż opędzać się potem od jej jęków – wyjaśnił, bo choć dla niego było to oczywiste, musiał sobie świadomie przypominać, że Laguerre nie zarabiała tyle, by dać parę zielonych przypadkowej kobiecie, byle się zamknęła i nie psuła im dnia. Uchwycił się nazwy miasta, którego nigdy nie słyszał z jej ust, tego strzępka podstawowej informacji, jakich mimo upływu lat miał o niej porażająco mało. Myślami wrócił na chwilę do notesu, w którym zapisał wszystkie pytania, jakie przyszły mu do głowy odnośnie Any i obiecał sobie solennie, że przy najbliższej okazji, kiedy nie będzie się czuł, jakby ktoś spuścił mu młotek na głowę, zacznie pytać. Zasługiwała na to, żeby ktoś jej wysłuchał, a Javi chciał wiedzieć o niej więcej. Dużo więcej niż te lakoniczne strzępki informacji, które czasem wplatała w opowieści mające wypełnić mu czas w trakcie ich spotkań – ile z nich było tylko zmyślnym, kolorowym kłamstewkiem? Uśmiechnął się lekko na zmarszczenie jej noska, gładząc dłonią przedramię kobiety. Ugłaskiwując nastroszone, kolorowe piórka. Nie był dumny ze swojej dywersji, ale skoro zadziałała, nie zamierzał narzekać. Szczególnie, gdy powrót myślami do ślicznych błyskotek, na nowo rozjaśnił oczy Any, przepędzając z nich cień irytacji. - Mhm? – mruknął, zachęcając ją do mówienia dalej o projekcie, który chwilowo istniał tylko w kilku wymienionych naprędce zdaniach, a którego wyobrażanie sobie wywoływało co najmniej żałosny ucisk w dole brzucha. Nie przerywał jej teraz, uśmiechając się tylko, gdy snuła rozmyślania o tym, jak wyobrażała sobie proces dopasowywania biżuterii pod siebie i jakiego koloru kamienie najbardziej ją interesowały. - Aktynolit – poprawił łagodnie drobne przejęzyczenie. - Tak, to ten który wspomaga subtelność ruchów, wyczucie rytmu, kontrolę nad ciałem. Taniec w uproszczeniu. I rzeczywiście jest zielony, tylko w różnych odcieniach – przyznał, postawiony przed konkretnym zagadnieniem ze swojej dziedziny, zastanawiając się nad nim jak najdokładniej. - No dobrze, skoro chcesz zielone... – zmrużył na chwilę oczy, zsuwając się spojrzeniem na szyję Any, wyobrażając sobie cięższy, złoty element, w którym mógłby bezpiecznie osadzić magiczne kamienie i doczepić delikatne łańcuszki mające objąć oraz podkreślić krzywizny ciała. - Agat. Występują w tym kolorze i mają moc zjednywania ludzi. Widowni – zaproponował, podnosząc rękę, palcem wyrysowując delikatnie linię na dekolcie Anaiki. - Zrobię ci kolię. Będzie cięższa niż zwykły wisiorek, ale lepiej widoczna i bezpiecznie osadzę w niej kamienie. Może się kończyć tutaj – palcem musnął wgłębienie między jej obojczykami - albo może częściowo obejmować szyję. A do podstawy zamocujemy łańcuszki tak, żebyś mogła je odpiąć, jeśli akurat będziesz miała taką fantazję. Kiwnął lekko głową z zadowoleniem, bo chociaż nie miał jeszcze w głowie dokładnego projektu, nie uważał, by wymyślenie go i dopasowanie do wymagań Any, miało być jakimś niewdzięcznym wysiłkiem. Bardziej artystycznym wyzwaniem, miłą odmianą w natłoku powtarzalnych zamówień z zakładu. - Nie będą mogli od ciebie oderwać oczu – zapewnił z zadowoleniem. - Ale wcześniej rzeczywiście będę musiał cię pomierzyć. Najlepiej w którymś kostiumie, do którego będziesz chciała ją zakładać. Będziesz potrafiła grzecznie wystać? |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Przyglądała mu się, gdy myślał, wyraźnie wyobrażając sobie świecidełka, jakie mógłby dla niej zrobić. Z radością pozwoliła, by resztki irytacji i gorzkich rozmyślań rozwiały się na wietrze, wyparte rosnącą ekscytacją. Nie miała takiej wyobraźni, jak Javi – nie w kontekście biżuterii – ale czując linię kreśloną przez mężczyznę na jej dekolcie, mogła przynajmniej częściowo zwizualizować sobie, o czym myślał. I inne rzeczy. Inne rzeczy też mogła sobie wyobrazić – inne linie wyznaczane na jej ciele, inny dotyk. Odetchnęła powoli. Powstrzymanie się od fantazji przyszło jej tym razem z większym trudem, skupienie się na słowach mężczyzny wymagało znacznie więcej wysiłku. Czekała na ten moment całe długie miesiące, lata właściwie. Nie powinno dziwić, że teraz, gdy już mogła, upajała się bliskością Javiego szybciej niż mogłaby odurzyć się alkoholem czy którąkolwiek z używek tak swobodnie dystrybuowanych za kulisami Kolorowych. I chciała więcej. Zawsze, ciągle więcej. To wciąż było strasznie abstrakcyjne, że mogła. Chrząkając cicho, by doprowadzić się do porządku, skupiła się na wyjaśnieniach Javiego. Skinęła głową raz czy drugi na znak, że słucha – i rozpromieniła się wyraźnie na propozycję agatu. - Brzmi świetnie. Jak coś dla mnie. – Uśmiechnęła się szeroko. Nigdy nie ukrywała swojej próżności, tych wszystkich pragnień, by błyszczeć na scenie, wdzierać się szturmem w ludzkie serca, sprawiać, by nie potrafili o niej zapomnieć. Nie ukrywała tego ani wtedy, gdy dopiero zawierali z Javim swoją umowę; ani potem, w kolejnych latach, gdy ich układ zaczął niebezpiecznie zmieniać kolory; ani wreszcie teraz, gdy postanowili dać sobie szansę i spróbować czegoś innego. Czegoś, w czym nie chodziło już o pieniądze, a bardziej delikatne, chwiejne uczucia. Nieudolnie ignorując mrowienie skóry tam, gdzie musnął ją Javi, zezem zerknęła na swój dekolt, wyobrażając sobie lśniące złoto i zieleń kamieni. - Niech sięga na szyję – zdecydowała po chwili namysłu, bo to, co zobaczyła przed oczami, podążając za opisami Rivery, podobało jej się aż za bardzo. W głowie przeglądała już mniej lub bardziej powycinane, za to zawsze bardzo kolorowe suknie i wyobrażała sobie, jak wspomniana kolia prezentowałaby się z każdą z nich. Bez większych trudów od ręki mogła wskazać przynajmniej trzy kreacje, do których dyskutowana błyskotka pasowałaby doskonale. Rozpromieniła się na zapewnienia Javiego, wyjątkowo powstrzymując pełne samozadowolenia stwierdzenie, że wielu klientów już teraz nie potrafi spuścić jej z oka. Powstrzymała się, bo wiedziała, że Rivera miał rację – ale też dlatego, że była absolutnie pewna, że mężczyzna zrobi wszystko, by dać jej biżuterię, o jakiej jeszcze do niedawna mogła co najwyżej pomarzyć. Nie zamierzała go o to pytać, sądziła jednak, że nie tylko ona, ale też Javi będzie czerpać mnóstwo przyjemności z ubierania jej w złoto i drogocenne kamienie. Patrząc tylko na błysk w oku mężczyzny gotowa była uznać, że Rivera chciałby się nią chwalić wcale nie mniej, niż popisywać się chciała ona sama. Nastroszyła się zabawnie dopiero na wzmiankę o pomiarach – i bezczelnej sugestii, że sobie z tym nie poradzi. Nastroszyła się głównie dlatego, że było w tym sporo prawdy. - Oczywiście, że będę – obruszyła się jednak teatralnie. – Jestem artystką, co oznacza, że jestem gotowa na wszelkie poświęcenia – stwierdziła pompatycznie, zaraz jednak roześmiała się. - Powinieneś się raczej zastanowić nad sobą. – Uniosła brwi znacząco. – To ty będziesz mnie dotykał. W różnych miejscach. Jesteś pewien, że wystarczy ci tylko skakanie wokół mnie z centymetrem? – Oczy zalśniły jej łobuzersko. Ostatecznie wzruszyła beztrosko ramionami i wyszczerzyła zęby. - Z drugiej strony, najwyżej zrobimy przerwę i zobaczymy, jak wygodny masz ten stół w pracowni – stwierdziła radośnie. Od niechcenia pogładziła dłonią pierś mężczyzny, w kolejnej chwili – upewniając się tylko, że nikt nie widzi – z uśmiechem zupełnej niewinności wsuwając palce pod koszulkę Javiego, muskając opuszkami obojczyk mężczyzny. Z beztroskim uśmiechem pochyliła się i skradła mężczyźnie kolejny tego dnia całus, dłuższy tym razem nieco i jeszcze bardziej słodki. To naprawdę była abstrakcja, że mogła sobie na to pozwolić. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Zdawał sobie sprawę z próżności Any, ale nigdy nie uważał, by była to jej zła cecha – zresztą, nie nazywałby jej dokładnie tak, a bardziej pewnością siebie i umiłowaniem do błyskotek. Była w tym jak sroczka, zainteresowana blaskiem drogiego kruszcu, poświęcająca biżuterii zawsze trochę więcej czasu niż przeciętny, podziwiający jej piękno czarownik czy czarownica. W ogóle się w tej kwestii nie różnili – on patrzył jedynie pod kątem rzemieślniczym, oceniał techniczne wykonanie poza oczywistymi walorami estetycznymi. Dobrali się jak w korcu maku, on rzemieślnik sypiący jej do stóp drogie błyskotki, ona chętna muza gotowa je nosić i lśnić. Nie mógł się doczekać, aż będzie mógł coś Anie sprezentować, nie martwiąc się, że zostanie to odczytane jako łapówka, by dała mu więcej, niż przewidywała umowa. Od dawna już tak na to nie patrzył. Od dawna chciał metodycznie wymienić wszystkie jej pozłacane pierścionki na prawdziwe złoto lub droższe kruszce i od dawna chodziło mu po głowie, jak wyglądać będzie w jego projektach. Zasługiwała na to wszystko i jeszcze więcej. Odnotował w głowie, by uwzględnić w szkicu dla niej część obejmującą częściowo szyję – wykonana z metalu nie mogła być do końca wygodna, ale zamierzał przetestować przynajmniej kilka wersji, by wspólnie znaleźli tę, która najmniej Anę uwierała. Kolia miała być częścią scenicznego kostiumu, ale nie znaczyło to, że Laguerre była z góry skazana na cierpienie dla swojej sztuki. Po powrocie do domu musiał zapisać szczegóły, o których teraz swobodnie mówili – o rozmiarze, o kamieniach. Mógł potem sprawdzić w sejfie w zakładzie, czy mieli na stanie aktynolit i agat o pasujących do siebie odcieniach, odłożyć je już na potrzeby własnego projektu. O surowe złoto i delikatne łańcuszki się nie martwił, był przekonany, że mieli tego na kopy. Wbicie Anie delikatnej szpilki, dopytanie, czy będzie potrafiła wystać spokojnie, było odruchem. Szczuciem, flirtem, jak zwał, tak zwał. Podobne zagrywki od dawna przychodziły mu łatwo, a fakt że mógł potęgował tylko potrzebę, by je powtarzać. Nie potrafił się jeszcze nasycić ich nową sytuacją. Wciąż było na to za wcześnie. - Nade mną? – powtórzył za nią z rozbawieniem, wywracając zaraz oczami, gdy nakreśliła mu bardzo przyjemny obraz dotykania jej w różnych miejscach. - Ale masz we mnie wiarę. Nie robię ci przecież bransoletki na twoją coño – rzucił, przekonany że Ana z kontekstu zrozumie znaczenie pozornie miękkiego, hiszpańskiego słowa. Wsuwając palce w burzę loków, objął jej kark, gdy się pochyliła, z przyjemnością biorąc sobie i oddając niespieszne całusy, które wciąż zdawały się leżeć w krainie abstrakcji. Miał litość na plecami kobiety i w którymś momencie niechętnie bo niechętnie, ale jednak pozwolił jej się wyprostować. Odruchowo oblizał dolną wargę, szczerząc się do Any. - Zanim mi tak miło przerwałaś – zaczął, podnosząc jeszcze raz rękę i zagarniając jeden z niesfornych kosmyków za jej ucho. - Chciałem powiedzieć, że to jest za duży projekt, żebym robił go w domu. Potrzeba więcej narzędzi i surowców, w pełni profesjonalnego stanowiska. Będziemy musieli się umówić w zakładowej pracowni, najlepiej w jakiś weekend, kiedy oficjalnie jest zamknięte i nikt nie będzie się kręcił po sklepie. Ale nie martw się, tam też są stoły – dodał z nieznikającym uśmiechem. - W biurze są też wygodne fotele, a w socjalnym mamy kanapę – ciągnął dalej, doskonale świadom faktu, że będzie musiał sobie teraz radzić w pracy z własnymi nieprzyzwoitymi wyobrażeniami. - Ale na pewno nie odmówię ci też domowego stołu. Mam całe dwa. Trzy, jeśli liczyć ten kawowy w salonie. Albo cztery, jeśli kwalifikujemy też biurko. Tylko tam jest cała masa bibelotów, a ja nie należę do tych amantów co to zwalą wszystko na podłogę. Narzędzia są drogie. Chociaż sam proponowałbym łóżko. Wybierałem odpowiedni materac na parę wizyt w sklepie. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Mogła nie znać hiszpańskiego i nie mieć jeszcze wystarczająco wielu okazji, by nauczyć się choćby kilku najbardziej podstawowych – czy, w tym przypadku, najbardziej nieprzyzwoitych – zwrotów, znała jednak bezczelność Javiego. Tyle wystarczyło, by nie tylko zrozumiała sens jego słów, ale też kolejno wszystko sobie wyobraziła, zarumieniła się – i parsknęła cicho, tyleż samo niezdrowo podekscytowana co zażenowana samą sobą. - A mógłbyś – palnęła przy tym bezczelnie. – Jestem przekonana, że wyglądałaby świetnie. – Uniosła brwi znacząco. Nie mogło być tak, że tylko z niej będzie wychodziła tu desperacja. Gdy odgarnął jej włosy, odruchowo otarła się policzkiem o dłoń mężczyzny i uśmiechnęła miękko – przy czym uśmiech ten prędko zmienił swój koloryt, stawał się tym bardziej łobuzerski i bezczelny im więcej możliwości wymieniał Rivera. Choć więc sam koncept umawiania się z Javim w pracowni sklepu początkowo mógł jej nie odpowiadać, tak po uściśleniu, że mówili o weekendzie, gdzie byliby tam sami, wszystko wyglądało już lepiej. Dużo lepiej. W efekcie Anaica szczerzyła się szeroko, nie przejmując się na razie tym, jak trudno będzie jej dzisiaj rozstać się z Javim z raptem jednym czy dwoma buziakami wziętymi sobie na drogę pod klatką własnej kamienicy. Na wzmiankę o niedogodnościach biurka roześmiała się. - Masz karygodne priorytety – stwierdziła beztrosko, zaraz jednak kręcąc głową z rozbawieniem. – Żartuję. Też nie zrzucałabym sukienek z kanapy tylko dlatego, że tak by ci się zamarzyło – przyznała szczerze, doskonale świadoma, że nawet jej pożądanie miało swoje granice. Na wiele rzeczy mogła się zgodzić, ale z pewnością nie na szarganie swoich kreacji po podłodze tylko dlatego, że poniósł ją szał namiętności. Javi wspomniał łóżko i Ana westchnęła tylko cicho, zachowując minimum godności i nie przyznając, że z niego akurat najchętniej by nie wychodziła wcale, przynajmniej przez najbliższy miesiąc. Nie tylko ze względu na seks. Po prostu dlatego, że pościel pachniała Javim i że – w większości przypadków – miękki materac z pewnością wiązał się z równie miękkimi pieszczotami Rivery, dłońmi głaszczącymi ją po plecach, ramionami oddzielającymi ją od reszty świata. Robiła się strasznie sentymentalna, miękka i aż do porzygu słodka. Nie była pewna, czy jej się to podoba. Ostatecznie pokręciła tylko głową z rozbawieniem, jeszcze raz załaskotała Javiego pod koszulką i, przeciągnąwszy się potem leniwie, jak małe kocię, pacnęła mężczyznę karcąco w czuprynę. - Widać, że już ci lepiej – podsumowała jego wywody z rozbawieniem, czochrając i tak mocno niesforne już loczki. – A skoro tak, to podnoś dupę, Rivera. Jeszcze załatwimy ten spacer – zarządziła bez miłosierdzia, wszelkie oznaki protestów zbywając bezczelnie szerokim uśmiechem, machnięciem ręki i, gdy Javi zwlókł się już z ławki – zupełnie nieskrępowanym klepnięciem mężczyzny w tyłek. Na zachętę, wiadomo. [Javi i Ana zt] |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Genevieve Paganini
ANATOMICZNA : 10
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 22
TALENTY : 10
9 maja 1985 roku Delikatna smużka znad cienkiego filtra — unurzany w atramentowym mroku papieros był radosnym oczkiem pośród oceanu późnego wieczoru. Topografia Little Poppy splatała się w niewidzialną siateczkę powiązań; wszystkie drogi prowadziły do małego Rzymu — dwie ulice stąd czekało oświetlone przyjemnym światłem Palazzo. Rozlany nad głowami atrament chlusnął nieoczekiwanie — jeszcze kwadrans temu, gdy opuszczały słodkie wnętrze Cardio Praise (Frankie, zasłużyłaś na dawkę cukru, chodź, nikt się nie dowie, że zdradziłyśmy tiramisu dla brownie), późne popołudnie zabarwiało upstrzony budynkami horyzont na czerwono. Teraz po słońcu nie było śladu — ciemne farbki zarysowywały kontury parku, gdzie odróżnienie drzew od ławek, ławek od chodnika, chodnika od trawy było coraz trudniejsze. Na koniuszku języka nadal czuła słodycz czekolady; za kwadrans podzieli się smakiem z Elio i ustami uciszy każdy akt oburzenia. W zawieszonej na ramieniu torebce — Chanel Caviar, bo kiedy na świat przychodzi Rousseau, Lucyfer rzuca monetą i decyduje, co będą nosić przez resztę życia: Coco czy Louis Vitton? — czekało zawinięte w serwetkę ciastko z karmelem; Genny bardzo starała się donieść je do domu, ale z każdym krokiem było coraz trudniej. Kiedy nosisz dwunastocentymetrowe obcasy, masz prawo się zmęczyć — tylko trzymana pod ramię Frankie powstrzymywała dłoń przed zanurkowaniem we wnętrzu torebki. — Odwiedzasz nas stanowczo zbyt rzadko — ciche stuknięcia obcasów zwiastowały przybycie włosko—francuskiego duetu o współdzielonym nazwisku i niedzielonej krwi. Signorina Paganini urodziła się z passatą zamiast krwi — signora Paganini musiała wydrapać do niej drogę paznokciami; ścieżka prowadziła przez szerokie plecy Elio i wiązała się z intensywnymi ćwiczeniami cardio, dzięki którym Genny mogła zamówić do ciasta przesłodzoną kawę. — Jeszcze chwila i zacznę myśleć, że to wina mojej kuchni. Wierutna bzdura — Genevievie gotowała znośnie, szczególnie consommé, które Valerio po upojnych nocach pił prosto z kubka. On — naczelny krytyk francuskich kulinariów — wykazywał zaskakującą niekonsekwencję w doborze zawartości talerzy; pod tym względem Francesca była idealnym gościem. Zbyt idealnym; z pierwszego spotkania Genny zapamiętała bezbrzeżną dezorientację — Frankie była urocza, uprzejma, skupiona i w pełni świadoma tego, co pragnie osiągnąć w życiu. Dopiero zaczynała studia, co nie przeszkadzało w próbach udowodnienia sobie (innym?), że znalazła się tam dzięki własnemu uporowi i wiedzy — tamtego dnia Genevievie zrozumiała, że rodzeństwo Paganini przypomina ravioli. Niby podobni, ale każde ma inny kształt; różną się nadzieniami i poziomem strawności. — Nie przepracowujesz się, ma chérie? — od pierwszego spotkania minęły lata i wiele osuszonych wspólnie butelek wina — Frankie została siostrą, której Genny nigdy nie miała i bez trudu odnalazła w sercu miejsce na miłość dla dziewczyny stającej się kobietą. Valerio i Elio nie dostrzegali albo nie chcieli dostrzec tej zmiany; Francesca o tym wiedziała — wiedziała też Genevievie. Ich zmowa była cicha, solidarna i wierna wartości, która je połączyła: la famiglia miała wiele twarzy, jedno nazwisko i silną, kobiecą reprezentację. |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : specjalistka ds. PR w Palazzo, realizatorka przyjęć
Stwórca
The member 'Genevieve Paganini' has done the following action : Rzut kością '(S) Kość zmroków' : |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
Francesca Paganini raz w życiu zapragnęła być spontaniczną. Gdyby jeszcze wczoraj wiedziała, jak to się skończy, nie byłoby ani Amnesii, ani Aviego, ani tego wszystkiego, czego z wczoraj – cóż – nie pamiętała. Film urwał jej się wprawdzie już poza klubem, ale nie zmieniało to aż tak wiele. Pamiętała taniec – ale nie pamiętała drogi do domu. Pamiętała drinki – ale nie pamiętała, skąd przy jej łóżku znalazła się butelka wody. Pamiętała, że świetnie się bawiła – ale tego, jak tę zabawę skończyła, już nie. Pocieszało ją to, że – chyba – sama. Że zakończyła dzień sama, we własnej pościeli, wciąż w ciuchach – też swoich. Jej pościel cuchnęła teraz jednak alkoholem – dużą ilością alkoholu – a na ubraniach został jej zapach perfum, które (to pamiętała) należały do Aviego. Motor – po namyśle – pamiętała, że został na rynku, mniej więcej tam, gdzie karmiła gołębie. I kruki? Obudziło ją chrapliwe skrzeczenie zza okna, wrzynające się w obolałą głowę z delikatnością wiertła to trepanacji. Dzień przychodził do niej w bólach. Bólem głowy – na ten miała tabletki, butelkę wody, wygrzebane z podręcznej apteczki eliksiry na kaca. Te ostatnie z pewnością były już dawno po terminie, wszak kupiła je dawno, przy okazji któregoś grilla u Elio i Genny, z myślą raczej o braciach niż o sobie – ale tylko takie miała, a w desperacji gotowa była chwytać się wszystkiego. Nawet starych leków. Nawet rozwiązań, na które w innych okolicznościach – jako medyk – zmarszczyłaby tylko brwi surowo. Wciąż planowała przecież iść na zajęcia. I wciąż nie zamierzała dzwonić po pomoc do braci. Ani do Genny. Ani do Aviego. Czy ona w ogóle miała numer do Aviego? Czy zdążyli się nimi wymienić? Nie pamiętała. Jedną głowę pod kran i wyrzyganie żółci później plany Frankie na ten dzień drastycznie się zmieniły. Zamiast zajęć – kilka godzin spędzonych w łóżku, ze zgryźliwym wytykaniem sobie, że poza eliksirami mogła też wynieść ze szpitala kroplówki na detoks. Powinna to zrobić, będzie na kolejną okazję. (Jaką kolejną okazję, dziewczyno?) Po telefon rzeczywiście nie sięgnęła – ale nie zrobiła tego nawet po to, by odwołać dzisiejsze spotkanie z Genny, co oznaczało, że gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, musiała zwlec się z łóżka, umyć, zjeść coś w końcu (ostrożnie, wszak nie wiedziała, czy już może); odebrać motor z rynku (piechotą, prowadzenie w tym stanie nie wchodziło w grę), upocić się przy tym jakby przebiegla maraton; wziąć kolejny prysznic, przebrać, umalować – byle jak, byle nie wyglądać jak śmierć na chorągwi. Wreszcie – spotkać się z Genny. Poszły na słodkie i nagle okazało się, że wyposzczona, Frankie gotowa jest wrzucić w siebie całą blachę brownie i zagryźć to kawową bezą. Wzięły do tego herbatę i po pierwszym dzbanku mięty był kolejny i jeszcze jeden, które Paganini wlała w siebie z ochotą, lakonicznie tłumacząc, że ostatnio po prostu tak lubi. Szły potem parkiem i Francesca dziękowała Trójcy, że idzie prosto, z gracją, i że nie musi balansować na obcasach, bo przewidująco wzięła baleriny. Z Genny pod rękę, dryfowała myślami tylko trochę – nie dość, by całkiem się zapomnieć; wystarczająco, by nieprzyzwoicie często wracać do Aviego. To naprawdę dziwne, że mimo luk w pamięci była absolutnie pewna, że bawiła się doskonale. ...mojej kuchni. Zmarszczyła brwi. Jakieś słowa jej uciekły. Jakiś początek i koniec. Wróć. Chwila koncentracji by przypomnieć sobie, co mówiła Genny. - Chyba tylko tego, że czasem brakuje mi na nią miejsca – odpowiedziała lekko, z uśmiechem, bo, całe szczęście, świat nie uciekał jej już spod nóg za każdym razem, gdy zbyt gwałtownie zmieniała mimikę. Tak było rano, ale teraz od rana dzieliły ją godziny, szaleńcze zmagania o godność – i kruki. Kruki, które były wszędzie – za oknem, przed blokiem, przed kawiarnią i tutaj, w środku parku. Tutaj akurat miały – chyba – prawo być. Tylko, że... Dała spokój ptactwu i własnej niepamięci, dała spokój zachwytom nad własną równowagą i oszołomieniu jej brakiem jeszcze o poranku. - Och, znasz mnie – roześmiała się lekko na pytanie Genny, bo już mogła; bo świat nie pękał jej na tysiące drobnych okruchów na każdy głośniejszy oddech. – Znasz mnie, Genny. – Wiesz, że w szpitalu spędzam więcej czasu niż na uczelni; na uczelni więcej niż w mieszkaniu. – Wiesz, że nie umiem inaczej. Nie odpowie wprost, bo przecież jest zbyt dobrze wychowana, by kłamać. Krok, krok, krok, wszystkie w rytm obcasów Genevive. - Genny? – zapytała nagle, tknięta pewną myślą. – Jak to było, jak poznałaś Elio? Nigdy jej o to nie pytała, nigdy się nawet nie zastanawiała, ale ostatnio myślała o bardzo wielu rzeczach, o których nie myślała nigdy wcześniej. I dzisiaj, po Amnesii i po Avim – cokolwiek to zestawienie znaczyło – też się zastanawiała, za dużo, za szybko, zbyt intensywnie. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Genevieve Paganini
ANATOMICZNA : 10
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 22
TALENTY : 10
Miłość cierpliwa jest, miłość jest wyrozumiała — miłość czasem mieści się na deserowym talerzyku oblanym prawdziwą belgijską (mon amour, powiedziała Genny, kiedy Elio zapytał, co napisano na opakowaniu, to prowansalski dialekt, może dlatego nie rozumiesz?) czekoladą. Czasem miłość to stuknięcia obcasów na skąpanym w świetle parkowych latarni bruku i towarzystwo, które w życiu miało wszystko. Szczególnie nadmiar miłości. Okolica tchnęła spokojem wyrwanym z kart O rzeczywistości; filozoficzny ideał ataraksji przemykał nad równo przystrzyżonymi trawnikami i odliczał minuty do momentu, kiedy ktoś w Palazzo odkryje, że signora i signora Paganini nadal nie wróciły z kawiarni. Gdyby Genevievie nadstawiła ucha, mogłaby usłyszeć fantomowy warkot silnika męża — zawsze pierwszy do ratunku, zwykle ostatni do dochodzenia. Jeśli będzie grzecznym chou—chou, dziś Genny przetestuje prawdziwość małżeńskiej tezy. Teraz zostało tylko cmoknięcie; Frankie huśtała się na obłokach, chociaż noc była bezchmurna. Migotliwy płaszczyk nocy wyglądał na coś, co signora Paganini chętnie ubrałaby na wiosenny spacer. — Dlatego na un dessert mamy osobne żołądki — życie było zbyt krótkie, waga łazienkowa zbyt bezlitosna — prawdziwa równowaga w przyjemności skupiała się na idei równego podziału. Za każde zjedzone ciastko, pół godziny domowego cardio — Genny zjadła dziś dwa. Elio się jednak poszczęści. Uśmiech rozłożył się na miękkich poduszkach ust; Frankie w radości była po włosku głośna — Genevieve po francusku enigmatyczna. Zaciśnięte na smukłym ramieniu palce nasiliły chwyt; błysnęła złota obrączka i pierścionek z kamieniem, o którym w świetle parkowych lamp dało się stwierdzić tylko jedno. Był drogi. — Pozwól mi się martwić. Od czego są bratowe? Opróżniania butelek z winem, oui, ale nie tylko. Francesca miała starszą siostrę i przez długi czas mogła wierzyć, że nie potrzebuje kolejnej; kiedy w orbicie Palazzo — lekkie nadużycie, przecież od samego początku krążyła w orbicie planety Elio — pojawiła się Genevieve, długoletnie przekonania wyskoczyły przez okno w płonącym, francuskim bereciku. Tyle słów do wyboru — po Genny, signora Paganini spodziewała się wszystkiego (Genny, jak ty to robisz, że od dziesięciu lat mieścisz się w ten sam rozmiar? Genny, dlaczego kapusta rzymska nazywa się rzymska, choć nie wyhodowano jej w Rzymie? Genny, kiedy doczekam się bratanka?), w zamian otrzymując to. Pytanie—wytrych do uśmiechu, który przestał być francuski. Zmienił się w zauroczony. — Oh — kilka lat temu potrafiłaby powiedzieć od razu; to tak, jakby po długiej przeprawie przez pustynię wreszcie napić się wody. Ale to nie do końca prawda; poznanie Elio było wieloma emocjami na raz — w którym momencie pożądanie dopełniła miłość? — Jest różnica pomiędzy spotkałam po raz pierwszy, a poznałam. Nie da się poznać kogoś od razu, miłość od pierwszego wejrzenia to bzdura, którą wmówiło nam Hollywood — na początku było słowo; tym słowem było ty — dokładnie od tego pytanie zaczął Elio w redakcji Zwierciadła. Ty napisałaś ten tekst? Od tamtego momentu nic nie było takie samo. — Ale kiedy zaczęłam go poznawać— Ciekawe; którejś z sióstr na pewno opowiedziała, że podczas pierwszej kolacji, ukryła w kieszeni marynarki Paganiniego małą motywację. Frankie chyba nie poznała szczegółów — była zbyt młoda, żeby poznawać niuanse francuskiego uwodzenia. Na szczęście nigdy nie bywa za późno. — To było, jakbym zanurzyła się w olbrzymim kieliszku szampana. Wiesz, tym, w których burleskowe tancerki świecą cekinami — i cyckami; to zdecydowanie pomogło w przekonaniu Elio do trzeciej randki. — W teorii wiesz, że nie musisz się spieszyć, nadal masz mnóstwo łyków do wzięcia, ale kiedy raz spróbujesz— Nagłe przystanięcie było zasługą buta — obcas stuknął w coś śliskiego i Genny z obrzydzeniem odkryła, że to ślimak. Bez skorupki, więc escargots à la Bourguignonne z niego nie zrobi. — Nie można przestać. Uśmiech zmienił wydźwięk; drgnięcie w kącikach ust było nagrodą dla wspomnień. — Dokładnie tak się czułam, Frankie. Kiedy nie było go obok, mój kieliszek był pusty. Wesoła iskierka przeskoczyła między tęczówkami — wzrok wymierzony w Francescę był uśmiechem samym w sobie. — Dlaczego pytasz? Ktoś napełnia twój kieliszek? |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : specjalistka ds. PR w Palazzo, realizatorka przyjęć