First topic message reminder : SKWEREK PRZY KOŚCIELE To tutaj zawsze liście mienią się kolorami jesieni, niezależnie od pory roku. To wyjątkowe miejsce stanowi chlubę dzielnicy, a na pobliskich ławeczkach często spotkać można zwłaszcza starszych czarowników, ucinających sobie pogawędki po mszy, przed mszą, lub właściwie o każdej innej porze dnia i nocy. Po drzewach kręcą się koty i wiewiórki. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Philip Duer
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 163
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 8
TALENTY : 30
Deadberry powoli wracało do swojej utartej codzienności, a wraz z pierwszymi jeszcze trochę nieśmiałymi promieniami przedwiosennego słońca na skwerki i ulice powrócili artyści—rzemieślnicy i grajkowie. Za tymi drugimi Philip nie tęsknił, dźwięki akordeonu o zaklętych klawiszach nieodmiennie wymuszały na nim przyśpieszenie kroku, bo z każdą kolejną chwilą spędzoną w zasięgu instrumentu, czuł się coraz bardziej tak, jakby sam Gabriel ruchał go w ucho. Doznanie z pogranicza tych niepożądanych. Z wnętrza kieszeni jasnego, wciąż zbyt lekkiego jak na to popołudnie, trencza wyciągnął ledwie napoczętą paczkę Marlboro Gold, rozpoczynając podróż papierosa z dłoni do skrzywionych w grymasie niechęci ust. — Teleportareobjectum — ciche zaklęcie rozpłynęło się w chłodnym powietrzu, a pomiędzy palcami zmaterializowała się żarowa zapalniczka, która godzinę wcześniej odnalazła dziurę w podszewce. Musi pamiętać, żeby poprosić Abigail o zaniesienie płaszcza do krawca, szyld jednego widział pokonując codzienną trasę między mieszkaniem, a Złotą Polewką, ale nawet przez myśl mu nie przeszło samemu zająć się garderobianym problemem. Odpalał właśnie papierosa, kiedy do jego uszu dotarło coś znacznie gorszego od cygańskich jęków akordeonu. Dzień dobry, kolego drogi!, na które to machinalnie odwrócił głowę w stronę właściciela głosu, zaraz tego żałując i dusząc przekleństwo na filtrze Marlboro. Pan Złota Rączka z Wallow zauważył, że został zauważony było więc za późno na udanie wybiórczej głuchoty i ewakuację z miejsca, które w ciągu trzech kolejnych sekund zamieniło się w miejsce zbrodni przeciwko sztuce. Oburzenie malarza zmieszało się z żarliwymi przeprosinami Martina, a Philipowi niespodziewanie zabrakło wyrachowania, żeby wykorzystać szansę i czmychnąć ze skwerku, póki mężczyźni byli zajęci obrazami—ofiarami niezdarności uczciwego przedsiębiorcy z Wallow. Duer nawet trochę go lubił. Nie lubić Melvina było czymś w rodzaju kopania małego szczeniaczka. Złota rączka był człowiekiem miłym, pomocnym i — Reklama dźwignią handlu, prawda, panowie? — podszedł do stanowiska i przystanął przy sztaludze. Jeżeli za reklamę dzieł ulicznego artysty wziąć chaos, jaki rozpętał wokół nich majster to nieświęta prawda. Spojrzenie Philipa przesunęło się po ubrudzonych farbą portkach i nieszczęsnym obrazie przedstawiającym nie bardzo wiedział co, bo rozmazało się zanim zdążyło wyschnąć. — Odkupię ten obraz. Podaruje go na święta Nicolasowi, mówiąc że to dzieło debiutującego, ale bardzo dobrze zapowiadającego się artysty, więc za parę lat będzie warte małą fortunę. Był prawie pewien, że brat zawiesi go w swoim gabinecie w Bostonie. Wąsaty malarz nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Oburzenie uszło z niego razem z powietrzem i przestał przypominać rozgniewaną rozdymkę. — Używa pan tych farb do wszystkich swoich obrazów? — było w nich coś hipnotyzującego, Marvin powinien poważnie zastanowić się, czy próbować wywabiać plamy ze spodni. — Jeśli tak, to może wezmę jeszcze ze dwa. rzut na Teleportareobjectum: k2 + 20>20 [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Philip Duer dnia Pią Kwi 19 2024, 19:00, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : jubiler, zaklinacz
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Psi Syn Godfrey Retriever podniósł na artystę błagalne, szczenięce spojrzenie, gdy ten tak wyklinał go na czym świat stoi. Tak skupiony jest na swojej niewątpliwie wielkiej winie, że nawet nie zaszczyca tym samym wyglądem zbitego psa, zbliżającego się do nich właśnie Duera. Nawet nie prosi o ratunek. I różnie mogłaby się ta scysja potoczyć, gdyby Marvinowi jednak nie udało się zwrócić uwagi tego Midasa we własnej osobie. Bo reklama dźwignią handlu – nie powiedział nikt nigdy podczas chaotycznej próby ratowania dzieł sztuki ulicznej, a zarazem dorobku artysty i – gdzieś tam, w tle całego tego zajścia – również wiszącego na włosku honoru Marvina Godfreya. A Pan Duer – oświetlaj mu, Lucyferze, drogę – zrobił to jednym zdaniem, jednym uśmiechem i jednym wyciągnięciem portfela. I gdyby ktoś Marvina kiedykolwiek zapytał, do czego ten w życiu dąży— Definicją tego dążenia jest błyskawiczna zmiana nastroju u wąsatego choleryka. — No przecież jak ja panu taki zepsuty obraz sprzedam, byłaby to ujma i dla pana, i mojego talentu. – Niewiele trzeba było, wystarczył