First topic message reminder : Lawendowa ekspozycja Kogoś ewidentnie poniosła tu fantazja. Lawendowa ekspozycja stworzona z kwiatów, pomalowanych grubą warstwą farby opon i kilku nigdy niezgniłych jabłek pojawiła się w Wallow z dnia na dzień. Chociaż na początku władze wsi chciały ją rozbierać i usuwać, mieszkańcy wsi sprzeciwili się, uznając, że jest "bardzo ładna". |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Benjamin Lovell
WARIACYJNA : 17
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 166
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 17
TALENTY : 9
Prychnąłem ironicznie, słysząc, że żyje mu się "jakoś". Czy spodziewałem się fajerwerków? Niekoniecznie, widząc, że wygląda jak typowy mieszkaniec Wallow, który co czwartek stoi w kolejce po racje żywnościowe w okolicznym MOPSie. Oczekiwałem jednak odrobinę entuzjazmu i gram wdzięczności. Gdyby nie ja, to właśnie unikałby mydła w zakładzie karnym pod Bostonem. I skończyło się na tym, że unika mydła w Wallow. W więzieniu przynajmniej miałby wymówkę na takie uniki. - Nie jest łatwo bawić się za darmo? - wytknąłem mu z ironicznym uśmieszkiem. Znałem go od czasów szkółki kościelnej, kiedy jako jeden z nielicznych był na tyle uprzejmy, żeby nie poprosić mnie o powróżenie mu z rączki. A warto podkreślić, że w okresie dorastania to była najczęstsza prośba ludzi niezrzeszonych z taborem. Johnny wkupił się w moje łaski tym, że był dość zabawny, dość otwarty i dość popularny, czyli miał wszystko, co ja chciałem wtedy mieć. I powiedzmy, że nauczył mnie zabawy i otwartości, co doceniam. Dzięki niemu uwierzyłem, że mogę być normalnym, białym chłopcem, nawet jak, zamiast chodzić z nim na podryw, zabawiałem swoją nastoletnią żonę rozmową. Kiedyś to były czasy, teraz to ni ma czasów. I kiedyś Johhny nie był bogaty. Potem świat odkrył jego talent, wypłacił mu należne tantiemy za bycie najprawdziwszą osobistością i Dżony srając kasą, patrzył z góry na tych wszystkich, którzy tego hajsu nie mają. Dość pięknie go Święta Trójca urządziła, że teraz znów znalazł się na dnie. Nie zmienia to jednak faktu, że nigdy nie przestałem go lubić. Nawet jak nosił Armaniego i Kleina prosto od Armaniego i Kleina. - I jak idzie celebrowanie tych chwil? Proszę opowiedzieć ze szczegółami, bo w wolnych chwilach pracuję nad takim małym projektem literackim. "Dżony co bawił się za miliony, a teraz chodzi nawalony" to roboczy tytuł. Rozważam jeszcze "Z gwiazd na opony, nazywa się Dżony". Nie bądź taki, daj trochę materiału - puściłem do niego oczko i wyciągnąłem bezczelnie łapsko po papierosa (tego drogiego, który składa się z tytoniu, a nie tego azbestowego gówna, które do tej pory przekapcał). Na szczęście moje zwinne rączki jak z bursztynu zdążyły zawinąć jednego, zanim schował go do kieszeni. Popatrzyłem na rozjebanego przy drodze Forda i na chwilę przygryzłem policzek od środka, zastanawiając się, czy zaoferować mu odpowiednie środki na naprawę tej kupy złomu. Musiałem w głowie przez kilka sekund zastanowić się, czy jakby kilka lat temu Dżony co miał miliony, powiedział mi, że da mi kasę, to bym to strawił. Nie strawiłbym. Godność gołej dupy jest zaskakująco wartościowa. - Tak dawno nie jeździłem samochodem, że już nawet nie pamiętam, jak to szło - przyznałem na głos, choć w sumie byłem świadom, że interesuje go to mniej więcej tyle, co zeszłoroczny śnieg. Chciałem jednak stworzyć pozory, że zapytałem o tego Forda nie dlatego, że chciałem mu wcisnąć jałmużnę. Chociaż z mojej perspektywy to by nie była jałmużna. To by była zwykła darowizna. Miałem za co żyć. Ba! Miałem zdecydowanie więcej niż potrzeba trzydziestoletniemu samotnemu facetowi, który nie wierzy w drogie auta i biżuterię. Jedyną biżuterią, jaką nosiłem, była moja obrączka na łańcuszku i sam do końca nie wiedziałem, dlaczego ją noszę. Żyłem godziwie i skromnie. Może miałem trochę lepszej jakości ubrania i może było widać, że motor stary nie był, ale to tyle z moich szaleństw. - Każdy dzień jest pogrzebem Twoich ideałów, jeśli masz robotę na etacie - podzieliłem się mało spektakularną mądrością i bez pytania sięgnąłem po piwo. Następnym razem postawię mu coś lepszego. Jedno piwko w ciepły dzień jeszcze nikomu nie zaszkodziło, zwłaszcza że zapowiadało się leniwe popołudnie z leżeniem na oponach, które ktoś ośmielił się kiedyś nazwać sztuką. - A szukasz? Otworzyłeś chociaż raz gazetę z ogłoszeniami? - zapytałem szczerze zainteresowany. Jestem ostatnią osobą, która powinna udzielać mu porad odnośnie rynku pracy. Sam zawsze dostawałem się do pracy dzięki magii nepotyzmu, więc co ja tam wiem o prawdziwym życiu. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : prokurator
Johnny Orlovsky
ILUZJI : 17
NATURY : 5
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 7
TALENTY : 15
Och był wdzięczny, bardzo, ale jednocześnie nie był w stanie okazać tego inaczej, jak tylko w zapraszaniu go do wspólnego spędzania czasu pośrodku niczego. Może kiedyś uda się udowodnić mu to inaczej, na razie uważał, że za biedny był na cokolwiek, a nie należał też do osób wylewnych. - A wiesz, że nie? - Zerknął na niego, ignorując też uśmieszek ironiczny, którym nie mógł się przejmować, bo są pewne kręgi bliskich, którzy mieli dożywotnie pozwolenie na docinki i może krąg Johnny'ego nie był duży, ale Benji z całą pewnością do niego należał. - Nie jest łatwo być pasożytem, od liceum pracowałem na siebie. - Zawsze miał dużo motywacji, pchał się wszędzie przecież i nie zwalniał, pomysłów miał sporo i co, w pewnym momencie o kilka tych planów się potknął. Znalazł się w miejscu w życiu, w którym nie miał pojęcia co dalej. Bardzo nie chciał myśleć o sobie, że nie przynosi obecnie jako człowiek absolutnie żadnych korzyści, ani emocjonalnych ani finansowych, ale nie było łatwo takie myśli od siebie odsuwać, nawet tak pewnemu siebie Johnny'emu. Od zawsze uważał, że rzeczy takie jak pochodzenie magiczne, niemagiczne, romskie, kanadyjskie, jakiekolwiek nie miały znaczenia, dopóki był w stanie się z kimś dogadać, polubić, a co ważniejsze - biznes jakiś ugrać. Z nastoletnim mężem nie bardzo szło coś ugrać, ale przynajmniej go lubił, widocznie mieli dostatecznie zjebane poczucie humoru, że ta przyjaźń przetrwała do dziś. Uśmiechnął się, nawet wypuszczając powietrze nosem na te tytuły i podał Benjiemu paczkę bez problemu, przecież, jakby nie było, to jego. - Ten drugi mi się podoba, opony to element zaskoczenia. Możesz mi nawet zrobić zdjęcie na okładkę, mogę się rozebrać, Ameryka i tak już wie o mnie wszystko. - No, może nie wszystko, ale pewnie wśród fanów obozy były dwa: winny i niewinny. Sączył drinka w tym pełnym słońcu, na oponach, które grzały jeszcze na tyle miło, że dało się leżeć, dopóki nie parzy przy mniejszym ruchu, a w takich warunkach pewnie w końcu zaśnie. Brakowało mu tylko piersi, do której by się mógł przytulić i łatwo byłoby na chwilę zapomnieć, że nie był na wiejskich wakacjach. Benji dobrze go znał, Johnny nie przyjąłby żadnych środków na naprawę Forda, a przynajmniej nie darowanych ot tak. Prędzej sam by się zgłosił z prośbą o pożyczkę małą przyjacielską, ale nie, dopóki nie wiedział, czy będzie miał z czego spłacić. Szlugi, czy zerowanie rumu brata to inna sprawa, niż środki na życie, to byłoby zbyt upokarzające. Dawał sobie czas, uważał przecież, że nie zrobił nic złego, nie jego wina, że prawo mówiło coś innego. Zaciągnął się ostatni raz, nachylając się, żeby zgasić niedopałek o suchą ziemię między oponami. - Żeby prowadzić sprawnie samochód musiałbyś czasem zerkać w lusterka. - Westchnął ciężko, ale nie dlatego, że jemu ciężko było z chorobą przyjaciela, a dlatego, że zmieniał pozycję, drina też odstawiając na ziemię, ręce zakładając pod głową, żeby spojrzeć w niebo bezchmurne, nie na długo, bo przymknął oczy. - To cytat z tej twojej książki? - Mruknął drocząc się, a jedną z zalet Johnny'ego, chyba największą, był jego głos, nie ważne czy śpiewał, czy opowiadał o czymś z pasją, czy mruczał pod nosem jedną nogą już w świecie drzemki. Od samego Pana ten głos dostał i zrobił z niego użytek, a wielu było takich, o podobnych talentach, którzy chodzili w tłumie anonimowi. - Nawet nie raz. Ale w tym hrabstwie nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem. - Prawda była taka, że Johnny wcale nie był wybredny i na początku był w stanie płoty sąsiadom naprawiać, przecież w wieku nastoletnim nie bał się takich prac. Ale oby był nadal zbyt ambitny, żeby tylko na tym nie poprzestać. - A co u twojej matki? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : upadła gwiazda country
Benjamin Lovell
WARIACYJNA : 17
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 166
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 17
TALENTY : 9
Właśnie doszedłem do przełomowej myśli, a mianowicie- byliśmy już za starzy na klepanie biedy. Kiedyś było inaczej, łatwiej. Kiedyś nie znało się innego życia. Doprawdy nie rozumiem, dlaczego moja matka odrzuciła finanse swojej elitarnej rodziny na rzecz wróżenia z ręki i prania pocerowanych gaci mojego ojca. Zawsze byłem łasy na pieniądze, chociaż życie nie było jakieś arcytrudne kiedy ich nie było. Wtedy miałem jasny cel- dorobić się. Nie dopuszczałem do siebie opcji, że kiedyś mi się nie uda. A kiedy już się dorobiłem... cóż.... Powiedzmy, że niebywale współczuję Johnnemu sytuacji, w której się znalazł, ale naprawdę? Sutenerstwo? Przyjaciółki? Nie mógł po prostu zainwestować na giełdzie w akcje Marthy Stewart? Nigdy jednak nie prosił mnie o poradę. Dopóki naprawdę jej nie potrzebował. Wspaniały to był proces, nie zapomnę go nigdy. Do dziś się rumienię na wspomnienie wszystkich wypowiedzianych przeze mnie kłamstw. - Gdybyś jednak potrzebował popasożytować na kimś innym niż Charlie, to mam dodatkowy pokój - zaoferowałem, może nazbyt pośpiesznie, ale wciąż czułem się winny tego, ile kosztowały moje starannie przygotowane łgarstwa. Czułbym się jeszcze gorzej, gdyby faktycznie zmienił adres zamieszkania i wysyłał mi pozdrowienia z więzienia. Wtedy zastanowiłbym się poważnie nad swoim życiem. Póki co moje życie zawodowe to jedyny aspekt, który był na ścieżce sukcesu. Innego życia już nie miałem. Powoli paliłem papierosa, patrząc niewidocznym wzrokiem na tego felernego Forda. Prychnąłem z niezadowoleniem, słysząc, że Ameryka wie o nim wszystko. - Ameryka nic o Tobie nie wie. Daj jej jednak pół roku, zanim znowu do niej zadzwonisz. W międzyczasie skontaktuj się z jakimś wydawnictwem i niech ktoś naprawdę opisze Twoją historię. Jak dojdziesz do części o procesie, to ja Ci dam notatki z mojego projektu. Zmonetyzuj swój upadek. Razem z książkami ludzie kupią kasety i zanim się obejrzysz, wytwórnia będzie błagać Cię o nowy materiał. Jeszcze wrócimy Cię na szczyt, Dżony. Mamuśki tego kraju tęsknią za Twoją gębą - powiedziałem z całym przekonaniem, zanim zamknąłem sobie gębę butelką. Ciepłe piwo smakowało... jak ciepłe piwo, a cierpkość tego trunku świadczyła o jego taniości. Mimowolnie zrobiło mi się cieplej, choć miałem nadzieję, że stanie się jednak inaczej. Na szczęście szybko wypchałem wargi dobrym papierosem, zmieniając paletę smakową na nieco bardziej interesującą. Kiedy dopaliłem, zgasiłem niedopałek o suchą ziemię w sam raz, żeby posłuchać uwagi o patrzeniu w lusterka. Posłałem mu jedno z tych spojrzeń, które gdyby mogły zabijać, to miałbym już ofiarę na koncie. - Wystarczy unikać kościotrupów, wielkie mi mecyje - prychnąłem, bo tak naprawdę użalałem się tylko nad skutkami mojej choroby psychicznej tylko w chwilach najprawdziwszego kryzysu. Oczywiście, zawsze po pijaku. Nauczyłem się z tym żyć. Kosztowało mnie to dużo czasu spędzonego na terapii. Nawet miałem lustro w łazience nad umywalką i myłem zęby, patrząc nieobecnym wzrokiem na swoje odbicie. Niewątpliwie na motorze było łatwiej. - Nie, to z mojej wielkiej księgi aforyzmów, której wydanie planuję na początek lat dziewięćdziesiątych - odbiłem piłeczkę żartu, bo mogłem się przekomarzać z szanownym panem kolegą godzinami. Był jedną z tych nielicznych osób, których towarzystwo mnie nie uwierało, a dawało odrobinę przyjemności i poczucie normalności. Choć w moim życiu nic nie było do końca normalne. Odbicie w lustrze było tylko potwierdzeniem tego, że normalność nie jest mi dana. - Jak dobrze, że skończyłem Harvard... Zawsze jest praca dla ludzi z moim wykształceniem - zarechotałem jak skończone prosię, którym jednak byłem i uniosłem buteleczkę w niemym toaście. Może mojego ego nie było wielkości Stanów, a Kanady, ale i tak. Bywałem samozadowolonym z siebie kutasem w najmniej odpowiednich momentach. A co u twojej matki? - Nie chcę nawiązywać tego kontaktu - odpowiedziałem szybko, może nawet za szybko. Nie byłem pewny, czy moi rodzice w ogóle są świadomi, że znów mieszkam w okolicy. Nie byłem nawet do końca pewien, czy wciąż wiedzieli, że żyję. Odkąd zginęła moja żona, jedyny łącznik ze światem romskim, nie miałem żadnego kontaktu z rodzicami. Nawet na jej pogrzeb nie przyszli, jak dowiedzieli się, że będzie on normalny, amerykański, a nie z chlaniem wódy na nagrobku. Moja matka nie istniała w mojej głowie. Tak samo jak ojciec. Z rodziny liczył się tylko brat, który był na ścieżce normalności i dziadek, który nas z błędów matki wyprowadził. Dziadek był moją niekończącą się motywacją do pracy. - Powiedz mi coś ciekawego, Dżony. Jakieś ploteczki. Masz kogoś? - opróżniłem do końca piwo i bez pytania sięgnąłem po kolejne. Kiedyś mu postawię nowe. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : prokurator
Johnny Orlovsky
ILUZJI : 17
NATURY : 5
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 7
TALENTY : 15
Dla Johnny'ego taka wizja porzucenia wygodnego życia na poziomie dla miłości była też abstrakcyjna, nigdy by się nie zdecydował na takich ruch drastyczny co stara Anabelle i to wcale nie dlatego, że nie miał pojęcia o wróżeniu z ręki. A przynajmniej taką miał nadzieję, że tyle ma w głowie oleju i zna siebie na tyle, bo prawdę powiedziawszy zakochany nie był nigdy. Zauroczony wielokrotnie, ale to inna para kaloszy zupełnie, fascynować się kimś, a chcieć opiekować na starość. Pewnie gdyby mu się życie tak nie potoczyło, to skończyłby jak jeden z tych staruchów w gaciach i jedwabnych szlafrokach, którzy mają pięćdziesiąt lat młodszą żonę. Chciałby tak. Jeszcze rok temu perspektywa takiej starości była bardzo prawdopodobna, obecnie nie było go stać nawet na chusteczkę z jedwabiu. Zdecydowanie nie był to dobry moment w życiu na klepanie biedy. I - oczywiście - mógłby inwestować w akcje Marthy Stewart, ale to było nudne, w przeciwieństwie do jego przyjaciółek. Chyba na pewnym etapie, kiedy ma się już wszystko, do czego człowiek w życiu dążył, to zaczyna się nudzić. Rozchylił jedne oko, łypiąc na Benjamina jak stary kocur co się wygrzewa na piecu w bajce dla dzieci. - Dziękuję. - Za tę propozycję, z której na pewno nie skorzysta, bo nie miał zamiaru wchodzić mu na głowę już bardziej, ale doceniał bardzo, więc podziękowanie było może i oszczędne, ale bardzo szczere. Ale koniec tych emocjonalnych rozmów, bo jeszcze zmiękną. - Pół roku, eh? Pół roku w Wallow to będzie jak pół wieku. - Tutaj czas płynął inaczej na łonie natury, wolniej (zwłaszcza gdy się nie miało roboty), wbrew temu, co Johnny będzie wypisywał jakiejś dupie, żeby tylko się w niej żar uczuć do niego dalej tlił. - Tak zrobię. - Odzyskanie kariery było dla niego najważniejsze, ale co nagle to po diable. I tak nic dobrego by go teraz nie spotkało. Musi tylko pamiętać o tym, że na szczyt go własny talent zaprowadził, a nie gra w kasynie, ale teraz w innym miejscu był niż piętnaście lat temu, bliżej mu było do wyjebania wypłaty w pokera. - Sryje, Benji. - Odparł na te mecyje swoim głosem sennym i spokojnym wielki poeta gwiazdor country, ale jak już było wspomniane, ta relacja rządziła się swoimi prawami, wywodzącymi się z czasów bycia nastoletnimi gnojkami. Dlatego czuł się bezkarny w dokuczaniu przyjacielowi w temacie jego choroby, chociaż po prawdzie gdyby mógł go w tym jakoś wesprzeć, to by to zrobił. Z tego Harvardu też był dumny przecież, szczególnie w momencie, kiedy Benji się na niego dostał i kiedy go kończył, ale przecież mu teraz tego nie powie, już wystarczyło, że gorąco gratulował wtedy i można było to opić. Harvard, syna, potem córkę, potem dyplom. - Może gdybym skończył wtedy te Tajne Komplety... ale nie, nie miałem na to czasu. Wiesz, że bym się nie nadawał. - Na takiego zielarza. No gdzie? Próbował sobie przez chwile wyobrazić, jak wyglądałoby jego życie gdyby się nie uparł na zostanie gwiazdą i poszedł w ślady ojca i doszedł do wniosku, że dokładnie tak, jak teraz. Leżałby na oponach z drinkiem klepiąc biedę. Na odpowiedź o matce znowu tylko zerknął na Lovella, krótko, nic nie mówiąc, bo szanował przecież go za bardzo, żeby drążyć. Akurat w tym temacie nie miał zamiaru mu dokuczać, bo i po chuj, to nie byłoby wcale śmieszne. - Bardzo bym chciał ci powiedzieć coś ciekawego, ale obawiam się Benji, że wszystkie kobiety, z którymi miałem jakiekolwiek relacje rozpłynęły się we mgle gdy mnie aresztowano. - Zresztą się nie dziwił, ale nie był też wybitnie zraniony, jeszcze się taka nie trafiła, za którą by tęsknił. Nie wątpił też, że nie ma na co liczyć, w jego świecie kobiety lubiły umawiać się z mężczyznami, którzy mogli im zapewnić jakąś stabilność finansową, a tej Johnny nie mógł teraz zapewnić nawet sobie, także ani baby, ani roboty. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : upadła gwiazda country
Benjamin Lovell
WARIACYJNA : 17
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 166
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 17
TALENTY : 9
Dziękuję było dostatecznym i satysfakcjonującym wyrazem wdzięczności. Na chwilę uspokoiło też moje szalejące wyrzuty sumienia, które zapewne miały się budzić do życia już zawsze w jego towarzystwie. Sam nie wiem czemu, czułem się aż tak winny, skoro moja część pracy została wykonana należycie. Może powinienem to omówić ze swoją terapeutką, ale przyzwyczaiłem ja od lat do smutnego pieprzenia o braku perspektyw. Nieładnie z mojej strony by było zmieniać repertuar i dorzucać do tego kwestie moich relacji międzyludzkich. Gdybym zaczął to z nią omawiać, to osiwiałaby do reszty, a srebrny do niej nie pasował. Nie mogłem być aż takim egoistą i część moich kryzysów wewnętrznych musiałem zachować dla siebie. W sumie to większość. Na terapię i tak byłem skazany, jak każdy człowiek, który nie miał odbicia w lustrze, a chciał zachować poczytalność. O dziwo brak tego elementu był zaskakująco obciążający psychicznie. - Trzeba było myśleć przed tym, jak chciałeś okłamać Amerykę, że jesteś grzecznym chłopcem. A to niby ja mam cyganić w tym układzie... - dla mnie pół roku było absolutnie nic nieznaczącą jednostką czasu. Wszystko było takie samo. Podobno żaden dzień się nie powtórzy, a jednak moje własne były tak samo rozkosznie nijakie codziennie. Pół roku, rok, dekada... Wszystko było tak samo mało ekscytujące. - Tak zrobisz? Naprawdę przyjmiesz moją poradę? - szok i niedowierzanie. To się nigdy wcześniej nie zdarzyło. Pora umierać. Ale najpierw- opijmy to. Uniosłem buteleczkę w niemym toaście, bo w kościach przeczuwałem, że zaraz wyśmieje moje dobre (i bezpłatne) porady. Ciepłe piwo przy drugiej butelce nie wchodziło już tak wspaniale, ale na szczęście papieros jakoś łagodził to rozczarowanie. Rozsiadłem się wygodniej na fioletowej oponie i było już mi szczerze obojętne, że jest fioletowa. - Nie jest już tak źle. Przyzwyczaiłem się. I tak odkąd jestem sam, to wszystko nie ma już większego znaczenia. Nie zobaczę w tym lustrze więcej niż zwykle - wzruszyłem lekko ramionami, bo nie grałem za często kartą samotnego wdowca. Chociaż ostatnio po raz pierwszy od dawna zacząłem nazywać rzeczy po imieniu. Wcześniej nie określiłbym się mianem wdowca nawet w swoich myślach. Teraz testowałem, jak to jest opisywać to słowami. Na trzeźwo, bo to jedno piwo było zaledwie preludium to moich prawdziwych pijańskich możliwości. - Ej, mordo. Chodźmy na Tajne Komplety. Będzie fajnie. Poznamy miłych młodych ludzi, nauczymy się fifa-rafa nowych i będziemy mogli mówić, że jesteśmy wyedukowani - w mojej głowie objawiło się to niczym złoty plan. Czy byłem w stanie się jeszcze czegokolwiek nauczyć? Tego nie byłem już taki pewien. Swego czasu byłem przekonany, że skończyło mi się miejsce w głowie. Wtedy nie miałem czasu na Tajne Komplety. Śpieszyło mi się zawsze do rodziny, Harvard i tak był rozkosznie zajmujący. Teraz miałem cały czas tego świata. Fakt, że leżałem na oponach z Johnnym, w dzień roboczy idealnie to obrazował. Oczywiście, nie każdy dzień taki był, przez większość lubiłem pracować, ale to tylko dlatego, że nie miałem zbyt interesujących alternatyw. Komplety wydawały się być idealną rozrywką dla kogoś, kto naukę postrzegał jako hobby. Czyli dla mnie. - Nuda, nuda, nuda - taka prawda. Nuda. Z tej nudy zacząłem zaczytywać się w Zwierciadle, żeby dowiedzieć się, że: - Według horoskopu powinienem się skupić na relacjach rodzinnych i domowych sprawach. Nuda - prychnąłem z rozbawieniem. Wzrokiem śledziłem ptaki na niebie, nie mogąc oprzeć się mało porywczemu pytaniu, na które przedstawiciel wsi powinien znać odpowiedź: -Czy jest różnica pomiędzy krukiem a kosem? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : prokurator
Johnny Orlovsky
ILUZJI : 17
NATURY : 5
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 7
TALENTY : 15
Prawda była taka, że sporo z tej fortuny, którą przez lata zgromadził, poszło na spłatę zaległych długów. Chociaż mógłby rzecz jasna pod ziemię się zapaść i unikać tych, którym nadepnął na odcisk, ale byłoby to tylko kolejne szambo, które w końcu wybije, a po co miał sobie to robić, skoro i tak musiał wszystko zaczynać prawie od nowa. To by dopiero był materiał na terapię, ale Johnny niezmiennie od lat był swoim najlepszym (najgorszym?) terapeutą. Gdy pisał utwory było dobrze, gdy się przerzucał na swoje drugie hobby, picie alkoholu, bywało... trochę gorzej. - Jestem. Nikogo do niczego nie zmuszałem. - Wzruszył ramionami lekko, zawsze był zdania, że każdy niech robi co chce. A nie? Dla niego sutenerstwo i prostytucja to nic takiego, gorsze ludzie robili rzeczy, co? Nie jego wina, że prawo miało kij w dupie. Podniósł się na łokciu lekko, zerkając w stronę przyjaciela, co to taki zdziwiony był, że zamierza posłuchać jego rady. A co miał nie posłuchać? Mądrego to aż miło. - A czemu nie? Masz łeb na karku Benji, jak nikt inny, kogo znam. Pójdziesz w to ze mną to jeszcze ci odpalę procent. - No, może nie jeden procent, a sporo więcej, ale żeby do tego doszło musi kurz opaść. Może i Benjiego nużyły rutyny w jego pracy, ale za czterdzieści lat któraś platforma streamingowa zrobi o nich najpierw dokument, a potem miniserial Orły Ameryki: proces Orlovsky kontra stan Kalifornia czy inny bzdurny tytuł. Sam szklankę uniósł w toaście, chociaż jemu ostatni łyk pozostał, więc musiał się zaraz nachylić, otworzyć jedno z tych piw, które potem do szklanki przelał, a w puszcze zostało jeszcze pół, bo kto pije piwo ze szklanki, a nie z kufla? (ja) Obserwował jak złoty płyn spływa po ściance szklanki na dno, mieszając się z resztą coli z drinka, której w sekundzie i tak nie było już widać. - Jesteśmy wyedukowani. - Wtrącił, chociaż wiedział, że nie o to chodzi. Ich niemagiczne uniwersytety ukończone nie miały znaczenia w świecie, który dzielili z innymi wierzącymi. - Tajne Komplety... - Czy to nie byłby taki całkiem niegłupi plan? Na wypadek, gdyby z pół roku zrobiły się nagle dwa lata? Upił łyk ciepłego piwa, siadając na powrót na oponach, mrużąc oczy. - Mógłbym się pouczyć. - Nie o nauce myślał prawdę powiedziawszy, a o paniach profesorkach, bo - nie była to na pewno żadna tajemnica dla Benjiego - Johnny miał ogromną słabość do starszych od niego kobiet. Takie do dwudziestu lat wzwyż, gorące mamuśki z kryzysem wieku średniego w twojej okolicy, to w sam raz dla niego. - Zostawiłbym ci wszystkie studentki. - Smarkule go nie interesowały wcale, ani nie przepadał za babami, które były głupie, ani za takimi, które były niedoświadczone i miały potrzebę polegania na partnerach. Nie oceniał, bo Johnny mało kogo oceniał, to po prostu nie jego bajka zupełnie. - Horoskopu w czym? Trochę niefortunny ten twój, chyba, że poznałeś kogoś? - Nie, żeby mu to jakąś różnicę robiło i wcale nie wymagał od przyjaciela, żeby mu się w tej materii zwierzał, ale skoro sam ten temat zaczął... Zaraz jednak powiódł spojrzeniem za jego, w niebo, spoglądając na ptaki i musiał dłoń unieść do czoła, żeby osłonić trochę oczy przed południowym słońcem. - Kosy są o wiele mniejsze, a kruki mają czarne dzioby. A co? - Jego pierwszy poziom w zoologii, korzenie z Wallow i skupienie z czasów liceum przydało się w końcu, bo nie zrozumiał, że tak to tylko cytatem Benji rzucił, nie pytając o konkretne różnice. - Kruki są raczej z wronami mylone, a kosy z tymi, no, szpakami. Co cię tak wzięło? Masz jakiś proces ornitologa? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : upadła gwiazda country
Benjamin Lovell
WARIACYJNA : 17
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 166
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 17
TALENTY : 9
Gdybym dostawał dodatkowego dolara za każdym razem, kiedy Johnny poprawiał mnie, że to były jego przyjaciółki, a każdy obecny w tym przedsięwzięciu był tam dobrowolnie, to miałbym teraz taką wielką willę nad samym oceanem w Maywater i wpisywałbym swoje nazwisko do Kręgu, bo byłbym na tyle dziany, że wszystko byłoby mi wolno. Kto wie? Może nawet z nudów wystartowałbym w wyborach na prezydenta, bo byłbym tak bogaty, że zapłaciłbym wszystkim za kampanię, w której mówiłbym, że każdy, kto na mnie zagłosuje, dostanie 50 dolarów. I wiecie co? Nawet jakbym zrobił to wszystko, to i tak miałbym więcej hajsu niż ta upadła gwiazda country w czasach, kiedy wszystkie opalone wieśniaczki radośnie nuciły jego melodie, bez zastanawiania się, czy był alfonsem, czy też nie. W swoich oczach Orlovsky był bez winy i to jedna z tych rzeczy, które go uratowały. Nie zmieniało to jednak faktu, że... - Nie pierdol, Johnny. Nie jesteś grzecznym chłopcem. Jesteś ciągle najebany i kantujesz w kasynach, pominę kwestie p r z y j a c i ó ł e k - niemalże wysyczałem ostatnie słowo, choć uśmiech na mojej twarzy wskazywał wyraźnie, że mnie wciąż ta kwestia bawi. Chociaż tak naprawdę, w głębi serca wyjątkowo mnie smuciło, że trafił w swoim życiu na ludzi, którzy chcieli wychędożyć jego jędrne pośladki. Ja bym go nigdy nie wychędożył. W każdym tego słowa znaczeniu. Pokręciłem przecząco głową, słysząc o procencie. On nie rozumiał. - Johnny, słońce. Ja tylko chcę, żebyś był szczęśliwy, żebyś żył w dostatku i żebyś pisał te swoje smutne piosenki na kacu. Nie chcę od Ciebie żadnego procentu, już się nachapałem i nie chcę więcej. Uważam Cię za przyjaciela i chcę dla Ciebie dobrze. Weź te swoje procenty i zatrudnimy Ci dobrego menagera, który będzie lojalny i uczciwy i będzie pilnował Twoich sekretów - wyjaśniłem powoli, zanim znów zacisnąłem wargi na ustniku swojego papierosa. Byłem niezdrowo uzależniony od nikotyny, ale żeby okłamywać siebie, że jest inaczej, robiłem raz w miesiącu tygodniowy detoks od fajek. Tylko po to, żeby poczuć się fizycznie gorzej. Dopalając, wiedziałem już, że od jutra zostawię papierosy. Dlatego kiedy zgasiłem jednego, już wyciągałem z paczki kolejnego. Zrobiłem tylko krótką przerwę na zbycie machnięciem jego przełomowej myśli, że są wyedukowani. Oczywiście, że byli. Tylko w bardziej uniwersalnych dziedzinach, niezwiązanych ze wspaniałym kościołem, którego byli wiernymi wyznawcami. Prychnąłem, słysząc, że w udziale przypadłyby mi wszystkie studentki. To brzmi bardziej jak kara niż nagroda. - Wiesz, ile czasu trzeba poświęcić młodocianej, żeby w końcu zrozumiała co jest pięć? Ja nie mam czasu na takie projekty. Nie mam już siły. Ani cierpliwości. Idź pan w chuj - machnąłem ręką, wciskając znów papierosa do gęby i rozpoczynając mało wysublimowane macanie się po kieszeniach w celu zlokalizowania zapalniczki. Ja naprawdę chciałem się uczyć. Lubiłem to robić. Co z tego, że ogarnąłem sublimację, skoro mógłbym nauczyć się więcej rzeczy? Może dorobić się chowańca? Przede mną cała paleta możliwości. O ile nie stracę czasu na edukację seksualną młodocianych czarownic. Obawiam się, że dusza edukatora może mnie sprowadzić na manowce. - W Zwierciadle, a gdzie niby indziej? - wymamrotałem, wyraźnie urażony, że mnie zapytał o taką prostą sprawę. Moja ciotka pisała te wszystkie dyrdymały, czułem się z nimi związany emocjonalnie, bo wbrew pozorom pisanie tej szmiry było jedną z zabawniejszych spraw w taborze. I to jedna z tych nielicznych rzeczy, które sprawiają, że mam ciepłe wspomnienia. - Ajajajajaj, no nie poznałem. To nie jest takie proste. Ja chcę już kogoś na poważnie, na stałe. Jestem za stary na te wieczne poszukiwania - słyszałem sam siebie i wiedziałem, że marudzę. Dlatego zamknąłem sobie japę butelką, żeby ją dopić do końca. Skrzywiłem się czując, jak okropnie gorzki posmak otłumia moje zmysły. Nie sądziłem, żeby Johnny mnie zrozumiał. On nie wiedział, jak to jest mieć babę permanentną, która jest zawsze, choćby skały srały. A ja wiedziałem. I teraz baby permanentnej brakowało mi strasznie. - Chciałem sprawdzić, jak bardzo znasz się na ptakach. Brawo, Orlovsky! |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : prokurator
Johnny Orlovsky
ILUZJI : 17
NATURY : 5
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 7
TALENTY : 15
Opalone wieśniaczki w jeansach już nawet nie śniły mu się po nocach, może to kwestia stresu i obojętności, ale jak się Orlovskiemu baby nie śnią, to nie za dobry chyba znak. Chyba, ja nie wiem, ale sądząc po tym, co mu mózg projektował do tej pory w nocy, to zmieniło się to diametralnie. Podobno, tak mówią, gdy samce mają problemy na polu zawodowym, to mają już na każdym. Czy i Żony był w tej grupie to czas pokaże. Ale chyba nie było z nim aż tak źle, a może to pozory tylko, ale roześmiał się szczerze, słysząc, że ma nie pierdolić farmazonów, bo bardzo to było zabawne, słuchać, jak Benji syczy swoje oskarżenia pod jego adresem i mu wytyka dobrą zabawę. A bo to on jeden kantuje w karty? - Nie mam już przyjaciółek, ale może się za jakimiś rozejrzę. - Był to żart oczywiście, bo nie spieszyło mu się wcale do znalezienia ani faktycznej przyjaciółki ani żadnej kurwy, bo go nie po to z tego bagna Benji tymi rencami wyciągał, żeby się znowu w nim zanurzył. Poza tym - Johnny uważał, że nie ma czegoś takiego jak przyjaźń damsko-męska. Prędzej czy później któraś z tych kobiet, z którymi się tylko przyjaźnił i tak chciała czegoś więcej, bo kobiety myślą tylko o jednym. O ślubie. Słysząc tę ckliwo-sentymentalną przemową Benjiego zerknął na niego, rękę wyciągając do niego, żeby mu na ułamek sekundy na ramieniu położyć, był to szczyt jego fizycznych czułości względem drugiego mężczyzny. - Dzięki. - I znowu, co więcej miał powiedzieć, skoro były to podziękowania szczere i na pewno wiele dla niego te słowa znaczyły, ale nie chciał się nad nimi rozdrabniać, może i słowa mu przychodziły łatwo, ale o emocjach głownie te pisane. Odwdzięczyć mógł się we wspólnym karmieniu nałogu, rozmawiając o dupie, dupach, o niczym, bo do rozmów o wszystkim chyba potrzebowałby mocniejszego alkoholu, piwo się nie liczy, a tak o suchym pysku to nie, panie kochany. - Nie wiem, bo się z takimi nie umawiam. - Właśnie ze względu na to, ile te projekty czasu zajmowały jeśli się chciało z takiej znajomości wyciągnąć coś więcej niż chichotanie i trzepotanie rzęsami. Wolał tę energię poświęcić na coś bardziej praktycznego, jak nauka właśnie. Zapytaj Żonego o zainteresowania to odpowie: dyskoteki, kobitki i ogólnie takie takie, ale najbardziej to nauka mnie interesuje. Zawsze się przecież lubił uczyć, zresztą już wrócił trochę do siedzenia z nosem w podręczniku, ale bardziej w wosku, bynajmniej nie po to, żeby sobie zrobić nosa odlew. - Wywieś ogłoszenie na tablicy kościelnej, na pewno się znajdą jakieś stare panny chętne na poważny związek. - Pół żartem pół serio, wcale by się nie zdziwił, gdyby kogoś miłego w ten sposób znalazł, z tego samego kościółka, z podobnymi marzeniami, czego chcieć więcej. Przy odrobinie szczęścia byłaby nawet ładna. Wykształcony, zaradny, wysoki biały mężczyzna szuka partnerki na życie. I nie, nie było to coś, co mógłby zrozumieć, ale też nigdy nie potępiał takiego stylu życia, tylko dlatego, że jemu osobiście nie odpowiadał. Daleko mu było do oceniania ludzi, nawet nie ze względu na przekonania czy empatię, ale głównie dlatego, że miał to na ogół w dupie. Zebrał się w końcu z tych opon lawendowych, kolejną fajkę wsuwając między usta, kiwając głową na Benjiego. - Idę ziemniaki stawiać. Dzięki za fajki. - Do następnego. 2xzt |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : upadła gwiazda country