Sklep Przestronna, utrzymana w jasnych kolorach sala, w której od pierwszego kroku za próg chce się przebywać. W dobrze doświetlonych gablotach podzielone zostały wedle rodzaju jubilerskie wyroby ze standardowej kolekcji. Klienci mogą oglądać dostępne błyskotki, spacerując po sali, jak i przysiadając na jednym z wygodnych foteli oraz korzystając ze wsparcia i ekspertyzy pracowników zakładu. Ci dokładają wszelkich starań, by każdy wyszedł z zakładu zadowolony – pomagają dobrać tańsze, ale wciąż efektowne zamienniki kamieni, jeśli cena jest zbyt wysoka, doradzają przy wyborze prezentów lub dostosowaniu ozdób do karnacji przyszłego właściciela czy właścicielki. W pomieszczeniu unosi się przyjemny aromat o rześkich nutach przełamanych różaną słodyczą. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mary Wood
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
5 czerwca 1985 roku To już niemal trzy miesiące, od kiedy jest w Stanach. Opuszczenie rodzinnego Plymouth wiązało się ze sporym ryzykiem, ale i ekscytacją. Choć nadal ma problem z odnalezieniem się w mieście, topografia czasem stanowi problem, a poszukiwanie klientów na zlecenia kadzideł niekiedy graniczy z cudem, tak zdążyła już oswoić się z nowym miejscem. Krzyk sąsiadów i trzask tłuczonych naczyń przestał budzić niepokój, kiedy okazało się, że mimo wrażenia kartonowych ścian, przez te nie przebiły się jeszcze żadne odłamki. Nikt też nie zorientował się, że na dachu budynku, w którym mieszka, wystawiła kilka donic z rzodkiewką i pomidorkami. Zasiała je poprzedniego miesiąca, trzymając pierw na parapecie mieszkania, by otrzymały odpowiednią ilość ciepła. Dziś cieszą się nieskrępowanym słońcem i nieświętym spokojem, póki nie staną się dojrzałe i ze smakiem rozpłyną w ustach. Jest nieco przed południem, kiedy Mary udaje się do centrum. W środku tygodnia Nine Fine nie jest tak oblegane, jak przez weekend, więc nie musi spędzać całych nocy w pracy. Udaje jej się wyspać i podlać rośliny, nim nadejdzie pełne słońce. Ma nawet czas, by przygotować śniadanie, jajka na bekonie i smażone warzywa. Rezygnuje niestety z hash browns, bo okazało się, że w Stanach mają przeciętnej jakości ziemniaki - co za szkoda! Gdyby wiedziała, przywiozłaby ich trochę z kontynentu. Decyduje się na kubek kawy, z niezadowoleniem zauważywszy, że skończyła się czarna herbata. Do takiego śniadania idealny byłby mocny Earl Grey wzbogacony o delikatną bergamotkę i odrobinę mleka, niestety musi obejść się smakiem. Uzupełnienie zapasów wiąże się z wyprawą. Wprawdzie w Sonk Road są sklepy oferujące to, czego potrzebuje, ale skoro ma już udać się na zakupy, może połączyć kilka sprawunków ze sobą. Rynek na Stary Mieście jest punktem niezwykle urokliwym. Ma wiekowy charakter i gołym okiem widać, że nadgryziony jest zębem czasu, choć o zdecydowanie innej architekturze w porównaniu z Plymouth. To tutaj zbacza na moment, kiedy wybiera się do Deadberry, by uzupełnić zapasy korzeni. Słoik z białą sosną najszybciej pustoszeje - może dlatego, że przechowuje ją w najmniejszych pojemnikach? - co świadczy o tym, że powinna zaopatrywać się w jej większe ilości. Zanim jednak wnika w uliczkę dzielnicy czarowniczej, odbija na skwerek i dalej ku ratuszowi. O tym, że zawieszony na nim zegar jest zawsze spóźniony o równe cztery minuty, dowiedziała się już w pierwszych dniach, kiedy ze ściągniętymi brwiami potwierdzała jego słuszność z własnym. Tak już jest, wspomniała sprzedawczyni w cukierni i nie pozostało nic innego, niż przyzwyczaić się do (nie)codziennego zjawiska. Przystaje na rogu uliczek i schyla się, by zawiązać but. To wtedy do jej uszu dociera prowadzona nieopodal rozmowa. Mary mimowolnie zwraca wzrok na dwóch mężczyzn o pokaźnej posturze. Ci, jakby kierowani szóstym zmysłem krzyżują z nią spojrzenia i zielarka momentalnie rozumie, że znalazła się w złym miejscu i czasie. To ona, wybrzmiewa na tyle sugestywnie, by miała pewność, że mówią o niej. Podnosi się z miejsca i rusza przyspieszonym krokiem, by wmieszać się wśród ludzi. Zerknięcie przez ramię potwierdza, że tych nie interesuje, że jest biały dzień, a nieopodal może znaleźć się policja. Ich determinacja jest przerażająca, serce w piersi Mary przyspiesza swe bicie, podbijając adrenalinę. Gdzie się wybierasz?, jest kolejnym znakiem, że ucieczka jest najlepszym rozwiązaniem. Nagle grube palce próbują sięgnąć jej nadgarstka. Wood wyrywa się gwałtownie i rzuca do biegu, by skręcić w boczną uliczkę. To tam popycha drzwi pierwszego z brzegu lokalu i chowa się za winklem, próbując uspokoić oddech. Przesuwa jeszcze pospiesznym wzrokiem po sali, kiedy orientuje się, że może ściągać na siebie wzrok tutejszych klientów. Wystrój sklepu, jak i prezentowane na ekspozycjach dzieła kunsztu jubilerskiego wprowadzają w onieśmielenie, jak i bolą w kieszeń. Jakby przypadkiem na coś wpadła i potrąciła, nie wypłaciłaby się do końca życia - ona, ani kilka kolejnych pokoleń. Wybałusza szeroko oczy, czując się absolutnie nie na miejscu. Ciśnienie głowie zagłusza myśli, a serce zaraz wyskoczy z jej piersi. | dysocjacja |
Wiek : 21
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : barmanka zielarka
Stwórca
The member 'Mary Wood' has done the following action : Rzut kością 'k10' : 4 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Zaskakująco miło było wyjść z pracowni, której cztery ściany i niekończąca się od pewnego czasu lista zamówień zaczynały działać na niego cholernie przytłaczająco. Do tego stopnia, że współpracownicy zauważali jego zwiększoną marudność i mars tam, gdzie zwykle przyklejony był uśmiech, przygarbione ramiona i niechęć, gdy wchodzili do pracowni wpisać na listę kolejne pozycje. A Javiemu wydawało się, że całkiem nieźle się maskował – miał w tym w końcu wprawę. Koniec końców zarządzili tego ranka interwencję – zwyczajnie zatarasowali mu drogę do pracowni, powiedzieli, że ma się niczym nie interesować, a w ogóle to w socjalu stoi kawa i może by się najpierw napił, a potem posegregował zamówienia do odbioru? Wyśmiał ich najpierw zupełnie odruchowo, bo to przecież kompletnie nie tak wyglądało. To on był w końcu najbardziej doświadczony, on pracował dla najbardziej wymagających klientów i to do niego przychodzili z pytaniami, gdy jakiś projekt nie chciał przyjmować takiego kształtu, jak sobie założyli. Czuł się z tym dobrze, świetnie wręcz – w bardzo wczesnym wieku wiedział już, czym chciał się zajmować i że chciał być w tym najlepszy – ale w pewnym momencie każdy człowiek zaczyna być zmęczony. Wszystkiego zwyczajnie robi się zbyt dużo, organizm i głowa nie mają czasu się zregenerować, odsapnąć, życie staje się jednym wielkim biegiem ku... Chuj wie czemu. - Idź. Nie będziemy cię męczyć przed samym urlopem – powiedziało wreszcie jedno z nich i Javier się poddał. Sapnął oczywiście, stosownie podkreślając swoje niezadowolenie takim obrotem spraw i wydawaniem mu poleceń, które przecież nie miały żadnego sensu, ale posłusznie zostawił rzeczy w socjalnym. Usiadł nawet na chwilę z kubkiem kawy na kanapie, po dłuższym momencie spędzonym w ciszy dochodząc do wniosku, że to było nawet całkiem miłe. I że chyba powinni wreszcie zmienić politykę przyjmowania nowych zamówień, a już na pewno wydłużyć terminy ich wykonania tak, jak zrobiły to inne zakłady w mieście. Dotąd za każdym razem mówił Carmen, że nie musieli tego robić, że dawali radę, ale w końcu dotarli chyba do punktu, w którym przestali. Dawno nie obsługiwał klientów na sali sklepowej i znaleźć się tam znowu sprawiało, że czuł się nieco jak robak nabity na szpilkę, studiowany w pełnym świetle pod mikroskopem. Zanim przekręcił na drzwiach tabliczkę obwieszczającą otwarcie, wyciągnął spod lady listę dzisiejszych zamówień wraz z większym pudełkiem, gdzie na aksamicie leżały wszystkie gotowe wyroby i zaczął łączyć je ze sobą, sortować do mniejszych, ozdobnych pudełek pudełek, na które gumką doczepiał prowizorycznie kartki z nazwiskami i prostymi symbolami rozróżniającymi produkty magiczne od tych czysto estetycznych. Ot prosty system iksów i kółek, który dużo w życiu ułatwiał. Zwykle za tym nie przepadał, ale dzisiaj obsługiwanie klientów szło mu zaskakująco gładko, pozwalało się w jakiś dziwny sposób wyciszyć. Skupiony na ich potrzebach, proponowaniu i dobieraniu biżuterii, nie zauważał, jak mijał czas – dopiero pospieszne kroki i trzask nieprzytrzymanych drzwi sprawiły, że podniósł głowę znad ekspozycji, do której chował właśnie ekspozytor z pierścionkami. Dwójka klientów dyskutujących obok nad kolczykami na ślub córki tylko przelotnie zerknęła w kierunku drzwi, zaraz znów zajęci wyborem między ametystami a topazami. Brwi Javiego mimowolnie powędrowały w górę, gdy w drobnej, oddychającej ciężko blondynce rozpoznał dziewczynę, z którą ostatnio ubijał interes na kadzidła. Szybki rachunek sumienia kazał dojść do wniosku, że nie powiedział jej, gdzie pracował, nie podał też chyba imienia, gładko posługując się pseudonimem, jaki sama mu nadała, więc skąd...? Wyszedł zza jednej z lad, bardzo szybko zauważając jej szeroko otwarte oczy, ciężki oddech i rozbiegane spojrzenie. Co do... Ciężkie kroki od strony ulicy kazały prędko dodać dwa do dwóch i oczekiwać kłopotów. - Spokojnie – rzucił cicho, jakby przemawiał do wystraszonego zwierzęcia, a gdy drzwi trzasnęły, otwarte ze zbyt dużą siłą, obrócił się na pięcie, zasłaniając sobą wystraszoną Mary. Nie zastanawiał się nad tym jakoś specjalnie, nie rozważał za i przeciw, po prostu to zrobił. Gdyby miał czas na zastanowienie, rozum podpowiadałby mu, że postawienie się między dwójką rosłych, wyraźnie wkurzonych mężczyzn a kimś, kogo najwyraźniej szukali, to nie najlepszy pomysł. Fatalny wręcz. - Mogę w czymś pomóc? – spytał profesjonalnym, neutralnym tonem, próbując się uśmiechnąć tak jak do każdego innego potencjalnego klienta, ale poczuł ledwie drgnięcie kącików ust. Z tyłu głowy mignęło mu wspomnienie dnia, gdy grupa nieopierzonych młodzików Paganinich na własną rękę przyszła żądać od niego haraczu – wtedy poradził sobie dzięki własnym zębom, ale był sam. Żadnych klientów, na zewnątrz ciemno jak w dupie. Dzisiaj nie miał tego luksusu. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Mary Wood
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
Spokojnie. Spokojnie?! Jak można być w takiej chwili spokojnym? Mary stara się unikać podobnych sytuacji za wszelką cenę. Nie chce wdawać się w żadne konflikty, absolutnie nie jest jej z tym po drodze. Jej przewagą są szybkość oraz zwinność, umiejętność wspinaczki, które bywają nieocenione w momentach kryzysowych. Tyle że czasem nie bardzo jest możliwość, by uciec, o rzucaniu czarów nie wspominając. Czym zresztą miałaby w nich miotać? Sadzonkami? Nie od razu rejestruje, z kim ma do czynienia. Ba, w ogóle się nie orientuje! Kiwa tylko potulnie głową, chcąc wierzyć w zapewnienie, bo to jedyne, co obecnie ma. Blondynka jest drobna, więc gdy tylko między nią a oprychami zjawia się Javier, a ona kuli się odruchowo, niknie gdzieś pod ścianą, jakby usilnie chcąc zlać się z otoczeniem. Prosty t-shirt, rozpięta, zszarzała bluza i przetarte dżinsy nijak nie zgrywają się z wystrojem eleganckiego sklepu, ale najwidoczniej męska postura skutecznie ją przesłania. Dźwięk dzwonka i tupot ciężkich butów jest jasnym sygnałem do tego, że wpadła właśnie w pułapkę. Czy powinna uciekać dalej? Znaleźć inną drogę, wypaść na zaplecze, zniknąć. Tyle że serce na to nie pozwala. Łomocze w piersi, utrudniając złapanie oddechu, a co dopiero postawienie kroku. Czarownica osuwa się na podłogę, kucając przy ścianie i chowając twarz w dłoniach. - Absorbia sideum, illusio potentia, antiqua verborum, flamma rituale… - rozchodzi się niesłyszalny już szept. Ci, którzy władowali się w sklepu, zatrzymują się gwałtownie na widok Javiera. Czerwone z wysiłku oraz złości twarze nie przywodzą na myśl żadnych miłych skojarzeń. Obydwaj przewyższają Riverę o głowę, jeden zaś w barkach mógłby ustawić i drugiego. Rozglądają się po zakładzie, ewidentnie mając z czymś problem. - Szukamy jednej osoby. Niska, jasnowłosa… - tłumaczy ten nieco węższy, gestami próbując mniej więcej określić wymiar Wood, ale ten drugi szturcha go w ramię i posyła porozumiewawcze spojrzenie. - Tu jej nie ma - wybąkuje ściszonym tonem, jeszcze raz omiatając wzrokiem lokal, nie szczędząc kreślącej się na twarzy irytacji. Głowy kręcą się z niezadowoleniem, obaj plują sobie w brody, obaj też mogliby przysiąc, że poszukiwana dziewczyna zniknęła właśnie za tymi drzwiami. - Pan uważa, czasem kręcą się tu złodzieje - sapie ten pierwszy, by zaraz po tym skinąć głową, poprawiając ułożony na łysej głowie kaszkiet. - Do widzenia. - Uprzejmość pierwsza klasa. Obaj panowie kotłują się jeszcze przez krótki moment, by wreszcie wypaść na zewnątrz, klnąc pod nosem. - Cartographica nexus, linguae creativitatis, sancta, naturae integrationis - mruczy w tym czasie pod nosem Mary, z każdym wydechem odliczając w dół, po raz kolejny zaczynając od nowa. Odcina się od reszty świata, próbując skupić na mantrze, dla postronnych, niezaznajomionych z kadzielnictwem szepcząc tajemne zaklęcia. Trzaśnięcie drzwiami zdradzać by mogło bezpieczeństwo, ale Wood zdaje się nie zwracać nań początkowo uwagi, zbyt skupiona na trzymaniu się w ryzach. Podobne wypadki nie zdarzają się już często, najpewniej dlatego, że zazwyczaj wytłumia się alkoholem i euforikaflorą. Znacznie wyższe jest prawdopodobieństwo złapania narkotycznego głodu, niż dysocjacji, do tej wolałaby nie dopuścić. - P-poszli już? - pyta zdławionym głosem, uwalniając twarz z dłoni i podnosi nieco wzrok, kiedy udaje jej się uspokoić oddech. Blade policzki zaczynają z wolna płonąć rumieńcem, gdy uświadamia sobie, że ogarnia ją wstyd, zwłaszcza na widok swojego klienta. To nie strach przed przeciwnikami, a usilna potrzeba zachowania swej słabości w tajemnicy. Co, jeśli nie utrzymałaby nerwów na wodzy? Co, jeśli ciało wymsknęłoby się spomiędzy palców ulotnej duszy, gdyby opadło bezwładnie na ziemię, a ona sama nie miałaby siły, by doń wrócić? Jak spojrzeć później takiemu w oczy i przyznać się do choroby? |
Wiek : 21
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : barmanka zielarka
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Teoretycznie rzecz biorąc nie powinien oceniać ludzi po wyglądzie, kiedy przekraczali próg zakładu – Carmen skutecznie wbijała im wszystkim do głowy, że gość może mieć na głowie różowego irokeza, dopóki jego kieszenie były głębokie. Javi wiedział to już, w końcu podstawy podstaw potrafiłaby przyswoić i średnio inteligentna małpa, a on zwykle nie zamykał się na obcych ludzi, dosyć łatwo wchodząc z nimi w interakcje, tylko że... No dobrze, ciężko było dwóch rozrośniętych nienaturalnie wręcz facetów o twarzach tęskniących za rozumem ometkować w zakładzie jubilerskim inaczej, niż jak potencjalnych rabusiów. Nie tak daleko od najzwyczajniejszych oprychów, jakich sugerowałaby ucieczka Mary. Nic dziwnego, że myśli Javiego odruchowo zaczęły pędzić w kierunkach potencjalnych rozwiązań sytuacji – najlepiej takich, które nie kończyłyby się z jego twarzą rozkwaszoną na jednej z potężnych pięści. Tak, zerknął. Nie, nie chciał się z nimi zapoznawać bliżej, mimo odruchu każącego zasłonić przycupniętą przy ścianie Mary. Żaden był z niego rycerz w lśniącej zbroi, nawet jeśli pokusić by się można było o podobne porównania, gdy będzie już po wszystkim – z jasnej wełny garnituru krew nie sprałaby się tak łatwo, a złamanie nosa nie stanowiło szczególnego wyczynu. Zapytał, czy w czymś im pomóc, podskórnie spodziewając się, że zaśmieją mu się w twarz, zaczną terroryzować klientów czy rozbiją najbliższe lady, aż w końcu dostrzegą Mary, a wtedy... Cóż. Będzie musiał podjąć pewne decyzje i zrobić to szybko. Javi mrugnął, przekrzywiając lekko głowę, gdy zamiast toczyć pianę, jeden z niewyględnych panów zaczął ich tłumaczyć, gestem próbując zarysować sylwetkę blondynki. Pomyślałby kto. Nie musiał się nawet wtrącać, nawijać im makaronu na uszy, ani sugerować, że wszystkie jego koleżanki po fachu mają ciemne włosy, bo mężczyźni w swej nieskończonej mądrości i oczom pracującym tylko na słowo honoru, sami przekonali się, że Mary nigdy tu nie było. Lucyfer musiał dzisiaj szczególnie czuwać nad swoimi dziećmi, bo wystarczyłby szybki rzut oka za Riverę, a w sklepie mogłoby się rozpętać niebo. - Oczywiście, dziękuję za troskę – przytaknął na wspomnienie potencjalnych złodziei. Wciąż profesjonalny i opanowany, chociaż w brzuchu skręcał mu się niepokój. - Miłego dnia. Ani drgnął, chociaż ręce rwały się do obronnego splecenia na torsie, śledząc mężczyzn wzrokiem, gdy kręcili się przez chwilę niepewnie, jakby nie mogąc uwierzyć, że mogli się tak pomylić i potem, kiedy drzwi znów trzasnęły. Przesunął się tylko odrobinę, by lepiej widzieć, jak szli dalej ulicą, zaglądając w witryny kolejnych lokali, aż wreszcie minęli zakręt i znikli – dopiero wtedy wypuścił wstrzymywany przez chwilę oddech, obracając się ku Mary. - Poszli – odpowiedział na zadane słabo pytanie, przyglądając się przez chwilę skulonej sylwetce i oczom błyszczącym niepokojem. Na próżno było doszukiwać się teraz tej pewności, jaką przejawiała w jadłodajni parę dni temu. - Chwileczkę – rzucił odruchowo przez ramię, słysząc, że woła go ta sama para klientów, która chwilę temu wybierała kolczyki i po prostu przykucnął obok Mary, łatwo decydując, co miało teraz większe znaczenie. - Raczej tu nie wrócą. Nie wydawali się za bystrzy – zaczął, uśmiechając się do niej lekko. Wyszło mu to o wiele lepiej, niż krzywy, profesjonalny uśmiech, który próbował wcześniej skierować do dwójki oprychów. - Zrobili ci coś? Mamy na zapleczu apteczkę, mogę też zadzwonić po znajomą ze szpitala – zaproponował, niespecjalnie myśląc o tym, że Frankie mogła być teraz na zajęciach na uniwerku. - Albo... – zaczął mówić dalej, urywając na wyraźne, głośne chrząknięcie za plecami. Zerknął przez ramię, napotykając rozeźlone spojrzenia pary klientów. - Czy długo jeszcze mamy czekać, żeby nas pan obsłużył? - zapytała kobieta, ciasno przyciskając do piersi niedużą torebkę, by dobrze było widać logo drogiej firmy. - Sądziłam, że ten zakład ma dobrą renomę. Javi rzadko pozwalał złości wybrzmiewać, gdy przychodziło do klientów – nauczył się już, jak sięgać do uroku osobistego, kiedy jedyne o czym myślał to jak wyglądałyby jego przemienione zęby zaciśnięte na czyimś gardle – ale gorąco, jakie rozlało mu się teraz w piersi, nie miało nic wspólnego z rozsądkiem. Podniósł się z klęku z grymasem wyraźnie wykrzywiającym twarz, prostując się jak struna. - Szanowna pani – wycedził przez zęby, nie siląc się na uprzejmy ton, choć jego słowa teoretycznie takimi były. - Chciała pani kupić kolczyki na ślub córki, prawda? Proszę sobie wyobrazić, że to pani dziecko potrzebuje pomocy. Miałbym ją zignorować, żeby rozmawiać z klientem? – pytał, chociaż chyba tak naprawdę nie wierzył w to, że cokolwiek dotrze do kobiety. Bądź co bądź jego wiara w ludzi oraz ich zdolność do empatii w większości leżała i kwiczała gdzieś smętnie. - Za moją córką nigdy nie lataliby żadni bandyci! - obruszyła się kobieta, chociaż jej mąż skrzywił się wyraźnie, próbując wziąć ją pod rękę i uspokoić. - Powiem wszystkim znajomym, jak tu obsługujecie, zaraz skończą się wam klienci! - Proszę bardzo – powiedział głupio, chociaż powinien przemilczeć. Wycofać się, zawołać którąś z bardziej dyplomatycznych osób, dać jej przejąć klienta, by każdy wyszedł z tej sytuacji zadowolony. Tak powinien zrobić, a zamiast tego... - Proszę wyjść. Zakład jest zamknięty – dodał twardo, uśmiechając się z przekąsem, kiedy kobieta podniosła głos, dobitnie wyrażając swoje niezadowolenie, a jej spokojniejszy mąż zaczął prowadzić ją w kierunku wyjścia, rzucając Javierowi przepraszające spojrzenie. Chyba był cień nadziei w społeczeństwie. Rivera przekręcił tabliczkę na drzwiach na zamknięte, z westchnieniem zwracając z powrotem wzrok na Mary. - Przepraszam za tę chryję – rzucił, pocierając odruchowo kark, zanim zrobił w jej kierunku dwa, trzy kroki i wyciągnął rękę. - Dobrze się czujesz? |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Mary Wood
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
Za dużo informacji. Tylko - i aż tyle - może wyciągnąć ze słowotoku Javiera, kiedy ten przykuca tuż obok z chęcią pomocy. Żadna apteczka nic tu nie wskóra, a tym bardziej wycieczka do szpitala. - Żadnych szpitali - przebąkuje gdzieś w międzyczasie, bo przed tym miejscem chowa się za wszelką cenę, woląc unikać szczegółowych wywiadów i testowania możliwości swojego ciała - o rachunku za leczenie nawet nie wspominając! Zresztą z czym mieliby jej pomóc? Z wyrywaniem duszy poza ciało, czy z handlem z bandytami? Była zwykle bardzo zdrowym dzieckiem, silnym i zahartowanym, co jest najpewniej zasługą czarowniczych genów. Mimo przeciętnych możliwości żywieniowych ciało zawsze utrzymywała w ruchu, jednak nie to nie wirusy stanowią tu największą przeszkodę. Unosi już rękę, by gestem pokazać, że absolutnie nic jej nie dolega, że dziękuje za pomoc, a w ogóle, to już powinna sobie stąd pójść, kiedy odzywają się ci prawdziwi klienci. Kobiecy głos drażni samym swoim brzmieniem, wywołując jednocześnie dreszcz, jak i chęć na wywrócenie oczu. Błękit tęczówek kryje w sobie pewien lęk na widok kreślącego się grymasu na twarzy Rivery. Nie chciała sprawiać mu żadnych kłopotów, a wychodzi na to, że nie dość, że zmusiła go do kontaktu z oprychami, to jeszcze pozbawiła klientów. Serce przestaje okrutnie łomotać, oddech z wolna się uspokaja. Wood wzbiera w sobie zaoszczędzoną podczas tych dwóch minut siłę i decyduje, że to odpowiednia pora na ewakuację. Podnosi się z miejsca, wyglądając zza ramienia Rivery na opuszczającą lokal parę. Nie podoba jej się, że mówią o niej, jak o dziecku, ale niewiele ma tu do gadania. Ze swoją dziecięcą twarzą może co najwyżej wywrzeć jeszcze wrażenie rozpieszczonego bachora, głośno wyrażając sprzeciw, lecz i to nikomu by nie pomogło. Zatrzaśnięcie drzwi i odwrócenie zawieszki potwierdzają, że teraz już nikt im nie powinien przeszkodzić, co jest tylko połowicznie pocieszające. Zależy jej na utrzymywaniu względnie neutralnych relacji ze swoimi klientami, na podkreśleniu dystansu, zwłaszcza z tymi, którzy nie przewijają się często w jej życiu. Zresztą nie zakładała dotąd, że z Jimmym przyjdzie jej się jeszcze kiedykolwiek zobaczyć. Pierwsze spotkanie jest na przełamanie lodów, a każdy późniejszy kontakt ogranicza się do skrzynki na listy. Zazwyczaj. - Przykro mi, pewnie na tych kolczykach dałoby się trochę zarobić - stwierdza z przekąsem, wskazując brodą na drzwi, którymi tych dwoje przed momentem wyszło ze sklepu. Splata ręce na piersiach, ustawiając się tym samym w dość niepewnej pozycji obronnej. - Ci kolesie pewnie nic by nie zrobili, nie mam tego, czego chcą - uśmiecha się krzywo, oczywiście, że uciekając się do kłamstwa. Wersja zdarzeń jest równie optymistyczna, co naiwna, ale ma odciągnąć uwagę od jej zdrowia, czy samopoczucia. Wie, jak przyjmować pomoc od obcych, ale od tych o mniejszej zasobności portfela. Wystarczy im przecież uśmiech, skinienie głową, rzucenie kilkoma drobnymi w podzięce, a jak odwdzięczyć się bogaczowi? Bo jak do tej pory po spotkaniu w jadłodajni miała wyłącznie przypuszczenia, że jej nowym klientem jest ktoś niepochodzący z nizin społecznych, tak teraz, widząc go w jasnym garniturze, w otoczeniu złota, srebra i tych wszystkich innych diamentowych błyskotek, nie ma już co do tego żadnych wątpliwości. Wzrok nie przesuwa się już ani po galerii biżuterii, ani też po sylwetce jej obrońcy, zamiast tego wodząc bez celu gdzieś po podłodze. - Ale i tak dzięki za pomoc. Kopsnę ci później jakąś ekstra działkę i będziemy kwita, co? - Tak, to powinno załatwić sprawę. - Nie będę ci dłużej zawracać głowy, powinnam być w zupełnie innym miejscu - mamrocze jeszcze pod nosem, by wreszcie zmusić się do postawienia kroku ku wyjściu ze sklepu. - Miłego dnia i takie tam… Wdzięczność pierwsza klasa, ale tak przecież będzie lepiej dla nich obydwu. |
Wiek : 21
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : barmanka zielarka