zapach dolarów, by rzeczony artysta stracił Marvinem zainteresowanie i bił pokłony temu, od którego najwyraźniej mógł uzyskać więcej — ja panu mogę nowy namalować. Przedstawić swoją kolekcję, pokazać prawdziwą sztukę przez duże „ES” — tu ściszył głos — ...zdradzić największą tajemnicę moich doskonałych obrazów, bo tak, owszem. Do każdego obrazu używam tych samych farb. Rzeczona tajemnica aż wyzierała z tych kilku wystawionych płócien oraz spodni złotej rączki. Kto wie, co też te farby jeszcze potrafią? Nawet Marvin, co gówno wie o sztuce, zapatrzył się na wizualny efekt ożywionej pigmentem materii i wstrzymał na chwilę oddech. — Matulu… Alem narobił… — Rzucił ni to w przestrachu, ni w zachwycie, bo istotnie, zorientował się – że być może tych kilka plam właśnie podwoiło wartość noszonych przez niego roboczych portek. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Marvin Godfrey dnia Wto Mar 19 2024, 19:28, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Philip Duer
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 163
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 8
TALENTY : 30
Żar papierosa zatrzeszczał cichutko, kiedy Philip zaciągnął się mocniej gryzącym płuca dymem. Teoretycznie nigdzie mu się nie śpieszyło, praktycznie był wtorek, godzina czwarta — nieszczególnie dyskretnie spojrzał na zegarek na nadgarstku — dwie, a on jeszcze nie jadł obiadu, bolał go kciuk przypalony przez nieuwagę lutownicą i powoli zaczynało chcieć mu się lać. Idealny moment na rozmowę o sztuce, jeszcze lepszy na spotkanie Martina, którego miał nadzieję nie widzieć, dopóki po raz kolejny z wanny nie zacznie wybijać woda w kolorze — ale nie zapachu — whisky. Zmarszczył brwi w reakcji na wylewność malarza, który albo mógł posłużyć za wzór zawodowej etyki albo dopasował nazwisko do jego twarzy. Jaki artysta zaprzepaściłby szansę na zwrócenie na siebie uwagi kogoś, kto mógłby wstawić się za nim w galerii L'Orfevre? Głupi albo nieświadomy. — Nie szkodzi, możemy zamazać podpis na wewnętrznej stronie płótna — powiedział pierwszy altruista Deadberry. — Nie chciałbym, żeby był pan stratny przez nieuwagę mojego znajomego. My — wspólnota artystów — powinniśmy wspierać się wzajemnie, szczególnie w tych trudnych czasach. Większej ilości bzdur od dołączenia Merlina w poczet znajomych chyba by nie przełknął, dlatego tylko uśmiechnął się w miarę przekonująco i odwrócił wzrok od zniszczonego obrazu na zmieszanego majstra z Wallow. No, żeś narobił, pomyślał, kiedy malarz nie przestawał paplać, a co gorsza chyba naprawdę chciał mu przedstawić swoją kolekcję; no dobrze, pięć minut cię nie zbawi, Philip. — Broń Lucyferze, żeby miał mi pan zdradzać tajemnice swojego kunsztu — malowanie płócien nigdy go nie interesowało, nasycona magią farba faktycznie na chwilę przykuła zainteresowanie, ale było ono tak płytkie, że kwadrans po tej rozmowie pójdzie w niepamięć. Dym cienką smużką uleciał spomiędzy nozdrzy, a Duer zwrócił spojrzenie na winowajcę tego całego zamieszania. — Potrafi pan malować portrety? Kolega pewnie jeszcze nie ma swojego. Philip posiadał kilka, pierwszy w wieku czterech lat — rodzinny. Ojciec, matka, Matthew i on z Nicolasem, zawsze obok siebie. Następne pojawiały się cyklicznie, zazwyczaj na większe okazje, takie jak pójście do szkółki kościelnej czy chrzest. — Oczywiście, że potrafię! — Oczywiście, nawet gdyby nie potrafił nie stanęłoby mu to na przeszkodzie, taki był zaangażowany. Nagle siewca zamętu w poplamionych farbą spodniach przestał mu wadzić, a stał się potencjalnym źródłem zarobku. — Tylko światło już dzisiaj kiepskie. Ale szkic mógłbym zrobić i farby nałożyć jutro. Philip klasnąłby w dłonie, gdyby nie odpalony papieros. Zgasił go na pobliskim śmietniku. — No, to co powiesz na portret? — kolego prawie zawisło w marcowym powietrzu; topiony w wodzie święconej Duer nie przypomniałby sobie imienia stojącego przed nim mężczyzny. — Chyba, że wolisz pejzaż? Martwą naturę? Nie wspomniał o akcie, bo za podobne bezeceństwa na ulicach miasteczka można było zapłacić mandat. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : jubiler, zaklinacz
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Artysta nie jest idiotą, zapewne też nie siedzi na ulicach Deadberry od wczoraj. Być może więc rzeczywiście, wykorzystując niezdarność złotej rączki i za sprawą fortunnego zrządzenia losu, próbował właśnie przekuć swoją drobną stratę w jakiś–tam sukces. Bo może nie gładzi swojego wąsa jak Tajemniczy Don Pedro… Ale ma w twarzy i ciemnych oczach coś cwanego. A pośród tego ambarasu on – zaledwie pionek na artystycznej szachownicy, niewinny jak nieobsrana łąka – Marvin Godfrey z …czyli lekko zmieszany. Bo nie dość, że właśnie wywrócił obraz, co go Philip natychmiast zobowiązał się kupić, to jeszcze miałby teraz– Lucyferze, broń – pozować. Ale i tak największe zmieszanie w Godfreyu sprawił entuzjazm, z jakim malarz zabrał się za swoją robotę. Odchrząknął, westchnął i pożałował natychmiast, że papierosy zostawił w samochodzie, nastawiając się na szybką robotę, bezstresowe zlecenie i błyskawiczny powrót do kanciapy w Wallow, gdzie czekał na niego stary odkurzacz – ten nadawał się już wyłącznie na części, a jednak się stary Roger uparł, że jeszcze się da naprawić. — Kolego… Ja to zawsze wiedziałem, że ty równy gość jesteś, ale dziś to mnie za serce ująłeś. Tylko że… Ja taki nieubrany – bo rzeczywiście, kolega swojego portretu się jeszcze nie dorobił i zapewne nie bez powodu. Bo kto chciałby w ogóle sportretować takiego Marvina Godfreya? I to jeszcze w pracy, z ciężkim pasem u bioder i torbą grzmiącą metalicznym odgłosem przy każdym, gwałtowniejszym ruchu? Philip nadawał się do pozowania znacznie lepiej, nawet się o to nie starając. Więc dlaczego Marvin? Nieliczni przechodnie być może byli tego samego zdania, przyspieszonym krokiem omijając zajście, a w szczególności – z pewnym dystansem, jak czarną dziurę – omijano Godfreya. Widać prosty chłop, gotów w każdej chwili do ściągnięcia koszulki z grzbietu, nie wzbudził zaufania, być może wzięty za prowodyra jakiejś awantury. — Jak mam pozować, to z kolegą — więc albo się Philip zgodzi, albo magiczne farby uhonorują jakiś nudny widok na kukurydziane pola malowniczego Wallow. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Philip Duer
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 163
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 8
TALENTY : 30
Pierwsze k o l e g o padające z ust Martina Philip znosi z godnością — błękitne spojrzenie chłodnieje jedynie o pół tonu, co zauważyć może tylko wprawne oko artysty—malarza, ale ten chwilowo zajęty jest krzątaniem się wokół swoich magicznych farb i płócien. Widok, który odblokowuje w pamięci zapadnię i na moment poplamione portki Melvina, jego niszczycielskie zapędy i to, że publicznie nazywa go kolegą — a co więcej, chce się z nim portretować na jednym z głównych placów w Deadberry — schodzą na dalszy plan. To wszystko może zaczekać. Minutę. — A właściwie — zagaja, jakby wcale przed chwilą nie wzbraniał się przed entuzjazmem malarza i jego chęcią podzielenia się wszystkim, co aktualnie ma rozłożone na bruku. — Bo nie daje mi to jednak spokoju i jeśli byłby pan tak miły. Gdzie można dostać podobne farby? Tak się składa, że pewien znany i bliski mu artysta ma urodziny za dokładnie pięć dni, a Philip chwilowo ma dla niego wyłącznie dobre słowo — Portret sobie darujmy, bo faktycznie światło już jest dość byle jakie — jeśli na czymś faktycznie się zna, gdy rozchodzi się o dowolne rękodzieło to jest to odpowiednie do pracy oświetlenie. Brzmi to lepiej, niż jawne odżegnanie się od Złotej Rączki i jego poplamionych farbą (i Lucyfer wie czym jeszcze) gaci. — Ale ten obraz na pewno wezmę i jeszcze ten z... Zawahał się, niepewny na co patrzy. Może tamten rozmazany przez Marvina obraz wcale nie ucierpiał w kontakcie z mężczyzną, a prezentował się podobnie od samego początku? — Ten, o — przypominał mu trochę koty płaskie jak naleśniki, ale o szalonej kolorystyce, od której ciężko było oderwać spojrzenie. Będzie mógł podpierać ścianę w salonie, dopóki nie znajdzie dla niego lepszego miejsca, takiego jak na przykład zagracony pokój w mieszkaniu Arlo. — Proszę dobrze zapakować, sam pan widział, że w tym towarzystwie żadne dzieło sztuki nie jest bezpieczne. To żaden przytyk. Duer uśmiecha się nawet i wyjmuje z kieszeni ładnego płaszcza paczkę papierosów, którymi najpierw częstuje Marvina, a następnie chowa ją z powrotem, bo mała jak jedna ósma centa — jakby ostatnio faktycznie widział na żywo podobny nominał — plamka (prawdopodobnie) smaru na męskiej dłoni skutecznie studzi chęć sięgnięcia po papierosa z tej samej tekturki. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : jubiler, zaklinacz
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Jedna rzecz niewątpliwie łączy teraz obu panów i jest nią fakt, że rzeczywiście — być może obydwaj nie mają zbyt wiele czasu. Ale tylko jeden z nich zdaje sobie obecnie sprawę z jego upływu. Marvin umówił się z klientem na określoną godzinę i choć do samego spotkania ma jeszcze dobre pół godziny zapasu, to niezmiennie mierzi go celowanie na styk. Zwłaszcza w tej dzielnicy, a dzisiejsze przygody są tego najlepszym dowodem. Bo zapewne byłoby znacznie łatwiej, gdyby pod podanym adresem cokolwiek się znajdowało… Nic specjalnego, typowa środa w Deadberry. Ale właśnie dlatego Godfrey, kierowany doświadczeniem, wyposażył się w duży zapas czasowy, a ten kurczył się nieubłaganie na dyskusjach o malarstwie ulicznym. A Marvinowi to jakby kompletnie nie przeszkadzało. — Nie da się ich nigdzie dostać. Sam je sporządziłem i receptura jest tajemnicą… — Uliczny artysta nie mógłby być szczęśliwszy, że oto ma okazję do nadania odpowiedniej otoczki swoim niezrównanym pracom. — To nie są tanie rzeczy, ale możemy ponegocjować, odstąpię kilka kolorów — otworzył dyskretnie torbę, gdzie leżało na oko kilkanaście pojemniczków w różnych kolorach, każdy z nich upaprany farbą jeszcze lepiej i jeszcze dokładniej, niż spodnie Marvina. A co do Godfreya właśnie— Jesienny pejzaż, jakkolwiek monotonny i przez niezmienne, stateczne lata opatrzony przez oczy całego Deadberry, jest znacznie piękniejszym i ciekawszym widokiem, niż odrobinę podobny w barwach, ale nie w urodzie — kolega Marvin. I temu drugiemu wcale nie uśmiecha się portretować w tak niesprzyjających i chaotycznych okolicznościach. Jeśli portret ma być dobry, będzie wymagał przygotowania ze strony modela, albo nie powstać wcale. Dlatego Marvin z ulgą przyjął szybką zmianę zdania. Chcąc nie chcąc — przypadkiem osiągnął dokładnie to, co chciał osiągnąć. — Kolega to zawsze dobrze mówi — na pewno zauważył Godfreya zmieszanie i dlatego postanowił wybawić go z opresji, w którą sam chłopa wpakował. Najlepszy kumpel na świecie! I jeszcze poczęstował papierosem, którego złota rączka z wdzięcznością przyjął i zaraz omacał kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki — ta na szczęście się znalazła i nie musiał pożyczać od Duera, narażając kolegę na kolejną serię nerwowych palpitacji. Końcówka papierosa zaskwierczała, a robotnikowi zaczynało się powoli przypominać, dlaczego w ogóle doszło do incydentu i po co Philipa w ogóle zaczepił. I zaraz zrobi to ponownie, tylko najpierw— — W istocie, jak najbardziej — artysta taktownie nie powiedział już nic więcej na temat niezdarności wiejskiej złotej rączki, ale spojrzenie mu posłane wyrażało więcej, niż tysiąc słów, a najgłośniej krzyczało jak tych dwóch się może w ogóle przyjaźnić?. Wielkie słowa. — Naturalnie, już pakuję — charakterystyczna maniera w głosie magicznie zniknęła, a malarz z uśmiechem i błyskawicznie zaangażował się w jak najlepsze zabezpieczenie wybranych obrazów, nie bez lęku obchodząc się z tym już uszkodzonym — najwyraźniej rozmieszczenie i kształt różnokolorowych plam był tutaj bardzo istotny i stanowił o dziele jako całości — ten jeszcze nie dosechł, ja go zabezpieczę na czas transportu, ale zaraz po dotarciu na miejsce, trzeba go będzie jeszcze wystawić — co Duer niewątpliwie zrobi. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Philip Duer
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 163
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 8
TALENTY : 30
To nie są tanie rzeczy było zdaniem—hasłem, które znajdowało się na prywatnej planszy bingo każdego Duera. Tym razem Philip nie potrafił oszacować czy faktycznie tak było, czy za posiadanie złotego nazwiska przyjdzie mu dopłacić odpowiednią marżę, bo malarz—biznesmen bezbłędnie zwietrzył jelenia, który z farbami ostatnio miał do czynienia, kiedy ekipa remontowa odmalowywała mu przedpokój udekorowany kredkowymi bohomazami. Przyglądając się obrazowi—ofierze—napaści musiał przyznać, że latorośl Matthew wykazała się tamtego dnia podobnym gustem. Tylko nad wykonaniem i estetyką powinna jeszcze popracować, choć może niekoniecznie już na ścianach jego mieszkania. — Wyroby rzemieślnicze nigdy nie są tanie — zgodził się z wąsatym mężczyzną, uznając stratę kilku dolarów na rzecz szybszego zakończenia całej tej zabawy, która wydłużyłaby się wraz z negocjacjami. Naprawdę coraz bardziej chciało mu się sikać, a mimo wszystko nie chciał wykorzystywać w tym celu zaułka za kościołem. Wyciągnął z kieszeni płaszcza skórzany portfel i tylko nieznacznie zmarszczył brwi, słysząc podaną cenę. Zestaw farb i dwa sporej wielkości obrazy — odliczone dolary zmieniły właściciela, a będący tego świadkiem Martin mógł nabrać pewności, że przy następnej robocie nie dostanie napiwku. Bo że jakakolwiek następna będzie było oczywiste — w końcu nikt Philipa nie zmuszał do udziału w ulicznym chaosie, ani tym bardziej rozwiązywania go w sposób najlepiej mu znany, bo rzadko kiedy zawodny. Za pomocą pieniędzy. — Jasne, wystawię — być może nawet za drzwi wejściowe. — Dziękuję serdecznie i dobrego dnia. Do widzenia. Dwa prezenty za jednym zamachem, w tym jeden prawdopodobnie udany — będzie musiał poprosić Abigail, żeby przełożyła farby do szczelnych, szklanych opakowań — a drugi... Też. Schwycił w dłoń papierową torbę z pojemnikami skrywającymi jedną z rzemieślniczych tajemnic i starannie zapakowany obraz z kotonaleśnikami — przyjrzy mu się lepiej już w domu. — Idziesz czy masz jeszcze jakiś interes do pana malarza? — zapytał ćmiącego papierosa Melvina, starając się zbalansować trzeci z pakunków, ten najbardziej nieporęczny, bo zabezpieczony tak, żeby niedoschnięta farba nie rozmazała się jeszcze bardziej. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : jubiler, zaklinacz
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Inna, złota i przez to godna zapamiętania myśl prawi, że klient nadmiernie zainteresowany składowymi narzucanej marży to klient bardziej nerwowy, co również każdy Duer powinien doskonale rozumieć, dlatego podobna informacja z ust artysty od początku rozmowy nie wyszła i już na pewno nie wyjdzie. Grunt, że efekt jest imponujący, podoba się ludziom, a farby są — ponoć — unikatowe. — Naturalnie, praca ludzkich rąk zawsze powinna liczyć się podwójnie — odparł, nie zaszczycając nawet przelotnym spojrzeniem słabo opłacanego pracownika fizycznego, który ćmiąc spokojnie papierosa — skądinąd całkiem smacznego — wciąż przysłuchiwał się ich biznesowej rozmowie — jedyne dwieście dolarów, to niewygórowana cena — za dwa obrazy? Jeden z nich — najpewniej ten skandalicznie uszkodzony — artysta oddał Duerowi praktycznie za darmo, ale Godfrey usłyszawszy kwotę i tak rozchylił lekko usta i tylko refleks uratował papierosa przez spotkaniem z brukiem. A spojrzenie Philipa powstrzymało Marvina przed jakimkolwiek komentarzem. Bo rzeczywiście, nie musiał nic mówić. Panowie przypieczętowali transakcję, malarz schował gotówkę do wewnętrznej kieszeni kurtki i znów przysiadł na murku jak kwoka na grzędzie, a Marvin… Się ocknął. I sam spojrzał na zegarek. Farby i płótna już czekały, spakowane i gotowe do drogi. — Dobrego dnia — mruknął do mężczyzny, którego zadowolenie z siebie Niemal wszyscy już pozbyli się swoich kłopotów (albo pieniędzy), został wyłącznie Marvin i jego nierozwiązany problem. — Nie, ja tylko, szukam klienta, co to ma tu ponoć gdzieś mieszkać… — Dogonił Duera i wyciągnął swój maleńki notatnik ze spisanymi wytycznymi, jak dostać się do klienta. Pokazał go koledze. — O, pod tym adresem. Wiesz, gdzie go znaleźć? — Zapytał, przyglądając się ukradkiem wysiłkom Philipa, by wszystkie zakupy ładnie i bezpiecznie do domu donieść. Naprawdę musi mu na tych obrazach zależeć... — Daj, ja to wezmę. Narozrabiałem, to poniosę — ulitował się nad biednym — choć bogatym — kumplem i przejął ten największy, najmniej poręczny z pakunków. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Philip Duer
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 163
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 8
TALENTY : 30
Mili panowie postanowili oddalić się z miejsca zbrodni na sztuce krokiem delikatnie mówiąc pośpiesznym. Tempo dyktował — jak wszystko inne zresztą — Philip obładowany papierowymi i tekturowymi pakunkami. Złudna myślo—nadzieja, że Marvin może naprawdę zostanie przy stoisku ulicznego artysty pękła jak mydlana bańka. Tyle z tego, że prowodyr zamieszania zaoferował się z pomocą, na którą Duer przystał bez zastanowienia, wciskając mu w ramiona starannie zapakowany obraz. — Pokaż — zwolnił nieco kroku, bo ciężko było mu w prawie biegu rozczytać notatki Martina. W innych okolicznościach westchnąłby z rezygnacją, widząc zapisany na kartce adres. — To dwie ulice ode mnie. Oznaczało to ni mniej, nic więcej, że przyjdzie im wspólnie przespacerować większą część drogi. Tyle dobrego, że złota rączka poniesie najcięższy i najmniej poręczny z tobołków przygotowanych przez malarza doceniającego pracę ludzkich rąk. Swoich najbardziej, o czym świadczyła cena, którą wyśpiewał na sam koniec. — Musisz przejść przez ten park, na który mam widok z balkonu — po zimie Marvin sprawdzał stan balustrady i naprawiał jeden z prętów, który zdążył pokryć się brzydką rdzą. Philip potrafiłby to zrobić sam, ale nie wpadł na podobny pomysł. Wykręcenie numeru do Wallow wydało mu się czystszą opcją, dopóki Melvin nie naniósł za sobą wiejsko—miejskiego błota przez pół korytarza. — I to ta piaskowa kamienica. Instrukcje były bardziej, niż jasne. Nawet dla Martina. — Też mają taką gównianą — ha, czasami dosłownie. — Kanalizację jak w mojej kamienicy? Od tego przecież zaczęła się cała ta przygoda spod szyldu znajomości z Marvinem. Kiedy z wanny zaczyna wybijać woda w kolorze szamba człowiek nie bardzo ma wybór — decyduje się na opcję najszybszą. Kiedy dozorca kamienicy w niedzielny wieczór nie zamierza odebrać telefonu — trzeba zadowolić się sąsiedzkim poleceniem i w desperacji zapukać nawet do formalinowego alchemika, który jako jedyny na Waterbury Place 5 posiadał numer do kogoś, kto potrafił rozwiązać problem cuchnącej wanny. Czy Duera powinno dziwić, że to właśnie pan żywe zwłoki polecił mu Martina—złotą—rączkę? Czasami podejrzewał, że była to odwleczona w czasie zemsta za unikanie go na klatce schodowej. Jeśli Philip się nie mylił — bardzo wyrafinowana (i droga). zt x2 |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : jubiler, zaklinacz
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 19
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
19 — V — 1985 Cztery wielkie torby — po dwie na rękę; zachowanie równowagi było czystą fizyką, tak przynajmniej twierdził Perseus — kołysały się w rytm kroków i szeleściły przy każdym ruchu. Ciche stuknięcia słoików zlewały się z głuchymi pacnięciami puszek; papierowe opakowania z zasady nie wydawały dźwięków, ale nadrabiały gabarytem, ciężarem i nieporęcznością przy pakowaniu — żadna z tych cech nie była istotna, dopóki za transport odpowiadał bagażnik samochodu; problem zagościł w ich życiu dopiero na granicy Deadberry. W pełni magiczna dzielnica nie akceptowała aut — za to czerpała niewspółmierną radość z widoku obładowanych darami czarowników. — Dziękuję, że znalazłeś czas — stłumione słowa podstępnie zdradzały wysiłek; Orestes był niekwestionowanym mistrzem przenoszenia książek z miejsca na miejsce, ale tylko, kiedy ich liczba nie przekraczała dziesięciu na raz — teraz przez połowę dzielnicy dźwigał cztery torby z zakupami, gdzie najlżejszym elementem było półkilogramowe opakowanie ryżu. Zagreus radził sobie lepiej — przypadło mu sześć toreb, ale niósł je, jakby trzymał dwie. Droga na Plac Aradii — w pełnym, majowym słońcu; Trójco Piekielna, miej litość — biegła przez świeżo wybrukowaną uliczkę i minęła szybciej niż wpisane w najczarniejszy scenariusz, który przewidywał Orestes. — Nie doniósłbym wszystkiego sam, poza tym— — Oi, wy! Czegokolwiek nie zamierzał powiedzieć, musiało ustawić się w kolejce; zza załadowanych darami stołów prosto na nich patrzył ktoś, kto nie wyglądał na archetyp cierpliwości — mężczyzna miał z dwa metry wzrostu i szerokość zabudowanej szafy. — Tak, wy! Chodźcie tu, potrzeba nam dwójki do sortowania. Zbiórka przed Kościołem Piekieł rozpoczęła się dobre cztery godziny temu — nie minęło nawet południe — ale ilość zgromadzonej na połączonych stołach żywności musiała zaskoczyć organizatorów; trzech wolontariuszy uwijało się w pocie czoła, rozpakowując, segregując i przepakowując wszystko, co zdążyli przynieść darczyńcy. Nagle dodatkowy napływ greckich dóbr wydał się gwoździem do trumny. Orestes ostrożnie — i z ulgą, która wyrwała ciche uff! spomiędzy ust — odłożył torby na wolny skrawek stołu, zerknięciem upewniając się, że Zagreus nie dał nogi; mężczyzna, których wezwał, właśnie zaczynał szkolenie wstępne. — Do tego pudła ryże, do tego mąki, tu makarony. Słodycze tam, zupy w puszkach tu, butelki z olejami na bok, nabiału nie bierzcie — każdemu tu, tam i owam towarzyszyło wskazanie dłonią — na ziemi ustawiono wieżyczki z pustych pudeł, do których należało przepakować zebraną żywność; z pozoru proste zadanie wymagało sortowania i przemyślanego tetrisa w układaniu zawartości. — Kiedy karton będzie pełny, zaklejacie, opisujecie i przenosicie tam. Machnięcie ręką w kierunku prowadzących do Kościoła schodów wskazało na spory, drewniany wóz — w Deadberry średniowiecznie rozwiązania sprawdzały się najlepiej. Orestes nawet nie zauważył, kiedy zaczął kiwać głową; z misji szybko podrzucimy dary, a potem może kawka? zrobiło się— — Gratuluję awansu, kuzynie. Właśnie zostaliśmy profesjonalnymi pakowaczami. Wstyd przyznać, ale akurat z pudłami Ores ma niemałe doświadczenie. Proponuję nam małą mechanikę na skuteczne pakowanie i przenoszenie zapakowanych kartonów — nasza pomoc zostanie uznana za wystarczającą, jeśli przeniesiemy w sumie 15 pudeł. Postać może tym samym próbować przenieść więcej niż jeden karton na raz, ale w przypadku niepowodzenia, będzie wiązać się to z ryzykiem upuszczenia ich na ziemię i uszkodzenia ładunku. Pełne pudło nie powinno ważyć więcej niż 30 kilogramów, co oznacza, że w zależności od statystyki udźwigu (udźwig na I — połowa wagi postaci; udźwig na II — waga postaci, etc.) postać może przenieść taką wagę, jaką określa wartość udźwigu. W przypadku, gdy postać nie posiada statystyki udźwigu lub gdyby chciała przenieść więcej kartonów na raz, niż pozwala na to statystyka, należy wykonać w kostnicy rzut kością k100. Skuteczne podniesienie każdego dodatkowego kartonu to próg 30 — wliczany jest w niego rzut k100, modyfikator za udźwig oraz wartość sprawności. Jeśli więc postać chce przenieść trzy kartony na raz i posiada udźwig na I, próg to 60 (pierwszy karton może przenieść "za darmo" dzięki statystyce, dwa kolejne sumują swoje progi będąc ponad wartość udźwigu postaci). |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Zagreus Zafeiriou
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 190
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Bardzo rzadko się zdarzało, że Zag nie znajdował czasu dla swoich kuzynów, nieważne czy to było prośba o pomoc, czy zaproszenie na obiad. Więzy krwi i pozytywne nastawienie zdecydowanie wpływało na to, że Zagreus nie myślał o wyjeździe z Saint Fall zbyt często. Nawet jako łowca nie nudził się zbytnio, wiec wszystko wskazywało na to, że zostanie w miasteczku na jakiś czas. Chyba że nadawca złośliwego podarku, który sprowadził na Zafeiriou stado kruków pójdzie krok za daleko. Taszcząc za Orestesem torby nie wyglądał na wybitnie przemęczonego. A skwar z nieba widocznie bardziej go cieszył, niż przeszkadzał. Zagreus lgnął do słońca i lubił się wygrzewać w jego promieniach, więc prace na powietrzu nie sprawiały mu trudności. Gdyby tylko mógł, zabrałby od Orestesa część albo i wszystkie torby, tylko tak jakby jemu samemu już by się wtedy przydała dodatkowa para rąk. Więc pozostała jedynie nadzieja, że dadzą radę donieść zakupy bez większych uszkodzeń. - Nie ma sprawy. - Odezwał się, równając krok z Orestesem. - Może jednak wezmę pozostałe torby? Nim jednak ich rozmowa mogła być kontynuowana obaj Zafeiriou zostali wskazani i wywołani przez mężczyznę, którego tężyzna fizyczna robiła nie lada wrażenie. Zagreus podążył w kierunku stołów ani myśląc o uciecze. Raczej miał średnie szanse na skuteczną ucieczkę, jeśli w pogoń ruszyliby Orestes i rosły kierownik zbiórki i segregacji. Również odłożył torby tuż obok tych, które postawił na stole Orestes. Nie mieli za bardzo planów na dzisiaj, lecz Zag martwił się raczej kilkoma produktami, które mogą się zepsuć na tym słońcu. Lecz nie powinno się odmawiać pomocy, jeszcze brakowało, by jego kuzyni stali się obiektem kpin i drwin z tego powodu. Z uwagą wysłuchał instrukcji, obserwując poszczególne to tu, to tam kartony. Zadanie było proste, dodatkowe ręce do pracy na pewno sprawią, że szybko uwiną się z zadaniem i wrócą do domu. Gdzie Zag miał nadzieję na załapanie się na kolejny orestesowy specjał kuchni greckiej. - Ok, no to do roboty. Ciężkie kartony zostaw dla mnie. Jeszcze musimy własne zakupy donieść do domu. - Zag rozejrzał się po zebranych darach i szukał dobrego obiektu do rozpoczęcia pracy. Obrał sobie za cel powybierać co cięższe produkty i rozłożyć je w odpowiednie kartony. Zapełnione paczki z ryżem i mąką zakleił i opisał, a potem wybrał się na spacer do wozu, by zanieść co najmniej dwa pudła na raz. Rzut = 57 + 15 + 5 = 77 |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Łowca/Łowca duchów
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 19
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Uniesienie honorem — może wezmę pozostałe torby? zapytał Zagreus i zasłużył na zerknięcie z ukosa, które wypadłoby całkiem porażająco, gdyby Ores nie był na etapie kurczowego łapania powietrza w płuca — wyceniono na nieodległą perspektywę bólu ramion. Jutro Zafeiriou — ten starszy z obecnych — obudzi się z wrażeniem przepalonych pod skórą mięśni; nawet uniesienie porannej filiżanki z herbatą awansuje na wyzwanie spod znaku dzisiejszego dźwigania i dopiero perspektywa oblania się wrzątkiem sprawi, że dłonie przestaną podrygiwać na porcelanie. Zmartwienie nadchodzącego poranka skapitulowało pod troską najbliższej przyszłości — zarządca zbiórki musiał dorabiać po godzinach jako naganiacz, bo dokładnie dwie minuty zajęło mu zaprzęgnięcie przechodniów do pracy; nie, by ci szczególnie protestowali. Deadberry zdążyło otrzepać się z popiołu i sadzy późnolutowych tragedii — tylko gdzieniegdzie można było odkryć nadkruszoną elewację, dziurę w chodniku, resztki osmolonych kamieni i wielką, ziejącą dziurę w miejscu doszczętnie spalonej Piwniczki. Ta strata była konieczna — przyczyniła się do zmniejszenia odsetku alkoholików w hrabstwie. — Daj spokój, Zag — puste kartony zapełniały się prędko; ilość darów przekraczała siły przerobowe wolontariuszy — nagle zaciąganie z ulicy nowych rąk do pracy przestało dziwić. — Jestem starszy, ale nie stary. Pora popracować nad parą w ramionach, Percy w końcu się wyprowadzi i— I co? Ciche, głuche westchnięcie — coś z pogranicza ugh i uf! — towarzyszyło udźwignięciu pierwszego z zapakowanych kartonów. Makarony, głosił napis na pudle i Orestes robił wiele, żeby z rozpędu nie rzucić całą zawartością w dal; włoskie akcenty sprawdzały się tylko w modzie i zdecydowanie nie kuchni — potwierdzi to każdy Grek. — Będę musiał dźwigać pudła w antykwariacie sam. Przerażająca, nieunikniona wizja nieodległej przyszłości; Percy coraz częściej przebąkiwał o wyprowadzce, a Ores coraz gorzej udawał, że nie słyszy słów kuzyna. W końcu nadejdzie dzień, w którym będzie dźwigał pudła, ale z tysiącem bibelotów nagromadzonych przez lata w mieszkaniu nad antykwariatem — nagłe zmarszczenie nosa zbiegło się w czasie z zrzuceniem z ramion balastu. Doniesiony do wozu karton dotarł cały, zdrowy i nie ciśnięty do pobliskiej studzienki; pudło dołączyło do dwóch przeniesionych przez Zagreusa — na spakowanie czekało kilkanaście kolejnych. — Jakieś ciekawe zlecenia w ostatnim czasie? Pomiędzy pakowaniem puszek z groszkiem — Ores wątpił, żeby był żywnością pierwszej potrzeby dla głodujących, ale sądząc po ilości opakowań, w pobliskim sklepie musiała być promocja — i wizją kolejnej wycieczki z pudłem, równie dobrze mogli nadrobić nowości nagromadzone przez dni od ostatniego spotkania. udźwig: 51 (k100) + 2 (sprawność) = 53 suma przeniesionych kartonów: 3/15 |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Zagreus Zafeiriou
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 190
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Zag chciał być pomocny, tak po prostu. To, czy ugodził w ego starszego Zafeiriou nie było jego celem, a raczej przypadkowym aktem bezinteresownego wsparcia, jakie często okazywał Zagreus. Poza tym, ten młodszy potomek greckich imigrantów poznał na tyle Orestesa, żeby wiedzieć, że ten nie pracował wiele fizycznie, a od kiedy Zag pojawił się w okolicy, to on przejął sporą część prac wymagających krzepy. Przynajmniej kuzyni nie musieli nadwyrężać domowego budżetu, bo za dobry obiad Zag był gotów zrobić bardzo dużo. - Sam to powiedziałeś. - Prychnął z rozbawieniem pakując kolejny karton ze słoikami. Zag nie oszczędzał swoich mięśni, w końcu po coś tą krzepę mial i warto czasami było ja wykorzystać dla dobra ogółu. - I na tym świat się nie skończy. - Zag spojrzał na kuzyna ze zrozumieniem. Chociaż to on zwykle był duchem, który zjawiał się i znikał w życiu innych Zafeiriou. To jednak znal uczucie straty. - Na pewno będzie cię odwiedzać. Zag bywał często optymistą i starał się podnosić na duchu innych w swoim otoczeniu. Poniekąd wiedział, że w jego fachu bycie pesymistą to najlepszy sposób na szybka drogę do grobu. - Póki jestem w Deadberry, zawsze możesz liczyć na moją pomoc, Orestesie. - Akurat do dźwigania kartonów Zag był tak jakby stworzony. Nawet poukładał co trzeba i w odpowiedniej kolejności. W końcu poza mięśniami Zag interesował się literaturą i spędzał wiele czasu nad książkami, nie tylko z powodu pracy ale i dla przyjemności. - A nawet parę. Ostatnio odwiedziłem szklarnie przy ośrodku spokojnej starości. I o dziwo rzeczywiście po okolicy szwendała się zjawa. Niegroźna, ale dość ciekawa. Przygotowuje materiały na rytuału, żeby odeszła w swoją stronę. - Zag z sukcesem dźwignął dwa kartony pełne ryżu i mąki. Szlo mu trochę lepiej niż Orestesowi, lecz trudno się było temu dziwić. Zaś Zag nie czerpał z tego powodu zbędnej satysfakcji. Po powrocie do sortowania zakleił karton pełen słoików z kiszonkami i majonezem. Te były trochę trudniejsze do utrzymania więc skupił się na jednej sztuce na raz. Rzut = 29 + 15 + 5 = 49 Suma przeniesionych kartonów: 4/15 |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Łowca/Łowca duchów
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 19
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Od zarania wierzył w filozofię niepospieszania — wszystko i tak wydarzy się we właściwym czasie, nadpisane w gwiazdach i gotowe do przeformułowania z pomocą własnej woli. Czas był sprawiedliwym sędzią; czasem usuwał z życia ludzi, którzy nadużywali zaufania — czasem stawiał na ścieżce tych, którzy na nie zasłużyli. Przybycie Zagreusa do Saint Fall było kwintesencją drugiego przypadku; mieszkanie nad Archaios zaczęło być pełniejsze, a antykwariat bardziej uporządkowany — Zag posiadał wiele walorów, ale tym, który Orestes wykorzystywał najchętniej, była zdumiewająca umiejętność dźwigania pudeł z książkami bez kichania w odpowiedzi na nagromadzony między tomiszczami kurz. — Pewnie masz rację — ciche westchnięcie i głośne wahanie; życie bez Perseusa pod jednym dachem będzie zbyt ciche, nawet jak na standardy szanującego ideę milczenia Oresa. — Syndrom pustego gniazda w końcu minie, prawda? Percy od dawna nie był dzieckiem, Orestes lubił o tym wygodnie zapominać; odkąd nad Archaios zamieszkała Winnie, zapomnieć było coraz trudniej — Perseus nadal był przy niej najlepszą wersją siebie, ale przejawiał przy tym cechy, których nie musiał w obecności kuzynów. Był opiekuńczy, skupiony, odpowiedzialny; był doskonały w tym, jak bardzo chciał zadbać o bezpieczeństwo Winnifred — szczególnie w kontekście tymczasowego uszkodzenia słuchu, którego źródło lakonicznie podsumowała skutkiem ubocznym rytuału. Zagreus nie miał okazji poznać panny Marwood — a szkoda; mogłaby przekonać się, że nie wszyscy Grecy w okolicy byli na bakier z dźwiganiem ciężarów. — Wiem, kuzynie — delikatne drgnięcie w kącikach ust zachęcało uśmiech do poszerzenia strefy wpływów; Orestes zbyt mocno skupił się na szczelnym zaklejaniu kartonu z ryżem, by unieść wzrok i spojrzeniem przekazać Zagreusowi szczerość własnych słów. — I nie ma takiej ilości baklavy, którą mógłbym ci się za to odwdzięczyć. Zag wiedział, że mówił z serca; nie istniał żaden powód, by kłamać — szczególnie z dwoma ustawionymi na sobie kartonami, które Ores w przypływie przekonania, że udźwignie ciężar, postanowił przenieść na wóz. Po pierwszym stęknięciu — dobrze, że pudło z ryżem ustawił na dole, a to zapakowane zupkami ekspresowymi na nim; połowa sukcesu to odpowiednia logistyka — dźwignął oba kartony. Wypowiadanie słów było trudniejsze, ale nadal możliwe; stłumiony wysiłkiem głos podsumowywał ostatnie historyczne zmiany w hrabstwie. — W Saint Fall nie sposób się nudzić. Szczególnie ostatnie miesiące obfitowały w— Ciche uff! było oznaką sukcesu — ostrożnie odłożone na wóz pudła zasiliły gromadzone przez Kościół zapasy; jeśli utrzymają tempo, zejdzie im szybciej, niż zakładał sam kierownik wolontariuszy. — Nietypowe zjawiska. Deadberry nam świadkiem. udźwig: 70 (k100) + 2 (sprawność) = 72 suma przeniesionych kartonów: 6/15 |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios