Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
First topic message reminder : POKÓJ DZIENNY Salon jest najprawdopodobniej najbardziej zagraconym pomieszczeniem w całym mieszkaniu. To tu ladują rzeczy zupełnie niepotrzebne, wciskane są do szafy, czy komody- zapominane i niechciane. Pokój jest zapełniony bibelotami, a jego największa atrakcją jest wygodna kanapa, stolik kawiarniany i gramofon, z którego sączy się na ogół muzyka. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Żałował, ze zdecydował się nie palić w mieszkaniu. Nie chodziło nawet o kondycje ścian, sufitu czy firanek. Chodziło o kondycje jego płuc. Zwykle palił półtorej paczki dziennie. Gdyby zdecydował się robić to również w mieszkaniu, półtorej zmieniłyby się dwie z hakiem. Złamał swoje własne zasady. otworzył okno i wypalił dwa papierosy, zanim wrócił do pani Carter. Nie rozumiał dlaczego, ale jej obecność rzucała na jego barki ciężar napięcia. Nie czuł tego przy innych Gwardzistach - ani przy panu Veirty'm, ani Orlovksym, czy Assalin. Powróciwszy do salonu, lżejszy o dwa marlboro w paczce, ogarnęła go iluzja spokoju. Razem z pierwszym łykiem kawy odrobinę się pogłębiła. Pozwolił pani Carter mówić, on słuchał, choć wiedział, ze zaraz role sie odwrócą. Został mi pan polecony. Chciał zapytać - przez kogo?, ale ciekawość tym razem poskromił. Przytaknął jedynie. Zwykle właśnie tak trafiali do niego zainteresowani demonami - z rekomendacji, sam nigdzie się nie ogłaszał. Nie jest pan o nic oskarżony nie uśpiło jego czujność, ale układ nerwowy nadal pozostał w stanie hibernacji. Pani Carter skończyła mówić, teraz czas, by on się wykazał. - Tym razem szewc bez butów chodzi nie znajduje swojego zastosowania - odwzajemnił niepewnie uśmiech. – Przykładowo w zegarku mam zaklętego Pursona, a w nieśmiertelniku Kumtaela. Oboje to adherenty i zwiększają potencjał. Pierwszy chętnie współpracuje z magią powstania, drugi wspomaga siły witalne. Krótka pauza, by pani Carter mogła oswoić się z pierwszą dawką informacji, choć niespełna minutę później był gotowy, by kontynuować swój monolog. - Zanim zaproszę panią do pracowni i pokaże na - chciał dodać żywym, co nie było dalekie od prawdy, w końcu demony były żywymi istotami – przykładzie, jak wygląda praca zaklinacza i przy okazji wcielę się w rolę przewodnika po kolejnych etapach tego procesu, zacznę od tego, skąd biorą się oleje. Przerwa na łyk kawy – po części po to, by zatrzymać słowotok (pochwycił bakcyla, wiec nie chciał zanudzić na śmierć panią Carter potokiem słów), po części, by nawilżyć gardło. – Zwykle pozyskuje się je ze świeżych a nawet suszonych części roślin, niezależnie czy to liście, kwiaty, nasiona, łodygi, korzenia czy kory. Jak pani już wie, pracuje na etacie, zaklinaniem zajmuje się dorywczo, choć niewykluczone, ze wkrótce to się zmieni – tutaj podarował jej lekki uśmiech. – Przechodząc do sedna, nie zajmuję się pozyskiwaniem roślinnych konsystencji. Od lat zaopatruje się w nie u zaufanego źródła. Pana Walkera, prowadzi zarejestrowaną działalność w Salem. Mogę zostawić na niego namiary. Choć - zawahał się przez chwile – obecnie w mojej skromnej kolekcji... Skromnej, bo - urwał jeden wątek i zaczął drugi, typowy on – często to klienci przesyłają mi oleje. - Pani Carter było jedną z nich, wiec podejrzewał, ze w żadnym razie nie potrzebowała obszerniejszych objaśnień. – Kilka dni temu, bodajże - nie zerknął nawet na kalendarz, był pewny, kiedy odwiedził Samotne Skały , o spotkaniu z demonem nigdy nie zapomnij – osiemnastego tego miesiąca, będąc na tropie osoby poszukiwanej, zetknąłem się z osobliwym zjawiskiem - olejem wyciekającym ze skał. Powinien kontynuować? Co mial jej właściwie powiedzieć? Widziałem demona - stał i ze mną rozmawiał? Co jeśli pani Carter uzna go za wariata? Zaproponuje pobyt w przytułku Nostradamusów? Pewnie miała tam znajomość i- Havillard, wróć! Dylematy mnożyły się w jego głowie - jeden za drugim. - Przegrałem z ciekawością i podjąłem się badania tego zjawiska. Ostatecznie, po pobraniu próbki, okazało się, ze to olej z lotosu. Zaklina Andromaliusa. - Chciała usłyszeć o Andromalius? Nie ma za co. Arlo był w swoim żywiole. – To jeden z potężniejszych niszczycieli. - Wspominał już jak się klasyfikowało demony? – Po wypuszczeniu miesza w głowach. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 190
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 13
TALENTY : 29
Przysłowie miało być tylko łagodnym argumentem do wprowadzenia do celu rozmowy i niespecjalnie miało być ważnym elementem tej rozmowy, ale nawet unoszę z zaskoczeniem brew, gdy się dowiaduję, że otóż Arlo Havillard zaklinaczem jest z zamiłowania i pamięta o sobie samym. Spoglądam na wymienione przedmioty – wpierw na zegarek, potem na nieśmiertelnik – i kiwam głową z zaznaczeniem, że rozumiem. W takim razie ja tu jestem goła i wesoła, jednak warto to zmienić. Zadbałam o Sebastiana, a o siebie jeszcze nie zdążyłam. Opowieść leci dalej. Najwidoczniej trafiłam w czuły punkt albo w prawdziwą pasję pana Havillarda. Opcjonalnie, w oba, tylko nikt go nie chciał wysłuchiwać, jak to zazwyczaj jest przy zapaleńcach, więc teraz będzie mógł wyżyć się i nadrobić za wszystkie te stracone chwile. Bardzo proszę, zapraszam, słuchaczem czasem też potrafię być całkiem dobrym. Tylko nie sądziłam, że to wszystko tak łatwo pójdzie. Opowieść zaczyna się od samego początku, czyli skąd się biorą — Ostenditvitium. Zaklęcie przybiera odpowiednią moc, magia milczy. Kawa jest bezpieczna. Upijam łyk płynu, oczy wracają do Havillarda, w międzyczasie odnotowuję nazwisko do sprawdzenia: Walker – Salem, a potem kiwam głową, gdy słyszę, że klienci przysyłają własne oleje. To już gorzej sprawdzić. Da się wykryć, skąd pochodzi dany olej? Chyba nie. Musiałabym się spytać któregoś z Rzeczników, albo teoretyków magii. Tak się składa, że jeden bardzo dobry zamknął się w szopie i rzyga smołą od końca kwietnia. No i chuj, no i cześć. Zainteresowanie zostaje podtrzymane, gdy słyszę słowo klucz: osobliwe zjawisko. Ostatnio całe Cripple Rock to jedno wielkie osobliwe zjawisko i cały czas tylko do mnie dochodzą słuchy o znaleziskach. Niedawno Overtone odkrył kelpie w środku lasu, którą otoczyliśmy rytuałami, żeby nikt tam przypadkiem nie wlazł nieproszony. Marszczę brwi znacząco, próbując połączyć kropki przy opowieści Havillarda. Osobliwe zjawisko, olej wyciekający ze ścian, olej z lotosu, zaklinający potężnego demona. Kurwa mać, niedobrze. Klein miał więcej racji w swoich przypuszczeniach, niż sądziłam. — Olej tak po prostu cieknący ze skał? – Zaklinaczem nie jestem, ale to raczej w chuj osobliwe. – Tak po prostu? Mogę wiedzieć, gdzie pan znalazł to zjawisko? – Dziesięć dolców na to, że było to Cripple Rock. Nie jestem miłośnikiem hazardu. – Proszę wybaczyć, ale brzmi to dość… niebezpiecznie, rozumie pan. – Aż się poprawiam na kanapie, wpatrując się w Havillarda aż zbyt intensywnie. – Co dokładnie potrafi zrobić Andromalius? Już sobie wyobrażam tą Andromaliusową plagę. Cholera, raz, że trzeba to zbadać, a dwa, że zamknąć. Ogólnodostępne źródło zniszczenia? Pewnie, czemu nie, bo Apokalipsa nam nie wystarczy, żeby się powyrzynać w pień. Ostenditvitium: 76 + 30 = 106 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Havillard był rozmowy, bo już samą odpowiedzią na jej list i zapraszaniem jej do swojego mieszkania, zadeklarował chęć współpracy, podejrzewając, ze do tego kroku nie zmusiła ją tylko ciekawość, czy sama chęć złożenia kolejnego zamówienia. Poza tym nie miał nic do ukrycia, a gdy zobaczył ją w drzwiach, wszystko stało się jasne i klarowne. Nigdy nie żałował, ze zdecydował się na współpracę z Gwardią; zapewne teraz, przez te wszystkie niepokojące wydarzenia, mieli urwanie głowy, więc nie pozostało mu nic innego, jak nieco ułatwić im pracę. Życie obywateli tego miasta tez nie było mu obojętne. Poczucie misji, jakie towarzyszyło mu na przestrzeni lat, nie zmalało. - Wiem, to brzmi absurdalnie niewiarygodnie - w chuj dziwne, w chuj nienormalnie; gdyby nie był świadkiem tego zjawiska, miałby duży problem, by w to uwierzyć, wiec relacja pani Carter była jak najbardziej zrozumiała i na miejscu. – Z punktu widzenia demonologa tą anomalię śmiało mogę nazwać abominacją. Cale te zajście miało miejsce na terenie Rezerwatu Bestii, ale to nie wszystko - zawahał się przez chwile; powinien kontynuować ten wątek?, walka z myślami trwała dalej – ta część historii wydaje się jeszcze bardziej nieprawdopodobna - jeszcze bardziej szalona, jeszcze bardziej poddające pod wątpliwość jego poczytalność – i trudno w nią uwierzyć – ostrzegł. – Gdy zbliżyłem się do formacji skalnej i zbadałem pod palcami olej, ten zmienił swoją barwę i konsystencje, stal się krwią, jakby mój dotyk zranił skały - odważył się zaryzykować. – Zanim się zorientowałem, stałem w kałuży posoki. Chwile później zaczął padać krwisty deszcz, a w zasięgu spojrzenie dostrzegłem czarną chmurą - relacjonował dalej, zastanawiając się czy nie złamać własny zakaz i nie sięgnąć po papierosa. Wracając do tych wspomnień, poczuł jak zalewa go fala emocji towarzysząca tamtej chwili. – Zarówno krwawe źródło, jak i deszcz były rytuałami. Pierwszy złamałem bez trudu, drugiemu nie podołałem. W międzyczasie udało mi się zidentyfikować chmurę. Mówiąc prościej wyczułem w niej demoniczną obecność. Wstał, by przejść się wzdłuż pokoju. Ruch zawsze wspomagał jego koncentracje i pozwalał wygrać walkę z zalegającymi w nim emocjami. Podszedł do okna - uchylił go, wpuszczając do pomieszczenia podmuchy świeżego powietrza. Słońce, wyglądające znad dachu, musnęło ciepłem jego skórę. - Kilka chwil później spomiędzy skał wynurzyła się sylwetka - przez chwile, ze spojrzeniem wbitym w szybę, przypatrywał się przestrzeni zielonej po drugiej stronie ulicy. – Nie miałem wątpliwości, co to jest - odwrócił się ku pani Carter – a raczej kto to jest. Stała przede mną zmaterializowana postać demona. Niesamowite uczucie - mokry sen każdego demonologa, chciał powiedzieć, ale ugryzł się w język. – Między mną a demonem wywiązał się dialog, choć z początku nie był szczególnie rozmowny. Widocznie - krótka pauza, na uformowanie z myśli logicznej ścieżki słów – uznał, ze chce naruszyć jego spokój i wyczul we mnie zagrożenie. Atakował przez chwile. Ja, no cóż, nie atakowałem, próbowałem z nim rozmawiać i czasem tylko rzucałem tarcze, by obronić się przed jego ofensywą. - Nazwie go głupcem? Być może. W tamtym momencie instynkt samozachowawczy nie podpowiadał Havillardowi: atakuj, mówił porozmawiaj, dowiedz się o co tu chodzi. – W końcu jednak chyba sam uznał, ze przychodzę w pokojowych zamiarach i zaczął ze mną rozmawiać. Dowiedziałem się wtedy, ze ma na imię Szezmu, to demon wywodzący się z Egiptu. I powiedział, ze nie pragnie niczego, poza spokojem. Nie dowiedziałem się niczego więcej. Gdy wróciłem tam nazajutrz, po demonie i rytuałach nie było śladu. Został tylko olej wyciekający z szczeliny skalnej, ale nie pozostawiłem tego zajścia tylko dla siebie. Skontaktowałem się w tej sprawie z panem Lanthierem, jednak jego enigmatyczna odpowiedź skłoniła mnie ku konkluzji, ze rezerwat współpracuję z innym demonologiem, wiec to naturalne, że nie chcą nawiązywać współpracy z kimś tak anonimowy jak ja. - W dwóch krokach pokonał dystans, który dzielił go od komody. Otworzył jedną ze szuflad i wyjął z niej list otrzymany dzisiaj, ledwie godzinę temu. – Zresztą – wręczył Carter list od Lanthiera, by sama, na własną rękę, mogła zweryfikować jego treść – to jego odpowiedź. Chwilo – i pani Carter musiała mu to wybaczyć - zapomniał o wątku Andromalius w całej tej historii; jego uwagę pochłonął bliski kontakt z demoniczną postacią. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 190
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 13
TALENTY : 29
Nie byłam przygotowana mentalnie na aż taką falę informacji wylewającą się po prostu potokami z ust Havillarda – oraz, że wybierając go jako pierwszego swojego rozmówcę, zostanę strzelcem wyborowym, oddając złoty strzał prosto w dziesiątkę. Moja twarz wyraża zdumienie, oczy biegają na boki, podczas gdy ja kalkuluję i notuję każdą ważniejszą informację, jaką zostawia mi Havillard. Teren zabezpieczony rytuałami – muszę być na to przygotowana. Teren należący do Lanthierów (kurwa, oczywiście). Obecność demona, który pojawił się w swojej materialnej formie. Czy słyszałam kiedyś o takim zjawisku? Za chuja. Nie interesowałam się tak bardzo zaklinaniem, wiedziałam o nim tyle, co nic. Teraz mogłam polegać tylko na doświadczeniu Havillarda, a on mówił, że coś takiego się nie zdarza. Kiedy wrócił, nie było śladu po demonie – znalazł za to olej. Poinformował za to Lanthierów. Słodko-gorzki posmak tej informacji rozlewa się na tyle języka, ale wydaje mi się to zrozumiałe. Teren należał do nich i sama bym chciała wiedzieć, co się dzieje na moim terytorium. Kiedy jednak wczytuję się w treść podarowanego listu, mogę z niego wyczytać co najwyżej dzięki za informację, nie mieszaj się gdzie nie proszą. Typowo. Tym razem jednak Lanthierzy muszą się pogodzić z faktem, że Gwardia bardzo dokładnie przetrzepie ich tereny. Kto wie, co jeszcze ukrywają, o czym się nie dowiedziałam. Ale będą szczęśliwi, jak im zacznę węszyć w Rezerwacie. — To doprawdy niespotykane. – Nie mówię tu o liście, dumie Lanthierów czy ich współpracy z innym zaklinaczem. – Powiedział pan jeszcze komuś o tym zjawisku? – odkładam list na stolik kawowy, w końcu nie przyszłam tu po to, żeby rekwirować przedmioty. – Ma pan jeszcze ten olej ze skał? Mogę go zobaczyć? I co ci niby to da, Judith? Nic, kurwa. Ale przynajmniej zobaczę, czy nie różni się niczym od pozostałych. — Oraz… - jeszcze zanim wstanę i przejdziemy swobodnie do gabinetu czy tam innej pracowni. – Czy wracając na teren, został pan zatrzymany przez jakiś rytuał? Mówił pan, że złamał tylko jeden. Co z tym drugim? Ważne. Muszę wiedzieć, na co się przygotować. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Jego obawy się nie potwierdzały - pani Carter nie spoglądała na niego, jak na kogoś, kto już dawno powinien przebywać w zakładzie zamkniętym, odizolowany od reszty społeczeństwa. Wręcz przeciwnie - wydawała się zaintrygowana jego słowami, a nawet świadoma zagrożenia. Nic dziwnego - jego teoria, ze Gwardia wiedziała więcej niż podawała do opinii publicznej, by nie wywoływać niepotrzebnej paniki - obywatele nadal oddychali strachem po wydarzeniach z kilku wyprzedzających ten dzień miesięcy - w końcu znalazła odzwierciedlenie w rzeczywistości, a on mimowolnie poczuł ulgę, która na dobre zrzuciła ciężar napięcia z jego barków. - Bardzo niespotykane – przytaknął, dopijając kawę w trzech łykach. – Nie pamiętam, bym kiedykolwiek czytał o czymś podobnym, choć pewnie mało kto chce dzielić się takim doświadczeniem i wcale mnie to nie drzwi. Bo jego słowa pod wieloma względami brzmiały absurdalnie. Sam miał pewne wątpliwości, ale, po przenalizowaniu wszystkich mnożących się pod sklepieniem czaszki za i przeciw, wysunął wniosek, ze Gwardia powinna znać prawdę, nawet jeśli ta pod wieloma względami mogła brzmieć jak brednie człowieka, który w swoim życiu nawdychał się za dużo olejów. - Nie znalazłem się tam bez powodu, pani Carter - by pobyć na łonie natury. – Prowadziłem śledztwo w sprawie zaginięcia i jeden z tropów zaprowadził mnie właśnie w tamto miejsce, z tego też powodu towarzyszył mi w tej wycieczce mój partner policyjny. Poza panią, nim i teraz również panem Lanthierem, nikomu nie wspominałem o tym, co się stało i jak rozumiem, mam trzymać język za zębami? - pytanie było retoryczne; nie miał zamiaru o tym rozpowiadać, ale planował w najbliższym czasie przyjrzeć się bliżej sylwetce Szezumu. – Oczywiście. Mogła go nawet zarekwirować. Arlo nie uwolnił się spod podejrzeń i nie był zdziwiony, że Judith chciała zobaczyć fiolkę z olejem. Był jednym namacalnym dowodem na to, że Havilard tego wszystkiego nie wymyślił. - Nie, żaden rytuał nie był już wtedy aktywny. Jeden złamałem ja, drugi, podejrzewam, zniósł sam Szezmu. Odłożył kubek na blat stolika, ukradkiem zerkając na zegarek. Ich rozmowa trwała już ponad półgodziny. - Domyślam, że zwykle Gwardia nie angażuje w swoje sprawy osoby trzecie - a skąd to wiedział? Bo miał okazje współpracować kilkakrotnie ze Sebastianem Verity'm – niemniej jednak swoją szczerością deklaruje chęć pomocy, gdyby demonolog był potrzebny na jakimkolwiek etapie pani śledztwa. Bo nie miał wątpliwości, że kobieta prowadziła śledztwo - skontaktowała się z nim na chybił trafił czy miała cynk? Kwestia pozostała otwarta, ale Arlo dawno przestał wierzyć w zbiegi okoliczności. Wstał. - Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić panią do mojej pracowni. W powietrzu może być wyczuwalny zapach siarki, za co przepraszam. Końcem tamtego miesiąca popełniłem błąd w sztuce, a demony łatwo nie wybaczają. zapraszam tu |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
24 czerwca 1985 List do Anniki nakreślił z myślą, ze pomoże mu rytuałem na odległość (już wiedział, jak się jej odwdzięczyć; sprawdził stan swojego zapalcza olejów, w celu upewnienia się, ze ten konkretny - olej z drzewa oliwnego - miał w swoim asortymencie i o dziwo nie rozczarowała go wizyta w pracowni), więc jej odpowiedź, która nadeszła niedługo później, grymasem zaskoczenia wykrzywiła jego usta. Nie spodziewał się, że rzuci wszystko i zadeklaruje, że jeszcze tego samego dnia się u niego zjawi, by poratować opuchliznę na kostkę. Nie protestował - był jej wdzięczny, choć czuł lekkie wyrzuty sumienia, że odciąga ją od pracy. Gdyby nie ona, zapewne wieczorem podjąłby decyzje o wizycie w szpitalu. Jutro, z samego rana, musiał zameldować się na komisariacie, nie miał czasu na rekonwalescencje - przynajmniej obecnie. Pracowite miesiące odbije sobie w wakacje - najpierw tygodniowa wycieczka krajoznawcza z Clarie, potem, końcem sierpnia, podróż kamperem po najładniejszych zakątkach New Hampshire. Cisze panującą w pomieszczeniu przerwało donośne dzyń dzyń telefonu, asekurując się z ścianą, balansując na jednej głowie, pokonał dystans dzielący od aparatu i odebrał. Na krótkie "halo" odpowiedziała mu martwa cisza, a potem, sześć sekund później, dźwięk przerwanego połączenia. Który to teraz w przeciągu ostatnich miesięcy? Otworzył szufladę i sięgnął po lezący w niej notes. Przewertował go, w poszukiwaniu odpowiedzi. Szósty w tym miesiącu. Zanotował kolejną datę i, zerknąwszy na zegarek, godzinę. Telefon zawsze dzwonił, kiedy był w domu sam, jakby osoba dzwoniąca znała rozkład jego dnia i wiedziała, kiedy nie ma reszty domowników, nawet psów. Pukanie do drzwi rozległo się kilka minut po dwudziestej; zastało go w pozycji półsiedzącej, półleżącej. Receptory bólowe uśpił aspiryną, dzięki czemu, przynajmniej na chwile, mógł – zupełnie nieskutecznie - skupić się na pożółkłych stronnicach zdezelowanego podręcznika pod tytułem "Magia odpychania na wyciągnięcie ręki: zbiór podstawowych zaklęć." Dwukrotnie, a nawet czasem i trzykrotnie czytał jeden akapit, myślami był jednak daleko stąd. Krążyły wokół jaskini, pulsująca czerwienią kamienia, lśniącego w dłoniach Philipa diamentu. Z cichym, mrukliwym westchnieniem odłożył książkę na stolik. Wiedział, kogo zastanie na progu, dlatego nie zwlekając ani sekundy dłużej, pokuśtykał pod drzwi wejściowe, by wpuścić do środka Annikę. Wpuszczając ją do środka, przywitał ją uśmiechem. Nie mógł sobie przypomnieć, czy była tu kiedykolwiek wcześniej. - Czego się napijesz? Do wyboru mam herbatę, kawę i piwo. Sam reflektował na chmiel. Annikę podejrzewał o bardziej wyrafinowane kubki smakowe. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Dwudziesty czwarty czerwca miał być dniem jak każdy inny — typowym poniedziałkiem z potencjałem na obiecujący, choć pracowity tydzień, a okazał sie preludium do symfonii odegranej na jej nerwach. Poranek był ciszą i szumem fal, spokojem laboratoryjnych korytarzy, a nade wszystko rutyną. Rutyna ta do przedpołudnia zdążyła przeobrazić się w gwar niespokojnych szeptów, aż do zamkniętej w gabinecie Anniki dostał się Lucas, a wraz z nim— Furia rozgorzała w Annice wygnała ją z pierwszą ciepłą myślą prosto do skrzynki pocztowej Johana, a następnie poza dział badawczy, do budynku Zarządu. I Piekło jej świadkiem jak bardzo nie liczyła od nikogo na rzeczową odpowiedź. W ten sposób wcale się dziś nie zawiodła. Ani szum fal w Maywater, ani spacer po Deadberry nie zdołały ukoić jej zszarganych nerwów, czy wymazać z pamięci tego, co usłyszała, nim wyjechała do Saint Fall. Obecała Arlo, że się zjawi, przyjedzie więc. Choćby świat się walił. W przypadku Maywater ma to więcej wspólnego z prawdą, niż by sobie mogła życzyć. Kroki na schodach zdradzają nerwowość, którą potwierdza pukanie do drzwi. Tak inne od tego, które rozlegało się w tej samej kamienicy, gdy była tu ostatnim razem. Jej myśli bezustannie krążą wokół tego, co czekać ją będzie jutro, pojutrze i w kolejnych dniach. Myśli o tym, ile będzie ją to wszystko kosztować — nie finansowo. W głowie już postawiła krzyżyk na swoich i tak mocno niekonkretnych, wakacyjnych planach. — Cześć — przełknęła ślinę, wślizgnęła się do środka — ona oraz jej torba — i ledwo omiatając spojrzeniem zagracony przedpokój, przeszła do salonu. Przestrzeń mieszkania Havillarda to teren dotąd przez nią niezbadany — rewelacją zaledwie ostatnich tygodni była wiadomość o bliskim sąsiedztwie Arlo i Philipa — cokolwiek, byle mocne. Na wyrafinowanie nie ma najmniejszej ochoty. Najlepiej świadczy o tym anonimowy szmatławiec wciąż ściskany w dłoni i napięte ciało. Nadal stoi, gotowa wyręczyć Arlo w marszu do kuchni. Oczywiście, że nie pozwoli mu na nadwyrężanie skręconej kończyny. — Co się stało? — Pyta, zanim on zdąży spytać ją o to samo. — Usiądź, ja się zajmę resztą. Zrzuciła torbę z ramienia i oparła ją o róg kanapy. Cichosza ściśnięta w ciasny, pomięty rulon, trafia do jej wnętrza. Zlustrowała Arlo zatroskanym spojrzeniem, zatrzymując je na dłużej na kontuzjowanej kostce. Pozwala sobie na luksus w doborze tematów do rozmowy i woli rozmawiać o jego ranach wojennych — te z listownego opisu szybko uzupełniła jeszcze o szereg skaleczeń i zadrapań. — Przez nieuwagę szorowałeś po ziemi twarzą i rękami? — Pyta, choć wcale nie oczekuje odpowiedzi. Kłamstwa, nawet najbardziej wiarygodne, nie biorą udziału w tej rozmowie. Ich podręczny egzemplarz Annika powinna spalić, zanim tu weszła. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka we Flying Dutchman
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Dwudziesty czwarty czerwca pozostawił po sobie wiele pytań bez odpowiedzi. Havillard nie był świadomy, ze zbiegiem mijających minut, jedynie się pomnożą. Nie był świadomy, ze na świat przyszła konkurencja Zwierciadła – Cichosza odsłaniająca burdy najbogatszych. Polityka rzadko zajmowała jego myśli; polityki unikał jak ognia, jak zarazy, choć temat wyborów, z powodu zbliżającego się terminu głosowania, był często poruszany przy ekspresie do kawy na komisariacie. Arlo od dawna wiedział, na kogo odda głos, nie potrzebował do tego dysput. Gdy otworzył drzwi Annice, zupełnie o polityce nie myślał, całkowicie skupił uwagę na jej obecności. Byle mocne powiedziała, a on pomyślał - piwo mogło nie spełnić swojej funkcji; żałował, ze nie mógł jej zaoferować nic mocniejszego. Odnotował natomiast w głowie, by na przyszłość zaopatrzyć się w whisky lub inny wysokoprocentowy trunek, na czarną godzinę. A czarna godzina właśnie wybiła. Informowały go tym palce zakleszczające na gazecie, którą trzymała w dłoni. Mówiła o tym mowa jej ciała - sztywno wyprostowane plecy i równie sztywny krok, szyja napięta. Opowiadał o tym ton jej głosu - pewny, stanowczy, nieznoszący sprzeciwu. Co się stało?, chciał zapytać, ale go uprzedziła. Nie protestował zatem, zamiast tego w pięciu krokach wycofał się do salonu, wskazując jej gestem drogę do kuchni. Wiedziała, gdzie szukać Adamsa. Droga z holu prowadziła w linii prostej do lodówki. Dał jej wolną rękę, a sam zatonął w objęciach wygodnego fotela i bez słowa kontemplował, jak Annika, z impetem wyrzuca zwiniętą w rulon gazetę do torby; ona była źródłem jej irytacji, czy w drodze do Deadberry przytrafiło się jej coś, co wyprowadziło ją z równowagi? Czując na sobie zatroskane spojrzenie, wypuścił ust powietrze; nie do końca zasłużył na jej troskę. - Przez nieuwagę wpadłem w sidła magicznej anomalii, która dosłownie zwaliła mnie z nóg i trochę poturbowała - kłamstwo nie brało udziału w tej rozmowie, bo to co mówił kłamstwem nie było; wiedziała, równie dobrze, jak on, że nie kłamać nie potrafił, za to papier przyjmował wszystko. Potknął się to nic, to drobnostka. Lekcja na dzisiaj - musiał popracować nad kondycją i sprawnością, bo następnym razem faktycznie będzie zmuszony dać komisy w łapę. - Szczerość za szczerość - nie było innej drogi. W zieleni jej oczu często dostrzegł emocje, dzisiaj dostrzegł w nich sztorm. – Co cię tak wyprowadziło z równowagi? Zazwyczaj była bardziej opanowana; zazwyczaj, ale świat stanął na głowie kilka miesięcy temu, pozostawiając im przestrzeń na zbędne gdybanie i zamartwienie się o bliskich. Havillard robił to codziennie od czasu tragedii, która dotknęła miasto dniem dwudziestego szóstego lutego. Strach zwykle przychodził w środku nocy i nie znikał nad ranem; czuł go w każdym oddechu. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Żadna tragedia tego przedpołudnia nie mogła przysłonić jej głównego celu późnowieczornej wizyty u Havillarda, dlatego nim rozgościła się w przestrzeni salonu, sięgnęła do lodówki i wróciła z dwiema butelkami i na–pewno–gdzieś–znalezionym otwieraczem. Piwo zamist druzgocących efektów nadmiernego spożycia to uczciwy interes i Annika nie poddaje tego pod żadne zbędne negocjacje. Utrzymanie się w psychicznej równowadze dawno już nie kosztowało jej tak wiele, a przecież nie minął nawet miesiąc, odkąd Nemeroff próbował swoich sił w tej sztuce na sali rozpraw. Za mało się starał. Polityka wkracza w ich życia, czy tego sobie życzą, czy nie — Annika jest wystarczająco duża, by to wiedzieć i jednocześnie dość samoświadoma, by zrozumieć, że w dzisiejszych rewelacjach najbardziej wystraszyła się nieuniknionego. Myślała o tym już wiele razy wcześniej, wysłuchując skarg i obaw mieszkańców Maywater. To jeszcze jeden problem na jutro — dziś jest obolałą kupą nieszczęścia, której przekazuje jedną butelkę. Z tą drugą ona rozprawi się szybciej, niż z posmakiem goryczy w tylnej części języka. Może chmiel będzie w stanie ją uspokoić. Pokręciła głową. — Czyli nie tylko ja miałam długi dzień — butelkę odstawia na stolik, ale nie zamierza siadać. W każdym razie, nie na fotelu, ani kanapie. Przynajmniej tak długo, jak jedna opuchnięta kostka domaga się jej uwagi. — Pokaż. Subtilis tactus — nim przejdzie do jakichkolwiek innych czynności, pacjent zasługuje na znieczulenie — w stopniu chociażby minimalnym, ograniczonym działaniem inkantacji. Oszczędza oddech na następne, choć pytań do Arlo ma wiele. Od najprostszego „jaka anomalia?” i pędzącego tuż za nim „gdzie?”, przez dociekanie meandrów ciągu przyczynowo–skutkowego, który doprowadził do tego, że ledwo obeznana z magicyną Deckenówna była pierwszym kontaktem od zwichniętych kostek. Ostateczny finał rozmyślań zatrzymał Annikę na krawędzi kwestii dotąd nieomówionych, z której pospiesznie zawróciła. Zawróciło ją pytanie. Spojrzenie, jakim po jego usłyszeniu obdarzyła Arlo, mogło zwiastować kolejną burzę, ale i tym razem oszczędziła gardło na rzecz ruchu. Gwałtownie odchyliła się do tyłu, pociągnęła torbę do siebie i wyrwała z jej wnętrza to, co wcześniej w nerwach tam wcisnęła. Dokładna kontra do wydanego dzień wcześniej numeru Piekielnika. Podała ją Arlo. Egzemplarz pomięty, psu z dupy wyjęty Havillard może sobie rozprostować na sprawnej nodze — bo Annika bez słowa zaczyna męczyć tę uszkodzoną. Omacuje staw skokowy, delikatnie obraca stopą— I nadal milczy jak zaklęta. — Możesz nią poruszać? — Nie chce wiedzieć, co Havillard myśli o tekście, który właśnie czyta. Nie interesuje ją to, gdzie on wcisnąłby szpilkę w zepsuty organizm Kręgu i jak głośno potępiałby zgniliznę socjety, w której Annika się urodziła, wychowała, dorastała i której słabości oglądała niedawno z pierwszego rzędu, pierdolonej loży vip, już wtedy doskonale widząc, do czego w końcu doprowadzi ta ordynarność i buta — to żadne usprawiedliwienie. Powinna była zrozumieć to przecież znacznie wcześniej. Może zrozumiałaby gdyby jej głowy nie zaprzątały prywatne dramaty. — Już samo zamknięcie Maywater pogrąży niektóre rodziny — ton ma bezbarwny, pozbawiony uprzednio słyszanej w głosie mocy — a jak najszybsze otwarcie sezonu to dla nich nie szansa na dobry zarobek, tylko jedyna nadzieja na przetrwanie. Czym w tym równaniu jest Cichosza? Jednym z powodów, dlaczego Annika nie ma ochoty na szybki powrót do Maywater. Rozpaczliwie potrzebuje w tej chwili kogoś, kto stanie po jej stronie. Subtilis tactus (35) — udane |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka we Flying Dutchman
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Polityka wkroczyła w ich życie i stała się jego stałym elementem; nie mogli przed tym uciec, nie mogli temu zaprzeczać, rzeczywistość dopadnie każdego. I nawet posmak chmielu w ustach nie był w stanie tego zmienić. - Nie tylko ty - przytaknął; dni były coraz dłuższe, nie tylko ze względu na lato, które nadeszło, nie tylko ze względu na słońce, które chowało się za linie horyzontu w okolicy godziny dziewiątej wieczór. Subtilis tactus ciepłem otuliło jego kostkę i uśpiło czujność receptorów - ulga wtopiła się w rysy jego twarzy, a jej dodatkowa dawka przyszła, gdy łyk piwa zniknął w jego przełyku, ale była chwilowe. Spojrzenie, które, w ramach odpowiedzi na pytanie, mu podarowała, zmusiło go do przełknięcia silny. Egzemplarz pomięty, psu z dupy wyjęty – słusznie uznał go za źródło jej irytacji - wyprostował na sprawnej nodze, bo Annika nie czekała na nic. Przyglądała się opuchliźnie,, a on, pochłonięty porywającą lekturą szmatławca, chwilowo zapomniał, co było cele jej wizyty. Sam milczał, przeskakując spojrzeniem z jednego akapitu do drugiego, a świadectwem jego konsternacji była podwójna zmarszczka przecinająca gładką taflę czoło i wyparowała, kiedy ciszę została przerwała znajoma barwa głosu. Co?, chciał zapytać w pierwszej chwili, bo sens słów Anniki dotarł do niego z kilkusekundowym opóźnieniem, jednak w porę ugryzł się w język. - Odrobinę, ale ból daje mi się w kość. Krąg - czasem był jak gangrena, która wdzierała się do otwartej, skażonej rany, nie licząc się z nikim i z niczym, byle zainfekować wszystko, co stanęło na jej drodze. Lecz w tym wypadku, zamiast ratować samych siebie od zepsucia, postanowili amputować nie jedną, a wiele kończyn - mieszkańców, którzy nie mogli cieszyć się takim statusem majątkowym jak oni. To prowadziło do rewolucji. To prowadziło do buntu. To otwierało usta tym, którzy do tej pory zawzięcie wszystko zbywali milczeniem. To zachęcało do wzięcia sprawy w swoje ręce. To zachęcało do większej otwartości na niezgodne z prawem działania. Ile prawdy zawierały w sobie te zamknięte na kilku szeleszczących stronach kłamstwa? To nie miało znaczenia. Cichosza dolała oliwy do ognia; zadziałała na ludzką wyobraźnie; podkręciła atmosferę; rozpaliła iskrę, od której mógł wybuchnąć pożar. - Jeśli redaktorzy tej gazety faktycznie dotarli do wiarygodnego źródła informacji - a na to nie było żadnych dowodów, a to przecież one dla Havillarda miały największą wartość merytoryczną – i nie są to wyssane z palca brednie - opcja, że to bzdety była pod wieloma względami bezpieczniejszym, a nawet wygodniejszym założeniem – to Williamson wyciągnął lekcje z historii – w odczucie Arlo, na podstawie wątpliwie jakości artykułu, próbował osiągnąć dokładnie co sto lat temu wykreślona z kręgu rodzina, jednak wybrał odmienną drogę, bardziej dyskretną i pociągał za zupełnie inne sznurki – i aspiruje na mordercę w białych rękawiczkach. Już teraz to się działo - niewinne osoby umierały, lub znikały bez śladu. Havillardwi łatwo było sobie wyobrazić, co się stanie, gdy Ronald, z takim postulatami, zacznie piastować stołek burmistrza i wprowadzać w życie miasta swoje zmiany. Bunt przebijający się przez zawisłą nad miastem chmurę strachu w końcu wybuchnie, rozleje się na ulice i być może zabarwi je na czerwień. - Nie tylko Maywater będzie walczyło o przetrwania – choć Maywater będzie idealnym kozłem ofiarnym tych zmian; van der Decken na to pozwoli? – Znaczną cześć mieszkańców Deadbery i innych dzielnic nie będzie stać na życie w tym mieście. Na przykład wcielenie Starego Miasta w strukturę magicznej dzielnicy sprawi, że dużo osób straci prace, w tym choćby ja - jego słowom nie towarzyszył żal, był tam spokój, racjonalne stwierdzenie faktu; poniekąd, takim zagraniem Ronald wyciągnie ku niemu rękę, zachęci go do wyjazdu, ale z drugiej strony nie chciał wierzyć, że to prawda; Williamson z pewnością przewidziałby konsekwencje takich radykalnych działań; nie mógł dojść tak daleko, ślizgając się wyłącznie na zjeżdżali rodzinnych koligacji. – Skupmy się na faktach, a fakty są takie, że Williamson sprawia wrażenie, jakby zapomniał, że Saint Fall to nie Salem, buduje swoją kompanie wokół magicznej społeczności, choć i tak ignoruje potrzeby szarych obywateli, wyciągając dłoń w kierunku bogatych. - Czyli między innymi własnej rodziny. Czy taki człowiek to dobry materiał na burmistrza? Arlo już dawno odpowiedział sobie na te pytanie - to nawet nie kwestia przekonań, najzwyczajniej świecie nie stać go było materialnie na oddanie głosu na Ronalda Williamsona. Nie potrzebował do tego zachęty w formie Cichoszy. Podejrzewał zresztą, że nikt o zdrowych zmysłach nie będzie wyciągać nieopatrzenie wniosków na podstawie artykułu w szmatławcu, który pojawił się znikąd; ciężko anonimowy głos ludu było rozpatrywać w kategorii innej niż polityczna zagrywka. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Szelest amatorskiej gazetki i tykanie zegara w salonie wyznacza rytm tej rozmowy — świat za oknem narzuca sobie własne, ich podkładem na dziś są stukoty obcasów przechodniów i szum wody wokół tonących po uszy we własnych sprawach. W niejednym magicznym domu rozgorzeje dziś dyskusja na temat kondycji Saint Fall i przyległości, a nade wszystko kierunku, w jakim zmierza. Niejeden magiczny mieszkaniec Sonk Road zastanowi się, czy ma za co wyjechać z tego przeklętego miejsca i nie oglądając się dłużej za siebie, wieść gdzieś indziej takie samo beznadziejne życie, byleby choć odrobinę mniej pozbawione godności. Jakiś drobny sklepikarz w Deadberry przemyśli raz jeszcze, czy warto utrzymywać swój biznes w miejscu, które oczekuje od niego coraz więcej, a może— Jeden policjant opowie swojej przyjaciółce z obrzydliwie bogatej rodziny o swoich zawodowych obawach. To świat od początku trzymający się na klej z niedopowiedzeń. Jego problem jest jeden, dotąd nienazwany i oglądany przez lupę wyłącznie oczami Anniki — długo nie zamierzała uzewnętrzniać się ze swoim poglądem na świat, a on miał wtedy czas przeżreć się z tym wszystkim, co ostatnio przeżyła. Przekształciło ją to w twór znacznie bardziej cyniczny, niż Havillardowi mogłoby sie wydawać. I niecierpliwie znoszący rozkładanie na części pierwsze, najpewniej najprostszej z możliwych, motywacji Williamsona. Dość powiedzieć, że papier wszystko przyjmie. Obietnice wyborcze, piękne i wzniosłe hasła o jednoczeniu się w dobie kryzysu, a nawet półprawdy i ordynarne kłamstwa spisywane pod wygodnym płaszczykiem anonimowego źródła prawdy. Annika nie ufa żadnemu z nich. To bolesny efekt wszystkich zawirowań, od małżeńskiego zawodu, przez głupią naiwność prowadzącą ją na manowce aż po najtrudniejsze — wiwisekcję własnych słabości. Tej nie daje łatwo upustu, choć mogłaby przecież — Arlo by jej na to pozwolił. Annika zostawia to na później. Dla kogoś innego. — Spirituspuritas Magnus — szept inkantacji to zbitka syczących spółgłosek i idący w jej ślad jeszcze jedno ciche syknięcie — jedyny widoczny wyraz irytacji, kiedy pentakl nie odpowiada na wezwanie. Przymknęła na chwilę oczy, ponownie podnosząc butelkę do ust. — Myślę, że dużo rozmyślasz nad czymś, w czym może być naprawdę śladowa ilość prawdy — ma na myśli wysmarowany dzień po Piekielniku, niezależny biuletyn, który powie ci wszystko o tym, gdzie leży prawda. Jak wiele jej jest? To oceni, gdy ochłonie z emocji i odsunie na bok przerażającą wizję buntu na pokładzie — bo to najbardziej spędza sen z powiek Anniki. Anomalie w Cripple Rock, zniszczenia w końca lutego, napady w Little Poppy — zrzucenie tego wszystkiego na głowę jednego Williamsona z nadzwyczaj ludzką ciągotą do sprawowania władzy jest rzeczą równie krótkowzroczną, co spodziewanie się, że jakikolwiek polityk wypełni każdą z zapowiadanych obietnic. Zwłaszcza tak zapatrzony w możliwości, jakie daje mu władza i oderwany od problemów, z jakimi mierzą się nieobdarzeni jego statusem. Annika, choćby mocno chciała, nie podziela takiego stanowiska. Od marca aż do czerwca przesiąkała innymi doświadczeniami. Zbliża się poglądem do tego, o czym mówi Arlo, co wcale nie oznacza, że zgadza się z nim we wszystkim. Bo właściwie— — Faktem jest też, że żaden ładunek charyzmy Williamsona nie zrobiłby z Cripple Rock pola minowego pełnego... Spirituspuritas Magnus, szlag! — Rozlega się w salonie, a van der Decken daje sobie czas na zaczerpnięcie dokładnie trzech wdechów, nim zacznie na nowo. — Zmierzam do tego, że coś się dzieje. Ty też nie możesz temu zaprzeczać. — Z poziomu podłogi, ale patrzy mu prosto w oczy. Tymi samymi, które widziały okropieństwa zasnutych mgłą tuneli, oglądały na napędzanym adrenaliną, zwolnionym filmie, jak z włamywaczki uchodzi życie. Te same oczy oglądały lasy Cripple Rock w nowej, jeszcze bardziej niebezpiecznej odsłonie. — I nie twierdzę, że Williamson jest na to rozwiązaniem — jest wręcz przekonana, że takie rozwiązanie pociągnie za sobą jeszcze więcej ofiar i rozruchy, które mogą zrujnować Maywater. — Ale nie różni się to aż tak wiele od niemagicznego, który najchętniej zanegowałby wszystko, co się tutaj dzieje i nie jest czymś tak łatwo wytłumaczalnym, jak dowolna klęska żywiołowa. Zarówno jeden, jak i drugi kandydat nie zniży się do tego, by dostrzec pełen obraz sytuacji. Ta walka zakrzywień to żart, a Annice dziś wybitnie nie jest do śmiechu. Ona nie troszczy się o wiele. Zależy jej na zaledwie garstce osób na świecie i kawałku wybrzeża, o który walczyła już tak długo. I nie chciałaby oddawać tego za garść pustych obietnic, choć zrobiła to już za nią jej rodzina. Czy naprawdę zyskają najwięcej, pomnażając majątek i ryzykując strajkami rozgoryczonych mieszkańców? I to w sezonie? Wdech poprzedza kolejną próbę inkantacji. — Spirituspuritas Magnus — ta rozlewa się wreszcie upragnioną ulgą, a Annika podnosi się z podłogi. — Nie wiem, co mam zrobić. Williamson u władzy może przynieść więcej tego, co mieliśmy w Little Poppy, ale Adams to może być człowiek zbyt słaby na to, co jeszcze się tutaj wydarzy. I ktoś prędzej czy później zacznie szeptać mu porady do ucha. — Jak uważnie Arlo czytał Piekielnik i jak dokładnie zdążył w tym krótkim czasie przeanalizować treść Cichoszy? Annika nie podaje rozwiązań — sama jest od nich daleka, ale wie, że wydarzenia w porcie nie były tym, co podają władze kościelne i nie zapomniała o treści listu, który otrzymała w marcu wraz z czekiem na dwieście dolarów. A jednocześnie— — Byłam pełna ideałów, kiedy miałam dwadzieścia lat, Arlo. Teraz chcę przeżyć i jak najlepiej zadbać o to, co mam. Widzę, że każdy z tych wyborów sprowadzi na nas po prostu trochę inny problem. Pozostaje przygotować się na każdą ewentualność i zagłosować w zgodzie ze sobą. — Możesz wstać? — Spytała, odkładając torbę na kanapę — Czar powinien dać ulgę, ale nie załatwia sprawy. Mogę spróbować przyspieszyć regenerację rytuałem Cura Corporis, ale to będzie szczyt moich możliwości. Dalej będziesz musiał trochę oszczędzać tę kostkę. I zadbać o siebie. Przede wszystkim. Czar — Spirituspuritas Magnus: 1. nieudane 2. nieudane 3. udane |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka we Flying Dutchman
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
Inkantacja - zlepek liter - nie przyniosła żadnej ulgi. Magia ewidentnie miała do niego o coś pretensje; ewidentnie nie mogła mu czegoś wybaczyć. Myślę, że dużo rozmyślasz nad czymś, w czym może być naprawdę śladowa ilość prawdy, powiedziała i pewnie miała racje. Czasem rozwodził się nad kwestami, które nie miały sensu, lub racji bytu. Czasem jakieś zdanie, jakaś myśl, tak bardzo zapląta się w sploty jego refleksji, ze nie mógł się jej pozbyć. Tak jak teraz, choć dopuszczał do siebie również głos rozsądku, który chciał go przekonać, że Williamson to człowiek z łbem na karku, a nie snobistycznym gbur z fanatyczną wizją świata. - Żeby było jasność, nie obwiniam Williamsona za to, co się dzieje - bo nie zamierzał zaprzeczać, ze coś się działo nie wierzył w każde słowo, które pojawiało się na łamach Piekielnika, ale za to chciał wierzyć, ze Gwardia robiła wszystko, co była w stanie, by zapobiec dalszym tragediom. Ostatnio rozmowa z Judith Carter, pod dachem jego mieszkania, umocniła go w tym przekonaniu. Gwardia nie była głucha, Gwardia nie była ślepa. Gwardia była milcząca ręką sprawiedliwości. Nie miał powodu, by w to wątpić. Pan Verity i pani Carter ludźmi byli kompetentnymi. – Najpierw 26 luty, potem 26 kwietnia. I wszystko dokładnie w setną rocznice Wykreślonego Roku - naświetla Annice pejzaż swoich myśli, łapiąc z nią kontakt wzrokowy. To nie może być przypadek. Dawno przestał wierzyć w przypadki. To były konsekwencje ludzki wyborów – jakich? - Wydaję mi się, ze na to nie ma dobrego rozwiązania. Z jednej strony Adams, który niewiele wie o naszym świecie i robi, co może, by przymykać oko na problemy magicznej społeczności - tak, dostrzegam to, Anniko, nie jestem ślepy, nie mam klapek na oczy, a jednocześnie nadal uważam, ze Adams to bezpieczniejsza opcja. – Po drugiej stronie barykady Williamson, który jest zupełnym przeciwieństwem swojego konkurenta. Oblicze dwóch skrajności; mial wrażenie, że świat coraz bardziej się w skrajnościach zapadał, a wybory były jednym z wielu przykładów potwierdzających tę teorię. - Zdanie się na własne sumienie to jedyne, co w takiej sytuacji możemy zrobić - na pewno nie miał zamiaru przekonywać ją, ze Williamson to zło ostateczne, a Adams w tym układzie był jedyną słuszną opcją; nieświadomość nigdy nie zwalniała z odpowiedzialności za swoje czyny, a Adams w zawiłościach magicznego świata musiał błądzić jak dziecko we mgle. Żaden z nich nie był odpowiedzią na potrzeby mieszkańców. Nie dało się uszczęśliwić i zadowolić wszystkich. Polityka zawsze dzieliła. Religia nie ustępowała jej na krok. - Żaden z nich nie jest wolny od szeptów przy uchu - Williamsona uciskał Krąg, Kościół, Kardynał ubrał to w ładny bukiet słów; Adams na pewno tez miał swoich doradców szepczących mu do ucha śliczną laurkę porad; ojców sukcesu zawsze było wielu. A tymczasem oni wpadali z deszczu pod rynnę. To nie kwestia ideałów. To zwyczajny strach. Lubił swoje życie. Lubił jak obecnie wyglądało. Nie był wolne od wad. Nie było idealne, ale było jego własne, wykreowane przez wybory, których dokonał. Bał się, ze Hellridge, pod władza Williamsona, odbierze mu ten wybór, stanie się zupełnie innym miejscem. Tak po prostu, tak po ludzku. Po Adamsie wiedział, czego się spodziewać. Ronald zaś sprawiał wrażenie kandydata nieobliczalnego i niezaprzeczalnie był głodny władzy, pełen ambicji – w jaką stronę ją pokieruje? Był pewien jednego – głos wrzucony do urny nie da im żadnej satysfakcji; będzie jedynie spełnieniem obywatelskiego obowiązku, a z nich wywiązywali się zazwyczaj oboje. - Chyba tak. Przekonajmy się - wstał ostrożnie, najpierw ciężar niemal całego ciała kierując na zdrową nogę, potem, stopniowo, opierając go w minimalnym stopniu o tą poszkodowaną. – Jest lepiej, zacznie lepiej - łagodny uśmiech rozjaśnił jego twarz. – Spróbuję i obiecuje ją oszczędzać. A on obietnic na wiatr nie rzucał. Poranny jogging sobie na razie daruje, póki kostka dojdzie do siebie. Potem będzie musiał wziąć się za siebie. Jaskinia bezlitośnie rozliczyła go z niewinnej, ale nadal słabości do chmielu. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Cykliczność czasu to dla Anniki koncept nie do końca uchwytny, bo za bardzo osadzony w abstrakcji. Złapanie go za ogon to ryzyko związane z jednoczesnym włożeniem ręki do pyska — Annika o bestiach wie wystarczająco wiele, by unikać pokąsania przez jakiekolwiek zębiska. Zwłaszcza tak wielkie i nieustępliwe. Powtórzenie historii jest być może procesem nieuchronnym i nawet najpiękniejsze słowa, najwznioślejsze slogany czy najrozsądniejsze dyskusje przeprowadzone w czterech ścianach nad butelką piwa nie zmienią faktu, że wkrótce złapie ich w swoje zębiska i wyszarpnie z ciała kawałek życia. Przytakuje tylko, obiecując sobie, że wkrótce dowie się o tym Ale czy jej decyzja o złamaniu stosunków na linii rodzinnej nie była symbolem? Jak często zdarzało sie w Kościele stwierdzenie nieważności małżeństwa? — Dokładnie to zamierzam zrobić — zignorować agitacje i kontr–agitacje, odłożyć na bok kwestie rodzinne, co i tak wygodnie wybrzmiewają w jedynie kluczowych momentach i skupić się na tym, jak ona widzi świat. Po wszystkich przejściach, po zebraniu za i przeciw, a przede wszystkim mając na uwadze najważniejsze. Każdy wybór będzie goryczą — musi wybrać tylko tę, od której się nie porzyga. Stara się o tym nie myśleć, gdy mieszanką mąki, soli i popiołu tworzy pentagram na środku podłogi w salonie Havillarda, a w jego rogach umieszcza świece. — To wszystko na pewno oszczędzi ci bólu — i skróci rekonwalescencję. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że to liczy się tutaj najbardziej. Arlo też nie potrafi usiedzieć długo w jednym miejscu. Z athame w dłoni, stanęła pośrodku pentagramu, na wprost Havillarda. Nim wskaże pierwszą świecę i rozpocznie obrót zgodnie ze sztuka, skupia się na intencji dodania mu zdrowia. Ze szczególnym skupieniem na kontuzjowanej kostce. — Corpus sanate, vis vitae restaurate — inkantacja jest krótka, wymawia ją więc powoli, wskazując dokładnie świecę za świecą. Rytuał Cura Corporis (35) na Arlo — k100 + 6 Zużywam białe świece |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka we Flying Dutchman
Stwórca
The member 'Annika van der Decken' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 10 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty