First topic message reminder : Hell-Yes Doc Klinika medyczna założona przez neurochirurga pracującego w szpitalu im. Sary Madigan. Doktor van Haarst przyjmuje pacjentów w dość specyficznych porach tj. albo z samego rana, albo późnym wieczorem, w zależności od dnia tygodnia i jest również dostępny „na telefon” (o ile jest akurat w domu, bądź szpitalu... i uda ci się przejść wewnętrznymi przez dwie rejestracje i zespół pielęgniarski). W tym miejscu pomoc otrzymują ludzie o przeróżnym statusie społecznym, zaś opłata od przyjęcia jest stosunkowo niewygórowana. Zdarza się również, że nie jest w ogóle przyjmowana, na przykład w sytuacji, gdy pacjent nie posiada żadnego ubezpieczenia i/lub zasobów pieniężnych. Gabinet wielokrotnie był dofinansowany przez darczyńców przychylnych inicjatywie leczenia tych, których nie stać na konsultacje lekarskie. Finansami opiekują się mądrzejsze, szkolone kierunkowo głowy, a sam Leander van Haarst zajmuje się wyłącznie przeprowadzaniem procedur medycznych, nie zaś prowadzeniem ksiąg rachunkowych. Gabinet składa się z jednego pomieszczenia oraz przejścia na zaplecze. Po wejściu do gabinetu w oczy rzuca się stół znany z sal chirurgicznych, który niejeden proceder wyjmowania kul postrzałowych już widział. Na stanie znajdują się także gabloty ze środkami do dezynfekcji, opatrunkami i najczęściej używanymi lekami. Pod jedną ze ścian stoi biurko oraz całkiem spora metalowa szafa pełna odręcznie uzupełnianych papierowych kart medycznych. Zaplecze wypełnione jest regałami, osprzętem specjalistycznym i dużą przemysłową lodówką, w której można znaleźć leki wyjątkowo wrażliwe na temperaturę. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
A niech i by zaczęła rodzić po usłyszeniu ceny. Obeszłoby się przynajmniej bez USG i tego całego pierdolenia, sami byśmy zobaczyli od razu czy dzieciak zdrowy, czy jakiś niedorobiony. Jeśli mój to dorobiony na pewno, więc przy okazji test na ojcostwo by był. W zasadzie to na chuj ja się usrałem na to badanie? Przecież ona naprawdę zaraz rodzi, co nam to teraz da, że się zbada? Ale no… Przydałyby się jakieś wyniki krwi czy coś, żeby smark wyszedł silny i zdrowy. Jak już ma przyjść na świat, to serio, lepiej, żeby nie był chorowity, bo to jest straszne utrapienie. Wiem z historii ojca i macoch, a i z własnych obserwacji też. W rodzinnej chacie co chwilę pojawiało się jakieś nowe dziecko, jakby je ojciec na loterii wygrywał. O Aradio, no co ona mi tu wmawia?! Jasne, że jej słucham! Na pewno mi tego nie mówiła! Albo wybrała se zajebisty moment, jak akurat byłem naćpany, wtedy to jej wina, że nie pamiętam. Wydawał się kompetentny, pierdu, pierdu, dla niej to każdy by wyglądał na kompetentnego, o ile potrafiłby wyartykułować „za darmo”. Czy tam, nie wiem, za pół ceny. Bo jeśli lekarz nie chce pieniędzy, to kurwa, coś jest nie tak. — Ja pierdolę, jesteś w zaawansowanej ciąży, po prostu przestań pracować. — Czy to nie oczywiste? Kto chodzi do fizycznej roboty w takim stanie? Co do chuja, w ogóle, to jakaś nowa atrakcja baru? Kelnerka w ciąży? Co za chore pojeby się na to godzą? Najprostsze rozwiązanie puchnących nóg rozmywa się szybko pod kolejnymi pytaniami, które piętrzą się już w mojej głowie, kiedy Dolly zaczyna beztrosko sobie konwersować z moim Leandrem. Albo jego klonem. A może po prostu mam zwidy? Co on, u licha, tutaj robi? Ha. Wygląda na równie zaskoczonego moim widokiem, co ja jego. Zaraz, zaraz. Droga asystentko? D R O G A? Moje oczy samoistnie się mrużą w reakcji na tę wylewność, kiedy zerkam to na niego, to na nią. Mówiła, że co, że opatrywał kogoś w tej jej knajpie? Co jest, kurwa, z tą pieszczotliwością? — A ze mną się nie przywitasz? — Unoszę brew, wbijając pełne wyrzutu spojrzenie w Leandra. Gdzie mój buziak? Nie przyznaje się do mnie, bo nie ubrałem się w damskie ciuszki? To dlatego? Czemu jej powiedział przurocze (zajebię go) „dzień dobry”, a mi ani słowa? Oczywiście, że sam nie odnotowałem braku przywitania ze swojej strony, choć „co do chuja” można przecież za takowe z powodzeniem uznać. Nieważne. Powinien dać mi buziaka i tyle. — Mhm. — Ta, moja znajoma. I na tym poprzestańmy. — Wsparcie moralne — odbąkuję, uzasadniając swoją obecność tutaj, mając nadzieję, że to wystarczy Dolly za sygnał, by nie wypaliła niczego w stylu „przyszłam z tatusiem maleństwa”, tylko w tym swoim ulicznym dialekcie. Co? Nie powiedziała, że potrzebuje USG? To na co właściwie się z nim ugadywała? Zajrzeć mogę. Słucham? — Chciałeś powiedzieć „spojrzeć”. — Kobiety ojczulka częściej były w ciąży niż w stanie przeciętnego człowieka o zdrowym umyśle, więc miałem szansę się przekonać, że standardowe badanie płodu nie zawiera żadnego zaglądania. Staję sobie przy krześle, na którym usiadła Dolly i skubię z niezadowoleniem rękawy bluzki na skrzyżowanych ramionach. Z braku laku rozglądam się po pomieszczeniu, a rozpoczęty wywiad Leandra wpada jednym uchem. Chcąc zająć palce czymś innym, unoszę sobie leżące na stalowym stole narzędzia. Coś… Jakieś uczucie… Kiedy tak patrzę na te ściany, sprzęty, czuję ten charakterystyczny zapach i widzę Leandra w tym wydaniu, słyszę jego lekarską gadaninę… Wspomnienia same cisną się pod powieki. Wszystko wyglądało podobnie, kiedy pierwszy raz się poznaliśmy, prawda? Odkładam narzędzia i znów krzyżuję ramiona, przechadzając się z powrotem bliżej krzesła. Co to w ogóle za klinika? Jest taka późna godzina, a poza Leą nie ma tu chyba żadnej innej żywej duszy. — Pracujesz tu? — pytam go bezpośrednio, gdzieś między odpowiedziami Dolly. — Nie widzę tu sprzętu do USG, nie tracimy przypadkiem czasu? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Dorothy Brown
PŻ : 122
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
TALENTY : 17
- Ja mam przestać pracować?! Ja?! A z czego ja opłacę czynsz, mądralo? Jedzenie? Gacie? Kiecę na taki wielki balon jaki mam? Tera tego nawet nie zaiwanię! - tak się zirytowałam, że gdyby nie to, że już zasadniczo wchodziliśmy, to aż bym zaćmiła szluga. Albo nie. Nie wiem czy fajki mi się nie skończyły. I pewnie aż bym się popłakała z tego powodu. Ale byłam wkurzona, co na szczęście zara mi minęło, bo się ucieszyłam, że idziemy do doktorka, do którego chciałam i wyszło na moje. No, mówiłam że swój chłop. Doktorek od razu wyhaczył żart. Ale na zadane przez doktorka pytanie aż spojrzałam na Irę, ciekawa odpowiedzi. Jak przyszedł, to się do mnie przyznał, ale na ile się przyzna, to już inna bajka. Byłam ciekawa czy facet pomyślał, że jestem siostrą i zastanawiało mnie, czy bracia często z siorkami łażą w takich sytuacjach. Sama byłam przekonana, że z reguły jak baba przychodziła z chłopem na takie badanie dziecka, to tenże facet był faterem, a nie krewnym kobiety. Jak ojca dla dziecka nie było, bo siedział w kiciu, zmył się albo zawinął z tego świata, to słyszałam, że często ciężarne łaziły raczej same lub z krewniaczkami. U mnie tak wyszło, że też przyszłam z ojcem dziecka, ale to był w końcu mój pierwszy raz, trzeba lecieć z klasyką. Choć wątpię, że będę mieć kolejne klajniaki. Nie stać mnie. Chyba że kolejnego fatrowskiego będzie stać, wtedy to co innego. No, a że czego by nie mówić, trochę podobni byliśmy, przynajmniej tak słyszałam od takiego Waltera, który kiedyś nas przypadkowo zobaczył z oddali i który uchodził czasem za geniusza, czasem za ekscentryka, a czasem za miejscowego przygłupa, byłam ciekawa dedukcji doktorka. - Słuchaj, to mój pierwszy raz, też nie wiedziałam, że jest potrzebne - stwierdziłam, wzruszając ramionami. Inna sprawa, że bez nacisków Iry pewnie poszłabym do szpitala po to, by dziecko ze mnie wyjęli i puścili do domu. Przeszliśmy do sali, gdzie od razu klapłam na wskazanym miejscu, wzdychając z ulgą. Miałam nadzieję, że skoro już usiadłam, nie zachce mi się za szybko sikać, bo myśl o wstawaniu i szukaniu sracza wcale mi się nie uśmiechała. Nie wiedziałam, że bachory w bebzonach sikają drugie razy tyle. A niby nie jem dwa razy więcej, choć to raczej wina braku hajsu i możliwości uciekania ze skradzionym żarciem. Na pytania łapiducha odpowiadałam z reguły pojedynczymi słówkami, więc szło szybko. Nie było czego wywlekać. Aczkolwiek przy ostatnim pytaniu nie wytrzymałam. - Tylko na frajerów - powiedziałam poważnie, by zaraz się zaśmiać. Zerknęłam przy tym na Irę, czy chociaż się uśmiechnął, bo był jakiś rozdrażniony, jakby przejął ode mnie część bujań na huśtawce nastrojów czy coś. - Ej, na tym sprzęcie można sprawdzić płeć, nie? - spytałam i by fatera mojego klajniaka trochę zagadać, może rozczulić, nie wiem kurwa, rzuciłam tym razem do niego: - Wolałbyś chłopca czy dziewczynkę? Powinien trochę wrzucić na luz. Jeszcze nie rodzę. Chyba. |
Wiek : 22
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : złodziejka, dorywczo tancerka w klubie
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Leander nawet nie oderwał wzroku od karty papieru zadrukowanej rubryczkami i opisami, chociaż na uwagę Iry kącik jego ust wygiął się ku górze. – Nie sądziłem, że chcesz się przywitać z kimś tak podejrzanym – wypalił chwilę później, dając jednocześnie znak, że jednak co nieco podsłuchał. Jednocześnie wreszcie spojrzał na niego znad opuszczonych okularów, jak gdyby czegoś oczekiwał. Jeżeli Ira do niego nie podejdzie, przyjdzie mu obejść się smakiem. Skoro już padło potwierdzenie tego, że Dorothy jest jego „znajomą”, można było witać się z Maleństwem tak, jak to zwykle mieli w zwyczaju. Przy „normalnej” pacjentce pewnie nawet by na niego nie spoglądał, co by komuś nie przyszło do głowy pomyślenie sobie o tym i o tamtym. Po przywitaniu lub też jego braku praca nad kartą się rozpoczęła. Rubryczki powoli wypełniały się całkiem mało lekarskim charakterem pisma Leandra. Zawiesiwszy pióro nad zanotowanym właśnie wiekiem panny Brown, zacmokał krótko. – Ziemniaki i kartofle – zripostował, bo czy miał „zajrzeć” czy „spojrzeć” to wszystko i tak sprowadzało się do jednej czynności. Przecież nie położy jej zaraz na krześle ginekologicznym i nie zacznie jej grzebać w macicy. Jeszcze znalazłby tam więcej, niżby sobie życzył… No i nie miał krzesła, ale może Ira chciałby pomóc w odpowiednim ustawianiu pacjentki, skoro już był tym „wsparciem moralnym”? Podczas robienia notatek Leander nie wydawał się szczególnie przerażony faktem, iż kobieta w tak zaawansowanej ciąży nie miała jeszcze wykonanego ani jednego usg. Po pierwsze, było mu to absolutnie obojętne, bo czy dziecko urodzi się niepełnosprawne, czy też nie, to już nie jego zmartwienie, a po drugie to znał przecież realia, w których przyszło im żyć. Zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby nie ta nieboska interwencja, Dorothy mogłaby rzeczywiście obejrzeć szpital dopiero po odejściu wód. Koniec wypisywania zakończył się nietypowym żartem, który wcale nie był dziwniejszy niż te, które słyszał już w tym gabinecie. Leander nie zaczął się śmiać – wszak musiał zachować pewien profesjonalizm – ale fakt, że zdołał się uśmiechnąć i tak zdradzał pewną nieformalność wywiadu lekarskiego. Nie wpisał uczulenia na frajerów do karty pacjenta. – Można – potwierdził, zachęcając Dolly do wyciągnięcia mu niemu ramienia. – I tak, nie posiadam tutaj sprzętu do usg. Zrobimy je w szpitalu razem z ginekologiem. Jakiś na pewno się znajdzie. Godna podziwu nadzieja dla należytej obsady dyżurki. – Zaś co do straty czasu… jeśli takie jest twoje życzenie, to zabierz swoją znajomą do miejsca, w którym znajdziesz czynne usg. Gwarantuję ci, że procedurę również rozpocznie wywiad medyczny, standardowe pytania i krótkie badanie. A może nawet i długie, bo niewielu specjalistów chciałoby podpinać taką babę do maszyny, co to nawet morfologii nie ogarnęła. Przy okazji pomyślał sobie też, że pytanie Lebovitza o to, jaką płeć dziecka by wolał, jest dość nietypowe, ale nie bardziej, niż widywanie go w różowych sukienkach. To po prostu ryzyko przebywania w jego towarzystwie. Musiał być matką kwoką wszystkich przedsięwzięć. – Zmierzę ci ciśnienie, postaraj się nic nie mówić przez chwilę. – Zwrócił się do pacjentki, przytrzymując dwa palce na wewnętrznej stronie jej ręki, tuż pod zgięciem łokciowym. – Pressuromens Przez moment skupiał się na zaklęciu, aby zanotować prawidłowy odczyt. Kilka sekund później bez pytania ukłuł Dorothy w serdeczny palec maleńką igłą wysuniętą z niewielkiego urządzenia trzymanego w dłoni. Zebrał kroplę krwi na pasek i wsunął we właściwe miejsce. Nie mógł zrobić jej morfologii u Madigan bez podlizywania się laboratorium (a na to van Haarst najwidoczniej nie miał nastroju), więc musieli zadowolić się tym, co mieli dostępne na miejscu. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Stwórca
The member 'Leander van Haarst' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 88 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Nie sądził, że chcę się przywitać z kimś tak podejrzanym. A ładnie to tak podsłuchiwać? Niech sobie nie myśli, że zobaczy jakąś skruchę. To wszystko jest w chuj podejrzane. Niewielka klinika otwarta do godzin nocnych, świadcząca usługi za darmo? Błagam. Nie urodziłem się wczoraj. Przecież tu ewidentnie muszą się kręcić jakieś szemrane interesy, jakby to, że jesteśmy na Sonk Road nie było wystarczającym dowodem. W co on się uwikłał? Nie odpowiedział, czy tu pracuje, no ale to przecież oczywiste — siedzi za biurkiem w tym jebanym kitlu i to on nas przyjął. Ale poza nim nie ma nikogo innego. Inni pracownicy mieli poranną zmianę, czy to dziwne miejsce jest otwarte tylko nocą? Bo są inni pracownicy, prawda? To o tym mówił, kiedy wspominał, że musi mieć przede mną sekrety? Siedzi w jakimś podziemnym szambie i nie chce mnie w to wciągać? Będziemy musieli sobie porozmawiać. Na razie zapominam o podejrzliwości i nawale pytań, bo Lea zerka na mnie w ten swój seksowny, znaczący sposób, a ja od razu mięknę. Oczywiście, że grzecznie podchodzę, by dać mu szansę na odpowiednie przywitanie. Nie zastanawiam się w zasadzie nad tym, jak przyjmie to Dolly — bzykaliśmy się u mnie, widziała tęczową flagę i kolekcję kolorowych kutasów na półce, raczej mogła wyciągnąć swoje wnioski. Przez chwilę nie rozumiem połowy z tego, co oni mówią. Ta, że też nie wiedziała, że jest potrzebne (co? USG? A kto jeszcze nie wiedział? Przecież nie ja), ten o ziemniakach i kartoflach (???), a potem znów wszystko wraca do względnej normy i obydwoje nagle zaczynają mówić mniej więcej z sensem. Późna godzina — właśnie dlatego kutwa lekarze nie powinni przyjmować po nocach. I jeszcze się mnie pyta, czy wolałbym chłopca czy dziewczynkę. Serio? Zerkam kontrolnie na Leandra, ale nie wydaje się wzruszony pytaniem. Chyba się niczego nie domyśla. Nagle te groźby o tym, jak to pozabijałby każdego, kto mnie tknął, rozbrzmiewają mi w uszach. Przypuszczał w ogóle, że zabawiam się z kobietami? W jego zdziadziałych oczach pewnie sprawa była jasna — daję mu dupy, to jestem pedałem i mi nie staje na widok cycków. Dopiero co mu zrobiłem rewolucję we łbie rozmowami o mini, a teraz jeszcze by się biedny znów pogubił. Nie będzie musiał, jeśli Dolly niczego nie wygada. Kurwa, gdybym wiedział, że spotkamy Leandra, to bym jej przecież powiedział wcześniej, by nie puściła pary z ust. Może uda nam się zostać na chwilę samym, zanim coś wypapla. — A co za różnica? — odpowiadam pytaniem, bo to przecież jedyne słuszne, co może paść z moich ust. Czy ja wyglądam, jakby płeć miała dla mnie jakiekolwiek znaczenie? — Jak dla mnie to może być i obojniakiem. — Nawet lepiej. Lea wyjaśnia, że pojedziemy do szpitala. Okej, skąd miałem wiedzieć, że to jest opcja? Jeny. Mam ochotę mu powiedzieć, żeby się tak nie spinał, ale oczywiście tego nie zrobię. Jestem mądrzejszy niż tydzień czy dwa tygodnie temu. — Nie mówię, że wywiad jest stratą czasu, nie wiedziałem, że możesz użyć szpitalnego USG — tłumaczę więc cierpliwie, choć może nieopatrznie wywracam przy tym oczyma. Ups. — Możemy jechać od razu? Masz tu jakiegoś szefa, który pilnuje, gdzie jesteś, czy możesz się urwać? Moje oczy na moment uciekają do kropelki krwi i krzywię się nieznacznie. Mdłości brak, ale nawet ta mała ilość nagle wzbudza jakiś… niesmak. Może to jakaś choroba? Nigdy wcześniej przecież nie reagowałem tak na krew. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Dorothy Brown
PŻ : 122
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
TALENTY : 17
Łapiduch mówiący do Iry, że nie wiedział, czy chce się witać z kimś tak podejrzanym? A wcześniej Ira upominający się o przywitanie? Czyżby... - Znacie się? - musiałam spytać nie ukrywając zdziwienia, jaki ten świat mały. - I nie powiedziałeś mi, że znasz jakiegokolwiek doktorka? - że tego konkretnego to mogłam zrozumieć, mógł nie wpaść na to, że ja na niego wpadłam w pracy. Ale że nie powiedział, że zna jakiegokolwiek... - Jakbym wiedziała to przecież kontrolę pewnie dałoby się załatwić nawet na bibie - to na pewno było tak proste, nie zakładałam innej opcji. Zamiast jakiejś dziwnej spiny panowie (albo państwo, jakby Ira akurat był Iris) by się rozluźnili, ja bym zapaliła fajeczkę, może jakieś towarzystwo by z nami świętowało zbliżające się narodziny. Nie wiem, czy badanie byłoby wykonane dobrze, ale z pewnością atmosfera byłaby bycza. Spokój łapiducha sprawił, że założyłam, że dobrze myślałam, że nie ma co panikować z badaniem. Lebovitz chyba jednak niepotrzebnie mnie straszył. Zresztą w najgorszym razie się okaże, że to naprawdę bliźniaki i będę musiała rodzić dwa razy dłużej, nic z tym przecież obecnie nie zrobię. Gdy Leander dał znak, wyciągnęłam ramię, by mógł badać mnie jakimś sprzętem. Nie zwracałam w sumie za bardzo uwagi co robi. - To będzie drogie? - zapytałam niepewnie. Wiedziałam, że Ira raczej mnie nie zostawi samej z kosztami, ale i tak nie chciałam, by wydawał na coś, na co nie trzeba, czyli w tym wypadku USG, no bo przecież nic nie poradzimy na to, jakie się urodzi. A wydatki i tak go czekają, gdy klajniak wyjdzie na wolność. - No nie, znowu? - jękłam słysząc, że miałabym znowu przechodzić przez te pytania, gdybyśmy poszli gdzie indziej. I może to nic takiego, ale kurwa, ja naprawdę nie chciałam tyle czasu siedzieć i się martwić, jak szybko zachce mi się sikać. - Obojco? Ira, kurwa, czy ty chcesz, żeby się wyśmiewali w szkole z naszego dziecka?! - spytałam oburzona, a zarazem ze łzami w oczach, bo zachciało mi się nagle ryczeć, gdy pomyślałam, że to nasze niechciane maleństwo będzie jakimś mutantem. Nie wiedziałam, co znaczyło słowo, które chłopak powiedział, ale zakładałam, że to była jakaś magiczna choroba, bo wcześniej tego słowa nie słyszałam. Gdy doktorek kazał mi się zamknąć. to się zamknęłam. Jednak syknęłam zaskoczona, gdy mnie ukłuł. - Za co? - spytałam niezadowolona. Oni mieli swój moment wyrażania takowego, teraz była moja kolej. To ja miałam gówniarza w brzuchu, więc wręcz prawo do niezadowolenia mi przysługiwało! Gdy wydawało mi się, że mogę się już odezwać, rzuciłam: - Jeśli mamy gdziekolwiek jechać, muszę najpierw do sracza. |
Wiek : 22
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : złodziejka, dorywczo tancerka w klubie
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
Odpowiednie przywitanie doczekało się odpowiedniego przyjęcia, włącznie z bardzo zawłaszczającym wepchnięciem języka do ust. Nie trwało to długo, ledwie kilka sekund, a potem jego Maleństwo było już wolne i mogło dalej zadawać te swoje głupiutkie pytania… oraz tłumaczyć się Dorothy z tej niechęci do zaprowadzenia go do swojego ulubionego lekarza. Oj Leander zamierzał nadstawić uszy, aby przypadkiem nie uronić ledwie słówka z tych wyjaśnień. – Nie. Przyszłaś do tego gabinetu, więc biorę to na siebie. – Nie robił przysług, to nie w jego stylu, a jednak zdecydował się zrobić dla Dorothy coś, czym zazwyczaj by się nie kłopotał. Ciąża to nie przeziębienie, ani tym bardziej nie stan, którym zwykle zajmuje się neurologia, więc na pewno nie czynił tego z ciekawości. Nie zamierzał ułatwiać rozgryzienia tej zagadki. – Jakieś bóle głowy, kręgosłupa, nadgarstka? Drgawki? – Dopytał jeszcze, bo takie objawy mogłyby trochę ułatwić mu wkrętkę na usg. Wtedy przynajmniej mógłby zrobić to całkiem legalnie i to nawet bez włażenia w dupę jakiemuś ginekologowi. Wyjątkowo kusząca możliwość. Dyskusja dotycząca płci się nie kończyła, co pozwoliło dokończyć wywiad lekarski i odłożyć kartę Dolly na miejsce. Zalecenia pozostały niewypowiedziane. Miały paść, ale kiedy Leander skupił wzrok na Irze, z jego miny szybko wyczytał odpowiedź, której poszukiwał – to nie było przejęzyczenie. Ale jak to „ich” dziecko? – Hah… hahaha – Spróbował się powstrzymać, ale nie dał rady. Jego lodowaty spokój rozpadł się na kawałeczki. Dłoń uderzyła w udo lekarza, kiedy przygiął się lekko w rozbawieniu. Spontaniczny śmiech wreszcie przydał jego twarzy odrobinę realizmu, deformując skórę wokół przymkniętych na moment oczu siateczką zmarszczek mimicznych. – Jeszcze powiedzcie, że to było poczęcie wiatropylne. – Dodał tonem, który był nieco zbyt wyzywający, aby można było uznać, że uwierzy teraz w jakiekolwiek wytłumaczenia tej dwójki, a jednak wcale nie eksplodował gniewem, wprost przeciwnie, uśmiał się prawie do łez. Tylko co tak naprawdę było gorsze? Ciężko było mu trafić paskiem do glukometru, kiedy tak rozmawiali w tle. Profesjonalizm szlag trafił już dawno temu. Przynajmniej nie musiał już udawać, że wcale nie uśmiecha się głupio pod nosem. Z tej Dorothy to była niezła aparatka, to musiał jej przyznać. – Idź do sracza – polecił Dolly, bo odczyt sensorów był jasny i klarowny – cukier miała w porządku. Nawet tego nie zapisywał, zamiast tego sprzątając pobieżnie papiery rozwalone na biurku i krzesło, które zajmowała pacjentka. Leander zerknął na Irę z ukosa. Jego twarz zdobił nieznaczny półuśmiech, którego zdecydowanie nie powinno tam być. Czy znowu coś knuł? Jeśli tak, to najwidoczniej nie zamierzał się wysypać. Tym razem doskonale panował nad głosem. – Jestem pewien, że nie będzie miał nic przeciwko temu, żebym dzisiaj skończył wcześniej. – Odpowiedział na pytanie i zdejmując fartuch lekarski, przerzucił go przez oparcie krzesła, aby wymienić go na marynarkę. Zarzuciwszy ją na plecy, poklepał się po lewym boku, znajdując klucze do gabinetu. – Ty płacisz za taksówkę. – Zarządził, wskazując na akrobatę srebrnym kluczem. – Nie będę sprawdzał, czy mamusia zasika mi tylne siedzenie. |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Dolly pyta, czy się znamy, a ja mam ochotę odpowiedzieć pytaniem. Jego język w mojej buzi nie jest dość wymowny? Możemy powtórzyć, jeśli przeoczyła… Potem, Ira, potem. Co poradzę, że potrzeba było zaledwie kilka sekund, żebym wcale nie chciał się odsuwać i przerywać? Ale nie, trzeba być odpowiedzialnym i zbadać dziecko niespodziankę. Dorosłe życie ssie. — Lea to mój facet — odpowiadam ostatecznie, żeby nie było wątpliwości. A czemu nie powiedziałem, że znam lekarza, to się tłumaczyć nie zamierzam. To przecież oczywiste, miałem zabrać ją do ginekologa, a to ginekolog nie jest. Nie doceniłem jej po prostu i nie pomyślałem, że zaciągnie nas do byle jakiego lekarza. Wiem, że ten tutaj byle jaki nie jest, ale przecież nie zna się szczególnie na płodach. Ile może pamiętać podstaw z tych swoich skomplikowanych studiów, które miał całe wieki temu? Jednak coś innego interesuje mnie znacznie bardziej. — Jakiej bibie? — dopytuję, mrużąc nieświadomie oczy. Widzieli się na jakiejś imprezie? Zerkam kontrolnie na Leandra. Co to za impreza? Co na niej robił? Nie jest przecież imprezowym typem, jest za stary na takie wygibasy i… I no, zdecydowanie nie widzę go balującego na parkiecie. Po co tam był? Z kim? Dalsza część pytań Dolly przemyka mi koło uszu, bo w mojej głowie rozgrywają się już niestworzone historie, które sprawiają, że cały wchodzę w stan napięcia i mam ochotę dorwać się Leandrowi do krtani. Jakiej, kurwa, bibie? Ale nagle padają słowa, które nie tylko z łatwością odnajdują drogę do moich uszu, ale jeszcze w nich wyjątkowo długo zostają, wywołując głuchy pisk. Wbijam w Dolly przerażone i niedowierzające spojrzenie. Naprawdę to powiedziała? Nagły przypływ stresu ściska żołądek, a ja zupełnie odruchowo robię krok dalej od Leandra, a bliżej Dolly. Ja sobie jakoś poradzę, ale niech tylko spróbuje tknąć ją i to małe, problematyczne gówno, które się w niej zalęgło. Do moich uszu dociera śmiech. Huh? Patrzę na Leandra w dezorientacji, próbując rozróżnić, czy to szczere rozbawienie, czy śmiech szaleńca, który zaraz sięgnie po nóż. Rzadko się śmieje, ale wiem przecież, kiedy ten śmiech jest niebezpieczny. Zwykle nie pozostawia złudzeń. A tym razem… Wręcz otoczenie wokół niego pojaśniało. Bez jaj. Ten chuj naprawdę się z tego śmieje. Poczęcie wiatro- CZEMU CIĘ TO BAWI?! Strach w sekundę zmienia się w ciche wkurwienie i narastającą śmiertelną obrazę, ale rozsądnie milczę i tylko krzyżuję ręce z obrażoną miną. Lepiej w tę stronę, niż żeby miał się wściec. Chuj wie, jeszcze wszystko może się zmienić. — Idź — potwierdzam, kiedy Dolly obwieszcza swoje potrzeby. Dobrze, niech lepiej wyjdzie, wolę się upewnić, że reakcja Lei nie jest tylko jakimś dziwnym odchyłem, który zaraz przerodzi się w coś niebezpiecznego. Nie wygląda na to. Obserwuję z tym samym naburmuszeniem, jak zmienia ubranie i wodzę za nim czujnym wzrokiem, naturalnie zaraz wywracając oczyma, kiedy mówi o taksówce. No pewnie, za wszystko przecież zawsze ja płacę. Stary sknera. Też sobie wybrałem. Mógłbym mieć sponsora, a o, prędzej ja będę sponsorować go, niż się doczekam jakiegoś paskudnie drogiego i zupełnie niepotrzebnego prezentu. Mam ochotę zapytać go, co jest takie śmieszne, ale też upewnić się czy nie jest zły. I czemu w zasadzie nie jest zły. Ale znów coś mnie powstrzymuje. Dyskusje z Leandrem mogą przybrać różny obrót, a musimy skończyć to, po co tu przyjechaliśmy. — Pocałuj mnie. — Wymagany dowód ostateczny na to, że wszystko jest w porządku. A po tym możemy jechać do tego cholernego szpitala. Przechodzimy do gabinetów diagnostycznych w Madigan ⭢ |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Leander van Haarst
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 168
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 9
25/06/1985 Ciche tykanie zegara synchronizowało się z regularnym drapaniem piórem po kartce papieru. Uzupełnianie zaległych kart pacjentów było robotą żmudną i nikomu niepotrzebną. Połowa z nich nie bez powodu pozostawała pusta, a niektóre zawierały wyłącznie fikcyjne imiona i nazwiska. Większość jeszcze kojarzyła się Leandrowi z odpowiednimi twarzami, a inne… cóż, on też był tylko człowiekiem. Pamięć czasami zawodziła, ale najwidoczniej tylko biednego pana doktora. Inspektorzy za to pamiętali wszystko zdecydowanie zbyt dobrze i Leander żył w przekonaniu graniczącym z pewnością, że zajrzą w te pieprzone metryczki i sprawdzą przynajmniej to, czy rzeczywiście je prowadził. Wolałby nie, ale czasami nie można było grymasić i marszczyć noska na dodatkowe obowiązki, zwłaszcza gdy nie posiadało się pracowników, którzy mogliby wykonywać za ciebie część roboty. Klinika była niewielka i popularna w dość wąskim gronie odbiorców – tych, którzy (w większości) zamieszkiwali na nizinach społecznych. Tacy ludzie nieczęsto garnęli się do pracy wymagającej wiedzy i dokładności. Na Sonk sprawy zazwyczaj załatwiało się inaczej, niż wypisując nikomu niepotrzebne tabelki. Leander spontanicznie zatęsknił za tymi czasami – momentami, w których nie musiał się martwić utrzymaniem tego przybytku. Czarne myśli przebiegały pod kopułą jego umysłu niemalże mimochodem, ale nie pozostawiały po sobie większego śladu. Wiedział, że wyolbrzymia. Darczyńcy niejeden już raz udowodnili, że są w stanie utrzymać to miejsce nawet i bez jego osobistego wkładu finansowego, ale i tak zdarzały się van Haarstowi chwile zwątpienia. Odłożył na moment pióro i prostując rękę, spróbował rozluźnić nadgarstek. Nie powinien brać się za to w dzień operacyjny. Ból odczuwalny podczas ściskania narzędzia do pisania był rzeczą, za którą nie pragnął tęsknić, ale nie mógł wycofać się ze swojego założenia. Jeżeli nie zrobi tego dzisiaj, nie zmusi się żeby zając się tym później. Odchylając się na moment w fotelu poczuł jak powieki same zaczynają mu opadać, nie tylko za sprawą chęci ucieczki od silnego światła padającego spod sufitu. Przemęczenie dokuczało mu coraz bardziej, a Leander nie był przecież najmłodszy. Odczuwał wpływ swojego stylu życia nie tylko w obszarze zawodowym, ale to właśnie w tym zakresie był on najbardziej uciążliwy. Przechylił się do przodu, aby wrócić do właściwej pozycji. Drżąca dłoń opadła mu na powieki, rozmasowała napięte mięśnie, zadrapała skórę pokrytą zarostem. Pozwoliła mu wstać, zagotować wodę w czajniku, zaparzyć mocnej, czarnej kawy tylko po to, aby przynajmniej na chwile mógł pomyśleć całkowicie trzeźwo. I właśnie w tym przejawie trzeźwości wpierdolił karty z powrotem tam, gdzie ich miejsce. Zadecydował, że czas najwyższy wziąć się za prawdziwą pracę. Co to miało oznaczać? Sam jeszcze nie wiedział, gdy krzątał się po swoim skromnym zapleczu, sprawdzając stany magazynowe opatrunków i eliksirów. Wziął w dłonie specyfik od Lorraine, wahając się przez moment. Ostatecznie kawa doczekała się takiej „śmietanki” z fortunaflu. Musiał gdzieś zanotować, jak głupi był to pomysł. Smakowało paskudnie, ale nie zaprzeczyłby temu, że stawiało na nogi. Ostatecznie wnioski z obserwacji wyciągnął takie, jak zawsze – wszystkiego cały czas było za mało. Za mało bandaży, środków do dezynfekcji, leków przeciwgorączkowych i przeciwbólowych. Nie miał czasu, aby osobiście o wszystkim pamiętać i robić eliksiry regularnie, albo łazić za ludźmi i uśmierzać ich bóle zaklęciami. Po tym wszystkim to pentakl by mu chyba eksplodował. Układał plany, aby dosłownie kwadrans później wszystko znowu szlag trafił. Rozłożywszy się na zapleczu ze swoim złotym kociołkiem, już brał się za preparowanie składników. Skończył odpisując na listy Asheny i z głośnym westchnieniem odrzucił dotychczasowe dodatki do wywarów na rzecz soku z oślego kopyta – antidotum na trawiastą grypę. Co zabawne, jeszcze nie zdarzyło mu się go wykonywać, ale to nie może być przecież aż tak trudne, prawda? Tej myśli się trzymał, gdy zaglądał do swojej księgi podpowiedzi z namazanymi na brzegach kartek wskazówkami spisanymi lata temu. Jego zdolności alchemiczne nigdy nie były specjalnie rozwinięte, jeżeli chodziło o praktykę, ale Leander od zawsze był bardziej teoretykiem w tej dziedzinie. Wolne myśli i wskazówki zawsze mogły okazać się niewiele warte. Na szczęście przy tym wywarze to całkiem sensownie się uzewnętrznił, notując sobie drobnym maczkiem „wywar z korzeni imbiru, żeby wypaliło im gardło”. Nie kojarzył, żeby Ash pisała mu coś o bólu w tych okolicach, ale na wszelki wypadek warto było zadbać o odpowiednie odkażenie, prawda? Trawiany iskrzyt z kolei był jego pomysłem. Za dobrze pasował do tego rodzaju leków, tego nie można było mu odmówić. Wpieprzył to wszystko do kociołka, gdy upewnił się, że jego baza eteryczna pozostaje krystalicznie przejrzysta i energicznie mieszając czekał, aż składniki połączą się w jednolitą mieszankę. Dostrzegając, jak eliksir zaczyna wymownie bulgotać, skręcił ogień i przez chwilę utrzymywał temperaturę na tym samym poziomie. Starał się dbać o to, by nic nie ścięło się na dnie kociołka i ostatecznie wszystko to przelał do fiolki. Kiedy ostygnie, przyjrzy się dokładniej swojemu dziełu i zadecyduje, czy to w ogóle się do czegoś nadawało. W tym czasie dopił resztę zimnej już kawy i zabrał się za sprzątanie stanowiska po tychże harcach. Po wszystkim w pomieszczeniu szalenie mocno pachniało imbirem. Otworzył na moment okno, aby przewietrzyć. Przed sobą rozciągnął kolejkę w postaci składników, jakie planował dzisiaj wykorzystać. Wpadnie do Asheny na szybko, poda jej to, co miał podać i wraca do krojenia, mieszania i gotowania dziwacznych substancji. Przecież taka zdechła to wcale nie będzie jakimś ciekawym towarzystwem. Poszłaby spać, a nie uczciwym ludziom dupę zawraca. Sięgając jeszcze raz po list, przeczytał go ponownie, tym razem rozbijając go na części pierwsze. Rykoszet, zatrucie, grypa i wypady astralne. Całkiem dużo tego było, a ciężko było stwierdzić, czy wymieszanie kilku eliksirów nie popieprzy czegoś w ich działaniu. Najlepiej będzie najpierw ją zbadać i może wziąć coś na drogę tak „w razie czego”, gdyby okazało się, że koniecznie potrzebuje wytoczenia silniejszych dział. Wyciągnął torbę lekarską i wrzucił tam antidotum oraz kilka dodatkowych medykamentów, również niemagicznych, upewniając się, że ostatnim razem spakował tam też sterylne skalpele. Jak Ashena padnie na kanapie, to chociaż weźmie sobie z niej coś na drogę – nerki ostatnio są w cenie… no co? Czy on jest jakąś fundacją charytatywną? Jak zeżarła, to niech da coś od siebie. Względny porządek musiał wystarczyć. Nawet nie pamiętał, gdzie włożył list i prawdopodobnie będzie przeklinał, gdy już odkryje, że przykleił się do wewnętrznej strony kociołka, czyniąc ewidentny zamach na kolejne wytwory początkującego eleksirowara. Użyte: fortunaflu, złoty kociołek. ANTIDOTUM NA TRAWIASTĄ GRYPĘ st. 20 | do wyrzucenia: 10 Katalizator: trawiany iskrzyst Surowiec: sok z oślego kopyta Baza: wywar z korzeni imbiru | zt |
Wiek : 40
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : Neurochirurg, odtruwacz, lekarz podziemny
Stwórca
The member 'Leander van Haarst' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 22 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty