First topic message reminder : Nawa główna Solidne drewniane ławki, ułożone w równych szeregach, zdobią proste linie i naturalny kolor, co nadaje miejscu prostotę i elegancję. Ciemne drewno, oświetlone naturalnym światłem wpadającym przez witraże, rzuca delikatne cienie na posadzkę. Drewniane belki stropowe tworzą wzory, a ich naturalny odcień podkreśla tradycyjny charakter wnętrza. Tutaj drewniana nawa staje się świadkiem wielu modlitw i duchowych doświadczeń, a także stąd roztacza się najlepszy widok na wszystko, co dzieje się na ołtarzu. RYTUAŁY: Sieć osłabiająca (moc: 44), Locus Metus (moc: 77), Wieczny płomień (moc: 98) Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Pią 21 Cze 2024 - 12:07, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Zamieszanie wokół nich ucichło, ale za to wszędzie wokół zaczęło iskrzyć. Allie, uspokojona, że tym razem nie dojdzie do awantury tuż przy jej uchu, odetchnęła krótko i zaczęła się rozglądać po okolicy. Widziała, jak wyprowadzają pewną panią na bok, ale słyszała też szepty za sobą. A co gorsza – słyszała również to, co mówił kardynał. No bo… czy to normalna część mszy? Tak nawoływać, żeby głosować na konkretną, jedną osobę? Allie chodziła do kościoła już bardzo długo i jakoś nie kojarzyła… a może nie zwracała uwagi? Teraz co najwyżej zdziwiła się, ale nie to miało zadziwić ją najbardziej. Zostawiając za sobą zamieszanie, wpatrzyła się w kardynała, a przebijając się spojrzeniem przez tłum, dostrzegła… jego minę. Taką… zadufaną? Pewną? Kpiącą? Przełknęła dyskretnie ślinę. Chociaż była maleńka, widziała dokładnie, nie przewidziało jej się. Dlaczego kardynał miałby gardzić własnymi wiernymi…? Czy nie powinien reprezentować Kościoła i Lucyfera? Chyba… chyba to za dużo jak na to wszystko. Na dodatek Ira zaczął wiercić się niespokojnie, przez co Allie spojrzała na niego. Już się tak nie przytulał do Leandra, ale był jakiś taki… Niecierpliwy. Może nogi go zaczęły boleć od obcasów? Tyle czasu musiał wystać, wcale by się nie zdziwiła. Tylko minę też ma nie za tęgą… — Co się dzieje? – pyta dyskretnie, zwracając się do Iry. Usłyszała pytanie, które zadał, ale przypuszczała, że wcale nie jest skierowane do niej. Ona chce zaczekać na Mauriego i po prostu stąd wyjść. Kiedy zwykła msza zmieniła się w wiec wyborczy i zapalnik wobec rewolucji? Przypatrzyła się tym wszystkim wzburzonym ludziom za sobą, jakby w obawie, że mogą jej w jakiś sposób zagrozić. Albo że za moment powstanie tutaj jeszcze większe zamieszanie. Percepcja na kardynała: 71 + 25 (talent) = 96 Percepcja na rozemocjonowanych NPCów za mną: k100 + 25 (talent) |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Stwórca
The member 'Alisha Dawson' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 13 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Z tej odległości nie potrafił dojrzeć, kto dokładnie obdarzony został spojrzeniem podczas nawiązania do wyścigu o fotel burmistrza, ale czy nie było to oczywiste? Kto inny próbował wykorzystać tragedię, jaka miała miejsce, by zbudować na niej swoje poparcie polityczne i pokazać się jako Sługa Czarownicy czy nie – nieistotne, polityka i religia zawsze szły ramię w ramię, wspierając się wzajemnie na drodze ku celowi. Kardynałowi zdecydowanie powodziło się. Nieważne od odległości, błyszczał w dosłowny sposób, szukając wyróżnienia na tle pozostałych czarowników nie tylko poprzez swój tytuł. Wszystko to samo. Wszędzie. Póki ta organizacja nie legnie w gruzach, gdy ludzie zwątpią i plecami odwrócą się do hipokrytów. Iskrzyło się już teraz, w trakcie Czarnej Mszy. Kolejna awantura była bliska eksplozji tuż obok nich, zaburzając przebieg uroczystości. Ludzie byli wściekli, a oni musieli to wykorzystać. Fogarty nie zastanawiając się zbyt długo przystąpił do działania, ale jeden Cień to za mało, by utrzymać uwagę większej ilości osób na dłużej. Ktoś jeszcze do tego przedstawienia musiał dołączyć. — Uspokój się i wracaj lepiej na swoje miejsce — syknął głośno w stronę Fogarty'ego, decydując się na zabranie głosu. Jeszcze jedna osoba w tym kotle mogła okazać się przydatna, by zamieszanie nie zostało zbyt szybko zduszone. Zamiast jednak przytakiwać Cecilowi, uznał za bardziej skuteczne wejście w nim konflikt i udawanie, że tak jak zapewne większość z zebranych wcale nie wie o czym ten mówi. — Skąd wiesz, co się wydarzyło na Placu Aradii? — rzucił pytaniem, licząc na to, że Cecil zrobi z niego jak najlepszy użytek w dalszym ujawnianiu faktów na temat lutowych zdarzeń. — Piekielnik pisał o tym, że zaopiekowano się wszystkimi i udzielono pomocy. Kapłani mieliby pozwolić umrzeć wiernym? Pozwolili. Obserwowali te sceny z bezpiecznego dystansu. Ludzie ginęli, zostali okaleczeni boskim ogniem, część straciła dobytek życia, a oni nie zrobili z tym nic, by teraz przedstawiać się jako obrońcy. Rzut na percepcję – patrzę na kardynała, a jestem trochę daleko. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Stwórca
The member 'Terence Forger' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 87 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Zaklęcie, które wyrzucił z siebie na jednym wydechu, było tylko pustym, kradnącym mu z płuc powietrze słowem. Magia znowu zagrała z nim w rosyjską ruletką - usłyszał jedynie huk rozczarowania w przestrzeni własnego umysłu, a potem do uszu doleciały mu słowa Terry'ego, który, popisując się zręcznością pokerzysty, wykorzystał momenty, by dołączyć do rozmowy. Na wycieczce, którą Forger zasponsorował mu początkiem tamtego miesiąca, poznał go nieco lepiej, więc uśmiechnął się w duchu, pojmując w lot jego intencje. - Doprawdy - niemal prychnął pod nosem, jak rozjuszony kot, omiatając twarz Fooggy'ego pozornie pogardliwym spojrzeniem, ale tylko on, z odległości, w której stał, mógł wypalać tląca się na krawędzi cecliowego spojrzenia ognik i wiedzieć, co znaczyły; widywał je tam przecież wielokrotnie - podziwiam, ze pan może z takim stoickim spokojem przysłuchiwać, jak mydlone są nam oczu, panie Hanks. Poczuł, jak po jego skórze prześlizguje się obce spojrzenie, po chwili zlokalizował jego właściciela - Carter. Wygiął usta wpół uśmiechu. Gdyby mial na głowię kapelusz, uniósłby go w geście niemego powitania; tak w jego wyobraźni witał się przed wiekami Leland, pogłębiając rodzine wpływy. Po chwili jednak wrócił do rozmowy. - Dobrze pan wie, proszę przejrzeć na oczy - szept, który wydobył się z ust Fogarty'ego brzmiał teraz, jak ostry przeciągły syk, po nim nastąpiła chwila przerywy wykorzystana na udawaną, zupełnie niepotrzebną mu refleksje. - Och - westchnął teatralnie - nie wie pan, naprawdę nie ma pan pojęcia - rzucił refleksyjnie, - bo jesteś zimnokrwistą gniotą, niezainteresowaną losem swoich krewnych. - Podszedł do niego, niezgrabnie, jakby w targających go emocjach, mijając mężczyznę którego natura wyposażyła w krzaczaste brwi. - Jak myślisz, Hanks, skąd na skórze twoje siostrzeńcy oparzania drugiego stopnia? - rzucił mu szeptem w twarz; Foggy był równie biegły w improwizacji, co w magii anatomicznej? Wierzył, ze Blair odpowiednio wykorzysta ten moment, a oni zamieszanie zaraz po nim, by się stąd ulotnić. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Zgłupiał doszczętnie. Nie miał pojęcia, że to wszystko wina demona, który skrywał się naszyjniku panny Williamson. Myśli w jego głowie kotłowały się jedna za drugą a każda, która miała w sobie choć cień racjonalności i przemawiała za próbą oporu zaraz ciągnięta była dalej, głębiej, przez będące całkowicie spętane przez Ram Izad. Randka? Jaka randka, wszystko działo się tu i teraz; po co marnować czas, nie powinni niczego żałować. Ludzi było tu tylu, że nikt nie powinien zauważyć, że gdzieś nagle znikną. Głuchy ba wszystko wokół nie baczył na to, co dzieje się przy ołtarzu, a działo się wiele. Nie interesowała go szalejąca kobieta i Verity, który tracił przytomność. Do czasu, aż poczuł szarpnięcie; głos i słowa łysego mężczyzny dotarły do niego dopiero po chwili. Spojrzał na niego, spojrzał na Charlotte mrugając oczami. Oprzytomniał dopiero, gdy zaczęła się oddalać. - Puszczaj - wyszarpnął się jegomościowi, jednocześnie docierać do niego zaczęło, co takiego zrobił i powiedział. Aż mu się zrobiło gorąco. Przetarł dłonią twarz czując falę wstydu jaka go zalewała - gdyby mógł, zapadłby się pod ziemię. Aradio, błagam... Nie słyszał kazania, zaledwie jego końcówkę. Ludzie cisnęli się wracając sprzed ołtarza na swoje miejsca. Przeczesał palcami jasne włosy i rozejrzał się wokoło, uważnie, biorąc się ponownie w garść. Ludzie szeptali między sobą. Wokół panował chaos, którego częścią sam był jeszcze chwilę temu. Z przodu docierały do niego resztki krzyków - Williamson i pozostali gwardziści powinni sobie poradzić. Rozejrzał się za Morley'em, ale go nie znalazł. Jego spojrzenie ostatecznie wędruje w stronę Carter. percepcja: K100 + 20 (percepcja) + 13 (talenty) |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Stwórca
The member 'Charlie Orlovsky' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 62 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Richard Morley
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 170
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 18
TALENTY : 8
Kiedy tylko wrzuciłem do czary swoje życzenie, postanowiłem, że chyba najlepszą opcją dla mnie w tamtej chwili będzie szybkie oddalenie się na wyznaczone miejsce. okropnie bałem się tego, czy inni Gwardziści zauważyli moją nieobecność na tyłach kościoła. To było głupie, wręcz ekstremalnie, jednak wpojone do głowy za młodu zachowania bardzo trudno jest zwalczyć. Było też jeszcze coś - ślepa wiara w to, że może w końcu Trójca usłyszy moje prośby. Przecież ile nocy zarywałem, powtarzając szeptem modlitwy… i wciąż nic. Bywały chwile, gdy zastanawiałem się, czy może nie modlę się w prawidłowy sposób. Za krótko, za mało żarliwie? Może jednak zwyczajnie wybierałem zła formę przekazu? Albo po prostu byłem ostatni w kolejce przed innymi, których błagania w oczach Trójcy były ważniejsze? Czym jest samotność w obliczu walki z bardzo poważną chorobą? Głupotą. No właśnie. Jednak myśli te odsunąłem na drugi plan, gdy gdzieś ze strony ławek zrobiło się jakieś zamieszanie. Próbowałem zrozumieć, czy nie trzeba interweniować, odruchowo rzucają wzrok w stronę ołtarza. Tam wydarzyło się coś dziwnego, ponieważ Sebastian - bardzo blady - nagle zniknął gdzieś za sylwetką innego Gwardzisty. Poczułem, jakby silna ręka zacisnęła mi się na gardle. Na siły Piekielne, czy ja go otrułem?! Nie może być, przecież mikstura pachniała i wyglądała dobrze. Jak? Co? Usłyszałem jakieś krzyki, następnie bariera pojawiła się przed kardynałem, na którego ustach zagościł nieprzyjemny szyderczy uśmiech, zupełnie niepasujący do sytuacji. Każdy element tej sceny sprawił, że fizycznie zrobiło mi się niedobrze. I wtedy poczułem szarpnięcie, które prawie zwaliło mnie z nóg. Momentalnie obróciłem się, gotów na tłumaczenie się, czemu nie jestem tam, gdzie być powinienem, lecz ujrzałem bardzo chudego i bladego jak ściana chłopaczka. -Bardzo przepraszam - wymamrotał. Na jego czole widać było drobinki potu. -Nie, nic się nie sało - odpowiedziałem pośpiesznie. - Wszystko w porządku? Nie wyglądasz dobrze. - Skupienie się na problemach innych skutecznie pomogło mi nie myśleć o własnych. Chłopak jedynie pokręcił głową w odpowiedzi na pytanie. -Tu jest bardzo duszno. Chodź, pomogę ci. - Chwyciłem go pod ramię i poprowadziłem za ławki w stronę ściany, po czym usadziłem na podłodze. Żałowałem, że w apteczce nie było butelki z wodą - teraz bardzo by się przydała. - Odsapnij, pooddychaj, dobrze? Znów kiwnięcie głową. Postanowiłem jeszcze chwilę poobserwować młodego, żałując, że już nic nie pamiętam z podstawowych zasad udzielania pierwszej pomocy. Jeśli sytuacja wymknęłaby się spod kontroli, to mogłem poszukać wsparcia u innych zgromadzonych. A w tamtym czasie w kardynał zaczął głosić swoje kazanie. Bardzo próbowałem się skupić na jego słowach, jednak niebezpiecznie ocierały się one o kwestie polityczne, które to mój umysł starał się za wszelką cenę wypierać. Kościół to nie miejsce na takie rzeczy - widziałem, że niektóre osoby również nie są zadowolone, a niedaleko mnie chyba ktoś stracił cierpliwość i już wyraźnie zaczął się kłócić. Nie wiedziałem do końca, o co może chodzić - nie byłem w stanie wyłapać części słów, ale wyglądało to tak, jakby sytuacja lada chwila miała jeszcze bardziej eskalować. Tak samo, jak świątynia to nie miejsce na politykowanie, tak również - na wrzaski. -Vanitas - wypowiedziałem inkantację, próbując wygłuszyć otoczenie, w którym znajdowali się kłócący się mężczyźni. Miałem już serdecznie dość zamieszania. |3 - na zdarzenie w tłumie |udany test na spostrzegawczość |przemieszczam się o tu |Vanitas, st. 55 - 5+K100 w stronę terenu, gdzie stoją Cecil, Terence i reszta |
Wiek : 25
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : Rzecznik w Czarnej Gwardii, student Teorii Magii
Stwórca
The member 'Richard Morley' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 18 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Wzburzona kobieta, która podniesionym głosem podkreślała swoje racje przy pierwszych ławkach, została wyprowadzona do bocznej sali. Ostatnie rzucone w jej kierunku spojrzenie pozwoliło Virgilowi oszacować, że czarownica o czarnych jak heban włosach może mieć na oko 40-45 lat. Tuż po tym zniknęła za drzwiami. Sebastianie, kiedy podnosisz się z miejsca i na powrót zajmujesz swój punkt obserwacyjny, nie masz pewności, czy ktoś nie dostrzegł twoich emocji, lub gestów. Po wypowiedzeniu inkantacji czujesz za to, jak ogarnia cię magia skutecznie rzuconego na siebie czaru. Towarzyszący ci w chwili słabości gwardzista odpowiada tylko krótkim skinieniem głowy i powraca na miejsce przy schodach. Siedzącemu w pierwszej ławce Maurice udało się wymknąć z przepychanek wśród mało zainteresowanych rzuconym komentarzem wiernych. Spoglądając na Sebastiana, może dostrzec, jak ten z trudem podnosi się z krzesła na równe nogi, lecz jego twarz nie przecina żadna konkretna emocja. Spojrzenie jest skupione, a pozycja niezachwiana, zupełnie jakby przed momentem do niczego nie doszło. Pewności co do tego nie może mieć jednak Judith, której widok przesłonił najpierw pomagający Verityemu gwardzista, a później czarownicy powracający w ostatnich momentach do swoich ławek. Leandrze, twoje profesjonalne, zdystansowane zachowanie sprawiło, że siedzący w ławce czarownicy nie skomentowali tej sytuacji już żadnym słowem, odwracając się w kierunku ołtarza. Także i ty zwróciłeś się w tę stronę, spoglądając na Kardynała, dostrzegając, że ten pozostaje niewzruszony na zamieszanie, jakie dzieje się w kościele. Podobne wrażenie mogli odnieść Alisha, Arlo, Ronan, Sandy oraz Terence, których wzrok także skupiony był na duchownym. Kardynał Thursby jest przepełniony spokojem i skupiony na liturgii, dobrze wiedząc, że dbaniem o bezpieczeństwo zajmuje się Gwardia. Niewiele z mimiki oraz gestów Kardynała wyczytać mógł Ira, jak i znajdujący się nieco bliżej ołtarza Valerio oraz Francesca. Dla was zachowanie duchownego nie mówiło o niczym szczególnym. Orestes, oglądając się na drogę prowadzącą do wyjścia, możesz dostrzec, jak spośród tłumu zniknęło już parę osób, jednak kościół nadal przepełniony jest wiernymi. Barnaby, magia odpowiedziała na twoje wezwanie, oplatając mocą najpierw ciebie, a później także Verityego i Morleya. Wypowiadane inkantacje, nawet jeśli wypowiadane szeptem, słyszalne były dla siedzących tuż przed tobą Anniki i Maurice. Alisha, Blair, Cecil, Charlie, Judith, Loraine, Richard M, Terence, Virgil: Kulawy mężczyzna zaniepokoił się, słysząc, że spór przybiera coraz bardziej bezpośredni charakter. W zdenerwowaniu machnął tylko ręką na próbę uśmieżenia swojego bólu. Zerkał na sąsiada z krzaczastymi brwiami, który stał sztywno, z zaciskającymi się dłońmi i twarzą nabiegłą gniewem. Choć kulawy nie chciał wzbudzać w nim agresji, również czuł przypływ irytacji na to, jak łatwo było manipulować faktami i mamić ludzi takimi plotkami. - Nie wszyscy tutaj szukają pretekstów do buntu! - rzucił z przestrachem, ale i pewną nutą stanowczości, trzymając się swojej kolumny jak jedynej tarczy. Jego sąsiad o krzaczastych brwiach wciągnął głośno powietrze, a gniew w jego oczach przybrał na sile. Przez moment wydawało się, że zaraz rzuci się na kulawca, ale ograniczył się do obrzucenia go pogardliwym spojrzeniem, po czym zwrócił się wprost do Cecila i Terence'a. - A więc oszczercy nadal szerzą swoje jadliwe kłamstwa! - syknął, wskazując na Cecila. - Oby tak was wszystkich dosięgła sprawiedliwość, bo to wy macie krew na rękach, podważając porządek i zasiewając niezgodę w umysłach dobrych ludzi! Niech prawda dosięgnie tych, którzy szkalują imię Kościoła! - Przysuwając się nieco bliżej do kulawego, rzucił surowym tonem - Masz być wdzięczny, że znalazłeś się w tym przybytku, a nie poza jego murami. - Odwraca się i zaczyna przeciskać w tył, niknąc już gdzieś w tłumie. Całemu temu zamieszaniu przygląda się Alisha, niestety w kłębowisku ludzi trudno jest cokolwiek dostrzec. Inaczej zaś jest w przypadku Judith, która oglądając się przez ramię, nie tylko widzi, jak atmosfera gęstnieje, ale wyłapuje niektóre z oburzonych słów sprzeczki. Charlie, kiedy tylko z twojego pola widzenia znika Charlotte, powraca nagle umiejętność skupienia. Łysy jegomość także zdaje się oprzytomnieć i odsuwa się na bok w zakłopotaniu. Z powodzeniem wychwytujesz w tłumie sylwetkę Judith i zauważasz, że ogląda się za siebie, wypatrując źródła zamieszania. Strzępki rozmowy słyszą także Loraine, Blair i Virgil, jednak nie są w stanie wyłapać pełnej treści. Podobnie jest w przypadku Richarda M, który odprowadziwszy zagubionego czarownika pod ścianę, bezskutecznie próbuje odciąć się od rozmów zamieszania. Wszyscy: Kardynał Thursby po ostatnich słowach obszedł ołtarz, stając tuż przed nim, a jego dłonie uniosły się w geście, który nakazywał ciszę. - Moi wierni, dzisiejszy dzień był świadectwem naszej jedności i wiary. - Dość ironicznie, biorąc pod uwagę dyskusje wśród wiernych. - Wasza obecność tutaj, wasze modlitwy i wasze oddanie są dowodem na to, że Saint Fall jest silne, że nasza wspólnota jest niezłomna. Nasze modlitwy zostały dziś usłyszane, nasze serca połączyły się z potęgą Lucyfera, z mądrością Matki Lilith, i z mocą Aradii. Każdy z was, kto dzisiaj oddał hołd Piekielnej Trójcy, jest częścią tej świętej misji, którą razem kontynuujemy. - Jego spojrzenie przemknęło po zgromadzonych, jakby zatrzymując się na każdej twarzy na dłużej, podkreślając znaczenie każdego obecnego czarownika i każdej czarownicy. - Z serca dziękuję każdemu z was za obecność, za wasze oddanie i wierność. Niech wiara prowadzi was dalej w ciemności, a nasza wspólnota niech rośnie w sile, bo to dopiero początek wielkich rzeczy, które nadejdą. - Złożył dłonie, a jego głos stał się jeszcze bardziej cichy, jakby wprowadzał wiernych w moment skupienia i kontemplacji. - Pomódlmy się teraz wspólnie, by Lucyfer, nasz Ojciec, Lilith, nasza Matka, i Aradia, nasza Przewodniczka, strzegli nas i prowadzili ku przyszłości pełnej mocy. - Wzniósł ręce, a zgromadzeni odpowiedzieli wspólną modlitwą, której słowa niosły się echem po świątyni. - Niech Piekielna Trójca czuwa nad nami, teraz i zawsze. Niech nasza wiara będzie naszą siłą, a nasze serca pozostaną czyste, oddane i pełne mocy. A teraz, moi wierni, idźcie w pokoju Lucyfera, w jego imieniu niesieni — aż po kres dni. Kardynał Geoffraie Thursby wydał ostatnie błogosławieństwa łagodnym głosem, a on sam złożył głęboki ukłon do ołtarza. Cisza trwała tylko przez ułamek sekundy, po czym potężne, głębokie dźwięki organów zaczęły wypełniać przestrzeń świątyni. Muzyka była niska, niemal posępna, powolna melodia pełna żarliwego oddania, w której drżało echo piekielnej potęgi. Dźwięk organów wibrował w powietrzu, pochłaniając wszelkie rozmowy — przyciszone głosy wiernych niemal zniknęły pod naporem instrumentu. Kardynał wraz z Arcykapłanem zniknęli z głównego podium, powracając do sąsiedniej sali, dokąd udał się tuż za nimi Barnabas Klein. Ten przesunął jeszcze raz czujnym wzrokiem po sali, ostatni raz łącząc spojrzenie ze stojącym najbliżej niego Sebastianem. Nie musi kiwać mu głową, ani wydawać żadnego innego polecenia. Verity i Orlovsky dobrze przecież widzą, że mają zapanować nad sytuacją. Kiedy tylko w przestrzeni pojawiła się muzyka, a główni duchowni opuścili salę, wierni zaczęli podnosić się z miejsc i tłumnie przesuwać ku głównemu wyjściu. Annika, siedząca obok ciebie Elizabeth Williamson podnosi się z miejsca i zwraca się w twoim kierunku. Nachyla się nieznacznie, aby jej słowa przebiły się przez dźwięk organów. - Prawdziwie inspirujące - odzywa się słodkim głosem, zdając się zupełnie ignorować zaistniałe w kościele zamieszanie. - Dziękuję za twoją obecność, jak i całą pracę włożoną w uświetnienie tego dnia. Jestem pewna, że kiedy mój mąż wygra wybory, znajdzie wśród funduszy miejsce, by wesprzeć prowadzone przez ciebie badania w Flying Dutchman. - Żegna cię pocałunkiem w policzek i dołącza do męża, by wspólnie opuścić kościół. Dziękuję za rozgrywkę, jest to ostatni post Mistrza Gry w oficjalnej części Czarnej Mszy. Możecie uznać go za kończący wątek, bądź kontynuować bez ingerencji MG. Sytuacja dziejąca się wokół Alishy, Blair, Cecila, Charliego, Judith, Lorraine, Richarda M, Terence, Virgila może zostać rozstrzygnięta przez Gwardzistów. Mistrz Gry będzie nadzorował rozwój wydarzeń i w razie potrzeby pojawi się z krótką ingerencją. W przypadku eskalowania konfliktu należy stosować się do mechaniki, pamiętając, że postacie znajdują się w kościele i mogą pojawić się z tego tytułu konsekwencje. Należy założyć, że wierni opuszczają lokację. Sebastian, Barnaby, jeśli chcecie skorzystać z możliwości rozmowy z Kardynałem, wasz czas na odpis to 30.10 do 18:00. Rozgrywkę możecie kontynuować w tym temacie. W razie jakichkolwiek pytań zapraszam do Charlotte. Wszyscy uczestnicy wydarzenia otrzymują osiągnięcie Świętoszek. Aktywne czary: Judith, Charlie, Barnaby: Adultus +9 do rzutu kością k100 na czary [2/2] Sebastian: Celermentis [1/2] Sebastian, Richard M: Adultus +11 do rzutu kością k100 na czary [1/2] Barnaby: Avisceleritas [1/3] Mapka podglądowa (tutaj jest jej większa wersja). |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Udało mi się wykonać mój plan i teraz wszystko zależało od tego, jak poradzi sobie Cecil i Terence. Nie odczułam też skutków przeciążenia magii Byłam świadkiem całej sytuacji, ale było to wciąż za mało, żebyśmy dopięli swego. Mimo że msza się już skończyła, wierni dalej byli w środku, to był ostatni moment na reakcję, póki mężczyźni są pod wpływem uroku. Ruszyłam za mężczyzną z krzaczastymi brwiami, jak ten wszedł w tłum, odchodząc od grupy. - Przepraszam..! Proszę zaczekać..! - Starałam się stać celem jego uwagi, sprawnie przeciskając się przez tłum Złapałam go za mankiet, jeśli mnie nie usłyszał. - Byłam świadkiem tej całej sytuacji... Tamten mężczyzna - Wskazałam wzrokiem na Cecila. - stałam blisko niego przez całą mszę... Ciągle rzucał pod nosem jakieś niestosowne uwagi i podśmiewał się z Arcykapłana... Nie mogłam tego znieść, ale bałam się zareagować, poniekąd boję się go... nie znam go, nie wiem, do czego jest zdolny, jeśli tak odważnie sieje herezję w świątyni Piekielnej Trójcy... - Kłamałam spokojnie. Nie byłam aktorką, ale wiedziałam, jak dobierać słowa, żeby w nie uwierzyć. - Myślałam, że gdy Pan odszedł, to się uspokoją... Tamten mężczyzna z tym kulawym. Szczerze, jestem pełna podziwu Pana odwadze, jak łatwo ich Pan ustawił do pionu... - Uśmiechnęłam się nieśmiało. - Jednak to nie wystarczyło... Gdy tylko Pan odszedł, zaczęli rzucać kolejnymi nieprzychylnymi komentarzami, w większości pod Pana adresem... Zamierzałam to tak zostawić, ale teraz w ich obelgach coraz częściej pojawia się Arcykapłan... a nawet samo imię Lucyfera... - Próbowałam wymyślić coś, co sprawi, że do nich wróci i może coś odwali. - Jestem pewna, że pobliski gwardzista to wszystko słyszał, ale nie zareagował! Gdy spojrzałam się mu w oczy, to odwrócił jedynie wzrok... Dlatego proszę Pana... wróci Pan do nich i przytrzyma ich Pan tam w jednym miejscu, wchodząc z nimi dalej w konwersację, zanim się rozejdą? Ja pójdę po gwardzistę z drugiej strony nawy, może on coś zdziała. Boję się, że zanim przecisnę się z nim przez tłum, to się rozejdą... Proszę mi pomóc... - Spojrzałam się teraz na niego smutnymi oczami, mając szczerą nadzieję, że zgodzi się na ten plan. Oby Fogarty i Forger wkurzyli go najbardziej, jak tylko mogą... |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Czy jej serce wyrywa się do działania? Zdecydowanie! Tyle że w miejscu, które określać by miało jego kierunek, pozostaje uporczywa pustka. Energia przelewa się przez nią, nigdy nie nasycając, marnując się stale przy pomniejszych celach dyktowanych pogonią za chwilowym uniesieniem. - Ślęczenie nad księgami wydawało mi się mało atrakcyjne, w przeciwieństwie do pętania demonów. - Lustruje wzrokiem męską twarz, szukając w zielonym spojrzeniu nici porozumienia. Czy nie wokół tego obraca się całe jego życie - pętanie demonów, pętanie złoczyńców - ktoś tu ma bardzo sprecyzowane zainteresowania. - Może jeszcze kiedyś do tego wrócę. Rzucę studia, wyjadę do Salem, zamknę się w Katedrze Piekieł. - Czy nie brzmi to idealnie? Znaleźć się wreszcie dalej od rodziny, zniknąć z ich radaru, gdzieś, gdzie nikt - ani oni, ani dziennikarze - nie będą patrzeć jej na ręce; jedni, szukając powodu, dla którego mogliby uciąć wszystkie przywileje, drudzy, szukając haka na Ronalda Williamsona. Obecny układ tylko pozornie wszystkim odpowiada. - Doprawdy? A czy twój psi zmysł nie jest odrobinę przewrażliwiony? A może rozproszony toną kadzideł? - rzuca sarkastycznie, pozwalając sobie na szerszy uśmiech. Zaraz po tym wzrusza ramionami. Przez zdecydowaną większość mszy sama była rozproszona i mogła nie wychwycić tego, o czym wspomina Havillard. - Sądzisz, że wrócić chce do średniowiecznych zwyczajów? Wykluczyć kobiety ze wszystkiego, co obecnie robią, zabrać im pieniądze, pozycję, uznanie? - Biorąc pod uwagę warunki, jakie na ten moment posiadają, w duchowieństwie czarownice mają najszerszy wachlarz możliwości. Czy to prawdziwy powód tego zamieszania? - Kardynał Thursby ma być dzisiaj u nas na kolacji. Zapytam, jestem przekonana, że dostanę szczerą odpowiedź. - Kolejna ironiczna nuta podparta uśmiechem. Maaike z pewnością wybrała już dla niej miejsce na drugim końcu stołu, byle dalej od duchownego. - To, co mnie bardziej martwi, to dalsze zamiatanie pod dywan tego, co wydarzyło się w lutym. Krwawe deszcze, sypiące się pióra, potężne istoty, przez które połowa Saint Fall stanęła w płomieniach - wymienia jakby od niechcenia lekceważącym tonem. Nachodzące ją nadal koszmary z Abernathym w roli głównej, namacalny wręcz swąd palonego ciała i lepiącego się doń plastiku, zmuszają do powrotu do punktu wyjścia. - Czy ma to związek z Lilith i Aradią? Nie wiem, ale się dowiem. Pojedynczy wychodzący z kościoła wierni nie zwracali mocno uwagi zaklinaczki, mimo iż spoglądała z ukosa na każdą przechodzącą przez wrota osobę. Czyżby na kogoś czekała? Nawet jeśli, to nie przyznaje się do tego na głos. Potężny dźwięk organów niosący się po Placu Aradii, zwiastuje zakończenie mszy. Świadczy też o tym rozwarcie drzwi i stopniowe wysypywanie się ludzi, odprawionych wreszcie do wyjścia po spotkaniu z Piekłem. - Zmywam się, nie przepadam za tłumem - pada spomiędzy uszminkowanych czerwienią ust w towarzystwie srebrzystego dymu. - Do następnego, hm? - Posyła Arlo ostatnie porozumiewawcze spojrzenie, po czym zbiega miękko po schodach, wycofując się z centrum Deadberry. | zt |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Słowa to dowcip, msza to przedstawienie, wierni to widownia, która nie bawi się pysznie. Niesmak kłamstw sięga głęboko i rozlewa się po podniebieniu; Kardynał patrzy na zebranych i myśli motłoch — nieporuszony szeptami, podniesionymi głosami, zalążkami chaosu, ognikami niezadowolenia prowadzi monolog do końca. Scenariusz dociera do ostatniej strony — nieprzewidziane zakłócenia nie wywierają wrażenia na człowieku, który opinie swoich koziołków ma dokładnie tam, gdzie Ronan całą tę instytucję. Kościół zaczyna kruszeć w posadach; nieobecność Lilith w świątyni obłudy — symbolizowana brakiem Arcykapłanki i skąpymi wzmiankami w przemowie Thursby'ego — przelewa czarę goryczy; jeszcze kilka kropel i zawartość kielicha zaleje cały świat. Echo zza pleców nie dociera do przednich ławek; cokolwiek nie wzbudza emocji pozostałych wiernych, nie ma siły przebicia przez szklaną kopułę, która otacza (nie)dumnych reprezentantów Kręgu. Echo ostatnich sylab odbija się od pustych sklepień nad głowami — równie puste są serca tych, którzy z piedestałów mówili: wierzcie, nie zadawajcie pytań, płaćcie i róbcie to, do czego was przyzwyczailiśmy: milczcie. Pożegnanie to dowcip, tyle, że nikt się nie śmieje — idźcie w pokoju Lucyfera. Tego samego, w którego imieniu przelano krew czarowników? Zniknięcie Kardynała, arcykapłana i ich świty to sygnał do startu; do szmeru rozmów dołącza katatonia szurania butów o wytarty kamień miejsca, które Ronan po raz ostatni ogląda od środka. Kiedy przekroczy próg kościelnych drzwi, nie obejrzy się za siebie; pożegnanie będzie ciche, ale definitywne. Zaciśnięta na dłoni syna dłoń upewnia się, że Connal oprze się wezbranej fali prącej w kierunku wyjścia — gdyby Lanthier spojrzał w lewo, dostrzegłby znajome twarze braci i sióstr, ale im mniej spojrzeń w tamtą stronę, tym bezpieczniejsza możliwość wycofania dla zaangażowanych w podkładanie podpałki pod tlący się płomień. Ronan wzrok przenosi na syna; jakby sprawdzał, czy nie osiadł na nim muł rzucanych z ołtarza kłamstw. — Wracamy do domu. Kościół od dawna nim nie jest — nigdy nie był. z tematu |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Ostatnie pożegnanie — bez wieńców, dławiącego dymu kadzideł i gryzących kołnierzyków koszul; bez trupów (jeszcze) na piedestale ołtarza i wylewanych w chusteczki łez. Ostatnie pożegnanie rozpoczęte od idźcie w pokoju Lucyfera i ukoronowane cierniowym diademem aż po kres dni. Czyich? Napięcie w ciele nie odpuściło; mięśnie zamrożono w czasie, zalano lakiem obowiązku, zespawano sobą w mechanizmie gotowości. Projekt Gwardziści — dużo mięcha, mało myśli odtwórczych, wyłącznie poczucie obowiązku i dążenie po trupach do celu. Znów — czyich? Zamieszanie z tyłu nie przyciągnęło uwagi Kardynała; musiał pokazać wiernym, że był ponad to, że kilka meszek na zdrowej gałęzi pomoru nie czyni, że nie może być mowy o pomyłce, bo ludzie pewnego formatu — Thursby wyglądał na kogoś, kto nie pogardziłby, gdyby wyświetlono go na Times Square, ale tylko, gdy będzie magiczne — zwyczajnie się nie mylą. Williamson nie kwestionował; dziś, zamiast zadawać pytania, miał trzymać gębę zalaną lakiem z kościelnych świec (żadna nie rozbłysła; zagrożenie nie było warte podgrzewania temperatury czuwania?) i obserwować, czy Kardynał dotrze na obiad w Blossomfall Estate. Wuj Ronald zacierał dłonie, ciocia Elisabeth szeptała Annice sekrety uroku sceny politycznej; cała reszta — to drobne wzburzenie za plecami, te zgubione w echu przekonań podniesione głosy, każde moja racja jest mojsza niż twojsza — nie była istotna. Do momentu, w którym Kardynał nie zszedł ze sceny niepokonany, nic nie było istotne. Zniknięcie duchownych zza ołtarza przypominało wystrzał z kapiszona; gotowi do biegu, zanim poza Deadberry zrobią się korki? Czas, start. Wszystko musi się skończyć, wszystko musi się urwać — nawet Kardynałowie milkną, kiedy czas dobiega końca; nieważne, jak rozwinie się sytuacja z tyłu, jak nielogiczna będzie sama w sobie, jak nieperfekcyjną osiągnie strukturę — od pierwszego taktu mszy rozkazy ciałem się stały i przybrały formę Williamsona. Nie opuścił posterunku, kiedy kobieta—nieistotna, kobieta—ale—nie—do—końca (bo przecież komuniści to nie ludzie) prosiła się o argument siły; ważny był Kardynał, nie ona. Skutek trwał jedynie chwilę, jeszcze krócej od przyczyny —skutkiem było wyprowadzenie burzycielki i doprowadzenie do momentu, kiedy zagrożenie dla Thursby'ego przestało istnieć. Tyle, że nie znika nigdy, prawda? Trwa zawsze; unosi się w powietrzu ociężałym od dźwięków organów i niewypowiedzianych zarzutów. Zagrożenie nie śpi, więc gwardziści też nie mogą — krótkie zerknięcie na Sebastiana wystarczyło, by potwierdzić tryb przypuszczający myśli. Cokolwiek nie działo się z tyłu, było odpowiedzialnością Charliego i rozstawionych tam gwardzistów; chroniący Kardynała mieli misję do dokończenia. Williamson poruszył się z tłumem, ale płynął pod prąd tego nurtu — szmer przyciszonych rozmów porywał dźwięki i uwagę. Nikt nie powinien zwrócić uwagi na kolejną głowę w morzu myśli, które wybiegały w kierunku rezerwacji w restauracjach i klasyfikacji dziesięciu plotek wyniesionych ze mszy. Wysunięte spod ławki zawiniątko nie ciążyło pod ramieniem; obowiązek był przecież bumerangiem, niewiele innym od tego, którego Williamson nie musiał dziś używać. Za zamkniętymi drzwiami sali czekał ciąg dalszy — więcej słów, więcej skupienia, więcej niewiadomych, dopóki finiszu nie obwieści zniknięcie człowieka, za którego bezpieczeństwo odpowiadali. Barnaby bez trudu przedziera się przez nieliczny tłumek z pierwszych rzędów; wszyscy nieświęci będą balować dziś w piekle — zamiast złotego, biały posypie się kurz, ale dla Williamsona zostało tylko zrównanie kroku z Veritym i zanurzenie się w ostatnim akcie przedstawienia. Każde zakończenie wymaga towarzystwa. przechodzę do nawy bocznej |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Czasem bywa tak, że koncentracja nie zostaje na długo — przychodzi z trudem i w bólach opuszcza posterunek, spłoszona czymś, co świadomość usilnie próbuje wypchnąć poza nawias. Tym razem sprawcami nie są myśli nieadekwatne do sytuacji, ani niedostatki wewnętrznej determinacji, a wszystko inne: oburzeni wierni, wielcy nieobecni, a nawet sam Kardynał — siedzący tak głęboko w kieszeni Ronalda Williamsona, że mógłby sięgnąć przez nogawkę, by zawiązać mu sznurowadła. To jeszcze jeden odwrót od chociażby próby sprawiania pozorów. Typowa niedziela w Kręgu. A przynajmniej w jego bogatszej części, od której Annika próbując się oddystansować, wróciła w to samo miejsce jak bumerang. Ale czy rzeczywiście w to samo? Dotąd nie zdarzyło jej się przesiadywać po prawicy Elizabeth Williamson. Jakby cała Trójca skrzyknęła się, by dziś wystawić ją na próbę. Czego? Mądrości? Cnoty? Dyplomacji? Umiejętności trzymania gęby na kłódkę? Być może po troszę wszystkiego. Rzut oka na prawo — powrót Overtona na miejsce odejmuje jej przynajmniej jedną z trosk — da się tam przetrwać, wyjść z tego tłumu w jednym kawałku i nie zostać zdeptanym. To oszczędny uśmiech kącikiem ust, wzniesienie spojrzenia na własnoręcznie rozświetlone sklepienie świątyni złożone w niemy komunikat. To rzeczywiście naprawdę fatalny dzień, by mieć uszy. Część wiernych Kościoła Piekieł zdaje się być dokładnie tego samego zdania. Zaś całej kotłowaninie myśli, słów i poglądów nie pomaga dosłyszane zaklęcie, którego znajomy głos i równie znana zbitka sylab pozostaje w głowie na dłuższy moment, gdy jak nieistniejące echo, pogania ją druga. Z pierwszej korzystała za często, by jej nie rozpoznać. Wnioski na ten temat zamknęła we własnej głowie, niepokój ścisnęła w zamkniętych pięściach. Co z tego rzeczywiście powinno mieć dla niej znaczenie? Temperatura w Saint Fall narasta od pewnego czasu i być może nikt już nie powinien się łudzić, że nie wykipi mieszanką buntu, arogancji, zniesmaczenia, obłudy, gniewu oraz bigoterii. I to od samego szczytu — przecież cały Kościół Annika pozostawiła z tyłu. To w tej chwili tylko nabuzowane, krzyczące plamy. Bez znaczenia. Obok niej i przed nią w najlepsze trwa piekielny spokój. Król jest nagi i właśnie robi helikopter przed całym ludem Hellridge. Co za wspaniałe widowisko i przywilej, móc obserwować to wszystko z pierwszego rzędu. Aż po wieńczące idźcie w pokoju Lucyfera, na które Annika nie reaguje od razu. Poczeka, aż ludzka zbieranina wyleje się poza obręb świątyni, głośno komentując wszystko, począwszy od stroju Kardynała, przez słowa i zauważone w tłumie, znajome twarze. O tym wszystkim, co kto wykrzykiwał i w czyim kierunku. Zamknięta w głowie refleksja poczeka cierpliwie na czas, kiedy będzie mogła bezpiecznie znaleźć swoje ujście. Do tego czasu uśmiech posłany Elizabeth Williamson jest jednym z tych pełnych empatii i rozumienia. Wychwalanie Trójcy to przecież tylko jedno z zadań wyznaczonych na dziś, reszta to czek spoczywający bezpiecznie w torebce, plik obietnic i nadzieja na udany wieczór. — Cała przyjemność po mojej stronie — oraz Maywater odbudowywanego rękami jego dzieci. Dlatego też przygotowania do sezonu zepchnęły plany badawcze w niebyt, z czym Annika, ani żaden członek zespołu badawczego taktownie nie wychodzi dalej niż laboratorium, budynek zarządu i pracowniczą kantynę — każde wsparcie się przyda. Ich wyniki mogą przysłużyć się nam wszystkim. Życzę państwu dobrego dnia. Pożegnanie pani Williamson upuściło z ciała Anniki większość skumulowanego napięcia i korzystając z zagłuszających jej słowa organów, zbliżyła się do Overtona, by — dmuchając w — Gdzie zgubiłeś Alishę? — To nie złośliwość, a troska, spotęgowana przez ludzką falę, wypychającą innych ku wyjściu — gdzie pośród niej poniewiera się filigranowa blondynka o złotym sercu? — Dziękuję za wspierające towarzystwo, naprawdę nie musiałeś — trąciła go łokciem w bok przy wyprzedzaniu i skupiła się na wyjściu, okrążając jeden ze świeczników — co ona sobie myślała, decydując się na to, żeby je tutaj postawić? Teraz to już nie ma znaczenia. Sprzątał to będzie kto inny. /Annika z tematu |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy