BUDKA TELEFONICZNA Budka telefoniczna, jedna z licznych, jaką można znaleźć w tej okolicy. Na jej ścianach widać napisy, wysmarowane flamastrem lub też wydrapane czymś wyjątkowo ostrym, z których to można dowiedzieć się, kto obecnie jest mniej lubiany, kto pragnie, by do niego zadzwonić, a kto z kim chodzi, bądź chciałby to robić. Książka telefoniczna, znajdujące się tuż przy aparacie jest dość wyświechtana, mimo iż co roku do budki trafia nowa. Czasem może się wydawać, że jest ona o wiele grubsza, niż powinna być w rzeczywistości. Tak jakby w mieście było o jedną dzielnicę więcej… Obowiązkowy rzut kością k3. k1-k2 - Nic się nie dzieje k3 - Telefon w budce zaczyna nagle sam dzwonić. Jeśli podniesiesz słuchawkę, to usłyszysz niepokojące trzaski i niskie buczenie, które po chwili zmienią w chrypliwy, nieludzki głos. Będzie on w kółko powtarzał "Nie bój się"... oraz dokładny adres twojego domu. Po tej osobliwej rozmowie będziesz odczuwał lęk, a złożenie myśli w jedno zdanie będzie ci sprawiało trudności, nawet jeśli na co dzień nie masz z tym problemu. Stan ten nie opuści cię do końca następnego dnia. Będziesz też odczuwać ogromną potrzebę, by lepiej zabezpieczyć swój dom. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Kamakshi Chande
11 marca 1985 W zasadzie wszystko już wróciło do normy. Siłownie przestały być tak przepełnione jak na początku roku, a i na ćwiczeniach widziała mniej dziewczyn niż te dwa miesiące temu. Nie przejmowała się tym, wiedziała, że była to naturalna kolej rzeczy – kilka nowych osób pozostało na ćwiczeniach, i to było najważniejsze. Yadriel akurat nie był punktem stałym jej zajęć, ale uczęszczał na siłownię mieszczącą się w tym samym budynku. Czasami też kończyli ćwiczenia o podobnych godzinach, a przy okazji okazało się, że mieszkali w niedalekim sąsiedztwie, łączyła ich ta sama dzielnica. Miło więc było mieć świadomość, że znajduje kogoś, na kim mogłaby polegać. Choć to jeszcze zbyt szybko, aby o tym mówić. Dni wprawdzie zaczynały robić się coraz dłuższe, ale i tak dzisiejszego wieczoru wracali po zmroku. Powoli zaczynały się roztopy i w powietrzu czuć było unoszącą się, zapowiadającą swoje przybycie wiosnę. Całe szczęście. Z utęsknieniem czekała na lato. Wychowana w ciepłych Indiach, kiepsko znosiła tutejsze zimy i mrozy. Każdy wzrost temperatury był dla niej ogromnym plusem. Ostatnio było kilka ciepłych dni – i przyszło im za to zapłacić. Wracając do domu, niespodziewanie zaczęło kropić. A kilka kropel deszczu powoli zaczynało zamieniać się w ulewę, czy też raczej oberwanie chmury. Spojrzała górę, jakby z nadzieją, że wypatrzy gdzieś koniec tej chmury, ale na ciemnym niebie niewiele było widać. — Tutaj – rzuciła nagle, prowadząc Yadriela w stronę najbliższej budki telefonicznej. Wydawała jej się idealnym miejscem na przeczekanie. Nawet jeśli trochę ciasnym. Ale oboje byli szczupli, dadzą radę. – Może zaraz przejdzie – rzuciła z westchnieniem, choć ogromną nadzieją na ramieniu. |
Wiek : 27
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : tancerka, instruktorka fitness
Stwórca
The member 'Kamakshi Chande' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 2 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Nakręcona przez Sarę Venoir spirala paniki i niepokoju wobec tego, że kobieta nie mogła zlokalizować niejakiego Terence’a Forgera (w tym przypadku usłyszała chociaż o wzięciu urlopu na żądanie) i siostry Yadriela — Yvelise, zdążyła już rozłożyć się na czynniki pierwsze i stracić swój pierwotny koloryt w pamięci gwardzisty. Blakło również jego poprzednie spotkanie z jasnowłosym egzorcystą poprzecinane obecnością nagrobków i nie chciał do tego dobrowolnie wracać, tym bardziej, gdy wszystko jak się okazało — było u niego w porządku wbrew czarnowidzeniu złotniczki. Tak samo jak incydent spowodowany przez jego matkę, która własne zaniepokojenie i nerwy rozładowała między innymi rękoczynami na pewnej, niemagicznej chrześcijance. Uznał, że pierwszy raz w życiu widział takie psychiczne załamanie ze strony własnej rodzicielki i cieszył się tym, że po tym niekontrolowanym wzburzeniu doszła już do siebie. Wizyta na siłowni zyskiwała więc status idealnego środka do zogniskowania uwagi na czymkolwiek innym niż bagnie, z którego po dziwnych zjawiskach przewijających się przez miasto i okolicach, musiał się wygrzebywać. Wypadałoby powiedzieć wprost, że chciał się od tych spraw zupełnie odciąć i ucieczka w sport nie wydawała się wcale takim głupim pomysłem. Na pewno zdrowszym niż uszczuplanie zawartości kolejnej paczki papierosów. Ze wspomnianej siłowni kojarzył Kamakshi Chande i zawsze jakoś przy okazji chętnie wdawał się z nią w pogaduszki. Yadriel Venoir odnosił wrażenie, że złapali ze sobą całkiem przyzwoity kontakt, a jak się okazało mieszkali w tej samej dzielnicy i czasami proponował jej odprowadzenia jej do domu (jako policjant zawsze miał na uwadze to w jakim państwie przyszło mu żyć i jak wiele zaginięć miała na koncie miejska komenda, więc nie byłoby nic zaskakującego w tym, że ograniczone zaufanie obejmowało swoim zasięgiem każdego), co było poniekąd pretekstem do przedłużenia toczonych rozmów. Poza tym pokuszenie się o stwierdzenie, że była to jedna spośród kilku znajomości, które nie były odnowione z musu, wcale nie odbiegałoby aż tak od prawdy. Kiedy wyszli z siłowni zdążyli się spacerem już od niej nieco oddalić, więc cofnięcie się do bezpiecznego budynku nie weszło w grę, zamiast tego Kamakshi wypatrzyła pobliską budkę telefoniczną. Rzeczywiście mogli w niej przeczekać, nie wyglądając niczym zmokłe kury ich posiadaczy w Wallow, a w obliczu tego, że intensywność opadów jedynie się wzmacniała, utrudniając do tego widoczność. Po poprzednich zdarzeniach w mieście i okolicy ulewa wydawała się dość normalnym zjawiskiem. — Lepiej zastanówmy się awaryjnie nad tym, kto z nas mieszka bliżej — rzucił w odpowiedzi Yadriel, oparłszy się o jedną ze ścianek budki telefonicznej, zerkając na zewnątrz, które było skąpane na dobre w deszczu. — Możemy też cieszyć się tym, że nie zmokliśmy, chociaż może powinienem wstrzymać się bezpiecznej wersji, że jeszcze do tego nie doszło. Z dwojga złego – będziemy mieli więcej czasu na pogaduszki. — Roześmiał się cicho z tych losowych okoliczności pogodowych, gdzie oboje zostali zamknięci w niewielkiej przestrzeni, choć dość ironicznie z telefonem, jeśli mieliby wzywać pomoc. Nawet jemu wydawało się takim chichotem losu. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
Kamakshi Chande
Budka telefoniczna nie mogła być skutecznym i ostatecznym punktem schronienia przed deszczem. Kamakshi jeszcze na krótko wyjrzała w niebo, nim do środka wcisnął się Yadriel, przez co nie było już kompletnie wcale przestrzeni na jakiekolwiek bardziej ekstrawaganckie ruchy. Nie znali się jeszcze za dobrze, jedynie dobrze im się rozmawiało, a to ciut za mało, aby na tak niewielkiej przestrzeni mogła się czuć z nim nieskrępowana. Widać to w jej lekkim uśmieszku błąkającym się na ustach, nieco zaróżowionych policzkach i uciekającym spojrzeniu, które błądziło po praktycznie każdym zakątku budki telefonicznej, tylko nie po twarzy Yadriela. — To nawet nie jest taka zła opcja – stwierdziła. Gdyby wróciła do domu, czekałby na nią prawdopodobnie samotny wieczór i przygotowania do dalszej pracy. Teraz miała miłe towarzystwo, z którym mogła porozmawiać. Tylko… ten deszcz. Nie byli na niego przygotowani, co było dość niemądre, zważywszy na to, że niebawem miała zacząć się kalendarzowa wiosna, a więc nie tylko roztopy, ale i opady deszczu i... W momencie, w którym o tym pomyślała, niebo przeszyła pierwsza błyskawica. Oczy jej się momentalnie rozszerzyły, kiedy wpatrywała się w przestrzeń pomiędzy chmurami i liczyła sekundy do grzmotu. Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć. Sześć… Drgnęła lekko, słysząc, jak pierwszy odgłos pierwszej wiosennej burzy przetoczył się przez okolicę. Niedobrze. Bardzo, bardzo niedobrze. Nie mogą tutaj zostać, burza była niedaleko, wystarczyło, że się odrobinę przesunie i na pewno trafi w budkę telefoniczną i wtedy… — Do kogo jest bliżej? Do Ciebie? – W jej głosie zaczęła pobrzmiewać panika. Oby tylko jak najszybciej zejść z ulicy. Oby jak najszybciej schronić się w mieszkaniu. Nie mogła znaleźć głupszego miejsca do schronienia przed burzą, przecież byli tutaj wystawieni jak na widelcu… Kamakshi w chwilach takich jak ta niekoniecznie pamiętała, jak działają zjawiska pogodowe, wszelkie prawa natury naginając pod własną panikę i najgorsze wyobrażenia. |
Wiek : 27
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : tancerka, instruktorka fitness
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Budka telefoniczna na pewno nie było rozwiązaniem na dłużej, stanowiła raczej spontaniczny pomysł, który mógł uchronić ich przed zmoknięciem. Tę rolę zabudowa wokół aparatu faktycznie spełniała. Zasadniczo miało to prawo zadziałać pod warunkiem, że intensywność deszczu wkrótce ustąpi, jednak sądząc po tempie uderzania kropel o ścianki, przez które nie można było za wiele dojrzeć i formowania na kałużach baniek powietrza, to nie zapowiadało się na szybkie ustąpienie opadów. Warto było zwrócić uwagę na niewielką przestrzeń, która do stania przez dłuższy czas czy ciśnięcia się zwyczajnie się nie nadawała. To z kolei zmuszało Yadriela Venoira do przyjrzenia się wachlarzowi opcji, którymi w zaistniałej sytuacji razem z Kamakshi Chande dysponowali. Może i nie był tego dnia na służbie w umundurowaniu policyjnym, jednak pewien styl myślenia i nastawienie na rozwiązywanie problemów zaczerpnął właśnie stamtąd. Szansa, że nie zmokną — nikła w oczach i tu oboje musieli przegryźć porażkę. Ponadto żadne z nich nie pomyślało nawet o zabieranie do klubu parasola — wcześniej pogoda prezentowała się co najmniej przyzwoicie. — Chyba będziemy musieli się jej uczepić aż warunki pogodowe się nie unormują — skomentował w zamyśleniu Yadriel, przyjmując wcześniejszą odpowiedź Kamakshi jako przyklepanie, tego co wcześniej podsunął. Nie mógł przecież swojej kompanki deszczowej niedoli do niczego, a już zwłaszcza do własnego towarzystwa zmusić, więc poniekąd liczył na nawet minimalną aprobatę tego pomysłu. Błyskawica rozjaśniła bardzo mocno przestrzeń dokoła do tego stopnia, że o tej porze dnia wydawało się to wręcz surrealistyczne i wtedy, dokładnie wtedy, gwardzista zarejestrował szerokie oczy u Kamy, jeszcze zanim odgłos grzmotu rozniósł się po okolicy. Odczytanie tej emocji jako strachu nie należało do najtrudniejszych, przecież widywał je bardzo często w swojej pracy zawodowej, niezależnie czy pod oznaką stanu Maine, czy w roli czyściciela Czarnej Gwardii. To wymagało natychmiastowej reakcji — z jego strony. Nie było nic zabawnego ani tym bardziej przyjemnego w oglądaniu kogokolwiek w szponach lęku, konsumowanego przez niego kawałek po kawałku. — Wydaje mi się, że tak — potwierdził spokojnym tonem, wyraźnie kontrastującym z paniką Kamakshi. Dodatkowo potwierdził to skinieniem głowy negocjator policyjny, coby to komunikat werbalny pokrywał się z tym zawartym w gestach. — Zróbmy tak, że po następnym grzmocie, natychmiast stąd wyjdziemy. Podejrzewam, że przebiegniemy sobie ten odcinek, kończąc jak mokre kury, ale jak tylko wejdziemy do klatki, to będziemy bezpieczni. Widzę, że się boisz i musisz mnie poinstruować, jak mam się z tobą obchodzić w tej sytuacji: trzymać za rękę tak na wszelki wypadek? Obawiam się reakcji zastygnięcia w miejscu, a to najgorsza możliwość, jaka mogłaby się tu zadziać, przy przemieszczania do puntu A do punktu B. — Venoir kontynuował rzeczywistym tonem, starannie dobierając słowa, mając sobie jednocześnie za złe, że próbuje jednocześnie tłumaczyć co ma na myśli i nie są to krótkie komunikaty, które w gruncie rzeczy przez zanurzenie w strachu mogą utrudnić im nieco komunikację. Yadriel w żadnym wypadku nie zamierzał serwować koleżance jakiejś terapii szokowej, wyciągając ją bez jej zgody na zewnątrz w kotłującą i obijająca się burzę. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
7 IV 1985, nad ranem – Annika i Valerio Po wizycie w Death in the afternoon, świat nabrał kolorów z palety tych barw dawno zapomnianych – pachnących latem, morską bryzą i niewinną zabawą. Lżejsza o parę trosk i świadoma czekającego ją jeszcze dziś wyzwania Annika pożegnała się z Heather najdłuższym w swoim życiu monologiem o cudach świata, obrzydliwościach magii natury i jej umiłowaniu tychże, a nade wszystko o swojej Bunniculi pięknej jak marzenie, która rośnie, jak na drożdżach i wkrótce będzie pożerać dusze samym swoim żółtym spojrzeniem. Dawno temu już pozostawiły za sobą wszystkie najtrudniejsze tematy – tak, by im dalej w noc, tym więcej pozostało dla nich czystej rozrywki. To spotkanie dwóch czarownic nijak kwalifikowało się do kategorii żałobnych, choć z każdym łykiem trunku dorzucały kolejną garść ziemi do tego, co było już dawno martwe, a wkrótce definitywnie skończone – by jak najszybciej przestało straszyć swoim posępnym widokiem i wyrzutem nieznośnego sumienia. Ta noc smakowała goryczą ze zgoła innego powodu, bardziej przyziemnego – nastroju Annice nie zdołał zepsuć nawet fakt, że spod rozpiętego płaszcza, którego połami wymachiwała aż za bardzo, wzrok ściągała na siebie nieperfekcyjna plamka na zdecydowanie perfekcyjnej, butelkowozielonej sukience. Nikt dotąd Anniki nie uprzedził, że po Zielonej Wróżce świat przebiera się w barwy nie szmaragdowe, a bliższe do palety różu i dojrzałych brzoskwiń – podobnie, jak jej skóra, rozgrzana alkoholem i piołunową trucizną, pełzającą tuż pod jej powierzchnią i wprawiającą każdą fibrę w mikrodrżenie. Skończyły pić w samą porę, by pobudzony umysł pod wpływem wypitego etanolu nie stoczył się na samo dno, a stopniowo mógł wydalić z siebie to, co musi. Krew pełna pobudzającego tujonu i nokautującego alkoholu – świat w idealnej równowadze naprawdę smakował gorzkim, ale nie rozczarowaniem. Annika już nie zaśnie – dziś na pewno nie. Tylko… czym jest dziś, gdy za jakieś trzy godziny słońce doprawi jeszcze paletę barw na jej skórze swoim najczystszym złotem? Muszę to wybiegać – zapewniła towarzyszkę, gotowa spacerem zmierzyć się choćby z dystansem Saint Fall–Maywater. Nabuzowana kora mózgowa pędziła na łeb na szyję nie potrzebując spoczynku, a wymęczone szybkim marszem stopy zapomniały upomnieć się o chwilę przerwy. Im dłużej szła, tym krok stawał się bardziej asymetryczny, a ciało coraz mniej chętne, by kontynuować. W końcu poczuła zmęczenie. W tym duchu przechodziła kolejną już ulicę i dopiero minięcie budki telefonicznej przebudziło w niej coś na kształt otrzeźwienia – mocne słowa. Wpadła zaledwie na pomysł, bo przecież mogła zadzwonić do Helen! Budka telefoniczna jak wodopój – dopadła do niej jak do ostatniej nadziei, by zaraz oparta o wielki, wydrapany napis głoszący ruchałem się z Nanną, sięgnęła do torebki po monety, a później do nieprzyzwoicie brudnej tarczy, by wybrać numer… I ogarnęła ją wewnętrzna pustka, tak niespotykana, że aż przyprawiająca o mdłości ze stresu. Czyli pustka w głowie. Ta noc naprawdę miała skończyć się inaczej, niż wszystkie. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Miasto śpi, demony nigdy. Świat, kamienice, dzielnica — to wszystko to złudzenie. Simon & Simon, tyle, że na wielkim ekranie; film dla starych bab, dłuższy niż wieczność. Saint Fall nocą przypomina obrazę, nieudaną zbrodnię, dowcip bez puenty — niebo przesuwające się za przednią szybą jest zimne, złe, ciemnofioletowe; płachta chorej, odłażącej od ciała skóry. Kamienice Little Poppy w tym mroku to bezkształtne bryły — schowani w nich ludzie śpią, odbijając pieczątkę na kolejnej dobie życia. Prawda jest taka, że nie śpią tylko nocami; ich całe życie to sen. Puste ulice to plamy złotego światła latarni i mroku rozświetlanego reflektorami Mustanga; droga powrotna z magazynów była kalejdoskopem takich plam — żeby nie zasnąć, liczył je od stu w dół, później w górę, znów w dół. Przy siedemdziesiątej czwartej (w dół) zatrzymuje go sygnalizacja; plama przed nim nosi numer siedemdziesiąt trzy. Tej po prawej, od strony kierowcy, nie liczy; to nie plama światła — to blask. Budka telefoniczna stoi dokładnie tam, gdzie przez ostatnie osiem lat; brzydka bryła, jak nieudany przeszczep na żywym organizmie. To, co nigdy nie stało przez ostatnie osiem lat w budce to Sygnalizacja zmienia się na zielone — radioaktywny odblask wdziera się przez przednią szybę i towarzyszy odsuwaniu tej w drzwiach kierowcy. — Gloria! Tyle, że Annika — przez odsuniętą szybę dolatuje głos Umberto Tozzi i nawet te dwie kolejki za dużo, które tej nocy opróżniła pani Faust, nie mogą zafałszować rzeczywistości; pomruk zjeżdżającego na chodnik Mustanga dopełnia dzieła, ale nie zagłusza ani muzyki, ani słów wyśpiewywanych razem z włoskim pisarzem miłości. — Manchi tu nell'aria! Tęsknota za tobą w powietrzu — tyle, że powietrze cuchnie miastem i późną nocą. Chłód osadza nagromadzone za dnia spaliny nad poziomem ulic i każe mieszkańcom Little Poppy wdychać to, co naprodukowali; wolał nie myśleć, jak nocami musi cuchnąć Sonk Road. — Manchi come il sale! Brakuje mi ciebie jak soli — to akurat prawda. Niedosolona pasta zepsuje smak całego spaghetti alla norma — mamroczący w tle silnik gaśnie razem z muzyką; przez sekundę panuje cisza i dopiero strzał zamykanych drzwi wprawia świat w ruch na nowo. Valerio Paganini opuścił auto — Annika Faust zaraz zabarykaduje się w budce telefonicznej. Tej nocy nic nie chrupie pod podeszwami; jego kroki to cichnące echo, które bez trudu przekrzykuje nawet pstryknięcie zapalniczki. Brudna słuchawka przy policzku to świętokradztwo i zdrada — do tego momentu Valerio był pewien, że najbrudniejszym, co dotknęło tego miejsca, była jego dłoń. — Spróbuj 9—1—1, może Williamson jest na służbie — słowa i papierosowy dym tańczą w powietrzu, gdzie nienaturalna dla miasta cisza pełni rolę obietnicy; już za trzy godziny ten mrok rozgoni budzący się dzień, a grzechy minionych godzin zagłuszy ptasi trel. — Albo 0—700, pewnie odbierze jakaś Cavanagh. Sobota zamieniona w niedzielę i Paganini, który nie brzmi, jakby pił — albo wąchał, wcierał, palił, wciągał, łykał. Trzeźwe spojrzenie i precyzyjne ruchy dłoni; unoszony do ust papieros nie błądzi po omacku i dobrze wie, czego wymagają od niego usta. Jedynym wymiętym elementem jest twarz Valerio; nawet w mroku i brudnym świetle latarni — nigdy nie jest za późno na zmianę kariery, no? — przypomina papier ścierny. Coś, czym szoruje się gładź przed położeniem farby; płachta pozbawiona koloru poza zarostem gęstszym od tego, który Annika wyniosła ze wspomnień Red Poppy. Noc jest jego sprzymierzeńcem — ukrywa krew na kołnierzyku, owija całunem nieistnienia zadrapania na szyi, zachowuje dla siebie tajemnicę urwanego guzika na samym środku koszuli. — Dobrze się bawiłaś? Zna odpowiedź; nikt, kto bawił się źle, nie próbuje wprawić w ruch tarczy budki telefonicznej o — uniesiony na wysokość oczu zegarek odsłania prawdę — trzeciej dwadzieścia siedem nad ranem. Nikt, kto nosi zielone sukienki i rozpuszczone włosy nie mógł bawić się źle; gdyby tak było, ktoś zawiódł — towarzystwo, mężczyźni albo alkohol. |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Już po raz trzeci tył głowy Anniki wszedł w gwałtowną kolizję z blachą obijającą starawy szkielet budki telefonicznej. W odpowiedzi, konstrukcja wydała z siebie krótki, żałosny jęk — a może to ona? Błąkające się pod czaszką ciągi cyfr losowały absurdalne kombinacje, a żadna nie zakotwiczała się w głowie na dłużej w niezrównanej pewności — nigdy, przez cały swój marny, niemal trzydziestoletni żywot, nie musiała wydzwaniać na numer domku gościnnego. Gówno warte ślady pamięciowe ulegały zatarciu szybciej, niż wspomnienia po jej jeszcze obecnym mężu — i przypadkiem wymazały z głowy rzecz najbardziej dziś przydatną. Głośne westchnięcie alias pomruk pełen frustracji, żalu do własnej zawodnej pamięci i buńczucznego przekonania, że tej nocy nic złego nie może się stać usłyszał tylko głuchy na wszystko automat; jeszcze dwa drinki więcej i mogłoby się to skończyć żartem telefonicznym legendarnym na całe Hellridge. I może nawet do tego absurdalny ciąg zdarzeń nieuchronnie prowadził, bowiem Annika zaczęła już wybierać losową zbitkę numerków mającą być tym do domu, gdy rozproszył ją sam Umberto Tozzi unisono z głosem, który poznałaby nawet odbity nieskończonym echem w jakimś zapadłym tunelu w Cripple Rock. A nie, to wszystko już było. Dziś jedynie wróciło, by znów o sobie przypomnieć w akompaniamencie powyższego i znajomej już pustki w trzewiach — traf chciał, że sygnały płynące prosto stamtąd znacznie łatwiej było zignorować po ilościach wypitych w noc taką, jak ta. I może tylko ostatnie ocalałe na polu bitwy o przytomność neurony, wiernie i w pocie czoła zasilające zasób Sciogli questa neve che soffoca il mio petto t´aspetto Gloria. Gdzieś w międzyczasie samoczynna dłoń zawiesiła połączenie, a na wargi zabłąkał się uśmiech. Riposta na propozycje numerów nie wybrzmiała na głos — byłaby aż zbyt boleśnie prawdziwa. Policja eskortująca Annikę do domu mogłaby wzbudzić w ojcu gniew ostateczny — a do tego wystarczyła ostatnio sama jej nazbyt narzucająca się obecność w rodzinnym domu. Zaś żadna telefoniczna rozrywka nie rozwiązałaby Anniki największego problemu na dziś. Ale Valerio mógł to zrobić — przede wszystkim dlatego, że losu zrządzeniem znalazł się pod ręką. Choć pewnie wolałby znaleźć się gdzieś indziej. — Wszystkie budki w tej dzielnicy są na podsłuchu familii? — żart z gatunku tych oprószonych prawdą — łatwo było to sobie wyobrazić. Tymczasem słuchawka nie jest już do niczego potrzebna, kiedy vis-à-vis ma się kogoś, z kim można porozmawiać — ląduje więc tam, gdzie nie prowokuje już nikogo swoim obrazoburczym widokiem. Annika w każdym razie nie zaszczyciła jej dłuższym spojrzeniem — to skupiła w całości na Paganinim, jeśli w jej stanie upojenia można było tak szastać słowami. Skupienie zamieniłaby na szczere zainteresowanie — dłuższe, ale i lepiej oddające istotę jej obecnego niebycia. To zauważyło przyrost szczeciny na policzku i cyniczna strona Anniki okrutnie zachichotała — na potencjalną rundę drugą Valerio poczynił przygotowania — kolejny cios zaboli wyłącznie dumę. Na inne objawy postępującego obłędu pozostała jeszcze tak samo ślepa, jak dotychczas; helikopter w głowie nie sprzyjał pogłębionej analizie stanów psychicznych. Świat bowiem wciąż wiruje na czarno-złoto, a plecy nie chcą się odkleić od ściany budki — ogrzały ją już swoim ciepłem i tam pragnęły pozostać. Półprzymknięte oczy mogły stamtąd swobodnie błądzić po ciemnej sylwetce, czego więcej było jej trzeba? Kocyka? Towarzystwa? Podwózki do domu? Dobrze się bawiłaś? Kwituje parsknięciem. Dobry Paganini zadaje dobre pytania. Żadnych — co tu robisz? Nie powinnaś być na starym mieście? Mąż pozwolił ci się tak szlajać po Saint Fall nad ranem? Nic z tych rzeczy. Dobry Paganini przechodzi do sedna. I dostaje najlepszą możliwą odpowiedź. — Wiesz, ile absyntu jest w stanie wypić biolog morski? — Zegar się nigdzie nie spieszy. Zegar odlicza sekundy i pozwala udzielić własnej odpowiedzi. Tymczasem spod półprzymkniętych powiek wciąż czujnie obserwuje go zielone spojrzenie. Wargi rozciągają się w jeszcze szerszym uśmiechu — całe morze. — Po to właśnie spotkały się tej nocy i plan wykonały z najwyższą dokładnością. Śmiech zamarł zduszony, przyszła pora na poważne. — A skoro jesteśmy przy temacie. Pewnie właśnie wybierasz się do Maywater? — I wszystko, od splecionych na piersi ramion, po głowę przechyloną pod najwygodniejszym kątem mówi jednym głosem: wiem, że nie — ale może jednak? |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Trzask zamykanych drzwi odgradza od uśpionego silnika i wyciszonego radia, ale muzyka w głowie nie cichnie nigdy — per chi respira nebbia, śpiewa Umberto w myślach, Valerio nuci z nim, Little Poppy próbuje dołączyć i nie do końca potrafi; tylko Annika brzmiałaby zgrabnie w tym duecie — nie tylko ze względu na nogi. Per chi respira rabbia, brzydki chodnik pod butami, ładny uśmiech w budce telefonicznej. Rozświetlone błyskiem zapalniczki spojrzenie odpowiada tym samym; va bene, uśmiechacie się, dopóki nadal wam do śmiechu. Per me che senza Gloria, zapomniana słuchawka wraca na widełki, zapomniane numery telefonów nie powrócą nigdy; Annika nie musi dzwonić po posiłki — deser właśnie przyjechał. Con te nuda sul divano, na nagość przyjdzie pora — noc jest stara, świt młody, ta chwila nieskończona. Valerio jest pod ręką, choć — certo, certo — wolałby znaleźć się gdzieś indziej; zielony materiał sukienki wygląda ładnie. Ciekawe, czy od spodu też? — Tylko połowa. Musieliśmy podzielić się z federalnymi — odpowiedź z gatunku oprószonych prawdą — atmosfera na liniach telefonicznych gęstnieje, Valerio nie lubi się dzielić, niedługo ktoś przypali mafijno—federalną na palniku i zrobi się naprawdę brzydko. Brzydko, krwawo, boleśnie; napływająca do ust Paganiniego ślina to pragnienie tylko w połowie będące zasługą signory Faust. Świadectwo jakości nocy przypieczętowane przez prychnięcie śmiechem w zupełności wystarcza — pieczenie policzka, na który w marcu z impetem opadła dłoń, przypomina piękne, brzydkie, piękno—brzydkie okoliczności ostatniego spotkania. Powinna go nienawidzić; powinna zacząć wrzeszczeć. Powinien jej oddać, powinien użyć na niej tej słuchawki. Wiele powinności i żadnego kroku, żeby ich dopełnić; jedyny ruch to do siebie, nie przeciwko. — Allora, è stato bello — zabawne, zabawne — uśmiech kołysze papierosem wygnanym na peryferia lewego kącika ust; zanim z nich wypadnie, roztrzaskując się o brudny bruk w fajerwerkach dziesiątek iskier, palce przechwytują tytoniowego zakładnika. — Ale znam lepszy. Miękki filtr między palcami, miękki flirt między słowami — półprzymknięte powieki zamieniają kogoś w śpiącą królewnę; budka to szklanka trumna, ale Valerio daleko do księcia, chociaż ma swojego mustanga. — Jak biolog morski pije drinki? — wcale nie oczekuje odpowiedzi i donikąd się nie spieszy — zaciągnięcie papierosem, rozżarzenie wściekle czerwonego oczka na nowo, wypuszczenie dymu przez nos; sekundy zamienione w nieskończoność wykrawanego pod powiekami obrazu. — Falowo. Annika in una cabina telefonica, podkoloryzowane. Dobry Paganini pozwala osiąść słowom na dywanie utkanym z subtelnej woni perfum i zdecydowanie mniej subtelnego zapachu alkoholu; szczegóły woni zaciera tytoń, to zresztą bez znaczenia — kolor drinka nie zmienia ostatecznego efektu upojenia. Wpłynie co najwyżej na natężenie bólu głowy o poranku; sama myśl sprawia, że Paganini uśmiecha się szerzej — pęknięcia zmarszczek w kącikach oczu przestają być pajęczynką; zaczynają przypominać kanion. Nie za duży — grande Valerio ma inne cechy (serce, oczywiście) — ale dostatecznie głęboki, żeby okruch zmęczenia zalągł się w półcieniu oblewającym twarz. Latarnie w tej części Little Poppy nie dają wiele światła; dlatego miejsca pod nimi są puste. — Co za pech — nic w tym głosie nie brzmi na pechowe; po Gloria na kasecie w samochodowym radiu ma Felicità — nie musi słuchać, żeby słyszeć. — Właśnie z niego wracam. Bah, dobry Paganini to Paganini kłamliwy — w Maywater był po raz ostatni dwa tygodnie temu i to tylko dlatego, że Matteo ma tam szwagierkę; tristemente, brzydką, więc Valerio nie widział powodu, żeby zapukać po raz drugi. Do drzwi, naturalmente. — Annika, mia cara — słowa to dym pełgający po języku — filtr papierosa stuka o kącik ust, a każde bezdźwięczne zetknięcie bibułki ze skórą to litery w niecierpliwie sklejanym zdaniu. — Nie zostawię cię tu. Ostatnią sylabę mógłby pominąć, nie tracąc na prawdziwości. Paczka papierosów przypomina artefakt — nie tak widowiskowy, co świecąca gumka, ale równie poręczny; wysunięta w kierunku pani Faust — signora, czy nadal mówić ci signora? — przypomina haczyk na wędce; szkoda tylko, że ktoś tu zna się na połowach. — Ma non vergognarti, vieni qua. Nie gryzę; kłamstwo. |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
W morzu alkoholu udało jej się dziś utopić więcej, niż tylko kilka wspomnień — przytrzymane w piołunowej toni za kudły, poległy także wyrzuty sumienia i poczucie niepewności, spychające ją wręcz na skraj paniki. Opryskliwe towarzystwo wewnętrznych mantr i zakazów, nie opuszczające Anniki dotąd choćby na krok, wreszcie zgubiło jej trop w barze, gdy już zrobiło się tak gęsto, że jedna sylwetka mniej nie zrobiła większej różnicy. Płaszcz dopinała jeszcze na chodniku — tej czynności nie skończyła do teraz. Zapomniała. — È un vero peccato, czyli mogłam wylosować federalnego… — Alkohol we krwi coś przytępiał, w zamian coś wyostrzając. Cięty język pani Faust miał się w tym równaniu dobrze. Tylko w spojrzeniu próżno było szukać śladu po rzekomym rozżaleniu — igrało w nim co najwyżej rozbawienie. Paganini na szczęście nie musi dziś sprawdzać, czy byłby skłonny się nią podzielić. Jeszcze żarty trzymają się obojga. Ten od Valerio Annika podsumowuje parsknięciem drugim — che bello, Paganini przypadkiem uiszcza wpisowe na kolejny integracyjny wieczorek komediowy Działu Biologii i Środowiska. Tam niemal wszyscy piją tak, jak żeglują — falowo i na umór. Annika zaś, nawet w trybie energooszczędnym bodźce odbiera jeszcze nie najgorzej, głos nie gubi się bełkotliwie gdzieś po drodze, nie zatraca w słowach, które dotąd padły. Błędnik tymczasem szaleje, a sukienka — prócz jednej, irytującej plamki gdzieś w okolicy prawej piersi; może to sos? — prezentuje się nienagannie. Ramiona nie drżą z zimna, budka telefoniczna stanowi zaskakująco wygodne oparcie, przymknięcie powiek koi zmęczone gałki oczne, towarzystwo zaś— Nienawidzić? Nienawiść Annika rezerwowała na specjalne okoliczności, na szczególne przypadki zranień ludzkich. Trzy pechowe kociaki zmiażdżone na podłodze nie kwalifikowały się do tej kategorii ani przez sekundę — mogły co najwyżej napawać obrzydzeniem. Podobnie, jak proces wyrzygiwania tychże — zwłaszcza z perspektywy samego zainteresowanego; w pewnym sensie byli kwita. Oboje dwunastego marca cuchnęli desperacją, oboje popuścili jej wodzy. Oboje przerwali na czas. Obojgu należą się gratulacje, choć zwycięstwo nad Valerio w pojedynku miało w sobie zbyt wiele wspólnego z wygraną z nałogiem — niby piękna sprawa, ale sam fakt, że do walki doszło, to najlepszy powód do zmartwień. Poruszyła się — tylko po to, by na chwilę zostawić w niedopowiedzeniu, co autor napisu za Anniki plecami zrobił z rzeczoną Nanną. Bo Annika musiałaby nie znać Valerio — albo znać go za słabo — gdyby łudziła się, że zrobi dokładnie to, o co go poprosi. I już otwierała usta, by zaskoczyć go bezczelnym — czyli znasz drogę i możesz to dla mnie zrobić — kiedy to on zaskoczył ją. A brwi tę emocję zasymulowały, zgodnie wędrując do góry. — Dziękuję? — Uprzejma odpowiedź paliła w język jak woda święcona. Burzyła początkowy dysonans, a typowa dla Anniki ucieczka akurat nie wchodziła w grę. Valerio zgarnął najlepsze karty i rozdawał je, jak chciał. — Nie zostawiaj więc. — Druga jej część nie pasowała do obrazka w ten sam sposób, w jaki Annika nie pasowała do tej budki telefonicznej. A jednak, oto jesteśmy. — Non ho nulla di cui vergognarmi. I nie palę — tak twierdzi. Wreszcie odkleiła plecy od tak miłej jej ściany budki, światło dzienne znów ujrzały bezeceństwa uwiecznione w wydrapanych złotych myślach; te w głowie dopiero kiełkowały. Powoli, chwiejnie, stabilizując krok, jakby zależeć miało od tego jej życie — poniekąd zależało; te buty musiał wymyślić sam Diabeł — ale podeszła bliżej. Nikt nie wymaga od niego spełniania książęcych powinności, ale przed sobą ma właśnie pieprzoną księżniczkę — dokładnie tak nazwał ją Johan podczas ich pierwszej rozmowy po incydencie, który wykurzył wreszcie Annikę z kamienicy Faustów. Teraz wylazła ze szklanej trumny i rzeczywiście — czegoś chciała. Pieprzona księżniczka rzadko sama trudziła się odpalaniem papierosa — nie pali — jak twierdzi. Tylko czasem ukradnie. Ten, który przed chwilą wysunęła z ust Valerio, stał się jej własnością — zaciągnęła się tym, co z niego pozostało. I dostrzegła wreszcie wszystko, co tak łatwo przegapiła w półmroku latarni. Twarz jak ciosaną dłutem — tylko tym razem kogoś poniosło i wyżłobił na niej bruzdy, po brzegi wypełnione zmęczeniem. Na koniec wypolerował piaskiem — i zapomniał usunąć jego resztki. — Pokaż się — flashback ze skupionego na nim spojrzenia, dłoni chwytającej podbródek — jak wtedy, pamiętasz? — druga dłoń dziś dla urozmaicenia trzymała w palcach dopiero co ukradziony papieros. Jeszcze raz i będzie po nim. Po papierosie, znaczy. — Och, Valerio — zależnie od kontekstu — i akcentu — niosło inne znaczenie. Obecne było przedłużeniem gestów i mimiki — zmarszczonych brwi, oczu skanujących twarz i przyległości, dłoni sunącej po szorstkim policzku i papierosa, co wypalony, skonał gdzieś u ich stóp. — …wyglądasz jak gówno — nie było obelgą. To diagnoza. — Teraz to ja nie zostawię cię tak. — Dobór słów nieprzypadkowy. Annika nie zwykła szastać obietnicami — acz tę dzisiejszą mogła złożyć na mały paluszek. Pewne, tfu, zobowiązania były naturalną konsekwencją wspólnego zejścia do Piekła i wyczołgania się z powrotem na zewnątrz — i jeśli dać kredyt zaufania zawodnej pamięci to ostatnie, piekielne metry przeszli, trzymając się za ręce. Obcasy dodawały kilka centymetrów — wystarczyło, by zbliżyć się jeszcze, by zdradzić tajemnicę. Tę wyszeptała; kto wie, która z latarni ma dziś uszy? — …ale mogę mieć przez to kłopoty, wiesz? Jeśli nie wrócę do Maywater — nie wyglądała na przejętą — utopiona w alkoholu panika obracała się właśnie w grobie, bulgocząc wściekle. Gdy Trzeźwość ją wskrzesi, nadejdzie Sąd Ostateczny. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Noc tysiąca i jednego prawdopodobieństw — noc cudów i okaleczonych budek telefonicznych, dowcipów płynnych jak alkohol w żyłach biologów morskich i słów o stanie skupienia Anniki; a więc żadnym. — Wiesz, że jestem wróżbitą, bella? — wiesz, że kłamie albo tak mocno wierzy w to, co mówi, że nie odróżnia kłamstwa od prawdy; rzeczywistości od iluzji? — Wróżę— Smużka dymu z ust upodabnia go do czegoś, co wypełzło z Piekła i pożarło po drodze niewinną dziewicę; to ostatnie nie odbiega od prawdy. — —że jeszcze go wylosujesz. Co łączy federalnego i rzeżączkę? (A co nie?) Jedno i drugie lubi czasownik złapać. Zapalony papieros odmierza czas, chociaż nie musi — nie musi, bo każde z nich jest świadome, że czas to tylko koncept. Jeszcze miesiąc temu zrobił fikołka i wysrał ich jakby nigdy nic po piekle podziemi; jeszcze dwa tygodnie temu zastygał w bezruchu pomiędzy ścianami Red Poppy, próbując zmienić chaos w sens. Dziś sami mogą ocenić, czym skończyły się te próby. Za dziękuję można wiele — krótkie słowo o niemagicznych właściwościach wbrew temu, co lubili powtarzać desperaci upodabniający Jezusa do hippisa; albo hippisów do Jezusa, na tym etapie trudno stwierdzić, kto zapoczątkował wojnę z podstawami higieny. Przechylona w bok głowa to Valerio obserwujący; kroki Anniki w ciszy śpiącego Little Poppy mogą być równie dobrze tąpnięciami sejsmicznymi — te szpilki dziurawią. Niekoniecznie chodnik, zdecydowanie wolę zachowywania się poprawnie; nie, żeby Paganini znał to pojęcie. Mięsień w szczęce — profil może i ciosany dłutem włoskiego mistrza renesansu, ale żywy, podatny na emocje, teraz rozgryzający w zębach ziarenko irytacji — drga, kiedy papieros zmienia adres zameldowania. Z ust do ust — zamknięte w bibułce ciepło wydechu wskrzeszone przez zaciągnięcie miękkiego zestawu warg; Annika wykańcza niedopałek, Valerio zastanawia się, jak wyglądałaby ze szminką rozsmarowaną po policzku. Wszystko jest va bene. — Nie palisz, za to kłamiesz. Ragazzaccia — ostatni rozbłysk rozpalonej główki papierosa i już po nim — niedopałku, znaczy się. Znika na chodniku, zmienia się w kolejny brud tej z natury brudnej dzielnicy; Valerio każdego dnia dba o to, żeby ją spaskudzić. Trochę jak z kobietami — tej nocy Annika to Little Poppy; rozpięty płaszcz, butelkowa zieleń sukienki i odsłonięte uda, gdzie skóra tak naprawdę jest chodnikiem. Wystarczy przespacerować się po nim w górę — póki co spojrzeniem. — Och, Annika, zapomniałaś? — noc zamieniona w przeciwieństwa. Ciemne tęczówki i jasna skóra; miękki materiał i szorstki ton. Dotyk na policzku — jak wtedy, pamiętam — i słowa zwilżone w ustach. — Ja się nie dzielę. A twój mąż? plama na sukience to bzdura; ma kształt kciuka i Paganini wie, czyj idealnie wpasowałby się w ten ślad, dzieli? — Zabierz coś mojego jeszcze raz, a ręka, której użyjesz — wreszcie w górę — przez bezprawnie ukryte przed światem piersi i odsłoniętą szyję aż do ust — już pustych, ale to nieistotne. Wie przecież, czym smakują teraz; w osiemdziesięciu procentach tytoniem, w piętnastu alkoholem, w pięciu nim. — Posłuży mi za wieszak. Albo świecznik. W ostateczności— Z dłonią na szorstkim od zarostu policzku mogła poczuć ruch — kącik ust wędruje w górę, słowa niewypowiedziane zamieniając w myślenie życzeniowe. Ta noc, na szczęście, jest nocą spełniania życzeń — może Annika piła gin i skończyłam z dżinnem? — bo kiedy ciepły oddech muska skórę, a szept zamienia się w słowa, Paganini nie czeka na pisemne zaproszenie. — È divertente. Już masz kłopoty. Ma — kłopoty, drugą część nocy dla siebie i ciepłą dłoń na biodrze; sycylijskie ciepło rozlane w mroku Little Poppy prosto na materiał sukienki — ono, w przeciwieństwie do alkoholu, nie zostawia plam. — Spotkałaś przecież mnie. Jak brzmi opuszek palca postukujący o łagodny pagórek biodra pod materiałem? Stuk, od stukania? Puk, od pukania? Dai, od daj? Niedopalony papieros roznieca poczucie pustki; potrzeba zapełnienia ust zaczyna się od słów. — Allora, wsiadaj. Mam coś dla ciebie — na chodniku, przy krawężniku, grzecznie — Mustang czeka, aż rycerz wróci na jego grzbiet i Valerio potrzebuje tylko kilku kroków — w tym jednego na wyminięcie pani Faust — żeby wrócić do jego wnętrza. Nie ogląda się za siebie, nie sprawdza, nie nęci; Annika ma wybór. Nocleg w budce to ciekawa sprawa — można obudzić się z bezdomnym nad twarzą albo wcale. Trzask przesuwanej kasety dołącza do pomruku silnika; noc nie jest spokojna, spokojna jest za to melodia i głos przesączane przez głośniki samochodu. Dopo questa vita che si dimentica di te, kaseta grzecznie podpowiada, co czeka w środku; Al Bano i Romina Power, i dopo questo cielo senza arcobaleno. |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Narowiste rumaki — te pod maską; chwytające za serce muzyczne dedykacje; jeden młody barghest pozostawiony pod opieką niani—Overtone, a przed Anniką jeszcze jeden pies — Pawłowa. By wyzwolić w nim odruch, nie trzeba dźwięku dzwonka, wystarczy stukot szpilek o szary bruk w Little Poppy. Podziękowania w stronę projektantów zapyziałych ulic Saint Fall za zrezygnowanie z kocich łbów — one i obcasy to połączenie niefortunne na jeszcze jeden sposób. Jak federalni i loterie, w których wygrać można tylko odklejenie kolejnej klepki z mocno już naruszonej podsufitki — nikt nie wywróżył, że przed upływem miesiąca łapska śmierci chwycą ją za gardło, ale ostatecznie pociągną ze sobą kogoś innego — i to przy jej udziale. Takie diagnozy wymagałyby czegoś więcej, niż wróżenia z ud i cycków. Bo gdzie indziej spoczywało spojrzenie pierwszego, drugiego, a zapewne i domniemanego trzeciego oka? — Nie oszukałabym cię, mio caro — jest szczere i ma szczerą słabość — nie taką z gatunku rozszalałych, a inną, wyważoną. Akceptującą pewną dozę skrzywienia. Taką gotową utulić i pocałować w czółko. Wydychany dym zaś smakuje nonsensem, jak boczenie się o ostatnią porcję papierosowej mgły. — Och, Valerio, zapomniałeś? — Ponownie. Słowa nie zamierzają naśladować szorstkiego tonu, wolą układać się miękko. Wszystko, co szorstkie — wyjątkiem jest sycylijskie ciepło policzka — i tak gubi się; ginie w alkoholu. W zieleni oczu błysnęła bezczelność podsycona tym ostatnim, dobrym nastrojem i czymś nieokreślonym — nie spytałeś mnie, co dziś oblewamy. — Ty też mi coś ukradłeś. Karmienie się jej łzami było ruchem zuchwałym — te stanowią własność bezwzględną, wzbudzającą obrzydzenie w innych, a kiedyś nawet w niej samej. Płacz żartobliwie nazywany zbrodnią, za każdym razem odciska się krwawym piętnem brzydoty, na jakie nestorzy i matrony nie chcą patrzeć. Nie bez powodu zyskało akurat taką nazwę. Losowa własność odebrana pod wpływem kaprysu to cena niewygórowana. Ryzyko wpisane w zbieranie z ulicy rozpieszczonych księżniczek. Ale w tę rozmowę wpisane jest więcej, niż tylko jedno. Ciepła dłoń, zimny dreszcz, a tuż po nim ukryta w półcieniu fala gorąca. Odruch naturalny, podyktowany okolicznością. I naturalnie przemilczany. Są takie plamy, których nie widzisz, a czujesz. Podobne do piekącego policzka po honorowej salwie ostrzegawczej. Dziś alarm w głowie zadziałał opieszale, nie od razu przegonił lepką dłoń z materiału sukienki. A nim Annika to zrobiła, przesunęła granicę ryzyka raz jeszcze. Jakby nieświadoma tego, że pies Pawłowa nie słynie z panowania nad ślinotokiem. Ona już wie, że ma kłopoty — cała jest kłopotem. Takim, któremu rodzina zapewne spróbuje wcisnąć na palec kolejną obrączkę, nim zdąży powiedzieć już nie jestem panią Faust. Czym w obliczu tego jest ręka na biodrze? Valerio Paganini nie będzie rościć sobie prawa do niej. — Non essere arrabbiato. Rozumiem, że się stęskniłeś, ale jeśli koniecznie chcesz sobie zostawić kawałek mnie, mogę oddać ci pukiel włosów — paznokcia nie oddam, bo nie chcę się zastanawiać, kogo ubrałbyś w moją skórę i w jakim celu. Są słowa, co powinny wybrzmieć oraz takie, które lepiej przeżuć i połknąć. Warto znać umiar nawet w przebieraniu zamiarów, chęci i mechanizmów obronnych w niewysublimowany żart — te mają moc inspirowania. A dzisiejsza noc zaczęła się zbyt dobrze, by teraz skończyć się— —źle? Opuszek palca postukujący o biodro domaga się interpretacji. Przekrzykuje go chwycenie nadgarstka i nim ręka przyklei się na dobre, a ledwo zmarszczony materiał przeistoczy w zieleń wymiętą — odpowiada własnym no, od non sono la tua puttana. Uwolnienie się od dotyku i uniesienie brwi — który to już raz? — Stanowi rutynę. Tak samo, jak dziś nie mające racji bytu trzymanie się na baczności, kiedy Valerio. Słowa skutkują obrotem, krokom odpowiada echo jej kroków. Grzecznie — nie wymaga przynęty. Potrzebuje za to zmiany scenerii, odrobiny ciepła i miejsca, gdzie wreszcie można usiąść. Parsknięcie. Które to już? — Che coincidenza, i pewnie masz to w spodniach? — Ten żart byłby rozczarowaniem. Kogoś, to napompował i rozświetlił prezerwatywę, by wydostać się z tunelu, stać na wiele więcej. Nie czeka na odpowiedź — trzask drugi wtóruje temu pierwszemu. We wnętrzu Mustanga w głowie wiruje już nie tylko alkohol; muzyka otula włoskim ciepłem i każe dołączyć do zabawy. Annika nie zapina pasów, za to zatapia się w miękkości fotela. Pomruk silnika i obecność obok daje potrzebne poczucie bezpieczeństwa. Czas to tylko koncept — niech więc ta chwila trwa, droga i repertuar na kasecie nigdy się nie kończą, a gardło nie zasycha w próbach poszukiwania sensu — tym razem w płynących z głośników słowach. To noc, kiedy chce się śpiewać. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
| TW | krótka sugestia seksu pod przymusem Ślina oznacza apetyt; apetyt to uznanie. Uznanie to wzrok, który przeskakuje po ciele, w myślach szkicując mapę — gdzie skręcić, gdzie zrobić przystanek, co wyobrazić sobie, kiedy bezsenność wbije pęknięte żarówki pod powieki? — Szkoda, mia cara. Miałbym powód do klapsa — śmiech przypomina nienaoliwione — zabrakło oliwek, jest tylko smar; na Włochów nie działa nic, co nie rośnie na drzewach albo nie ma piersi — trybiki w zardzewiałej maszynie. Bez tytoniu i kociąt w ryju jego gardło to studnia; z jej dnia dolatują zniekształcone dźwięki i echo wypaczonej wesołości. To noc śpiewu, nieprawdopodobieństwa i budek, które nigdy nie dzwonią; to noc, kiedy wszystko jest możliwe, bo oni są wszystkim. Banalna, ekonomiczna zagwozdka z pierwszego semestru — jedyna warta uwagi. — Certo — Valerio, zapomniałeś? Od ponad miesiąca to samo pytanie; Valerio, stronzo, zapomniałeś? Chciałby, ale nie do końca potrafi — drastyczne rozwiązanie to rozszczepiony mózg; mógłby zrobić to tu i teraz, oprzeć się o zaszczany murek, opuścić ciało i przekonać, czy w mieszkaniu obok ktoś właśnie nie posuwa żony. Mógłby, ale tego nie robi — Annika przecież pyta, czy zapomniał o tym, co jej odebrał. — Serce, lata temu. I łzę, kilkanaście dni wstecz. Jak miałby zapomnieć? Miała smak krwi i bólu — lepsze zestawienie oferowały tylko obiady nonny. Zatarta granica to starta z policzka kropla; po zburzeniu muru pozorów, opada bitewny kurz, a z siwej zawiesiny wyłaniają się kształty — zupełnie jak we mgle, gdzie nawet głos nie był tym, czym być powinien. Tym razem zamiast szlochu, są słowa; zamiast niepewności tego, co za kolejnym zakrętem — jest dotyk. Ciepło pod palcami przybija go gwoźdźmi do planszy rzeczywistości — gdyby rozłożył ramiona, miałby własne ukrzyżowanie. — Co powiesz na ucho? — paznokieć to rytuał; paznokieć to bezimienna dziewucha, żelazny uścisk na szyi — to ważne, widzieć twarz — i cichy szloch, bo wszystko ma określone granice; szczególnie wola walki. — W końcu ktoś wysłuchałby opowieści o moim dniu. To romantico, przyznaj sama. Romantyzm dwudziestego wieku, romantyzm lat osiemdziesiątych, romantyzm włoskich pragnień i sycylijskich nawyków. Paganini nie zna umiaru; jego słownik mieści tylko kilka wyrazów na —u, z czego na pierwszym miejscu plasują się uda. Te Anniki nadal ukrywa sukienka — a to zbrodnia przeciwko ludzkości — i gdyby podążył za kaprysem, ten stan rzeczy uległby zmianie; tu, przy budce, w sercu Little Poppy, bo wszystko co złe i co dobre, dzieje się w tej dzielnicy. Brutalność i smród zostawili Sonk Road. Nie jestem twoją kurwą, mówi cicho i ma rację — gdyby była, nie czekałby na interpretację gestu — ale żadne słowa nie mogą powstrzymać języka; Valerio skleja głoski na honor, którego nie posiada. — Tesoro, non essere così puritana. Uścisk na nadgarstku zanika, uścisk w spodniach — przecież nie sercu, bądźmy poważni — działa odwrotnie proporcjonalnie. Mustang, dzielny i cierpliwy, to przestrzeń muzyki, pomrukującego silnika i świata bez granic. Droga jest pusta, Al Bano niezawodny, kolejny śmiech głośniejszy; w zamkniętej przestrzeni auta dźwięki lubią zwielokrotniać moc sprawczą. — Musisz sprawdzić sama — pęknięcie zmarszczek w kącikach oczu tylko pogłębia werwę uśmiechu — zmęczenie, krew, zadrapania, noc, pierdolona noc, kolejna noc jego życia, która przebiega inaczej niż wszystkie poprzednie. Co może zrobić? To oczywiste. Wszystko. — Ci sarà — może zaśpiewać; z palcami wybijającymi rytm o kierownicę i spojrzeniem, które traci zainteresowanie drogą — o tym, że światło jest czerwone i wypada się zatrzymać, wie po blasku na twarzy Anniki. — Una storia d'amore ed un mondo migliore. Ci sarà i ciąg dalszy; gdziekolwiek nie jadą — oboje wiedzą, gdzie; żadne nie musi mówić — Paganini zna ten szlak na pamięć. Kiedyś prowadził z zamkniętymi oczami; bo była noc, a on mógł — nikt wtedy nie zginął i to największe rozczarowanie wypraw po Little Poppy. — Zdecydowałem — decyzyjność za kierownicą i dłoń na skrzyni biegów; przy czwartym robi to, co potrafi najlepiej — ześlizguje się z gały na kolano w fotelu pasażera. W ten sposób Mustang zwykle rozpoczyna taniec prowadzący do innego rodzaju gał. — Na śniadanie zjemy sfogliatelle. Życie to sztuka małych wyborów i capuccino do śniadania — życie musi być dolce, inaczej przypomina makietę w galerii handlowej; przylepione do chodników figurki — A później odwiozę cię do męża, no? Życie to przede wszystkim sztuka okrucieństwa. rzut k3, bośmy sobie zapomnieli: 1 |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
To tylko ziarenko piasku na arenie prawdopodobieństw — potencjalne wersje dzisiejszej nocy; jak leżący gdzieś na przeciwległym jej końcu wybór, by spędzić ten wieczór namawiając Helen na obejrzenie kolejnego slashera z ich niekończącej się listy, czy alternatywny, gdy jednak się upija, a Valerio również nie zawodzi percepcja, więc zatrzymuje się przy krawężniku i opuszcza pojazd — w stanie wskazującym na wielokrotne spożycie. To zaś, co nie opuściłoby pojazdu, to hałaśliwe, damskie towarzystwo, do którego Annika dołącza, jak w jednym z jego mokrych snów. Ale by śnić cokolwiek, trzeba jeszcze spać, prawda? To noc nieprawdopodobieństwa. Bo nieprawdopodobnym jest też, by przy ich dynamice do świtu nie znalazł się choć jeden powód, by rozważyć klapsa raz jeszcze. To też otwarta noc żartów, gdy ekspresja na twarzy Anniki — chciwie chłonącej wyrazy uznania — nie prycha w reakcji na absurdalną odpowiedź jak obrażone kocię. Śmiała hipoteza o ukradzionym sercu wyjaśniałaby ostatnio wiele; jest też mocą projekcji — utrzymanej w konwencji żartu i przemilczanej. Ja mogłabym przysiąc, że jest dokładnie na odwrót. A Valerio romantyczny to Valerio makabryczny — odhacza z listy kolejny element ciała, z którym Annika wolałaby się nie żegnać, by ten, odarty z łańcuszka akcja–reakcja, nie przestał reagować przyjemną melodią, umiejętnie podgryzany. To byłaby wielka strata i jeszcze jedna zbrodnia przeciwko ludzkości. — Wystarczy czasem zadzwonić — odpowiada, bez krzty przekory w głosie. Ja mogłam zadzwonić. I przeszło jej to ulotnie przez myśl, gdy wyciągała naćpaną Valentinę na brzeg. I przepraszam, że tego nie zrobiłam. Niepamięć do numerów i milczące telefony pokazują dziś niejedno oblicze, tak samo jak lęk — ale mają ze sobą wiele wspólnego. A gdy do bingo dołącza obraz Anniki–cnotki — nie zamierza się tego wypierać, przez pięć lat godziła się z takim obrazem siebie — mają już wszystko. I więcej, gdy dołącza do nich Al Bano, melodia silnika, echo ich własnych głosów i bezwładność; mustang poderwany do galopu to przywołana nostalgia. To noc, która może się już więcej nie powtórzyć. To ułamek sekundy refleksji nad zmarszczkami na sukience odsłaniającej teraz uda do połowy i cała nieskończoność ignorowania faktów; wyrazu twarzy zwróconej w jej kierunku, kolejnej wymiany wersów i uśmiechów — czerpania z tej chwili, jakby jutro miało nie nastąpić, a świat poza rozpędzonym pojazdem przestał istnieć. To też ukradkiem oblizane usta. To chwila słabości w świecie, który taka słabość obrzydza. To zadrapania na szyi pojawiające się i niknące w blasku kolejnych latarni. To udawanie, że nie widzi najoczywistszych przejawów nocnej ekscytacji. To nogi ułożone w taki sposób, aby opadająca dłoń nie natrafiła na próżnię, by nie wessała jej pustka tej części fotela i nie zwróciła z powrotem na rączkę skrzyni biegów. To ciepło na skórze i rozsunięcie kolan pod jego wpływem — ledwo uchwytny fakt pod natłokiem tak wielu decyzji. I tylko jedna rzeczywiście przemyślana. Nieprzypadkowo ta dziś nie należy do Anniki. — Sei fantastico, Valerio — wie, dokąd jedzie. Wie też, dokąd nie zamierza dać się zabrać, choćby pod groźbą wysadzenia na pobocze, z biletem na pieszą podróż do Maywater. Ma to wypisane na twarzy, dotąd niezmąconej perspektywą odjazdu gdziekolwiek, choćby i do pieprzonego Bangor. Odbicie tajemnicy, którą jeszcze się nie podzieliła i wciąż czekającego na nią stosu kartonów, który wywiozła ze Starego Miasta zaledwie— Trzy dni temu? Cztery? Głęboki wdech i skurcz przepony, co to miał być śmiechem, tylko zamarł nagle. — È divertente, bo mąż się mnie nie spodziewa. Ani dziś, ani— —ani pewnie w ogóle. Słodka perspektywa obiecanego śniadania ustąpiła miejsca powadze i wspomnieniu rozmowy w kancelarii. Ta budzi niedobitków rozsądku i prowokuje, by raz jeszcze chwycić za nadgarstek — powstrzymać na chwilę żar rozlewający się po skórze i jego niszczycielski potencjał. Ten uciszający resztki kory mózgowej. Ulotne poczucie bezpieczeństwa we wnętrzu rozpędzonego pojazdu działa mocą dyskrecji — niemal, jak konfesjonał. Pozwala się na chwilę uwolnić. Uwalnia więc. Siebie z rzeczonej tajemnicy, a lepką dłoń — z uścisku swojej. — Bo odeszłam. Wróciłam do Maywater — wyrzuca wreszcie z siebie na zbyt długim wydechu. Jeszcze jedno nieprawdopodobieństwo dołącza do całej ich nocy. Nadal wolisz odstawić mnie na Stare Miasto? Obowiązkowy rzut, prosz: 2 |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy