First topic message reminder : Łąka kwietna W głębi lasu ukryta jest łąka kwietna, gdzie tysiące kolorowych kwiatów tańczą w blasku wiecznej nocy. Na tle ciemności ich barwy wydają się jeszcze intensywniejsze, ożywione przez delikatne światło księżyca. Białe, fioletowe, niebieskie i różowe płatki roślin układają się w malownicze wzory, które rozświetlają mroczny las. Łąka ta, otoczona cieniem drzew, emanuje spokojem i tajemniczością, zachęcając do zatrzymania się na chwilę i delektowania się pięknem wieczornej przyrody. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 73 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Nie widzieli ciała ani krwi i właśnie dlatego Sebastian pozostawia drobny margines błędu. Jest on tak mały, że ktoś mniej subtelny mógłby nazwać go nadzieją. Frank być może jeszcze ją żywi. Sebastian nie. Być może, gdyby chodziło o kogoś bliższego, kogoś, kogo darzył większym szacunkiem, rzeczywiście łudziłby się, że zaginiony może nagle pojawić się między nimi. Ze śmiercią Astarotha, niezależnie od tego, czy to właściwe, czy nie, łatwo mu się pogodzić. Był ogniwem, które wprowadzało zamęt w ich szeregach. Potrzebowali go, aby przekonał Surtra — spełnił swoją powinność i Pan wezwał go do siebie, bo uznał, że to jego czas. Na szczęście najprostsza metoda cucenia okazała się niezawodnie skuteczna i Frank odzyskuje przytomność, od razu próbując zorientować się w sytuacji. Sebastian stara się skupić na tym — na towarzyszu, który upadł, na tym, że był w stanie mu pomóc, nawet jeśli w mało delikatny sposób. Potrzebuje tych myśli, tego poczucia, że ma jeszcze jakąś sprawczość, bo złowroga atmosfera tego miejsca, tej cichej, głuchej nocy, sprawia, że czuje się coraz mocniej bezradny, zagubiony, bezsilny. Ostatnim razem, gdy walczył z tym uczuciem, jego serce niemal pękło na pół. Dziś zna je już lepiej, dziś łatwiej jest mu w nim wytrwać, a jednak wciąż silnie napływający lęk zaciska mu gardło i rozprasza myśli, sprawiając, że skupienie staje się coraz trudniejsze. — Ty mi powiedz. — Podaje Frankowi dłoń, aby pomóc mu wstać i przygląda mu się uważnie. — Jak się czujesz? Ostatnio często ci się to zdarza. — Oni wszyscy są mocno osłabieni od otwarcia wrót, a konsekwencje ciągną się za nimi dzień po dniu i nie odpuszczają. Czy te dziwne reakcje ciała, ta niepewność przy każdym wyjściu między ludzi kiedyś miną? Pobyt w sanatorium pomógł, ale najwyraźniej nie dość. — Co za magia mogłaby zmienić dzień w środek nocy? — Jeśli któryś z nich miałby to wiedzieć, to z pewnością jest to Frank. Być może wie, jakie procesy za tym stoją, nawet jeśli nigdy nie doświadczył podobnego zjawiska w tak dużej skali? Sebastian nie może polegać na swojej wiedzy z teorii magii, gdyż zdecydowanie mocniej upodobał sobie praktykę. Wie, że za podejrzane anomalie wokół zwykle odpowiadają rytuały, a żeby spróbować taki zdjąć, nie musi wiedzieć, co dokładnie za nim stoi. Ale to za moment. Wpierw rozgląda się po okolicy. Robi kilka kroków, próbując dostrzec ślady czyjejś obecności. Człowieka, zwierzęcia, czyjejkolwiek. Przygląda się ziemi, po której stąpają, wpierw szukając śladów tam. Niezależnie od tego, czy zauważył coś konkretnego, podejmuje się próby zdjęcia potencjalnego rytuału, nie zważając na to, że pentakl wydaje się dziwnie głuchy na wezwania. Nie dopuszcza do siebie myśli, że moc Lucyfera go opuściła. Coś podobnego nie ma prawa się wydarzyć. — Frangere ritus solvo. — Skupia swoje myśli na przestrzeni wokół i ponad nim, przekonany, że to musi być rytuał. Suma percepcji i teorii magii dotąd: 346 Łamanie rytuału: #1 K100 + 25 (magia odpychania) Percepcja: #2 K100 + 20 (percepcja) + 19 (talenty) |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Stwórca
The member 'Sebastian Verity' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 32, 88 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Noc głucha, noc zła. Noc zimna, noc ciemna. Nocą przychodzą dziwy — nocą widać tylko ból. Ból policzka — trzymał się za niego przez chwilę, bardziej obawiając się o stan okularów niż zębów. Jeden (ten bardziej tylny) pokruszył mu się parę lat temu, gdy okazało się, że miseczki pokrojonych jabłek wpadła śrubka, którą bez oporu zagryzł. Ot, takie zrządzenie losu i wielkiego chaosu w szopie. Od tamtej pory uporządkował ją już cztery razy, ale tylko do połowy, znajdując w międzyczasie coś przydatnego i wyjątkowo intrygującego. Teraz zęby wydawały się na swoim miejscu. Nie winił za to Verity'ego, gdy szybko zaczynało dochodzić do niego, że to nie cios z zaskoczenia, a kolejny raz organizm odmówił posłuszeństwa i ot tak, całkowicie się wyłączył. — Ja nie jestem pewien... Nie potrafię nawet znaleźć korelacji między tym wszystkim — w głowie zakręciło się nieprzyjemnie przy zbyt szybkim podniesieniu się z ziemi. — To dzieje się od tamtego dnia — sam przecież wiedział którego, nie było potrzeby podawania dat. — Próbowałem się nad tym zastanowić, ale... wtedy też jakby mnie odcięło... — oddychał ciężej, mając ochotę się zrzygać. Treść żołądkowa mogłaby przepalić trawę albo jeszcze lepiej Niebo i odsłonić Słońce, gdziekolwiek było teraz. — Myślę, że to przez tamtą pijawkę. Mówiłem wam, prawda? — dziwne zaniki pamięci, jakby ktoś wyrywał z jego mózgu pojedyncze kartki wspomnień. Dlaczego nie mógł zabrać tej, na której napisano „Jak zniszczyłem własną rodzinę?”. — Penelope — przyznała się — stworzyła rytualną pijawkę mającą wysysać ze mnie energię. Niby udało się jej pozbyć, ale może coś, jakoś... Nie wiem. Spytałbym Winnie, ale... — nie dokończył. Przełknięcie śliny było ostateczną kropką. Przecież wiedział. Verity wiedział, bo Frank Verity'emu ufał. Zresztą — jak mało komu na tym świecie. Wszyscy bliscy ograniczali się do tych, którzy zasiadali w Billy Goat. Wciąż rozglądając się po okolicy, próbował osiedlić rozpływającą się w niej wiedzę. Skumulować w sobie element tej rzeczywistości, przeanalizować go i stworzyć jasną tezę, którą mógłby zwyczajnie potwierdzić. Tymczasem nie działo się nic i nawet na pytanie zadane przez Sebastiana potrzebował paru sekund więcej, chociaż przecież gwardzista był przyzwyczajony, że o magii Frank mógł mówić godzinami. Jest taka piękna. — Iluzja? — odparł po chwili zastanowienia. — Jest taki rytuał, raczej prosty, przemieniający sufit w nocne niebo, ale... To sufit, a nie prawdziwe życie. Zresztą, nie słyszałem, by ktokolwiek próbował go ewoluować — opowiadając, rozglądał się dookoła, jakby próbował znaleźć niebieskie niteczki magii odpowiadające za tę dziedzinę. — Tylko, tu nie ma żywej duszy oprócz nas. Ani jednego pohukiwania sowy albo stukania dzięcioła. Magia odpychania mogłaby to zablokować? Na Lucyfera, to Cripple Rock. Tu nawet w ziemi żyje więcej robaków niż ludzi w całym kraju. A jednak żaden się nie pojawił. Było cicho — zdecydowanie za cicho. Gdy Sebastian próbował łamać rytuał, wydawało się, jakby świat wcale nie przyspieszył. Wciąż nie potrafili się rozeznać w tym miejscu. Marwood pilnował jego sylwetkę kątem oka, co rusz oglądając się też za siebie, jakby na wypadek ataku. Przecież mogli spodziewać się absolutnie wszystkiego. Znaleźć jedno sensowne magiczne wytłumaczenie. Magia iluzji? Wariacyjna? Natury? Wertował w głowie wszystkie książki, które dane mu było czytać i nic. Absolutnie, cholera jasna, nic. Może przedmiot? Może dotknęli czegoś? Ale przecież na ziemi nic nie leżało. Chyba? Już dawno by to zauważyli. Suma percepcji i teorii magii dotąd: 346 + 127 (za Sebastiana z modyfikatorami) = 473 rzucam na teorię magii |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 66 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Wasze próby posiłkowania się magią raz po raz spełzały na niczym. Nie odpowiadały ani pentakle, ani inkantacje, ani próby łamania rytuałów. Oboje czuliście dziwny chłód na piersi bijący od Waszych pentakli – jakby nagle zabrakło w nich mocy, a połączenie z Piekłem zostało przerwane. Może to Lilith. Może to zasadzka Gabriela. A może coś całkiem innego. Oboje dochodziliście do jednych wniosków – nie doświadczyliście nigdy w życiu takiego zjawiska. Ale może dało się go wytłumaczyć inaczej? Sebastianie, jeśli sięgniesz pamięcią wyjątkowo dokładnie, możesz sobie przypomnieć, jak przed laty podczas innego Balu Magicznej Rady pewien Kepler z rozrzewnieniem opowiadał o swojej fascynacji na temat zjawiska czarnych dziur. Był to, oczywiście, temat, który zanudził każdego rozmówcę, ale pamiętasz do dziś, jak wspominał o tym, że w jej środku wszystko zanika. Franku, Ty rozeznawałeś się w tym temacie o wiele lepiej. Już w poprzednim wieku pojawiły się prace na temat zjawisk, które nie pozwalały na ucieczkę światła i pochłaniały je, nie wypuszczając. Były to zaledwie mrzonki i rozważania, ale wiedziałeś, że naukowcy nie zostawili tego tematu. Mrzonki przekształcały się w teorie, z którymi zapoznawałeś się podczas swoich prac, czy jako student, czy w późniejszym etapie, a nazwisko, na przykład, Karla Schwarzschilda nie było Ci obce. Dopiero dwadzieścia lat temu wykazano, że w rzeczywistości takie zjawisko może występować w naturze w wyniku zapadania grawitacyjnego. Gdzie jednak jest Kosmos, a gdzie jesteście Wy? To nie była typowa, kosmiczna czarna dziura, ale miało zdecydowanie podobne właściwości. Pochłaniało światło w sensie dosłownym i metaforycznym - nad Wami wisiał przecież Księżyc, a jeśli światłem nazwie się magię nadaną przez Lucyfera, ta również została pochłonięta. Czy była zakrzywieniem czasoprzestrzeni, z którego nigdy się nie wydostaniecie? Tego nie sprawdziliście. Pewnym jednak było, że każda czarna dziura miała swoje centrum, lecz co się tam znajdowało? Nikt tego nie zbadał. Nikt nie miał na to środków. Zbadaliście zaledwie część tego zjawiska i doświadczyliście pozbawienia możliwości magicznych. Ale przez to, że stało się to tak nagle, możecie wysnuwać wnioski, że może mieć to działanie jedynie terytorialne. Jak duży obszar to obejmuje – tego nie wiecie. Wiecie za to coś innego. Wystarczyło zaledwie parę chwil spędzonych w tym miejscu, aby zatrucie magią krążące w Waszych żyłach jakby się… zmniejszyło. Pomimo wszystko, poczuliście się lepiej, jakby lżejsi, odciążeni, nawet jeśli świadomość, że w tym miejscu nie działa magia, jest przerażająca. Do Was pozostaje decyzja, co zrobicie z wnioskami, do których doszliście. Możecie po prostu zostawić to miejsce w spokoju i odejść. Możecie je również próbować zabezpieczyć w jakiś sposób – ale jaki? Zwykły, ludzki, postawić ogrodzenie? Jeśli chcielibyście rzucać rytuał, jest Was zdecydowanie za mało, aby był w stanie objąć cały obszar i chociaż w środku nie działa magia, może warto spróbować to miejsce oszukać, swoją moc kumulując na wierzchołkach pentagramu – już tak kiedyś przecież próbowaliście… I nie ma niczego, czego nie da się zniszczyć. Każda czarna dziura ma swoje centrum. Wystarczy je znaleźć – a wtedy postanowicie, co dalej. W takim wypadku rzucacie kością k100 na percepcję lub tropienie, do których dodajecie wartość talentu, a próg znalezienia centrum tego miejsca wynosi 300. Po podjęciu kroków powinniście zgłosić się do Mistrza Gry po ingerencję. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Naukowcy, jak na ludzi światłych i lubiących się mądrzyć, nigdy nie są niczego pewni. Wszystko jest teorią. Teoria w świetle naukowym to inny rodzaj teorii niż- Tu Sebastian się wyłączał, a bardziej interesujące stawało się rysowanie szlaczków na kartce, wyłapywanie uśmiechów Sophii z przedniej ławki i powtarzanie paragrafów z rozłożonej na kolanach książki. Może gdyby bardziej słuchał na zajęciach, teraz nie musiałby mierzyć się z wgryzającym poczuciem bezsilności, ale i wpełzającej pod kołnierz bezużyteczności? Frank jest ich jedyną nadzieją na zrozumienie tego zjawiska, jednak i on, z całym swoim doświadczeniem i całą tą wiedzą pod kopułą, nie potrafi znaleźć korelacji związanej z omdlewaniem, ani pewnym głosem wysnuć teorii odnośnie tego, w co się wplątali teraz. Świat się zmienia. Wszystko, co wiedzą o magii, zaczyna tracić na znaczeniu. Jak mocno wpłynęło na rzeczywistość ledwie drobne uchylenie wrót? Przez tę szczelinę przeszłoby co najwyżej drobnej postury dziecko, a tymczasem w środku dnia zaskakuje ich światło księżyca, brak życia we wcale nie martwym lesie i upiorna cisza ich własnych pentakli. Magia miała się wylać na świat, więc dlaczego tutaj jakby jej zabrakło? Imię Winnifred zastyga na ustach Franka i Sebastian sam niemal czuje gorycz tego ciężkiego przełknięcia. Nie dopytywał, co dzieje się u Marwoodów i nadal tego nie robi, choć widzi, że dzieje się źle. Ale to nie jego sprawa, nie ma prawa pytać — jeśli Frank zechce się zwierzyć, jeśli będzie tego potrzebował — zrobi to. Na pewno nie tutaj i nie teraz. Słowa Franka jeszcze chwilę pobrzmiewają echem po głowie Sebastiana — tylko tam, bo wszystko inne pozostaje ciche i nieruchome, aż nie da się uciec od świadomości wtłaczania w płuca każdego jednego oddechu. I od zaskoczenia, że wciąż mogą oddychać. To poczucie pustki, to wrażenie nicości, to wszystko jest zbyt nienaturalne, by mogło pozostać obojętne dla umysłu. Ten szuka ucieczki i reaguje lękiem — coraz trudniejszym do zignorowania. Z kolei ciało paradoksalnie robi się jakby… mniej nieprzychylne wszystkiemu temu, na co je skazał Sebastian w ostatnich tygodniach. Zmęczenie nie przykrywa powiek już tak mocno, klatka zdaje się lżej ustępować pod naporem powietrza, a drażniący metaliczny posmak w ustach gdzieś znika. Sebastian zapomniał już, jak to jest go nie czuć. Magia naprawdę wydaje się zupełnie zaniknąć, jak pochłonięta przez czarną dziurę. O zjawisku tym Sebastian wie tyle, ile zdołał wysłuchać z ust przypadkowego Keplera — niewiele, nawet jeśli już nie Sophia, a zupełnie inne kwestie zaprzątały jego głowę. — Powinniśmy sprawdzić, jaki obszar zajmuje to… Cokolwiek to jest — wysnuwa w końcu, bo skoro nie wiedzą, co to jest, powinni choć odkryć, jaki ma zasięg. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Przez kwiecistą łąkę, czarną jak smoła i magiczną jak- jak wszystko, co w Cripple Rock, przeszedł cień wątpliwości. Gorzka prawda o świecie i nieprzemijające wrażenie, że tutaj coś ma swój koniec. Ale czy na pewno? Czuł to przecież wcześniej. Gdy Esther powiedziała o pierwszej ciąży, o drugiej, gdy szkółce znów brakowało pieniędzy na podwyżki, a próby dorobienia sobie stawały się coraz trudniejsze, gdy gwóźdź nieopatrznie wbity w stopę (bo w warsztacie należało sprzątać faktycznie, a nie tylko przestawiać gwoździe na miejsce śrubek i na odwrót), wyłączył umiejętność stawiania ciężaru na prawej nodze na dobre dwa tygodnie. Frank rozglądał się teraz wolno, jakby wzrokiem próbował objąć cały teren. Stopa po stopie. Mila po mili. Ciągnący się w nieskończoność kosmos, bezmiar ciemności i pustka. Pustka i wariactwo ujęte w jednym swobodnym określeniu cokolwiek to jest. — Nie! Poczekaj. Nie ruszaj się. Poczekaj... — zaczął obracać się wokół własnej osi, próbując to wszystko policzyć. — Daj mi chwilę. Jak wiele cierpliwości miał w sobie gwardzista? Olśnienie miało przyjść wkrótce. Razem z tym dziwnym uczuciem lekkości? To możliwe? Coś, co przerażało jeszcze chwilę temu, nagle stało się sensowne. Jakby cały ciężar wszechświata, który spoczywał na ich barkach nagle się-. Jakby cały ciężar wszechświata... Jakby. Mam. — To tylko teoria, ale — zaczął, robiąc krok w przód i przyglądając się lepiej gwiazdom, jakby próbował ułożyć je w określoną konstelację. — Słyszałeś o zapadaniu grawitacyjnym? Kolapsie? — zaczął, nie odwracając się twarzą do towarzysza, a idąc dalej, kolejny krok w przód, by znów zatrzymać się i próbować zinterpretować to, co widzi. Świadomy, że Sebastian nie był naukowcem, kontynuował: — To zjawisko kurczenia się skupisk materii pod wpływem siły grawitacji. Nie mam przy sobie przedmiotów, które by ci to zobrazowały, ale jak rozłożysz mocną tkaninę, byle jaki materiał, i położysz na nim, dajmy na to, żelazko, to zapadnie się nie co do środka, prawda? No właśnie. Wtedy, jeśli na brzegu tkaniny położysz piłkę tenisową, poleci prosto do żelazka. To właśnie zapadanie grawitacyjne. Kosmos to taka tkanina — głowę uniósł w górę, patrząc wprost na gwiazdy. — Jeśli jest w niej ciężki obiekt, wszystko dookoła zapada się i jest przez niego wciągane — wciąż nie patrzył na Sebastiana, mówiąc o tym, co szczerze kochał. — Takimi ciężkimi obiektami są czarne dziury. Pewnie kojarzysz... To tylko teoria, ale-... Myślę, że jesteśmy gdzieś blisko takiej. Nie w astronomicznym tego słowa rozumieniu. To tak jakby całe światło i całe życie zostało pochłonięte przez coś ciężkiego — dopiero wtedy spuścił twarz niżej i odwrócił się, aby spojrzeć na człowieka, do którego mówił przez ostatnie chwile. — Coś pochłania naszą magię. Nie wiem na jak długo i jak bardzo, ale coś ją z nas wysysa. Czujesz? Na języku? — tym razem zbliżył się do Verity'ego. — Od dwóch tygodni nic tylko żelazo, krew, żelazo, a teraz jakby... Jakby nic się nie działo — był gwardzistą i wiedział przecież, że ludzka natura ma wiele twarzy, ale Frank mógłby przysiąc, że równie podekscytowanego Verity widział go raz czy dwa w życiu. — To jest coś... To jest coś wielkiego. Coś mocnego. Coś niezbadanego. Cholera, Sebastian, to jest odkrycie — szeroki uśmiech i uniesione wyżej brwi. Frank Marwood — odkrywca zapadania magicznego. Frank Marwood — twórca teorii kolapsu magicznego. Frank Marwood — naukowiec, a nie jakiś podrzędny siewca. — Nie ruszaj się. Musimy odejść dokładnie tą ścieżką, którą tu przyszliśmy. Gdzieś tutaj jest centrum tego wszystkiego, oczywiście o ile się nie mylę z tą teorią, a to oznacza, że jeśli wstąpimy w jej środek, to skutki mogą być nieodwracalne. Musimy stąd uciec i wrócić tak szybko, jak to możliwe. Nie sami. Weźmiemy Roche Fausta. Tak — nawet nie czekał na reakcję, Marwood przeżywał drugą młodość, chociaż jeszcze minuty temu leżał na zimnej ziemi z obolałym policzkiem, pewnie czerwonym od dłoni Verity'ego. — Roche Fausta i dwóch innych. Kierana? Judith...? Judith bardzo przeżyła to, co się stało w tunelach i nie jestem pewien, czy powinna zbliżać się tutaj, dopóki nie zabezpieczymy terenu. Musimy zabezpieczyć okolice. Zresztą, to twoja decyzja. Znacie się — szybko przewrócona w bok głowa, tylko lekko, tylko na parę cali. Nie zamierzał komentować sytuacji. Byli na to za starzy i zbyt pochłonięci pracą. — Znacie się lepiej. Powinna nas być 5. Tak. Musimy rozsypać pentagramy i uważać, by nie wpaść w epicentrum, a potem staniemy na wierzchołkach i zabezpieczymy teren — głos przyspieszał, a Frank młodniał dalej. Znów miał 20 lat; znów biegł między tajnymi kompletami a uniwersytetem; znów chciało mu się żyć. — Tak, trzeba sprawdzić cały teren, ale nie we dwójkę. Nie mam świec, nie mamy zabezpieczeń, a to nie jest bezpieczne miejsce i lepiej, żeby nikt nie wpadł tu przypadkiem. Musimy tu wrócić większą grupą, rozstawić rytuały. Muszę zabrać Roche, będzie w stanie mi pomóc. Będziemy musieli wykonać obliczenia i- — i dopiero wtedy zorientował się, że monolog się przedłużał. — Wybacz. Po prostu... To naprawdę jest coś ważnego. W świetle nauki i w świetle Kowenu. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Zatrzymuje się i ogląda przez ramię na Franka z uniesioną brwią, oczekując rychłego wyjaśnienia, dlaczego go tak zatrzymuje. Nie otrzymuje go od razu, ale po minie swojego towarzysza widzi już, że zdecydowanie to nadejdzie i najprawdopodobniej zmieni się w wykład, z którego Sebastian zrozumie tylko pojedyncze słowa, o ile te zdołają się przebić przez ekscytację siewcy. Czy słyszał o… Jakim znowu klopsie? Frank nie czeka na odpowiedź i może słusznie, bo ta przecież może być tylko jedna — Sebastian nie ma pojęcia, o czym też on mówi. A im więcej słów zaczyna wychodzić z buzi Franka, tym mniej rozumie. Przynajmniej początkowo, bo trzeba Marwoodowi przyznać, że w gruncie rzeczy potrafi przekazać skompresowaną wiedzę w sposób na tyle obrazowy, by nawet dla takiego laika jak Sebastian stał się on klarowny i zaczął rozjaśniać niewiadome. Zapadanie grawitacyjne nie brzmi jak zjawisko, w którego środku dobrze jest się znaleźć. A jeśli dobrze rozumie — są na brzegach i za chwilę mogą stać się płkami tenisowymi dla rozgrzanego żelazka. Nie trzeba mu przynajmniej powtarzać, by nigdzie dalej nie szedł — wyobraźnia działa wystarczająco skutecznie. Jednak… Nie, to nie oni są piłkami. To ich magia. A ta już została wciągnięta. Im dłużej tu są, tym bardziej to czuje. Ciało robi się coraz bardziej odciążone, ale wdzierający się lęk zaciska gardło i serce coraz mocniej. Magia jest wszystkim. Co mieliby zrobić bez niej? Kim byliby bez Lucyfera? To miejsce nie powinno istnieć. Powinno zostać zniszczone. Na twarzy Sebastiana widać sceptycyzm w zderzeniu z ekscytacją Franka. Ten entuzjazm mówi „chcę to zbadać”, podczas gdy zacięcie i nieufność w oczach Sebastiana odpowiadają „chcę to zniszczyć”. Daje Frankowi dokończyć i nie hamuje jego emocji, choć te widocznie odbijają się od spokoju i zwątpienia Verity’ego. — Rytuał brzmi rozsądnie. Ale zabezpieczymy to i co dalej? Takie zjawisko nie powinno istnieć. Nie powinno trwać. Jeśli znajdziemy centrum, dowiemy się jak to zniszczyć? — dopytuje, przyglądając się uważnie reakcjom na twarzy Franka. — Tutaj nie ma magii. — Te słowa brzmią jak wyrok i są pełnym argumentem dla zadanego pytania. To przecież oczywiste — miejsce bez krzty magii, miejsce, gdzie nie dociera światło Lucyfera — to zagrożenie. To uosobienie wszystkiego tego, czego chcą uniknąć, tego, o co walczą — o to, by takich miejsc nie było w żadnym kontekście, w żadnej formie. Magia ma zapełnić świat. Czy to natura próbuje zachować równowagę? Moc rozlała się przez szczelinę we wrotach, wypełniając część Ziemi, lecz w innej części uformowało się… to. Muszą się tego pozbyć. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Nie ma wielu takich momentów jak ten konkretny. Ten jeden, dla którego się urodził, ten jeden, dla którego studiował przez tyle lat, by w końcu sprzeniewierzyć całą zdobytą wiedzę i zająć się dziećmi. Źle. Zarabianiem na dzieci, którymi zajmowała się Esther. 30 lat. 30 lat czekania na przełom, czytania dziesiątek książek i tęsknego wzroku w stronę Eaglecrest i Tajnych Kompletów, za każdym razem, kiedy je mijał. Została mu szkółka — w przekazywaniu wiedzy najmłodszym pokoleniom czarowników była jakaś emocja, ale jakże daleka od tej, którą czuł teraz. Właśnie teraz. W tym konkretnym momencie. — Kiedy to zabezpieczymy, to zbadam to miejsce — tłumaczy spokojnie oczywistość, która wypływa spomiędzy spierzchniętych warg. — Zniszczyć? — zadał ściśle retoryczne pytanie, bo przecież dobrze znał odpowiedź. — Zanim podejmiemy jakiekolwiek decyzje w tej sprawie, musimy być pewni, co to jest, skąd się wzięło i jakie ma właściwości. Na razie jedyne co czujemy, to upływ magii. Jej załamanie. To wszystko wymaga pracy, zanim w ogóle będziemy wiedzieć, czy to miejsce da się zniszczyć, czy lepiej wykorzystać je dla naszych celów — było przecież tyle możliwości. — Jeśli moja teoria okaże się prawdziwa — bo tego też nie wiemy, muszę wykonać parę eksperymentów — i to miejsce faktycznie wysysa magię, to wyobraź sobie, ile daje możliwości, chociażby w kwestii zatrucia. Nie wmówisz mi, że po tym, co się stało w tunelach, czujesz się sobą... — sam dał temu popis nie raz, a dwa w jego towarzystwie. — Ja też widzę ryzyko. Wyznawcy Lilith chcący odebrać nam dar? Chcący odebrać wszystkim dar i zostawić go dla siebie? Krąg? Bez urazy, dobrze wiesz, że nie mówię o tobie... Nawet nie wyobrażam sobie chaosu, który mógłby zapanować, gdyby najpiękniejszy podarunek od Ojca stał się walutą w naszym świecie — westchnął ciężko. — Więc tak, możliwe, że trzeba będzie to zniszczyć... A to łamie serce każdego naukowca. Oddychał spokojnie, odwracając się w przeciwną stronę od Sebastiana, jakby swoim słabym wzrokiem próbował wypatrzyć jakichkolwiek różnic w skomplikowanej strukturze nocnej łąki. Nie byli w stanie tego sprawdzić bez pomiarów i należało się z tym pogodzić. — Ale boję się, że jeśli zrobimy to teraz albo nawet spróbujemy i się nie powiedzie, konsekwencje będą straszliwe. Ufasz mi? Powinniśmy stąd iść. Im dłużej jesteśmy narażeni na działanie tego miejsca, tym gorzej. Nie wiele wiedział o ludzkiej anatomii, ale — cholera — doskonale czuł wpływ niezbadanej magii na własnym organizmie. Każde z nich miało swoje ekspertyzy. Te Verity'ego nazywali „zagrożeniami”, te Marwooda „nauką”. Kiedy dwie odmienne dziedziny łączyły się w całość, wtedy zaczynało się robić ciekawie, ale nie mogli się narażać. Byli osłabieni — nawet jeśli dzisiaj wydawało się zupełnie inaczej. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Sebastian nie może wiedzieć, co to odkrycie tak naprawdę znaczy dla Franka. Może się tylko domyślać — wielokrotnie przecież pili razem, rozmawiali na różne tematy, a pewne rzeczy da się po prostu wyczuć. Sebastian rozumie rzecz oczywistą — Frank poświęcił swoją karierę, zacięcie naukowca, ambicje i entuzjazm względem nauki na rzecz swojej cudownej rodziny. Czy było warto? Nie jemu osądzać, choć sam znalazł się dokładnie po przeciwnej stronie. Poświęcił rodzinę na rzecz tego, w co wierzy, co postawił za cel swojego życia i czego nie dał sobie wybić z głowy. Miesiąc temu powiedziałby więc, że rachunek jest prosty — Frank wybrał rodzinę i część jego tęskni za tym, co mogłoby być, gdyby wybrał inaczej, a Sebastian wybrał karierę i czuje się spełniony. Nie żałuje. Dziś nie byłby w stanie powiedzieć tego z taką samą iskrą w oczach i pewnością jak wtedy. Czy naprawdę, gdyby odpowiednio wcześnie dowiedział się o ciąży Shirley, wybrałby gwardię zamiast uczestniczenia w życiu swojego dziecka? Kim musiałby być, by zrobić coś takiego? Z drugiej strony jednakże, czym jest szczęście rodzinne, zestawiając je z występowaniem w imieniu Lucyfera, chronieniem tego, co podarował im wszystkim? Nie jemu oceniać wybór Franka, bo sam nie potrafiłby znaleźć dziś jednoznacznej odpowiedzi. I może właśnie dlatego Lucyfer oszczędził mu tego dylematu, pozbawił wyboru, nie kierując jego uwagi wcześniej w kierunku Lyry Vandenberg. Poświęcił życie służbie, a teraz, u schyłku życia, dostał szansę, aby doświadczyć namiastki tego, co niegdyś lekką ręką odrzucił. Wie więc, co może chodzić po głowie Franka, ale czy to znaczy, że rozumie? Nie, nie do końca. Dla niego to tylko stek danych, niepokojące zjawisko — nie umie pojąć emocji, jakie wzbudza ono we Franku. Może i ekscytacja Marwooda nie przemawia do Sebastiana, ale zdecydowanie nie puszcza mimo uszu żadnego z jego słów. Wie, że emocje nie przysłonią mu osądu. Zna się na tym, o czym prawi i najlepiej rozumie wagę tego odkrycia oraz możliwy potencjał, jaki to w sobie kryje. Z jednej strony uczucie, o które przyprawia to miejsce, każe Sebastianowi zaprotestować i upierać się przy zniszczeniu tego zjawiska, lecz przytomny umysł podpowiada, że może być to tylko reakcja lękowa. W tym miejscu ma wrażenie, że znajduje się poza spojrzeniem Lucyfera, że został sam, że jest opuszczony. Dlatego widzi w tajemniczym zjawisku przede wszystkim zagrożenie. Ale Frank dostrzega w nim szansę i Sebastian nie wzbrania się przed tą możliwością. Prawdopodobnie Marwood ma rację. Gdyby zdołał odkryć istotę tej magicznej czarnej dziury i zdołałby ją odtworzyć w nieco zmienionej formie, mogliby przecież pozbawić magii tych, którzy wykorzystują ją do złych celów, tym samym szargając imię Lucyfera. Protektorzy nierzadko używają przecież podobnej magii związanej z pętaniem pentakli. Dużo pytań, żadnej odpowiedzi, wiele możliwości, brak pewności wobec czegokolwiek. Żaden z nich nie jest w stanie podjąć decyzji już teraz, ale zgadzają się co do tego, że zjawisko trzeba zbadać. I tego, że najwyższa pora opuścić to miejsce. Frank pyta, czy Sebastian mu ufa i Sebastian jest zaskoczony. Nie pytaniem, ale faktem, że odpowiedź nie jest tak trudna i nieoczywista, jak powinna być dla kogoś jego pokroju. — Ufam. — Oczywiście, że ufa. On i Judith to jedyne osoby, za które byłby w stanie bez zająknięcia poręczyć własnym życiem, a może i duszą. Ufa mu. On też powinien móc ci zaufać. — Chodźmy — zgadza się i rusza dokładnie w tę stronę, z której przyszli, zaznaczając jeszcze na mapie punkt, w którym zostawiają spowite wieczną nocą niebo. — Chciałbym ci powiedzieć o czymś ważnym w drodze powrotnej. Judith wie i Frank również powinien wiedzieć. Nie może ot tak wyrzucać z siebie deklaracji zaufania, jednocześnie nie informując Franka o czymś, co może przecież rzutować na cały kowen. Być może już rzutuje, nawet jeśli Sebastian nie zdaje sobie z tego sprawy. Gdyby wśród wyznawców Lilith nie było jego córki, czy naprawdę kierowałby się tą samą narracją, którą przybrał podczas spotkania? Zbierać informacje, bronić się, nie atakować? Czy może jednak uznałby, że zagrożenie należy wytępić, nim się rozrośnie i da o sobie znać? Dokładnie tak, jak zrobił to z Dexterem. To nie ma już znaczenia. Bezwzględność przegrała walkowerem z bezinteresowną i najpewniej okrutnie naiwną miłością do córki. Być może nie jest gotów na związane z tym konsekwencje, a jednak przyjmie je, wiedząc, że postąpił słusznie. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Franku, Sebastianie, zdecydowaliście, że lepiej będzie, przynajmniej tymczasowo, opuścić to miejsce. Kroki poniosły Was więc w drogę powrotną – dokładnie tą samą, którą tutaj przyszliście. W miarę, gdy zbliżaliście się do granicy terenu, niebo jakby jaśniało, a na sklepieniu znów zaczynał prześwitywać błękit, rozpraszając granat nocnego nieba. Aż w końcu nad Waszymi głowami, zamiast Księżyca, widzieliście Słońce. Słońce rozpraszające mrok – słońce, które powinno Wam przyświecać cały czas. Przekroczyliście więc granicę dziwacznego miejsca. Wasze pentakle na nowo zaczęły się odzywać, na nowo czuliście przepływającą w żyłach magię. Wychodziliście z tamtego miejsca jednak inni. Jakby nieco lżejsi. Oczyszczeni. Czy w dobrym stopniu? Musicie ocenić to sami. Franku, Sebastianie, wskutek przebywania przez dłuższy czas na terenie z anomalią pochłaniającą magię, poziom Waszego zatrucia magicznego spada o 1. Poza tym, nie odczuwacie żadnych innych zmian. Miejsce zostało przez Was częściowo zbadane – wracacie do domu ze swoimi teoriami. Teren nie jest w żaden sposób zabezpieczony, dlatego możliwym jest, że ktoś inny znajdzie się w tym miejscu. Lokacja więc dostępna jest dla kolejnych chętnych grup, które mogą podjąć inne decyzje niż Wy. Możecie powrócić w to miejsce ponownie. Możecie zabezpieczyć go rytuałami, bądź próbować zniszczyć jego centrum. W obu przypadkach konieczne będzie powiadomienie Mistrza Gry (Judith) o podjętych działaniach. Możecie pozostać w temacie i toczyć dalej swój wątek, jednak przyjmuje się, że znajdujecie się już poza granicami tego miejsca. Mistrz Gry z tematu |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Kilka kroków dalej witają ich promienie słońca, a wrażenie jest wyjątkowo osobliwe i uderza w specyficzny sposób. Wystarczyły dwa kroki, by noc zmieniła się w pogodny poranek, by upiorna cisza, przecinana dotąd tylko ich głosami, wypełniła się żywymi odgłosami lasu. Dopiero w zderzeniu z rzeczywistością w pełni jest w stanie dojść do człowieka powaga i wielkość tego odkrycia. Frank ma rację, będą potrzebować większej liczby osób, aby sobie z nim poradzić. Zabezpieczyć. Sebastian natychmiast zwraca również uwagę na to, że uczucie ciężkości i intensywność metalicznego posmaku na języku wcale nie wracają zaraz po przekroczeniu niewidzialnego progu. Wciąż czuje się lżej, lepiej. To tylko dowód na to, że w istocie mogą wykorzystać zjawisko na swoją korzyść i w zasadzie chyba właśnie to zrobili, nawet jeśli nieświadomie. Tę kwestię pozostawi mądrzejszym od siebie. Tymczasem… — Zaczekaj. Mam ze sobą komplet świec. Spróbuję założyć Bezobcego, nawet jeśli magia nie odpowie, może dowiemy się czegoś na temat tego, jak zachowują się rytuały w tym miejscu. Nie dam rady zabezpieczyć całego terenu, ale może chociaż najbliższy obszar. — Nie czeka na odpowiedź i aprobatę bądź jej przeciwieństwo. Wyciąga świece z plecaka i cofa się te kilka kroków, znów napotykając ciemność, która wywołuje grymas na twarzy. Pojawia się jednak również pewnego rodzaju ulga — że nic się nie zmieniło, nic im się nie wydawało, a miejsce to wygląda tak, jak zostawili je tę minutę czy dwie temu. Usypuje pentagram w obrębie terenu, po którym krążyli z Frankiem, aby nie ryzykować stawianiem kroków w potencjalnie niebezpiecznym miejscu. Na brzegach ustawia czerwone świece, a dzierżąc athame, inkantuje: — Tace custos, vigil custos, virtutis meae factus. Signum da mihi, quoties huc advena venit. Rzucam Rytuał Bezobcy. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Stwórca
The member 'Sebastian Verity' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 51 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Dwa zwątpienia we własne słowa i pół kroku później: Frank kiwnął głową w niemym podziękowaniu dla Verity'ego. Zaufanie to duże słowo i nie powinni go nadużywać, ale — cholera — komu, jeśli nie sobie? Kowen stał silny, dokonali już cudów, a to, co nadchodziło, miało być tylko większe i lepsze. Jeśli mieli dzielić się tym ze sobą, potrzebowali tej drobnej nici porozumienia wykształconej w ciągu dziesiątek lat. Kiwnięcie głową było więc tylko potwierdzeniem tego. Niemym "fajno, to działa w dwie strony". Nie dopytywał co takiego ważnego ma do przekazania Verity, zamiast tego pokusił się o: — Sebastianie, jeśli chodzi o ciebie i Judith, to nie musisz nic mówić. Nie moja sprawa... — lakoniczne i rzucone mimochodem po wykonaniu kolejnych kroków w przód. Tą ścieżką, którą przyszli. Na wszelki wypadek. — Cieszę się waszym szczęściem. Podsumował. Prawdziwie. Im byli dalej od centrum tego wszystkiego — a przynajmniej tego miejsca, które na oko wydawało się środkiem anomalii — tym więcej sensu zaczynała nabierać magia. Tym łatwiej było kontrolować własne ciało, ale to dziwne uczucie zostało. Coś się zmieniło. Było jakby lżej. Paskudny posmak na języku jakby uciekł. Jakby-. Jakby-. — Tak, dobry pomysł — powiedział do towarzysza, odsuwając się na tyle, by ten był w stanie rozłożyć świece i odprawić rytuał, ale nie patrzył jeszcze czy ten podziałał. Wystarczyło dać mu chwilę skupienia, w tym samym czasie spoglądając na boki. Tylko na wszelki wypadek. — Pojedziemy do Carter. Maywater nie jest tak daleko, podjadę po pana Overtone'a, a ty wyślij, proszę listy do Marvina i Esther. Niech Esther weźmie świece z mojego warsztatu, a Marvin ją przywiezie. Musimy zabezpieczyć to miejsce możliwie szybko. Powtarzał się, a Verity na pewno wiedział. Na pewno zdawał sobie sprawę jakie to ważne. Przecież dobrze mu to wyjaśnił, a gwardzista — bądź co bądź — idiotą nie był. — Jak się czujesz? Coś się zmieniło, prawda? z tematu obydwoje |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii