First topic message reminder : Cmentarz plemienny O miejscu pochówku Indian mieszkańcy okolic dowiedzieli się całkowicie przypadkiem w latach 60, kiedy pod jednym z grupki bawiących się dzieci osunęła się ziemia i malec wpadł do dołu z ludzkim szkieletem, owiniętym w korę brzozy. Dziecko szybko wyciągnięto, gdyż reszta jego przyjaciół szybko powiadomiła dorosłych, a ci z kolei - policję. Jednak nie była ona tam potrzebna. Szybko okazało się, że szkielet jest wiekowy, dlatego na miejsce sprowadzono archeologów. Wydobyli oni kolejne ludzkie szczątki, a samo miejsce - ukryte wśród brzóz tuż nad brzegiem rzeki, zostało ogrodzone niewysokim drewnianym płotem, by przypadkiem nie zostało zadeptane. Ludzie jednak nigdy specjalnie nie zapuszczali się w te okolice, czując, że nie są tam mile widziani. Czuli, jakby byli obserwowani przez setki oczu, ukrytych gdzieś pomiędzy starymi brzozami. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw 20 Lip - 21:06, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Japa jak japa, mało to w jej życiu się chudych przewinęło? Niemało. Na ulicach Bostonu szczególnie, tych najbardziej zaniedbanych, jak jej mieszkańcy, posiniaczone ramiona i podkrążone oczy, ludzie patyczaki, czy zapałki, jeśli akurat głowa zdawała się być nieproporcjonalnie za duża. Nie, żeby oceniała, ale akurat na wygląd mężczyzn zwracała uwagę na wszelki wypadek, bo nigdy nie wiadomo, kiedy jeden albo drugi ją postanowi śledzić z punktu A do punktu B. A że jego nie zdołała zauważyć, to już inna kwestia. Zimno się jej robi, a w niej zawsze krew się przecież gotuje, może to od cmentarza, może od niespodziewanej obecności, bo jakkolwiek uważała, że nie spodziewa się nikogo konkretnego, tak z pewnością nie było na tej liście poety z własnym repertuarem. Romola odwraca się słysząc jego słowa i brwi marszczy, spoglądając na prawie dwa metry chłopca, a w świetle księżyca oboje są z koloru wyprani, nawet jej szpony zazwyczaj czerwone teraz są granatowo-brązowe. Nie jest w stanie stwierdzić jakiego koloru chłopiec ma tęczówki, oprócz tego, że nie odbija się w nich światło żadne, skoro spogląda na nią z góry, toteż żadna poświata tam nie dolatuje. Nie to, co do jej oczu ciemnych, skoro zadziera w górę głowę, skanując jego rysy twarzy, próbując je gdzieś w pamięci umieścić. Może dlatego milczy chwilę słysząc jego słowa, a może dlatego, że są one tak niespodziewanie... bez sensu. - Którą...? Kurwa żadną? Typie. Jak mnie obie zbliżają do śmierci, to żadną. Co jest? - Romola traci cierpliwość, nie wiedząc, że w ogóle jakąś tutaj ze sobą miała. Aż jej ręce opadają, chociaż spojrzenia nie traci z chłopaka, który pewnie więcej lat ma niż wygląda. To tak, jak ona. Tylko, że Romola zawdzięcza to genom syrenim, a ten tutaj pewnie przemianie materii. - Czego chcesz? Ktoś ci pentakl ukradł? O to chodzi? Zajebać mi? Wiersz opowiedzieć? - Romola palec unosi, ten akurat ze szponem, wskazujący. Mogłaby wymienić wiele lepszych miejsc na to spotkanie z obcym, a ten ją fatygował tak daleko. Lepiej, żeby miał naprawdę dobry powód do tego, bo wydała na benzynę trochę centów. |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : pracownica antykwariatu, grajek uliczny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Słowom towarzyszyły czyny; zdemaskował swoja obecność, wychodząc z mroku, stanął tuż obok niej, niemal czuł bijące od ciało ciepło. Obserwował ją, jak niepośpiesznie obraca się ku niemu. Księżyc, swoją delikatną, srebrzystą poświatą oświetlał jej twarz. Skóra była wyblakła, obdarta ze swojego naturalnych kolorów. Choć dobrze wiedział, jak wyglądała w świetle dnia, czul lekki niedosyt i ukłucie rozczarowania w dolnej partii żołądka. Wydawało mu się, ze odkąd Lilith zamknęła demonstracyjnie w swojej pięści księżyc, ten świecił bledszym światłem. Nie uciekał przed kontaktem wzrokowym - patrzył na nią z góry, jednocześnie pozwalając, by ich spojrzenia się ze sobą spotkały. Jego słowa nie do razu doczekały się odpowiedzi; między nimi zamiera cisza, przerywana przed jedynie szelest kołyszącego liściki wiatru, który jednocześnie chłodem otula ich policzki. - Jesteśmy na cmentarzu - na ustach zafalował delikatny uśmiech. - Tu każda alejka przybliża nas do kontaktu ze śmiercią - granice cierpliwości Lanzo było łatwo przesunąć; wydawało mu się, ze wyłapał w jej tonie głos złość pomieszaną z rozczarowaniem. Kogo spodziewała się tu ujrzeć? Dlaczego odpowiedziała na jego list swoją obecność? Dlaczego zdecydowała się na te ryzyko, niepomna na głos zdrowego rozsądku? Fasynowała go ta kwestia; do końca nie był pewny, czy przyjdzie, czy zwróci uwagę na jego list, czy w ogole go przeczyta; równie dobrze mógł zginąć w stosie korespondencji - przeoczony, zapomniany, niechciany. - Nie pamiętasz naszego pierwszego spotkania, prawda? - odpowiedź za odpowiedź; rozmysł się w mgle jej wspomnień, jak nie trwała iluzja, trwająca ledwie dwa mrugniecie powiek. Nie zależało mu na jej dobrach materialnych; pojął już dawno, ze w tym aspekcie niewiele mogła mu zaoferować; nie zalazło mu tez na pentaklu - ze swoim nigdy się nie rozstawał, traktował go jak źródło swojej pewności siebie, więc nikogo nie pozbawiłby takiego silnego sprzymierzeńca. - Nie chce cię okraść, ani wysłać na tamten świat. Co to za przyjemność? Zamiast tego wolał patrzeć, jak irytacja się w niej pogłębia. Kiedy odsłoni przed nim swoja prawdziwą nutę? Za ile sznurków będzie musiał pociągnąć, by całkowicie wybić ją z rytmu? |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator, uzdrawiacz
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Niezależnie od tego czy krew się w niej gotowała czy nie, od Romoli ogromne ciepło biło i wcale nie chodzi o jej charakter. Należała do tej grupy ludzi, których można z powodzeniem określić mianem ludzkiego grzejnika. Wiecznie w gorączce. Przyglądała się mu, ani myśląc wzrok odwracać, bo to zupełnie nie w jej stylu. Zresztą. Tracić z oczu rozmówcę w takich warunkach byłoby krokiem nieostrożnym. - Jesteśmy na cmentarzu... - Powtórzyła za nim. -... bo tutaj chciałeś się ze mną spotkać. Nie dlatego, że jej blisko do śmierci było, bo wręcz przeciwnie, nie spieszyła się tam wcale. Żyła od wielu, wielu lat w sposób, który bardzo odstawał od standardów a mimo to było jej ze samą sobą i swoim życiem na tyle dobrze, że ani razu nie pomyślała o tym, że jest zmęczona. Kimkolwiek był nie przeliczył się, zjawiła się tutaj przecież, bo zawsze była zbyt impulsywna, zawsze wolała ryzykować. Rozsądnie ulatniała się tylko wtedy, kiedy czuła, że jest zagrożona. Na razie była zaintrygowana. I poirytowana, a na pytanie o ich poprzednie spotkanie tylko brwi zmarszczyła, nie przypominając sobie twarzy chłopaka kompletnie, bo zniknął gdzieś, w milionie wspomnień z ostatnich miesięcy, w wielu jemu twarzach podobnym, ludzi spotkanych na ulicy przypadkiem. Czy złapała go za rękę, na gorącym uczynku, czy on ją popchnął ramieniem, wymienili się spojrzeniem zniecierpliwionym na poczcie - nie miała pojęcia. Może zaczęła się przez to przyglądać mu intensywniej, ale to mogły być tylko ślepe strzały. Równie dobrze mógł być przecież gdzieś barmanem, któremu narzekała nie pamiętając na co, na którego twarz zupełnie nie zwróciła uwagi. I chyba ku tej tezie by się najbardziej skłaniała, gdyby ją zapytał, jak myśli, gdzie się spotkali. Poza tym niewielu miała tu znajomych. Nie chciał jej okraść, ani dobić, było to prawie miło słyszeć. A co to za przyjemność? - Nie wiem. - Skłamała niecierpliwie, bo chociaż nie czerpała przyjemności z żadnej z tych czynności, tak miała obie za uszami, głównie z powodów związanych z przetrwaniem i ani z tego dumna nie była, ani sobie nie wyrzucała. Powiodła spojrzeniem od oczu nieznajomego na klatkę piersiową, szukając pod materiałem koszuli zarysu pentakla, lub talizmanu, czegokolwiek, który mógłby jej coś powiedzieć więcej, ale może nawet na to była zbyt rozkojarzona. I co tam dalej? Przechyliła głowę, żeby lepiej objąć spojrzeniem resztę sylwetki. Spodnie jak spodnie, buty też. Gdzie go widziała? Cofnęła się o krok do tyły, zaplatając dłonie za plecami, wracając wzrokiem do oczu nieznajomych, wciąż brwi lekko marszcząc, bo zapomniała o tym chyba kompletnie, że jej się w głowie gotuje i wszystko to widać. - To gdzie się spotkaliśmy mały i co takiego się stało wtedy, że musiałeś mnie na cmentarz wywabić? |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : pracownica antykwariatu, grajek uliczny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Czul na sobie jej uważne spojrzenie i odpowiedział jej tym samym. - Ponad trzydzieści lat temu nikt nie wiązał tego miejsca z cmentarzem - pierwsze ludzkie szczątki zostały tu odkryte relatywnie niedawno; spalone brwi przez kilka dni nieustannie przypominały mu o tym miejscu, wiec, by zagłuszyć rosnącą w nim ciekawość, zapoznał się z historią cmentarza plemiennego. Dzisiaj na zapomnianą mogiłę rdzennych mieszkańców Ameryki patrzył przez pryzmat faktów i właśnie tu chciał celebrować początek ich znajomości. Śmierć zawsze była obecna, każdy dzień zbliżał ich do nieuchronnego końca. Cecil czuł jej obecność wielokrotnie. Za każdym razem była zimna jak jego dłonie, za każdym razem, czując jej obecność, na jego szyi zaciskały się palce strachu. Aż do ostatniego incydentu w magazynie nieczynnego marketu. Wtedy powitał ją delikatnym uśmiechem, jakby przygotowany na to, ze się zjawi. Dla Lilith, okłamywał samego siebie, ale nie różnił się od niej w wielu aspektach - również podążał ścieżką własnej ambicji. To nie troska losem Huxleya nakazała mu go odszukać. Kierowały nim inne, bardziej egoistyczne pobudki - chciał wiedzieć, czy w kolekcji przemytnika znalazł się obraz, którego szukał długie lata. Wtedy, zatapiając nóź w szyi Pereza, obiecał sobie, ze nie spocznie, póki go nie odnajdzie. Chociaż obecna sceneria sprzyjała tym myślom, skupił się na kobiecej sylwetce, która, pomimo wyraźnego oporu, odpowiedziała na jego zaproszenie w najbardziej wymowny sposób z możliwych - pojawiła się na miejscu spotkania. Tamtego dnia, gdy zanurkował dłonią do jej kieszeni, a ona zacisnęła palce na jego nadgarstku, wydarzyło się coś jeszcze. Cecil odkrył to o półoddechu za późno, żeby mieć czas na odpowiednią reakcje. Pamiątka rodzinna w postaci zegarka kieszonkowa zniknęła. Ona, wykorzystując jego nieuwagę, chwilowy kontakt wzrokowy, zakradła się drugą dłonią do jego kieszeni i go uprowadziła, a może zwyczajnie świecie zgubił go, kiedy lawirował nocą po opuszczonym pustostanie, szkicują w pamięci mapę obiektu, by potem przelać ją na papier? Odpowiedzi nie odnalazł w jej spojrzeniu. Natomiast papieros odnalazł drogę do jego ust. - Palisz? - wystawił ku niej paczkę czerwonych marlboro, na kilka chwil pozostawiając ją bez odpowiedzi. - Zatoczona ulica Starego Miasta - wypuścił ustami kłęb siwego dymu. - Chciałem cię okraść, ale przejrzałaś mój - nakreślił w powietrzu cudzysłów - sprytny plan - słowa zostały zwieńczone uśmiechem. Zaskoczyła go wtedy. Gdy ich spojrzenia się ze sobą skrzyżowały, słowa zdławił w krtani i mógł wydusić z gardła nawet pojedynczego dźwięku. Nie mógł tez oderwać od niej oczu. Czysty magnetyzm. Znał to uczucie. Kiedyś, dawno temu go uwiodło, spętało jego zmysły. - A nawet - zamyślił się na chwile - być może, przechytrzyłaś mnie w najbardziej irracjonalny z możliwych sposobów - uśmiech na ustach się pogłębił, gdy w swoim zwyczajowym tiku obrócił papierosa między palcami. Chciał odzyskać rodową pamiątką z zaklętym nań Orobasem, jednakże na razie starannie dobierał słowa. Pośpiech nigdy nie doradzał sukcesu. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator, uzdrawiacz
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Brwi zmarszczyła lekko, chociaż nie dlatego, że powiedział coś, co ją zirytowało, bardziej odruchowo, słysząc fakt, którego się nie spodziewała. Nie spodziewała, bo o tym nie myślała. Rozgląda się więc, bardzo krótko, po okolicy, bo brzózkach i trawskach, którymi nikt się nie zajmuje, pomimo, że trzydziestoletni cmentarz, to naprawdę świeża sprawa. Ona, w przeciwieństwie do niego o śmierci nigdy nie myślała. Albo myślała rzadko. Bardziej o drugiej stronie medalu - o przetrwaniu. Konieczność myślenia o tym co dalej i jak sobie poradzić towarzyszyła jej od wczesnych lat dziecięcych i Romola nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie wyjść z tego trybu walki o kolejne dni. Dni, bo nigdy nie myślała perspektywicznie o latach. Dlaczego? Ciężko stwierdzić. Może dlatego, że życie z dnia na dzień za bardzo ją absorbowało i wcale nie w myśl filozofii carpe diem, tylko po prostu, przez brak innych możliwości. Czy te rysy anemiczne coś jej mówiły w końcu? Czy gdyby poczuła jego skórę zimną to przypomniałaby sobie, jak się z jej dłonią zetknęła i ten krótki moment gdy się w tłumie spotkali wróciłby do niej wyraźnie tak, jak widziała go teraz? Szybko zapominała o twarzach, którym nie miała okazji się przyjrzeć, bo widywała ich w życiu zbyt wiele, a jeden oddech i gniew w głębi ciemnych źrenic to za krótko, żeby utrwaliła sobie jego obraz w głowie. Na pytanie o papierosy kręci głową i nie jest to kłamstwo, bo nie paliła, bardziej popalała, a im starsza była tym rzadziej się jej to zdarzało. Im starsza była tym więcej rzeczy ją irytowało i zmieniały się priorytety w jej - i tak już bardzo oszczędnym - podejściu do finansów. Poza tym, nie ufała mu, ani żadnemu innemu obcemu mężczyźnie. Nie skusiłaby się na jego papierosa nawet gdyby obserwowała jak sieje tytoń, uprawia go, zbiera, suszy i w końcu skręca. Słuchając dalszych jego słów nie jest w stanie powstrzymać rosnącego uśmiechu, który mało ma wspólnego z serdecznością. Ale na pewno ze szczerym rozbawieniem. Chociaż nie kpi z niego. - Okradłam cię? Jak próbowałeś okraść mnie? - Parska w końcu, bo to brzmi zupełnie jak ona i unosi dłoń do ust, przyglądając się chłopakowi z zainteresowaniem, żeby nie powiedzieć z fascynacją, chociaż nie nim, a sytuacją, szukając wspomnienia w czeluściach. Portfel? Nie. - Zegarek? - Świta jej w głowie kanciaste pokrętło mechanizmu kontrastujące w fakturze z bawełnianym materiałem kieszeni. Mruży oczy lekko, wciąż rozbawiona, że w ogóle ją znalazł. Determinacja godna podziwu. - Nie jestem pewna, czy wciąż go mam. Ale jeśli ma dla ciebie wartość sentymentalną to go poszukam. Albo przypomnę sobie, co mogłam z nim zrobić. - Dlaczego miałaby mu go nie oddać? Nie widzi przeszkód, zwłaszcza, że sobie tyle trudu zadał, chociaż miejsce ich spotkania wciąż pozostaje dla niej niejasne, ale Romola zdaje sobie sprawę, że nie musi rozumieć toku myślenia innych ludzi, tak, jak wielu nigdy nie zrozumie jej. - Jak ci na imię, diabełku? |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : pracownica antykwariatu, grajek uliczny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Śmierć szybko zajrzała w jego życie, a potem nie chciała opuścić je na krok. Czuł jej obecność za swoimi plecami. Jeden nieostrożny ruch i będzie po tobie, Cecil. Niewielki dystans dzielił go od szaleństwa, a zorganizowanie spotkanie po zmroku na cmentarzu plemiennym było jednym z jego przejawów. Romola tez balansowała na jego krawędzi - dlatego zgodziła się na te spotkanie? Poznała go w końcu? Wyłuskała jego porter z obrazu wspomnień? Kwestia, którą należało podać pod wątpliwości zawsze i wszędzie. To niemożliwe; krótkim, przelotnym spotkaniem w tłumie nie pozostawiał ślad w niczyich wspomnieniach, więc co oznaczał pogłębiający się uśmiech na jej wargach? Jego słowa zdradzały komizm sytuacji, jej słowa go uwypukliły - tak, okradła go, jak on próbował okraść ją. Zaśmiał się w duchu. Absurd. Ironia losu. jak zwał, tak zwał. Gdyby jego serce nie znajdowało się w rękach kogoś innego, zapewne na jej widok zabiłoby mocniej i poczułby jak strzała amora przeszywała go na wskroś. Nikt nigdy - ani wcześniej ani później - nie wystrychnął go na dudka jak ona. - Bingo, to się nazywa zwrot akcji - chciał się zaśmiać, ale jednocześnie, chwile wcześniej sie zaciągnął, wiec ostatecznie ten przeklęty dym trafiła tam, gdzie nie powinien - zakrztusił się i zakaszlał, zanim kurwązademonstrował swoją bezsilność. Był tylko ciche, wyszeptane na wydechu Pulmones mundi, które magią rozlało się po ścianie jego gardła i udrożniło drogi oddechowe, pozwalając mu wreszcie zaczerpnąć tchu. Każdemu dech zapiera w piersi na twój widok czy tylko mi?, chciał zapytać, ale zdążył stłumić słowa w krtani, co uchroniło go przed tą spektakularną - kolejną - kompromitacją. Nie mogła być pospolitą złodziejką bez dolara przy duszy. Wywlekała na wierzch jakieś jego ukrywany przed światem defekt, jakąś ukrytą w nim głęboko życiową nieudolność, której zazwyczaj umiejętnie się wystrzegał, bo na co dzień, bez z niej w zasięgu spojrzenia, towarzyszyła mu większa zaradność. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz zakrztusił się obłokiem nikotyny. - Tak, zegarek. Nie ukrywam, ze ma dla mnie wartość sentymentalną i tylko ją, bo jego rynkowa to może dwadzieścia dolarów - nie kłamał; zegarek skonstruowany ręką jego przodka był starodawny, przedpotopowy, nie mógł konkurować z rolexami i innymi cudami technologii, która pojawiały się na rynku. - I nie ukrywam też - wyjątkowo mógł jej podarować garść szczerości - że miło byłoby go odzyskać - przyznał, ale to już wiedział. Znalazł ją - determinacja godna podziwu czy desperacja godna pożałowania? Dylemat, którego sam rozwiązać nie potrafił. - W zamian - bo przecież nie było nic za darmo, on z naiwności wyleczył się dawno temu - mogę zaoferować ci coś o wiele cenniejszego. Mógl i chciał; coś w niej go przyciągało i odpychało jednocześnie, niewidzialna siła, której nie potrafił zdefiniować. Zdrowy rozsadek podpowiadał, by zachował dystans, brawura była odmiennego zdania. Diabełku w jej ustach brzmiało tak słodko jak nektar. Wyrzucił do połowy wypalonego papierosa i zgniótł do pod podeszwą buta, pierwszy raz od dawna pozwalając sobie na takie marnotrawstwo. - Cecil – rozczarowana? Pulmones mundi (st 25), 67 + 20 |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator, uzdrawiacz
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Obla di, obla da, właśnie dlatego się zgodziła. Nigdy nie wiedziała czym ją życie pozytywnie zaskoczy. Negatywnie raczej nie, bo starała się, mimo wszystko, nigdy niczego nie zakładać (poza wyższością płci pięknej ponad tą drugą, gorszą, bo ktoś musiał), a skoro ani nie zakładała, ani nie oczekiwała, to ciężko było jej się rozczarować. Podejście było bardzo bezpieczne, w teorii idealne, w praktyce nie zawsze działało, bo mimo wszystko nad emocjami człowiek nie jest w stanie zapanować. Ale dzisiaj? Dzisiaj naprawdę niczego nie zakładała. Obiecał jej legendę, a ona w drodze tutaj zastanawiała się co się za nią kryje. Przygląda się mu i zwrotem akcji zdecydowanie jest jego fala kaszlu, której nie spodziewałaby się po doświadczonym palaczu, ale bierze pod uwagę, że chłopak to tak z tym papierosem tylko na pokaz. Czy ona sama nie zaczynała palić mając te naście lat? Tylko dlatego, że był to kolejny etap towarzyski. Tylko cool dzieciaki jarały szlugi. Czekając, aż opanuje atak odrzuca włosy do tyłu i ramiona splata na piersi, przyglądając mu się. Czy go pamięta? Jego konkretnie? Nie. Był zupełnie do nikogo podobny. Ale wystarczyło, że przypomniała sobie sytuację. Po tym spotkaniu zapamięta go na pewno, będzie to czwarta twarz, której się przyjrzała uważnie w przeciągu dwóch ostatnich miesięcy. - Zwrotem akcji jest to, że palić nie potrafisz. Powiedziałam że poszukam. - Głowę przechyla, w końcu jedną dłoń wyciągając w stronę chłopaka, bo skoro ma dla niej coś cenniejszego... Już mu obiecała oddać zegarek, albo sobie przypomnieć gdzie mogła go akurat sprzedać, skoro się fatygował z nią spotkać. Rozumiała, jak ważne mogły być sentymenty. - Dwie dychy. - Nie chodzi o wartość zegarka, Romola czeka z ręką wyciągniętą, nie tracąc spojrzenia z chłopaka. - Ściągnąłeś mnie tutaj to chociaż mi zwróć za transport. Ropa coraz droższa. - Oczywiście, że nie zapłaciła tyle. Ale mogłaby. Co gdyby zabłądziła? Jest w jej oczach chłopcem, który trochę starał się wydawać na starszego, niż był w rzeczywistości, bardziej zaradnego, przecież krztusił się przed nią, cmentarz wymyślił. Wątpiła, że mógłby jej naprawdę coś cennego ofiarować, że to nie gadanie tylko, dla samego gadania. - Cecil. - Powtarza za nim miękko i spokojnie. - Jak ja się nazywam to wiesz, musiałeś sobie trochę trudu zadać, żeby się dowiedzieć. Dlaczego nie napisałeś mi od razu o tym zegarku? - Głową kręci lekko, bardzo się starając nie zwracać do niego z politowaniem jak do dziecka, bo jednak był, mimo wszystko, dorosły, a sama przecież na jego miejscu nie reagowałaby najlepiej, gdyby ktoś próbował jej dojrzałość w wieku lat.... dwudziestu? podać w wątpliwość. Pomaga jej w tym powstrzymywaniu się fakt, że mimo wszystko, jej nie zapytał ilu osobom tak dech w piersi na jej widok zapiera. Bo musiałaby powiedzieć, że każdemu. I to wcale nie wynikałoby z narcyzmu. Dawno już minęły czasy kiedy czuła się nieswojo z czyjąś uwagą, odkąd rozumiała czym często była motywowana. |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : pracownica antykwariatu, grajek uliczny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Ryzyko - widocznie oboje lubili je podejmować. On ją to zaprosił, ona zgodziła się tu przyjść. Może to po prostu brak instynktu samozachowawczego, albo coś, czego Cecil nie dostrzegł? Pytania gromadziły sie pod sklepieniem czaszki, ale żadne nie odnalazło ujścia. Pozostały tam, gdzie im wygodnie - na granicy niedomówień. Dwie dychy, powiedziała, a on wygiął usta w imitacji uśmiechu. To cena za twój czas?, chciał zapytać, ale głos stłumił w przełyku. Każdy cenił się inną walutą. Sięgnął do kieszeni kurtki. Palce odnalazły owalny, śliski w dotyku przedmiot. Powiedział przecież, ze ma dla niej coś o wiele cenniejszego. Dwie dychy to za mało za jej fatygę. Dwie dychy to za mało za jej towarzystwo. Szanuj się bardziej, skarbie. - To onyks - onyks za zegarek sugerował ,ze Cecil mistrzem negocjacji nie był, ale na czasomierzu obecnie zależało mu bardziej niż na zastrzyku gotówki w kieszeni, tą zdobyć mógł zawsze - mniej lub bardziej legalnie. - Kamień o silnych właściwościach magicznych. Jego cena rynkowa ostatnio skoczyła kilka oczek w górę. Sprzedaj go. Zgarniesz kupę szmalu. I wyjątkowo nie kłamał. Surowce, zwłaszcza rzadkie kamienie, ostatnio osiągały absurdalne ceny, co pewnie było uwarunkowane strachem, które nawiedziło miejsce. Cecil skłamałby, gdyby powiedział, ze go nie odczuwa, ale odkąd przestał czuć w snach zew krwi i stopniowo przeobrażać się w gigantycznego orła, którego widział na Placu Aradii, strach zelżał na tyle, że w końcu mógł w końcu swobodnie oddychać. Cecil - jego imię w jej ustach, zabrzmiało zaskakująco miękko, dźwięcznie. Jakby nadawało mu zupełnie innego znaczenia, pomyślał, a potem zadrwił z samego w siebie w przestrzeń swojego umysłu. Bzdura, absurd. Zaciągnął się papierosem - tym razem mniej łapczywie, tym razem umiejętnie, dym trafił tam, gdzie trafić mial - do płuc, osiadał się w ich pęcherzykach, on pozwolił, by przez dłuższą chwile wypełnił ich powierzchnie, zanim zwrócił go kącikami ust światu. - Bo zegarek to tylko jeden z dwóch powód, dlaczego tu się dzisiaj spotkamy - szczerość znowu odnalazła swobodnie drogę do jego ust. Jakby nagle chciał wierzyć, ze z kłamstwem było mu nie do twarzy. Czemu tak naprawdę wybawił ją z miasta i pozostawił na ustronne miejsce, wolne od cywilizacji, wypełnione wonią śmierci? Żeby usłyszeć jej głos? Żeby się w końcu z nią skonfrontować? Żeby była świadoma jego istnienia? Kolejny absurd i kolejna bzdura. - Widziałem, jak na ulicy wróżyłaś. To tylko próba wyłudzenia pieniędzy, czy faktycznie w tym siedzisz? - w jego głosie nie ma śladu drwiny; oszust zawsze pozna oszusta. Sam nawijał ludziom makaron na uszy. Odkąd Sierra przepadła jak kamień w wodę, szukał kogoś, kto mógłby ją przynajmniej minimalnie zastąpić. Szukał kogoś, kto pomoże mu pojąć znaki. Chociaż jeszcze kilka tygodni kwestionował wróżby, uważając je za bzdety, dzisiaj nie był juz tego taki pewien. Romola to właściwy adres? Teraz wydawało mu się, że nie, wcześniej był pewny, ze tak. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator, uzdrawiacz
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Cecil wielu rzeczy nie dostrzegał, ale nie jego wina, nie znali się przecież wcale. Ciężko byłoby zrozumieć motywacje obcej osoby po kilku minutach obserwacji. Romola czekała, obserwując jak się chłopak uśmiecha z powodów tylko sobie wiadomych i wręcza jej co? Kamień. Spojrzenie kobiety prześlizguje się na czarną powierzchnię minerału i głos Cecila w jej głowie rozmywa się wraz z rosnącym rozczarowaniem Romoli. Sprzedaj go. Zgarniesz kupę szmalu. Romola brew unosi, zerkając na chłopca sceptycznie. Wzdycha ciężko, na sekundę przymykając oczy. - Kamieniem na stacji nie zapłacę. - Nie ma co podejmować walki, przecież czego chciała oczekiwać od... niego, kimkolwiek był. Ciężko. Ciężkie życie. Romola powieki rozchyla, spoglądając na cmentarnego towarzysza. - No dobrze. Dziękuję, Cecilu. - Przyjmuje jego dar, skoro to taki skarb, że wolał jej go ofiarować. Obserwuje go, gdy pali swojego papierosa w końcu jak człowiek dorosły i czeka cierpliwie, chociaż Romola cierpliwości w życiu nie ma... wcale. Lont miała krótki, ale zdarzały się wyjątki. Kiwa głową powoli. Jeden z dwóch powodów. Zatem drugi musi być ważny na tyle, że nie mógł o nim rozmawiać w listach. Romola głowę przechyla i przez chwilę myśl ją nachodzi żeby... nie. A może...? Widział ją? Brwi marszczy lekko, znowu, bo to oznaczałoby, że się chciał pchać do jej życia kiedy ona nie miała o tym bladego pojęcia. Wydawało jej się zazwyczaj, że była czujna, ale prawda była taka, że gdziekolwiek się zjawiła przyciągała ze sobą chaos. Widział ją. Ale gdzie? Romola nie potrafi przywołać w pamięci konkretnego obrazu, bo to zbyt trudne. Zapamiętała zegarek, nie jego. Jak mogłaby go wyłonić ze wspomnień, skoro ich nie miała? Teraz zdecydowanie go zapamięta. Nawet w tym wyblakłym świetle księżyca studiowała jego twarz uważnie. Krew jej już i tak gorąca zagotowała się i Romola nawet nie stara się powstrzymać wrzeszczącej jej do ucha syreniej natury. - Widziałeś mnie? Jak wróżyłam? - Zaczyna, tonem, który dopiero pod koniec zaczyna brzmieć równie kojąco, co zachęcająco. Specjalnie krok w tył robi. Wróżby, pomoc, to nie są takie tanie rzeczy, a Romola rzadko kiedy robi coś bezinteresownie. Teraz jednak bardziej ją interesuje jego dziwna osoba. - Mogłabym ci pomóc. Opowiedz mi czego potrzebujesz, diabełku. - Romoli uśmiech i głos bardzo jest przekonujący. Na tyle uroczy, że można by przeoczyć iskierki rozbawienia w jej oczach. I kryjące się za nimi kurwiki. Lament(40-59): udany |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : pracownica antykwariatu, grajek uliczny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Było w niej coś, co zachęcało go do ostrożności. Było w niej coś, co budziło w nim sprzeczne emocje, ale nie mógł z labiryntu splątanych ze sobą myśli, dojść do meryterium swoich obaw. Choć się w nim piętrzyły, konsystencją przypominały mgłą, na której nie mógł zacisnąć pięści. Nie wzbudzała w nim strachu. To wiedział na pewno, bo czy ktoś obdarzony taką urodę mógłby wzbudzać w nim strach? Owszem, bo dobrze wiedział, przekonał się o tym na własnej skórze, ze piękno nie było tylko ulotne, ale też zwodnicze. Chuj ci do tego, zripostował zdrowy rozsądek, który próbował przemówić mu do rozumu. On typowo na niego głuchy, przekroczył kolejny poziom desperacji, stąpając po cienkim lodzie ryzyka. A tymczasem onyks przeszedł z rąk do rąk. Nie skomentował tego, że kamieniem na stacji nie zapłaci. Nie zmuszał jej, by przyjechała tu samochodem, mogła wybrać się na pieszy spacer, jak on, bo nawet jeśli wydawało mu się, ze odległość, jaka dzieliła Wallow od Saint Fall była spora, siły dodawałby jej blask zwieszonego nad ich głowami księżyca. Lżejszy o rzadkich kamień wyposażony w specyficzne właściwości, nie towarzyszyło mu poczucie straty. Chciał jej wynagrodzić tę fatygę, choć czy to jedyna rzecz, którą chciał jej podarować? Kwestia dyskusyjna, ale obecnie znajdująca poza zasięgiem jego możliwości. Pozostało przytknąć. Bo co niby powiedzieć? Twój sekret jest przy mnie bezpieczny? Kolejna bzdura. Bezpieczeństwo to luksus, na który nikt nie mógł sobie pozwolić. Ich oczy znowu znalazły sie na tej samej wysokości, złapały ze sobą kontakt; tym razem mnie zapamiętasz? Niedorzeczne. Był ulotnym spotkaniem, ledwie chwilą, a urok chwili tkwił w tym, że w końcu się kończy. Musiał przyznać, ze w jej ustach diabełku brzmiało lepiej niz Cecil. Czując, ze gardło ma spierzchnięte, przełknął ślinę, chcąc je nawilżyć i zmusić struny głosowe do współpracy. Zwiększyło się natężenie bijącego od kobiety magnetyzmu, nie mógł oderwać od niej oczu, nie mógł sprzeciwić się jej słowom, nie mógł zbyć je milczeniem. - Chcę wywołać proroczy sen - głos stopniowo zniżał się do szeptu. widocznie zbyt często w ostatnim czasie korzystał ze swojej odmienności - i potrzebuje kogoś, kto go zinterpretuje - odpowiedział jej chętnie, z b y t chętnie, ale teraz był głuchy na przeczucie. Nie mógł (a moze nie chcesz?) powstrzymać płynącego przez krtań potoku słów, nie był w stanie, wydawało mu się - przez ułamki sekund - że wydostały się z gardła samoistnie, bez udziału jego woli, tylko dlatego, że o nie poprosiła. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator, uzdrawiacz
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Instynkt. Instynkt był tym, co go zachęcało do ostrożności w kontakcie z nią i nie tylko jego. Ale ludzie mieli tendencje do ignorowania własnej intuicji, kiedy stawała na drodze do wyznaczonego celu. Romola swoich przeczuć starała się słuchać i głównie dlatego chyba nie zostawiła go tu jeszcze samego, wracając do Saint Fall. Czuła, że za tym spotkaniem kryło się coś więcej, niż tylko chęć odzyskania zegarka. Przygląda się jego twarzy wyblakłej, niemalże widząc, jak jej ukryte w słowach intencje na niego wpływają. Tak, jak powinny, wkradając się wiązką przymusu do gardła, do głowy. Do głowy, do której chciał, żeby zajrzała. - Proroczy sen. - Powtarza za nim, brew unosząc i w końcu wzrok odwraca, bo intensywność jego spojrzenia zaczyna ją męczyć. Mało było tu przestrzeni do namysłu, ale dlaczego miałaby się nie zgodzić? Sprowadził ją aż tutaj żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Romola wzrokiem wędruje po zarysach drzew muśniętych bladym światłem księżyca. Powinna być zaniepokojona, ale atmosfera tego miejsca nie udziela jej się zupełnie. Za bardzo wciąż krew w niej wrze na myśl, że mogła być obiektem czyjejś obserwacji. - Mogę ci pomóc. - Postanawia w końcu, wracając spojrzeniem ciemnych oczu do mężczyzny. - Ale to będzie cię więcej kosztować niż kamień. I wiele zależy od twojego snu. - Posyła mu uśmiech w końcu, słodki jak obietnica pomocy z jej strony, chociaż myśli, które krążą po głowie Romoli ze słodyczą nie mają nic wspólnego. Wręcz przeciwnie, są gorzkie, ale taki był świat, w którym żyła. - Wiesz, jak mnie znaleźć, napisz do mnie, gdy będziesz gotowy. Romola zaciska bezwiednie dłoń na onyksie lustrując jeszcze chwilę twarz Cecila uważnie, żeby jej już w żadnym tłumie nie umknął. Chociaż nie chciała go wypatrywać. - Śpij dobrze. I nie zwabiaj mnie już w takie miejsca. - Mija go w końcu, ani myśląc, żeby zaoferować mu podwózkę i wraca wydeptaną ścieżką do furtki, nieopodal której zaparkowała. Romola i Cecil zt |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : pracownica antykwariatu, grajek uliczny