First topic message reminder : Sala ćwiczeń Jedno z dwóch głównych pomieszczeń Ośrodka odznacza się na tle pozostałych całkowitym brakiem umeblowania czy wystroju. W zależności od aktualnie organizowanych zajęć, na w sali ćwiczeń mogą znaleźć się rekwizyty lub maty, ale poza tym to przestronne, puste pomieszczenie, którego punktem charakterystycznym są plamy światła przesączające się przez kwadratowe, nieregularnie rozmieszczone otwory w przyciemnionych oknach — zabieg, na pierwszy rzut oka celowy, sugeruje, że wnętrze sali w zależności od potrzeb może zostać zupełnie zaciemnione. Pod północną ścianą pomieszczenia znajduje się sparingowy oktagon, na którym przeprowadzane są bardziej zaawansowane ćwiczenia w walce wręcz bądź magicznej. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Milczenie było złotem, mowa srebrem, a każda minuta spóźnienia kolejną taczką wypełnioną pozostałościami rozkruszonej do stert pyłu i gruzu dzielnicy. Podczas gdy samo dźwiganie nie nastręczało większych trudności, tak czyhające wśród pogorzelisk Deadberry towarzystwo nie raz stanowiło znacznie cięższą przeszkodę do ominięcia. Thea wolała nie ryzykować spędzenia kolejnych dni na kurowaniu migreny i naciągniętych mięśni, skutkiem czego było zadbanie o punktualność. Podobną terminowością wykazywała się wyłącznie na gruncie Broken Alley z łopatą w dłoni. Droga z mieszkania do Ośrodka, choć nieznana, okazała się w miarę nieskomplikowana — choć spacer w luźnym dresie do ćwiczeń po głównej ulicy nie należał do aktywności, które zaliczyłaby do szczególnie przyjemnych, szczęśliwie nie należał do najdłuższych, jakie zmuszona była pokonać. Prawdziwa wędrówka rozpoczęła się dopiero z przekroczeniem progu budynku i pierwszym zetknięciem z czujnym okiem Ronalda Williamsona. Każdy bijący echem krok po do złudzenia przypominającej kamienice kiełbasie wyborczej, wyściełany był krzykliwie patriotycznymi barwami. "Powiedz tak," nalegały pomarszczone plakatowe mordy. Theę nagliły dwa pytania: kiedy odrestaurują jej kamienice, oraz którędy do tej przeklętej sali do ćwiczeń? Usta papierowego burmistrza pozostawały zaciśnięte w odpowiedzi na obydwa. Napotkana po drodze sekretarka zdołała udzielić jej informacji wyłącznie na to drugie. Niemniej, nawet wydukane półgłosem "Ciągle prosto," nie uchroniło jej przed wstąpieniem w niewłaściwe pomieszczenie. Uchylone drzwi odsłoniły biurko, które z pewnością nie można pomylić z oktagonem, kubek po kawie, który nijak nie przypominał kursanta, oraz… świece rytualne, które jawiły się nadzwyczaj samotnie. Naścienny zegar tykał z nieubłagalnym uporem czasowej bomby; wskazówka głosząca dumnie pięć minut do siedemnastej ponaglała do podjęcia szybkiej, aczkolwiek impulsywnej decyzji. Coraz głośniejsze tik—tak pchnęło pierwsze domino, jakim była wyciągnięta ku porzuconym bez nadzoru świecom dłoń. Lepsze świece do magii anatomicznej w garści, niż wściekły Williamson na dachu. Pokonanie dystansu dzielącego ją od sali zmieściło się w dwóch minutach pokonanych truchtem — zwyczajnie podążała za melodiami potyczki słownej, która rozgrywała się właśnie w jej wnętrzu. Na pierwszą walkę tego popołudnia weszła nieszczęśliwie spóźniona. — Dzień dobry. Kobieca prezencja numer cztery (dla urzędu skarbowego znana jako "Da—we... jak to się kurwa pisze?" Sheng) z uporem rozglądała się za kątem, w który mogłaby się wepchnąć. Rzut k6: wywalczyłam 5 Ekwipunek: pentakl, świeżo kradziony zestaw świec białych, gumka do włosów |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Strasznie, strasznie, s t r a s z n i e spóźniona. Tenisówki ślizgają się na posadzce korytarza dwa albo trzy (no, niech będzie: dokładnie sześć) razy — niewiele brakuje, żeby zderzyła się z Ronaldem Williamsonem czołami. Kandydat na burmistrza był uprzywilejowaną stroną w tym pojedynku (i nie tylko nim, ale nie o tym teraz, nie o tym); w przeciwieństwie do Grace, nie czuł bólu. Bieg w kierunku sali ćwiczeń przypłaca czwartym (siódmym) poślizgnięciem na zakręcie tuż przy progu pomieszczenia, w którym zgromadzili się wszyscy albo prawie wszyscy, ale tak naprawdę nie ma to znaczenia, ponieważ ona — Grace Lolly (z Grace Kelly łączy ją tylko imię, podobnie brzmiące nazwisko i pochodzenie z Filadelfii) — nigdy nie potrafi dotrzeć na czas. Nieświętej pamięci mamusia uważała, że to klątwa, którą na Grace rzuciła ruda cyganka, gdy miała pięć lat (Grace, nie cyganka) — po dziewiętnastu latach życia, sama zainteresowana z pełną odpowiedzialnością może stwierdzić, że za spóźnialstwo nie odpowiada żadna siła wyższa, tylko lenistwo. Miała dziś bardzo dobrą drzemkę; niestety, nie był to argument, który przekonałby pana Williamson. On i Grace znali się z Deadberry — panna Lolly mieszka dokładnie ulicę od Ośrodka Szkoleniowego i odkąd ten został otwarty, wieczorami pomaga w pracach porządkowych. Kiedy z pierwszej ręki usłyszała o kursie, zażądała (ładnie poprosiła, wpadając na biurko pana Williamson i zrzucając z niego kubek z kawą) wpisania na listę — w ramach wdzięczności, dziś do sali wbiega ostatnia. — Przepraszam! Przepraszam, były— Powiedzieć: korki i nieudolnie skłamać? Nie, na pewno wymyśli coś lepszego w trakcie wiązania włosów; są długie i nadal poczochrane po drzemce. — Spotkałam— Nawet, gdyby wpadła na Aradię na środku nazwanego jej imieniem placu, pan Williamson nie miałby litości. — I był tam taki Paul, i ja jechałam na rowerze, i— Spojrzenie na twarz prowadzącego wystarcza — Grace rozchyla usta, zamyka je z głuchym stuk! zderzających się z sobą zębów i wzdycha cicho, zajmując strategiczne miejsce przy ławeczce. — Przepraszam. Wymięty podkoszulek wciśnięty w krótkie, ortalionowe spodenki wygląda na równie skruszonego, co właścicielka. Cześć, nazywam się Grace Lolly i wcieli się we mnie Valerio Paganini. Zgodnie z ustaleniami z prowadzącym, Grace nie rzuca k6 na zdarzenie losowe, a jej statystyki sprawności przedstawiają się w następujący sposób: sprawność (2): gibkość | 1 szybkość | 1 Jestem trochę pechowa, więc co turę będę rzucać kością k3 i kością k6; w przypadku wyrzucenia 1 na k3, zrobię coś, co odbije się czkawką mi oraz postaci wylosowanej z pomocą k6 (rozpiska dopisanych do was numerów kości poniżej):
|
Wiek : 666
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Wskazówka minutnika opuściła sferę buforową; za pięć piąta czas nie był sprzymierzeńcem nikogo, poza— — Fiona, gratuluję przybycia na pole bitwy— dodatkowych punktów za pojawienie się jako pierwsza nie przewidziano; nadgorliwość podobno bywa gorsza od faszyzmu. Krótkie skinięcie głową — Williamson, od kiedy bywasz tak wylewny? — musiało wystarczyć; wręczyłby Cavanagh order z ziemniaka, ale obydwoje wiedzą, że ten skończyłby w bimbrze. Po kilku sekundach, w trakcie których Fiona próbowała ukryć się za dystrybutorem, do wnętrza wtargnął huragan Genny; Barnaby powinien rozpoznać ją po krokach, ale buty na płaskim obcasie zamieniały kroki w serię krótkich skrzypnięć — te właściwie niczym nie różniły się od francuskiego karabinka (jedyna broń, którą potrafią obsługiwać żabojadzi) słów. — Genny, skoro dotarłaś, możemy uznać, że łazienka podpisała deklarację niepodległości i niewolnictwo zostało zniesione — pięćdziesiąty pierwszy stan najwspanialszego kraju świata od dziś będzie mieścił się na dwóch metrach kwadratowych kabiny; jego wartość ekonomiczną wyceniono na jeden zepsuty zamek. Może i był spierdolony, ale za to skuteczny — za trzy siedemnasta do sali wkroczyła kolejna ofiara toaletowego spisku; tym razem Williamson spodziewał się obcej twarzy, a dostał— — Kayla, jak zgaduję. Nie mieli okazji wymienić się imionami; okoliczności spotkania — na chodniku zasypanym rozbitą witryną i w towarzystwie właściciela, który bardzo próbował dołączyć na ziemi do rozbitego szkła — nie sprzyjały żonglowaniu tożsamościami. Podobny scenariusz przetrwał pod koniec lutego; duch tamtego popołudnia właśnie pojawił się w drzwiach. — Thea. Nadal z łbem na karku? — po prawie czterech miesiącach ten dowcip nadal się nie nudził; jego echo nadal wybrzmiewało w głowie, kiedy wzrok — bez trudu liczący pozostałe głowy i dochodzący do wniosku, że dwóch brakowało — zastygł na zegarku. Sekundnik właśnie musnął godzinę zero; Williamson ostrzegał — drzwi do sali ćwiczeń pozostawały otwarte, ale spóźnialscy właśnie zapracowali na ćwiczenia dodatkowe. — Wybiła siedemnasta, więc zaczyn— Wtedy — jak na zawołanie, chociaż nikt nie wzywał — przez próg wtargnęła przedostatnia zguba. Krótkie zerknięcie na twarz skreśliło z mentalnej listy imię; Grace we własnej, zawieruszonej w czasoprzestrzeni osobie. Williamson skinął jej krótko głową — pozbawione słów ruchy było formą zaproszenia do środka. — Dwadzieścia przysiadów, Grace. Możesz słuchać i ćwiczyć, prawda? Pytanie z kategorii retorycznych — Williamson nie wyglądał na kogoś, kto zamierza czekać na odpowiedzi, protest, apelację albo poruszającą historię na temat tego, że dwie minuty spóźnienia to granica błędu, a poza tym ktoś musiał uratować rodzinę kaczek ze studzienki. — Zanim zaczniemy część praktyczną, krótkie podsumowanie faktów — nie sprawdzał, czy Grace zaczęła ćwiczenie; usłyszy, kiedy przy dziesiątym przysiadzie brak formy zacznie upominać się o oddech. — Kiedy zobaczyłyście plakat na tablicy przy Kościele, każda z was pewnie padła ofiarą skojarzeń. Walka, więc pojedynek przynajmniej dwóch osób. Wręcz, czyli na ręce. Kilka kroków w stronę drzwi położyło kres polityce rozwartych wrót — pociągnięcie za klamkę zamknęło jedyną drogę; cichy huk wypełnił salę, nie zagłuszając słów. — Prawda, ale nie do końca — intonacja podobno była istotna; Williamson pilnował tonu — mógł zadbać o wyraźną artykulację, skoro z niedoborem emocjonalności zamierzał robić nic. — Walka wręcz jest określeniem, za którym ukrywa się kilka znaczeń. To przede wszystkim technika zakładająca krótkodystansowe starcie z jednym lub kilkoma przeciwnikami, którego głównym celem jest eliminacja fizyczna rywala wszystkimi dostępnymi środkami. Wszystkimi dostępnymi, więc nie tylko rękoma. Częsty błąd w założeniu, który warto naprostować; dziś nikt nie dostanie do ręki kastetu, ale każda z obecnych powinna być świadoma zagrożeń ukrytych za pozornie oczywistą definicją. — W trakcie walki wręcz korzysta się z sekwencji chwytów oraz uderzeń, które stosować można z pomocą dłoni, nóg albo impetu całego ciała. Mówimy wtedy o walce bez użycia broni białej — ta technika będzie sednem tego kursu, ale nie wyłącznym elementem; zamierzał zahaczyć o samoobronę, w której użycie ciał obcych często gwarantuje przewagę niezbędną przy niewielkiej posturze. — Osobną podkategorią walki wręcz jest ta, w trakcie której wykorzystywane są przedmioty przeznaczone do zadawania bezpośrednich obrażeń. Do broni białej zaliczamy wszystko, co służy do ataku z bliskiego zasięgu i może zostać użyte do zamachów lub pchnięć. Noże, kastety, pałki, kije bejsbolowe— Wzrok zatrzymał się na Thei; uniesiona lekko brew była odruchem. — W ekstremalnych sytuacjach, nawet łopaty. Spojrzenie podjęło dalszą wędrówkę — po zahaczeniu o piegi Fiony, poświęciło chwilę Grace i jej stanie po namiastce dyscypliny. — Celem walki wręcz jest definitywne unieszkodliwienie przeciwnika albo zniechęcenie go do podejmowania kolejnych ataków. W samym starciu, poza umiejętnością wyprowadzania ciosów i ich parowania, unikania albo kierowania na mniej newralgiczne części ciała, istotna jest szybkość — tym razem wzrok utknął w polance złotych włosów Genny, by po chwili skierować się na Kaylę. — I to od ćwiczenia szybkości zaczniemy. Williamson nie spodziewał się po nich porażających szybkości; w biegu widział tylko Theę — była dość prędka, żeby przeżyć pod tunelami, więc uplasowała się na szczycie prywatnego zakładu z samym sobą: kto wygra swoje starcie? — Genny, stań tu. Thea, w tym miejscu — skinięcia podbródka wskazywały miejsca na planszy sali; dotychczasowe ustawienie przestało obowiązywać. — Fiona, podejdź bliżej, tutaj. Kayla, stań bliżej mnie — po chwili nietrudno było zauważyć, że zaczął rozstawiać je w szerokim okręgu; każda mogłaby swobodnie rozłożyć ręce na boki i nie dotknąć kobiety obok. — Grace, na lewo. Koło było spore, kursantki — o dziwo — posłuszne, Williamson strategicznie stanął poza nim; kroki zaprowadziły go do wciśniętego w kąt stolika, na którym owoce odstraszały zdrową dawką witamin. — Przekonamy się, ile zapamiętałyście z wykładu — dłoń sięgnęła po okrągłe, czerwone, lśniące jabłko; Williamson obrócił owoc między palcami, przesuwając wzrokiem po kółeczku; wybór imienia był losowy. — Fiona, zaczniemy od ciebie. Nielosowy, ale definitywny — Barnaby wpatrywał się w Cavanagh spokojnie. — Twoim zadaniem będzie rzucić jabłko do losowej osoby i zadać pytanie związane z walką wręcz. Nie musi odnosić się do tego, co powinnyście już wiedzieć, możesz zapytać o coś, co nie do końca było jasne albo czego chciałabyś się dowiedzieć. Na przykład— Podrzucone w dłoni jabłko posłusznie wróciło między palce; Williamson nawet na sekundę nie oderwał wzroku od kręgu — w większości, co za paradoks, niezłożonego z Kręgu. — Fiona, czy zęby to broń biała? Tylko, kiedy ktoś o nie dba; na ten dowcip musiały zasłużyć. — Osoba, która złapie jabłko, udziela odpowiedzi, nawet, kiedy nie ma pewności. Po skończeniu ćwiczenia, potwierdzę albo naprostuję informacje — drugie podrzucenie owocu w górę było wyższe; jabłko zdążyło obrócić się wokół własnej osi, zanim wróciło do dłoni. — Starajcie się rzucać mocno, nawet, gdyby owoc miał lecieć wyżej albo nie do końca trafnie. Dzięki temu rozruszacie się, zanim zaczniemy praktykę. Więc? — balast wyczekującego spojrzenia zatrzymuje się na Cavanagh; jabłko leci w jej stronę i definitywnie padło ofiarą podkręcenia — Williamson przeżywał małą reminiscencję licealnych starć w rugby. — Fiona, zęby. Broń biała? Witam Was w części teoretyczno—rozgrzewającej! Dla urozmaicenia, przedstawiam małą mechanikę trudnego zadania, które na Was czeka: łapania jabłka w locie. Schwytanie go wymaga pokonania progu 15, w który wliczane są: k100, statystyka sprawności i ewentualny modyfikator za szybkość. W przypadku nieprzekroczenia symbolicznego progu, jabłko upada na ziemię — możecie je podnieść i udzielić odpowiedzi. Kolejkę rozpoczyna Fiona, która teraz powinna wykonać rzut na złapanie owocu; po udzieleniu odpowiedzi, sama wybiera osobę, do której rzuci jabłko, a następnie zada swoje pytanie. Będzie to wymagać od nas kolejki odpisów, dlatego zakładam, że pomiędzy pytaniem od postaci A, a odpowiedzią postaci B mogą minąć maksymalnie 24h; po przekroczeniu tego czasu, jabłko spada na ziemię, a odpowiedzi udzielić może postać stojąca najbliżej po prawej (patrz: zaktualizowana mapa z rozstawieniem). Dodatkowo, dla spóźnialskich przewidziano malutką mechanikę na zmęczenie: Grace, wykonaj 4 rzuty kością k100 (1 rzut = 5 przysiadów), by określić, czy ćwiczenie w jakakolwiek sposób na ciebie wpłynęło. Próg zmęczenia to 80; od rzutu k100 odejmowana jest wartość sprawności — każdy wynik równy lub wyższy od 80 będzie oznaczać —1 do k100 przez dwie kolejne tury na wszystkie czynności wymagające użycia statystyki sprawności. Kolorystyczne oznaczenie postaci na mapie: Fiona | Genny | Kayla | Thea | Grace | Barnaby Czas na odpis: 25.11.2024, godzina 20:00. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Fiona Cavanagh
POWSTANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 3
TALENTY : 29
Przywitanie Williamsona skwitowała nieco krzywym uśmieszkiem. Pięć minut przed tak zwanym czasem jeszcze wcale nie było takim tragicznym przejawem nadgorliwości, dla Fiony było całkowicie normalne. A że przy okazji udało jej się uniknąć ewentualnych konsekwencji za spóźnienie, to już tylko lepiej dla niej. Przyjrzała się uważnie mężczyźnie, wyłapując wzrokiem znajomy wisiorek. No, znajomy, bo widziała go chwilę wcześniej na zdjęciu z różowej portmonetki, przez co uniosła w górę kąciki ust, tym razem w uśmiechu całkiem szczerym. - Przypomnij mi później, że mam ci oddać różowy portfelik – na 99% znasz właścicielkę. Leżał na krześle w korytarzu. – wyjaśniła krótko, bo znając co poniektórych, jeszcze uzna, że tenże cukierkowy twór buchnęła. Kij go zresztą wie, to był Barnaby, po nim od pewnego czasu spodziewała się dosłownie wszystkiego. Zaraz potem zaczęły wchodzić pierwsze osoby – napad francuskich wyrzutów wnioskując po tonacji był naprawdę zabawny, o wiele mniej za to była zabawna sytuacja. Nie dziwiła się irytacji Genny, pewnie też byłaby wściekła na jej miejscu. I nie była pewna, czy przejęłaby się specjalnie tym, że ktoś może nie rozumieć ciskanych irlandzkich przekleństw… Przywitała się z Genną i uśmiechnęła pocieszająco, rzucając spojrzenie do Williamsona. Jednak kiedy do sali weszła następna osóbka z tym samym problemem, Fi przewróciła oczami w bardzo wymowny sposób. - Chyba się nie postaraliście z montowaniem zamków w łazience. Jedna osoba to przypadek, ale dwie to już bardzo podejrzany zbieg okoliczności. - pogratulowała sobie tego, że skorzystać z kibelka postanowiła jeszcze w domu. Najwyraźniej ośrodek szkoleniowy miał swoje mroczne tajemnice, a jej do wszelkiego typu skrzywień zdecydowanie nie brakowało klaustrofobii. Przywitała się z kolejną osobą, która przybyła na miejsce, jednak zanim zdążyła się mentalnie nastawić na wykład, na trening przybyła następna, do tego spóźniona persona. Mimowolnie Fiona zaczęła dziewczynie współczuć – prywatnie nie robiły jej dwie czy trzy minutki spóźnienia, bo korki, ale niestety doskonale zdawała sobie sprawę, że nie wszyscy mieli tak luźne podejście. A nawet miewali solidnego pierdolca w tym temacie. Chociaż dobra, dwadzieścia przysiadów nie było aż tak trudne przynajmniej na początek, pytaniem było jedynie, co wymyślił ich tak zwany trener. Zaraz jednak zostawiła w spokoju biedną spóźnialską i zaczęła słuchać uważnie tego, co mówił Williamson. Po prawdzie ją bardziej przyciągnęło słówko „samoobrona”, ale nie zamierzała się spierać. Przynajmniej mówił z sensem, chociaż bardziej intrygowało ją, do czego ten wykład ma doprowadzić. Oparła się plecami o dystrybutor z wodą, w pewnym momencie lekko marszcząc brwi, ale nie odezwała się słowem, po prostu słuchała. Łopata jako broń brzmiała dobrze, stawiała, że podobne zastosowanie mogło mieć krzesło, kij bilardowy albo nawet butelka – osobiście widziała kiedyś w akcji gościa z tak zwanym tulipanem. Tyle, że widzieć nie znaczy umieć zastosować samemu. Fio była raczej pacyfistycznie nastawiona, no ale jakby na to nie spojrzeć, świat już nie do końca. I z powodu tego świata właśnie tutaj stała. Zmiana pozycji niezbyt jej się spodobała, wybrane początkowo miejsce było o wiele lepsze, ale grzecznie przemieściła się zgodnie z poleceniem. Sabotowanie czegokolwiek byłoby przecież skrajną głupotą, zwłaszcza, że tak naprawdę potrzebowała tego kursu. Nie mogła cały czas liczyć na ochroniarza! Wywołana „do tablicy” odruchowo nieco bardziej się wyprostowała, z luźnej pozycji przechodząc w tę gotową bardziej do akcji. I praktycznie wywaliła się stojąc w miejscu, kiedy padło jakże twórcze pytanie. Czy zęby to broń biała. W ustach poczuła gwałtowny smak żelazistej krwi, a wspomnienia sprzed kilku dni ruszyły falą. Nie traktowała zębów w ogóle jako broni, ale całkowicie przypadkiem Barnaby był uprzejmy powiedzieć jej, po co wysłała mu swoje zgłoszenie. Cholernie niemiło. Przełknęła ślinę, choć prawdę mówiąc od wspomnienia nieco ją zemdliło. Ale jabłko złapała bez problemu – nawet podkręcone nie stanowiło wyzwania, choć jednak stawiała, że to czysty przypadek. - Jak chciałeś, żeby cię ktoś ugryzł, wystarczyło powiedzieć. – powiedziała, lekko zachrypniętym tonem i odkaszlnęła zaraz potem. – Według twojej wcześniejszej definicji – nie są. Nie zrobisz nimi zamachu albo pchnięcia… Chociaż prywatnie powiedziałabym, że na upartego da się zaliczyć do broni jako takiej. – skwitowała z lekkim wzruszeniem ramion. Naprawdę wolała nie myśleć o tym, jak się wbija komuś zęby w… cokolwiek. Podrzuciła jabłko kilka razy w górę, jak czasami shaker w barze i cisnęła nim w Theę zgodnie z życzeniem całkiem mocno. - Czy w takim razie można uznać, że bronią można nazwać wszystko, co zniechęci potencjalnego przeciwnika do ataku na nas? – semantyka jakby na to nie spojrzeć, ale semantyka przydatna. Czasem słowa mogły robić za lepszą broń niż faktyczne ostrza czy inne kije. Percepcja (do wydarzenia losowego): 50 + 20 (percepcja) + 29 (talenty) = 99 Złapanie jabłka: 92 + 1 = 93 |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : alchemiczka, barmanka i wokalistka
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Odruchowe uniesienie dłoni w kierunku potylicy poprzedziło odpowiedź — opuszki mimowolnie wygładziły starannie schowane między ciemnymi kosmykami siwe pasemko, równorzędnie schodząc po szczeblach kręgów szyjnych twardo przytwierdzających głowę do rozłożystych ramion. — Jak widać. Na dodatek wciąż działa. Nie od niedawna była łebska; od niedawna, natomiast, ubytki wspomnianej głowy uzupełniały skrawki języka łacińskiego, wzbogacające umysł o wiedzę, która niewątpliwie okazałaby się przydatna przed niespełna czterema miesiącami. Wkrótce sala zapełniła się kobiecym kolektywem; powietrze ugięte uprzednio pod naporem żywych dyskusji i oskarżeń, obejmujących (jak wywnioskowała z niedbale posklejanych słowno-informacyjnych strzępów) wydolność zamków w łazience, pozostawiało po sobie dezorientujące opary. Thea już miała zamiar dodać oliwy do ognia pytając, czy to zły moment by skoczyć na szybkie siku, nim nie dołączyła do nich kolejna osoba. Pojawienie się spóźnialskiej Grace jedynie potwierdziło wcześniejsze przypuszczenia co do Williamsonowego zamiłowania do narzucania porządku. Na domiar, widok nieugiętości, z jaką nie zawahał się wymierzyć młodej, niewysportowanej dziewczynie karę w postaci przysiadów, utwierdził Theę w podejrzeniach o despotyczne skłonności. Jednakże, nie przyszła tu gdybać nad autorytatywnością Barnaby'ego. Podciągnięte do łokci rękawy rozpinanej, sportowej bluzy zwiastowały gotowość do rozgrzewki cielesnej — starania daremne wobec skomponowanego wykładu teoretycznego, zmierzającego wyłącznie ku rozgrzaniu umysłowemu. Potok słowny skrępował kończyny w więzy statyczności, rozluźniane jedynie wobec nakazu zmiany położenia. Utworzony okrąg stanowił zapoczątkowanie ćwiczenia — świst mknącego w powietrzu jabłka nakreślił pierwsze pytanie, plask zderzonego ze skórą owocu poprzedzał skomponowaną przez Fionę odpowiedź, po czym dyrygencka pałeczka została przekazana (rzucona) właśnie jej. Wzniesiona w porę dłoń bez trudu pochwyciła podany jej owoc w zdecydowanym, swobodnym geście. — Wszystko — echo pytania spłynęło z jej ust. — jest dość ogólne, choć nie do końca błędne. Jeśli mam powiedzieć w sensie dosłownym, jako broń zaklasyfikowałabym wszystko, o ile owym wszystkim są materialne, dostępne nam przedmioty, które potencjalnie zniechęcą przeciwnika do ataku i dadzą nam przewagę w starciu z nim. Metaforycznie, natomiast, bronią faktycznie mogłoby być wszystko, czego tylko jesteśmy w stanie użyć na naszą korzyść. Choćby... zęby. Czy oderwany, dziennikarski łeb byłby bronią, gdyby zdecydowała się nim cisnąć w zlepioną z ciemności postać? Wątpiła, by którakolwiek z kursantek potrafiła odpowiedzieć na tę zagwozdkę lub choćby pojąć aluzję do rzeczywistego, kłopotliwego położenia, w jakim znalazła się wraz z końcem lutego. Dlatego pytanie pozostało wyłącznie pożywką dla jej myśli, krążąc w ciszy po zakamarkach umysłu, nieprzekute w uchwytność słów. — Skoro wspomniane były łopaty... Williamson sam był sobie winien. Podrzucone kilkakrotnie jabłko przypominało przygotowywaną do rzutu piłkę baseballową, podczas gdy wzrok zataczał leniwe kręgi po twarzach zgromadzonych kobiet. Wtem, owoc za cel obrał stojącą nieopodal Kaylę. — W jakiej sytuacji łopata mogłaby okazać się najskuteczniejszą bronią białą? Kiedy w pobliżu nie ma szczoteczki, a spróchniałe zęby zaliczyć można wyłącznie do broni czarnej. Złapanie jabłka: 65 + 8 + 5 (szybkość) = 78 |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Kayla Rossi
ANATOMICZNA : 8
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 144
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 3
TALENTY : 15
Grono zebranych było nieduże i to Kaylę trochę uspokajało, choć i tak czuła się dosyć niepewnie, bo wyraźnie widziała, że wszyscy tutaj byli od niej starsi. To sprawiło, że w naturalny dla siebie sposób weszła w skorupkę i przybrała na twarz lekki, grzeczny uśmiech. Kiedy jedna z dziewczyn się spóźniła, choć ona sama nie wyglądała na przejętą, Kayla poczuła lekki dyskomfort, zupełnie, jakby to ona dostała karę. Kiedy pan Williamson — zupełnie nie umiała przestawić się na „ty”, choć jeszcze nie tak dawno byli rzekomym rodzeństwem — wywołał ją z imienia, Kayla skinęła natychmiast głową na potwierdzenie, a potem czekała na instrukcje w zupełnym milczeniu. Nie wychodziła przed szereg, a właściwie, jak na syrenę, zaskakująco mocno niknęła w tłumie. Choć jej się wydawało, że każdy na nią patrzy i nagle zapomniała, co robi się z rękoma, kiedy nic się w nich nie ma. I jeszcze okazało się, że ich trener jednak nie jest taki milutki i potulny. Wcześniej wydawał jej się bohaterem, bo stała po dobrej stronie barykady — oni dwoje przeciwko nieuprzejmemu nieznajomemu, no a teraz… Teraz, jakby zrobiła coś nie tak, to pewnie i jej by się dostało, musiałaby robić przysiady albo inne pompki i byłoby jej tak strasznie głupio, że została skarcona przed całą grupą. Kiedy stała się aż tak mocno wycofana? Czy przed wypadkiem też bała się własnego cienia? Gdyby miała się nad tym zastanowić, miałaby porządną zagwozdkę. Najpewniej uświadomiłaby sobie dobitnie, jak wiele nie wie jeszcze o tym, jaki wpływ miały na nią ostatnie miesiące. Może lepiej, że nie zdawała sobie z tego sprawy? Pan Williamson zaczął tłumaczyć teorię i płynnie przeszedł do rozstawiania ich w kółku. Kayla pilnie słuchała — informacji było dużo, ale wszystkie wydawały się przystępne. Wiedziała to, więc czemu miała wrażenie, że połowa zgubiła jej się po drodze? Zupełnie nie umiała się skupić. Brała dziś tabletki, ale znów łapała się na tym, że nie do końca pomagały. A może to już ona sobie to wmawiała? Może to po prostu panika, że nie będzie w stanie się skupić, właśnie ten brak skupienia wywoływała. Och… I teraz myślała o tym, zamiast o broni białej czy… Na czym stanęło? Stres znów zaczął w niej narastać. Może to było za wcześnie, może nie powinna tu przychodzić i się deklarować. Czuła się nieswojo. Przekonamy się, ile zapamiętałyście z wykładu. Serce zabiło jej mocniej. Niepostrzeżenie otarła dłonie o materiał spodni i mocno skupiła się na instrukcjach dotyczących jabłka, zupełnie, jakby były poza zasięgiem jej naturalnego rozumowania. Ale nie, wszystko przecież doskonale zrozumiała, to nie było takie skomplikowane. Gorzej, jeśli nie będzie czegoś wiedzieć… A co jeśli to będzie coś, o czym powiedział trener? Wyjdzie na to, że nie słuchała, a ona przecież się starała i- Urwany bliżej nieokreślony dźwięk wyrwał się z jej ust, kiedy zupełnie odruchowo i z pełnym zaskoczeniem złapała jabłko. Wbiła spojrzenie w dziewczynę, która zadawała właśnie swoje pytanie. Jabłko przesunęło się z dłoni do dłoni, kiedy Kayla z mocno bijącym sercem analizowała jej słowa. Słodka Aradio, wszyscy patrzą się na nią. A ona nie odpowiada. Pomyślą, że jest jakaś pomylona. Pomyślą, że marnuje czas. Wbiła spojrzenie w jabłko, orientując się, że cały czas patrzy na dziewczynę, jakby jej język ucięto, a ją samą zmieniono w bazyliszka. W jakiej sytuacji łopata… bronią białą… — Kiedy ma się siłę, by nią wymachiwać. Lub atakując z zaskoczenia, gdy chce się kogoś ogłuszyć. Gdybyśmy chcieli spowodować masywne zmiażdżenie tkanek albo złamać kości, żeby spowodować szok organizmu i szybką utratę… — ostanie słowo straciło na sile, bo uświadomiła sobie nagle, ile mówi. Inne dziewczyny też sporo mówiły, ale one brzmiały mądrze, a Kayla zaczęła mieć wrażenie, że bełkocze. Albo zupełnie odchodzi od tematu. Za bardzo skupiła się na konsekwencjach medycznych, a powinna na broni, prawda? Uniosła spojrzenie znad jabłka, czując, jak uszy zaczynają ją palić. Nie domknęła nawet wypowiedzi, po prostu rzuciła tym cholernym jabłkiem w stronę dziewczyny, na którą akurat padło jej spojrzenie. — Kiedy obrona własna przestaje być obroną, a zaczyna atakiem? — Zapytała szybko, chcąc jak najprędzej zdjąć z siebie uwagę. Odpowiedzi, jak się okazało, udzielić miała druga ofiara toaletowego zamka. Łapię jabłko: 80 + 1 = 81 | złapałam |
Wiek : 17
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : Uczennica | Modelka
Genevieve Paganini
ANATOMICZNA : 10
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 22
TALENTY : 10
Na palcach prawej dłoni — na lewej złamany paznokieć przypominał o chaotycznych próbach pokonania zamka w toalecie — mogłaby policzyć kursantki, które dobrowolnie zgromadziły się pod butem Williamsona. Genny wie, że mogły trafić gorzej; Barnaby i jego delikatna obsesja na punkcie czystości prawdopodobnie dosięgała także podeszw — i nawet, jeśli czasem (często) bywał (jest) gburem (chujem), nie traciłby własnego ani cudzego czasu, gdyby nie zamierzał ich czegoś nauczyć. Od wybicia godziny zero do wpadnięcia przez drzwi spóźnialskiej minęły dwie minuty; w przeliczeniu na kalkulatorze Barnaby'ego to równowartość dwudziestu przysiadów. Co z tymi, którzy spóźnią się kwadrans? Przygryzienie wnętrza policzka powstrzymało uśmiech, kiedy niska blondynka — Cavanagh? Prawdopodobnie tak; niespełna trzy lata temu Genny zamieniła Boston na Saint Fall, a zapamiętywanie nazwisk szło jej zdecydowanie lepiej, kiedy padały nad wspólną butelką wina — wspomniała o portfeliku. Różowa zguba i Williamson w jednym zdaniu; zanosiło się na popołudnie cudów. Cudem na pewno była mentorska cierpliwość, która towarzyszyła teoretycznej części — Barnaby zwykle posługiwał się równoważnikami zdań i trybem rozkazującym. Wypowiedzenie tak wielu słów w tak krótkim czasie będzie musiał wyleczyć nad drinkiem; może da się zaprosić kursantkom do baru, żeby na żywym organizmie zademonstrować pięć ulubionych ciosów w walce wręcz? Znalezienie chętnego zajęłoby im cztery minuty — podpici mężczyźni to proste stworzenia. Zawodowa ciekawość Genevieve prowadziła wzrok między kolejnymi twarzami; było łatwiej, odkąd Williamson wskazał im nowe miejsca docelowe i ustawił w wesołym kółeczku. Wysoka, ciemnowłosa dziewczyna — ta, która za moment rzuci Genny jabłko — wyglądała na najmłodszą; co to za świat, w którym nawet nastolatki muszą żyć w strachu przed przemocą? (Oh, Genevievie, gdybyś tylko wiedziała!) W kobiecie od łopat tkwiło coś znajomego; signora Paganini zahaczyła o siwy kosmyk włosów w ciemnej kaskadzie i gdy zbliżała się do eureka—momentu, w jej kierunku poleciało jabłko. Schwytany w dłonie owoc uchronił Genny przed przekonaniem się, czy smak można poczuć nosem; nie do końca wie, co powiedziałaby mężowi, gdyby do domu wróciła z przetrąconą chrząstką — Elio był przekonany, że Genevieve właśnie kupuje bikini. Dokładnie tyle wystarczyło, żeby nie miał dalszych pytań. Kiedy obrona własna przestaje być obroną, a zaczyna atakiem? podskoczyło w górę razem z podrzucanym w dłoni jabłkiem; uśmiech ocierał się o niewinność, chociaż słowa przyprawiały o zawał. — Nigdy, bo sam się o to prosił? — zerknięcie na trenera wystarczyło — Williamson wyglądał, jakby to Genny miała za moment zrobić sześćdziesiąt dziewięć przysiadów na lewej nodze. — Bien, bien. Kiedy bezpośredni atak został zatrzymany, z kolei przeciwnik spacyfikowany, a mimo to strona broniąca się nadal decyduje się na kontynuowanie ciosów. Nie była przekonana co do odpowiedzi — jeśli coś brzmi na proste, prostym zdecydowanie nie jest — ale Barnaby obiecał odnieść się do każdego pytania. Jabłko pofrunęło w kierunku ostatniej dziewczyny, która nie trzymała go w dłoni; młoda spóźnialska będzie mogła popisać się dedukcją. — W które miejsca na ciele uderzać, by spowolnić przeciwnika i zwiększyć szanse na ucieczkę? łapię jabłuszko: 51 + 4 + 5 (szybkość) = 60 |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : specjalistka ds. PR w Palazzo, realizatorka przyjęć
Są na tym świecie sploty zdarzeń, przypadki, wypadki, nieszczęśliwe zbiegi okoliczności lub nagłe zrywy pecha, które przytrafiają się wyłącznie ściśle określonemu typowi ludzi. Ci albo urodzili się pod psią gwiazdą, albo w dniu przyjścia na świat ktoś w Japonii właśnie recytował menu degustacyjne i przekręcił słowa, rzucając pradawną klątwę na losowego noworodka, albo — to ulubione tłumaczenie Grace — wszystko było winą tego jednego razu, kiedy miała sześć lat i wpadła do kociołka. Bez względu na przyczyny pecha, Grace bez dwóch zdań pechowa jest; zaczyna się od spóźnienia na kurs i trwa przez cały czas robienia dwudziestu przysiadów. Przy ósmym zasapuje się trochę bardziej niż powinna; przez własny oddech słyszy tylko co trzecie słowo pana Williamsona i musi wydedukować, że najlepszą bronią są białe łopaty (albo jakoś tak). Przy dwunastym jest jej strasznie wstyd, więc zamiast na kursantki — młodziej od Grace wygląda tylko jedna ciemnowłosa dziewczyna i to do niej przy przysiadzie numer dziesięć się uśmiecha — patrzy na czubek tenisówek. Przy przysiadzie numer siedemnaście prawie mówi, że to jednak wcale nie tak trudne, jak wygląda i mogłaby zrobić kolejne dwadzieścia — problem w tym, że pan Williamson był w stanie spełnić życzenie specjalne. Po dwudziestym przysiadzie wciąga powietrze nosem i wypuszcza buzią; część teoretyczna powoli dobiega końca, a z szachownicy rozstawionych po kątach kobiet robi się kółeczko. Grace bez wahania zajmuje wskazaną pozycję — podrzucane w górę jabłko przyciąga osiemdziesiąt siedem procent jej uwagi, pozostałe dwanaście poświęca na odpowiadanie w myślach na zadawane pytania, a zgubiony procent przeznacza na próbę wywnioskowania, czy jeśli teraz zaburczy jej w brzuchu, to ktoś usłyszy. (Kiedy jabłko leciało w stronę Genny, zaburczało — i tak, każdy mógł usłyszeć). Moment, w którym owoc frunie w jej stronę, Grace prawie przegapia; złapanie go to wypadkowa odruchu i przekonanie, iż wrodzony pech sprawi, że dostanie jabłkiem w nos i w efekcie nie tylko jego skóra będzie czerwona. Zmarszczone brwi analizują pytanie, na które musi odpowiedzieć; w co celować, żeby spowolnić przeciwnika? O, to akurat proste — w liceum raz wykręciła taki numer i zawiesili ją na tydzień w prawach ucznia, ale zadziałało, więc teraz, bogata w doświadczenie empiryczne, wypowiada z pewnością w głosie i odwagą w sercu: — Trzeba celować w jaja! Duma trwa dokładnie sześć sekund; tylu Grace potrzebuje, żeby po przesuwaniu wzrokiem po towarzyszkach—kursantkach zatrzymać spojrzenie na panu Williamson. Wyraz jego twarzy sprawia, że Grace chce się schować za filarem, ale sala ćwiczeń — jak na złość — nie ma filarów; na dodatek musi odrzucić jabłko, a tak naprawdę jedyną osobą, która nie odpowiadała na pytanie, był pan Williamson — celując w niego, wkłada w rzut całą siłę. Tyle, że nigdy nie była zbyt dobra w celowaniu — a na dodatek owoc wyślizguje się z jej dłoni i w locie zmienia trajektorię. To, w kogo uderzy, pozostaje zagadką; razem z nim przez powietrze frunie jedyne pytanie, na które Grace w tych warunkach wpadła. — Czy jabłko to broń biała? kości na zmęczenie: #1 tura: 42 — 2 = 40 #2 tura: 8 — 2 = 6 #3 tura: 54 — 2 = 52 #4 tura: 34 — 2 = 32 Grace się nie męczy i łapie jabłuszko: 57 + 2 + 5 = 64 A następnie nim rzuca; k6 na to, w kogo trafia jabłko |
Wiek : 666
Stwórca
The member 'Zjawa' has done the following action : Rzut kością 'k6' : 6 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
— Czy jabłko to broń biała? Winnie nie jest pewna, czy znalazła się w dobrym miejscu. Weszła do sali pełnej obcych twarzy i modliła się co Lucyfera (chociaż z pewnością miał ważniejsze rzeczy na głowie), by nikt nie zauważył jej spóźnienia. Jeśli miała być szczera, to fakt przybycia po czasie sprawiał, że żołądek ściskał jej się ze stresu, a dłonie zaczynały się lekko pocić. Nie pomógł fakt, że niedaleko przy drzwiach stał pan Williamson i wyglądał jak zawsze — na niezadowolonego. — Przepraszamzaspóźnienie — wymamrotała pod nosem, dyskretnie próbując odłożyć swoją torbę pod ścianą sali. — Zatrzymali mnie w szpitalu, bardzo przepraszam. Winnie, powtórz jeszcze raz, że przepraszasz. Może nie usłyszeli. (Winnie wiedziała to i owo o głuchocie, ale nie teraz o tym.) — Bardzo przepraszam, panie Williamson. Mogę jeszcze dołączyć? — miała ogromną nadzieję, że powie tak, bo inaczej spali się ze wstydu, a to znacznie przeszkodzi w ambitnym planie ukończenia studiów z wyróżnieniem. A z pewnością znacznie go spowolni, a na to Winnie nie może sobie pozwolić — nienawidzi się przecież spóźniać. W powietrzu latało jabłko, kursantki w sportowych strojach stały w kółku, a ona znów zwątpiła, czy to na pewno tutaj odbywa się kurs samoobrony. Tak pokierowała ją miła pani przy wejściu; miała godną zaufania twarz, na pewno by jej nie okłamała. Najwyraźniej pan Williamson stosował nowatorskie metody nauki; może rzucał w kursantki jabłkiem i badał, jak skutecznie się przed nim obronią? Teraz żałowała, że zamiast ćwiczyć wcześniej uniki, uczyła się na egzamin z anatomii. Będzie mogła przynajmniej wymienić wszystkie mięśnie, które biorą udział w rzucie jabłkiem. Zależało to w sumie od techniki rzucającego — jeśli zamachnąłby się nim jak podczas meczu baseballu, to sam rzut można podzielić na rozpoczęcie, zamach, przejście do pozycji końcowej, przyspieszenie i wykończenie rzutu, angażując do tego mięsień naramienny, dwugłowy ramienia, trójgłowy ramienia, nadgrzebieniowy, podgrzebieniowy, obły mniejszy— Wróciła na ziemię. ekwipinek: pentakl, zaklęty pierścionek (Cymejes), butelka wody, torba z ubraniami na przebranie i biała odzież medyczna na sobie przepraszam bardzo za spóźnienie, przyjmę wszystkie kary i wymienię wszystkie mięśnie |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Ostatnie momenty na wycofanie, ostatnie chwile na zrewidowanie własnych priorytetów, ostatnie sekundy na odwrócenie się na pięcie i odejście w nieznanie — przeskakujące między sylwetkami spojrzenie odkryło, że nikt się nigdzie nie wybiera; każda z obecnych zjawiła się w ośrodku zwarta, gotowa i ubrana w przegląd katalogu piętnastu stylizacji na kurs, o którym nie wiemy nic poza tym, że będzie boleć. Będzie — zwłaszcza po pobudce, kiedy trudne do nazwania mięśnie zaczną upominać się o prawdo do odpoczynku. — Dzięki, Fiona. Przypomnę — historie o różowych portmonetkach i zepsutych zamkach wybrały się na spacer do krainy zapomnienia; odkąd na środku cali ćwiczeń powstało kółko, a pierwszy rzut poderwał jabłko do lotu, czas przestał płynąc liniowo — zaczął odtwarzać trajektorię lotu owocu i podrygiwać w rytm podłapanego schematu pytanio—odpowiedzi. Barnaby nie przerywał, nie wtrącał, nie kręcił głową — tylko czasem brew unosiła się do góry, a niespieszne kroki zastygały w pół kroku. Krąg na środku sali w niczym nie przypominał tego, w którym dorastał; król Arthur miał swoich rycerzy i okrągły stół. Williamsonowi dziś wystarczało to — pięć kobiet, kilka pytań, powrót na miejsce, z którego wystartował, zanim rzucone przez Grace jabłko trafiło w czubek nieprzygotowanej na kontratak głowy. Tura dobiegała końca, kiedy drzwi otworzyły się pod pchnięciem ostatniego, zagubionego elementu układanki; nie spodziewał się, że dołączy — planował za to odwiedzenie kawiarni, w której poznał pannę Marwood, by sprawdzić, czy w drodze do Deadberry nie wpadła do studzienki kanalizacyjnej. — Winnifred, gratuluję znalezienia drogi — podrzucone w górę jabłko odmierzało sekundy do decyzji; Winnie ominęła część teoretyczną, ale to — podobno — mądra dziewczyna. Zanim owoc wrócił w dłoń Williamsona, ta mądrość została wystawiona na próbę sprawności. — Dwa okrążenia wokół sali. Radziłbym się pospieszyć, przechodzimy do części praktycznej. Nie czekał, aż wykona polecenie — odzież medyczna sugerowała, że ktoś tu dotarł prosto ze szpitala; tym lepiej. Niedługo mogą potrzebować medyka. — Zęby nie są bronią białą, ale Fiona była na dobrym tropie — krótkie skinięcie głową w kierunku Cavanagh wskazało właścicielkę imienia; powinny przejść na ty, niedługo będą nabijać sobie sińce. — Mogą być użyte w samoobronie, która według niektórych definicji zaliczana jest do walki wręcz. Ugryzienia, poza aspektem bólu, mają zniechęcić przeciwnika do kontynuowania ataku, co wpisuje się w poznaną przez was definicję. Co było dalej? Ta od liczenia — licząca na aprobatę. — Thea ma rację, przynajmniej w dosłownym sensie pytania — o kwestiach metaforycznych nie zamierzał rozmawiać; w momencie, w którym zaczną analizować przekaz podprogowy potencjalnych oręży, równie dobrze mogą położyć się na ziemi i poddać. — Bronią nie można nazwać wszystkiego, choć wszystko może nią zostać. Uparty nawet z wykałaczki zrobi narzędzie zbrodni, co nie znaczy, że ta powinna zostać sklasyfikowana jako broń biała. Obracane w dłoni jabłko zastygło w bezruchu; razem z nim zatrzymał się wzrok — panna Rossi wyglądała na nieobecną przez połowę wypowiedzi nowych koleżanek, ale sprawnie wybrnęła z pytania. — Kayla usprawiedliwiła sens użycia łopaty pod kątem anatomicznym i sprawnościowym, ale prawda jest zdecydowanie mniej skomplikowana — u podstaw walki wręcz leży przemoc; to na niej powinny się skupić. — Łopata to najskuteczniejsza broń biała w momencie, gdy macie ją pod ręką i możecie wykorzystać element zaskoczenia. Nigdy nie szukajcie lepszego narzędzia, kiedy coś zdatnego do ataku leży tuż obok, bo prawdopodobnie nie dostaniecie drugiej szansy. W przeciwieństwie do kontrolowanego środowiska kursu, w momencie, w którym będą musiały sięgnąć po praktykę, nic nie zaczeka, aż znajdą coś adekwatniejszego do budowy ciała. — Genny się nie myli, chociaż w przypadku odpierania ataku i przechodzenia do ofensywy, prawo działa na korzyść atakowanego — dobra wiadomość dla nich, gorsza dla prokuratora; przez dekadę w policji, Williamson widział zbyt wiele przypadków samoobrony, która przeszła w atak, a broniący się nawet o tym nie wiedział. — Konieczność obrony często prowadzi do działania w afekcie spowodowanym bezpośrednim zagrożeniem zdrowa lub życia, przez co sąd, nawet w przypadku udowodnienia nadużycia obrony, wyda o wiele niższy wyrok. O ile zrobi to w ogóle; takie sprawy często umarzano — chyba, że do prób obrony doszło, nim atak w ogóle nastąpił. Grace wyglądała na kogoś, kto byłby do tego zdolny; Williamson zastanawiał się, czy dekada w kazamacie naprostowałaby jej podejście do życia. — Grace słusznie wybiera proste rozwiązanie, bo bywa też rozwiązaniem skutecznym, ale nie jedynym. W walce wręcz spowolnić przeciwnika można na wiele sposobów, choć bez broni białej i przy niskim stopniu zaawansowania techniki jest to trudne — przy żadnym stopniu zaawansowania to z kolei niemożliwe — właśnie dlatego każda z nich odpowiedziała na ogłoszenie i zdecydowała się załatać braki w umiejętnościach. — Sam kieruję się zasadą biegunów. Głowa wraz z szyją to północ, wszystko poniżej pasa — południe. Jeśli chcecie ostudzić zapał przeciwnika, wybieracie północ. Twarz to newralgiczny punkt pod kątem wrażliwości tkanki i aspektu psychologicznego. Do spowolnienia przeciwnika możecie użyć rzuconej w oczy ziemi, wbitej w policzek gałęzi, wycelowanej w krtań łopaty — skoro tak się uparły na łopatologiczność; niech mają — odłożone na stolik jabłko straciło wartość dydaktyczną — zbliżali się do części praktycznej. — Trudniej trafić niż w tułów, ale efekt końcowy jest o wiele skuteczniejszy. Jeśli chcecie, by przeciwnika piekło, wybieracie południe. Cios w krocze, skaleczenie uda, zmiażdżenie stopy butem, to wszystko sprawi, że nie będzie mógł poruszać się bez uczucia palącego bólu. Czasem nawet ułamek sekundy decydował o tym, czy ktoś zdoła uniknąć ciosu, złapania za kark, wymknięcia się z uścisku; dlatego musiały pracować nad szybkością i umiejętnością wymierzenia ciosu na tyle silnego, by przyniósł choćby pół oczekiwanego efektu — niekiedy wystarczało tylko tyle. — I to na zasadzie północ—południe skupimy się w pierwszej kolejności. Jakieś pytania, zanim zaczniemy?— kilka kroków wystarczyło, by Williamson dotarł do rozłożonych na ziemi mat; przechodząc obok każdej z nich, zmieniał układ sił — kółko to ładna figura geometryczna, ale szybko może się nudzić. — Kayla i Winnifred, pierwsza para. Genny i Thea, druga. Fiona i Grace, trzecia. Mogło wyglądać przypadkowo, ale przypadkiem nie było; decydowały różnice wzrostu, umiejętności, o których Williamson wiedział, że niektóre z obecnych posiadają, wreszcie — dynamika. — Zajmijcie miejsca po przeciwnych stronach mat, zaczniemy od opanowania podstawowych ciosów i ich blokowania. Atakującą będzie ta, która wygra w kamień, papier, nożyce — po czasie zamienią się rolami, ale teraz — kiedy niepewność musiała ustąpić przed gotowością do nauki — klarowny podział funkcji był niezbędny. — Gotowe? Na trzy. W przypadku remisu, zamierzał zdecydować sam — teraz wciąż miały poczucie decydowania o najbliższej przyszłości. — Raz, dwa— Ktoś się poruszył, prawie falstartując; Williamson uniósł lekko brew, dając sobie — i im — na sekundę budowania napięcia. — Trzy. Najlepsze dopiero przed nimi. Grace rzuca we mnie jabłkiem, więc łapię | 31 + 25 + 50 (szybkość) = 106 Rozpoczynamy część praktyczną kursu, a wraz z nią — podział na pary. Aby określić, która osoba w parze wcieli się w rolę atakującego jako pierwsza, wykonajcie pod swoimi postami rzut k3, by określić, co w ostatnim momencie wybrała postać: 1 — papier 2 — kamień 3 — nożyce W kolejnej turze zwyciężczyni będzie wyprowadzać ciosy, przegrana — próbować je blokować, później zamienicie się rolami. W przypadku remisu, role wybiorę ja; w następnej kolejce przeniesiemy się do kostnicy, by usprawnić część mechaniczną treningu; każda para będzie mieć własny temat, w którym będzie mogła trenować zadawanie oraz blokowanie ciosów, a Barnaby pojawi się w nich sporadycznie ze wskazówkami lub w razie takiej potrzeby. Dodatkowo, dla ostatniej spóźnialskiej przedstawiam nową mechanikę na zmęczenie: Winnie, wykonaj 4 rzuty kością k100 (1 rzut = ½ okrążenia), by określić, czy ćwiczenie w jakakolwiek sposób na ciebie wpłynęło. Próg zmęczenia to 80; od rzutu k100 odejmowana jest wartość sprawności — każdy wynik równy lub wyższy od 80 będzie oznaczać —1 do k100 przez dwie kolejne tury na wszystkie czynności wymagające użycia statystyki sprawności. Kolorystyczne oznaczenie postaci na mapie: Fiona | Genny | Kayla | Thea | Grace | Winnie | Barnaby Czas na odpis: 30.11.2024, godzina 20:00. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Genevieve Paganini
ANATOMICZNA : 10
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 22
TALENTY : 10
Wszystko się porusza — usta, jabłka w locie i drzwi do sali ćwiczeń. W powietrzu nadal wisiało echo entuzjastycznych jaj, a owoc wracał tam, skąd przybył, kiedy do grona zebranych dołączyła jeszcze jedna kursanta; po ćwierci zerknięcia Genny dostrzegła szpitalny ubiór, po pełnym — żywą skruchę, która nie zdołała podbić serca trenera (w pierwszej kolejności musiałby je posiadać, a chociaż anatomicznie na pewno było obecne, funkcjonalność pozostawiała wiele do życzenia). Williamson wywiązał się z obietnicy i cierpliwie, odpowiedź po odpowiedzi, przechodził przez każdy z poruszonych tematów. Banalna zabawa z jabłkiem w roli głównej rozwiązała kilka problemów z grupkami, gdzie nikt nikogo nie kojarzył; każdy dostał prawo głosu, imiona dopisano do twarzy, a zamiast zasypywania ich pytaniami i napotykania ciszy w odwecie, Barnaby dostał dokładnie to, czego chciał — odpowiedzi. Siewca byłby z niego żaden, ale ta rola — pan od kursu, pan—dwa—kółka—wokół—sali — wychodziła mu lepiej, niż Genny przypuszczała. Wyczerpujące naprostowania popchnęły tratwę zagubionych na spokojne wody; zasada północ—południe brzmiała sensownie i łatwo zapadała w pamięć, a cała reszta? Dopiero miało się okazać. — Czy w takim razie — ostatnie pytanie, zanim przejdą do mat — każdy moment był dobry na zabranie głosu — w przypadku używania broni białej, bezpieczniej celować w tułów, żeby zwiększyć szanse na trafienie? Na filmach przyłożenie komuś tą nieszczęsną łopatą przez łeb nie wyglądało skomplikowanie, ale gdyby Genny zamierzała uczyć się walki wręcz z VHSów, miałaby poziom Bruce'a Lee. A skoro o tym— — Thea, prawda? — druga mata i druga para; gdyby tylko wiedziały, że poza długością materaca łączyli ich wspólni znajomi włoskiego pochodzenia i tego samego temperamentu. — Genevieve. Genny. Williamson nie używał ich nazwisk; to mimowolne spostrzeżenie obcięło personalia w pół i pustkę po nieobecnym członie zapełniło przelotnym uśmiechem. Dostały zadanie do wykonania — wyciągnięta do przodu dłoń zacisnęła się w pięść, niecierpliwie wyczekując końca odliczania; raz, dwa— — Trzy. Dłoń poruszyła się sama, bez taktyki i wielkiego namysłu; na to pora przyjdzie za moment, kiedy pierwsze chwyty i sposoby ich blokowania zawyrokują, czy któraś z nich nie posiada ukrytego talentu do walki. kamień, papier, nożyce na trzy! |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : specjalistka ds. PR w Palazzo, realizatorka przyjęć
Stwórca
The member 'Genevieve Paganini' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 3 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Fiona Cavanagh
POWSTANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 3
TALENTY : 29
Skinięcie głową oznajmiło fakt, że Fiona przyjęła do wiadomości odpowiedź Williamsona. Miała przy tym nadzieję, że faktycznie jej przypomni, a jeśli nie? Fi przypomni sobie sama w momencie, gdy pójdzie się przebierać. Różowy przedmiot w końcu spoczywał bezpiecznie w jej torbie w szatni, tak na wszelki wypadek, jakby ktoś postanowił się z nim bliżej zapoznać. Ale to dopiero po całym tym kursie treningowym; skoro się zapisała, nie zamierzała rezygnować nawet, jeśli na chwilę załączyły jej się paskudne flashbacki. No ale one bardzo wyraźnie mówiły, po co właściwie tu była, właśnie po to, by się więcej takie flashbacki nie powtórzyły. Jabłko krążyło po ich małym kółeczku, a pytania padały coraz lepsze i sensowniejsze, na pewno lepsze niż jej własne, przynajmniej zdaniem Fiony. No ale słowo się rzekło, odpowiedzi padły. Słuchała uważnie każdej z kobiet, czasem lekko marszcząc brwi, gdy coś sobie układała w głowie; wykorzystanie łopaty jako broni było całkiem ciekawym sposobem. Zakładając, że się tą łopatę obok siebie miało, ale to już było mniej istotne. Jednak scenę przerwało przybycie jeszcze jednej dziewczyny – no to dopiero było spóźnienie. Odzież medyczna i hasło „zatrzymali mnie w szpitalu” mówiły natomiast wszystko, choć wątpiła, by do Barnaby’ego taki argument doszedł. No i oczywiście nie doszedł, skoro kazał jej robić okrążenia. Westchnęła bezgłośnie, ale nie odezwała się ani słowem. - Yep, zgadzam się. Ugryziony przeciwnik niespecjalnie ma ochotę na coś więcej, chociaż tez zależy od miejsca. – z dumą zauważyła, że jej głos nie zadrżał. A w razie pytań mogła podać jakąkolwiek historyjkę z baru czy pubu. Bo to raz widziała, jak pijani zaczynali się bić między sobą, współczuła wtedy zawsze barmanom za ladą i osobom, które szły ich rozdzielać. Jednak czy idąc za przykładem wykałaczki, z długopisu też nie dałoby się zrobić broni…? Chyba czas na maraton jakichś filmów kryminalnych. Będzie musiała wieczorem poszperać w telewizorze, czy coś takiego tam leci. Zawsze można się wtedy doszkolić… Chociaż pewnie zaraz ktoś powiedziałby, że filmy to nie rzeczywistość. - W kwestii tego ciosu w twarz. A to nie jest tak, że przeciwnik wtedy wkurzy się jeszcze bardziej? – spytała z ostrożnym wahaniem. Paraliżujący ból po kopniaku w jaja przemawiał do niej trochę bardziej, a poza tym tam miała w miarę pewny cios. W twarz? Za wiele mogło zależeć od wzrostu przeciwnika – jeśli nie sięgnie do jego ryja, to co jej po ciosach? Ale wbicie szpilki w buta też brzmiało dobrze. Chyba zamieniała się w sadystkę… Pokierowana na matę razem z Grace – miała nadzieję, że dziewczyny nie wymęczyło aż tak tragicznie to robienie przysiadów – stanęła po jednej z jej stron, tej bliżej ściany. Uśmiechnęła się do dziewczyny, przyglądając się jej przez chwilę. - Fiona. Fi. – dorzuciła, bo pełnego imienia używała stosunkowo rzadko. Przy niektórych. Przeważnie wolała przechodzić na któreś ze zdrobnień, bo były jakoś tak wygodniejsze. Chyba miała to z winy brata, pełnego imienia bliźniaka używała tylko wtedy, kiedy była solidnie wkurzona. - No to… trzy! – kilka gestów i jej palce na wyznaczoną komendę ułożyły się w charakterystyczny gest znany z gry. |
Wiek : 32
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : alchemiczka, barmanka i wokalistka
Stwórca
The member 'Fiona Cavanagh' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 2 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty