First topic message reminder : Nawa główna Solidne drewniane ławki, ułożone w równych szeregach, zdobią proste linie i naturalny kolor, co nadaje miejscu prostotę i elegancję. Ciemne drewno, oświetlone naturalnym światłem wpadającym przez witraże, rzuca delikatne cienie na posadzkę. Drewniane belki stropowe tworzą wzory, a ich naturalny odcień podkreśla tradycyjny charakter wnętrza. Tutaj drewniana nawa staje się świadkiem wielu modlitw i duchowych doświadczeń, a także stąd roztacza się najlepszy widok na wszystko, co dzieje się na ołtarzu. RYTUAŁY: Sieć osłabiająca (moc: 44), Locus Metus (moc: 77), Wieczny płomień (moc: 98) Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Pią Cze 21 2024, 12:07, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby, Annika, Hiram, Richard, Virgil, Ira, Alisha, Hiram, Maurice, Daniel, Sebastian Barnaby twoje słowa i uprzejmy gest sprawiły, że wzburzona czarownica zatrzymała się na moment skonfundowana. Otulona efektem zgrabnie uformowanej magii nadal pozostała rozeźlona. - W dodatku bezczelny! - wyburczała gniewnie do Maurice, pochylając się ku niemu z wściekle przymrużonymi oczami. Stojący przy wejściu z lewej strony gwardzista nie od razu zauważył Sebastiana, początkowo będąc skupionym na wydarzeniach sprzed ołtarza. Dopiero po chwili ruszył szybszym krokiem, aby przejąć kobietę od Barnaby. - Pani pozwoli ze mną - padło krótko tonem niecierpiącym sprzeciwu. - Powtarzają nam same kłamstwa! - nie do końca chciała się poddać. - Zasłaniają się wiarą, której nie mają! - Wzdrygnęła się pod naciskiem położonej na ramieniu dłoni gwardzisty i mamrocząc coś jeszcze pod nosem, pozwoliła wyprowadzić się do bocznej sali. Obserwujący wszystko z boku Barnabas Klein nie ruszył się z miejsca, a jego wzrok był oceniający i gniewny. Można było być pewnym, że mężczyzna zapamięta kto, i jak wykonywał swoje obowiązki. Jego czujnemu spojrzeniu nie umknęło, że Richard M. opuścił wyznaczone miejsce po to, by wrzucić do czary swoją intencję. Nie spodziewał się takiego zachowania po młodym gwardziście. Spoglądając w kierunku awantury, Hiram, z powodzeniem rozpoznałeś u rozzłoszczonej kobiety dużo wściekłości. Podobne wydarzenia mogą nieść kłopoty. Z łatwością jesteś także w stanie dostrzec cechy szczególne jej wyglądu. Błękitne oczy kontrastowały z czernią włosów, a na jej palcach nie można zobaczyć obrączki. Czy będzie chciała rozmawiać o prawdziwym powodzie swojej złości? Świadkami tego wszystkiego mogli być także zatrzymujący się w pochodzie do czary Virgil, Richard W., Ira i Alisha. Zdaje się, jakby wszystko było tymczasowo opanowane. Anniko, nie mogłaś rozeznać się w sytuacji w przejściu, bo reagujący na kobietę gwardzista zasłonił ci cały widok. Także ty, Danielu, spoglądając z góry, miałeś pewne trudności ze zrozumieniem sytuacji. Rozmowa rozmyła się gdzieś w stukocie podążających ku czarze osób. Zauważyłeś za to, że szybka reakcja Barnaby i gwardzisty spod lewego skrzydła pozwoliła szybko deeskalować zamieszanie, a kobieta została wyprowadzona do bocznej sali. Richardzie W., stojąc przed Kardynałem mogłeś dostrzec, że na jego twarzy nie pojawiły się żaden strach, czy zwątpienie. Wydaje się być skupiony wyłącznie na modlitwie do Lucyfera, jednak biorąc pod uwagę mnogość pierścieni i sygnetów zdobiących jego palce, znacznie chętniej oddaje się lubowaniu kosztowności. Sandy, nie udaje ci się wiele dostrzec. Kardynał sprawia wrażenie spokojnego; wysadzane kamieniami szlachetnymi pierścienie na jego palcach połyskują dumnie. Sebastianie, młody gwardzista zauważył twój sygnał. Dostrzegł, że bledniesz, a twoje spojrzenie stało się mętne. - Co jest, Verity…? - wyszeptał, sięgając do wskazanej kieszeni, by wyciągnąć z niej niewielką fiolkę z eliksirem. Sebastianie, twoją chwilę słabości są w stanie dostrzec wszyscy, którzy zawiesili na tobie spojrzenie. Masz tyle szczęścia, że za twoimi plecami znajduje się krzesło. *część posta w wiadomości prywatnej* Ronanie, wyraźnie widzisz, że Verity zbladł, chwiejąc się na nogach. Rozmawiał o czymś z towarzyszącym mu gwardzistą, który w pewnym momencie przechylił się w stronę Sebastiana i zasłaniał ci widoczność. Lorraine, wyciągając lekko szyję w kierunku środkowych rzędów, nie mogłaś dostrzec twarzy siedzącej pod samą ścianą Delilah. Pusta przestrzeń między nią a siedzącą w tej samej ławce czarownicą jest dość ciasna, ale po szybkiej kalkulacji dochodzisz do wniosku, że uda wam się zmieścić. Cecil, rzucone przez ciebie zaklęcie z próbą dostrzeżenia, co dzieje się za ścianą, nie udało się. Magia się nie uformowała, a to, co kryje się w pokoju obok, pozostaje tajemnicą. Barnaby, Charlie, obaj ponownie mogliście poczuć uderzenie przyjemnej fali magii. Zostaliście dosięgnięci czarem Adultus, który został wypowiedziany przez Judith. Anaica, wyglądając w kierunku drugiej części kościoła, nie mogłaś dostrzec osób biorących udział w zamieszaniu. Gęsto ustawieni ludzie skutecznie zasłaniali ci widok. Już po chwili nastał tam spokój. Judith i Daniel. Uberrimafides jest skutecznym, acz mało dokładnym czarem. Formująca się magia natychmiast zaalarmowała was o zagrożeniu. Wasz niepokój jest słuszny, o czym świadczy intensywnie pulsująca moc. Niebezpieczeństwo może nadejść z każdej strony, jednak jeśli wziąć pod uwagę wszystko to, co działo się w mieście w ostatnich miesiącach, można wywnioskować, że do takiego niebezpieczeństwa po prostu należy przywyknąć. Charlotte i Charlie Charlotte, kiedy zostałaś pochwycona za rękę, a Orlovsky ponownie nachylił się w twoją stronę, zauważyłaś, jak zza jego pleców wyrasta barczysty łysy jegomość w średnim wieku. Miał wyraźnie zaciętą minę i bez chwili zawahania położył ciężką dłoń na ramieniu gwardzisty. - Ej, kolego - odezwał się cichym, lodowatym głosem. - Panienka nie życzy sobie twojego towarzystwa, nie widzisz? Ślepy jesteś? Nie czekając na twoją odpowiedź, Charlie, mężczyzna mocno zacisnął rękę na twoim ramieniu, po czym szarpnął cię w swoją stronę, żeby odsunąć od Charlotte. Kiedy spojrzał na kobietę, jego wściekły, zimny wzrok w mig stał się troskliwy i ciepły. - Nic ci nie zrobił? - zwrócił się do Charlotte. Dorothy, Leander, Alisha Kiedy już zdawać by się mogło, że symulująca atak serca kobieta podniesie głos, alarmując wszystkich wokół o napaści, głos utknął jej w gardle, a ręka z uniesionym palcem zastygła w miejscu. - J-ja - otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, później zerkając po sąsiadów w poszukiwaniu sojuszników dookoła. Niepocieszona podtrzymała wzrok Leandrze, nie uginając się pod jego naciskiem. - Już mi lepiej, dziękuję - wycedziła, wyciągniętą dotąd ręką poprawiając kosmyk włosów. Jej wzrok tylko na moment sięgnął Dorothy, by zignorować propozycję. Jej mąż osadził ciężkie spojrzenie na Leandrze, przyglądając mu się czujnie, jakby chciał zapamiętać jego twarz. Obserwująca ich Alisha mogła zauważyć, że dla tych dwojga status społeczny ma największe znaczenie, ale skoro mają do czynienia z lekarzem, nie będą podnosić głosu. W tym społeczeństwie często to pozory mają znaczenie, a noszony tytuł wyłącznie to podkreśla. Mogła dostrzec w ich spojrzeniach nie tylko dystans, ale i cichą walkę o władzę, gdzie każde słowo, gest i spojrzenie były grą na przetrwanie w świecie, gdzie sympatie zmieniały się tak szybko, jak zmieniają się układy polityczne. Wszyscy: Większości osób, które siedzą w ławkach, a także tym, którzy stoją w pierwszych rzędach za nimi, nie umyka fakt, że Sebastian Verity nie jest dzisiaj u szczytu swojej formy. Bladość twarzy i niepewne ruchy mówią same za siebie. Już w następnej chwili niknie gdzieś przy podłodze, przesłonięty sylwetką innego gwardzisty. Uwagę przyciągnąć mogło także zamieszanie z lewej strony ławek, gdzie pewna kobieta podniesionym głosem wywalczyć chciała swoje racje. Treść jej słów zginęła jednak w stukocie butów i szumie toczonych cicho rozmów, a wtedy umilkła, wyprowadzona przez jednego z gwardzistów do pomieszczenia z lewej strony. - Ma rację, tu potrzeba konkretnej osoby - szeptała siedząca w jednej z ostatnich ławek lewego rzędu stara kobieta z ozdobnym, pachnącym kulkami na mole kapelusiku, która w kościele piekieł pojawiała się częściej niż w poczekalni lekarza. Była przekonana, że Kardynał wie, co mówi. - Cóż tam się w ogóle wyrabia? Tę kobietę należy aresztować! - Kilka siedzących obok niej osób pokiwało zgodnie głowami. Wtem przed Kardynałem wyrosła bariera, biała, wpół przezroczysta poświata. Sam Thursby uśmiechnął się tylko kącikiem ust, nadając jego twarzy wyraz bardziej rozbawiony, niż wdzięczny. Niewzruszony także pozostawał na kobietę, która w napadzie złości zaczęła robić zamieszanie przy ławkach. Jego uśmiech stał się niemal prześmiewczy, lecz gest ten dostrzeżony mógł być przez nielicznych [postacie ze zdolnością percepcji II i wzwyż nie muszą wykonywać rzutu; dla innych st 80]. Stojąc wciąż za ołtarzem wpatrywał się w tłum z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Młodszy kapłan na powrót znalazł się przy misternie zdobionej czarze i zabrał lewitujący stoliczek, wracając na swoje miejsce. Odczekawszy chwilę, aż ostatni czarownicy oddalą się od czary, Kardynał ponownie nabrał powietrza w płuca. - Saint Fall jest miejscem szczególnym. Miejscem, które Lucyfer sam sobie umiłował i wybrał. To nie przypadek, że tu, właśnie tu, w hrabstwie Hellridge, rozciąga się kolebka naszej wiary. Gdzie indziej miałyby rozgrywać się cuda, które codziennie widzimy na własne oczy? To tutaj ziemia drży pod naszymi stopami, tutaj płomienie wznoszą się ku niebu, tu deszcze zmywają przeszłość, odkrywając to, co zapomniane. Saint Fall to nie tylko miasto — to wybrana ziemia, świadectwo łaski naszego Pana. - Spojrzał na zgromadzonych, a jego głos stał się jeszcze bardziej potężny, niemal wibrujący w powietrzu. - To miasto potrzebuje jednak przewodnika. Potrzebuje ręki, która poprowadzi przez nadchodzące burze. Kogoś, kto rozumie jego istotę, kto potrafi wsłuchać się w jego głos i odczytać znaki, jakie daje nam Lucyfer. To miejsce wymaga nie tylko siły, ale mądrości, by nie stracić tego, co z takim trudem zostało nam dane. Bo to nie czas na błędne decyzje i pustą pychę. To czas na przewodnictwo, na mądrość płynącą prosto z serca naszego miasta i jego świętej, piekielnej historii. - Kardynał zatrzymał się, jego wzrok, niemal niewidocznie, spoczął na Ronaldzie Williamsonie. Geoffraie kiwnął lekko głową, a potem pełen pasji zwrócił się ponownie do tłumu. - Przewodnictwo to ciężar. Nie każdy jest w stanie go udźwignąć. Ale my wiemy! Czujemy ciężar tej odpowiedzialności każdego dnia. Pozostawajcie wierni. Bądźcie czujni. Wkrótce nadejdzie czas, kiedy ci, którzy są godni, zostaną wyniesieni. Saint Fall musi trwać w sile, w jedności i w wierności Lucyferowi, Matce Lilith i Aradii. - Jego spojrzenie raz jeszcze padło na Ronalda Williamsona, lecz Kardynał nie wypowiedział żadnego imienia. Wręcz przeciwnie, pozwolił, by niewypowiedziane słowa zawisły w powietrzu, by każdy z obecnych poczuł wagę tej chwili i sam doszedł do wniosku, kto może być tym godnym przewodnikiem. Niektórzy z was zgadzać się mogą ze słowami Kardynała, inni - zgoła przeciwnie. Nie byliście w tym uczuciach osamotnieni, gdzieniegdzie po kościele niosły się szepty. Awanturująca się kobieta była jasnym sygnałem wahań nastrojów, jakie panują w Hellridge już od dłuższego czasu. Słowa Kardynała wystarczyły, aby przez tłum pojawiły się różne, rzucane pod nosem komentarze. Jedni kiwali wolno głowami, szepcząc, jakoby Williamson rzeczywiście był dobrym kandydatem na burmistrza, skoro sam Kardynał tak uważa. Inny ktoś się zapowietrzył, rzucając półgębkiem, że wkrótce, to całe miasto zostanie sprzedane. Jeszcze inni bez słowa, za to z minami wykrzywionymi złością, opuścili kościół. Zdania wiernych były podzielone, jednak ogólne nastroje przemawiały za udzieleniem poparcia Ronaldowi. - A niby skąd on ma to wiedzieć? - mamrotał pod nosem kulawy jegomość, spoglądając na Krdynała. Zwykle kościół omija szerokim łukiem, a jednak dzisiejsza msza była zbyt kusząca, by sobie ją odmówić. Przystanął przy kolumnie za ławkami z prawej strony. - W lutym kościół pokazał, jak bardzo się nie zna… - Co to za bluźnierstwo? - oburzył się jego sąsiad z mocno ściągniętymi krzaczastymi brwiami. - Kościół wspiera nas w najtrudniejszych chwilach, miasto podniosło się po ostatnich tragediach. - Tylko za sprawą działania mieszkańców! - odparował sykliwie tamten, a spojrzenia stojących wokół nich czarowników ściągnęły na nich z mieszaniną niepokoju i zastanowienia. Anaica, Francesca, Maurice, Javier, Richard Morley, nie wróciliście od razu na swoje miejsca po wrzuceniu intencji do czary. W kotłującym się tłumie doszło do kilku przepychanek. Należy w Kostnicy rzucić kością K3 i odnieść się do poniższego wyniku. 1 - Zostajesz trącony w ramię przez osobę, która właśnie spieszyła do czary, mamrocząc pod nosem “Co wam to tyle zajmuje?”. 2 - W tłumie ktoś niefortunnie przechodzi bardzo blisko ciebie, a jeden z jego pierścieni zahacza o twoje ubranie. Szarpnięcie jest lekkie, ale wystarczające, by zrobić w materiale lekkie rozdarcie. 3 - Nagle czujesz na swoim ramieniu delikatne szarpnięcie. Ktoś próbował przytrzymać się ciebie, by zachować równowagę, za co szybko przeprasza. Sebastianie, fragment posta trafił do ciebie na pw. Ze względu na przyjęcie eliksiru do końca mszy obowiązuje cię modyfikator -10 do rzutu kością k100 na korzystanie z umiejętności magicznych, w tym czarów. Eliksir został odpisany z twojego ekwipunku. Aktywne czary: Barnaby: Celermentis [2/2] Judith, Charlie, Barnaby: Adultus +9 do rzutu kością k100 na czary [1/2] Mapka podglądowa (tutaj jest jej większa wersja). W związku z opóźnieniem posta, za co Mistrz Gry bardzo przeprasza, każda z postaci obecnych na Czarnej Mszy może przy użyciu poniższego kodu odebrać ze Sklepu MG zestaw świec w wybranym przez siebie kolorze.
Czas na odpis: 19.10 (sobota) do 18:00. W razie jakichkolwiek pytań zapraszam do Charlotte (można na Discordzie). |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Słowa Kardynała niosły się echem po Kościele. Jedno po drugim odnajdowało drogę do cecilowych uszu. Zwinął dłonie w pięść. Nie mógł dłużej słuchać i stać bezruchu. Nie mógł dłużej tego wszystkiego ignorować. Udawać, ze jest tylko biernym obserwatorem. - Blair, ten z krzaczastymi brwiami - mruknął do Scully, zerkając przez ramię. – Jak skończę mówić - tlący się w głowie pomysł bezdźwięcznie zamarł na jego języku. Prześlizgnął się obok Bloodwrotha, by znaleźć się jak najbliżej gderających ze sobą wiernych. Dochodziły do niego strzępki ich rozmowy. Usłyszał ją wyraźniej, gdy krzaczasty zaczął afirmować postawę Koscioła. Czego on się nażarł? - Ale bzdety pan opowiada - Cecil dołączył do rozmowy dwóch dżentelmenów, przenosząc wzrok na właściciela krzaczastych brwi, który widocznie chciał doprowadzić do zawału starszego, trzymającego się na nogach jakby z przyzwyczajenia mężczyznę. – Kościół, w najtrudniejszych chwilach, zostawia swoich wiernych na pastwę losu. Daleko nie trzeba szukać. Słyszeli panowie, co się stało w lutym na Placu Aradii? Otóż - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu, zmniejszając nieco dystans, jaki dzielił go od wielbiciela Kościoła - odmówili ludziom schronienia w kościelnych murach, barykadując bramę, ale ludzi kotłowali się przez wejściu, rozpaczliwie prosząc o ratunek, nigdy nie zapomnę tego widoku. Gdzie była Gwardia, gdy czarownicy płonęli żywcem? Gdzie byli wówczas kapłani Lucyfera? Wszystko działo się przed ich nosami, widocznie nieczułymi na ludzką tragedię. Wielebny Thursby próbuje spić piankę tego nieistniejącego sukcesu, ale jedyne komu pomógł, to samemu sobie. Proszę, spojrzeć, jaki jest owieszony kosztownościami - gdyby mógł, splunąłby na podłogę, ale poza Lucyferem, czczono tu również tą, co oddala swoje życie za magię, Aradię i zapewne jej dusza najbardziej cierpiała na konflikcie rodziców. Z szacunku do niej darował sobie tez ironię. Pomyślał o swoich przodkach. O Ruairim, który zjawił się na ziemiach Saint Fall dokładnie wtedy, gdy pojawiła się w Hellridge magia, jakby doskonale wiedział co się stało, jakby kierowała jego losem nić przeznaczenia. O Lelandzie, który, z własnego kaprysu, przedłużył sobie życie. O Anabelle, która nie miała tyle szczęścia i zginęła z rąk łowców czarownic. O Otsie, który, by załagodzić ból po stracie siostry, wybrał drogę zemsty. O Tiernanie i jego objawieniu. O Rorym, który kradł czas, by przeżyć utracone życie na nowo. O tych wszystkich, co poświecili swoje życie dla idei. O Mavericku, którego opętała magia kopalni. O Betramie, po którym pozostał dziennik. O tych, co skonali na Łysym Wzgórzu ze słowami modlitwy do Lilith na języku. O Sadie, która tego samego dnia nakręciła zegar w sali zegarowej i zniknęła bez śladu. Nie było tam miejsca na Lilith. Na tą, która go zawiodła, gdy najbardziej jej potrzebował. On nie chciał zginąć dla idei, która nie była jego własną. Nie chciał ginąc dla przekształcające się w puste słowa obietnic. I iluzję domu, która rozpadła się na kawałki. W końcu przypominał sobie, kim naprawdę jest. - Nietrudno zgadnąć czyja kieszeń zasiliła jego budżet, prawda? - kontynuował po krótkiej pauzie. Miał ochotę zapalić, ale zdusił ją przełykając ślinę. – W końcu całkiem niedawno głosili polityczną propagandę na zgliszczach ludzkiego nieszczęścia i zbierali datki. Zgaduję, że połowa z nich zdobi szyje i palce wielebnego, drugą zwieńczyli swoje niespełnione ambicje wznosząc ośrodek szkolenia, by zacisnąć palce na naszym strachu. Całą swoja uwagę skupił na kulejącym mężczyźnie. - Boli pana tego noga? - zapytał, niemal z troską. – Trochę załagodzi ból. Subtilis tactus - wymamrotał pod nosem, ale nie zachęcił tymi słowami magii do przebycia - jej ciepło nie prześlizgnęła się przez pory skóry. – Przepraszam, w tych kłamliwych warunkach trudno o koncentracje. Podobno liczył się gest. Tych Cecilowi nigdy nie brakowało. Brakowało mu natomiast odpowiedzi. Kolejny raz objął spojrzeniem ścianę, gdzie ulokowana była boczna salka. Nie liczył na łut szczęścia, a mimo to nie miał powody, by nie spróbować. Prawda sama się nie obroni. - Quadruplator. Tym razem się uda? Powoli zaczął wierzyć, że magia gardziła tymi murami. Tak, jak Kościół swoimi wiernymi. Subtilis tactus (st 35), k6 + 20 Quadruplator (st 55), k100 + 8 |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Stwórca
The member 'Cecil Fogarty' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 32 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Żebyś poszła ze mną, taka intencja. Oh piękne wybrzmiewa ściszony głos Orlovskiego, kiedy tak nachyla się ku niej i ciepłem omiata płatek ucha. Spogląda na niego tak, jakby chciała, by zapomniał o całym świecie. Oczami wyobraźni, jak i każdą kolejną komórką ciała czuje słodkie napięcie, wolno przesuwające się szorstkie dłonie, odkrywając każdy cichy oddech i każde drżenie. - A więc taki z ciebie romantyk? - stwierdza z czułym uśmiechem, dochodząc do wniosku, że zatrzymanie się u jego boku nie do końca było dobrym wyborem. Stale zachowuje wobec niej dystans, więc czy gdy zostanie uwolniony spod mocy Ram Izad, tym bardziej zacznie przed nią uciekać? Przez krótki moment bije się z myślami, by wreszcie stwierdzić, że nie chce im (sobie?) tak bardzo komplikować życia. - Chętnie, ale najpierw zaproś mnie na randkę. - Oboje wiedzą, że do tej nigdy nie dojdzie. I kiedy już chce się odsunąć, rozplątać ich palce i uwolnić go spod słodkiego ciężaru, tuż nad ramieniem Charliego wyrasta męska twarz. Łysy jegomość o kwadratowej szczęce i szerokich barkach spogląda gniewnie na gwardzistę. Ciemne brwi Charlotte wznoszą się w zdumieniu i szybko puszcza dłoń, nie od razu rozumiejąc motywację łysego. - Wszystko w porządku, dziękuję - odpowiada mu, siląc się na uprzejmy uśmiech, zwłaszcza dostrzegłszy różnicę w jego zachowaniu. No to po zabawie. Wycofuje się od razu, jeszcze jednym, krótkim spojrzeniem sięgając Charliego, by zaraz odejść w kierunku głównego wejścia świątyni. Zatrzymuje się obok młodej ciemnowłosej dziewczyny. Obecność przedstawicielki płci pięknej sprawia, że czuje się przy niej nieco bezpieczniej, niż przy mężczyznach. One znacznie bardziej przejmują się konwenansami i otoczone demoniczną magią Ram Izad nie pozwoliłyby sobie dać się ponieść prymitywnej żądzy - prawda? Omiata jej twarzy wyłącznie przelotem, ale wyłapuje odrastające nad lewym uchem włosy. Czy to był jakiś zakład? A może niefortunnie dobrana fryzura? Nie pyta na głos, bo nie po to obie znalazły się w kościele. Charlotte unosi brodę i sięga jeszcze wzrokiem ku ołtarzowi. Zastanawiające jest to, że Kardynał tak wymownie zwraca się stale ku Lucyferowi, o Matce i Aradii zaledwie wspominając. Wywołuje to ściągnięcie ciemnych brwi i myśl, by zapytać o to Kardynała, gdy ten zjawi się wieczorem w Blossomfall Estate na kolacji. Czy ojciec w ogóle pozoli jej zbliżyć się do duchownego? A nawet jeśli, czy będzie on z nią szczery? Tu w Hellridge w istocie ziemia drży pod ich stopami, a płomienie wznoszą się ku niebu, lecz czy ktokolwiek z Kościoła zamierza powziąć kroki ku zrozumieniu, co się tu wydarzyło w lutym? Do tej pory przesłuchano ją kilka razy, lecz nikt nie zdawał się być zainteresowany anielskim pomiotem. Czy problem został zbagatelizowany, a może uznano, że jej pomoc w tym temacie jest już zbędna? | przenoszę się tutaj |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
Piękna biżuteria, panie kardynale; z pewnością nie od L'Orfevre? Tłum głów gubi kierunek i zakłóca pochód — grzeczny wężyk wiernych zmienia się w grzechotnika chaosu, kiedy ktoś na kogoś wpada, ktoś kogoś szturcha, ktoś zapomniał, gdzie siedział, ktoś nie wie, dokąd zmierza. Quo vadis, tłumie?, ciśnie się na usta, chociaż każdy, kto ma w sobie choćby krztynę kultury osobistej wie, że msza to nie miejsce na długie monologi pozbawione sensu — wartość przemyśleń ocenia się po tym, ile w nich prawdy, nie jak głośno zostaną wypowiedziane. W wygodnym rzędzie numer dwa — co za przykre niedopatrzenie, przy okazji kolejnej wizyty kardynała przed sobą widzieć będę tylko znudzone buzie kapłanów, nie tyły głów nestorów — nie ma chaosu, krzykaczy i elementów spod znaku zapchlonych powinowaceń. Kardynał przemawia wbrew zamieszaniu, które próbowała wzniecić ciemnowłosa kobieta; kątem oka dostrzegam, że ta trafia spod ostrzału magii Barnaby'ego pod natarczywą pieczę gwardzisty. Po chwili jedynym wspomnieniem jej obecności jest niesmak — będę czuć go długo po opuszczeniu Kościoła i to nie tylko przez wzgląd na anonimowe desperatki z przerostem przekonania o ważności własnych opinii. Świątynia zgromadziła dziś wiele analogicznych abderytów. Powietrze wypełnia głos Kardynała i to jedyne słowa, których warto słuchać; kącik ust mimowolnie drga, kiedy wiara gładko przechodzi w istotność Hellridge na mapie magicznego świata, skąd prosta droga prowadzi do tego, komu warto oddać władzę nad hrabstwem. Ronald to oportunista; wiec w Deadberry był okazją, z której wycisnął pyszną szklaneczkę pożywnego soku. Nie każdemu musi smakować — co więcej, mam nadzieję, że niektórzy się nim udławią. Na szlaku myśli Kardynała nie staje nawet tarcza, którą Verity — w stanie gorszym, niż podczas Balu; interesujące — rzuca, by— Ciężko określić, przed czym chroniony ma być Thursby; jedynym zagrożeniem są nieprzychylne spojrzenia i szepty, których stan wrzenia rośnie z każdą różnicą zdań. Polityka zakrada się między wiernych i zaczyna zbierać żniwo — emocje, nawet negatywne, zawsze były cenniejsze od obojętności. Jeśli zrobi się nieciekawe, wiem, do kogo przylgnąć; zerknięcie przez prawe ramię upewnia mnie w przekonaniu, że Paganini nie pofatygował się do czary. W przeciwieństwie do panny Franceski, która ma chwilowe trudności z wróceniem na miejsce. Valerio, siostra ci się zgubiła. Chyba wszystkie tak mają. |
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Nie słuchał słów wybrzmiewających z ołtarza z namaszczeniem. Uśmiechnął się pobłażliwe; do brzegu, mruknął w myślach, jakby chciał zachęcić Kardynała, by w końcu przestał ględzić i przeszedł do sedna, albo przynajmniej końca. O nieobecnej kapłance nie wspominał nawet słowa. Jakby była mało znaczącym elementem uroczystości. Jakby nigdy jej nie było. Jakby nie istniała. - Ciekawe – mruknął pod nosem, do samego siebie, jakby jego psi instynkt zwęszył intrygę. - Idę przewietrzyć płuca. Do zobaczenia - rzucił do Marivna w akompaniamencie swojego subtelnego, tradycyjnego na takie okoliczności uśmiechu; skinął, w ramach pożegnania stojącej po drugiej stronie mężczyzny Sandy. Podobną uprzejmością obdarzył jego matkę i odwróci się, by, w tłumie, odnaleźć drogę do wyjścia. Ochota, by zapalić, towarzyszyła mu od dłuższego czasu i teraz przybrała na sile, choć chwilowo ją zagłuszył, gdy wsunął sobie do ust dyskretnie miętówkę i zmiażdżył ją pod zębami; nadal czuł jej posmak w przełyku, przyjemny i kojący. W drodze do wyjścia, jego oczy natrafiły na kilka znajomych twarzy, ale nie miał ich właścicielom obecnie nic do zaoferowania. Słyszał natomiast przyciszone rozmowy, ale nie skupiał się na ich treści. Przeciskał się dalej w stronę wyjścia, czując jak organizm coraz mocniej tęsknił za nikotyną; jej nieobecność akcentował lekkim ssaniem w żołądku i nieznośnym drżenie rąk. Nieopodal swojego celu, w oczy rzuciła mu się znajoma sylwetka – Charlotte Williamson. Nie udawał, ze jej nie zna. - Cześć - przywitał się, przystając na chwile przy drzwiach. Przytrzymał je, w zapraszającym geście, a po chwili zapytał cicho: - Masz ochotę zapalić? Tyle z uprzejmości. Nie czekał na jej odpowiedź; chciało mu się kurzyć i od dawna nie potrafił wygrać z nałogiem, pochłaniał go- kawałek po kawałku; podobnie, kiedyś w przyszłości, jego płuca pochłonie rak, aż w końcu przerzuci się na inne organy i wystawi mu bilet w jedną stronę? Przy centralnych drzwiach minął się z mężczyzną. Pewnie Gwardzista, przemknęło mu przez myśl, snując swoje domysły. Na kościelnych schodach ostre promienie słońce próbowały wkraść się pod powieki, w obronnym geście zmrużył bezradnie oczy. Philip mial racje. Powinien go częściej słuchać. Msza była stratą czasu, choć może w końcu przestał doceniać czcze pierdolenie ku pokrzepieniu serc, albo naoglądał się w swoim życiu wystarczająco dużo okropieństw, by nawinie wierzyć w kapłańskie oblicze dobroci? Gdy ta myśl kotłowała się pod kopułą jego czaszki, wcisnął papierosa między wargi i zacisnął na jego filtrze zęby. Majowe słońce oświetlało Plac Aradii. To był naprawdę piękny i słoneczny dzień, którego nie potrafił nie docenić, jakby Lucyfer sprzyjał dzisiejszej uroczystości. W końcu ogień zapalniczki zetknął się z krańcem papierosa, a on rozluźnił supeł krawatu uwierającego go w szyje. Zaciągnął się i od razu poczuł się lepiej, gdy dym najpierw pogryzł go w gardło, potem przeniósł się do dróg oddechowych i wreszcie wypełnił objętość płuc. Stanął przy stopniach, omiótł spojrzeniem fasadę budynku. Msza się przecież jeszcze nie skończyła, choć oddzielały ich jedynie minuty od tego aktu. Rozejrzał się po okolicy, jakby od niechcenia, choć nawet nie wiedział czego szukał. Jeszcze. Wypuścił dym w powietrze; tym razem promienie słońca prześlizgiwały się po jego karku. Havillard opuścił gamach Kościoła i przystanął przy schodach. Percepcja: k46 + 24 + 5 |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Do końca mszy zamierzała zostać z czystej przyzwoitości. Czy do nie dla Wielkiej Trójcy spotykają się w świątyni, aby uczcić ich łaskę i skąpany magią świat? Wierzyła też do ostatniej niemal chwili, że Geoffraie Thursby poruszy temat dziejących się w hrabstwie tragedii. Czy to jednak płonna nadzieja, biorąc pod uwagę, jak wiele się od tamtego czasu wydarzyło? Czy Saint Fall i okolice nie wolą żyć minionym Świętem Walpurgii? Plotkami z sabatu (jebany Harris nigdy się nie znudzi?!)? No i te nieszczęsne wybory… Charlotte starała się nadto w tę całą szopkę nie ingerować, lecz z takim nazwiskiem nie sposób usunąć się w cień; zresztą - czy aby na pewno właśnie na tym jej zależy? Otrzymane od Richarda ulotki rozdała (oczywiście, że nie sama) na uniwersytecie, pokazując się wszystkim jako uśmiechnięta studentka, przykładna uczennica, dobra koleżanka. Nie wszyscy ją jednak znają, zwłaszcza że Eaglecrest odwiedza dla Tajnych Kompletów, a nie jakiegoś nudnego, przyziemnego kierunku. Jak to możliwe, że przez tyle lat spędzonych w okolicy, nie wyszło na jaw, że nie studiuje tych całych kontaktów międzynarodowych? Zwykli śmiertelnicy, to jednak idioci. Niespecjalnie przygląda się ludziom, którzy zdecydowali o opuszczeniu kościoła. Wzburzeni są awanturującą się kobietą, a może stronniczością Kardynała, przy którego słowach także nie trzeba być geniuszem, by wyłapać, jaki nastrój i jakie przekonania wybrzmiewają w jego przemowie? Od ołtarza odciąga ją finalnie męski głos, przelotnie rzucone spojrzenie w towarzystwie zaproszenia na przerwę od tych wszystkich emocji. Czy powinna odmówić i dopełnić obowiązku obecności na mszy, a może zwyczajnie przymknąć oko, bo już nikt więcej nie zwróci na nią uwagi? Decyzja jest łatwa do podjęcia. Wychodząc na zewnątrz, czuje opierające się na sobie promienie słoneczne. Wyłapuje gwałtowną różnicę, kiedy na obleczonych wyłącznie w czerń koszuli ramionach pojawia się wywołany wyraźnym kontrastem dreszcz. Nie ma przy sobie wielu rzeczy, lecz papierosy i zapalniczka są tymi, bez których zwykle się z domu nie rusza. Zbliża się do Arlo i zatrzymuje stopień wyżej, by nie musieć zadzierać ku niemu głowy, sięgając do kieszeni swoich spodni. Prócz zapachu piżmowych perfum zmieszanych subtelnie z gumą balonową, można z jej nadejściem wyczuć coś jeszcze. Czy obracający się wśród demonów Havillard miał kiedyś okazję spotkać się z istotą łasą na olej różany? - Czy wielki Kardynał pokrzepił twoje serce? - Daje mu moment na odpowiedź, czy kpiący uśmiech. Trzeszczy krzemień zapalniczki i koniec papierosa zajmuje się ogniem, by zaraz ćmić srebrzystym dymem. - Wiesz, że zastanawiałam się kiedyś, czy nie pójść na religioznawstwo, albo do kapłaństwa w ogóle? - Dlaczego miałoby to wywołać w nim zdziwienie? Nie wie przecież, że na co dzień bywa zbyt niegrzeczną dziewczynką, by ktokolwiek wziął te aspiracje na poważnie. Spotkali się dotąd zaledwie raz, a tematem ich rozmowy była głównie nauka; w taki sposób trudno wyrobić sobie o drugim opinię. - Nie byłam nigdy przesadnie gorliwą wierną, ale ta podniosła atmosfera, powtarzane mantry, otumaniające kadzidła, mają w sobie coś, w czym mogłabym się obracać - mówi szczerym, acz lekkim tonem, nie przywiązując się nadto do tej koncepcji. Czy miałaby siłę, by teraz zmieniać kierunek, by skupić się na prowadzeniu czarowników ku Lucyferowemu światłu, zamiast wyciągać z otchłani piekielnych demoniczne cząstki? | wychodzę przed kościół |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Charlotte mu nie odmówiła i skorzystała z zaproszenia. Widocznie msza była dla niej równie interesująca, co dla niego, a może zdecydowała się na ten krok ze względu na cele praktyczne – by dotlenić płuca, a potem uniknąć kotłującego się przy drzwiach tłumu? Niezależnie od jej motywacji, objął na moment spojrzeniem jej twarz, gdy kobiece słowa przecięły cisze między nimi. - Ta, gorliwie wyrywa się do działania, a twoje? - w tonie głosu pojawiła się kpiarska nuta, a na ustach ukształtował się subtelny, ledwie dostrzegalny grymas rozbawienia. – I co? - dopytał, nie kryjąc chwilowego zaskoczenia, który na moment stłumił tlący się na ustach uśmiech; jego emocje były zazwyczaj prostolinijne, rzadko je tłumił. – Po drodze zgubiłaś powołanie, czy w ogóle się nie odezwało? Nie znał jej za dobrze, do tej pory ich kontakt był przelotny, ograniczony do wymiany kilku listów i dwóch spotkań w kawiarni, ale raczej nie wyglądała mu na kogoś, kto na mównicy wygłasza kwieciste przemowy i pławi się beztrosko w luksusie, nawijając makaron na uszy wiernym. Kiedy z nią rozmawiał, bija od niej pasja i chęć działania; wydawało mu się, że Kardynał był pozbawiony i jednego, i drugiego. Za długo piastował swój urząd, a jego powiązania z rodziną Charlotte były wręcz oczywiste, świadczyły o tym, choćby ukradkowe spojrzenia wysłana w kierunku jej krewnego i zarazem kandydata na burmistrza. Może powinien ugryźć się w język, zanim myśli przekształcił w szczerą odpowiedź? Jednak na ten przejaw kurtuazji było za późno. Słowa padły, a on niczego nie żałował. Jak zwykle. Zaciągnął się kolejny raz nałogiem, odrywając od niej spojrzenie, by ukierunkować je prosto w lejący się z nieba za. Przymknął powieki, gdy promienie słoneczne musnęły jego policzki. Próbował sobie zaizolować Charlotte przed ołtarzem. Jak zaciąga się zapachem kadzidła. Jak po raz kolejny powtarza znajoma sensacje, wydobywając z gardła nieco głębsze, bardziej magnetyczne brzmienie. Jak biżuteria kołyszę się na jej szyje. Jak rękaw luźnej szaty spływa jej po smukłym ramieniu. Jak zwraca się ku wiernych. Jak mąci ich zmysły zmysłowym uśmiechem wijącym się na ustach. Zwrócił ku niej twarz; roztaczała wokół siebie aurę, której wcześniej nie dostrzegł, której nie potrafił nazwać, zdefiniować, choć przez chwile - kilka sekund uwięzionych w mocniej bijącym sercu - wydawało mu się, ze wyczuł obecność demonicznej mocy. Wzdychając, wypuścił dym z płuc. Zawisł w powietrzu, by po chwili zniknąć mu z oczu. - Na pewno byś się w tym odnalazła - mruknął bezmyślnie, do siebie, pod nosem, zniżając głos do cichego, ledwo słyszalnego szeptu. W końcu wsunął zapalniczkę do kieszeni. – Nie zaniepokoiła cię nieobecność kapłanki? - podniósł frapująca go kwestie, by zakotwiczy na czymś myśli. – Mój psi zmysł podpowiada mi, że nie została wykluczona z tej mszy bez powodu. Kardynał ledwie wspomniał o Lilith i Aradii, jakby ich udział w liturgii mial jedynie wymiar symboliczny. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Dotarcie pod ołtarz z intencją było proste – powrót na własne miejsce na tyłach już nie. Ledwo karteczka z zapisaną prośbą znalazła się w urnie razem z innymi, Anaica obejrzała się za siebie i odetchnęła bezgłośnie. Masa ludzi, przez których musieliby się przepchnąć. - Zostaniemy tu? – spytała odruchowo, zerkając na Javiego – tak, jakby oddalenie się od Rivery nie wchodziło teraz w grę; jakby instynktownie potrzebowała być obok – mimo niezręczności, zakłopotania, niepewności. Zupełnie straciła głowę. Tak czy inaczej – zostali. Trzymając się blisko Javiego przesunęła się bardziej na bok, bliżej ściany, spinając za każdym razem, gdy przyszło jej otrzeć się ramieniem o kogoś, o kogo ocierać się wcale nie chciała i łokciami utorować sobie przejście. Dopiero, gdy znaleźli sobie w miarę luźny skrawek podłogi, odetchnęła cicho. - Niektórzy zupełnie tu powariowali – mruknęła cicho. Choć zeszli już z głównego przejścia, Anaica wciąż pozostała tuż obok Rivery – boleśnie świadoma jego ramienia przy jej, zapachu jego perfum. Przygryzła policzek mocno. Skup się. Niezależnie, jakby się starała, przemowa Kardynała wpadała jej jednym uchem, wypadała drugim. Wyłapywała z niej tylko fragmenty, hasła, słowa-klucze, do których nie przywiązywała większej uwagi. W głowie pojawił jej się tylko jeden krótki, prosty – i zaskakująco gorzki wniosek. Napięcia, które obserwowało się w Saint Fall – czy w ogóle w całym Hellridge – raczej nie miały ustąpić zbyt szybko. Nie z nadchodzącymi wyborami, nie przy wyraźnym odsunięciu Lilith na boczny tor. Zmarszczone czoło wygładziło jej się dopiero, gdy siostrzeniec Javiego zaczepił ją nieśmiało, podpytując o zagadkę, którą dał mu Rivera. Anaica w jednej chwili rozpromieniła się i pochyliła z uśmiechem, by szeptem podpowiedzieć chłopcu, co mógłby z nią zrobić. Może i stali w pierwszym rzędzie, dla Any wciąż jednak były rzeczy ważniejsze niż ślepe zapatrzenie w Kardynała. Może skupiła się na zabawianiu chłopca za bardzo, a może tak po prostu miało być – niezależ nie od przyczyny, w którejś chwili zachwiała się wyraźnie, szarpnięta za ramię. Sapnęła cicho, odruchowo chwytając się Javiego. - Przepraszam – wymamrotała do Rivery, jednocześnie rozglądając się za winowajcą. Drobna dziewczyna, chyba młodsza od Any, zarumieniła się po same uszy, przepraszając prędko. Laguerre westchnęła cicho i skinęła głową. W porządku. Reflektując się, że wciąż trzyma Javiego pod ramię, zmusiła się, by cofnąć rękę i posłać mężczyźnie jeszcze jedno spojrzenie – uważne, ale też wyraźnie zagubione; przepraszające i mocno niepewne. Podołtarzowe przepychanki: 3 |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
Plan był dobry – pójść, wrzucić intencję, wrócić. Nie miała przecież daleko. A jednak, gdy przyszło do realizacji, wyszło jak zwykle. Ledwo zdążyła wrzucić karteczkę, gdy ktoś potrącił ją w ramię, przepychając się do czary. Co wam to tyle zajmuje? Policzki Frankie jak na zawołanie zarumieniły się – bynajmniej nie ze wstydu. Nie była stworzona do takich tłumów. Nie, jeśli tłum był aż nazbyt zdrowy i ruchliwy, a do tego grymaśny i, jak sądzić po gderaniach coniektórych, wyraźnie poirytowany. Powinna być w domu. Albo w szpitalu. Albo chociaż przy Valerio, z głową na jego ramieniu, a nie– Sapnęła cicho i potrząsnęła głową. Chwilowy rozbłysk irytacji zagłuszył przemowę Kardynała, choć powinna ją przecież słyszeć doskonale, wszak stała pod samym ołtarzem. Umysł jej jednak błądził – i błądził też jej wzrok. Dostrzegła Javiera – czy i on utknął, nie mogąc wrócić na swoje miejsce? – i uśmiechnęła się przelotnie. Prześlizgnęła się dalej, zatrzymała przy Richardzie, swoim zaskakująco pilnym uczniu. Czy zrobiłeś już pracę domową, Williamson? Miał jeszcze czas, Frankie odliczała go jednak skrupulatnie. Jeśli Richie nie zdąży, panna Paganini będzie bezgranicznie rozczarowana. Krótką chwilę poświęciła Kardynałowi i pozostałym celebrantom. Bogactwo strojów i podniosłe tony porażały, szczególnie w porównaniu z– Nie chcesz się teraz nad tym zastanawiać. Rzeczywiście, nie chciała. Błądząc wzrokiem po ławkach dotarła wreszcie do Valerio, w spojrzeniu ciemnych oczu pojawiło się może nie wezwanie o pomoc, ale – rezygnacja. Trzeba było zatrzymać mnie przy sobie, fratello. Westchnęła ciężko, skrzywiła się, gdy po raz kolejny ktoś zbyt prędki w swych intencjach potrącił ją, przepychając się do czary – i z zacięciem wymalowanym na rumianych policzkach zaczęła przepychać się z powrotem do jedynego, który mógł ją tu zachować przy zdrowych zmysłach. Ich układ zawsze działał w obie strony – nie tylko Valerio potrzebował kotwicy, Frankie też. Dotarłszy z powrotem na swoje miejsce, z sapnięciem opadła na krzesełko. Wygładziła sukienkę, nastroszona spojrzała na Valerio, wreszcie sama, gestem nie znoszącym sprzeciwu, ułożyła sobie jego rękę na swoim podrygującym nerwowo kolanie. Zwariuję, Valerio. Czuła się tego bardzo, bardzo bliska. Podołtarzowe przepychanki: 1 Percepcja na kardynała: diagnoza zeza potwierdzona 1 (k100) + 5 (percepcja I) + 12 (talenty) = 18 |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Nieładnie tak — śmiać się z cudzego cierpienia. Dlatego nikt się nie śmieje; dlatego drgnięcie w kąciku ust jest krótkie i w liczbie pojedynczej. Ołtarz na oczach wiernych zamienia się dokładnie w to, co symbolizuje — cyrk. Dziś klaunów na scenie występuje kilku, Kardynał to ich naczelnik; zamiast największego nosa, ma największe ego, ale Verity nie odstępuje mu na krok — kiedy na oczach całego Kościoła uginają się pod nim nogi, Lanthier nie ma wątpliwości. Balast kłamstw, w które wierzy gwardzista, musi być nieznośny — i właśnie upomniał się o należną mu cenę. Na prawo rozlega się inne echo małego kataklizmu; awantura o przekonania przygasła, zanim zdążyła przerzucić się na pobliskich wiernych. Czegokolwiek nie zrobił Williamson, zadziałało; kobieta, zamiast wcisnąć się na wolne miejsce obok, szybko odczuwa na sobie ciężki but kościelnego ucisku — zabrana przez gwardzistę do bocznego pomieszczenia, będzie mieć kilka miesięcy na przemyślenia. Lanthier wątpi, by wypadły na korzyść Kościoła. Z wysokości ołtarza Kardynał dalej rozgrywa swój scenariusz; przedstawienia nie powstrzyma ani zalążek chaosu, ani narastające z każdym jego słowem szmery. Zerknięcia na siedzącego w pierwszym rzędzie Ronalda są ewidentne, a rola Kościoła w tej kampanii niezaprzeczalna — kiedy tak nie było? Nic, co dzieje się w tym hrabstwie, nie odbywa się bez smrodu kościelnych kadzideł w tle. Preferowany przez Kardynała kandydat zostaje wskazany; niektórzy przytakują, inni się buntują. Lanthier przerywa milczenie — nie dla upustu nastrojów, których wygłaszanie w tym miejscu i tak byłoby bezcelowe, ale ukojenia. — Spokojnie — szeroka, szorstka dłoń zaciśnięta na małej i ciepłej; siedzący obok Connal opiera główkę o przedramię ojca i nie wygląda na zachwyconego narastającym z tyłu tumultem. Ronan z trudem ignoruje napięcie w mięśniach; jeśli ostatnie rzędy Kościoła zmienią się w pole ideologicznych bitew, wyniesie stąd syna na własnych rękach. — Zaraz się skończy. Raz na zawsze; koniec z otwartym uginaniem karku przed pustymi figurami i zachłannymi twarzami — nieobecność arcykapłanki przelałaby czarę goryczy, gdyby ta nie była już przewrócona. Ostatnia Czarna Msza w życiu Connala będzie ostatnią mszą w ogóle; ten Kościół nie ma w sobie wiary — poza wiarą w kłamstwa. percepcja na kardynała: 48 + 5 + 10 = 63 |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Zupa z wiernych — wiele składników i za dużo odmiennych smaków — osiągnęła temperaturę wrzenia. Zaczęło się niewinnie; ktoś przepychał się w tłumie, ktoś szeptał, że Kardynałowi płacą od słowa, ktoś przysypiał oparty o filar. Wędrówka do czary powoli dobiegała końca, ale nie wszystkim udało się wrócić na czas; gdy Thurby znów zaczął mówić, niektórzy nadal parli na tył Kościoła, cichymi przepraszam przetykając monolog, w którym słów było sporo — tylko skruchy żadnej. Lucyfer prym wiódł, dwa pozostałe filary Trójcy milczały wymownie; mrowienie w opuszkach palców było pierwszym zwiastunem krótkometrażowego filmu, w którym Orestes zaczyna rozumieć, dlaczego żaden Zafeiriou od pokoleń nie pozwalał zamykać wiary pod sklepieniem kościelnego gmachu. Echo wyjawiało prawdę; a prawda była taka, że w słowach Kardynała prawda nie wybrzmiewała. Subtelna zmiana tonu — już nie kazanie, ale przedwyborcze nakierowanie — rozsiała wśród wiernych kilka ogników niezadowolenia. W Hellridge nadal panowała demokracja — podzielone głosy szemrały własne racje, podczas gdy gdzieś daleko z przodu kobieta, którą Orestes widział tylko przez moment — na dodatek w formie czubka głowy — głosiła własne prawdy. W trudnych czasach odwaga była ważna; niestety, łatwa do pomylenia z obłędem. Podkręcony słowami Kardynała palnik zagęścił atmosferę — ktoś przytakiwał, ktoś głośno zaprzeczał, ktoś kręcił głową, ktoś przepychał się do drzwi. Przypadkowe szturchnięcie ramienia zachwiało Zafeiriou; odruchowe pół kroku w tył było ulotnym momentem orzeźwienia. Kiedy zrozumiał, że głos Kardynała brzmi na przytłumiony, jak gdyby dolatywał zza grubego muru z waty, połowa krwi zdążyła odpłynąć z greckiej twarzy. — Lyra— Znał to uczucie; wrażenie, że dźwięki rozciągnięto w ten sam sposób, w który na chodnikach rozsmarowywana bywa guma do żucia. Zamiast różowego szlaku w stronę wyjścia, Orestes dostrzegł za plecami tylko tłum rozmazanych głów. — Zrobiło się duszno — mam złe przeczucie; przeczucia w jego rodzinie były ważne — rzadko myliły, zwykle ratowały przed kłopotami, nigdy nie powinny być ignorowane. — Wyjdziemy? Mógłby spróbować sam i wyjść z tego zwycięsko, ale nawet w chaosie myśli, jeden fakt pozostawał niezmienny; Lyra nie pozwoliłaby mu iść samemu. Niepisany pakt zaszeleścił między splatanymi dłońmi — palce Vandenberg były chłodne, a te Zafeiriou próbowały nie słuchać. percepcja na drogę do wyjścia: 8 + 20 + 14 = 42 |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Minuta ciszy dla nieodżałowanego skupiska wiernych spieklonych, diabelnie podzielonych. Gdzieś za jej plecami zaczyna wrzeć jak w kotle, z wielu miejsc dobiegają głosy słusznie oburzonych, niesłusznie jazgoczących i połowicznie zrozumiałych, oddając pełnię nastrojów społecznych dogasającego Hellridge. A w tym wszystkim Annika — jak najbardziej słusznie zaniepokojona i tym bardziej zdeterminowana, by zamiast o protestach i ich zasadności, myśleć o tym jak węże w toku ewolucji traciły kończyny. Albo o powstawaniu basenów solankowych na dnie oceanu. Ewentualnie o tym, co powinni ponoć robić wierni w kościele. Miała się modlić, modli się więc. Modli jak jasna cholera. Modli się tak kurewsko mocno, że Overtone po jej prawicy mógłby zamienić się miejscami z Kardynałem, a ona niczego by nie zauważyła. Ba, mógłby stanąć przy niej nawet sam Lucyfer. Minuta ciszy dla morza rozgadanych głów i mdlejących Gwardzistów — uwagę Annika ma gdzieś indziej. Głęboko w swoich sprawach. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Minerva gdzieś na uboczu oddaje się modlitwie, posyłając kartkę z intencją, w której wzywa najstarszego syna do ułożenia sobie życia, najmłodszą latorośl do porzucenia marzeń o aktorstwie, względnie nagina wolę Lucyfera do sprostania obydwóm naraz. W tym samym czasie Marvin jeszcze przez moment przyglądał się tyłowi głowy panny Henley, jakby za chwilę z jej powierzchni miałby wyczytać każdą najskrytszą myśl, ale do tego nie dochodzi. Wiele cudów ujrzy dziś nawa główna kościoła, ale to akurat nie ten przypadek. Prędzej dojdzie w tym ścisku do cudu narodzin, ktoś pobrudzi sobie ręce i udusi sąsiada, albo ktoś odmienny w sposób społeczeństwu nieprzychylny pokaże zęby, pazury, kły albo rogi. Ale Sandy z pewnością nie kontynuuje tematu. Marvin również, pochłonięty przez słowa płynące sprzed ołtarza, na który ma kiepski widok i nie zauważa, jak między — Do zobaczenia — odmruknął Havillardowi, a sam wlepia spojrzenie w losowe punkty na horyzoncie pełnym ludzkich sylwetek, by wreszcie powrócić do oglądania tyłu głowy panny Hensley. Po namyśle kładzie jej dłoń na ramieniu. — Wszystko w porządku? — Dopytuje dobrze wiedząc, jaką zapewne odpowiedź otrzyma. Nie dodaje niczego w kwestii słuszności działań Kościoła ani tego, kto powinien ich chronić. Odpowiedź jest tylko jedna i Godfrey zaczyna żałować całym sercem, że tylko nielicznym dane było zobaczyć to, czego on i garstka innych doświadczyli w Billy Goat. — Czy Ojciec chciałby oglądać swoje dzieci skaczące sobie do gardeł? — Rzuca w eter, nie licząc na wiele. A z pewnością nie na rozsądek — na to jest tutaj zdecydowanie za gorąco. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Co za merda. Wybuchowy kociołek tłumu kręci się i wrze, i zaraz coś pierdolnie — naelektryzowane powietrze czeka na burzę, a pierwsza kropelka kwasu spada z ust ciemnowłosej puttana. Ma kobieta trochę racji; na Kardynale poznaje się od razu, bravissmo, potem pada ofiarą gwardzisty—numero—chuj—wie i znika na zapleczu. Valerio nagle rozumie; znalazła prosty sposób na niezaśnięcie w ławce (zobacz jak). W morzu szlachetnych głów nie ma przestrzeni na zwątpienie — co Thursby powie, ciałem się stanie i zamieszka między nimi. Co nam Lucyferze dasz w ten niepewny czas? Trochę chaosu z przodu, trochę wzburzonych głosów z tyłu, trochę polityki między słowami i kurewsko dużo dźwięków — tylko treści wcale. Francesca nie wraca, Kardynał mówi; Francesca wciąż nie wraca, a Kardynał dalej pierdoli od rzeczy o losach świata i tym, dlaczego dodawanie wody święconej do whisky to zły pomysł — przynajmniej to robiłby Valerio w miejscu, z którego do wiernych zwraca się Thursby, ale Piekło naprawdę zamarznie, jeśli jakiś Paganini zostanie Kardynałem. Ten konkretny nie ma podobnych ambicji; statystyki zgromadzonych za ołtarzem mówią same za siebie — Arcykapłanka mogłaby mu umilić to popołudnie, ale złośliwość duchownych nie zna granic. Kobiet nie stwierdzono. Krótkie stuknięcie palcem o kolano — pat—pat w rytmie, który ma zakaz wstępu pod gmach Kościoła — działa jak czar przywołujący; Frankie wreszcie siada obok i wygląda, jakby wyprawa do czary była przeprawą przez portal prosto do Piekła. Sorellina go wyręcza — dłoń na kolanie wygładza materiał i mierzwi obyczaje; palce zaciskają się mocno, rozgniatając nerwowy tik w zarodku. — Stai bene? Kardynał mówi, ale słowa nie mają znaczenia; wzrok zna swoje miejsce i grzęźnie w ciemnych tęczówkach siostry. percepcja na kardynała: 24 + 5 + 9 = 38, ślepota rodzinna |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii