Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
KUCHNIA Kuchnia jest niewielkim pomieszczeniem, które zazwyczaj rano tętni życiem. Zostało wyposażone w niezbędne umeblowania i sprzęt, ułatwiający lokatorom mieszkania codziennie funkcjonowanie. Utrzymywana jest w względnym porządku. Ściany mają jasnobeżowy odcień, kafelki utrzymane są w podobnej opcji kolorystycznej. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
➔ Obudził się cztery i półgodziny później; Evan jeszcze spał. Czuł ciepły oddech na swojej skórze, gdy nieświadomie, w śnie, szukając bliskości zanurzył twarz w zagłębienie jego karku. Wyplątał się z jego luźnego uścisku, obejmując wzrokiem skrawki najbliższej przestrzeni. Milo nie spał, popiskiwał przy drzwiach balkonu, natomiast Stella, widocznie nadal tkwiąca w sidłach błogiego lenistwa, w ogóle nie zwracała uwagi na swojego adoptowanego brata. Za to niemal bezszelestnie, ignorując jego istnienie, przeniosła się na poduszkę Arlo chwile po tym, jak zwolnił jej miejsce. W tym czasie dłoń Havillarda zacisnęła się na porzucanej na stoliku nocnym paczce papierosów i razem z dreptającym mu przy nodze szczeniakiem wyszedł na balkon. Gdy nagie stopy zetknęły się z rozgrzanymi przez słońce kafelkami, zęby wykrzywił w głębszym uśmiechu. Nie wiedział, która była godzina; zegarek zostawił w łazience, na umywalce, gdy ledwo trzymał się na nogach. Wsunął papierosa do ust i przyłożył dłoń do czoła; było chłodniejsze niż jeszcze kilka godzin temu. Opierając się plecami o balustradę, przymknął na chwile powieki, zaciągając się życiodajną dawką nałogu. Dym gryzł przyjemnie najpierw w podniebienie, potem w ściany gardła, aż w końcu, wędrując drogami oddechowymi, trafił do płuc i pozostał tam na kilka sekund dłużej; w tej samej chwili promienie słońca zdążyły rozgościć się na jego skórze. Przywitał ich cichym pomrukiem zadowolenia; jeszcze nie zdradził Evanowi planu na wakacje, które od kilka tygodni nieśmiało kiełkowały mu w głowie. Papieros później, upewniwszy się, że Cunnigham nadal uzupełniał zapasy snu, na palcach wyszedł ze sypialni i przemieścił się do łazienki; w mieszkaniu panowała cisza, a więc Scarlett nie wróciła na noc, zapewne nocowała u Tessy, zakładał więc, ze pewnie, jak to miały w zwyczaju, wróciły późno z imprezy i nie chciały się żegnać w stanie zaawansowanego upojenia alkoholowego. Pod prysznicem, pod warkoczami chłodnej wody, zmył z siebie pot i bolączki ostatniej nocy, a wraz z tym zabiegiem przyszła długo wyczekiwana ulga. Czuł się znacznie lepiej; gorączka nie próbowała spalić go żywcem od środka, a ostrze bólu nie wtapiało się bezlitośnie w skronie. Znowu nie zamknął drzwi; z ręcznikiem owiniętym wokół bioder, myjąc zęby, dostrzegł w wiszącym nad umywalką lustrze odbicie Evana, nieco bardziej zrelaksowanego niż przed wschodem słońca, gdy zamienili ze sobą kilka zdań na krzyż. Bez słowa wypluł toczącą się z ust pianę, opłukał twarz, nasunął na nadgarstek zegarek. - Powiesz mi na jaki tym razem przystanek zawiózł cię drzemkobus? Bez trudu odnalazł drogę do jego ust swoim własnymi, gdy mijał go w drzwiach łazienki, pozostawiając na nich wilgotny ślad po pocałunku i posmak miętowej pasty do zębów, a temu towarzyszył rozbawiony grymas zadowalania rozlany na wargach, który zaangażował do okazania oznaki radości również oczy. Przystanął na chwile przy samej framudze; dłoń zabłądziła do burzy loków, którą zmierzwił pod palcami i niestygnącym na twarzy rozbawieniem zakończył swój obchód pomieszczenie dalej - w małej, skromnej kuchni. - Milo podejrzenie długo kręcił się po balkonie - rzucił w jego kierunku paczką papierosów - a teraz zaszył się pod stołem i nie chce wyjść - chwile później dołączyła do kartonowego pudełka zapalniczka - więc, kochanie - za tymi słowami nie kryła się żadna złośliwość, właściwie miał ochotę do niego podejść i jeszcze raz złączyć ich usta w pocałunku - tym razem dłuższym, bardziej intensywnym, przepełnionym tęsknotą, bo przez ostatni tydzień wpadali na siebie jedynie przy okazji, głównie w kuchni - Arlo wstawał do pracy, Evan kładł się spać - zobacz, czy nie zostawił tam żadnej niespodzianki, ja tymczasem zrobię nam kawę, a potem pomyślimy, co dalej. Powinien, uprzedzając jego pytanie, wspomnieć, że czuje się znacznie lepiej? Nie, nie potrzebowali zbędnych słów. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Evander Cunnigham
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 9
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 184
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Obudziło go najpewniej smagnięcie jamnikowego ogona przy usilnej próbie znalezienia przez Stellę najwygodniejszej pozycji, kiedy tylko Arlo zdecydował, że to pora wstawania. Evander najpierw przetarł oczy, zanim nie obejrzał się na drugą stronę łóżka nie zastawszy tam swojego ukochanego i nie wyciągnął dłoni w kierunku leżakującego psiaka. Z ociąganiem usiadł, przypomniawszy sobie o tym, że nad ranem przyniósł do mieszkania jeszcze innego zwierzaka, ale nie mógł go namierzyć. Na chwilę nawet zapomniał o istnieniu Milo, ale zaraz to do niego wróciło, wraz z utorowaniem sobie w pamięci drogi do tego, że to urodziny Havillarda nadal trwały. Stella nie wyglądała w ogóle zainteresowana tym, gdzie zniknął jej psi brat, nawet gdy ułożyła przednie łapki na jego udzie, domagając się głasków. Jeszcze nim złożył głowę na poduszce, zaliczył szybki prysznic, nawyk ostały jeszcze z czasów ostrego imprezowania w Bostonie — inaczej nie mógłby zasnąć. Evan po wstaniu, uniósł pościel na tyle, by blond jamniczka mogła się w niej zakopać. Marmurkowego szczeniaka w żadnym razie nie wypatrzył w drodze do łazienki, jednak we framudze zastał Havillarda we własnej osobie i ręcznikiem wokół pasa. Brak zamykania drzwi nie stanowił większego problemu, zwłaszcza gdy przez cztery lata mieszkali tu sami, zaczął nim być, kiedy w pokoju gościnnym zamieszkała siostra Arlo. Zaśmiał się perliście na dźwięk słowa drzemkobus, który nieco stłumił policyjny detektyw, pozostawiwszy po sobie posmak pasty do zębów i ciągnąc za sobą ogon w postaci zapachu żelu pod prysznic. Cunnigham nie lubił, gdy czyjaś ręka nawet zbliżała się do jego loków, o czym prędko przekonała się nawet Barb, zawsze zatrzymując rękę na evanowym ramieniu z dala od głowy. Havillard stanowił wyjątek od reguły, a sam gest czułości w jego wykonaniu nie wywoływał odruchowego cofnięcia się. — Jakimś cudem znowu grałem w debla na uniwersyteckich kortach — Evan odpowiedział na zadane chwilę temu pytanie przez Arlo, palcami ścierając pojedyncze, ostałe krople wody, które w kontakcie ze skórą jeszcze nie odparowały. Sam wygląd i zachowanie Haviego okazywało się dalekie od tego co widział, zanim oddalił się w śnienie. Zamknął za sobą drzwi, załatwiając potrzeby fizjologiczne i te związane z higieną. Umył zęby i skórę twarzy zmoczył zimną wodą, coby to łatwiej się rozbudzić i wejść w nowy dzień. Havillard powitał go najpierw rzuconą paczką papierosów, którą złapał w prawą rękę, jednak pochwycenie zapalniczki wymagało większego zaangażowania, by nie zaliczyła pierwszego stopnia z podłogą. Bynajmniej nie zauważył złośliwości w tym, aby sprawdzić gdzie jest psiak — obowiązkami w kwestii zwierzaków dzielili się wspólnie i zainteresowanie tym wychodziło u obojga naturalnie. Umieścił papierosa między zębami, przygryzając filtr, a końcówkę odpalił dopiero, gdy przekroczył próg balkonu. Poranne słońce szybko pochwyciło go, muskając ciepłem odkrytą skórę. Jeszcze zanim dobrze się zaciągnął, dobiegło go warczenie i pozycja Milo już była mu znana — rozgościł się pod stołem. Kiedy Evander przykucnął okazało się, że sprawdzał swoich sił w podgryzaniu nogi mebla. — Nie można cię spuścić z oka, co? — zagaił Cunnigham na powitanie, drapiąc za uchem małego jamnika. Nie obyło się bez ostrzegawczego powarkiwania, które ostatecznie nie przeradzało się w otwarty atak – najwyraźniej drewniany mebel stanowił większego zagrożenie niż czarownik. Evan spojrzał dalej, a tam dostrzegł zasikane miejsce tuż pod stołem. W najgorszym scenariuszu spłynął on na ulicę niżej i spiker radiowy miał nadzieję, że nikogo nie spotkała taka przykra niespodzianka. Od razu zajął się ogarnięciem tego mokrego problemu, wkraczając na moment po niezbędne do sprzątnięcia rzeczy i wchodząc do środka z tlącym się papierosem. Wątpił, że to spodoba się Havillardowi, ale kilka sekund tego mieszkania nie zbawi. Lucyfer nie wpadał przecież na inspekcję, czy ktoś ma czelność popalać bez jego jawnej obecności. Kiedy Evan wrócił do środka, podążał już za nim mały szczeniak i zmęczony przebieżką, położył się nieopodal lodówki. Spiker radiowy zajął miejsce przy stole w kuchni, na brzegu blatu kładąc i paczkę papierosów i zapalniczkę. W roboczych planach znajdował się zawsze maraton Star Warsów, jednak to był wariant najbardziej prawdopodobny, gdyby Havi nadal nie nadawał się do życia. — Więc, kochanie, na co masz dzisiaj ochotę? — zapytał Evan, podążając wzrokiem w stronę odkrytych części ciała Havillarda. Skoro mógł sobie je obserwować do woli, tylko głupi, by nie skorzystał. Chciał dodać jeszcze: poza mną, jednak uznał, że byłoby to już zbyt wiele jak na poranek. — Coś mi podpowiada, że twój czworonożny prezent urodzinowy nie polubi się chyba z sąsiadami i z przechodniami. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : spiker radiowy w WGBH
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Nie zamykał drzwi łazienki. Często zostawił je uchylone. Jakby w ramach zachęt - co powiesz na wspólny prysznic albo kąpiel, kochanie? Evan mógł zajrzeć do niej w każdej chwil i skorzystać z tego zaproszenia, choć zdarzyło się to zaledwie pięć razy, od chwili, kiedy zaczęli współdzielić przestrzeń tego mieszkania. Pocałunek - ledwie muśnięcie - które złożył na jego wargach, był ledwie początkiem czułości, jakie chciał mu tego dnia zaserwować, jednak powtrzymał się przed pogłębieniem tego gestu. Rekompensując sobie uczucie niedosytu, zanurkował dłonią w jego włosach, badając pod palcami miękką strukturę loków. Na początku wzdrygał się za każdym razem, gdy dłoń Havillada lądowała na jego głowie, jednak, zbiegiem czasu, przywyknął do jej obecność, co Barb skomentowała wymownym spojrzeniem i krótkim mi nigdy na to nie pozwalał. - Wiec przesunąłem granice twojego komfortu - wymruczał mu wtedy prosto w ucho, po które sięgnął, bo, podobnie jak teraz, mijał go w drzwiach, w tamtym wypadku salonu. - I co? Wygrałeś - pozwolił ciepłej mgiełce oddechu ułożyć się na jego skórze - czy i tym razem sen się skończył przed ostatnim gwizdkiem? - zaczesał opadającego na jego policzki włosy za ucho, zanim zwrócił mu odebraną wcześniej przestrzeń. W kuchni panował półmrok. O tej porze dnia nie docierało tu słońce, a więc sięgnął do ulokowanego przy drzwiach kontaktu, by zapalić światło i rozglądał się po skromnych metrach kwadratowych, zanim skonfrontował nagie stopy z chłodną powierzchnią płytek. W pierwszej kolejności, z czystego przyzwyczajenia, włączył radio; akurat leciały poranne wiadomości; spiker informował właśnie słuchaczy, że w bostońskim supermarkecie doszło do szczeliny, ale poza kilkoma kartonami mleka, nikt nie ucierpiał, co spotkało się z żartobliwym komentarzem z jego strony. Arlo nie słuchał; ryk ekspresu zagłuszał kolejne słowa, a sam, wbijając w spojrzenie w okno, z którego rozciągał się widok na pusty, pozbawionej ludzkiej obecności zaułek, wypatrzył ulokowanego na parapecie sąsiedniego budynku rudego, rozciągniętego na całą jego długość kota, jednak z tej okazji nie towarzyszyły mu zbędne refleksje. Robiąc kawę, nie myślał o niczym konkretnym, jakby zupełnie odciąć się do tego, co kłębiło się pod sklepieniem jego czaszki. Dopiero obecność Evana obdarzyła smugi na jego beztrosce. Usłyszawszy za plecami znajomą, głęboką barwę głos, poczuł na nagich partiach ciało nieco natarczywy wzrok, ale nie rzucił mu prowokacyjnego spojrzenie znad ramienia i nie wygiął ust w zaczepnym uśmiechu. Poprawił ręcznik, by się upewnić, że biodra nie uwolnią się spod niedbałego wiązania, którego dopuścił się jeszcze w łazience. - Myślałem, że to ty układasz scenariusz dzisiejszego dnia - ziewając, odstawił na stół dwa kubki z parującą zawartością. Usiadł na przeciwko, nie przejmując się brakiem najważniejszej części garderoby. Często tuż po prysznicu paradował bezwstydnie po mieszkaniu w samym ręczniku, Evan już dawno przywykł do tego widoku, choć po prawdzie nigdy nie narzekał. - Jestem człowiekiem niewygórowanych potrzeb. Wystarczysz mi ty, piwo prosto z lodówki, kanapa i Odyseja kosmiczna w tle. Objął dłońmi nadal ciepły kubek, choć całą swoją uwagę poświęcił siedzącemu po drugiej stronie okrągłego stolika Cunnighamowi. Wymierzył mu kopniak pod stołem, niefortunnie wycelowanego w piszczel, krzywiąc przy tym usta w głębokim grymasie radości, do którego zostały zaangażowane oczy, przez co na krawędzi źrenic pojawiły się iskry rozbawienia. Poczuł się, jakby miał kilka lat mniej. - Co zmalował? - zapytał, a w tym czasie w kuchni pojawiła się Stella. Powiodła półprzytomnym spojrzeniem po najbliższym otoczeniu, rozciągając się w progu. - Musi zrozumieć, że koty w tym budynku mają przewagę liczebną, prawda, ślicznotko? - Podparł psią księżniczek za uchem, gdy wspięła się na tylnych łapach, by przednie oprzeć na jego kolanach. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Evander Cunnigham
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 9
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 184
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Poznawanie i oswajanie się z nawykami Havillarda na przestrzeni czterech lat współdzielenia ze sobą przestrzeni mieszkalnej, stanowiło po prawdzie nieodzowną część ich codzienności. W przypadku oszczędzania na rachunkach za wodę nie podzielali niestety swoich przyzwyczajeń. Cunnigham nie miał problemu z nocnymi zmianami, które okazywały się lepiej płatne, dzienne zaś miały to do siebie, że prowadzenie rozmów na żywo na mniej lub bardziej przyjazne tematy, niosło za sobą ekscytację. Zdarzało im się jednak przecinać po wspólnym graniu w tenisa na korcie, a Evan pokładał wówczas szczere nadzieje, że Arlo połknie bakcyla. Havi jednak szybko zderzył go z rzeczywistością, gdy spiker radiowy z frustracji rozwalił rakietę tenisową z trzaskiem typowym dla łamanego drewna, usłyszał z ust swojego ukochanego, że to przecież nie jest gra na poważnie. Co to właściwie miało znaczyć? Na szczęście Evanderowi nie pękła żyłka, tylko wbił w Arlo niedowierzające spojrzenie. Cios, którego się po nim nie spodziewał. Cunnigham czasem miewał wrażenie, że wylewność Barb w rozmowach z Arlo brała się nie tylko z czystej sympatii, ale również aprobowania ich relacji. Evander zwracał jej uwagę na to, że za dużo papla, ale ciotka wykonywała tylko nieokreślony gest dłonią. On swoje, ona swoje. Spiker radiowy cieszył się jedynie z tego, że Barbara nie zapomniała się przy jego ukochanym na tyle, by jej głos odbił się echem wewnątrz jego czaszki. Miałby wówczas zasadne podstawy do podejrzeń, że czasem i w jego obecności porozumiewają się bardziej poufnie. Z kolei przesunięcie granicy tolerancji przez nieustępliwe palce Havillarda, wplatane między ciemne loki Cunnighama obrazowały czasochłonny proces zmian u Evana i ujawniający się wówczas opór. — Prawie — odparł z niedosytem w głosie na wspomniany zapach zwycięstwa na odległym, uczelnianym korcie powołanym do życia w przestrzeni śnienia. Cunnigham nie zająknął się nawet o tym, że grał w parze z Laffite, który od zawsze bywał tematem skrajnie niewygodnym. Gdy każdy z nich zajął się w swojej kolejności uzupełnieniem zapotrzebowania na nikotynę, nawet zawróceniu z balkony po rzeczy niezbędne do uprzątnięcia po niesfornym szczeniaku, dosięgnęła go przyjemna woń kawy. To ona najpewniej trochę zdławiła fakt, że z papierosem między zębami wszedł do środka, choć obiecawszy, że nie będzie tego robił, zdarzało mu się to naginać sytuacyjnie. Evander jednak nie został przyłapany na gorącym uczynku. Po zajęciu miejsca przy stole w kuchni i zaprzestania wodzenia wzrokiem po odsłoniętej skórze Havillarda, rzucił okiem na pustą miseczkę należącą do Stelli. Wypadało ten błąd naprawić, zanim śpiulka postanowi ich nawiedzić i obszczekać ten karygodny brak jedzenia. — Układam — potwierdził Evan z łobuzerskim uśmiechem, układającym się miękko na ustach. Jakoś nagle odległość stołu wydała się zbędna, ale podarował sobie ten komentarz. — Uwzględniam również życzenia solenizanta, skoro ma się lepiej niż nad ranem. — Upił łyk kawy, czując jak jej wysoka temperatura przyjemnie rozgrzewa ciało. Od kolejnego się wstrzymał. Należało jeszcze poczekać, jeśli nie chciał sparzyć sobie języka. Kiedyś Cunnigham nie potrafiłby sobie wyobrazić takiego spokojnego stylu życia jak to, które obecnie prowadził z Havillardem. Arlo miał jednak swój niezaprzeczalny udział w popsuciu imprezowych tendencji Evana. — W tle? — spiker radiowy złapał go za słówko z rozbawieniem. — Na pewno musimy kupić ci tort i piwo, jeśli nie mamy go w lodówce. O, spodziewałem się, że po raz enty będziesz chciał oglądać Gwiezdne Wojny, które przez to znamy z dialogami już praktycznie na pamięć. — Cunnigham roześmiał się perliście. Gwiezdne Wojny były lekką obsesją jego partnera i wiedział, że gdy tylko na wody ekranów wypłynie kolejna część, to Arlo zaciągnie go do kina nawet wbrew jego woli. — Cóż, twój piesek urodzinowy przypuścił atak moczowy na przechodniów. Całe szczęście za tak wczesną porę, zapewne dlatego nie dał o sobie znać, pewnie by ich zdrowo obszczekał. Zrobił sobie też gryzak z nogi stołu, pocieszać możemy się tym, że nie ma jeszcze właściwych zębów. — zrelacjonował Evander, powoli ruszając się z zajmowanego miejsce. Najpierw pogłaskał Stellę, wspartą łapkami na Arlo, by przesunąć ręką po jego ramieniu. Jeśli ktoś z nich dwóch musiał zadbać o nakarmienie zwierzaków, padło na niego. Z szafki na dole, gdzie trzymali miseczki, które nie zdały u Stelli testu, mogły zostać przekazane w spadku dla Milo. Chyba że Arlo uprze się, aby wymienić je na nowe. Czuł na sobie wzrok blond jamniczki, która machała rytmicznie ogonem; chwile później zaprosił ją do ucztowania, co skomentowała szczeknięciem. To chyba przywołało gryzącego milusińskiego, który obszczekał wszystkich, ale uciszył się, gdy Evan wskazał mu drogę do jego porcji jedzenia. Dopiero wtedy Evan wrócił na zajmowane miejsce, skupiając uwagę na Arlo i kawy, którą mógł sączyć niespiesznie. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : spiker radiowy w WGBH
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Prawie było pełne niedosytu; usłyszał go barwie jego głosu, zobaczył w spojrzeniu i w sposobie, w jakim ułożył usta. Tęsknił za kortem i emocjami, jakie towarzyszyły ostrzejszym wymianom - punkt za punkt. Arlo westchnął bezgłośnie. Wybacz, ze nie mogę dzielić z tobą tych chwil, mruknął w myślach. Nie miał do tego ręki. Może za bardzo sie starał, by dotrzymać mu kroku? - To co? Kolejna lekcja tenisa, jak się zrobi jeszcze trochę cieplej i uzbroisz się w nowe pokłady cierpliwości? - zaproponował. Pod warunkiem, że nie będziesz z dziką furią uderzał pale- rakietą o kort, dodał w myślach, ale nie na głos, by nie popsuć panującej wokół nich atmosfery. Havillard do życia potrzebował pięciu rzeczy - Evana, dzieci, papierosów, kawy i adrenaliny. Cztery pierwsze miał pod ręką, a to ostatnie dostarczała mu praca i ta na pełen etat, i ta dorywcza. Obie były równie ryzykowne, obie były obarczone ryzykiem. - Mhm, w tle, w tle - zaśmiał się, jakby z ust Evana padł wyborny żart. W tle, bo Evan skutecznie odwracał jego uwagę od tego, co działo się na ekranie telewizorze i nie chciał mieć złudzeń, że tym razem będzie inaczej; jego barwa głosu na żywo robiła jeszcze większe wrażenie niż zakłócona przez szum fal radiowych. - A co? Wolisz, żebym skazał cię na tortury Gwiezdnych Wojen? Obserwował, jak spiker podszedł od szafy i wyciągnął z niej jedną z wolnych misek dla Milo; zasługuje na nową, tylko swoją, pomyślał Arlo, ale nie była to kwestia, która obecnie najbardziej go nurtowała. - Myślisz, że szybko się tego oduczy? – W domyśle sikać tam, gdzie popadnie. Ten etap zawsze był najtrudniejszy, potem sama radość. – Dobra, już dość się napatrzyłeś - zwieńczył swoje słowa łykiem kawy, posyłając znad kubka łobuzerski uśmiech Evanowi. – Idę się ubrać. Wstał od stołu, zerkając na Milo, który dojadł swój posiłek w zawrotnym tempie i przystanął przy ciągle pałaszującej zawartość miski Stelli, jakby w nadziei, że siostra okaże mu litość i zostawi mi co nieco na dnie naczynia. - Wilczy apetyt, co? - mruknął, nie kryjąc rozbawienia. Chciał nawet przykucnąć i podrapać szczenię za uchem, ale te, w akcie obronnym, zawarczało w czytelnym komunikacie - nie dotykaj, nie podchodź. Wzrok Havillarda przeskoczył z psa na Evandera. - Chyba mnie nie polubił - zakomunikował, ale uśmiech nadal był obecny na wargach, co oznaczyło, że Milo nie przekreślił ich relacji na start i nadal uważał go za trafiony prezent urodzinowy. Trafił nam się charakterny egzemplarz, przemknęło Arlo przez myśl, gdy minął siedzącego przy stole Evandera. Tymczasem Stella spiorunowała brata spojrzeniem i w psim języku - kolejne warknięcie - oznajmiła mu, ze nie akceptuje szczenięcych wybryków. Ona też była temperamentna, choć zazwyczaj wykazała więcej cech wspólny ze swoim młodszym ojcem. - Więcej atrakcji wieczorem - rzucił w progu, gdy, korzystając ze swoją refleksu, chwycił za ręcznik, który usiłował zesunąć się z bioder i poprawił wiązanie. Droga z przedpokoju do sypialni minęła mu w kilkunastu korkach i dziesięciu uderzeniach serca. Wyczuł utrzymujący się w powietrzu zapach papierosa. Evan go zostawił, pomyślał, w drodze do łazienki, kursując tam po szmatę do podłogi, gdy odkrył, ze Milo zesikał się na balkonie. Nie skonfrontował swoich podejrzeń z rzeczywistością; nie złapał go za rękę; bez dowodów nie ma zbrodni. Zarzucił z siebie ręcznik i nasunął na biodra spodnie, nucąc pod nosem zasłyszaną przed dwoma dniami piosenkę angielskiej piosenkarki, Kate Bush. Jak to leciało? Och, no tak! - On top of the world, looking over the Edge - zanucił pod nosem; śpiewał tylko pod prysznicem i, biorąc pod uwagę niezadowolenie współlokatora, nie miał szans na zostanie drugim Morrisseyem. – Mam kilka pomysłów! - krzyknął z sypialni, w nadziei, że jego krzyk dotrze do uszu nadal siedzącego przy stole kuchennym Cunnighama, kiedy kolejne słowa Cloudbusting, pod wpływem myśli, wparowały ma dobre z głowy i nie silił się, by je sobie przypomnieć. W kuchni zameldował się minutę później; na tors narzucił czarny, wyprany t-shirt z logiem The Smiths; nieco luźny w barkach, wiec był pewny, że musiał kiedyś należeć do Evana. - Co powiesz na to, by przedostatni weekend czerwca spędzić w Bostonie? - zapytał, stojąc przez chwilą w drzwiach. Stella akurat prezentowała Milo kolekcje swoich zabawek. Nowy członek rodzinny obwąchiwał je z niebywałemu zaangażowaniem, , jakby to była kwestia życia i śmierci, ale przynajmniej czymś się chwilowo zajął, mimo iż Arlo przeczuwał, że jego zainteresowanie było tylko platoniczne i wkrótce dobiegnie końca. – Z piątku na sobotę masz nocną audycję, sprawdzałem, ale za to sobota cała dla nas i pójdziemy gdziekolwiek będziesz chciał - mruknął mu w ucho, gdy nad nim nachylił, otulając jego płatek ciepłem oddechu. – Pewnie trochę tęsknisz za nocnym życiem i wieczną imprezą, co? - zażartował, wracając na swoje miejsce. Żarty żartami, ale wiedział, ile Evandera kosztowała przeprowadzka do Saint Fall i zawsze starał mu się to zrekompensować chociaz w minimalnym stopniu, w miarę ograniczonych możliwości. Tak jest teraz, gdy snuł plany na najbliższą przyszłość. Objął w dłoniach kubek. Zbliżył usta do jego krawędzi - zawartość naczynia już nie parowała, a więc nie musiał połykać wrzątku. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Evander Cunnigham
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 9
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 184
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Wadą Cunnighama był cieniutki pasek cierpliwości, kiedy w rachubę wchodził tenis. Poziom profesjonalnego sportu stanowiła pewien pułap wyjściowy dla Evandera, co stanowiło widoczny problem, kiedy musiał dopasować się do osoby początkującej. Spiker radiowy nie posiadał za złamanego centa odporności na frustracje na korcie. Te były nie do uniknięcia, gdy po drugiej stronie kortu znajdowała się osoba z mniejszym zapałem do gry i doświadczeniem niż on. To bardziej działało na niego drażniąco niż odgrywanie, że Stella dopadła się do jego sportowej torby i podkradła kolejną piłeczkę tenisową. — Zobaczymy, kiedy odpowiednia pogoda nam dopisze — odpowiedział dość dyplomatycznie Evander. Pokłady cierpliwości? Potrzebował ich wręcz w tonach, które przewiozłyby tylko tiry, a ta i tak najpewniej ulegałaby szybkiemu spalaniu. Tym akcentem na chwilę pożegnał się ze swoim partnerem życiowym. Jedynym pocieszeniem przy ponadprzeciętnej (w skali Evana) dobroci Arlo i jego nieznośnych ciągot wyciągania do najbliższego punktu ryzyka — okazywało się to, że jako detektyw policyjny pracował w tak niewielkiej mieścinie jak Saint Fall, co obniżało ilość niestabilnych na metr kwadratowych. Gdyby Havi znajdował się na usługach bostońskiej komendy, częściej zaprzątałby sobie głowę tym w jakim stanie go zastanie i nie natrafi nieszczęśliwym trafem na oszołoma. — Bardziej skłaniam się do Odysei Kosmicznej, będzie to powiew świeżości. Gwiezdne Wojny znam już na pamięć, włącznie z liniami dialogowymi, więc powtórkę tego zostawmy na kiedy indziej — orzekł z nutką rozbawienia Evan, choć po prawdzie pocieszał się tym, że Havillard nie znosił do mieszkania peleryn, figurek, gadżetów i mieczy świetlnych. Nie wiedział co przyniesie im przyszłość, ale liczył, że Arlo nie zostanie na dobre opętany przez to uniwersum. — Wolałbym nie wyrokować, to uparty model — mruknął po chwili zastanowienia spiker radiowy, patrząc na marmurkowego jamnika, przełamującego pierwsze lody ze Stellą. Bardziej uparty niż ty, miał ochotę dodać Evander, ale się powstrzymał. Milo już teraz pokazywał się ze swojej najbardziej chaotycznej, szczenięcej strony. Stawiał przed nimi niemałe wyzwanie wychowawcze, ale Cunnigham był dobrej myśli. Ułożyli sobie takiego aniołka jak Stella, to i z taką zadziorą sobie poradzą. — W każdym razie jest na nas skazany, a my na niego. — Evan wzruszył ramionami z grymasem, który ledwie chwilę zagościł na jego twarzy. To nie był koncert pieskowych życzeń, a powarkiwanie na małego psiaka przez Stellę stanowiło tego przykład niemalże poglądowy. Cunnigham powinien się cieszyć, że popiół z krańca papierosa przy poruszaniu się po mieszkaniu, nawet jeśli krótkim, nie ostał się gdzieś na podłodze, stanowiąc dowód zbrodni. Evan w kuchni obserwował psiaki, oparłszy łokieć na oparciu, a na otwartej dłoni ułożył bok głowy, jednak nie wynikało to z senności, co najwyżej wygody. Dosłyszał Haviego, ale uznał, że prowadzenie rozmowy może odwlec się w czasie. Nie miał ochoty drażnić sąsiadów, nawet gdyby już nie spali; raczej traktował ich neutralnie, a przynajmniej się starał w oparciu o plotki, które dostarczał mu Arlo na ich temat. Nic poza wzmiankowaniem o Bostonie, tenisie, wyrównana lub stawiająca mu wyzwanie rozgrywka nie rozświetlało mu tak oblicza. Kąciki ust uniosły się wyraźnie, przekształcając się w pełnoprawny, pogodny uśmiech. Propozycja Havillarda trafiła na podatny grunt. Oczekiwanie odmowy, kiedy w grę wchodziła eksploracja jego ulubionego na całym globie miasta, nieszczególnie miała rację bytu. — Powinienem oddelegować Barb z jej mieszkania z piątku na sobotę? — odpowiedział Havillardowi pytaniem na pytanie, które było w całej swojej okazałości kontynuacją i przyklepaniem jego propozycji. Planowanie ich pobytu, czy to pod kątem odwiedzenia poszczególnych lokali, czy innych miejsc niekoniecznie spowinowaconych z nocnym życiem – zawsze sprawiało Evanderowi masę frajdy. Początki ich znajomości nie zwiastowały wcale tego, że znajdą się w zamkniętej, poważnej relacji, jednak zataczały kręgi właśnie wokół Bostonu. Evan nie znał i nie dążył jakoś szczególnie do poznania Saint Fall w takim zakresie. Zatrzymał wzrok na koszulce, która przeszła już swoje w bębnie pralki. Wiedział, że sam będzie musiał się przebrać z wygodnej piżamy, jeśli będą tuż-tuż wyjścia po urodzinowe zakupy. — Chyba wyszedłem z wprawy. A jakie to były pomysły objawione w tej sypialni? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : spiker radiowy w WGBH