Półokrągły stolik przy oknie Samotny, postawiony w najdalszym kącie stolik. Być może kiedyś służył jako pełny, ale ktoś go zniszczył przy okazji pijackiej burdy, i w ten sposób stał się tylko połową doklejoną do brudnej, obdrapanej ściany. Idealne miejsce, jeśli ktoś chce sobie wypić w samotności, albo w bardzo niewielkim towarzystwie, i przy okazji popatrzeć przez brudną szybę na równie brudną ulicę. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
13 czerwca 1985 Podana data była dosyć precyzyjna jak na odległy termin, ale przez to chyba było łatwiej zapamiętać, bo była niespodziewana. Tak czy inaczej, kiedy w końcu na skłot dotarła to i tak wygrzebała z torby jeden z zużytych już pergaminów, zapisując na brzegu datę i godzinę, bo przy nadmiarze obowiązków, które miała, kręceniu się w poszukiwaniu pracy i kręceniu się bez celu, mogłoby jej jeszcze z głowy wypaść w międzyczasie. Tak naprawdę nie czuła, żeby przyjechała do Saint Fall bez sensu, bo co rusz los rzucał jej pod nogi może nie kłody, ale na pewno zagwozdki. I póki co do podobnych tematów się sprowadzały, była więc skłonna uwierzyć, że w końcu ktoś nad nią czuwa. Trzydzieści pięć lat, czy ile tam, przeżyła bez opatrzności, czas najwyższy, żeby się coś zmieniło. Dzielnice w typie Sonk Road znała aż za dobrze, bo takich w Bostonie nie brakowało, chociaż skłamałaby gdyby powiedziała, że przebywanie w takich było jej kompletnie obojętna. Była do tych okoliczności patologicznych przyzwyczajona, co nie oznaczało, że czuła się w nich swobodnie i bezpiecznie. Nie tak dawno odwiedziła w okolicy "Alibi", ale musiała przyznać, że "Nine Fine" to jest jakiś finałowy boss obskurnych pubów. Przedrzeć się przez salę pełną pijaczków nie było łatwo, zwłaszcza, że jej przyszło jak zwykle mimo uszu puszczać komentarze o jej dupsku wielkim czy inne tego pokroju. Mimo uszu, bo tu przyszła w konkretnym celu, a nie, żeby czas własny i dolce trwonić na piwo, wtedy jej wkurw z głowy przeniósłby się do czynów. Zamknij mordę do jednego czy drugiego dziada musiało wystarczyć, kiedy odbierała swoje średnio zimne i średnio smaczne piwo przy barze, szukając wolnego stolika, bo nie będzie siedzieć o suchym pysku i czekać na żółwia ninja. A na wypadek gdyby się w ogóle zjawił to przynajmniej będzie mogła komuś powiedzieć, że w Nine Fine piwo jest tanie, ale przynajmniej niedobre. Czy na czas przyszła, czy za wcześnie, czy on się spóźnia - nie wiadomo, bo jak już ustalono ani Romola zegarka nie ma, ani nie potrafi z niego korzystać, o ile nie ma cyfrowego wyświetlacza. To nic, bo i tak ma co robić, wyciągając swoje chaotyczne notatki z metod konsekracji, nabazgrane jak kura pazurem, bo w Romoli wszystko jest ładne poza jej pismem, które sama potrafi tylko rozczytać. Mruczy pod nosem części modlitw, żeby się na następny raz nie pierdolnąć, bo podobno praktyka czyni mistrza, tak słyszała, bo jedyne, co sama potrafi bardzo dobrze, to przemieszczać się na motorze. I pływać, ale nie uznaje tego za talent, a powinna. W końcu równie dobrze mogłaby nauczyć się pływać marnie. Na chwilę głowę podnosi, rozglądając się krótko, bo nie jest pewna po prawdzie, czy rozpozna faceta. A co jak brodę zgolił? Najlepiej pamiętała jakiego był wzrostu, a z tego wieczoru zapamiętała głównie twarz gwardzisty. Dwie w głowie twarze miała wyryte i nie zamierzała się na razie ich pozbywać. Jeszcze się jej przydadzą. |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : pracownica antykwariatu, grajek uliczny
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Data rzeczywiście była precyzyjna i na dodatek pomalowana brzydką farbką wygody. Spotkać Lanthiera poza Cripple Rock to jak znaleźć srającego w krzakach Yeti; ktoś podobno widział, ktoś podobno wie, ale jedyny dowód rzeczowy to zdjęcie o jakości, która sugerowała pstryknięcie go z pomocą szyszki. Istniało dokładnie trzy powody wizyt Ronana w mieście — odwozi synów do szkoły, żonę do pracy albo siebie do klubu bokserskiego. Wizyty w sklepie, na stacjach benzynowych albo u teściów się nie liczą; to tylko chwilowe niegodności, które musi pokonać, żeby wrócić do drapania barghestów za uszami. Godzina na zegarku — dziś go ze sobą zabrał i, kto wie, może nauczy kogoś z niego korzystać — wykreśla prawdopodobieństwo odwożenia gremlinów do szkoły. Przewieszona przez ramię torba sama udziela odpowiedzi na zagadkę; wciśnięte do środka rękawice udały się na zasłużony spoczynek po dwóch godzinach okładania sparing partnera po mordzie. Biedny Kyle; kiedy wchodził na ring, nie seplenił. Wypatrzenie Romoli w tłumku lokalnych koneserów trunków średnioprocentowych i niskosmakowych nie jest szczególnie trudne — stolik pod oknem wytworzył wokół siebie aureolę zainteresowania. Promień rażenia dociera nawet do baru; typ za nim oderwał wzrok od kobiety dopiero na szelest pięciodolarówki. W obecności gwardzistów, z upierdolonym wężykiem motocykla i zasmarkanym chłopakiem na głowie, Ronan przegapił tę aurę — teraz, w drodze do stolika, nie potrafi określić, czy to zasługa obskurnego wnętrza, na tle którego Romola wygląda jak świeża naklejka na zderzaku, czy coś więcej; coś, co przecież zna od lat. — Jestem zaskoczony — tym, że przyszła czy stanem gospodarki Ugandy? Jedno nigdy nie wyklucza drugiego. — Jeszcze cię nie obsiedli? Liczba mnoga nieprzypadkowa, zamierzona i potwierdzona empirycznie — od przekroczenia zbutwiałego, chyba zarzyganego i ewidentnie obszczanego progu Nine Fine, Lanthier naliczył ośmiu wgapionych w stolik przy oknie delikwentów. Osiem to prawie nieskończoność — wystarczy ją kopnąć, niech leży — i dokładnie tyle czasu mija, zanim trochę nachalny, trochę niedomyty, trochę obrażony na cały świat barman napełnił kufel nie—trochę—ale—na—pewno chujowym piwem. Szkło na brzegu ma smugę szminki; przez pięć sekund Ronan rozważa zrewidowanie priorytetów, powrót do Cripple Rock i spędzenie nocy na sadzeniu choinek. W szóstej obraca kufel w dłoni — z dala od fantomowych ust obcych kobiet — i pociąga łyk browara. Przynajmniej on sprostował oczekiwaniom; świat wokół nich się zmienia, paskudny smak trwa zawsze. Krzesło naprzeciwko Romoli świeci pustkami i to jedyny blask, który w sobie zachowało; sądząc po ilości rys, przyklejonych gum i śladów po płynach nieznanego pochodzenia, służy w Nine Fine dłużej, niż Ronan ma lat. Skrzypiący protest zdezelowanego drewna może oznaczać, że to albo zaraz zapadnie się pod dupą Lanthiera, albo odwdzięczy się drzazgą wbitą w losową część ch— —olewki w bucie. — Powiedz, że w międzyczasie spotkałaś Louisa i potrąciłaś go na przejściu — ocenianie ludzi na pierwszy rzut oka nigdy nie leżało w zakresie zainteresowań Lanthiera, ale Romola ma w twarzy coś, co pozwala przypuszczać, że gdyby natknęła się gwardzistę na ulicy, nie wyszedłby z tego spotkania o własnych siłach — o ile w ogóle. Tyle wystarczy, żeby zostać w Sonk Road późnym wieczorem po treningu w Stalowej; klub bokserki był dziś pusty, worek treningowy kołysał się smętnie pod zderzeniem z pięściami Lanthiera, a przeciążone mięśnie rwały tym przyjemnym gatunkiem bólu, przez który rano będzie stękał przy próbie zawiązania buta. Wszystko ma cel — trening, wystawienie ciała na próbę, nawet to chujowe piwo. Romola nie pała ciepłymi uczuciami do Gwardii, więc Ronan — w imię i dla Matki — zamierza ukierunkować niechęć. Jej gniew to smaczne paliwo; Lanthier spróbuje dziś sprawdzić, czy może nim podlać ogień rewolucji. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Jest zaskoczony i Romoli w pierwszej chwili ciśnie się na język niby czym, bo co może zaskakiwać w takim barze obskurnym, czego by już wcześniej nie doświadczył. Może tym, że inaczej ją zapamiętał, bo ona z pewnością to mogłaby powiedzieć o nim, chociaż sama sobie winna, całą energię skupiła na niechęci do gwardzisty, nie pozostało za dużo na towarzysza wątpliwej jakości przygody. Ma okazję nadrobić, więc gdy wielkie cielsko siada naprzeciw niej na skrzypiącym krześle Romola skupia na twarzy Ronana wzrok. Wypada pamiętać kolegów. - Próbowali. - Przyznaje zgodnie z prawdą i też nie jest to coś, do czego nie byłaby przyzwyczajona od czternastego roku życia, chociaż myślała, że im starsza będzie, tym mniej będzie to obrzydliwe, ale niezależnie od wieku spojrzenia ochlejusów są tak samo odstręczające. Tym bardziej docenia ilekroć spotka jakiegoś przedstawiciela płci gorszej, który nie zachowuje się jak goryl niedorozwinięty kierujący się w życiu tylko chęcią przedłużenia gatunku. - Niestety nie, ale pracuję nad tym. - Prawda. Romola ma w twarzy coś, co sprawia, że ludzie uważają ją za mściwą i wiem to już z którejś sesji, a może to nie twarz, może cała jej aura hostessy, której się nie udało znaleźć sugar daddy'ego więc zgorzkniała i teraz po nocach łazi w ciemnych zaułkach za mężczyznami, żeby nie czuli się bezpiecznie. Nie robiła tego. Ale mogłaby. Można by uznać, że żartuje, że to takie przekomarzanie tylko, haha bo wiecie, jak go spotkam to nogi z dupy powyrywam, ale nawet ten ton lekki nie tuszuje tego, że chętnie by to zrobiła. Byłoby po chłopie, gdyby tylko go chociaż blisko kałuży spotkała, ale zbiegi okoliczności mają to do siebie, że nie przytrafiają się często, więc nie mogła liczyć na zrządzenie losu, a własny spryt, a żeby z tego skorzystać, potrzebowała jeszcze pomocy bardziej uzdolnionych czarowników. - Ale spotkałam kogoś innego. - Temat, który jej nie daje spokoju od jakiegoś czasu, a nie bardzo ma do kogo się z tym zwrócić i pomyślała, że mogłabym do niego, ale poza wyznaczoną datą spotkania nie miała żadnej inne możliwości kontaktu, bo i po co mieliby się wtedy wymieniać skrzynkami pocztowymi czy numerami telefonu (którego Romola nie posiadała) skoro chodziło tylko o piwo. Romola odsuwa na bok swoje szpargały, jakiś pergamin spada na podłogę która kiedyś pewnie miała jakiś kolor, teraz ma tylko szarą fakturę. Nie zważając na pergamin kładzie dłonie na płasko na stoliku, nachylając się w stronę mężczyzny, nie zauważając, że jej łokieć niebezpiecznie blisko jest kufla z piwem, którego połowę już wypiła. Musiała połowę, pewnie na raz, żeby w ogóle poczuć jakikolwiek smak, bo po łyku wypadała woda z aromatem starego chmielu. - Powiedz mi, co to jest "Wolność 1666"? Spotkałam mężczyznę i było tam graffiti. Czerwoną farbą. No, rozmawialiśmy krótko o herezji i trójkątach? Chodzi o to, że ten napis, był, że to była... jakaś anomalia wiesz o co chodzi? Nie wiesz, to ci powiem. - Romola westchnęła, prostując się i sięgając po kufel, który faktycznie potrąciła, ale zdołała złapać i upić solidne dwa łyki. Gdyby się jeszcze nie zorientował byłaby fatalną towarzyszką do oglądania filmów i streszczenia fabuły. Ale wynikało to z faktu, że sporo w niej ta sytuacja wywołała emocji, innych niż podczas spotkania z gwardzistami. - To było takie... pranie mózgu w sprayu. - Sięgnęła do swojego notatnika i pergaminów, kartkując je szybko, ale nie znalazła tego, czego potrzebowała, więc grzebie w plecaku, w którym przewalają się rzeczy bardziej i mniej potrzebne i w końcu wyjmuje wizytówkę z adresem kliniki Leandra, trochę pomiętą, którą zaraz prostuje dłonią na stoliku i podsuwa Ronanowi. - To ten gościu. Trochę mnie podszedł, czy mnie nie wkurwia jak mi ktoś dyktuje jak mam żyć, więc zamazaliśmy ten napis, bo mnie, jak już wiesz, wkurwia, wiesz o co chodzi. - Znowu po kufel sięgnęła, i zaczęła pić jak dzieciak spragniony po wyczerpującej zabawie na bosiku, nie spuszczając wzroku z Ronana, aż odetchnęła ciężko, odkładając puste szkło, bo już jej tchu brakło po tych haustach. |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : pracownica antykwariatu, grajek uliczny
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Oni próbowali, ona się nie dała — historia starsza od kraju, który lubią nazywać najwspanialszym narodem świata (gówno prawda). Kilka spojrzeń odkleja się od Romoli — kilka innych stara wyżłobić w tyle łba Lanthiera nierówne dziury, ale ten bar to nie Rezerwat; te małe, zachlane bestyjki szybko tracą zainteresowanie. — Kundle mają krótkie łańcuchy. Szukaj w Deadberry — to tyle na temat gwardzistów, chuj im w dupę, ważniejsze tematy kołyszą się na brzegach brudnych kufli — coś o końcu świata, o walce o wpływy nad nim, o potencjalnych rekrutach i opowieściach o ostatnich przygodach Romoli. Spotkała kogoś innego; niepozorne słowa, ciągle się kogoś spotyka, chociaż zwykle nie przy okazji ratowania gówniarzy przed kościelnymi psami. Spotkała kogoś innego, a teraz grzebie w bibelotach i rozsiewa wokół siebie dodatkową warstwę aury — teraz na pierwszy plan wysuwa się chaos, któremu Lanthier nie przeszkadza, niech się dzieje, podobno z tego powstał świat, a przynajmniej tak twierdziłby jakiś nawiedzony Grek, gdyby tylko dołączył do rozmowy. Spotkała kogoś innego, więc teraz zadaje pytanie, które sprawia, że Ronan prostuje się na krześle — ryzykowne, biorąc pod uwagę, ile w życiu przeszedł ten mebel — i rozgląda na boki. Nie dostrzega nikogo, kto przysłuchiwałby się ich rozmowie; nikogo, kto ciągle interesowałby się dwójką nachylonych nad obskurnym stolikiem znajomych—nieznajomych. Wolność 1666 to sygnał — głównie do tego, żeby przysunąć krzesło bliżej stołu i podziękować Lilith za wybranie tego wciśniętego we wnękę, oddalonego od wszystkich i wszystkiego kawałka drewna. — Mm—hm — gówniane piwo, gówniane samopoczucie i tylko prawda — cisnąca się na usta — z perspektywą na milszy epitet. Lanthier nie zna dokładnego znacznie sloganu, ale sam fakt, że Romola uznała go za mieszający we łbie, budzi podejrzenia; nie znalazł się tam przypadkowo. — Pierwszy raz słyszę o tym haśle, a historyk ze mnie taki, co z ciebie abstynentka — wcale nie gapi się na pusty kufel Romoli, a skąd; zerka tylko (bo jest ogromny). — Ale każdy z nas powinien znać rok, w którym Aradia poświęciła życie, żebyśmy mogli mieć to. Uniesiona do szyi dłoń zastyga na wysokości piersi; krótkie stuknięcie w ukryty pod materiałem pentakl uwydatnia znaczenie szeptanych słów. — Plan zakładał, że magia spłynie na cały świat, ale wrót nie otwarto na oścież. To, co wylało się przez uchyloną wyrwę, wystarczyła tylko dla wybranych — słowa tak ciche, że w hałasie baru i za sprawą nachylonych nad stolikiem głów tak naprawdę nie istnieją; Romola musi się skupić, żeby usłyszeć szept Lanthiera. — Wolność może nawoływać do uwolnienia całości mocy, jak zakładał pierwotny pomysł. Dlatego Leander — na wizytówkę zerknął tylko raz; widok nazwiska van Haarsta odcisnął na ustach lekki uśmiech — zapytał, czy nie masz dość podrygiwania w rytm kościelnych organów. Nie dość, że kurewsko dawno je nastrajali, to na dodatek nie grają Modern Talking. Uniesione na Romolę spojrzenie nie pobłyskuje uśmiechem — Ronan wygląda, jakby zaszkodził mu browar, ale słowa muszą płynąć dalej. Skoro Leander zaczął siać ziarno, Lanthier podleje grunt; niekoniecznie toksycznym pseudochmielem z kufli. — Są w tym hrabstwie ludzie, którym zależy na zrealizowaniu tego planu. Chcą uwolnić całość magii i zalać nią świat, wszystko po to, żeby zadowolić ego Lucyfera — to jednak nie piwo; ten grymas wymierzono w każdego idiotę otępionego narracją Lucyfera. — W imię swoich idei podcierają sobie dupę sprawiedliwością społeczną, a niektórzy z nich wykorzystują władzę Kościoła i Kręgu, żeby po trupach czarowników zrealizować pomysł podzielnie się magią— Zerknięcie w tył — tam, gdzie większość zachlanych klientów kołysze się na swoich gównianych stołeczkach, chla gówniane piwo i ma gówniane myśli — ma w sobie wiele; głównie odradzę. — Z nimi. Ten świat cierpi na wiele chorób — idea oddania magii ludziom, którzy ledwie zasługiwali na to miano, była jedną z nich. — Wyobrażasz sobie, co ta banda zachlanych łbów zrobiłaby z darem, który z miesiąca na miesiąc wciśnięto im w ręce? Ronan ma kilka pomysłów; żaden z nich nie kończy się radosnym śpiewaniem peanów pod adresem Piekieł. Obracany w dłoni kufel zastyga — Lanthier ma tylko sekundę na zastanowienie się, czy mówić dalej i kolejne dwie na upewnienie, że wciąż są sami, wciśnięty w ten zapomniany przez boga i Matkę kąt. — Po ponad trzech wiekach od nieudanego rozwarcia wrót, Lucyfer zmienił zamysł. Władza, którą zyskałby dzięki rozlaniu magii na cały świat, ma należeć do niego i tylko niego. Łyk dla wypłukania z gardła odrazy i drugi — dla opróżnienia szkła. — Zagadka za kolejny kufel — Romola nadal siedzi naprzeciwko i ten fakt — że nie wyszła, nie przerwała mu, że zaczęła szukać odpowiedzi na własną rękę — musi wystarczyć. — Jak myślisz, kto sprzeciwił się tyranowi? Od tego, czy zgadnie, zależy znacznie więcej niż kolejka taniego browara. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Szukaj w Deadberry jest doskonałą wskazówką, z której bardzo możliwe, że skorzysta, ale nie było co drążyć tematu, dopóki żadne z nich nie spotkało psa z gębą ohydą i jeszcze bardziej odrzucającą osobowością. Romola więc tylko kiwa głową na znak, że zapamięta i dzięki bardzo. W końcu znał się na okolicy lepiej niż ona. Ona wciąż tu była świeża, co to są, panie kochany, trzy, cztery miesiące. To nic. Za krótko, żeby sobie życie ułożyć, za krótko, żeby w plecaku posprzątać, ale wystarczająco długo, żeby poznać mężczyznę, który się nie jawił w jej oczach jak cała reszta smalców, skończonych idiotów. Gdy Ronan się rozgląda siłą rzeczy sama kontrolnie wodzi spojrzeniem po sali, na chwilę, na moment, nim kontynuuje opowieść, ale raczej nikt nie był tutaj zainteresowany tym, co miała do przekazania, a tym, co miała pod t-shirtem. On się prostuje i przysuwa, więc Romola lekko dupę podnosi, łapiąc za krawędzie swojego stołka, krok w bok, bliżej rozmówcy, tyłem do tłumu, siada głośniej niż by chciała, ale jakie to ma znaczenie w gwarze pubu. A sprawa ważna i wyraźnie wymagająca większej dyskrecji. Prześlizguje wzrokiem na ukryty pod koszulką Ronana pentakl i głową kiwa, aha, zgadza się. Przecież to akurat wie, a żaden z niej historyk. Nachyla się do szeptu, w końcu wzrok przenosząc z ronanowej twarzy na brudny stolik, bo łatwiej jej słuch wytężyć kiedy przestanie skupiać wzrok na rysach mężczyzny. Mówi klarowniej, chociaż nie wprost i Romola tylko się utwierdza w przekonaniu, że przynajmniej raz z odpowiednią sprawą do odpowiedniego fiuta się zwróciła. - Wiem, ale... - Krótkie spojrzenie podniesione na Ronana sprawia, że milknie i pozwalała mu kontynować bez pytań na razie, bo zaraz i tak, nawet jeśli niezadane, to na nie odpowiada. Wie, ale po co mówił jej o tym wszystkim człowiek z wizytówki, tylko siejąc w głowie Romoli siarno niepewności, a z każdym słowem tylko bardziej brwi marszczy i ogląda się na ochlejmordy w barze. Z nimi? Miałaby się dzielić darem z nimi? Jakby nie dość już gardziła gatunkiem menela pospolitego, bez znaczenia, czy chodził w drogim garniaku i udawał, że ma klasę bo miał nazwisko, czy łaził od dziesięciu lat w tych samych, obsranych gaciach. - Wiem. - Wraca spojrzenie do Ronana, zaglądając w oczy mu głęboko, żeby i on mógł w jej zajrzeć, bo wiem co by zrobili, zobacz. W głowie ma bardzo dynamiczną projekcję krzywd wielkich i większych wyrządzanych z głupoty i dla zabawy, kobietom jej lub nie podobnym, ludziom o wiele słabszym i bezbronnym, jak chłopiec z zaułka. Zbyt wielu łażących już po świecie czarowników nie zasługiwało na swój dar w najmniejszym stopniu i na samą myśl w Romoli gotuje się krew i tak już gorąca. On dużo mówi, ona wyjątkowo się nie wtrąca ani nie plecie, bo gdy już chce, to temat płynie dalej. Więc słucha dalej, skracając dystans po opróżnionym przez mężczyznę kuflu i wszystkie trybiki w głowie Romoli pracują już na najwyższych obrotach. Nie była dobra w zagadki. Ale to nie była zagadka. Nie, kiedy zapamiętywała dobrze, co jej się ostatnimi czasy przytrafiało. - Mówiłeś chłopcu o psach Lucyfera. - Och, to zapamiętała doskonale, nie była pewna, czy nawet nie lepiej niż chłopak, który pod siebie jakieś resztki już srał po całym starciu z gwardią i późniejszą rozmową z nimi. Albo z nim, bo sama tylko się przysłuchiwała, ani nie protestując, ani nie przytakując. Mówił chłopcu o psach Lucyfera, o którym teraz wypowiada się z odrazą, kto więc mógłby stać w opozycji do Pana, o którym Ronan nie miał pochlebnego zdania. Delikatnie mówiąc. - I że ratunek zawdzięcza Lilith. - Romoli szept prawie ją w wargi parzy od nadmiaru bodźców i przetwarzania informacji. Przysłuchiwała mu się przecież uważnie, ale ma wrażenie, że teraz wie mniej jeszcze niż wtedy. Z drugim kuflem muszą przyjść kolejne wyjaśnienia, obiecał jej tego browara. Romola nachyla się tak, że bliżej już nie wypada nawet w spelunie, ale ryzykuje potencjalnym podsłuchaniem, więc przestrzeń osobista małe ma tu znaczenie. - Nie chcę tego. Magii na cały świat. - Nie musiała kończyć szkoły, żeby wiedzieć z życia, z ulicy, jak wyglądałaby rzeczywistość takich odmieńców jak ona, gdyby się cała fala zbyt pewnych siebie osobników zebrała, nieznosząca ani innych opinii, ani odstępstw od normy. Ostatnio zmieniony przez Romola Lanzo dnia Nie 12 Sty - 18:33, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : pracownica antykwariatu, grajek uliczny
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Ona milczy, on mówi — co za antyszowinistyczne połączenie. Ona milczy i słucha; on mówi i wierzy — czasem wystarczy dokładnie tyle. Szeptane w wąskiej przestrzeni słowa znikają w naturalnym burdelu spelun podobnych do Nine Fine — ktoś tłucze szklankę, ktoś wybucha śmiechem, ktoś beka i zaczyna czkać, ktoś od tego bekania nazywa kogoś świnią z mordą mopsa, ktoś trzaska drzwiami, ktoś śpiewa Dolly Parton, ktoś każe mu zamknąć ryj. Nikt nie zwraca uwagi na wciśnięty pod okno stolik; niemagiczni, wbrew temu, w co wierzą oszołomy Lucyfera, są ślepi i zapatrzeni w siebie. Magia tego nie naprawi. Lanthier kiwa krótko głową, między zarostem i ostatnim łykiem piwa gubiąc uśmiech; Romola łączy kropki, a za kilka pociągnięć ołówka na obrazku wyłoni się podobizna Matki. Ronan mógłby powiedzieć, że jest piękna, ale to delikatne niedopowiedzenie — widział ją dwukrotnie. Dwa razy był przekonany, że nie zobaczy w życiu nikogo i niczego doskonalszego. Co powiedziałaby na widok własnego syna, który słowo nie—boże szerzy w spelunach, traktując współczarownicę na równi z sobą? (Dobra robota, dziecko). Romola rozgląda się po sali i wraca wzrokiem do Lanthiera; na kilka sekund znika brud dookoła, są tylko oni — wpatrzeni we własne źrenice, jakby spodziewali się zobaczyć w nich prawdę. Oczy to podobno zwierciadła duszy; Ronan odkrywa, że ta konkretna szuka celu, zemsty albo sprawiedliwości. Żadne z nich nie wyklucza się nawzajem. — Do browara dorzucę orzeszki za dobrą pamięć — za te psy i za zawdzięczanie ratunku Lilith zasłużyła na znacznie więcej — dajmy na to, na nowo odkrytą wiarę. Ronan wie, że dopiero wciska ziarno w glebę; wie też, że Romola wygląda na kogoś, w kim przekonania i nienawiść rosną tak samo prędko. Po kilku sekundach wie coś jeszcze — łączy ich znacznie więcej niż brudny stolik, uratowany chłopak i życzenie Louisowi—gwardziście, żeby wpadł pod glebogryzarkę. Nie chcą magii na całym świecie; chcą magii dla tych, których wybrała sama — bez względu na to, czy trzysta, czy trzydzieści lat temu. — Prawidłowa odpowiedź. Pusty kufel zatacza na blacie leniwe półkola — Ronan trzyma szkło między palcami i kręci nim nierówne okręgi; Krąg to jedno z głównych siedlisk wiary w Lucyfera, ale są wśród nich ci, którzy mają dość traktowania innych jak statystów w przedstawieniu. Bloodworth, Lanthier, gdzieś się zgubili zawsze wierni Matce Faustowie; to nieliczne nazwiska, ale nie szkodzi. Tych bezimiennych jest więcej — ci bezimienni są prawdziwą siłą kowenu. — Dar, który posiadamy, nie powinien być oddany w ręce tych, którzy nie potrafią go zrozumieć. Płonące w Salem stosy to dostateczny dowód — co zrobią teraz, kiedy z dnia na dzień posiądą moc, której nie rozumieją? Uwierzą w samozwańczych apostołów kowenu dnia? Nie lękajcie się, chcemy wam pomóc, przychodzimy w pokoju? — Lilith stara się zapobiec planowi Lucyfera. Gromadzi czarowników, którzy rozumieją zagrożenie. Ronan kładzie nacisk na gromadzi; Romola musi zrozumieć, że to czynny proces. — Czarowników, którzy wiedzą, że magia w niepowołanych rękach zniszczy wszystko, co zdołaliśmy osiągnąć. Powinien powiedzieć — zniszczy cały świat i nawet by nie skłamał. — Czarowników, którzy chcą stanąć do walki ze skorumpowanym Kościołem. Z nepotyzmem. Z podziałem naszego społeczeństwa na kasty. Są lepsi, gorsi, najgorsi; nie tylko przez nazwiska, pochodzenie, kolor skóry, ale też — albo głównie — odmienności. Przez setki lat wmawiano im, że zwierzęcopodobni i syreny to nie ludzie — aż naprawdę zaczęli w to wierzyć. Ronan każdego dnia budzi się z myślą, że za kilka lat jego synowie mogą odkryć w sobie dar odmienności; co wtedy powie im to spierdolone przez Kościół i Krąg społeczeństwo? W kowenie są ci, którzy chcą walczyć o lepsze jutro dla siebie; są też ci, którzy robią to dla własnych dzieci. Ronan nie musi znać pobudek Romoli — chce wiedzieć wyłącznie jedno. — Jesteś kimś takim? |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Za bardzo skupiona jest na treści, żeby w ogóle zrozumieć, jak długo słucha z uwagą słów jakiegoś mężczyzny, co w teorii przecież byłoby dla niej zupełnie nie do pomyślenia. Być może, po prostu, to, co mówi oddziela go od całej prymitywnej bandy za ich plecami grubą ścianą. Szkoda, że nie na tyle grubą, aby ochlejmordy zagłuszyć, ale Romola jest przyzwyczajona do takiego stężenia hałasu. Spędziła większość życia w Bostonie i to tej nieprzyjemnej części (o ile jakaś była przyjemna), więc Nine Fine, może i nie jest dla niej pestką, bo wciąż jest obskurny, ale nie jest też dla niej obcym doświadczeniem. Orzeszki dorzucone do piwa zbijają ją z tropu i Romola na chwilę brwi marszczy, przenosząc spojrzenie na opróżniony kufel po piwie. Co? A. - Ja pójdę. - Postanawia, może trochę zniecierpliwiona, bo wyrwana ze strumienia myśli, które tak daleko już odpłynęły od złota płynnego w kuflach, że musi się skupić, aby się w ogóle z tego rytmu nie wybić. Może trochę nie chce, żeby sam odszedł i zostawiłby ją tu samą, bo zaraz albo ktoś by się dosiadł, albo ona ochłonęłaby za bardzo. Albo zostawiłby ją tu samą z milionem pytań. Powodów jest kilka i zanim się w głowie nagromadzą wyciąga jeszcze dłoń do mężczyzny, tu połóż hajs, przecież nie będzie za to sama płacić. Zresztą zgadła, obiecał. Krzesło protestuje głośno kiedy Romola odsuwa się i rusza w stronę baru, zaciskając zęby kiedy sprawne lawirowanie między pozostałymi gośćmi i ich krzesłami utrudnia jej wielkie dupsko, ale dopóki nie czuje na nim żadnej łapy, to jest w stanie przeżyć tę podróż do baru i z powrotem. Byle jak najkrócej, bo cały hałas tego miejsca w końcu dociera do niej ze zdwojoną siłą, kiedy przy barze już stara się czekać na swoje dwa, chujowe piwa cierpliwie. Ignoruje jakąś niewyraźną zaczepkę z lewej, oglądają się przez ramię w kierunku stolika przy oknie, sprawdzając czy on jeszcze tam jest. I stolik i Ronan. Nie zdziwiłaby się absolutnie, gdyby zwiał. Kufel, który pojawiał się gdzieś w zasięgu kąta oka Romoli (bo ma kąt oka), zwraca jej uwagę na bar i czeka chwilę jeszcze, na drugi. Droga powrotna do stolika jest trudniejsza bez asekuracji rąk, ale pokonuje ją nawet nie wylewając nikomu na głowę ani kropli. A w zasadzie prawie, bo stawiając kufel przed Ronanem, na miejsce tego, którym się bawi, z trochę za dużym rozmachem, piana zaczyna w końcu spływać po zewnętrznej szklanej ściance. Może to i dobrze, jakiś brud zmyje, chociaż na tym przynajmniej nie ma śladu pomadki. - Kontynuuj. Łyk talentu, Romola ze swoim kuflem już przy wargach siada, a po konkretnym łyku przysuwa się znowu na miejsce, skracając dystans. Widać na sucho słuchać jest o tym ciężko, albo to Romola myli rodzaje pragnienia. - Mieszkałam w Bostonie, nie musisz mi o tym mówić. - Poznała w życiu aż zbyt wielu ludzi, którzy mając chociaż do skrawka magii dostęp, zrobiliby z niej najgorszy użytek. I wcale nie myślała o ludziach pokroju bywalców Nine Fine. O nich też, rzecz jasna, ale w dużej mierze o tych, którzy i tak już mieli w życiu za dużo i bardzo często nie osiągnęli tego sami. Politycy, celebryci, kierownicy smażalni ryb. Romola znowu dłonie kładzie na płasko na blacie stołu, nachylając się do szeptu, bo nawet ona nie jest taka głupia, żeby nie zrozumieć, że ta rozmowa mogłaby ich wpędzić w solidne kłopoty, gdyby dotarła do nieodpowiednich uszu. A zdaje się, że tutaj wszystkie są nieodpowiednie. Na szczęście skupione na Dolly Parton i przekleństwach sąsiada. - Jak Lilith gromadzi czarowników? - Bardzo ją to intryguje Ronan wie, jak słowa dobrać, żeby tylko gniew Romoli podsycić, bo kasta działa na nią jak płachta. Brwi marszczy przyglądając się mężczyźnie i z całą pewnością jest trzecią twarzą, której się dobrze w tym mieście przyjrzała, chociaż nie grożą mu z jej strony żadne złorzeczenia. - Widziałeś jak rozmawiałam z gwardzistami na temat tego szczeniaka. Ronan, ja nienawidzę dzielenia naszych na lepszych i gorszych. Powiedz mi, co mam zrobić. - Romolę sprowokować jest łatwo jeśli się nie wie czego nie mówić, a jeszcze łatwiej, gdy się już zrozumie, co powiedzieć dokładnie. Nie musiała skończyć szkół, żeby wiedzieć, jak ludzie funkcjonują i rozumieć, kiedy się w ich słowach kryły drugie dna, a Ronan przecież wyraźnie za dużo wie, jak na przypadkowego czarownika z teoriami z dupy, na temat tego czego chce, a co nie i co robi Lilith. Do głowy jej nie przyszło, że mogłoby chodzić o prawdziwą wolę Matki, absolutnie. Romola myśli, po prostu, że najprędzej trafiła na podziemie chcące walczyć z korupcją w Kościele. |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : pracownica antykwariatu, grajek uliczny
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Abraham Lincol mu świadkiem, że przecież by poszedł — piwo i orzeszki schodzą na drugi plan, kiedy za kark łapie go Matka i mówi no, no, spójrz tylko. Ronan patrzy i widzi; dłoń wyciągniętą po banknot i zmięte pięć dolarów, które odruchowo wyciąga ze spodni. W Nine Fine drogie były tylko testy na przypadkiem złapane z muszli klozetowej STD; pięciodolarówka za zryw wolontariatu Romoli to dość, żeby kupić po kuflu. To przy okazji wystarczająco, żeby dorzucić do puli kilka minut na namysł. Lanthier nie spodziewał się po tym spotkaniu wiele; plan zakładał pociągnięcie za język, wychwycenie nazwiska, rozeznanie wśród innych członków kowenu czy ktoś ją zna, kojarzy, poleca i dopiero wtedy — być może — wyłożenie na stół (mniej upierdolony niż ten w spelunie) wszystkich kart. Romola zmieniła zasady gry; wizytówka od Leandera, tamto graffiti, ta niepodrabialna niechęć go wszystkiego, co kościelne. To wszystko było częściami składowymi do przekonania Ronana, że tamten spierdolony w motocyklu wężyk był interwencją siły wyższej; Lilith gmerała mu przy kołach, kiedy płacił za benzynę. Pusty kufel zastyga, kiedy jego pełny brat—bliźniak łupie o stół z impetem. Wracają do punktu wyjścia — ramię w ramię, głowa do głowy, szept do szeptu. Przerwa w nadawaniu nie ostudziła zapału; Romola pyta jak?, a Lanthier gryzie się w język. Zanim nadejdzie kowen, trzeba uwierzyć. — Pierwszy warunek to wiara. Kiedyś Matka przychodziła do szczególnie zasłużonych w walce o swoją sprawę w snach, ale— Odkąd znalazła się tu, na ziemi, trudno dostać się do śpiących głów. — Teraz polega na tych, którzy mówią w jej imieniu. Milczenie Ronana to wymówka uniesionego do ust kufla; nie zasłoni nim ostatnich dziesięciu minut monologu. Romola ma rację — Lanthier widział, jak rozmawia z gwardzistami i właśnie dlatego tu trafili. Widział, jak zareagowała na jego słowa o kaście i właśnie dlatego wciąż rozmawiają. Widział, jak szuka odpowiedzi — i właśnie dlatego zamierza ich udzielić. — To nie może być pochopna decyzja. Popierając Lilith, odrzucasz Lucyfera, a wszystkie prośby, modlitwy, wiarę i działania oferujesz wyłącznie Matce — często się modlisz, Romola? Nie wygląda — nie szkodzi. Zacznie, kiedy zrozumie, do kogo kierować swoje słowa i że niepotrzebny jej do tego gmach kościoła. — Do tego możesz znaleźć się na celowniku tych, którzy stoją po przeciwnej stronie barykady. W trosce o własne i cudze bezpieczeństwo, nie mów nikomu o tym, co dziś usłyszałaś. Nawet, gdyby powiedziała, niewielu uwierzy; nawet, gdyby podała jego imię, niewielu je zna. Ronan wie, że tego nie zrobi — nie dlatego, że ufa bezgranicznie przypadkowym znajomościom z parkingu przy stacji benzynowej. Dlatego, że widzi, co Romola ma w oczach; tego gniewu na wszystko, co dzieje się wokół nich, nie da się podrobić. — Daj sobie czas na zastanowienie. Musisz uwierzyć w misję Matki, zanim zaczniesz ją wykonywać — on też musi uwierzyć, że chce wciągnąć w ten konflikt kolejne życie; chociaż wie, że nie ma wyboru, do samego końca stara się dać go Romoli. — To sięga głębiej, niż mogłem powiedzieć na tym kurewskim krzesełku. Wszystko, co nawiedza Hellridge od końca lutego, to dowody na wojnę, która już trwa. Jeszcze ukryta przed spojrzeniami; nadal niewidoczna dla tych, którzy nie znają ryzyka, ale rzeczywista i w tej rzeczywistości okrutna. Ronan też jest okrutny — mówiąc o tym, namawiając, rekrutując, świadomie stawiając cudze życia pod wielkim znakiem zapytania. Jest, kurwa, przeokrutny i doskonale o tym wie, ale dokładnie tak wygląda oblicze wojny. — Spotkajmy się za dwa tygodnie w Cripple Rock. Jeśli nadal będziesz chciała wybrać stronę Matki, a do gniewu dodasz wiarę, powiem całą prawdę i tylko prawdę. Cuchnącą prawdę; prawdę—wyrok. Od tamtego momentu nie będzie odwrotu — kowen ma zbyt wielu członków, którzy stoją w rozkroku między wiarą, a prywatnymi niesnaskami. Potrzebują tych, którzy wskoczą w księżycową toń bez wahania; obiema nogami, rękoma i tylko jedną, za to w pełni magiczną głową. — Rezerwat Bestii, dwudziesty piąty czerwca, główna brama. Powiedz, że chcesz się ze mną spotkać, pokierują cię. Romola zrozumie — Nine Fine to urocze miejsce, ale zbyt chujowe na wyznania prawdy objawionej. — Ej — wyciągnięta nad stolikiem dłoń odtwarza gest sprzed chwili. — Dwa dolce reszty. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Romola w głowie miejsca na przemyślenia miała dużo, więc te, które ją czekały, może i ciężkie, ale mogły spokojnie wypełnić całą pustą przestrzeń. I już myślała wcześniej o tym, chociaż nie o Matce bezpośrednio, że cokolwiek ją przywiało w te rodzinne okolice akurat teraz, nie za rok, nie pięć, dziesięć lat temu, to miało na nią jakiś plan. Odkąd pojawiła się w Saint Fall rzeczy zaczynały się dla niej układać całkiem pozytywnie, ale nie chciała w żadnym wypadku tak o nich myśleć, żeby się na nic nie nastawiać. Zawsze tak robiła, nie nastawiała się na nic, więc i rozczarować się nie miała czym. Ale szło... zbyt gładko. Coś w końcu jej kurwa przed twarzą wybuchnie. Pierwszy warunek to wiara, kiedyś Matka przychodziła... Aha. Romola brwi marszczy. To dlatego do niej nie przyszła. Romola nie modliła się gorliwie ani do Trójcy naraz, ani do nikogo w szczególności. Lubiła święta kościelne. Ale nie ze względu na ich sakralność. Wiary miała w sobie dużo, ale w słuszność swoich przekonań. - Och. Jestem dobra w pochopnych decyzjach. - Mruk zasłania kuflem upijając łyk i wzruszając ramionami lekko, bo taka prawda. Zawsze szybciej robiła zanim myślała. - Ale jeszcze żadnej nie żałowałam. - Też prawda. Romola miała ze swoją przeszłością bardzo dobrą relację, nawet, jeśli sporo tam było potknięć i ran. Musiała szanować swoje własne decyzje, które podejmowała na przestrzeni lat, inaczej nie byłaby w stanie ze sobą teraz wytrzymać. Bardzo prawdopodobne, że gdyby była zdolna do głębszej analizy własnych zachowań, to nie byłaby taka szczęśliwa. Ale na co to komu. - Ronan, tacy jak ja są zawsze na celowniku. - Kolejne wzruszenie ramion, bo nawet nie myśli tylko o slumsach, co swoim ogonie, ale tego przecież na głos nie powie. Nie dość, że biedna, to jeszcze przeklęta, magiczny margines społeczeństwa był szeroki i bogaty w takich, jak ona. Ale nie zamierza się sprzeczać, tak, jak nie zamierza nikomu o tej rozmowie powiedzieć. Zresztą komu? Nie było osoby w całym Saint Fall, o której mogłaby powiedzieć, że jej ufa. Jemu było najbliżej, a i tak długa droga. Inaczej nie podzieliłaby się historią o czerwonej farbie w sprayu i napisie na murze. Ronan nie mówi wiele, ale wystarczająco, żeby zrozumiała, że historia jest długa i zawiła. A jego obietnica prawdy i tylko prawdy pogłębia jej przekonanie. Odchyla się w końcu na swoim krześle, obracając przez chwilę w dłoni kufel w zamyśleniu, ale piwo nie jest do modlenia się nad nim, więc upija solidny łyk. - Dzięki. - Spogląda na mężczyznę i głową kiwa. - Za danie mi czasu do namysłu. - Zazwyczaj ani jej nikt nie dawał wyboru i podejmował decyzje za nią, ani tym bardziej nie pozwalał się z żadną przespać. Dwa tygodnie wydają się być całym czasem świata na przemyślenie co dalej. I że to jeszcze kurwa samiec, to już ciężko w to uwierzyć. Kiedy pada data Romola zaraz sięga do jednej z przypadkowych notatek, wciąż rozwalonych na stole, szukając pomiędzy nimi ołówka. Jak nie tu, to w plecaku, w którym sporo rzeczy się obija, ale przecież miała... Na ziemi leży. Odzyskawszy ołówek zapisuje datę i miejsce jak kura pazurem. Czy zgubi tę notatkę? Możliwe. Ale kiedyś w końcu znajdzie. - Srolce. - Zerka na mężczyznę, ale wyciąga resztę z kieszeni oddając, bo co to były dwa dolce, chuj. - To mi teraz powiedz coś przyziemnego o sobie, a ja ci powiem o sobie. Wiesz co to kazoo? - Chciał czy nie, zaraz miał się przekonać, bo Romola już sięgała do plecaka. |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : pracownica antykwariatu, grajek uliczny