First topic message reminder : Nawa główna Solidne drewniane ławki, ułożone w równych szeregach, zdobią proste linie i naturalny kolor, co nadaje miejscu prostotę i elegancję. Ciemne drewno, oświetlone naturalnym światłem wpadającym przez witraże, rzuca delikatne cienie na posadzkę. Drewniane belki stropowe tworzą wzory, a ich naturalny odcień podkreśla tradycyjny charakter wnętrza. Tutaj drewniana nawa staje się świadkiem wielu modlitw i duchowych doświadczeń, a także stąd roztacza się najlepszy widok na wszystko, co dzieje się na ołtarzu. RYTUAŁY: Sieć osłabiająca (moc: 44), Locus Metus (moc: 77), Wieczny płomień (moc: 98) Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Pią Cze 21, 2024 12:07 pm, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Delilah Verity
ILUZJI : 10
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 4
PŻ : 160
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 11
TALENTY : 1
Delilah siedziała spokojnie, zaszczycając swoją uwagą jedynie nielicznych, godnych ukradkowego spojrzenia. Jej kamienna twarz nie zdradzała cienia emocji, a otaczająca ją aura dostojeństwa i pewności siebie – wystudiowane, subtelne gesty, głowa dumnie uniesiona do góry – wskazywała na niebezpodstawne nazywanie Pani Verity „Królową Śniegu”. Pierwszy rzut oka wylądował – a jakże – na przystojnym profilu Valerio. Większość członków kręgu fascynowała ją przez wzgląd na zasłyszane opinie i przynależność do wspólnoty, a każdy z nich był na swój sposób ciekawy. Jednak w tym mężczyźnie było coś więcej… A ona tak bardzo chciała się dowiedzieć, czym było owo coś. „Kompleks Barnaby'ego” – ilekroć podejmowała próbę otwarcia księgi tajemnic, zderzała się ze ścianą w postaci oporu. Choć Williamson maskował go uprzejmością i konwenansem, to w przypadku Paganiniego kurtyną była swego rodzaju bezczelność... Nie... Osobliwa bezpośredniość wypowiadania opinii i brak poszanowania dla reguł savoir-vivre. Czy zazdrościła Valerio? Bez wątpienia tak. Czy potrafiłaby tak przemodelować swoje życie i nieco odpuścić kontrolę, którą sama sobie narzuciła? Bez wątpienia – nie. Z rozmyślań na temat Paganiniego została brutalnie wyrwana przez krzyk dziecka. Miała ochotę przewrócić oczami na ten jakże nietaktowny incydent. Tak, przyprowadzenie cholernego bachora na czarną mszę było wysoce nieadekwatne. Wykorzystała ten moment na poszukiwanie wśród członków kręgu nieprzychylnego spojrzenia Pani Harris, doskonale wiedząc, iż jest ona niezwykle mocno wyczulona na podobne sytuacje. Ponadto, w głębinach swojej „duszy” ciągle czuła ukłucie lęku przed spotkaniem z matką, które rosło wprost proporcjonalnie do każdej sekundy wolnej od jej obecności. Obserwując rytuały i słuchając modlitw, starała się znaleźć ukojenie w znajomych ceremoniach. Kardynał prezentował się niezwykle godnie, jego wygląd w połączeniu z charyzmą i donośnym głosem, był jak żywcem wyjęty z książki Gustava Le Bon „Psychologia tłumu” – konkretnie z rozdziału o wpływie autorytetów i liderów, wykorzystujących prostą retorykę, aby kontrolować działaniami zbiorowymi. Jest kardynałem. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Słowa mężczyzny trawiła powoli, oddając przy tym należne honory wszelkim ceremoniałom. Kazanie – jak kazanie – doprawione odpowiednią dawką patosu i sugestii, nie zrobiło na niej większego wrażenia, niemniej jednak zmusiło do osobistej refleksji. Jako Cabotówna powinna więcej czasu poświęcać wierze i magicznej społeczności, zamiast zajmować się – było nie było – bardziej przyziemnymi kwestiami jak ludzka psychika. Tyle tylko, że sama Delilah właśnie w tym upatrywała potęgi i władzy, która była jej największą namiętnością. Czy byłaby bardziej wartościowym członkiem kręgu, oddając się w pełni wierze i Lucyferowi? Czy byłabym bardziej Verity, oddając władzę nad moim życiem całkowicie w ręce Marcusa? Kiedy młodszy kapłan przyniósł ozdobną czarę, Delilah wiedziała, że nadszedł czas na złożenie intencji. Wyciągnęła starannie przygotowaną kartkę, na której równo kreślonym pismem zapisała swoje pragnienia: „Proszę o nieustającą klarowność umysłu, bym mogła umocnić swoją pozycję w Kręgu i domu Verity.” – Dormi – zaklęcie wybrzmiało pewnym głosem z jej ust, gdy posyłała kartkę w kierunku czary. Udany rzut na Dormi. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : psycholog
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Msza trwała dalej. Część osób ocierała łzy wzruszenia, mnie jakoś ich zabrakło. Siedziałam w ławce, wyczekując dalszych obrządków i czekając, aż tylko w końcu się coś spierdoli. No i się spierdoliło. Kolejną częścią mszy było spalenie intencji, które miały dostać się do Piekieł. Najgorsza, kurwa, część mszy, bo nagle panuje zamieszanie. Nagle jest pełno magii, nagle wszyscy zaczynają przepychać się między ławkami i łatwo jest się pogubić w tym wszystkim. Gdzieś spomiędzy prących w przód ludzi wyłoniła się jedna kobieta, która krzyczała coś o kapitalistach – jeśli dobrze widziałam, była gdzieś w okolicy Williamsona, dlatego tylko wychyliłam się, żeby spojrzeć (jak zapewne reszta najbliższych gapiów), chociaż ja akurat zamierzałam wyłonić wzrokiem, czy sobie z nią poradził. I tak nie mogłabym ruszyć się z miejsca. Jestem w pracy, jestem na posterunku. Z tego powodu nie biegnę z intencją, z tego też powodu sama jej nie wysyłam w stronę ognia. Pan zna moje myśli i moje modlitwy, ale, tylko dla formalności, powtarzam jeszcze raz, w myślach: Niech spełni się Twoja wola. To jedyne moje pragnienie, które mogłabym dzisiaj palić w ogniu przy kardynale Piekieł. Nie wysyłam intencji spisanej, bo nie chcę się rozpraszać. W mojej okolicy panował względny spokój, ale to nie znaczyło, że coś nie umknie mojej uwadze. W momencie, w którym intencje leciały w stronę kardynała, w którym czarownicy pomiędzy sobą lawirowali, wychodząc z ławek i tworząc swoisty chaos, łatwo byłoby coś przeoczyć, dlatego uciekam się do krótkiego: — Uberrimafides. W plątaninie rzucanych Dormi powinno przejść bez większego echa. Za moment dorzucam jeszcze krótkie: — Adultus. Jestem świadoma, że zaklęcie Sebastiana lada moment przestanie działać. Jakiekolwiek wsparcie będzie dla nas przydatne. #1 Uberrimafides | próg: 30 | magia odpychania: 30 #2 Adultus | próg: 80 | magia odpychania: 30 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Stwórca
The member 'Judith Carter' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 92, 69 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Anaica Laguerre
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 186
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 6
TALENTY : 14
Wodziła wzrokiem za Kardynałem, ale jeszcze chętniej zerkała na Javiego. Kątem oka, przelotnie, nieśmiało – znacznie częściej jednak niż na bogate szaty celebrantów, nie mniej wystawne stroje wiernych, dekoracje kościoła. Częściej niż na towarzyszące Riverze dzieci – choć one, siłą rzeczy, również przykłuwały jej wzrok – i częściej niż na inne znajome twarze, które udało jej się dostrzec w tłumie. Tylko raz zupełnie odwróciła wzrok, wtedy, gdy przebieg mszy zakłócił krzyk dziecka – ale nawet wtedy poświęciła zamieszaniu raptem chwilę, zaraz potem znów zezując na Javiego. Niewiele – nic – nie mówiła, jakby bojąc się, że jej szept wcale nie utonie w szmerze zebranych, co raczej wybije się na wierzch, wywlecze na wierzch wszystkie jej tęsknoty i obawy. Jeszcze raz obejrzała się na lewo, w kierunku zamieszania, potem do reszty tracąc już zainteresowanie awanturującym się dzieckiem. Nerwowo to zaciskała, to rozluźniała dłoń na pasku torby – i nie przestała nawet wtedy, gdy przyszło do intencji. Wręcz przeciwnie, jeszcze mocniej zamknęła palce na kawałku skóry i odetchnęła bezgłośnie. Mogła prosić o tak wiele rzeczy. Z umiarkowanym zainteresowaniem zerkała to na pchane magią kartki, to na wiernych samodzielnie zanoszących swe intencje. Przygryzając wargę przez chwilę, ostatecznie wyciągnęła z torebki kartkę i prędko nakreśliła kilka słów. Piekielna Trójco, jeśli takie jest Wasze życzenie, sprawcie, by moja sztuka zaskarbiła mi miejsce w ludzkich sercach – bym była pamiętana. A.L. Tylko przez chwilę zastanawiała się, czy aby na pewno dokładnie tak chciała sformułować swoją prośbę. Zaraz potem, bez żadnych poprawek, złożyła kartkę, wyszeptała zaklęcie i... Sapnęła cicho, gdy magia wymknęła jej się z rąk. Zaciskając zęby, obejrzała się tylko przelotnie i zaczęła przeciskać się nawą kościoła, by zanieść swoją intencję do czary. 1 Rzut na percepcję (zezuję na zamieszanie na tyłach kościoła): k100 + 5 (percepcja) + 14 (talent) 2 Dormi nieudane |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Iluzjonistka i tancerka, dama do towarzystwa
Stwórca
The member 'Anaica Laguerre' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 16 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
Patrzyła, patrzyła, patrzyła. Kolano podrygiwało jej nerwowo, niegotowe znieruchomieć nawet pod dłonią Valerio. Wzrok uciekał jej, skakał między ołtarzem, Benem a Williamsonami – do Richarda uśmiechnęła się uprzejmie, grzecznie; do Barnaby’ego rozpromieniła się bardziej, choć wcale nie była pewna, czy zwrócił na nią uwagę. Śmigała wzrokiem między wiernymi z prawej i z lewej; między tymi, którzy z dużą dozą prawdopodobieństwa należeli do Gwardii – wnioskując tylko po intensywności spojrzeń, jakie posyłał im Valerio – a tymi, którzy puszyli się na ołtarzu, nie udając nawet, że nie uważają się za lepszych. Raz czy dwa obejrzała się za siebie, prześlizgnęła wzrokiem po zebranych w kolejnych ławach, pomknęła za krzykiem dziecka, nie dostrzegając jednak zupełnie nic. Znów obróciła się w kierunku ołtarza – i znów patrzyła, patrzyła, patrzyła. Czekała, choć tak naprawdę wcale nie wiedziała na co. W któryś momencie objęła ramię Valerio i wsparła na nim policzek. Valerio – jej kotwica. Jedyna stała, której gotowa była się trzymać aż do końca świata, kiedykolwiek i jakkolwiek miałby on nastąpić. Chociaż nawet jego musiała puścić, gdy przyszło do intencji. Swoją miała już przygotowaną, starannie wykaligrafowane słowa, w których kryło się tak wiele. Piekielna Trójco, pokaż mi, proszę, jak być szczęśliwą. F.P. Garść słów skrywanych przed wzrokiem braci, przed szwagierką, przed absolutnie każdym. Garść słów, których sama Frankie bardzo się bała – i nieudane zaklęcie tylko podbudowało te obawy. Może o nic nie powinna prosić. Może to wcale nie była jej prawdziwa intencja. Może Trójca już teraz dobitnie pokazuje jej, że zwyczajnie nie życzy sobie, by... Uwolniła ramię Valerio, z gracją wstała, wygładziła sukienkę. Stukot obcasów ginął w szmerze podobnych, gdy z dumnie uniesioną głową, Francesca ruszyła w kierunku czary, by samodzielnie dołączyć własną intencję do pozostałych. Mijając znajome twarze, znów rozdaje uśmiechy. Dormi nieudane |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Dorothy Brown
PŻ : 122
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
TALENTY : 17
Może i przyszłam tu prosić o pomyślność dla tego gówniarza, co nosiłam w sobie, ale szczerze mówiąc nie miałam ochoty zbliżać się do ołtarza. Gdzieś tam we mnie kryła się obawa, że zwrócę na siebie uwagę bardziej niż powinnam, że ktoś uzna, że należy mnie wyrzucić, może się pozbyć, może... Wzrok tych starych pind przez lata jednak zrobił swoje. Moje nogi w ławce czuły się dobrze, ale ja sama wolałabym nie zwracać na siebie uwagi. A do tego i do rzucania komentarzy co do mojego stanu już doszło. Odwróciłam się do Iry, chcąc prosić go o przekazanie intencji w moim imieniu (wolałam się nie pchać, a czarować w końcu nie umiałam), mając nadzieję, że czary-mary sprawy załatwią między sobą, kiedy zauważyłam, że dzieje się coś niedobrego. Cóż, najpierw priorytety, potem takie problemy, z których wychodziło się nie raz. - Możesz przekazać w moim imieniu? Nie chcę ryzykować dzieciątkiem - powiedziałam miło do Iry, przekazując mu swoją intencję. Brzmiała ona mniej więcej: Proszę Was, Piekielna Trójco, żeby mój klajniak był zdrowy, czarował, miał wszystkie cztery kończyny i gibkość ojca, aby umiało w razie czego se zajumać hajsik. D.B. Dopiero potem udałam, że zauważyłam, że coś się dzieje jakiejś babie. Nie łapałam do końca tego, co się dzieje, ale trzeba było wykminić odpowiednią reakcję. A, mówiąc bez ogródek, wydawało mi się, że od zawsze byłam w tym niezła. - Co pani jest? Może wody? - wyjęłam butelkę, próbując jej dać, aby nikt nie zwrócił uwagę na jej palec. Potem dodałam: - Ma pani szczęście, mamy tutaj doktora. Jestem pod jego opieką i nie mogę narzekać - spojrzałam znacząco na Leandra. Może mnie za to nie zabije. |
Wiek : 22
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : złodziejka, dorywczo tancerka w klubie
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Ciężko byłoby zamordować kogoś w Kościele Piekieł. Nie byłoby to niemożliwe, lecz z pewnością widowiskowe. Miło było wiedzieć, że Dorothy zgłaszała się właśnie na ochotnika. Prawdę mówiąc, ochotników było nawet więcej. Starsza kobieta celująca w niego palcem uzyskała tylko tyle, iż brew Leandra uniosła się pytająco, co musiało zabawnie zgrać się z mężczyznami otaczającymi „starą pizdę”. I mogliby tak na siebie patrzeć w zaskoczeniu jeszcze długo, bo van Haarst to średnio był chętny do okazywania zainteresowania kimś, czyje nazwisko jakkolwiek zalatywało mu Kręgiem. Msza zupełnie nie miała znaczenia, stała się więc zwykłym tłem, ale nawet tło domagało się złożenia intencji, a ta… cóż, była zupełnie jasna już od samego początku. Kim mógł być adresat? Oczywiście, że liczył wyłącznie na Lilith - na Piekielną Trójcę już od dawna nie było miejsca w jego życiu. Obdarz mnie swoim błogosławieństwem i daj moc, która zetrze w proch wszelkie przeciwności. LvH Ale składanie intencji nie zapowiadało ziszczenia się pragnień Leandra. Rzucone dormi zakręciło kartką w powietrzu i tylko wyjątkowe szczęście Zanieś to do misy, zanim kogoś rozpierdolę. Nie był fanem innych rodzajów magii. Nigdy nie okazywały się pomocne. Ale ale… złożenie intencji było jedynie przerywnikiem do akcji, jaka rozgrywała się na tyłach ławek. Dorothy zwróciła obecnym uwagę na jego zawód, czym zasłużyła sobie na dłuższe spojrzenie, notabene skrzyżowanym z jej własnym. Czy ona próbowała uchronić go od padnięcia ofiarą kłamliwej staruchy? Rety, nikt nie spodziewałby się po Dolly takiego wyczucia okoliczności. Trzeba było zostać dziś w domu… - Zgadza się. - Potwierdził, gdy podchwycił jednak ten temat i ze swobodą przesunął wzrok na kobietę chwytającą się za serce. - Jestem doktor van Haarst ze szpitala Sary Madigan. Źle się pani poczuła? Nie zbliżał się do niej bez zaproszenia i nie miał na to większej ochoty. Już sam fakt, że nie postanowił jej wybić zębów, był dostatecznym przejawem dobrej woli. Dormi: 32 | nieudane |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Trwająca msza karmiła duchowość Overtona. Jego wzrok uważnie śledził każdy gest kapłana i szczerze chłonął każde słowo, jakie padało z jego ust. Czuł się częścią tego miejsca i częścią społeczności, w której żył, nawet jeżeli aż zbyt często sprawiało mu ból przyznawanie się przed sobą do myśli, że rzeczywiście może tutaj nie pasować. Że może po prostu nie być godny Jego łaski. Ale był godzien. Ojciec wskazał mu to bezpośrednio, gdy objawił im się w Billy Goat i sprawił, że Overtone odczuł wreszcie na własnej skórze jego nieskończoną obecność, uwagę i miłość. Stąd też jego intencja mogła być tylko i wyłącznie jedna. Sprawcie, aby nas rozumieli i zaakceptowali to, kim jestem. MO Dwoiste znaczenie na pewno trafi do właściwego miejsca w Piekle, co do tego nie miał wątpliwości. Spróbował posłać intencję do misy za pomocą zaklęcia, lecz musiał obejść się smakiem. Dormi pokazało mu język i kartka najpierw zafurkotała w powietrzu tuż przed jego nosem, niż wpadła mu z powrotem w ręce. Zmarszczone brwi były jedynym przejawem irytacji, na jaki sobie pozwolił, ale zanim zdążył poklepać się po plecach i pogratulować sobie samokontroli, w zasięgu wzroku pojawiła się nieoczekiwana przeszkoda. Kobieta kopiąca w ławkę wypowiadała słowa, których znaczenia ewidentnie nie rozumiała. Przerywała ten wspaniały i podniosły moment, w którym wszyscy czarownicy byli wreszcie jednością. - Proszę się uspokoić, nie ma powodów do przedstawiania się nam podczas trwającej mszy. - Słowa skierowane do pieniaczki wypadły mu z ust zupełnie niekontrolowanie. Ugryzł się z język o sekundę zbyt późno i miał szczerą nadzieję, że jego słowa utonęły w panującym wokoło gwarze. Nie wypadało odgryzać się głupim flądrom, nawet jeżeli zawsze udowadniały, dlaczego znajdowały się na końcu łańcucha pokarmowego. Lekką konsternację własnym wybuchem Maurice ukrył poprzez powstanie ze swojego miejsca. Skierował kroki do misy, aby złożyć w niej intencję, zaś zajęcie się babsztylem w pełni pozostawił Barnabie, nim jego syrenie geny mogłyby przypadkiem zasugerować mu rozgryzienie tętnicy tej nierozumnej kobiecie. Dormi: 14 | nieudane |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Czy ja usłyszałem Subsidio?! Moja głowa przekręca się w stronę Leandra gwałtownie, jeszcze nim w pełni dociera do mnie, jak bardzo oburzające jest to, co on właśnie robi. Jakieś stare kurwy robią zamieszanie, obrażają diabłu winną dziewczynę i wykazują się rynsztokowym wychowaniem, na dodatek są z jebanego Kręgu, a on będzie uspokajał MNIE?!!! PÓŹNIEJ?! W DUPĘ SE WSA- Rozlewające się po ciele fantomowe ciepło wycisza gwałtowne myśli płynnie, a cokolwiek krzyczał w nich właśnie podburzony głos, zupełnie się rozmyło. Wydaje mi się, że miałem coś powiedzieć, ale nie pamiętam co. Uspokajający się oddech łagodzi pisk w uszach i sprawia, że robi mi się lżej. Nie próbuję sobie nawet przypomnieć, co tak mocno chciałem wykrzyczeć, bo przestaje mieć to znaczenie. Nastaje błogi spokój. Gdzieś w czasie, kiedy Leander pociąga za smycz i skutecznie zamyka mi usta, Allie tłumaczy Mauriego. Jestem pewien, że i odnośnie tego miałem jakieś przemyślenia, ale teraz nie mogę ich odnaleźć. Nie zgadzam się z tym, z tym pierdoleniem, że każdy ma swoje miejsce i powinien go pilnować, ale myśl, że tak teraz wygląda ich rzeczywistość, nie wywołuje zwyczajowego buntu. Wszystko mi jedno. Zerkam z drobnym opóźnieniem na dotykającą mojego ramienia dłoń Allie. Czuję się dobrze, wszystko po prostu wydaje się takie… cichsze, wolniejsze. To całkiem miłe uczucie. — To nic, pomógł mi z nerwami, to wszystko — uspokajam ją chwilę przed tym, jak moje spojrzenie pada na niewychowane babsko, które jeszcze przed chwilą zachłystywało się powietrzem, jakby pierwszy raz ktoś nazwał ją pizdą. To możliwe? Jak była młodsza, też pewnie nikt jej nie znosił. W każdym razie baba łapie się za serce i pokazuje palcem Leandra. Nie od razu dochodzi do mnie, o co jej chodzi i jestem pewien, że nikt, kto nie słyszał naszej drobnej wymiany zdań czy zaklęcia Leandra, nie założyłby z góry, że gest babsztyla oznacza „o mój Lucyferze, on mi dał zawał, ojej, umieram, bijcie i biczujcie go wszyscy”. Ładnie jej się w głowie pomieszało. Zresztą. Wszyscy tu są jacyś starzy, nawet jak usłyszeli zaklęcie, to przecież muszą wiedzieć, co ono robi. Nie uwierzę, że żadna z tych mumii nie spotkała się nigdy na swojej drodze ze starym, dobrym zaklęciem uspokajającym. A czort ich wie. To też mnie już nie obchodzi. I tak od tego przedstawienia moją uwagę odciąga Dolly ze swoją prośbą, co zresztą przypomina mi o napisaniu własnej intencji. Proszę, niech Leander już na zawsze będzie tylko ze mną i kocha tylko mnie. — Dormi. — Intencja leci w stronę czary i kiedy już mam zamiar zrobić to samo z kartką od Dolly, w moją dłoń nieoczekiwanie wpada jeszcze jedna. Zerkam na Leandra, którego Dormi obiło mi się o uszy przed chwilą i unoszę brew, ale widząc jego spojrzenie, wzdycham cicho i nie komentuję. Zamiast tego łapię Allie lekko za dłoń. — Chodź ze mną — proszę ładnie i prowadzę nas w kierunku ołtarza, gdzie w końcu dokopujemy się do miejsca, w które lgnie większość obecnych. Wrzucam intencję Dolly i Lei, a akurat, kiedy czekam, aż Allie wrzuci swoją, zaczyna dziać się zamieszanie. Jakiejś kobiecie odbiło. Zawieszam wzrok na Mauriem, który stanął pod ostrzałem. Chciało się siedzieć w pierwszej ławce, to masz. Unoszę brew i uśmiecham się pod nosem z cichym rozbawieniem. Jak tam, słodki? Żebyś wiedział, co się dzieje z tyłu, też bawimy się przednio. Tam też właśnie wracamy, kiedy kartka Allie zostaje pochłonięta przez misę. Jeśli tylko jest mi to dane, obejmuję tęsknie ramię Lei. Dormi: 47 (bez mod., magia odpychania I) | próg: 35, udane |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
W lewej dłoni — rączka syna. W prawej — zgięta między palcami kartka. Pośrodku tułów, nogi, serce, mózg i wielka cisza — Kardynała utkano ze złota, dostojeństwa i kłamstw. Setki (tysiąc? Jest ich tylu?) wiernych patrzy na człowieka, który przemawia w imieniu Piekielnej Trójcy — człowieka, który wygodnie milczy na temat uszczuplenia grona obecnych w Piekle. Co zrobiłby tłum na wieść, że ich modlitwy do Lilith na dole trafią w nirwanę; co zrobiliby na widok ołtarza, przed którym płoną dziesiątki błękitnych płomieni, ale ich płomień to tylko gra światłocienia? Złota czara przyciąga modlitwy, intencje i kartki — w powietrze wznoszą się dziesiątki skrawków papieru i drugie tyle modlitw. Ci, którym niedane było zastosowanie magii, wstają z miejsc; bezruch mszy zmienia się w mrowie, które drepcze, depcze i szuka pretekstu do rozejrzenia się trochę jawniej, podejścia bliżej, dotknięcia, szturchnięcia, przydepnięcia. Connal ciągnie za rękę; Ronan w odpowiedzi nasila uścisk. Zostań. Nie dla nich modlitwy i posyłanie do Piekła słowa — jedyna, do której wznosili modły, to pierwsza nieobecna tego dnia; drugą była Arcykapłanka. Siła nawyku skłoniła Lanthiera do przygotowania intencji, ale teraz wsuwa ją do kieszeni bez osamotnionej sylaby zaklęcia — w tym samym momencie inna kartka podziela o wiele brutalniejszy los. Lot zgiętej kulki jest krótki i trafia prosto w Ophelię; siedzący obok niej Ben wydaje się tak samo zaskoczony, co wszyscy wokół — Ronan, mały Connal, Williamson, pani Faust, wreszcie Overtone, na którego ławkę spada gniew kopnięcia i krótkie wyzwisko. Ramię Lanthiera porusza się odruchowo; szeroka łapa zasłania syna, wzrok próbuje wpełznąć pod skórę kobiety — rozumiał, co miała na myśli, ale sposób, który wybrała na okazanie niezadowolenia był— Był dokładnie tym, co próbowała osiągnąć część kowenu. Krótki ścisk w krtani poluźnił się dopiero, kiedy Barnaby zainterweniował — wyszeptane zaklęcie brzmiało na skuteczne, a propozycja zajęcia miejsca między nimi pokojowa. Maurice nie próbuje eskalować konfliktu; Lanthier zaciska słowa między zębami, chociaż zakotłowany w żyłach gniew miesza się z obawą — odgradza syna ciałem od źródła problemu, odbijając od kalki to samo pytanie, które w lutym zadawało sobie pół Deadberry. Gdzie jest gwardia? Wzrok mimowolnie przemyka w kierunku ołtarza; Verity jawnie zaprezentował swoją rolę w Kościele i miał dobry pogląd na sytuację — Ronan próbuje dostrzec, czy ograniczy reakcję do osłonięcia spoconej pod szatami dupy Kardynała własnym ciałem, czy ma dość kompetencji, żeby wysłać kogoś po kobietę. Pierwsza reakcja wiele powie na temat priorytetów; druga zdradzi, jak wysoko siedzi na stołeczku gwardii. percepcja na ołtarz i reakcję Sebastiana: 16 + 15 = 31 |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Tęcza w dłoni, wdzięczność na twarzy, chwilowe zainteresowanie w oczkach tak małych i okrągłych, że mogłyby być rysunkiem z kreskówki — słowa Lyry w matce dziecka wywołują nieme dziękuję i — tak w Kościele, jak w życiu — znacznie głośniejsze oburzenie starszej kobiety, która nosiła w sobie dekady nagromadzonego gniewu. Przygryzione wnętrze policzka powstrzymało słowa, chociaż Zafeiriou na taką okazję miał kilka cytatów; głównie Seneki, ale Arystofanes napisał kiedyś na temat macierzyństwa— Głowa poruszyła się mimowolnie; w lewo, w prawo, w lewo — strząsał gniew staruszki i uderzające z każdego kierunku spojrzenia, próbujące wtargnąć na usta słowa przekuwając w ciche: — Nie przejmuj się — wyblakły w świetle gmachu uśmiech z trudem dotarł do błękitu spojrzenia; ten szept przeznaczony był tylko dla Lyry, która powiedziała dokładnie to, co powinna usłyszeć młoda kobieta i co przyswoić powinna ta starsza — z pozoru bogatsza w mądrość i doświadczenie. — Nie ponosimy odpowiedzialności za cudzy gniew. Zaszyty między słowa żal był nieświadomym echem nieodległej przeszłości; trzydziesty kwietnia, łzy wsiąkające w poduszkę, ból wypłukiwany przez szum drzew w Cripple Rock. Nie każda kobieta miała w sercu przestrzeń dla miłości Matki; nie każda powinna pouczać innych na temat wiary, skoro nie rozumiała tego, w co pozornie wierzy sama. Zamieszanie przepływające przez tłum zaczęło czerpać energię z innego źródła — szelest unoszonych magią kartek był dobitnym znakiem dla wiernych zgromadzonych z tyłu. Kapłan wyciągnął czarę; czas na odrobinę intencji. Wysunięta z kieszeni spodni kartka była niewielka, w kratkę, równo wycięta; pochyłe pismo układało się w słowa, które pozornie powinny pomóc Piekłu z zaakceptowaniem modlitwy — były po łacinie. Da mihi vires ut curam omnium, qui indiget; O. Z. Obracał zwitek między palcami przez kolejną sekundę; magia w pentaklu gromadziła się powoli i szukała ujścia, więc— — Dormi. Dźwignięta zaklęciem intencja bez trudu powinna dotrzeć do czary, gdzie droga do Piekła będzie długa, ale — być może — owocna. dormi: 98 + 5 = 103 |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Krótka wdzięczność nie sprawiła, że czuła się lepiej. Lyra doskonale potrafiła się złościć w czyimś imieniu, a stare baby z opresyjnymi opiniami, były idealnymi obiektami tej złości. Już miała jej coś odpowiedzieć, gdy— Orestes podzielił się swoim spokojem. Westchnęła, wracając na miejsce obok niego. Miał rację; bardzo często ją miał — skutek uboczny dwóch tysięcy lat. Lyra pokiwała powoli głową, wzdychając po raz kolejny. — Wiem — wyszeptała w odpowiedzi. Nachyliła się lekko w jego stronę tak, by na pewno słyszał on, a nie ludzie dookoła. — Ludzka nietolerancja jest zwyczajnie paskudna. Na to, co niewygodne i na to, co inne. Na płaczące dzieci w kościele i na wystające z wody ogony. Nadszedł czas życzeń, a niewielka karteczka w jej kieszeni miała wypisaną tylko jedną intencję. Chwała Lilith. Lilith, której w Piekle już nie było. Lilith, która zeszła z tronu i zasiadła między nimi. To nie ona więc odbierze te intencje, o ile do kogokolwiek faktycznie dochodziły. Nie do niej kierowała więc słowa o jej chwale, a do tego, przed którym Matka z Piekła musiała uciekać. Alternatywą było CWDL; tak odważna nie była. Obserwowała, jak Ores wyciąga swoją — nie próbowała podejrzeć słów, to jego prywatna sprawa — a potem wypowiada bezbłędnie zaklęcie, kierując nią w stronę ołtarza. To nie była jej sprawa, ale przez moment się zastanawiała — czego pragnął Orestes Zafeiriou? — Dormi — powiedziała w ślad za nim, a karteczka równie płynnie poleciała przed siebie. Czego ty pragniesz, Lyro Vandenberg? Gdybyś tylko miała kogo o to poprosić? Dormi, st. 35 91 (k100) + 5 (magia odpychania) + 1 (kieł) |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Javier Rivera
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 183
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 6
TALENTY : 24
Gdyby chodziło tylko o niego, Javiemu nawet przez myśl by nie przeszło, by znajdować się gdzie indziej niż prawie na samym tyle kościoła, w bezpiecznej odległości od wyjścia uczestniczyć we mszy, która ze względu na znamienitego gościa była o wiele bardziej uroczysta niż zwykle. Widział wzruszenie malujące się na twarzach pozostałych wiernych, błysk w ich oczach, gdy słowa Kardynała wybrzmiewały czysto w murach kościoła. Spoglądając na stojącą spokojnie obok Gabrielę, widział początki tego samego oddania i nie mógł nie uśmiechać się lekko, dumny z siostrzenicy. W religii – przynajmniej w niej – wszyscy stawali się na chwilę równi sobie. Chociaż na moment zapominali o podziałach. Czuł na karku lekkie łaskotanie, reakcję ciała na powracające do niego spojrzenie i uśmiechał się jeszcze szerzej, tylko raz zerkając przez ramię na Anę, zanim Mateo popukał go lekko rączką w ramię, prosząc o odstawienie na ziemię. Przewidując, że siostrzeniec ukryty w morzu dorosłych szybko zacznie się nudzić, trzymał go za rękę, samymi palcami siłując się z maluchem w cichej grze, którą kiedyś wypracowali, by przetrwać nudny rodzinny obiad. Zasady były bajecznie proste – pochwycić palec drugiej osoby, zachowując przy tym kamienną minę. Młody był w tym zaskakująco dobry. Jeszcze przed rozpoczęciem mszy wiedział, że nie będzie tak okrutny, by wziąć od siostrzeńców ich kartki z intencjami i posłać je prostym Dormi do czary. O nie. Okazja była wyjątkowa i chciał, by dzieciaki tak właśnie zapamiętały tę mszę. Żeby mogły do niej wracać myślami i cieszyć się z wychowania w piekielnej wierze. Poza tym nie odmówiły okazji obejrzenia sobie złotej czary i bogato zdobionego strony Kardynała, skoro odmienność postanowiła dać mu dzisiaj fory. - Chodźcie – rzucił do dzieci, biorąc Gabrielę za rękę tak samo jak Mateo, by tłum ich nie rozdzielił, znajdując się w kolejce do czary tuż za Aną. Na złożonej kartce, którą miał za pazuchą i którą zamierzał wrzucić do czary osobiście tuż po siostrzeńcach, zapisana była ta sama intencja co zawsze, zmieniało się tylko ułożenie słów: Piekielna Trójco, jeśli taka jest Wasza wola, zrównajcie tych obdarzonych magią, by nie było między nami podziałów, niezależnie od tego skąd pochodzimy i jakie postawiliście przed nami próby. J.R. |
Wiek : 40
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : jubiler
Daniel Murphy
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Jedyne, co dostrzegł, to nieznaczne zamieszanie w lewej części kościoła. Prawa wydawała się być w porządku, zdecydował więc tym razem przyjrzeć się przednim ławkom z przodu, obserwując, czy tam nie zbiera się potencjalne zamieszanie. Nie był to jedyny sposób na potencjalne wykrycie zagrożenia, więc— Uberrimafides, rzucił zaklęcie niewerbalnie, skupiając się konkretnie na okolicach ołtarza, by to tam skierować magiczną energię. Najbardziej przecież interesowało go zagrożenie Kardynała. Dobrze, że nie widział, co teraz Charlie do cholery jasnej wyprawia. Uberrimafides, st. 30 magia odpychania: 20 modyfikator ujemny za niewerbalną: -10 modyfikator dodatni za SW i MO: +10 percepcja na przednie ławki z prawej strony: k100 + 14 (talent) + 20 (percepcja) |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : LITTLE POPPY CREST
Zawód : NADZORUJĄCY AGENT SPECJALNY FBI (SSA); szeregowy w gwardii