Sala ćwiczeń Jedno z dwóch głównych pomieszczeń Ośrodka odznacza się na tle pozostałych całkowitym brakiem umeblowania czy wystroju. W zależności od aktualnie organizowanych zajęć, na w sali ćwiczeń mogą znaleźć się rekwizyty lub maty, ale poza tym to przestronne, puste pomieszczenie, którego punktem charakterystycznym są plamy światła przesączające się przez kwadratowe, nieregularnie rozmieszczone otwory w przyciemnionych oknach — zabieg, na pierwszy rzut oka celowy, sugeruje, że wnętrze sali w zależności od potrzeb może zostać zupełnie zaciemnione. Pod północną ścianą pomieszczenia znajduje się sparingowy oktagon, na którym przeprowadzane są bardziej zaawansowane ćwiczenia w walce wręcz bądź magicznej. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
13 — V — 1985 Świeża plama na mapie Deadberry — punkt koloru krwi, w którego korytarzach nadal czuć świeżość. Farba, środki czystości, aceton, subtelny odorek magii, szelest zielonych — miejsca w samym sercu ciasnych dzielnic nie powstają z niczego, u ich fundamentów zawsze leży pieniądz. Ośrodek to prawdopodobnie jeden z nielicznych przykładów, gdzie ten pieniądz próbuje zrobić coś dobrego; dla dzielnicy, magicznego społeczeństwa, Kręgu? Po co wybierać. Podobno we wnętrzu nie można palić; od otwarcia minęły niespełna dwa tygodnie, Williamson dziesięć razy zdążył złamać zakaz i właśnie był w połowie jedenastego — papieros w ustach rozżarzał się i przygasał w takt tylko sobie znanej melodii. Gdyby miał zgadywać, czego słuchałaby wetknięta w kieszeń kurtki paczka Lucky Strike, odparłby, że Johnny'ego Cash; Ring of fire, tyle, że nie do końca — sparingowe serce ośrodka miało kształt oktagonu. — Carter — echo kroków, echo słów, echa ech — zdążył zgasić papierosa, odwiesić kurtkę i oszacować szanse na zwycięstwo — pół na pół to uczciwa oferta. — Witam w podziemnym kręgu. Z kręgu obecne były tylko nazwiska, z podziemi — półmrok rozświetlany przez nierówno rozsiane okna. Plamy światła przesączały się przez kilka kwadratów w wysokiej ścianie, zamieniając podłogę w szachownicę; kto był w tej grze gońcem, kto królem, kto wieżą, kto pomylił planszę i przyszedł z pionkami do chińczyka? — Oprowadzić cię? — od pustego wnętrza — to pół—sala, pół—hala; zamiast zbędnych mebli, mnóstwo niezbędnej przestrzeni — słowa odbijały się warstwami. Skinięcie głową wskazało na środek pomieszczenia; w kwadratowych plamach światła wirowały drobinki kurzu. — Tutaj się bijemy, a tam— W kącie sali wstawiono cudo, które Williamson — dzieckiem przestał być w dzieciństwie, ale dziecięcego entuzjazmu do magii odpychania z krwi nie wydrze żadna data w metryczce — przetestował pierwszego wieczora po dotarciu do ośrodka. Sparingowy oktagon był zmyślnym połączeniem teorii magii z praktyką; pozwalał na obserwowanie pojedynków bez zagrożenia dla zgromadzonego wokół tłumku. — Tam się napierdalamy. Dziś byli sami; ucierpieć mogli jedynie oni sami. Saint Fall dopiero budziło się do życia, ale gwardia nigdy nie śpi — ośrodek od kazamaty oddzielało tylko kilka ulic i Williamson mógł tylko zgadywać, z którego kierunku nadeszła Carter. Dopiero teraz wzrok zatrzymał się na niej na dłużej; jawne oznaki zmęczenia to nic nowego. Carter, wyglądasz jak gówno to stwierdzenie, za które można stracić pół twarzy — i to tylko, kiedy chybi. Uwagę zachował dla siebie; zmarszczenia brwi nie zdążył. — Jakie zasady? Czarna Gwardia traciła żołnierzy na porządku tygodniowym — za wykluczenie gwardzisty ze służby, bo nie wyznaczono granicy na treningu, zsyłano na tygodniowe czyszczenie prycz w lochach z gówna. — Do odklepania, odebrania pentakla, piątej rany otwartej? Tyle możliwości, tak wiele potencjału i tylko jeden cel — poderwać magię odpychania do tego, do czego została stworzona. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
A więc tu się znalazły te wszystkie zebrane pieniądze. No-no, muszę przyznać, gdybym była bardziej naiwna, nawet bym pomyślała, że gest bardzo szlachetny. Na szczęście umiem czasem spoglądać dalekosiężnie, na przykład na koniec czerwca i zaznaczoną zapewne na czerwono datę w kalendarzu każdego Williamsona, oznaczającą jedno – wybory. Jedno magiczne słowo powodujące, że nagle politycy zaczynają gadać ludzkim głosem. Tego konkretnego Williamsona lubię dlatego, że nie jest typowym Williamsonem. Gdyby był, być może nie wytrzymałabym z nim pół minuty. Oczywiście zakładając, że pierdoliłby o polityce – z jakiegoś powodu nasze rodziny się lubią; może z czystej przedsiębiorczości. Jak to Sebastian ostatnio ujął, dobrze jest żyć dobrze z Carterami czy coś takiego. Urokliwe hasełko, gdyby to nie był Sebastian, nawet bym się zaśmiała. Wracając. Inicjatywa dobra i szlachetna – czasy są chujowe i bardzo niebezpieczne. Zawsze uważałam, że warto jest umieć się bronić, stąd też nawet jeśli myśl była interesowna, ostatecznie przysłuży się dobru czarowników – a więc nie mam nic do gadania, do pyskowania też nie, nawet nie skrzywię się bardziej niż zazwyczaj. Carter wita mnie w progu, a ja witam się z skinieniem głowy, spoglądając na fajka między wargami Williamsona. Dość wymowna tabliczka obok nas krzyczy o zakazie palenia, a mi tylko warga drga w tym rozbawieniu. Tak się szanuje publiczne pieniądze, co? Dobra, obiecuję, to ostatni żart (narzekanie?) z polityków i podatków. (Wcale nie). — No prowadź po tym nowym królestwie – rzucam mu z rozbawieniem, wchodząc dalej. Sale pachniały wręcz świeżością, co kontrastowało dość mocno z salami, które znam z Kazamaty (osobiście wyrąbałam dziurę w jednej z nich), że aż prawie nie mogę się przyzwyczaić. – I najważniejsze, z czego są te ściany? – Kolega pyta. – Mam nadzieję, że są lepsze niż w Kazamacie. Ktoś tam ostatnio wyjebał niezłą dziurę, nie wiem, czy widziałeś, fajny skrót się zrobił. Bardzo. Gdybym nie musiała go jeszcze opłacać naprawianiem naprędce kubka jednej szychy, bo mu się potłukł od strzelających odłamków. — Macie tu sale praktycznie do wszystkiego. Powiedziałabym, że ktoś doświadczony je projektował, ale nawet nie wiem, czy Williamsonowie wiedzą, że ten konkretny Williamson jest Gwardzistą i mógł służyć za poradę praktyczną. Ciekawe. Może będę tutaj wracać, zamierzam nad sobą popracować. Szczególnie odkąd prawie powiesiłam się na własnym zaklęciu i jedna gówniara miotała czarami z magii iluzji. Niebezpieczne skurwysyństwo, muszę znaleźć sposób, żeby się przed tym zabezpieczyć. Zacznę od spędzenia nieco więcej czasu z magią odpychania i wszelką możliwą formą obrony. Stajemy w końcu w jednej z sal, która będzie nam dzisiaj przeznaczona do naszego małego sparingu. Ostatnio lałam się (nie licząc bandy małoletnich heretyków i Lanthiera) z Hudsonem i Sebastianem, czyli to praktycznie nie była żadna walka. Z Williamsonem mogę pozwolić sobie na więcej; ani on nie popuści, ani ja nie popuszczę. — Do odklepania – zarządzam, zabierając się już za podwijanie rękawów mojej koszuli. Do nieprzytomności brzmi zbyt mocno jak na pierwszy raz (nie wiem, czy Williamson lubi na ostro), więc pozwólmy się rozkręcić. Coś mokrego nagle prześlizguje się po moim ramieniu i dopiero wtedy skupiam wzrok na swoich palcach. — Kurwa – syczę pod nosem. Już mi się to zdarzyło, po raz pierwszy tuż po tym, jak wróciłam do Sebastiana po otwarciu Wrót Piekieł. Nie miałam wątpliwości, dlaczego się to dzieje, ale nie wiedziałam też, kiedy przestanie się dziać. Czy przestanie się dziać. Rytuał, który wtedy odprawiałam, zbyt mocno mnie poskładał; może część tak nieopisanej mocy już zawsze będzie zatruwać moje ciało. Trudno. To tylko ciało. Dusza wciąż jest nietknięta i podąży do Lucyfera w swoim czasie. Nie mam czym się przejmować. Chyba że tym, że przytrafia mi się to przy osobie niewtajemniczonej i jest to problem. Opuszki palców u obu dłoni pokrywają się ciemną, leistą mazią przypominającą smołę, a wargi wyglądają wystarczająco karykaturalnie; mniej więcej tak, jakbym wysmarowała je czarną szminką albo nagle zaczęła cierpieć na syndrom kłamcy. Przejeżdżam odkrytym przedramieniem po ustach, zgarniając tę maź z ust – naturalny kolor zaczyna ponownie się przebijać pomiędzy czarnym płynem. — W ramach oprowadzania możesz zaprowadzić mnie do kibla. Już się raczej nie wyłgam ani nie wmówię mu, że tego nie widział. Więc tylko spokój nas uratuje. Rzuty na konsekwencje po evencie: zatrucie - 1, czarna maź activated | klaustrofobia - 4, przynajmniej nie mdlejemy |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Dzień dobry; ma pani chwilę, żeby porozmawiać o naszym panu i zbawcy Ronaldzie Williamson? Ośrodek cuchnął pieniędzmi, świeżą farbą i polityką — ta ostatnia milczała, kiedy mówił Barnaby, ale nawet cisza bywa nośnikiem; ostatnie dni czerwca rezonowały w korytarzach, salach ćwiczeń, biurach, w ścianach i sufitach. Każdy centymetr kwadratowy tego miejsca miał być dowodem na skuteczność kandydata na burmistrza, który — jeśli rozegra to mądrze, a intelektu Ronaldowi nie odmówi nikt — z dniem pierwszego lipca przekreśli pierwsze słowo; zostanie po—prostu—burmistrz. — Dobre pytanie, Carter — ściany mają uszy — na dźwięk słów Judith, spociły się pod farbą. — Są na gwarancji, więc napierdalaj do woli. Tylko nie w nośną, to byłaby defraudacja pieniędzy podatników. Poprawka — defraudacja pieniędzy podebranych z portfeli Kręgu. Poprawka do poprawki — napierdalaj w co chcesz, Carter. Wycieczka krajoznawcza dobiegła końca w przedsionku przemocy; sala ćwiczeń była klejnotem koronnym — nie dlatego, że w sparingowym oktagonie wszystkie chwyty dozwolone; nawet te z klejnotami w tytule — Ośrodka i owocem kilku(nastu) sugestii Barnaby'ego. Williamsonowie wiedzieli — przynajmniej ci, którzy powinni; rodzeństwo, rodzice, sam Ronald — o praktycznej wiedzy wyniesionej z trzewi kazamaty; wszystko, co w tym budynku, było odświeżonym projektem tamtejszych sal. Polityka polityką, ale tego — umiejętności obrony samych siebie — nie nauczy żadna mównica; Barnaby złożył odznakę dla tej misji — do kazamaty bliżej z Ośrodka niż komisariatu. Dziś mieli przetestować wytrzymałość tynku; Carter podwinęła rękawy, Williamson zsunął przez głowę bluzę — zaplątany między kaptur, jeden ze sznurków przy nim i własną wersję kurwa, przegapił inauguracyjny moment objawienia. Cztery sekundy temu Judith była gotowa do walki; teraz opływała czernią. Cisza; wdech; spojrzenie — wzrok Williamsona przesunął się z koniuszków palców Carter na pociemniałe usta. Skłamałby — idzie mu coraz lepiej — że to pierwszy raz, kiedy widzi coś podobnego; skłamałby udając, że nie zauważył wcale, więc— — Zatrucie? — czarne, gęste, znajome; pod koniec lutego — w połowie małego końca świata — Williamson zachłysnął się czymś podobnym. Nikt nie ostrzegł, że w cenie poczęstunku dostanie bilet na spontaniczną randkę z żoną; było prawie miło. Ona martwa, on opętany. Carter nie wygląda na kogoś, kto w czasie rzeczywistym odwiedza nieświętej pamięci męża — czerń na jej ustach to zakładowy bonus; zamiast owocowych czwartków, maziowe środy. — Nieźle, Carter. Widzieliśmy się— W Deadberry wieczorową porą; gdzieś pomiędzy tamtą misją i dzisiejszą nie—randką, świat znów zatelepał się w posadach i wypluł na powierzchnię nową porcję magii — Czyściciele każdego dnia natykali się na niemagicznych, którzy widzieli zbyt wiele i czarowników, którzy nie byli pewni, co właściwie zobaczyli. — Trzy tygodnie temu i jedyną czernią — właściwie dwoma; Czarna Gwardia to narrator domyślny — był proch strzelniczy. Postrzelony przez Judith diler pewnie zdążył zapomnieć, jak wygląda słońce — kazamata to głęboka dziura z wieloma kanałami. Widok mazi na dłoniach i ustach w każdym innym — w każdym, kto nie wiedział, czym Carter para się zawodowo — wzbudziłby mechaniczną serię niewygodnych pytań. Williamson przepracowywał ten obraz na własnej częstotliwości; nie pytał co to? Zmarszczone brwi sygnalizowały dlaczego tak szybko? Nadgodziny wśród Sumiennych? Wzmożona ilość rytuałów? Narażenie na nieprzefiltrowane, magiczne zjawisko? Pytania pomnożone przez ciszę; dopiero smuga na odsłoniętym przedramieniu wprawiła usta w ruch. — Wyślę ci mieszankę do naparu. Smakuje szczynami, cuchnie szczynami i ma kolor szczyn, ale jeśli się skupisz, możesz udawać, że to szampan — nie leczyła objawów, ale wspomagała oczyszczanie organizmu; pomogło jemu, pomogło Vandenberg, powinno pomóc— — Za drzwiami w lewo. Tylko spokój ich uratuje; ten w głosie Williamsona był potwierdzeniem, którego Carter mogła podświadomie szukać — widziałem, ale rozumiem; przejebana robota, co? — Kiedy wrócisz — bo to nie kwestia jeśli; trzeba znacznie więcej niż trochę węglowej plwociny, żeby zatrzymać Carter w damskiej toalecie — był na tyle subtelny, żeby nie sugerować wspólnego spaceru do umywalki — zamiast dzień dobry, sprzedaj mi zaklęcie. Przed chwilą doznała spontanicznych objawów podwyższonego zatrucia magicznego i każdy medyk zasugerowałby jej Trzy Wielkie O — Odpoczynek, Odespanie, Odtruwanie. Williamson magicynę znał, ale lekarz z niego taki, jak z jego brata farmer; kiedyś, żeby sprawdzić czucie w nodze, wbił w nią nóż. Zabolało, więc poczuł — diagnoza była trafna. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
— Nie wiem, czy dają nam inne rodzaje gwarancji, ale gdy ostatnio sprawdzałam, to kompletne zesranie czegoś już jej nie obowiązywało. To po pierwsze, po drugie – jak ściany mogą być na gwarancji? Jak gwarancja działała na ściany? Czy na gwarancji był cały budynek? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi, bo i tak nic z nich nie jest ważne w tej chwili. Tamto zaklęcie było wyjątkowym pechem, a jak wszyscy doskonale wiemy – magia bywa kapryśna, niebezpieczna i nieprzewidywalna, a opanowanie jej jest niemałą sztuką. Gwardziści są inną formą człowieka, lecz wciąż człowieka. Może znamy ją w pewnym sensie lepiej, lecz ryzyko obcowania z nią nadal pozostawało takie samo. Sala ćwiczeń była bardzo przestronnym miejscem docelowym. Nie rozglądam się na boki, nawet nie zdążam zająć własnego miejsca, bo w tym momencie z ust i palców cieknie mi czarna maź, i to przed oczami Williamsona, który powinien widzieć jak najmniej z tego, co właśnie się ze mną dzieje. I, na szczęście, sam dochodzi do odpowiedniego wniosku, nawet jeśli po drodze zapewne musi zrobić niezłą kurwę z logiki. — Mhm – przytakuję mu niemrawo, wycierając jeszcze raz usta przedramieniem dla pewności. Metaliczny posmak znów wkurwia moje kubki smakowe i sprawia, że zaczynam doceniać ten przysmak polskiej kuchni, który wyglądał jak gówno okraszone cebulką. Nasza jedna z pierwszych i nieświadomych randek z Sebastianem. Teraz byłaby nawet zabawna. Kolejne przedramię zyskuje barwę pasty do butów, a mój wzrok podnosi się na Williamsona, gdy ten zaczyna za mocno analizować, kiedy się ostatnio widzieliśmy i jak bardzo po mnie nie było widać zatrucia. Ano nie było, bo wtedy jeszcze nie otwierałam Wrót Piekieł. Taka mała zależność. Powiedziałabym Ci, Williamson, ale, z całym szacunkiem, nie mam co do Ciebie pewności. Chociaż pracujemy razem dla Kościoła, nigdy o nim nie rozmawialiśmy, śmieszne, co? Prycham krótko i kręcę głową. — Niedawno byłam na odtruwaniu. – Nie było mnie dobry tydzień, bo poza zatruciem, o wiele bardziej widoczna była niesprawna ręka, sina aż po łokieć. Po tygodniowych zabiegach wróciła do naturalnego koloru i pełni sprawności, a ja mogłam odetchnąć z ulgą, bo i przywrócili mnie do działania w terenie, i mogłam ponownie posługiwać się bronią palną bez obawy, że nie dam rady nacisnąć na spust, bo akurat mi mięśnie nie zadziałają. – Jeden rytuał wyszedł mi bokiem, w końcu przejdzie. Albo i nie. Właściwie nie wiemy tego ani ja, ani Sebastian, ani Frank, ani Imani – nikt, kto tamtego dnia był przy Wrotach Piekieł i je otwierał. Może po prostu będę musiała z tym żyć. Chociaż przypuszczam, że po prostu organizm się musi sam oczyścić i wyrzucić to, co zostało wtedy w środku. Ja miałam wyjątkowego pecha, mogłam tam zdechnąć. Nie pierwszy raz (choć pierwszy tak drastyczny i tak często). I pewnie nie ostatni. Kiwam głową i kieruję już kroki w stronę wyjścia, kiedy słyszę pożegnalne słowa Williamsona. Kącik ust drga lekko, a ja kontynuuję swoją podróż do łazienki, żeby to gówno z siebie zmyć. Idziemy do kostnicy |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
wracamy z kostnicy Zadowolony, Williamson? Tępe uderzenia bólu wyżłobiły ślad w mózgu zbyt głęboki, by zasypać go żwirkiem argumentów. Od prawie—upadku Carter — zdążył rzucić sicutpluma zanim gruchnęła o ziemię jak wór węgla — minęło półtorej godziny. Z doświadczenia — niepokojące statystyki, Barnaby; to druga kobieta w przeciągu dwóch miesięcy, którą pozbawiasz przytomności — wiedział, że mógłby czekać dziesięć kolejnych. Magia odpychania odpychająca była nie tylko z nazwy; efekty jej nadużycia wsiąknęły w materiał ciuchów Carter, która wyglądała— Kurwa, bywało z nią lepiej. Czarna czkawka mazi nie powróciła, Judith nie dławiła się krwią, zmierzony puls sugerował, że przetrwała starcie; nie mogli zostać w sali ćwiczeń — utratą przytomności, Carter zapewniła sobie wycieczkę do niewielkiego pokoju dla magimedyka, który w ośrodku miał pojawiać się tylko w przypadku oficjalnych zajęć. Czysta, chociaż wąska kozetka nie była wymarzonym miejscem niewiecznego spoczynku, ale jeśli przez ostatnie tygodnie Williamson zrozumiał coś na temat skutków skumulowania zbyt wielu zaklęć w niezbyt dużym ciele, to był to prosty wniosek. Magia odpychania bywa jak ogrodnictwo — najpierw przesadzasz, potem sobie grabisz, na końcu kopiesz dół na trupa; szczęśliwie, nie tym razem. Rzeczywistość zatrzeszczała jak stare łóżko, kiedy po przejrzeniu szafki z lekami nie odkrył niczego, co mogłoby pomóc w regeneracji Carter; niedobrze — będzie musiał wyłuskać parę dolców z własnego portfela i doposażyć apteczkę. W całym tym ambarasie Williamson nie miał złudzeń; walka mogłaby mieć zupełnie inny przebieg, gdyby Judith na wstępie nie zaserwowała mu popisu rodem z Egzorcysty. Jego ból przyszedł i minął; całą magię anatomiczną oszczędził dla Carter i cichego— — Spirituspuritas magnus. Biała mgiełka zaklęcia była dokładnym przeciwieństwem czerwieni, którą faszerował Judith w trakcie pojedynku. Jedwabna siateczka udanego czaru oplotła Carter i zniknęła bez śladu, wsiąkając w ciało w poszukiwaniu wewnętrznych obrażeń — Williamson potrafił liczyć (do pięciu); trochę ich było. Skuteczność zaklęcia potrzebowała czasu; zostawił Carter w pokoju, na kilka minut znikając w biurze, gdzie Christine — wszystko pod kontrolą, kawusi bym się napił, bez cukru i mleczka; a właściwie, zrób od razu dwie — odprawiała magię z papierologią i kofeiną. Nie spieszył się z powrotem do pokoju magimedyka; fotel powitał go z cichym trzaskiem, Judith z równym pulsem, cierpliwość z wystawieniem na próbę — kiedy Carter zdradziła pierwszą falę odzyskiwania przytomności, kawa była ledwie letnia. Niska cena za powrót do żywych i odkrycie, że nie zostawił jej na ławce w parku niedaleko Placu Aradii. — Kawy, Carter? — obrotowy fotel zakołysał się w lewo, w prawo, w lewo; od kozetki oddzielała go odległość porządnego ślizgu na plastikowych kółkach mebla. — Lepsza od lury w kazamacie. Jego kubek — generycznie biały, jak wszystko w tym pokoju; sterylność biła po gałkach ocznych i nie tolerowała brudu — był w połowie pusty; ten Judith czekał nietknięty. — Mam taką zasadę — tylko jedną, Williamson? — Nie ingerować w czyjeś zdrowie, kiedy leży nieprzytomny, ale— Lekkie wzruszenie ramion poluzowało kilka napiętych mięśni; dźgnięcie bólu zakrawało o przyjemność. — Wyśpisz się po śmierci, a Gwardia potrzebuje cię na chodzie, więc rzuciłem maleńkie spirituspuritas magnus. Małe—wielkie; dzięki zaklęciu nie spędzi kilku godzin odcięta od rzeczywistości — będą mogli poświęcić ten czas na Spirituspuritas magnus | próg 65 | 75 (k100) + 5 = 80; skuteczne zaklęcie przywraca 62 PŻ W Judith |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Ciemność. Po raz kolejny – ciemność. Po raz kolejny mnie otaczała. Czy da się przywyknąć do ciemności? Jeszcze przed miesiącem powiedziałabym, że nie mam nic przeciwko. Wystarczy odpowiednie zaklęcie, odpowiedni przedmiot, z każdej, nawet najgłębszej dupy można znaleźć jakieś wyjście. To było zanim weszłam pod ziemię Cripple Rock i wylewałam swoją krew w imię Lucyfera. Zrobiłam to dlatego, że innego wyjścia nie było. A więc nie z każdej sytuacji faktycznie znajduje się wyjście. Wtedy go szukałam. Kamienne ściany komnaty kończyły się na dwóch przejściach – jednym, wstecz, tym zablokowanym, gdzie na próżno było szukać ucieczki. I drugim – w przód. Zablokowanym ogromnym kamieniem przykutym magicznymi łańcuchami, a aby pękły, potrzebowały nachłeptać się krwi. Gdyby obok mnie był Sebastian, Frank, Imani – ktokolwiek… sytuacja może nie byłaby tak gówniana. Ale był ze mną Astaroth Cabot – człowiek, który doprowadził do śmierci mojej kuzynki i kapłan, który na moich oczach popełniał herezję. Człowiek, któremu nie ufałam. Ale również i kapłan, który był nam potrzebny. Był bardziej potrzebny niż ja. Nie było wtedy wyjścia. Obserwowałam, jak dym ulatujący z papierosa wskazywał tylko jedną drogę – wprzód, zablokowaną. Nie było sensu się cofać. Nie mogliśmy pójść przed siebie. Ściany komnaty zaczynały zaciskać się na mnie coraz mocniej. To wtedy ciemność zaczęła mi przeszkadzać. Wtedy stała się wrogiem, który odbierał dech. Który napierał całą siłą, zatrzaskując się wokół mnie i więżąc. Wtedy – gdy byłam pewna, że umrę po raz pierwszy, przelewając krew. Wtedy – gdy byłam pewna, że umrę po raz drugi, gdy zaklęcie owinęło się wokół mojej szyi, zostawiając zabliźnione już rany na skórze. I wtedy – gdy byłam pewna, że umrę po raz trzeci, u wrót otwierających się Piekieł. Ciemność miała twarz śmierci, która tamtego dnia zaczęła przyglądać mi się baczniej. Ciemność oplatała mnie i teraz – a ja nie miałabym nic przeciwko, żeby powitać ją jak starą dobrą znajomą, gdyby- Judith. Błagam. Nie. Tylko ten głos utrzymał mnie wtedy przy życiu. Ten głos sprawił, że z gwałtownym drgnięciem, gwałtownym wdechem, budzę się z ciemności, nie wiedząc, gdzie jestem. Kawy, Carter? Spojrzenie rozkojarzonych oczu pada w końcu na Williamsona bujającego się radośnie na obrotowym krześle kawałek ode mnie. Zajmuje mi dobrą chwilę zorientowanie się, że sam swoją też popija, a na biurku (stoliku?) czeka drugi kubek. — Ta – udaje mi się wymamrotać, powoli dźwigając się na kozetce do siadu. Powoli. – Za moment. Kurwa. Dałam się sprać młodszemu o piętnaście lat Williamsonowi. Dałam się sprać szeregowemu, jeszcze rozpierdalając ścianę w Kazamacie. Dałam się prawie zabić pod Wrotami Piekieł. Nie umiałam nawet rzucić durnego zaklęcia z poziomu szkółki kościelnej przy rzeczniku. Naprawdę jestem do dupy. Dłoń unoszę do skroni i staram się je rozmasować. Wszystko po to, żeby zabawić się w Overtone’a i spróbować zagrać, że faktycznie wszystko jest w porządku i jestem w stanie z dumą wstać i pójść dalej. Moja duma zaginęła gdzieś w trawie Cripple Rock, gdy wnętrza podziemi wypluły nas z niej. Wtedy poznałam stan, w którym człowiek nie jest w stanie się podnieść. W którym ma chęć leżeć i po prostu czekać na śmierć. Dziś nie jest aż tak źle. Dobrze też nie jest. Podnoszę się do siadu. Powieki mam zamknięte, palce spinają wewnętrzne kąciki oczu, a ja korzystam z tych kilku chwil, aby ustatkować swój oddech. Ostatnio nie jest ze mną dobrze. Może jestem już zbyt stara, aby dalej pełnić funkcję, którą pełnię. — Dzięki – mamroczę i chciałabym, żeby w głosie zabrzmiała większa wdzięczność zamiast surowej obojętności. – Daj tę kawę. Może ona mnie uratuje. Barnaby, masz wystarczająco czasu i przestrzeni, żeby przyjrzeć się Judith. Jeśli masz chęć, możesz wykonać rzut na percepcję, aby zauważyć wcześniej wspomniane blizny po sznurze na szyi. Próg ich zauważenia wynosi 40. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Da się przywyknąć do ciemności? Czarna kawa w kubku, czarny podkoszulek na skórze, czarna gwardia w życiu, czarne myśli w głowie. Nie da się. Ciemność można próbować oswoić, przyswoić albo wybielić; można ścierać z twarzy razem z mazią, którą organizm odpluwa z taką samą z elegancją, z jaką pozbywa się meksykańskiego żarcia z budy na Starym Mieście — ciemności można zaprzeczać, ale prawda była taka (albo się z nią pogodzą, albo spędzą resztę życia w wyparciu), że nigdzie się nie wybierała. Przez kilkadziesiąt długich minut, różnica pomiędzy ciemnością i Carter była znikoma; połączone w bezruchu, pogrążone w milczeniu, wepchnięte w głęboką, gęstą od mroku studnię mogłyby być siostrami. Stygnąca na biurku kawa odmierzała czas — tik—tak, sekunda po sekundzie; żadne z nich nie miało dwunastu godzin na słodką nieświadomość, więc albo Judith niedługo wybudzi się z koszmaru, albo Williamson wyciągnie ją siłą. Lura w kubku była czarna, lepka i gorzka; niczym nie różniła się od mazi, którą kilkadziesiąt minut temu spłynęła Carter — niczym nie różniła się od czarnego, lepkiego i gorzkiego poczucia zaskoczenia, kiedy wzrok odkrył sekret odsłoniętej szyi. Zatrzymane na kilka sekund spojrzenie próbowało odmierzyć szerokość, długość i prawdopodobieństwo; ślad na skórze był znajomy — cofał czas o dokłądnie sześć lat. Znów był marzec siedemdziesiątego dziewiątego. Znów próbował utrzymać bezwładne ciało w górze. Znów powtarzał Daisy, chociaż przez zaciśnięte gardła nie przechodził żaden dźwięk — na jej szyi zacisnął się sznur; na jego zimne dłonie, które pomylił ze śmiercią — kilka miesięcy później zrozumiał, że tamtego dnia za krtań złapała go Gwardia. Świeży łyk kawy próbował naprawić rzeczywistość; przewrócona klepsydra znów stanęła w pionie, siedemdziesiąty dziewiąty zmienił się w osiemdziesiąty piąty, nienaturalna cisza Blossomfall ewoluowała w pachnący świeżością ośrodek — leżące przed nim ciało nie miało złotych włosów i łagodnych dłoni, a głos— Za moment. Zachrypnięte sylaby przecięły ostatnią nić; przeszłość wpadła tam, gdzie jej miejsce — pod grubą płachtę zapomnienia. — Zaproponowałbym burbon, ale— Defraudacja pieniędzy darczyńców, optyka przed wyborami, chcesz się schlać? Idź do Chyżego, to tylko kilka ulic stąd; do wyboru, do koloru. — Nie zdążyłem uzupełnić zapasów. Nie spieszyli się, chociaż pośpiech był główną zasadą przetrwania — trzeba być szybszym niż przeciwnik, trzeba reagować sprawniej, trzeba mieć wyższy grunt, trzeba czasem pozwolić komuś odpocząć, zanim rzeczywistość znów pierdolnie go w pierś z werwą wózka węgla. Judith wyglądała właśnie tak; przejechana. Walec Williamson dotrzymywał obietnic — ona nie odklepała, on dokończył to, co zaczął. Uniesione do skroni dłonie próbowały wmasować ból do środka głowy; za dobrze znał ten odruch, żeby przyglądać mu się z parszywą obojętnością — kubek stuknął o blat, coś zaszeleściło plastikowo, charakterystyczne pyk! uwalnianej z listka pastylki wypełniło kanciapkę medyka. Kiedy Judith poczuła się gotowa na kawę, dostała bonus — cukierek był biały, gorzki i powinien pomknąć prosto do żołądka. — Na zdrowie, Carter — kubek w prawą dłoń, tabletka na ból głowy w lewą — na taką dawkę magii pomóc mógł tylko sen, ale coś mówiło Williamsonowi, że koleżanka po fachu na kozetce się nie wyśpi; nie potrzebowała do kompletu bólu karku. Wystarczy, że miał dla niej ból niewygodnych pytań. — Pamiątka po tej membranie, o której wspominałaś? Mimowolnie uniesione do własnego gardła palce musnęły to samo miejsce, w którym zauważył ślady u Carter; blizny były stosunkowo świeże i mogłaby spróbować ich eksmisji — wystarczyło, żeby— — Alantoina pomaga na bliźnienie. Podstawa magicyny to podstawa estetyki; podobno — u niego zwykle służy do próby zszycia się do kupy i wbicia kroplówki tak, żeby nie zachlapać posadzki w łazience. Mycie po utracie krwi pozostawia wiele do życzenia. percepcja: 83 + 20 + 16 = 119, RTG na Carter |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Głośne, choć też paradoksalnie głuche prychnięcie jest złudnym wrażeniem, że wszystko wraca do normalności. — To już trzy miesiące, jak się wymigujesz, Williamson. Może nawet cztery. Kiedy mnie znalazł z butem uwięzionym w kałuży? W lutym? W styczniu? Nieważne. Teraz ten problem wydawał się absurdalny, absurdalnie śmieszny, śmiesznie absurdalny. But, który utknął w kałuży. Zaczynam żałować, że nie mam wyłącznie takich problemów i świat nie zatrzymał się na początku lutego osiemdziesiątego piątego. Gdyby się zatrzymał – nie rozpoczęłaby się Apokalipsa. Gdyby się zatrzymał – nic więcej między mną a Sebastianem by nie było. Gdyby się zatrzymał – nie zobaczyłabym Lucyfera między nami, odpowiadającego na moje modlitwy. Obecnie jestem zbyt rozgoryczona, aby myśleć trzeźwo i nie wątpić. Wystarczająco nieprzytomnym i zaskoczonym spojrzeniem wiodę po ręce Williamsona, gdy wciska mi w dłoń białą tabletkę, po opakowaniu rozpoznaję, że to na ból głowy, a w drugiej odnajduję kawę. Warga drga karykaturalnie. Do czego to doszło. Już tak zniedołężniałam, że trzeba się mną opiekować? Nie pytaj, jeśli nie chcesz usłyszeć odpowiedzi. Nie pytam. Tabletka ląduje w ustach, gorzka, czarna kawa przepycha ją do żołądka, ja wiem, że czuję się jak gówno. Nie patrzę na Williamsona do chwili, w której pyta mnie o szramę na szyi. Wspaniale, jeszcze więcej powodów do litowania się nad zniedołężniałą Gwardzistką. Naprawdę jestem porażką. — Ta – mamroczę. Skoro widział, to nie ma sensu ukrywać. Opieram łokcie o kolana, kiedy już usiadłam jak człowiek na tej leżance, a nieco zbyt przygarbione plecy i opuszczona głowa zdradzają mój stan psychiczny o wiele bardziej, niż sama chciałabym się do tego przyznać. – Patrzenie na świat z góry jest dokładnie tak gówniane jak piszą o tym w Księdze Bestii, więc uważaj z Membraną. – Humor dzisiaj nie jest moją mocną stroną, więc przepijam go mocniejszą kawą, która za moment zupełnie zniknie z kubeczka, nawet jeśli jest coraz zimniejsza. Nie rozumiem tylko, czemu się tak bardzo przejmuje. Wygrał, powinien się cieszyć, sprowadził mnie do parteru, wystarczyło zaczekać aż otworzę oczy i wykopać mnie na do widzenia, do następnego odklepania maty, Carter. Z jakiegoś powodu zatrzymujemy się na poradach medycznych. Zaparz sobie ziółek i posmaruj się maścią. — Kończyłeś magicynę? – To kolejna próba ponurego humoru, tak samo zapita gorzką kawą, jak poprzednia. – Nie pamiętam, żebyś był taki zaznajomiony ze służbą zdrowia wcześniej. Williamson widocznie nie próżnował. Co w tym czasie robiłam ja? Polowałam na Białe Łosie i sadziłam drzewka. Produktywnie, Carter. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Pierwsza oznaka prawidłowych funkcji życiowych? Carter prycha, a potem wypomina. — Może tak naprawdę odstawiłem? — kłamcą był słabym, ale tego nie sprzedałby nawet zawodowy łgarz (polityk) — Williamson bez burbonu to jak — ot, choćby — kurczak bez łba. Wymigiwanie się było efektem brutalnego realizmu ich żyć; czas nigdy nie grał w tej samej drużynie, co gwardziści. Ze stycznia (lutego?) zrobił się maj; po drodze zgubili kilka warstw ubrań i tylko jednego buta w kałuży, ale balast ciepłych płaszczy zastępował ciężar obowiązków. Czarna Msza dyszała im w karki, Cripple Rock odpierdalało w sposób, który zaskakiwał nawet każdą rodzinę zamieszkującą tamten region, magia coraz częściej eksplodowała w twarze i przypalała brwi; nie zdążyli otrząsnąć się po lutym, a nadszedł kwiecień. Co — poza wyborami — przyszykowała dla nich końcówka czerwca? Żeby się przekonać, muszą dożyć; niewiele brakowało, żeby Judith nie miała okazji — sparing zamienił się w jednostronne okładanie worka treningowego, Williamson znów się nie spocił, Carter przypominała cień samej siebie i w efekcie nikomu nie było dane triumfować. Barnaby nie lubił łatwych zwycięstw; cierpliwie zaczeka na rewanż — nawet, gdyby w trakcie Judith zamierzała zaserwować mu podniebnego fikołka na membranie. — Przynajmniej masz pewność, że nie rozminęłaś się z karierą akrobatki — jeden problem z głowy mniej — nie musi kupować trykotu. Gorzka kawa w ustach dorównywała w smaku złotym radom Carter; lekkie skinięcie głowy zlało się z cichym zapamiętam i próbowało wyprzeć moment pojedynku, gdy próbował rzucić na Judith to samo zaklęcie, któremu zawdzięczała bliznę na szyi. Powiedzieć, że miał wyczucie słonia w dupie konia, to nic nie powiedzieć. Biała tabletka i czarna kawa za kilka chwil pomogą na ból głowy; Carter połknęła pigułkę, ale nie słowa — tyle wystarczyło, żeby Williamson mógł postawić diagnozę. Było z nią lepiej niż pięć minut temu. — Za młodu — a to dobre; jeśli nie bolał jej brzuch, zaraz zacznie — dławione parsknięcia śmiechu tak działają — rozważałem ścieżkę ratownika. Potem zostałem gliniarzem i na jedno wyszło. Podobno każdy musi znać pierwszą pomoc i jak odebrać poród na tylnym siedzeniu radiowozu; drugie nigdy mu się nie zdarzyło, z pierwszym do czynienia miewał średnio co dwa dni. Odkąd odznaka przestała ciążyć w kieszeni, nie zmieniło się zupełnie nic — Czyściciele łatali siebie częściej niż drogowcy trasę do Cripple Rock; pierwsze kroki w poznaniu menadrów magicyny — dzieciństwo, złamane kości, rozbite wargi, maskowane sińce — wygodnie ukrył za grubą kurtyną milczenia. — Jeśli chcesz nieprofesjonalnej porady medycznej, polecam kąpiele z solą i olejkiem rozmarynowym. Gorące tak, że mięcho będzie chciało odleźć od kości — po dziś zasłużyła — zmywanie z siebie bólu i niepowodzenia było niekończącym się procesem. — Znajdź kogoś, kto zaplecie kadzidło złotego spokoju i odpal je w trakcie. Nie wyleczy zatrucia, którym popisałaś się na samym początku — uniesiona brew wypomina, ale nie dopytuje; widział ślady na stypie, widział maź na wstępie — Carter spotkało dokładnie to, co podobno czeka na każdego gwardzistę — ale przyspieszy proces odtruwania, aż będziesz rzygać czernią. I bardzo, kurwa, dobrze; pozbywanie się zatrucia magicznego w niczym nie różni się od kaca. Czasem trzeba pochylić się nad kiblem i okłamać samego siebie, że to ostatni raz. Kawa w kubkach zaczęła ocierać się o dno — pierwsza smuga koloru wróciła na policzki Judith; wstępne leczenie zakończono. — Gotowa? — na co? Kolejny koniec świata czy spacer po Deadberry, aż dotrą do zaparkowanego na granicy dzielnicy samochodu? Czasem drugie szybko może zamienić się w pierwsze. — Odwiozę cię do Cripple Rock. Po drodze dostaniesz przyspieszony kurs pierwszej pomocy. Zabrzmiało na żart, ale było nieodległą przyszłością — Carter nie powinna prowadzić po tym pojedynku, Williamson i tak był umówiony w okolicy na oglądanie domu, a poza tym— Po pierwsze, oceń bezpieczeństwo poszkodowanego i swoje. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Głuche prychnięcie sprawia, że albo właśnie zostałam kotem i zamierzam wyrzygać kłaczek (kłaczek został już zmyty i wypluty, więc na szczęście sprzątanie nam nie grozi), albo bardzo mu nie wierzę. Odpowiedź zna zapewne sam. Nie drążę tematu dłużej. Do momentu, w którym nareszcie napijemy się tego Burbona, zdążę dwadzieścia razy zapomnieć i dziesięć razy się przypomnieć. Trudno mnie winić, w końcu kto obiecuje chlanie dobrego alkoholu Carterowi i oczekuje, że ten odpuści? Inna sprawa, że czas nie grał na naszą korzyść. Czas nigdy nie był po naszej stronie i przelatywał przez palce coraz prędzej. Dostrzegam to tym lepiej, odkąd ledwie uszłam z życiem dwudziestego szóstego kwietnia. Od tamtej pory każdy mój krok poddaję w wątpliwość – czy faktycznie powinnam go stawiać. Czy nie lepiej by było, gdyby Lucyfer zabrał mnie, a nie pocieszył się Wesleyem. Świat stanął na głowie i ze mnie, nagle, kostucha zrezygnowała, odwracając wzrok w inną stronę. Uniesiony lekko kącik ust jest znakiem, że żart rozumiem, ale dzisiaj wybitnie już nie jestem w nastroju. Mam dużo do przemyślenia, a przede wszystkim – mam ochotę się napić. Mam ochotę też nie wracać do domu. Williamson ma inne plany i zamierza widocznie zdecydować za mnie, o czym usłyszę za moment, zaraz po uchyleniu rąbka tajemnicy na temat kim chcę zostać, gdy dorosnę. Gdy tak słucham, odnoszę wrażenie, że moje życie to jednak strasznie nudne było. Kim chciała być młoda Judith, kiedy jeszcze miała opcję wyboru ścieżki kariery? Ano, myśliwym. Jak ojciec, jak brat. Jak wszyscy inni prawdziwi Carterowie. Ja umiałam dobrze operować bronią i umiałam polować. Byłam wystarczająca, aby podtrzymywać funkcjonowanie rodzinnego interesu. Krzywiłam się, kiedy matka wciskała mnie w te wszystkie sukienusie i próbowała udawać, że Carter też może być damą. Może i tak. Moja matka była Carterem – była damą. Mojej córce też było bliżej do damy. Ja byłam przypadkiem nieuleczalnym. Jestem dalej. A mimo wszystko Williamson próbuje. Jakaś część mnie docenia. — Wiesz, Williamson. – Cały sęk w tym był, że nie wiedział. – Ledwie wczoraj wieczorem wróciłam z sanatorium, po tygodniu seansów odtruwania – dodaję z uśmiechem, chociaż nieco cierpkim. Tym samym zsuwam się z kozetki, powoli podnosząc na nogi. Miła odmiana od leżenia plackiem po każdym stoczonym ostatnio pojedynku. – Więc chyba marne szanse, że się tego naprawdę pozbędę. Ale dzięki. Zapamiętam. Kadzidło złotego spokoju, gorąca kąpiel. A co mi zaszkodzi. A może pomoże. Stoję na nogach, więc tylko kiwam głową, że faktycznie jestem gotowa, chociaż uniesiona brew jest wystarczająco wymowna, gdy słyszę, że Williamson zamierza mnie odwieźć. — Zostawiłam samochód niedaleko, poradzę sobie. – Nie jestem aż tak zniedołężniała. Chyba. Dzisiaj już nie wiem. – A kurs zrobimy następnym razem – rzucam mu tylko krótko, już kierując się w stronę drzwi. Na początku ostrożnie, jakby wyczuwając, czy jestem w stanie faktycznie iść o własnych siłach. Choćbym nie była, to tego nie pokażę. Williamson widział już dzisiaj wystarczające cyrki i inne akrobacje. Nad resztą mogę posmęcić w domu. Rzucam jeszcze okiem na tę samą salę, w której przed momentem padały nasze zaklęcia. Przechodzimy bokiem, a ja nie widzę żadnej dziury w ścianie. — Wiesz, powinniście złożyć zażalenie do Piekielnika. Chujowo Was opisali w ostatnim artykule – stwierdzam. – Ściany są bardziej trwałe niż w Kazamacie, to od razu argument pod wybory – dodaję z głuchym prychnięciem. – Fundusze zebrane od podatników faktycznie zostały dobrze zainwestowane. Nic dziwnego, że się nie rozpisują. Gdzie w tym skandale? Pierwsza strona, która nie spływa krwią, to słabo sprzedająca się gazeta. Judith i Barnaby z tematu |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia