Pracownia Pracownia znajduje się za najdalszymi drzwiami w lewo na zapleczu zakładu i jest to pomieszczenie, w którym panuje największy chaos. Znajduje się w nim kilka stanowisk do pracy z wygodnymi siedziskami – każdy jubiler opanowuje własną przestrzeń i nie przykłada ręki do organizacji jej reszty. Nikt nie dba tu o ułożenie narzędzi w estetycznych konfiguracjach – mają znajdować się pod ręką pracujących jubilerów, gdy akurat tego potrzebują. W pracowni znajdują się tylko najtańsze surowce – po te droższe należy udać się do sejfu. Wstęp tutaj mają jedynie pracownicy zakładu. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
08 maja 1985 Ten tydzień zaczął się wyjątkowo intensywnie i takim już miał pozostać. Nie było to jednak nic złego. Jak mogłoby być? Ten poniedziałek był przecież zupełnie inny niż pozostałe. Tamtego dnia obudził się ze świeżym wspomnieniem pod powiekami. Z obrazem, który równie dobrze mógłby mu się przyśnić. Ale to nie był sen. Lucyfer naprawdę zstąpił z piekieł, aby rozpalić ognisko dla swoich wiernych i zaprosić ich do zajęcia przy nim miejsca tuż u jego boku. Osobiście przypomniał im o misji, o celach kowenu, o sensie ich życia, ale co ważniejsze — o swoim wsparciu. Jeśli ktokolwiek śmiał wątpić, to musiało się skończyć w momencie, w którym przemówił do niego sam Ojciec. Dziś z samego świtu Sebastian wracał z sanatorium prosto do pracy, a choć sam pobyt u Nostradamusów powinien kojarzyć się z wypoczynkiem i regeneracją, on miał wrażenie, że tylko mocniej go zmęczył. Pojechał tam w końcu jedynie na dwa dni, a cały ten czas i tak nie mógł opędzić się od myśli o pracy, co skończyło się na powracaniu do raportów i kilku ukradkowych telefonach służbowych. Teraz z kolei, po przepracowaniu całego dnia, nieustannie nie mógł się opędzić od myśli krążących wokół przygotowania. Do czego? Nie może jednoznacznie przewidzieć. Do kolejnych kataklizmów, do walki o przychylność Iustitii, do obrony przed zamiarami tych, którzy pobłądzili. Na zebraniu kowenu wspominali o zabezpieczeniu się w pomocne rzemiosło, a Sebastian wie, że niedobrze byłoby to zaniedbać. O eliksirach i innych pomyśli później. Pierwsze co przyszło mu do głowy to kamienie szlachetne i ich wyjątkowe właściwości. Już wcześniej zapatrywał się na pozyskanie szczególnie dwóch z nich. A kiedy myślał o ich obróbce i przemienieniu w biżuterię, do głowy przychodziła mu tylko jedna twarz. Powinien się do niego odezwać już dawno, ale Javier nie jest jedyną osobą, z którą poluźniły mu się kontakty w ostatnim czasie. Jeszcze trzy dni temu przepraszał River za to, że się nie odzywał. Nie mógł nic poradzić — praca i kowen pochłaniały go do reszty, a od pierwszych kataklizmów tylko się to zintensyfikowało. Teraz, choć podąża do zakładu jubilerskiego Javiera z potrzebą, mimowolnie zastanawia się również nad tym, w jaką stronę podążyło jego życie. Cóż, wie w jaką. Ale co się zmieniło, jak mu się wiedzie, jak idzie interes i… jak odbijają się na nim coraz wyraźniejsze, zmieniające się nastroje społeczne? Czy w ogóle? Podświadomie próbuje sobie wykalkulować, jak dawno nie rozmawiał z Javierem. Nie jest pewien. Dawno. Ich kontakty poluźniły się już po tym, jak Sebastian wrócił na stałe do Hellridge i żaden z nich nie wydawał się szczególnie dążyć do ich zacieśnienia. To, co łączyło ich dawniej, zostało przykryte przez prywatne sprawy, obowiązki i goniący czas. Ale to przecież naturalne. Spotykali się głównie na treningi, a takie relacje często przychodziły z datą ważności. Ale nie musiały. Nie istnieje lepszy czas na odświeżenie dawnych znajomości niż apokalipsa. Jeżeli czarownicy mają się podzielić, Sebastian chce mieć Javiera Riverę i jego wyjątkowe talenty po swojej stronie. Dawnego znajomego znajduje za którymiś drzwiami, w pracowni. Nie zapowiadał się, wolał zdać się na kontakt osobisty. — Javier. — Imię pobrzmiewa w ramach przywitania, gdy dłoń Sebastiana, wciąż naznaczona z wierzchu wystającymi spod rękawa poparzeniami, wyciąga się w kierunku jubilera. — Wychylasz stąd czasem głowę? — Uśmiecha się z drobną przekorą, posuwając spojrzeniem po stanowisku pracy, po którym naturalnie już na pierwszy rzut oka widać, że nie jest tu tylko ozdobą. — Wybacz, że bez zapowiedzi. Byłem w okolicy, pomyślałem, że zajdę — skłamał z drobnym, konwersacyjnym uśmiechem. — Masz czas? |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Gdyby nie potrzebował ich do obsługi klientów w części sklepowej i najprostszych prac oszczędzających mu czas, Javi zamordowałby pozostałych jubilerów z zakładu bez mrugnięcia okiem. Może nie dosłownie, ale lubił o tym czasem fantazjować, szczególnie w dni jak ten – zakład otwierał dzisiaj ich najświeższy nabytek, dziewczyna która raptem rok wcześniej ukończyła edukację na tajnych kompletach i wciąż się uczyła. Rozumiał to, naprawdę. Gdzieś trzeba było zdobyć doświadczenie, a nie wszyscy musieli mieć ojców jubilerów, którzy od małego pozwalali bawić się co bardziej bezpiecznymi narzędziami. Tyle tylko, że brak doświadczenia za nic nie tłumaczył absolutnego pobojowiska, które zastał Javier, gdy dotarł do zakładu chwilę przed dwunastą. Wyroby pomieszane w głównej ladzie na wepchniętych krzywo ekspozytorach, co rzucało się w oczy już niemal od wejścia – na to tylko się skrzywił, karząc dziewczynie uporządkować wystawę, ale w pracowni musiał przystanąć, bo aż nie dowierzał. Na żadnym stanowisku nigdy nie panował idealny porządek, bo pewne narzędzia i specyfiki po prostu musiały być pod ręką, by sobie nie przerywać, ale to co działo się na jego biurku wołało o pomstę do piekła. Porozwalane stemple, pęsety, przewrócone słoiki z roztworami, które nie sturlały się na podłogę tylko dlatego, że zatrzymała je na wpół otwarta paczka z kamieniami do uzupełnienia uszczuplających się zapasów, które z samego rana należało posegregować. Potem było tylko gorzej – przypadkiem dowiedział się, że dziewczę przyjęło tuż po otwarciu zamówienie ekspresowe z kamieniem, z którym nigdy wcześniej nie pracowało, nie policzyło pieniędzy w kasie, ba! Nie zamiotło nawet podłogi, ani nie wymieniło filtra w ekspresie w socjalnym. Z bliska drogie perfumy nie były w stanie ukryć specyficznego zapachu przetrawionego alkoholu i choć Javi zwykle miał się za człowieka sympatycznego, często wręcz aż za, kazał dziewczynie wypierdalać, a sam zadzwonił do współpracownika, który miał mieć dzisiaj wolny dzień. Nie wiedział jeszcze, co powie Carmen, ale mógł się tym zająć później. Musiał, bo kiedy otworzył zeszyt z zamówieniami i sprawdził ich postęp, złapał się za głowę, bo wyglądało na to, że od dłuższego czasu robieni byli w konia przez młodą koleżankę. To miał być spokojny dzień – parę pierścionków do wykończenia i trochę czasu spędzonego na części sklepowej – a finalnie zapomniał o kawie, którą naprędce zaparzył sobie w międzyczasie, jedno po drugim odhaczając punkty na liście z rosnącym obłędem w oczach. Paradoksalnie, pomagało wyobrażanie sobie, jak ukręca głowę dziewczynie będącej powodem tego całego zamieszania. Zwierzęca część jego natury drgnęła, podsuwając mu obrazy dłoni obsypanych łuską, pazurów wypychających paznokcie i dziąseł przebitych przez ostre kły. Szeptała, syczała, że gdyby tylko chciał, mógłby permanentnie rozwiązać ten problem. Musiał wstać, w zakładowej łazience ochlapać twarz zimną wodą i dać sobie parę chwil, by po prostu oddychać. Nie mógł przecież tak myśleć. Nie w ten sposób usuwało się z drogi przeszkody. Zbyt dawno nie pozwolił ciału na swobodną przemianę i zaczynał wariować. Jakby życie samo w sobie i w czasach po kataklizmach nie było trudne. Kiedy wrócił do pracowni, nastawił radio, skupiając myśli na muzyce, którą puszczano na stacji, a nie potencjalnym morderstwie i zastanawianiu się, czy z zębami wbitymi w ciało nieodpowiedzialna pracownica wrzeszczałaby tak samo, jak kiedyś młodzi mężczyźni, którzy próbowali wyłudzić od niego haracz. Podniósł głowę znad piłki do metalu, którą wycinał z cienkiej, srebrnej blaszki kolejne elementy mające stać się pierścionkami, kiedy drzwi do pracowni się otworzyły. Na końcu języka miał pytanie, czy to już godzina zamknięcia, ale w progu nie stał Tom cały dzień dzielnie obsługujący klientów, tylko Sebastian – zapewne pokierowany na tyły przez tego pierwszego. - A kogo to przywiało – rzucił z uśmiechem, który gładko wygiął usta mimo wszystkich dzisiejszych nieprzyjemności. Odepchnął się od podłogi, przejeżdżając kawałek na krześle na kółkach i uściskując dłoń Verity'ego ostatnio widzianego... Dawno. Zbyt dawno, by potrafił jednoznacznie wskazać punkt na osi czasu względem innych wydarzeń. - Już nie pamiętam, jaki odcień ma niebo i trawa – odparł, teatralnym gestem przyciskając dłoń do piersi, bo chyba jednak nie potrafił być tak do końca poważny. Albo po prostu potrzebował odreagować. - Jeśli nie będzie ci przeszkadzało trochę piłowania – rzucił, pocierając policzek, po czym wskazał Sebastianowi jedno z wolnych krzeseł, które mógł sobie przyciągnąć i zająć. - Muszę jeszcze dzisiaj przygotować trochę elementów do dalszej obróbki. Ludzie oszaleli, każdy chce teraz kupować zaklętą biżuterię. Nie żebym się dziwił, ale teraz to by się przydało wyhodować sobie dodatkową parę rąk – okręcił się z powrotem w kierunku stanowiska pracy, przesuwając sobie blok i piłkę pod kątem, by nie siedzieć całkiem bokiem do Verity'ego. Metaliczny zgrzyt piłki do metalu niemal utonął w muzyce płynącej cicho z radia. - Dawno się nie widzieliśmy – stwierdził oczywistość, domyślając się, że Sebastian raczej nie przyszedł do zakładu tylko po to, by odbyć przyjacielską pogawędkę. Ich relacja, mimo nawiązanej sympatii, od początku powiązana była z wymianą przysług i było to jak najbardziej w porządku. Javi miał takich wiele. - Ale tego – podniósł wzrok, lekkim ruchem głowy wskazując na poparzenia wystające z rękawa mężczyzny - na pewno wcześniej nie było. Mam nadzieję, że nie zakładałeś się, kto dłużej wytrzyma w ognisku? Sugestia była absolutnie absurdalna i Javier o tym wiedział – wiedział też, że podobne zabawnie durne uwagi zwykły rozwiązywać języki. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Na pierwszy rzut oka nie domyśliłby się, ile trudów ma za sobą Javier. Na drugi również. Sposób bycia jubilera ma w sobie coś, co nadaje mu lekkości, jakiej niejeden mężczyzna w jego wieku mógłby pozazdrościć. Sebastian mógłby to zrzucić na wygodną, bezpieczną pracę — jest laikiem w kwestii jakiegokolwiek rzemiosła, nic więc dziwnego, że nie podejrzewa nawet, z czym wiąże się poświęcanie każdego dnia sztuce jubilerskiej. Prawdopodobnie nawet gdyby wiedział, wciąż sądziłby swoje, gdy przyszłoby mu porównać ich odbicia lustrzane. Sebastian raptem w ciągu ostatnich dwóch miesięcy postarzał się o kilka dobrych lat. Na szczęście niezbyt często wpatruje się w lustro i dywagacje na temat własnego wyglądu to ostatnie, na co zdecydowałby się marnować czas. Tylko czekać, aż świeżo upieczeni sojusznicy kowenu posuną się o pięć lat w pięć miesięcy. To drobna cena za zaszczyt, jaki im przypadł. Blizny na ciele i na psychice, ból, utrata bliskich i poczucie bezsilności chuchające w kark jak zmora. To nic. To wszystko nic. Parska cicho na przerysowaną tęsknotę Javiera do świata zewnętrznego i chętnie zajmuje wskazane miejsce — najwidoczniej piłowanie zupełnie mu nie przeszkadza. Tak jak i brak dostępu do nieba czy trawy. W tym względzie doskonale rozumie Javiera, bo choć sam pracuje głównie w terenie, ostatecznie i tak zawsze wraca do zimnych, wilgotnych podziemi kazamaty. Gdy zaś przychodzi czas nadrabiania papierków, sam czasem zapomina, jak wygląda i pachnie świat na zewnątrz. Iskra zainteresowania odbija się w oczach Sebsatiana, gdy słyszy o wzmożonym popycie na zaklętą biżuterię. Czasy są niespokojne, wielu ludzi nie wierzy w to, co wypisuje Piekielnik, a z tego względu nie powinno dziwić, że ludzie hurtem zaczęli dbać o zabezpieczenie się przed możliwymi dalszymi nieprzewidzianymi zdarzeniami. Czy to jedyna przyczyna? Czy może to nie cywile, lecz wyznawcy Lilith? Może jest ich więcej, niż przypuszczają? — Jakieś szczególne kamienie cieszą się zwiększonym zainteresowaniem? — dopytuje z niekrytą ciekawością. Ochronne, lecznicze… Bojowe? Dawno się nie widzieli — nie można zaprzeczyć, Sebastian uśmiecha się więc lekko w potwierdzeniu, któremu towarzyszy drobne westchnienie, gdy Javier zwraca uwagę na wyzierające spod rękawa poparzenie. Ognisko miało dwie nogi i kilka chwil później padało bezwładnie na ziemię, a na nazwisko mu Lanthier. Dopilnował, by zostawić po sobie pamiątkę. — Niespokojne czasy, to i takimi rozrywkami człowiek nie gardzi — odpowiada z pobrzmiewającym w głosie rozbawieniem, choć to widocznie nie dociera do oczu. — Jedni wkładają ręce w ognisko, drudzy kupują zapas biżuterii. — Zatrzymuje lekko zamyślone spojrzenie na przesuwającej się po metalu pile. A inni jedno i drugie. — A ty? Jak nastroje tu u was? — Nie jest tajemnicą, że ostatnie wydarzenia, zarówno te z lutego, jak i kwietnia, wciąż są na językach ludzi, a niedostępna prawda obrosła w grube warstwy plotek i podejrzeń. Te z kolei, jak wiadomo, łatwo mogły doprowadzić do paniki. Czy to właśnie panika napędza obecnie klientelę Javiera? Być może. Najlepiej dowiedzieć się u źródła. Troszkę spóźniony rzut K6 na konsekwencje po evencie: 2 — nic się nie dzieje |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Zwykle gdy nie widywał kogoś przez dłuższy czas, a potem ten ktoś pojawiał się bez zapowiedzi. Javier zwykł spodziewać się, że chodziło o interesy. Nie sądził, by było w tym podejściu coś złego – w końcu to całkiem normalne, że własne ścieżki krzyżowały się ze ścieżkami innych, a potem rozchodziły. Nie miał żalu – czy raczej zdążył nauczyć się nie trzymać go zbyt ciasno przy sobie - bo tak w zasadzie było dla niego lepiej. Czym mniej tych samych osób w otoczeniu przez dłuższe okresy czasu, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś zacznie zauważać jego regularne bóle albo składać do kupy inne niecodzienne objawy. Tak było dobrze. Tak musiało być dobrze. Nie dopatrywał się w pytaniu Sebastiana żadnego podstępu ani ukrytego dna, z zadowoleniem wyłapując w nim zaciekawienie. - Beryle, howlity, kryształy górskie, korale – wymieniał z pamięci, łatwo przypominając sobie, których magicznie wysyconych kamieni miał ostatnio w rękach najwięcej. Odłożył do pudełka świeżo wycięty kawałek blaszki i przyłożył piłkę w miejscu, gdzie na srebrze odznaczało się więcej linii wyrysowanych jako wzór. - Było też sporo rodochrozytów, czarnych turmalinów i... – podniósł głowę, przyglądając się przez moment twarzy Sebastiana, zanim parsknął cicho. - Rzucam ci nazwami, ale nie uczyłeś się po kryjomu jubilerki, co? To wszystko ochronne kamienie. Klienci przychodzą do nas zwykle nie wiedząc do końca, czego chcą, poza tym że czegoś co da im większe szanse przeciwko... Czemukolwiek, co będzie następne – podniósł rękę, chcąc potrzeć skroń palcami, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie, że miał je brudne od polerskiej pasty. Finalnie zmarszczył lekko brwi, wyciągając się nad biurkiem do upchniętej między narzędziami szmaty, w którą regularnie wycierał ręce. Wracając do piłowania, zapytał o poparzenia Sebastiana w ramach zaspokojenia własnej ciekawości, ale Verity nie połknął haczyka, na którym wiła się przynęta absurdalnej uwagi – ominął go zgrabnie i bez większego wysiłku, wyraźnie dając do zrozumienia, że to nie była opowieść, którą zamierzał się podzielić. Szkoda. - Nastroje? – powtórzył odruchowo, z lekkim zaskoczeniem przebrzmiewającym w głosie. Takim, które zaraz zmieniło się w westchnięcie, niemal zdławione przez dźwięk ciętego metalu. - Raczej średnie, ale staramy się o tym nie mówić. Wiesz, żeby głowa całkiem nie sfiksowała. Wszyscy widzą, że mamy tyle roboty, że właściwie powinniśmy już nie brać nowych zamówień, ale co mamy zrobić? Powiedzieć ludziom, że nie zrobimy dla ich żony, córki, wnuczki czy zięcia amuletu, który może uratować im życie? – wykrzywił na moment usta w grymasie, pocierając czoło wierzchem dłoni. Wzruszył zaraz lekko ramieniem i ruchem głowy wskazał Sebastianowi tablicę zawieszoną na ścianie. - Tamta pokreślona lista to tylko to, co mamy na przyszły tydzień. Nie mam tam zamówień od znajomych, więc jeśli czegoś potrzebujesz, da się załatwić – dodał, przywołując zaraz na twarz wyuczony, łatwy uśmiech. - Mam nadzieję, że nie czekałeś przed wejściem. Czasami mamy kolejkę, zdarza się, że ludzie sami się nakręcają i szukają winnych na siłę. Narzekają, że tyle miejsc jest wciąż zniszczonych i że Kościół robi za mało. Jakby sami zapomnieli, że są jego częścią i mogą ruszyć tyłki. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Javier nie doszukuje się drugiego dna w pytaniu ani nie wygląda na takiego, co by chciał unikać odpowiedzi. Wręcz przeciwnie, szasta nazwami aż miło. Gdyby jeszcze cokolwiek mówiły one Sebastianowi, może nawet mogliby wejść w dyskusję godną pary jubilerów. Niestety Sebastian jubilerem nie jest, a howlity, korale i turmaliny kojarzą mu się tylko z dawno wyblakłymi zdjęciami którejś z kartek podręcznika ze szkółki kościelnej. I nie jest pewien którego. To było na lekcjach zaklinania czy gdzieś w kompendium? Gdziekolwiek by nie było, nie sięgał tak daleko pamięcią, by przypisać funkcje skomplikowanym nazwom. Uśmiecha się więc półgębkiem, drobnymi ruchami głowy poświadczając, że słucha, i czeka, aż Javier zorientuje się w sytuacji. A co będzie chłopu w słowo wchodził? Siedzi w tej piwnicy całymi dniami, kij wie, czy ma z kim pogadać, niech chociaż teraz posłucha trochę swojego głosu. Javier w końcu przerywa i parska, a Sebastian mu wtóruje, nie wyglądając absolutnie na urażonego. Żaden to wstyd wykazać się niewiedzą w tak specjalistycznej dziedzinie. Sebastianowi w tym względzie zupełnie wystarczy, że wie, kogo zapytać o odpowiedni dobór biżuterii. Resztę zostawia mądrzejszym od siebie. Większość to kamienie ochronne. To dobrze. Gdyby zauważył wzrost kamieni bojowych, Sebastian mógłby się zaniepokoić. Wyznawcy Liilith muszą się gdzieś zbroić, ale w takim wypadku nie jest to raczej pracownia Javiera. Chyba że, oczywiście, działa razem z nimi. Nie, nie może się poddawać paranoi. Dobrze jest zachować ostrożność, ale błędem byłoby podejrzewać teraz każdego o sprzymierzenie się ze zdrajcami. Wierzy, że ludzie, którzy podążają za Lilith to mniejszość. Kościół jest silny, nie zachwieje nim ta garstka, nawet z samą Lilith chodzącą po Ziemi. Po stronie Dnia jest sam Lucyfer. Są silniejsi. Mają większe wpływy. Nie zachęcają do buntu, a ludzie lubią porządek, lubią to, co znane. Ludzie są wychowani w wierze od dziecka. Ilu z nich mogło wpaść na tak skrajnie niemądry pomysł, by wzgardzić Ojcem i jego naukami? Odpadki społeczne. Skrzywdzone dzieci. Ludzie niewidzący szerszej perspektywy. To nie Javier. Może i znają się przede wszystkim ze względu na treningi i interesy, ale Sebastian nie ma najmniejszych powodów, by podejrzewać, że mężczyzna jest po złej stronie. Wręcz przeciwnie. Widziałby go zdecydowanie prędzej po swojej. Po stronie Lucyfera. Nie komentuje wyborów klientów. Ludzie mają pełne prawo zadbać o swoje bezpieczeństwo, szczególnie biorąc pod uwagę to, że między nimi chodzą czarownicy, którzy tak mocno pobłądzili. Nie wiadomo, co może im przyjść do głowy. Nie wiadomo, co planuje Lilith. Zerka na wspomnianą listę zamówień ze swojego miejsca, w ostatnim momencie powstrzymując się przed podejściem, by oddać się lekturze. Nie ma sensu, i tak niewiele z tego zrozumie. Gdyby jeszcze na liście były konkretne nazwiska, wtedy sprawa miałaby się nieco inaczej. Obecnie ze ściany tekstu patrzącej na niego z kartki, może wywnioskować tylko, że w istocie — Javier nie kłamie i jego kalendarz jest przepełniony. Mimo to zostawia w nim przestrzeń na prywatę, a Sebastian nie ma w sobie na tyle przyzwoitości, by z tego nie skorzystać. — W istocie jest coś, o co chciałbym cię prosić. Byłbym dłużny, jeśli zdołasz mnie wcisnąć gdzieś pomiędzy. Wraca spojrzeniem do Javiera i przygląda się przez kilka chwil jego twarzy, kiedy pada krytyka wobec bezczynności ludzi. Drobny ruch kącika ust świadczy, że nie może się nie zgodzić. Ludzie ośmielają się krytykować Kościół, gdy to właśnie Kościół nadaje im cel w życiu, pilnuje, by dar Lucyfera pozostał bezpieczny i chroni ich od wzroku Gabriela. To Kościół ich jednoczy. To oni, wszyscy razem, tworzą Kościół, jeśli więc ten według nich robi za mało, to zupełnie tak, jakby krytykowali sami siebie. — Wierzę, że więcej jest tych, którzy w obliczu trudów pamiętają, że w Lucyferze znajdą oparcie i siłę, by zmierzyć się z czymkolwiek, co przetnie im drogę. — Nie kłamie i jego ton nie pozostawia miejsca na wątpliwości co do tego. — Z pewnością części naszej społeczności należy o tym przypomnieć. — Przejąć inicjatywę, sławić Lucyfera, w jego imię odbudowując to, co naruszyły ostatnie wydarzenia, włącznie ze spoiwami wiary, z jednością wiernych. — Być może część twoich klientów mówiła, czego im teraz potrzeba? Gdzie potrzebują pomocy? — W tej całej gonitwie za wzrastaniem w siłę, stawianiem rytuałów i zbrojeniem się, być może oni, jako kowen, nieco zaniedbali tę kwestię — kwestię społeczeństwa, jego potrzeb, tego, jak mogą upewnić ich w tym, że Lucyfer jest jedynym rozwiązaniem. Pogawędka z Javierem okazuje się perfekcyjną okazją do pochylenia się nad tą sprawą. Choć odrobinę. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Gdyby wiedział, w jakich kierunkach podążały myśli Sebastiana i pod jakim kątem analizował jego odpowiedzi, Javier spiąłby się. Oczywiście zaraz próbowałby nonszalancją zbyć zdziwienie i cień strachu, jaki niewątpliwie zmroziłby go, gdyby uświadomiono mu skalę konfliktu, z jakim nieświadomie zmagała się większość magicznego społeczeństwa, ale Verity był przecież spostrzegawczym i inteligentnym facetem. Raczej nie dałby się zakręcić uśmiechem, czy łatwo przekonać, że Javiera tak naprawdę nic z tego nie obchodziło. Obchodziło. Gdyby było inaczej, ignorowałby gniewne szepty osób, które uważały, że Kościół i jego kapłani ich zaniedbywali. Robiłby swoje i zabrał dupę w troki z dala od Saint Fall, gdyby widmo zamieszek stało się zbyt realne, a tymczasem czuł rozdrażnienie i zastanawiał się, jak w swój wypakowany po brzegi rozkład dnia wepchnąć jeszcze pomoc po ostatnich katastrofach. Na razie bez większych sukcesów. Żadnych właściwie. Reszta jubilerów uprzejmie nie komentowała jego planów w socjalnym, ale widział po ich minach, że uważali go za szurniętego. Skoro ma tyle czasu, niech nadrabia ten rozpierdol w zamówieniach, mówiły ich postawy i Javi nie mógł ich winić. Może w innych okolicznościach też by tak myślał. A może to wszystko było winą wyrzutów sumienia, że nie było go na miejscu podczas lutowych katastrof. Kiwnął lekko głową, gdy Sebastian potwierdził, że istotnie chciał go prosić o coś z jego dziedziny i nie podnosząc wzroku znad ciętego metalu, rzucił: - Uzbrój się tylko w trochę cierpliwości, to może chwilę zająć. Chyba że to coś pilnego – zamarł na chwilę, przekrzywiając nieco głowę i przyglądając się siedzącemu obok mężczyźnie. - To coś pilnego? – dopytał, wykonując mentalne kalkulacje, jak szybko mógłby sobie pozwolić na dodatkową pracę po godzinach. Nie żeby nie robił tego ostatnio niemal codziennie, ale zwykle rozkładał zamówienia tak, by nie pracować całego dnia nad okazami skomplikowanymi w obróbce i osadzaniu. Jeszcze tego mu brakowało, by nadmiar obcowania z silnym magicznym potencjałem i jego prądami wydrenował go tak, by potem musiał to odchorować. Sądził, że był już na to zbyt doświadczony. Za mądry. - Tak. Niektórym z pewnością przydałoby się przypomnieć o pewnych rzeczach – przytaknął, piłką dojeżdżając do końca linii, która dzieliła ostatni pasek metalu na dwoje. Odłożył narzędzie, metal wrzucając niedbale do pudełka z resztą innych, gotowych do obróbki części i odchylił się mocniej na krześle, rozmasowując kciukiem wnętrze prawej dłoni. Metodycznie, niemal od nadgarstka aż po podstawę każdego palca, krzywiąc się tylko nieznacznie na lekkie mrowienie, które pozostawiło po sobie spięcie. - Wiesz, ja raczej staram się nie stać z przodu, na sali sklepowej – zaczął, obracając w głowie niecodzienne pytanie Sebastiana. - Ale w socjalu plotkowali, że głównie wytykają to, że wygląda to tak, jakby Kościół ich porzucił. No bo zadziały się te wszystkie okropne rzeczy, a wiernym przydałoby się więcej moralnego wsparcia. Tego przypomnienia, o którym wspomniałeś, na czym mogą się oprzeć. Jakiejś... Mobilizacji do działania – odepchnął się lekko stopą od podłogi, przejeżdżając kawałek na krześle i rozmasowując zaraz też drugą dłoń, w międzyczasie przekrzywiając głowę raz w jedną, raz w drugą stronę, aż coś strzeliło mu cicho w karku. - Może tylko mi się wydaje i może nie widzę jakiejś większej perspektywy, ale to brzmi jak stosunkowo łatwy problem do rozwiązania. Masz może wtyki w Kościele, żeby podsunąć im ten pomysł? – spytał tylko z odrobiną rozbawienia. - Albo wolne popołudnie i trochę mocy przerobowych? Może udałoby się zrobić coś pożytecznego, nawet jak żadni z nas kapłani. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Sebastian zwraca uwagę na ludzi, którzy pragną zaangażować się w życie Kościoła tak, jakby wytworzył w sobie osobliwy instynkt, którego nie da się wyłączyć. Tak wciągnął do kowenu Judith, tak zwrócił swoją uwagę na Maurice’a i na kilka innych osób. Od wielu lat jedną z jego misji jest zwiększanie siły kowenu. Nawet wtedy, kiedy nie wisiało nad nimi bezpośrednie zagrożenie, nie potrafił i nie chciał przejść obojętnie obok kogoś, kto mógł zasilić grono Lucyferian i wnieść do niego pewną wartość. A jakaś wartość istniała zawsze, bo każdy wierzący i wyznający nauki Ojca ma w sobie potencjał, nawet jeśli sam jeszcze go nie odkrył. W przypadku Javiera nie trzeba nawet szukać. Potencjał jest oczywisty, zaś jego czujność na potrzeby społeczności i wrażliwość na panujące nastroje natychmiast wyostrzają ów tajemniczy instynkt. Myśl o tym, jak wiele zyskałby kowen, mając w swoich szeregach Javiera, staje się coraz bardziej namacalna. Wybrzmiewa wyraźnie w głowie Sebastiana i mimowolnie zaczyna on patrzeć na mężczyznę nieco inaczej. Nie wyłapałby momentu, w którym ta rozmowa przestaje być tylko przyjacielską pogawędką, ale nawet jeśli jest nią wciąż dla Javiera, w którejś chwili zdecydowanie przestała być nią dla Sebastiana. Teraz to nie tylko luźna konwersacja, lecz złożona odpowiedź na pytanie czy ufa Javierowi wystarczająco, by opowiedzieć mu o kowenie. Czy jego zaangażowanie rzeczywiście nie jest tylko pustymi słowami. Oczywiście jest sposób, żeby się o tym przekonać. Javier prosi o cierpliwość, a Sebastian uśmiecha się z przepraszającą nutą, gdy dopytuje, czy zamówienie jest pilne. Chciałby móc zaprzeczyć — wcale nie czuje się dobrze z tym, że nadużywa czyjejś uprzejmości. Ale gdyby chodziło tylko o niego, mógłby tego nie robić. Sprawa jednak jest większa. Ważą się losy świata i nie jest to żadna hiperbola. Nie wie, kiedy uderzą wyznawcy Lilith, nie wie, kiedy Iustitia stanie się wyraźną figurą w zasięgu wzroku, ani kiedy Gabriel zorientuje się w znaczeniu ostatnich wydarzeń i ześle swoje zastępy, by skończyły to, co rozpoczęły w lutym. Każdy dzień może być tym dniem, w którym trzeba będzie stanąć do walki i znów narażać swoje życie. Musi być przygotowany. — Potrzebuję kilku kamieni, ale dwa z nich są mi szczególnie potrzebne. Tak szybko, jak to możliwe — przyznaje nie bez grymasu, bo wie, że prosi o dużo. A rzecz w tym, że prośba ma większą skalę niż to, co już zdradził. — Rodochrozyt i… obsydian. Może i nie zna się na jubilerstwie, ale odświeżył swoją wiedzę w kwestiach, które interesowały go osobiście. Rodochrozyt nie powinien sprawić problemów komuś pokroju Javiera — Sebastian ma świadomość jego rozległych umiejętności i nie wątpi w to. Ale obsydian to inna para kaloszy. Nie tylko dlatego, że jest niezwykle trudny w obróbce, ale także dlatego, że jego posiadanie jest najzwyczajniej w świecie nielegalne. Przynajmniej dla przeciętnego obywatela. Dobrze się składa, że Sebastian takim nie jest. — Załatwię oba kamienie, jeśli tylko się tego podejmiesz. Zapłacę podwójnie. — Potrójnie, jeśli byłoby trzeba. Prośba jest duża, wyzwanie, jak się domyśla, również niemałe. Ale Javier może być pewien, że Sebastian doskonale zna wartość takich przysług, a pamięć jeszcze ma dobrą. O możliwościach portfela nie wspominając. Temat nastrojów społecznych nie słabnie i Sebastian pozostaje równie zaangażowany co Javier. Nie może się nie zgodzić z żadną z kwestii poruszanych przez mężczyznę. Ludzie rzeczywiście potrzebują przypomnienia, nawet jeśli w idealnym świecie coś takiego nie powinno być potrzebne. Jeśli jednak należy ich zmobilizować i wesprzeć, Sebastian znajdzie wolne popołudnie, nawet jeśli słowo „wolne” ma bardzo zakrzywioną definicję w jego słowniku. Cieszy go za to, że Javier tak chętnie oferuje także swoje zaangażowanie w sprawę. Lekkim uśmiechem wtóruje rozbawieniu Rivery na wspomnienie o wtykach w kościele. Subtelnie, subtelnie. Nie może oczekiwać od kapłanów, że nagle zaczną pracować ciężej na zaufanie ludzi, niż już to robią, ale sam zdecydowanie jest w stanie zaangażować się mocniej. Wie, że teraz jest to potrzebne bardziej niż kiedykolwiek. Może i żaden z niego kapłan, ale przecież tak niewiele brakowało, by stał się jednym z nich. — Mądrze mówisz. Mogę porozmawiać z kapłanami, podpytać, podsunąć to i owo. — Nie może oczekiwać, lecz może proponować, może zorientować się w ich opinii i działaniach. Ludzie ich potrzebują. Muszą być głosem Lucyfera, przypominać o jego opatrzności. — Zorientuję się też, gdzie my moglibyśmy pomóc, gdzie słowo Lucyfera musi wybrzmieć mocniej. Jak rozumiem, będę mógł liczyć na twoją pomoc? — Ludzie otrzymają wsparcie, którego potrzebują, a Sebastian zapewnienie, że jest na dobrym tropie, sądząc, że Javier to człowiek, którego kowen potrzebuje i którego warto jest wprowadzić w część jego tajemnic. Jeśli pomimo nawału pracy wciąż będzie w stanie wyłuskać czas, by pomóc w imieniu Lucyfera, będzie to niewątpliwe potwierdzenie, że owszem — patrzy na odpowiedniego człowieka. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Nieświadomy tego, że w którymś momencie nieplanowane spotkanie z Sebastianem zmieniło się w swoistą rozmowę kwalifikacyjną, Javi paplał jak to miał w zwyczaju, niespecjalnie filtrując własne słowa. Robił to stosunkowo rzadko – sytuacja musiała być naprawdę poważna albo wyjątkowo delikatna, by odnajdywał w sobie minimum talentu do dyplomacji. Matka wzruszała ramionami, że to ta połowa latynoskiej krwi, która gotowała mu się w żyłach, nie pozwalała usiedzieć zbyt długo na miejscu. Javi zakładał, że wiedziała, co mówiła, bo chociaż pochodziła ze Stanów, mieszkała w Hiszpanii jeszcze zanim się urodził. Czasem, kiedy tęsknota za ojczystym krajem chwytała go za gardło w wyjątkowo melancholijne wieczory, zazdrościł jej tego czasu. Już zadając pytanie o pilność zamówienia Sebastiana, spodziewał się, że prawdopodobnie będzie pilne – dużo rzeczy ostatnimi czasy było przy zwiększonym zainteresowaniu magicznym rzemiosłem. Kiwnął lekko głową, rejestrując, że zamówienie byłoby większe niż jedna błyskotka – lubił takie, pozwalały na odrobinę fantazji przy wykonywaniu pasującego do siebie zestawu – i odruchowo podniósł na Verity'ego wzrok, słysząc konkretne nazwy kamieni. Dokładnie wiedział, czego chciał, a więc nie przyszedł do niego po poradę - bardziej zastanawiająca była jednak kombinacja, o której mówił. Rodochrozyt wyostrzający świadomość otoczenia przechodził mu przez ręce wiele razy, natomiast obsydian... Javi nie był pewien, czy milczał o moment zbyt długo, czy Sebastian miał przygotowaną formułkę, ale na zapewnienie o podwójnej zapłacie zmarszczył nieco brwi. - Nie żartuj sobie. Znajomym co najwyżej daję rabaty – rzucił, popukując palcami w blat stolika. - Ale tu się raczej nie spodziewaj. Być może wiem, jak ciężko prawidłowo osadzić obsydian. I być może muszę uprzedzić, że to może się w ogóle nie udać – skrzywił się nieco z niezadowoleniem, bo po tylu latach doświadczeń ciężko było go już zaskoczyć w kwestiach związanych z jubilerstwem, magicznym i niemagicznym. - Być może... Czysto hipotetycznie, gdybyś zamawiał coś takiego, powinieneś się liczyć z wieloma próbami i dużą ilością zmarnowanego materiału. No i oczywiście, wciąż hipotetycznie – ciągnął, chociaż kącik ust drgnął mu dla odmiany w cieniu rozbawienia. Rivera nie potrafił długo pozostawać naburmuszonym czy niezadowolonym z życia. - Powinieneś mieć gotowe alibi na wypadek wizyty kogoś z Gwardii. Dla siebie i dla miłego jubilera. Podchodził do tematu obróbki nielegalnego kamienia szlachetnego z zaskakującym spokojem, ba! Gdyby pozwolić sobie przyjrzeć się przez chwilę, w ciemnych oczach dojrzałoby się iskry podniecenia postawionym przed nim wyzwaniem. Rozsądniej byłoby się obruszyć, powiedzieć, że nie pracowało się z zabronionymi przez prawo materiałami, ale Javi zbyt długo pozostawał w orbicie takich osób jak Paganini, by pozostać praworządnym. W zasadzie nigdy taki nie był, już za najmłodszych lat traktując zasady bardziej jak sugestie niż prawdy objawione – szczególnie w sytuacjach, gdy ich łamanie pozwalało mu utrzymać odmienność w sekrecie. Jak dotąd robił to z wystarczającą roztropnością i wdziękiem, żeby nie wynikły z tego żadne przykre konsekwencje. Nie powiedział niczego wprost, ale uznał, że mimo wszystko tyle wystarczyło – Sebastian był przecież bystry, a Javi nie silił się w tej kwestii na wyjątkową subtelność. Rodochrozyt i obsydian... Ciekawe. Nieoczywista kombinacja, która natychmiast budziła nieprzyjemne skojarzenia, że spodziewał się ataku. Tylko czyjego? Nie zapytał, pozwalając, by temat został zamknięty, a głośniej wybrzmiewało to, co stanowiło ostatnio część ich codzienności. Coś na co faktycznie mogli mieć wpływ. Z miłym zaskoczeniem słuchał, jak jego słowa i wewnętrzna potrzeba, by pomóc wreszcie trafiły na podatny grunt, zamiast spotykać się z wywracaniem oczami, naturalnie podsycając zgodę na propozycje Verity'ego. - Jasne – odparł więc łatwo, kręcąc się nieco na krześle raz w jedną, raz w drugą stronę, trochę jak małe dziecko z nadmiarem energii. - O niczym bym nie wspominał, jakbym wolał siedzieć w domu na tyłku. A mam całkiem wygodną kanapę – rzucił z rozbawieniem, zwalniając powoli kołysanie na krześle, przyglądając się przez chwilę Sebastianowi z wyraźną uwagą. - Miło dla odmiany od tego całego marudzenia usłyszeć, że komuś też to wszystko nie wisi. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler