Mary Wood
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
Salon Dominującym elementem salonu jest ciężka kanapa w kwiatowe wzory, która stanowi centralny punkt pomieszczenia. Wygodna, miękka wykładzina pod stopami dodaje przytulności i komfortu. Niski stolik i zielony fotel, ulubione miejsce Mary, nadają wnętrzu nieco ekstrawaganckiego uroku. Na szafkach rozstawionych wzdłuż ścian stoją rośliny o czarodziejskim pochodzeniu. Duże okno sprawia, że salon jest doskonale doświetlony, wpuszczając do środka mnóstwo naturalnego światła, które ożywia pomieszczenie i nadaje mu przyjemny, otwarty charakter. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : barmanka w pubie Nine Fine zielarka
Christopher Morrison
ANATOMICZNA : 12
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 19
TALENTY : 7
13 kwietnia Stał ze wzrokiem wlepionym w kwiecistą tapetę, którą pokryto ściany pokoju. Lubił rośliny, jednak nie miał do nich ręki. Można było śmiało powiedzieć, że Christopher i rośliny nie przepadali za sobą, gdyż wszystkie zielone organizmy, którymi kiedykolwiek musiał się zajmować, szybko umierały. I to nie dlatego, że nie miał dla nich czasu. Chociaż z drugiej strony nie mógł zaprzeczyć stwierdzeniu, że gdy tylko zajmował się czymś, to czynność ta pochłaniała go w całości. Dawniej była to nauka, a obecnie pisanie. Teraz wydawało się to jednak przybrać na sile. Chris potrafił zaszyć się w swojej sypialni lub salonie i pisać. Pisanie nie przychodziło mu z trudnością, jednak sam proces był dość pracochłonny, bo nigdy nie było tak pięknie, żeby skończyło się na pierwszej wersji tekstu. Zawsze najpierw pisał to, co przychodziło mu do głowy, później czytał to i nanosił szereg najróżniejszych poprawek, co często zabierało więcej czasu niż wymyślanie. Uporządkowywanie myśli i składanie ich w całość było również wymagającym zadaniem, zwłaszcza gdy te rozbiegały się i rozgałęziały zupełnie jak wzór na ścianie, który aktualnie obserwował. Rozejrzał się dookoła. Dom Mary był bardzo przyjemnym miejscem. Wchodząc do środka, od razu dało się zrozumieć i poznać, kto tutaj tak naprawdę mieszkał. Różnił się on od domu matki Chrisa, który można było określić mianem surowego. Jej posiadłość w Los Angeles była ogromna, przez co wydawała się pusta i bez większego wyrazu. Nie spędzali w niej zbyt dużo czasu, bo zarówno Chris, jak i Penelope podróżowali z miejsca na miejsce, nigdzie nie zostając na zbyt długo. Teraz się to trochę zmieniło, bo Chris zapragnął osiąść w jednym miejscu na dłużej i pozwolić sobie na relaks i pisanie. Uważał bowiem, że ciągła zmiana miejsca pobytu nie służy jego kreatywności, bo wraz ze zmianą lokalizacji, zmieniały się bodźce, które na niego oddziaływały, a więc i koncepcja ulegała zmianie. To, co podobało mu się na kartach jego powieści, gdy znajdował się w Kalifornii, nie podobało mu się już, gdy był w Maine. Panował tu inny klimat i inna atmosfera. Usiadł na zielonym fotelu, pozwalając by promienie słońca, które wdzierały się do pokoju, oświetlały jego profil i ogrzewały go. Pogoda może nie była dzisiaj zbyt sprzyjająca, ale gdy można było wygrzać się w słońcu, to nie można było narzekać zbyt mocno. Oczywiście dużo przyjemniej byłoby móc wygrzewać się na plaży lub pływając w wodzie, jednak w tej chwili musiał zadowolić się słońcem całującym jego policzek zza szyby. Uśmiechnął się lekko, oczekując powrotu Mary. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : pisarz
Mary Wood
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
Ten dzień rozpoczął się fatalnie. To ten stan, kiedy każdy dźwięk przeszkadza, słońce razi w oczy, a pulsujący w głowie ból skutecznie uniemożliwia trzeźwe myślenie. Trzeźwość jest zaś tym, czego brak jej od poprzedniego wieczoru. Noc spędzona w klubie mogła być błędem, ale dostała się tam zupełnym przypadkiem, poznała sympatycznego czarownika, z którym spędziła miło (a z całą pewnością ciekawie) czas, no i zakosztowała życia innego, niż portowa dziura. Wszystkie te przyjemności okupuje potem i krwią, zalegając w łóżku do późnej godziny, ostatkiem sił naciągając zasłony, kiedy pierwsze promienie słońca wdzierają się przez okna. Zwlokła się dopiero wtedy, kiedy suchość w gardle stała się na tyle uciążliwa, by podjąć się wyzwania i dostać do kuchni. Stoczyła więc batalię z samą sobą, pełną ciężkich westchnięć i rzucanych pod nosem przekleństw. Z wpół przymkniętymi oczami raczy się lodowatą wodą (bo w kranie ma wyłącznie zimną i wrzącą) i stara się oczyścić umysł, nie wspominając, co też wydarzyło się poprzedniej nocy. Rozkoszuje się względnie świeżym powietrzem wpadającym przez uchylone okno. Rzadko miewa u siebie gości. Stara się raczej nikogo nie zapraszać w swoje skromne progi, do odrapanej kamienicy w wiecznie śmierdzącym rybą i wilgocią porcie. Mało zresztą posiada tu jeszcze znajomych, woląc raczej trzymać się na uboczu, niż wychodząc przed szereg. Dlatego też dziwi się, słysząc pukanie do drzwi. Pospiesznie zgarnia leżące na podłodze spodnie dresowe i gna do przedpokoju. Mocuje się chwilę z zacinającym się zamkiem, szarpie zawzięcie za klamkę, po czym rozwiera szeroko powieki na widok Christophera. Wpuszcza go do środka, zaprasza do salonu i pospiesznie przebiera się w sypialni i świeży tshirt. - Wybacz bałagan. Niewiele osób mnie tu odwiedza - mamrocze pod nosem, zbierając ze stołu dwa kubki po kawie, talerzyk z okruszkami i kilka zabazgranych kartek. Po chwili przynosi także świeży kubek z herbatą wątpliwej jakości i ustawia go przed czarownikiem, samej opadając ciężko na kanapę, krzyżując nogi. Poszarzała twarz jest ewidentnym dowodem na to, że miała ciężką noc, ale widniejący na niej blady uśmiech świadczy o tym, że stara się robić dobrą minę do złej gry. - Co cię do mnie sprowadza? Bo chyba nie wyłącznie ploteczki. - Osadza w nim wyczekujące, acz zmęczone spojrzenie. Pomimo tego, że wolałaby dziś przez cały dzień siedzieć w domu i unikać wszelkich interakcji społecznych, obecność Morrisona napawa optymizmem. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : barmanka w pubie Nine Fine zielarka
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
08 V 1985 Poranki zaczynają być trudne. Budzić się i nie słyszeć krzątania po domu — tylko koty czasem rozrabiają, ale to przecież nie to samo — to przykre uczucie. Kiedy wchodzę do salonu, nie dociera do mnie zapach świeżo zaparzonej kawy i nie wita uroczy uśmiech. Nie zaczynam dnia od wymienienia się najświeższymi plotkami i omówienia dziwactw, które działy się w klubie. Mieszkanie jest puste i nawet kocury wydają się przybite z tego powodu. A może to dlatego, że za często zostają same? Ucieczka z pustego mieszkania w ramiona Leandra to najprostsza droga i może zbyt chętnie ją obieram. A one czekają. Na mnie, na Lily. A Lily nie było tu co najmniej od tygodnia, nawet jeśli od trzech dni proszę ją, żeby wróciła i przepraszam, że powiedziałem za dużo. Muszę odetchnąć. Tym razem to nie Lea ma być plasterkiem, lecz Mary i jej ziółka. Jest niezastąpiona w wynajdowaniu sposobów na zrelaksowanie się. No i nie widzieliśmy się już dłuższy czas, a to przecież niedopuszczalne! Nie po to osiadłem w jednym miejscu, żeby nie mieć czasu dla przyjaciół. Co swoją drogą jest dziwne — znów móc nawiązywać znajomości, które nie rozprysną się wraz z wyjazdem do innego stanu czy kraju. Te co prawda się nie kończą, ale… działają na innych zasadach. A teraz mogę tak po prostu utrzymać z innymi trwałą, ciągłą relację. Muszę do tego od nowa nawyknąć. Życie w jednym miejscu jest… nie wiem, czy to lubię. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiał jednoznacznie to stwierdzić. Docieram na Sonk Road pod wieczór, wyposażony w niewielką torbę z kilkoma ziółkami i kadzidłami, co by nie sępić całkowicie na zasobach Mary. Sprawnie docieram pod adres — wyjątkowo przeciętne ubranie i brak jakiegokolwiek makijażu pomagają w uniknięciu zaczepek. Zwykle mi na tym nie zależy. Teraz w zasadzie też nie, po prostu naprawdę nie chciało mi się specjalnie szykować. Dziś mam ochotę tylko walnąć się obok Mary i odlecieć w przyjemniejsze sfery życia. — Cześć, słodziutka. — Witam przyjaciółkę krótkim uściskiem, wpraszając się do środka bez czekania na specjalne słowa zachęty. Nie rozglądam się, nie jestem tu przecież pierwszy raz. Torbę stawiam na stole obok kanapy. — Wziąłem kadzidło psychozieloności i halucynoflorę, tak na wszelki — informuję mimochodem, opadając tyłkiem na kanapę. — Ale chętnie popatrzę, jak skręcasz coś mocniejszego, mogłabyś mnie w końcu czegoś nauczyć — rzucam z teatralnym wyrzutem — chęci do nauki są, ale ostatecznie i tak ćpanie wyprzedza wszelkie próby pozyskania wiedzy. — Co masz w weekend? Robota? — podpytuję, nawiązując do tego, co pisała w liście. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Mary Wood
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
Wieczór zapowiada się iście smakowicie. Od dłuższego czasu nie miała chwili wolnego, cały czas spędzając w pracy za barem. Powód jest jeden — kiedy nie pracuje, to nie zarabia. Każdy grosz jest na wagę złota, a pieniądze się w życiu zwyczajnie przydają. Wsunięte za pazuchę pieniądze od matki nie wystarczą na długo, a z czegoś będzie się trzeba utrzymać. Rozważa nawet, czy nie znaleźć sobie dodatkowej roboty, może oferując się gdzieś w szerszym gronie, że wykona kadzidła na zamówienie, ale wciąż jakoś nie miała okazji, żeby takie logiczne ogłoszenie napisać. Koszulka z nadrukiem promującym jakąś fundację pomocy rodzinie i powyciągane, nieco za duże dresy, to ubrania, jakie zdobyła w lumpeksie. Zwyczajnie nie stać jej na nic szykownego, zwłaszcza jeśli chodzi o siedzenie w domu. W pracy jest zresztą podobnie, bo za barem najlepiej jest nie zwracać na siebie przesadnej uwagi. Wystarczy delikatny makijaż i dopasowany tshirt, a już pojawiają się niewybredne komentarze, pogwizdywanie i klapsy w tyłek. Mary szczerze żałuje tylko jednego — że nie pracuje w barze dla czarowników. Mogłaby wtedy bez skrępowania motać czarami i odpłacać się takim namolnym klientom. - Ira! - uśmiecha się szeroko i zaprasza przyjaciela do środka. Jest jedną z nielicznych osób, jakie od momentu przybycia do Ameryki do siebie zaprosiła. Nie, żeby wstydziła się swojego małego mieszkanka w Sonk Road, zwyczajnie nie ma innych znajomych. - Moja wina, że za każdym razem mamy coś innego do roboty? - śmieje się w nawiązaniu do nauki splatania ziół. Mary jest chętna do dzielenia się wiedzą, w sumie nie tylko dlatego, że nie uważa, że to jakaś tam znowu tajemna i zakazana nauka, a dlatego, że zwyczajnie lubi instruować innych. Daje to jakąś satysfakcję z możliwości pokazania, że się na czymś zna. - Robota, a bo co innego? Wyglądam na kogoś, kto ma bogate życie prywatne? - rzuca ironicznie i wywraca oczami, bo choć mówi o tym w żartach, tak w istocie momentami bywa ciężko. O ileż przyjemniej byłoby mieć prawdziwych znajomych, z którymi może czasem gdzieś wyskoczyć i zwyczajnie się rozluźnić? - I nie, nie! Nie będziemy korzystać z twoich zapasów. To ja cię goszczę i zaraz przyrządzę nam coś smacznego. Napijesz się czegoś w międzyczasie? Mam wodę, herbatę, jakąś chujową kawę, albo jeszcze chujowsze piwo. - Nie stać jej na nic lepszego, poza tym przyzwyczajona jest do niskiej jakości napojów, jedzenia, jak i w ogóle stylu życia. W oczekiwaniu na podjęcie przez Irę decyzji przegląda ustawione na półkach słoiki i bierze jeden z nich wypełniony zielonymi pędami, które dla niewprawnego oka mogą wydawać się podobne do wszystkich innych. - Weź mi zdejmij tamten słoik ze srebrną nakrętką. Ten środkowy. - Wskazuje palcem na wyższą półkę, gdzie stoją trzy pojemniki. - To macierzanka, po spleceniu będzie na dłuższą chwilę. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : barmanka w pubie Nine Fine zielarka
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Śmieję się w odpowiedzi na pierwsze pytanie Mary, nie podejmując dyskusji. To niczyja wina oczywiście. Albo wspólna, jeśli już czyjaś. Co poradzić, że kadzidła zaczynają działać za szybko, by dać nam chociaż szansę na rozłożenie materiałów do nauki? Może wyszłoby, gdybyśmy przy okazji nie umawiali się na ćpanie. ALE. Ciężko sobie przecież odmówić, Mary skręca zbyt dobre psychodeliczne zioła. Patrzę na nią spod uniesionej brwi, kiedy lecą kolejne pytania, a ja wciągam powietrze z oburzeniem należnym każdemu, kto umniejsza sobie, kiedy ma tyle walorów, aby robić coś dokładnie odwrotnego. — No raczej, że wyglądasz. Śliczna, zdolna, zabawna, a do tego z takimi sprawnymi rączkami — wymieniam na palcach i wcale nie szydzę. Nie wiem, dlaczego miałaby nie mieć bogatego życia towarzyskiego, przecież jest całkiem uroczą, niegłupią osóbką. — Jeżeli nie masz bogatego życia prywatnego, to czas to zmienić! — I oczywiście ja bardzo chętnie w tym pomogę. Wzdycham ciężko, kiedy wchodzi w tryb gospodyni i zabrania mi używać swoich ziół. Postanowione, następnym razem widzimy się u mnie. Nie mogę jej przecież tak oskubywać, nie wypada. Szczególnie, kiedy wiem, że nie śpi na pieniądzach, a na uzupełnianie zapasów też pewnie nie ma specjalnie dużo czasu pomiędzy pracą. — Daj spokój, ja zrobię — deklaruję się, kiedy wspomina o napojach i zeskakuję sprawnie z kanapy, by, pogwizdując zwyczajowo, podejść do kuchni. — Co chcesz? Ja strzelę kawę — stwierdzam po chwili namysłu i nastawiam wodę. — Lecęęęę! — wołam, opuszczając kurek na czajnik i gnam z powrotem do salonu, by ściągnąć słoik. Przyglądam się z ciekawością roślinie za szkłem. — Co będziemy palić? — podpytuję, wiedząc, że zioło ma być tylko dodatkiem. Pytanie czym i jak mocno chcemy się dzisiaj porobić. Jak na moje, to przydałby się porządny reset. — Mam ochotę zapomnieć kim jestem, propozycje? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Mary Wood
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
- Ja i bogate życie towarzyskie - prycha ze śmiechem, choć w głębi duszy wie, że jest to jeden z jej największych problemów. Olać brak pieniędzy, olać nędzną klitkę, w której zamieszkała; wszystko to było znacznie przyjemniejsze i w ogóle znośne, gdyby tylko mieć, z kim się tym cieszyć. - Nie bardzo wyściubiam nos z portu. Mimo że trochę mnie ogranicza i zmusza do obcowania ze starymi pijakami, to chyba czuję się w nim w miarę pewnie. - To skojarzenie z rodzinnym Plymouth i poczucie bezpieczeństwa płynące z beznadziei życia. Czuje, że choć jest to zupełnie nowe miasto, na zupełnie innym kontynencie, tak utożsamia się z chodzącymi przegrywami. - Też chcę kawy! - woła, choć wcale nie musi krzyczeć. Mieszkanko jest na tyle małe, a ściany na tyle cienkie, że spokojnie byłoby ją słychać w pomieszczeniu obok. Zresztą podobnie jest z kłócącymi się sąsiadami. W Anglii mury są znacznie grubsze, tutejsze zdają się być zbudowane z tektury. - To euforikaflora, idealna na rozluźnienie. Powstaje z niej kadzidło psychozieloności, nazwa jest dość wymowna. - Rzuca Irze porozumiewawcze spojrzenie. Może nie odetnie ich zupełnie od rzeczywistości, ale pozwoli na powolne wejście w bardziej swobodny nastrój. Przyjmuje słoik i dyga grzecznie w kurtuazyjnym geście, po czym zabiera się do pracy. Z niskiego stolika zgarnia kilka pustych kubków, przewodnik po Maine oraz popielniczkę z kilkoma zgaszonymi w niej petami i odsuwa na kraniec ławy. Na blacie pojawiają się macierzanka, nawłoć pospolita oraz kluczowa dla całego splatania euforikaflora. Wszystkie ingrediencje zostały już wcześniej oczyszczone z resztek ziemi i piachu, zanim trafiły do słoików. Nigdy nie wiadomo, co się do nich przyczepiło, a takich lepiej nie trzymać w zamknięciu. - Będzie musiało chwilę poleżakować, ale mam idealne miejsce na parapecie, gdzie masakrycznie grzeje. - Siada na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, bo siedząc w fotelu musiałaby się pochylać, a tak ma idealną mobilność. - Chcę z cukrem! - dodaje po chwili, kiedy przypomina sobie o kawie, nie chcąc, żeby Ira biegał tam i z powrotem. Wtedy skupia się już na ziołach i rozpoczyna splot. Z należytą starannością składa kolejne pędy i korzenie, stosując podstawowy skręt. Nie używa przy tym noża, by rozdrobnić składniki, dla zwykłej wygody decyduje się na równe gałązki. Finalnie związuje je cienką nicią i układa na wspomnianym parapecie. | ST: 35 + macierzanka 15 = 50; k100+12 |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : barmanka w pubie Nine Fine zielarka
Stwórca
The member 'Mary Wood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 100 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Zaplecione kadzidło miało w sobie coś z pokroju tych wyjątkowych, jakich się nie spotyka. Nie da się ich kupić na każdym rogu, a nawet ci najlepsi kadzielnicy nie potrafiliby zapleść takiego małego dzieła, jaki udało się wykonać Mary. Sploty doskonałe, gotowe do użycia było znacznie prędzej niż można by się było spodziewać. A co z efektem? Cóż… Jest to jednorazowa ingerencja Mistrza Gry związana z wyrzuceniem krytycznego sukcesu przez Mary. Kadzidło psychozieloności zostało zaplecione w sposób mistrzowski – na tyle, że możecie użyć go już w następnym poście. Kiedy go rozpalicie, poczujecie, jak obłoki dymu przyjemnie Was otaczają i roztaczają wokół Was ulubiony zapach, przy tym zabawiając Was ciekawymi kształtami. Możecie zabawić się w ich odgadywanie. Kłęby dymu obleką Wasze ciała, skupiając się na ramionach i najbardziej spiętych mięśniach, przez co będziecie mieli wrażenie, że znajdujecie się w spa, a tak długo, jak działa kadzidło, jest z Wami najlepszy masażysta, pozwalający się zapomnieć. Czas kompletnie straci dla Was znaczenie. Kiedy jednak kadzidło skończy się palić, poczujecie wzmożone pragnienie rozpalenie go na nowo. Przez następny fabularny tydzień będziecie poszukiwać zamienników w postaci różnych używek, a Wasz stan będzie porównywalny do głodu narkotycznego. Po fabularnym tygodniu efekt minie. Mary, kadzidło zostaje dopisane do Twojego ekwipunku. Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Cmokam z dezaprobatą, kiedy Mary podsumowuje w kilku zdaniach swoje życie towarzyskie. No eeeej, bez takich, dziewczyna ma ile… hm… nie pamiętam, w każdym razie niewiele lat, chyba jest zresztą młodsza ode mnie, a godzi się z tym, by jej wolny czas pochłaniali jacyś starzy pijacy? Skandal, tak być nie może. Nie na mojej warcie! — Powinnaś wpaść czasem do Wizarda — rzuciłem, jeszcze zanim dotarłem do kuchni. — Wspominałem ci, nie? Klub się całkiem fajnie rozkręcił, na pewno byś się cudownie bawiła! — Temat na razie odchodzi na bok, bo moje skupienie przejmuje kawa i zasypywanie dwóch kubków. Kiedy znów jestem przy Mary, a ona mówi o euforikaflorze, rzucam jej wymowne spojrzenie, wzdychając ciężko. — No przecież mówiłem, że mam ze sobą gotowe kadzidło. Aleś się uparła, żebym cię oskubał z zapasów — rzucam z może trochę teatralnym niezadowoleniem, ale lekki uśmiech wkradający się na usta zaraz potem zdradza, że entuzjazm związany z wypalaniem narkotyku odgania wszelką zrzędliwość. — No ale przyznam, że chętnie zobaczę, jak ty je skręcasz. — To cenna wiedza, szczególnie, kiedy sam niedawno plotłem swoje. Przyglądanie się różnicom w technice może dostarczyć cennych wskazówek. I może nawet ich nie zapomnę po tym, jak za moment się zjaramy. Gwizd czajnika przywołuje mnie z powrotem do kuchni, skąd odkrzykuję krótkie „tak jest” i przekopuję szafki w poszukiwaniu cukru. Kilka chwil później wracam z pełnymi po brzegi kubkami parującej kawy, przy czym uważam na każdy krok, by nie wylać. Kto by pomyślał, że doświadczenie akrobatyczne przyda się w takich przyziemnych sprawach? Odstawiam kubki na stolik i udaje mi się zdążyć jeszcze zajrzeć Mary przez ramię, gdy łączy ze sobą składniki. Jest coś hipnotyzująco pięknego w ruchach jej dłoni i w niemożliwie nienagannej precyzji, z jaką łączy składniki. — Woah — wymyka mi się z ust, kiedy przyglądam się z bliska świeżo splecionemu kadzidłu. — Ej, zupełnie poważnie, nigdy nie widziałem tak pięknie splecionego ćpania. — Miałem rację, sądząc, że od Mary mogę się sporo nauczyć. Kadzidło musi chwilę odleżeć, ale rzeczywiście miejsce, w którym położyła je Mary jest zupełnie skąpane w słońcu. Możliwe, że trochę się przyjara i nierównomiernie wysuszy, ale i tak powinno się palić wystarczająco dobrze, żeby nie zaburzyć działania. Akurat mamy kilka chwil, żeby wypić kawusię. — Wracając — podejmuję, rozsiadając się wygodnie na kanapie — daj znać, jeśli chciałabyś się czasem gdzieś wyrwać. Chętnie zbiorę małą ekipę, coś wymyślimy. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Mary Wood
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
Gdy tylko Ira znów zaczyna o tym swoim przynoszeniu zapasów, Wood wywraca oczami. - Bla, bla, bla - ignoruje jego gadanie. - Nic nie słyszę! Tak, właśnie w ten sposób kończą się niektóre dyskusje z Mary. Pozwala Irze zniknąć znów kuchni, a sama zajmuje się zaplataniem. Pełna skupienia przygryza dolną wargę i ściąga brwi, trochę odłączając się od świata na czas tego procesu. - Mów mi mistrzu! - Zadziera brodę i spogląda na niego przez ramię. Co jak co, ale w zaplataniu kadzideł jest najlepsza. A przynajmniej tak sobie powtarza w chwilach sukcesu, bo to oczywiste, że nie zawsze wychodzi. Łodygi się łamią, nasiona osypują, listki odpadają - natura jest przewrotna i lubi działać wedle własnej woli. Nie zawsze można przewidzieć, jak się zachowa. - Skręt jest w sumie najprostszym sposobem splatania kadzideł. Istnieje ich mnóstwo, można zrobić warkocz, kłos, drabinkę, albo nawet i podwójną spiralę! - Wymienia, wyciągając kolejne palce dłoni. - Każdy z nich ma swoje dodatkowe właściwości i w zależności od tego, co chcesz osiągnąć i na co zadziałać, tak możesz dopasować rodzaj splotu - tłumaczy cierpliwie, bo skoro Ira wspominał, że chce się uczyć, to każda wiedza mu się przyda. - Ja też nie potrafię zrobić wszystkich, ale jak to mówią, trzeba ćwiczyć. Sam zresztą dobrze o tym wiesz. - Do perfekcji opanował przecież te wszystkie akrobacje i w tej sztuce nie ma sobie równych. A przynajmniej tak prezentuje się w oczach Mary, która może i zdążyła w swoim życiu poznać kilku artystów, to sztukmistrza będącego prawdziwą gwiazdą jeszcze nie. - Ah tak, Wizard - kiwa głową, przysuwając bliżej siebie kubek z kawą, kiedy wraca już od parapetu i zasiada z powrotem na swoim miejscu na podłodze. - Wkrótce będę pełnoletnia, więc nawet nie będziesz musiał mnie pokątnie przemycać - śmieje się, wypinając dumnie pierś. No tak, pełnoletniość. W Anglii od niemal trzech lat mogła już swobodnie kupić alkohol, za to idiotyczne prawo w Stanach każe czekać do magicznej liczby dwadzieścia jeden. Skąd ta zasada? Czyżby tak bardzo rozpijała się tutaj młodzież, że trzeba było wprowadzić obostrzenia? Bez sensu. - Ten twój klub, to jest w Bostonie, prawda? To chyba kawałek drogi stąd. Busy tam jakieś dojeżdżają? Prawko niby mam, ale na samochód mnie nie stać. Poza tym ten wasz ruch prawostronny? - dziwi się teatralnie i kręci głową z niedowierzaniem. - To dopiero jest masakra! - Nawykła do wozów prowadzonych lewą stroną, gdzie skrzynia zmiany biegów jest po normalnej stronie, a nie w jakimś abstrakcyjnym miejscu. Jak tym jeździć?! - Ale wracając, to tak. W sumie chętnie się wybiorę. Jakie tam masz atrakcje? Poza wrotkami, bo nie ma szans, że się na czymś takim utrzymam - kręci od razu głową, bo choć radzi sobie z równowagą i nie boi się siniaków - tak, wspinanie się po statkowym olinowaniu i upadek z niemałej wysokości potrafi wyrządzić trochę szkód, do których jest już przyzwyczajona - to wrotki widziała dotąd na ekranie telewizji. - Mmm już ją czuję! - mruczy, zrywając się szybko z miejsca i w kilku susach dociera do parapetu. - Matko, to zaskakujące - dalej mamrocze pod nosem, delikatnie ujmując wiązankę i powraca do stolika. Jak to możliwe, że kadzidło tak szybko się zasuszyło? Po drodze otwiera jeszcze szufladę regału i wyciąga zeń metalową podstawkę. Szufladę zatrzaskuje stopą, z kieszeni dresu wyciąga zapalniczkę i już po chwili w powietrzu unosi się kojący zapach. - Czego słuchamy? Mam Metallicę, The Beatles, Eurythmics, albo radio - wymienia po kolei, jeszcze zahaczając o magnetofon z ułożonymi nań kasetami. Nie jest to może pokaźna kolekcja i zdążyła już nauczyć się wszystkich ich kawałków na pamięć, ale nie bardzo ma czas, czy też pieniądze, żeby szukać nowości. Kiedy tylko Ira dokona wyboru, a z głośnika zaczynają płynąć pierwsze nuty, Mary wycofuje się o krok. To wtedy wdzierająca się przez nozdrza słodycz euforikaflory zaczyna działać. Momentalnie odczuwa zawrót głowy i na krótką chwilę rozmazuje się jej obraz. W żołądku zawiązuje się supeł, jak to jest zwykle w przypadku psychodelików, póki jeszcze kalibrują się w ciele. - O kurwa - wymyka się tylko spomiędzy dziewczęcych warg, kiedy łapie równowagę i w jednej chwili na jej twarzy rozciąga się błogi uśmiech. Jakby w spowolnionym tempie odwraca się ku Irze i uśmiecha się jeszcze szerzej, bo jego strój wydaje się być fascynująco kolorowy. - No i to się nazywa dobre kadzidło. | odpalam kadzidło psychozielności |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : barmanka w pubie Nine Fine zielarka
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Szczerzę się niekontrolowanie, widząc, ile radości jej dostarczyło to kadzidło i to, jak pięknie wyszło. Słucham całkiem chętnie, jak mówi o skrętach — teorię mniej więcej znam, ale dobrze jest ją odświeżyć. Nie korzystałem do tej pory z części tych technik, niektóre chyba rzeczywiście po prostu wypadły mi z pamięci. No i jakoś tak jak już nawykłem do jednej czy dwóch, to po resztę nie chciało się sięgać. Ale jak w końcu znajdę choć odrobinkę więcej czasu, to na pewno popróbuję. Popijam swoją kawę ze smakiem i kiwam krótko głową odruchowo, zdradzając swoje zaangażowanie w temat. Kadzidła zawsze były gdzieś obok, tak samo zresztą jak inne dziedziny magii. Treningi, cyrk i szkoła Lebovitzów zupełnie mnie pochłonęły. Na wyjeździe nie było mowy o regularnym ćwiczeniu czegoś, co nie wiązało się z moją karierą. Ale teraz wszystko się uspokajało, a ja powoli otrząsam się z tego szybkiego tempa życia. Akrobatyka wciąż wypełnia większość mojego dnia, na dodatek wziąłem sobie na łeb klub, ale wciąż jestem w stanie znaleźć więcej szans na inne aktywności i rozwój magiczny, niż będąc w trasie. — Tak jest, mistrzu — salutuję z miną najpilniejszego ucznia na Ziemi. Odkładam na moment kubek, żeby położyć się na brzuchu, a nogi zgiąć i ułożyć na oparciu. Biorę kawę z powrotem do ręki, podpierając się łokciami o kanapę. W ten sposób nasze głowy są mniej więcej na jednym poziomie, skoro Mary woli sobie klapnąć na podłodze. — A no tak, bo ty gówniara jesteś. — Rzeczywiście, nie ma jeszcze dwudziestu jeden. Awwww, dzieciaczek. Nie, żebym sam nie był tylko jakieś trzy lata starszy. — A wkrótce, to kiedy właściwie? OMG, szykuje się imprezka urodzinowa! — Uwierzyłbym, jeśli ktoś powiedziałby, że moje oczy rozbłysły w tym momencie własnym światłem. No i się zaczyna. Ruch prawostronny. A jaki inny?! Wszędzie jeżdżą prawą stroną, tylko u Brytoli wszystko na opak! Parskam i wzdycham z przerysowanym przejęciem. — Powychodzisz więcej na miasto, to się przyzwyczaisz do normalnego ruchu, izi. I na pewno coś jeździ. Zresztą, jak będziesz chciała wpaść, to daj mi po prostu znać, zamówię ci taxi do tuneli i drugą już z Salem. Tak jest teraz najłatwiej, cały czas korzystam, odkąd się otworzyły. Czasami tylko są zajebiste kolejki, ale to i tak w chuj szybciej niż autem. — Przerwa na łyczek kawy. — A atrakcje, o stara, ty zapytaj, czego my tam nie mamy — odpowiadam z dumą, chociaż to przecież nie tak, że ja sam to wszystko tak ładnie rozplanowałem. Przeciwnie, to dzięki Lily wszystko się tak ładnie spięło. — Mamy generalnie miesiące i wieczory tematyczne, więc to wszystko zależy od programu na dany dzień, ale generalnie cały czas coś się dzieje. Koncerty, tańce, wystawy, no i mamy zajebiste drinki. A na wrotki też cię zaciągnę, zobaczysz, to zajebista zabawa. Nie będę się głośno śmiać, jak sobie dupę obijesz, obiecuję. Ekhm, ekhm, jeeez, tak się nagadałem, że aż mi w gardle zaschło. Oho! Kadzidło gotowe. Jeny, jak ona je skręciła, że już można palić? Czaję słońce, ale to i tak wyjątkowo ekspresowo. I rzeczywiście już czuć ten przyjemny zapach. Aaaaach, jak dobrze. To będzie cudo wieczór. — Eurythmics! Ale poprzedni album. Ten nowy to jakaś porażka. — Krzywię się mimowolnie. A może po prostu za dużo się nasłuchałem Sweet Dreams i to zwykły sentyment? Whatever. Pierwsze nuty wypełniają pokój, a zaraz po nich do nozdrzy dociera pierwsze uderzenie kadzidła. Zaciągam się głęboko, a błogi uśmiech sam wstępuje na twarz. Obraz w jednej chwili zaczyna się chwiać i wyostrzać na zmianę. — Też czujesz wanilię? — mruczę lekko zachrypniętym głosem; głoski na języku przeciągają się jeszcze mocniej niż zwykle. Przewracam się na plecy, a moja głowa zwiesza się z kanapy. Czuję, jak ciało ogarnia całkowite odprężenie, jak przyjemne dreszcze przemykają po ramionach. Och. Tak. Tego mi było trzeba. — Łoooo… — Wyciągam dłoń lekko ponad swoją głowę, gdzieś niedaleko brzucha Mary. — Widzisz to? — Palce zatapiają się w fioletowy, błyszczący kłębek, który próbuje przybrać jakiś kształt. Nie umiem ocenić czy to dym kadzidła, czy wytwór wyobraźni, choć wyraźnie widzę, jak gęsty obłoczek przemyka między moimi palcami. Kurwa. Jak dobrze. Efekty: kadzidło psychozielności: 1/5 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Mary Wood
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
Wywraca oczami i kręci głową z politowaniem. Wprawdzie zdążyła się przyzwyczaić do przytyków co do swojego wieku, obracając się zwykle wokół ludzi znacznie od siebie starszych, ale kwestia ta jest szczególnie irytująca właśnie w Stanach ze względu na ich idiotyczne prawo. - Zaaaa… - przeciąga samogłoskę, próbując sobie przypomnieć, jaki mają właśnie dzień - dokładnie dwa tygodnie. Dwudziestego drugiego. A impreza chętnie, ale raczej nic wielkiego, co? - próbuje go trochę przystopować, kiedy widzi te błyszczące oczy i pojawiające się w umyśle Lebovitza ambitne pomysły. Nie, absolutnie nie wątpi w jego kreatywność i może właśnie to jest problemem? - Co, do tuneli? - dziwi się ze ściągnięciem brwi, by zaraz zamrugać gwałtownie, jakby ją olśniło. - Chyba słyszałam o nich! W zielarskim ktoś wspominał, że da się szybko dostać do Bostonu, ale nie wiedziałam, że Salem też to dotyczy. - Swoją drogą, to niezwykle ciekawe, że magia jest tak mocno rozwinięta w innych częściach świata. Nie ma pojęcia, że jest to wszystko efektem rozpoczynającej się apokalipsy i jednocześnie nie jest tu niczym zwyczajnym. W jej oczach Ameryka jest czymś wspaniałym, prawdziwą ziemią obiecaną, która dotąd była absolutnie poza jakimkolwiek zasięgiem. Dotarcie do Stanów jest jednak jednym z etapów do spełnienia swojego amerykańskiego snu. Czym są kolejne, co sprawi, że będzie mieć przekonanie, że wszystko poszło zgodnie z planem? Tego jeszcze nie zdołała określić. - Ha-ha! - cedzi wymownie, doprawiając teatralnie wywracanymi oczami. - Jeśli coś sobie połamię, to będziesz mnie holować do szpitala. - Nie, żeby miała świadomość, jak chujowa jest w Stanach opieka medyczna i że tak naprawdę nie stać jej na żadną wizytę u lekarza. Podobnie zresztą było w Plymouth, ale tam rezygnowała z widywania się z medykami z powodu niechęci do przyznawania, skąd ma te wszystkie siniaki. - A tych szalonych, kolorowych drinków, to zawsze chciałam spróbować - stwierdza po chwili namysłu, uświadamiając sobie, że w istocie w barach, w których pracowała, alkohol leje się z beczki do szklanki i podaje klientowi, bez żadnego mieszania, kolorowania, czy sypania brokatem. Piwo to piwo, wódka to wódka. Zgodnie z życzeniem do kieszeni magnetofonu trafia kaseta Eurythmics. Mary nie przyznaje się, że nie posiada nawet najnowszego albumu zespołu, jak i nie wyłapała w radiu ich pojedynczych kawałków. Czy trafiły w ogóle do szerszej publiki? Love is a stranger in an open car To tempt you in and drive you far away Kiedy na języku wciąż pozostaje delikatny posmak kawy, a do umysłu miękko wnika melodyjny głos Annie Lennox, uświadamia sobie, że takiego dnia potrzebowała. Z odcięciem się od rzeczywistości, odepchnięciem wszelkich problemów na dalszy plan, w dodatku w sympatycznym towarzystwie. A wanilia? Jaka wanilia? Jasne brwi ściągają się w zastanowieniu, by zasugerowany zapach rzeczywiście wdarł się do nozdrzy. Staje krok od swojego towarzysza i spuszcza wzrok, kiedy Ira wyciąga rękę i przechyla lekko głowę, szukając tego, na co wskazuje. Przed nią? Na niej? - Widzę, ale nie wiem, czy to samo, co ty - śmieje się, także przesuwając dłonią w tym miejscu i zupełnie, jakby wywołany do odpowiedzi, pojawia się miękki, różowy obłok o nieokreślonym jeszcze kształcie. Siada na kolanach, nadal wodząc wzrokiem za puszystą chmurką, kiedy spomiędzy kłębów dymu wyostrza się twarz Iry. Mary przechyla głowę teraz w drugą stronę, jak to ma w zwyczaju i nadziei, że w ten sposób lepiej zrozumie to, co ma przed sobą, by zaraz uśmiechnąć się figlarnie i powoli wyciągnąć dłoń. Opuszek kościstego palca trafia w czubek nosa Lebovitza, a migające światła rozchodzą się wzdłuż jego policzków, niczym fale na zmąconej tafli. – Jak słoneczny książę… - mówi bezwiednie, a jej powieki rozwierają się nagle szerzej. - Oczywiście, że tak! – zaczyna konspiracyjnym szeptem, jakby wyjawiała najpilniej strzeżony sekret. – Słyszałeś opowieść o mgle, w której kryje się królestwo? Niecodzienne, całkiem inne od tego, co znasz. Panujący tam Król Mglistych Snów, bo nad wszystkim, co istnieje na granicy jawy i snu, sprawuje władzę. O tam, widzisz? – zadziera głowę, kiedy różowy obłok rozdziela się na kilka, ląduje na suficie. To tam przemienia się w gęsty, srebrzysty dym, poprzetykany czernią i złotem, ten zaś w kształt zamku. – Mówią, że królewska korona lśni światłem najczystszej wanilii, a jego płaszcz utkany jest z blasku gwiazd, które odbijają się w każdej kropli rosy - opowiada na poczekaniu, kiedy fantazja bierze górę i łata ze sobą strzępki różnych opowieści, które nagle nabierają sensu. - Tylko ci, którzy potrafią patrzeć tak, jak my teraz, mogą zobaczyć jego pałac. Kiedy król się uśmiecha, wszystkie sny nabierają barw i zaczynają tańczyć po niebie. - Spuszcza znów wzrok na Irę i przykłada palec do ust. - Ale! Czasami, kiedy nie ma przy nim nikogo, kto przypomni mu o słońcu, jego mgły mogą splatać się w sny, które zabłądzą na krawędź ciemności. Dlatego potrzebuje kogoś, kto będzie obok, żeby pamiętał, że nawet w najgłębszej mgle może rozbłysnąć światło. – Przysuwa się nieco, by oprzeć łokcie na brzegu kanapy i ponownie przechyla głowę, przywdziewając uśmiech na twarz. – Może ty jesteś tym kimś, słoneczny książę? Tym, kto sprawi, że mgły staną się pełne światła, a sny będą już zawsze piękne? - Bo takiego go teraz widzi, gdy przygląda się z powolnym skinieniem głowy, jakby potwierdzała właśnie jego nową, królewską tożsamość. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : barmanka w pubie Nine Fine zielarka
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Nic wielkiego. Haha. Jasne, Mary, oczywiście, że nic wielkiego. No poważnie, czy ja wyglądam na kogoś, kto przebiera w półśrodkach? Albo z przepychem, albo wcale. Urodziny to ważna rzecz! I to dwudzieste pierwsze, o matko, przecież to trzeba porządnie opić i muszą być atrakcje, i- — Mhmmmmm — potwierdzam to jej nic wielkiego w głowie wymyślając już wystrój klubu i zastanawiając się, czy Josh żartował, jak mówił, że w Bostonie można wynająć chłopa wyskakującego z tortu. Serio nadal są ludzie, którzy ledwo słyszeli o tunelach? Przecież to taka cudowna sprawa! Już zdążyłem zapomnieć, jak się żyło bez nich. Tyle znajomych w Hellridge — wcześniej trzeba było dymać kilka godzin, żeby się zobaczyć, a teraz chwila moment i jestem w Cripple Rock. No a stamtąd to już rzut beretem do Saint Fall czy Maywater. — No pewnie, że Salem też — podejmuję z entuzjazmem. — Skorzystaj z nich czasem, żebyś się nie ukisiła w tym porcie! — Szkoda by było. Laska jest młodsza ode mnie, powinna zdobywać świat czy coś, a ona musi znosić klapsy od jakichś zachlanych mord śmierdzących rybami. To znaczy, nie musi jak na moje. To przecież wybór. Mogłaby na przykład zamiast tego handlować tymi cudeńkami… No i pewnie dużo innych rzeczy. Zawsze są jakieś opcje. — Nie połamiesz, złapię cię, jak będzie trzeba — obiecuję bez wahania i temat niedługo rozmywa się gdzieś po drodze. Kilka chwil później obydwoje jesteśmy już pochłonięci w zupełnie oderwanych od rzeczywistości wizjach. Obraz lekko faluje, kolory eksplodują przed oczyma, a życie znowu jest beztroskie i piękne. Znowu? Kiedykolwiek takie było? Tak, jest takie za każdym razem, gdy wdycham coś dobrego. Nie zdaję sobie nawet sprawy z tego, że się śmieję, kiedy Mary pojawia się bliżej, a jej palec pozostawia wspomnienie dotyku na nosie. Dźwięki obijają się po uszach, mieszają ze sobą delikatnie, choć wciąż są zrozumiałe. Wszystko wydaje się jednocześnie wyostrzone i rozmyte. Logika, prawa fizyki, wszystko to odchodzi w niepamięć. Tutaj panuje teraz Król Mglistych Snów. Widzisz? Przekręcam się tak, by lepiej dostrzec to, o czym mówi Mary. Wyobraźnia odpowiada jak na zawołanie. Widzę. A król w istocie się uśmiecha. I przestrzeń robi się magiczna, i kolorowe obłoki zmieniają się w rój gwiazd. Wzdycham z zachwytem zupełnie niekontrolowanie. Nagłe „ale” wzbudza cień niepokoju, a romantyczna historia przykrywa się delikatnym cieniem. Och. Król Snów potrzebuje swojego słonecznego księcia. Ja? Nie wiem, w którym momencie dokładnie znalazłem się obok Mary — po prostu orientuję się w którejś chwili że siedzimy ramię w ramię, a moje plecy opierają się o kanapę. — To znaczy, że muszę być obok niego — wnioskuję powoli, lekko ociężałym głosem, zupełnie jakby magia króla już się w nim na dobre rozgościła. — A ty ze mną. Jeśli zostaniesz sama… — moje oczy mrużą się samoistnie pod natłokiem intensywnych myśli, które w tym momencie wydają się jedynymi poprawnymi — będziesz Królową Mglistych Snów? — pytam przejętym głosem, a wzrok przesuwa się z pięknego, gwieździstego króla na Mary, która teraz nie wygląda już jak Mary. Teraz otacza ją wszystko to, co najpiękniejsze w nocnym niebie. I jeszcze to hipnotyzujące, pełznące po jej skórze światło… Próbuję je złapać, nim orientuję się, co robię. Palce dotykają miękkiego policzka, ale światełko się wymyka. Efekty: kadzidło psychozielności: 2/5 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Mary Wood
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
Przeciągłe mruknięcie nie wróży niczego dobrego. Mary mruży czujnie oczy, ale nie odzywa się, bo już wie, że po jakikolwiek oręż nie sięgnie, tę bitwę przegrała. Impreza się odbędzie i czy tego chce, czy nie - będzie z przepychem. Swoją drogą - dlaczego tak bardzo się opiera? Co nie podoba jej się w idei wielkiego przyjęcia? Czy to sam fakt wyprawiania imprezy, a może świadomość, że jej gośćmi będą głównie znajomi Iry i przypadkowo znajdujący się w klubie ludzie? Nagle powieki dziewczyny rozwierają się szeroko w zdumieniu, ale i ekscytacji. Spełnienie marzeń, odkrywanie świata okazuje się być nagle na wyciągnięcie ręki. Boston i Salem to jeszcze nie świat, ale od czegoś trzeba zacząć. Obiecuje sobie, że skorzysta z tuneli, najchętniej już w najbliższych dniach wybierze się na wyprawę na nieznany ląd. Które miasto odwiedzić jako pierwsze? Wielką metropolię, a może miasteczko, które ponoć jest w stu procentach zamieszkałe przez czarowników? Czy ma wielkość tutejszego Deadberry, a może jest nieco większe? Nie daje się ponieść rozważaniom, pozwalając sobie zamknąć dywagacje na półce i wrócić doń, kiedy tylko zostanie sama. Macha jeszcze tylko ręką lekceważąco na to całe kiszenie w porcie. Co ma poradzić, że w otoczeniu szumu wody i zapachu świeżych ryb czuje się najlepiej? Najlepiej, bo nawet jeśli przywodzi na myśl skojarzenie z domem, które rzadko kiedy bywało bezpieczne, czy przyjemne, to nadal wiązało się z ciepłymi ramionami matki i radością z prostych, prozaicznych rzeczy. Ciepło i radość pojawiają się już chwilę później w nieco innych okolicznościach, kiedy zaangażowanie na twarzy Iry - teraz już Słonecznego Księcia - staje się potwierdzeniem na prawdziwość opowieści. To jego spojrzenie sprawia, że utkana na poczekaniu historia staje się rzeczywistością, niepodważalnym faktem. Uśmiecha się z zachwytem w odpowiedzi, bo choć do psychodelicznych światów zdarza jej się często uciekać, to rzadko kiedy w towarzystwie drugiej osoby. Zezuje na wędrującą ku sobie rękę, nie odsuwając się ani odrobinę, nieświęcie przekonana, że każdy ruch może strącić dostrzeżony czar, zupełnie jak naruszenie cienkiej ściany mydlanej banki. W jednej chwili skóra zaczyna płonąć, jakby migoczące tam przed momentem światło chciało pozostawić trwały ślad. Przykłada dłoń do policzka, a raczej do dłoni Iry, który zdaje się próbować coś uchwycić. - Nie chcę zostawać sama. - W cichym głosie Mary - czy raczej Królowej Mglistych Snów - zdaje się wybrzmiewać nadąsany ton. Nie chce teraz myśleć o tym, że niemal całe życie czuła się osamotniona - z matką pracującą na kilka zmian, z ojczymem, przed którym nie dało się bronić, w fotelu samolotu lecącego w nieznane, w ciasnym mieszkaniu w Sonk Road. Teraz nie jest już sama; ma przy sobie Irę, będącym na ten moment jedyną bliską jej osobą. - Będziemy razem, ale i osobno, gdzie tylko dzięki jednemu można znaleźć drugie. W moim sennym królestwie świat złożony jest z gwiazd, a dzięki nim, dzięki znajomości konstelacji, można odnaleźć twoje. - Kiwa wolno głową, jakby wyłącznie przytaczała prastare prawidła, o czym zresztą świadczy drobna zmiana w doborze czasowników. - W twoim królestwie rozświetlasz wszystko własnym blaskiem, pozwalając, by istoty kąpały się w twoich ciepłych promieniach. - Ujmuje jego dłoń, kładąc ją na swojej, aby opuszkami drugiej przesuwać po kolejnych wyciągniętych palcach, jakby od każdego z nich rozciągał się wspomniany promień. - Jak rządzisz swoim królestwem, książę? Co będzie twoim najnowszym dekretem? |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : barmanka w pubie Nine Fine zielarka