Korytarz przy salach wykładowych Na jednym końcu korytarza znajduje się klatka schodowa prowadząca na obszerny hall i oszklone drzwi wyjściowe, skąd można wyjść na uniwersyteckie błonia. Po drugiej jego stronie czeka otwarta przestrzeń przeznaczona do nauki i wypoczynku, przeznaczona głównie dla studentów oczekujących na wykład. Wzdłuż korytarza znajdują się zaś rzędy drzwi prowadzące do sal i gabinetów. Ściany ozdabiają gabloty bogate w niewielkie eksponaty, ale też obrazy, ryciny i schematy, stanowiące nie tylko ozdobę, ale czasem również pomoc naukową. Korytarz jest pełen cieniolubnych roślin, co ma zapewne związek z bliskim sąsiedztwem dziekana wydziału botaniki. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
9 III 1985 || Annika i Myran Ładny uśmiech jest powierzchownością przysłaniającą klującą się wewnątrz żądzę z tych najbrzydszych — czyli morderstwa na przełożonym. Annika przypudrowała ją ogładą, lakonicznymi odpowiedziami na niepotrzebnie rozwlekłe pytania i uniesieniem brwi na żarty — osobliwie, te o Żydach — co nie śmieszyły ani przez sekundę. W każdym razie, nie ją. Już nie. Zajęła się uprzątaniem resztek spalonych krzeseł i ław, ignorując zamęt wokół. Wydawała krótkie polecenia tym, których również pokaz starego zachwycał niespecjalnie. Nic nie szkodzi, ten szukał atencji i u nich. Może znów wrócił do domu na noc, popił więcej, niż zwykle, wyspał się i zaplanował kolejną wyprawę — może tym razem na Hawaje? — Słyszała pani? — …tak, tak, bo wstydził się przez miasto. Słyszałam — jej uśmiech smakował jak kwaśne żelki, jego rechot zaś zbierał publikę w postaci równie zażenowanych, co i rozbawionych studentów. Czy coś bardziej ujmowało powadze stanowiska, niż profesor Katz je piastujący? Pytanie teoretyczne. Wiedziała, że stary w zakresie swojej dziedziny — czyli biologii ewolucyjnej — zjadł już zęby i zaskakiwało go niewiele. Sporo wyciągał z głowy w lot — jak fascynującą prehistorię wodno-lądowych Pakicetidae i to, co z nich wykształcone, które po dziś dzień zasilało oceaniczne odmęty. Lekkość z jaką o tym opowiadał dorównywała tylko lekkością żartom wypowiadanym tymi samymi ustami. To aż niegodne. Dlatego Annika czasem wyobraża sobie, że dowcipy te tak naprawdę opowiada jego dupa. Wtedy wszystko faktycznie nabiera zabawności. Jak Dr. Jekyll i Mr. Hyde, morderca dobrego nastroju. I nie szło nawet o antysemityzm, a o nużącą monotematyczność i brak pracy intelektualnej nad kolejnymi odmianami bezpłodnej obrazy. Przez to wszystko swobodniej w tematach biologicznych korespondowało jej się z Dawkinsem, niż rozmawiało w gabinecie z podstarzałym, łysawym antysemitą. To pierwsze również nauczyło ją więcej. — Tak, profesorze, kończę z salą wykładową, zostawię was tutaj. Czekają mnie ważne sprawy w innej części budynku — gdzieś na obiekcie kręcił się Moriarty — mniej słaby niż ostatnio, ale niezmiennie poszukujący atencji swojej żony. Nie spodziewający się, że zegar tyka, a nóż w plecach wyląduje wraz z upływem miesiąca. Udała się w kierunku przeciwnym do tego, gdzie leżał jego gabinet. Dziś Annika ma jeszcze zbyt wiele spraw na głowie i zbyt wiele szeptów wewnątrz tejże. Hydra się rozrosła, a pani Faust ma za dużo głów do ucięcia, by zrobić to od ręki. Gdy zebrała już dość połamanych elementów, z pomocą kilkorga pomocników zaniosła je na korytarz, skąd miały zostać później hurtem zebrane. Wysiłek fizyczny był dobry — zabierał szepty z głowy. Uspokajanie niemagicznych bawi mniej, ale jest potrzebne. Westchnięcie nad stertą śmieci wyniesionych z sali wykładowej było długie i skrywało rozpaczliwą potrzebę. Ta pojawiała się z rzadka, nieczęsto zaspokajana. Zapaliłabym, zanim tam pójdę. Na końcu korytarza dostrzegła już jednak Diabłu ducha winną kobietę rozmawiającą z jedną z niemagicznych pracownic. Zasłyszane urywki rozmów były jak palec na spuście broni wymierzonej we własny święty spokój i kilka szarych komórek. — Ja słyszałam, proszę pani, że to koktajl młotowa był i że to ruska dywersja, żeby zniszczyć naszą, amerykańską edukację! — Młotowa? Tak pani słyszała? — Zainteresowała się żywo Annika, jakby chodziło o koktajl, ale do picia. Nie o coś, co rzekomo miało zapłonąć w sali kilkadziesiąt metrów dalej. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Myran Abernathy
9 marca 1985Jeden z niewielu momentów i okazji do wykorzystania, aby odwiedzić swój Alma Mater był niedawny „wyciek gazu” o czym zresztą trąbiły lokalne media. Choć planowała w głównej mierze odwiedzić uniwersytet dopiero za kilka dni, wyjątkowo tego dnia postanowiła przedrzeć się niezauważenie przez błonie, aż dotarłaby do sal wykładowych. Nie tylko po to, żeby wybadać podłe nastroje, choć w głównej mierze o to chodziło. Abernathy jako rodzina wspierała naukę magiczną i pozamagiczną, bo była nauką. Zatem dla dobra opinii rodziny Abernathy, jako przedstawicielka rodu Kręgu, postanowiła udać się na miejsce gdzie zginął Marshall. Tym razem nie zamierzała się mieszać w plotki, ponieważ umówiła się z wykładowcami dopiero na dwunasty dzień miesiąca, czyli za trzy dni.Co więcej, sale wykładowe w znacznej części nie ucierpiały na wypadku, więc Myran tylko ukradkiem zaglądała do poszczególnych miejsc. Niektóre były czyste; podłoga świeżo wyszorowana przez sprzątaczki, podobnie jak okna i podlane kwiaty w donicach. Myran w progu jednej z sal przystanęła na dłuższy moment usłyszawszy jakieś beznadziejne żarty oraz opowieści. Wyglądało na to, że sala wracała do względnego porządku dzięki pomocy jednej z kobiet. Była nią żona jednego z Faustów, choć nie potrafiła spamiętać jej imienia. W zasadzie to tylko bracia napomknęli o niej, że pochodziła z Deckenów. Gdy zaczynali się rozdrabniać na temat członka rodu Faustów, Myran zaczynała wyłączać zmysł słuchu, aby skupić się najpewniej na własnych przemyśleniach oraz planach na następny dzień w Starej Bibliotece. Miała wystarczająco mnóstwo czasu na rozmyślania, dywagacje i analizę doktryn zawartych w księgach, które systematycznie konserwowała. Ta żmudna praca to wszystko co miała, zważywszy na jej obecne położenie. Wdała się w krótką rozmowę że sprzątaczką wypytującą o jej obecność na uniwersytecie. Oczywistym było, że Myran taktownie na to przystała, mając wrażenie, że to odpowiedni moment na dawkę bezużytecznych osądów niemagicznych istot. Podświadomie podsycała coraz śmielsze teorie na temat pożaru. Zdawała sobie sprawę z tego, że wiele osób zawsze chciało dorzucić do puli swój osąd i całkowicie to popierała, ponieważ poszerzało to ich perspektywy, lecz z wiadomych przyczyn i braku odpowiedniej wiedzy na przeróżne tematy, najczęściej decydowali się ponieść wodzy fantazji. — Musieliby zrzucić aż całą skrzynkę koktajlu, żeby do tego doszło — przytaknęła kłamliwie i teatralnym przejęciem Myran. Wówczas usłyszała głos czarownicy, na której spoczęły jej oczy. Najwidoczniej sprzątaczka tak głośno wypowiadała swoje teorie, że zdążyła zwrócić uwagę każdego kto starał się względnie pracować. — Jestem przekonana, że to młotowa. Radzieccy zbóje lubią je pędzić. Oparła skroń o próg, zerknąwszy z powrotem na kobietę. |
Wiek : 27
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cold hall, eaglecrest
Zawód : opiekunka działu konserwacji
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Denne poczucie humoru, pani Faust. Dopiero co nie śmieszyły cię żarty o paleniu ludzi w piecu, teraz prychasz na radzieckich zbójów? Winna. Stłumione parsknięcie prawie wyrwało się z gardła Anniki. A to by tylko niepotrzebnie zapaskudziło niepowagą tę skądinąd poważną rozmowę. Bo być może snute od kilku dni hipotezy były bzdurne, nieprawdziwe, podszyte lękiem tylko częściowo wykorzenionym przez kłamliwy artykuł w Piekielniku; wzbudzały jednak prawdziwy strach. Od dwudziestego szóstego lutego niewiele rzeczy zdawało się być prawdziwe, prawdziwie jednak wrzało w ludzkich głowach. Z rzeczy nierealnych wyrastać zwykła przytłaczająca realność, osadzająca się szeptem i deluzją w wystraszonych umysłach. Nie trzeba było zniknąć w zapomnianym przez wszystkich tunelu w Cripple Rock, by jej doświadczyć. Annika wiedziała o tym dobrze, a zabulgotało ponownie, gdy spotkała spojrzenie kobiety obok. Nie wiedziała o niej wiele — tylko tyle, by po zbyt długiej chwili na przemyślenie dopasować twarz do nazwiska Abernathy, a nazwisko do złożonego na cmentarzu krewniaka; dopasowanie rozmytego spojrzenia do przeżywanej żałoby było już wyłącznie interpretacją przefiltrowaną przez własne przekonania — bo Piekielna Trójca jej świadkiem, jakie piekło śmierć któregokolwiek z Anniki kuzynów, kuzynek, braci, osób bliższych lub dalszych w pokrewieństwie, ale niezmiennie bliskich z samego faktu bycia, rozpętałaby pod jej własną czaszką. Niewyobrażalne. Jednocześnie zbyt przerażona tą perspektywą Annika uparcie ignorowała ból, który już osiadł gdzieś na dnie głowy w tamtym tunelu i wypełznął na powierzchnię razem z nią. Mogliśmy tam zginąć. Od tamtej pory ucieka przed tym bólem, stawi mu czoła dopiero dwunastego marca. Każda z nich miała na ten dzień własne powinności. Annika swoje odwlekała już po granice przyzwoitości w obawie przed tym, co zobaczy. — Całe szczęście, że nie doszedł do biblioteki. Sala wykładowa wydaje się być przy tym celem niespecjalnie atrakcyjnym — głos rozsądku przeciwstawił się na moment teatralności Myran i zwrócił podkrążone i wyłupiaste z przerażenia spojrzenie na Annikę. Ta natychmiast pożałowała swoich słów. — Mam na myśli to, że to mogą być plotki. Artykuł mówił wyraźnie o wycieku gazu w stołówce, od którego ogniem zajęła się sala wykładowa. Nie czytała pani? — Udawanie Greka wychodziło znacznie łatwiej, gdy rzeczywiście nie wiedziało się, co myśleć o zdarzeniu, które dotknęło Uniwersytet. Miała wtedy inny, własny koszmar do przeżycia. — Czytałam, ale ja tam swoje wiem. Prasa kłamie, ot i już! — Zaperzyła się kobieta, walcząc o swój kawałek prawdy, zasłyszany przy kawie od jednej z koleżanek, albo wyssany z własnego palca u stopy. Ile jeszcze takich opowieści usłyszą te mury? — A co pani o tym myśli? — Pytanie drugie skierowała do panny Abernathy. Skoro każdy zasługuje na własną prawdę, jaka była ta należąca do niej? |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
21 — V — 1985 Ostatni moment zawahania przez inauguracją czynu — końcowy takt podróży dobiegającej końca wśród martwych liści i strzępów papieru rozwiewanych przez ciepły, majowy wiatr. Chłód lutego zniknął, ale ślady zimowej tragedii zaśnieżały obraz rzeczywistości; miasto bezpowrotnie coś utraciło i nikt nie potrafił wskazać, co dokładnie. Kilka żyć, kilka budynków, kilka uniwersyteckich ławek. Kilka poczuć bezpieczeństwa i cały ocean stabilności. Dwa i pół miesiąca po pożarze, uniwersytet nadal nosił ślady sadzy — dwa dni temu, w drodze do biblioteki, Orestes liczył czarne smugi na zamkniętym dla niemagicznych korytarzu. Gdyby był bardziej przesądny (nie był?) dostrzegłby w tym pewien symbolizm; gdyby był bardziej skłonny do namysłu (nie był?), zrozumiałby, że granica pomiędzy losem i wyborem zamieniła się w cienką, czerwoną linię. Każdy w Saint Fall balansował na chybotliwym podłożu; nieostrożny krok mógł zakończyć się długą wycieczką w dół. Filozofia tragedii rozpierzchła się pod naporem szelestu — szept wilgotnych sosen za uniwersyteckim murem próbował opowiedzieć mu o bólu, strachu i niepewności, ale Orestes znał tę historię; każdego dnia dostrzegał ją w oczach klientów antykwariatu, przypadkiem wychwytywał pod opuszkami palców, odnajdował w zakurzonych zakamarkach książek zbyt starych i zniszczonych (jak on; zupełnie jak on), by ktoś mógł je jeszcze pokochać. Brukowana ścieżka prowadziła do zakątka uniwersytetu, gdzie pomoc była najpilniejsza — chłodny kamień kontrastował ze wspomnieniem płomieni, które trawiły salę wykładową i zbierały krwawe żniwo wśród magicznych studentów. Im bliżej celu, tym wolniejsze kroki; dłonie pilnowały samych siebie — przelotny dotyk mógłby poderwać do życia przeszłość, a dziś, wbrew samemu sobie, Orestes nie chciał o niej słuchać. Nacisk położył na teraźniejszość — korytarz wyłączony z ruchu niemagicznych, słowa jednego z koordynatorów prac naprawczych, cierpliwość, którą dawkował za każdym razem, kiedy czas zamieniał się w czekanie. Zafeiriou działał według własnego zegarka — spóźnienia były prawem, nie towarem. Ashena niekiedy wychodziła z podobnego założenia — w efekcie żadne z nich nie przychodziło na czas, a wielką zagadką dnia stawało się to, kto przybędzie pierwszy. Dziś zwyciężał — albo przegrywał, punkt widzenia zależał od punktu opierania się o uniwersytecki parapet — Orestes. Nie zerknął na Casio na nadgarstku, żeby sprawdzić, ile czasu minęło; nie powiedział nawet dzień dobry. Po którejś wspólnej herbacie i szóstym kawałku domowego ciasta, konwenanse schodziły na odległy horyzont. — Byłem przekonany, że uniwersytecka biblioteka zaopatrzyła się w poprawione wydanie Deipnosophistaí, ale— Przeżył rozczarowanie, dlatego zdecydował się przekuć je w czyn; dwa dni temu Ashena dostała zdecydowanie za długi i definitywnie pełen poczucia krzywdy list, w którym Orestes twierdził, że żadna biblioteka na świecie nie rozczarowała go równie mocno, co ta w Saint Fall, więc — w ramach odciążenia budżetu — powinni pomóc z niwelowaniem szkód; dzięki temu zaoszczędzone pieniądze uniwersytet przeznaczy na książki, a na świecie zapanuje pokój. Ashena nie brzmiała na przekonaną, ale zgodziła się na zryw społeczny — może z litości. Może z sympatii. Może dla nieświętego poczucia dobrze spełnionego obowiązku? — Gotowa przywrócić ostoi lokalnej oświaty blask? — zakasane rękawy swetra — dziś padło na zapinany; małe, drewniane guziki zahaczały o przedramię za każdym razem, kiedy Orestes poruszał rękami — wizualizowały greckie przygotowanie. — Pan zarządca — głos ściszony do szeptu zbiegł się w czasie z lekkim skinięciem głowy w kierunku mężczyzny na krańcu korytarza; był niski, siwiutki i dyrygował wszystkimi z pustej skrzynki. — Oznajmił, że możemy wybrać pomiędzy malowaniem ścian, a mopowaniem podłogi, więc— Ashena miała czas, żeby się wycofać. — Zgodziłem się na oba. Niestety, właśnie minął. Asheno, dla urozmaicenia naszego porządkowego zadania, proponuję małą mechanikę malowania ścian. Aby skutecznie pomalować lewą część korytarza, musimy osiągnąć próg 200, na który składać będą się: rzut kością k100 na talent z dodatnim modyfikatorem za majsterkowanie. Dopiero po osiągnięciu progu, będziemy mogli przystąpić do mycia podłogi. |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Był maj. Nieco bardziej ciepły, wiosenny, tak odmienny od zimowych miesięcy znaczonych śniegiem i chłodem. Maj, zwiastujący nową porę roku, z dniami robiącymi się coraz dłuższymi. Nie to, co luty, gdy świat był zamarznięty, zimny i gdzie noce były dłuższe, a dni tak bardzo krótkie. Nawet jeśli Ash lubiła wieczory w cieple i pod kocem, to mimo wszystko maj był w jej opinii lepszy pod względem atmosfery dni. Ale nie dało się zapomnieć o tym, co działo się zimą. A efekty tego widać było do dziś, gdy odbudowywali zniszczone miejsca, gdy sprzątali ślady po tamtej tragedii. Ślady ognia i popiołu „zdobiły” Uniwersytet. Choć kochała ciepło, zdążyła znienawidzić płomienie, które odebrały jej najbliższe w życiu osoby. Teraz nie tylko jej odebrały to, co miała najcenniejsze. Każdy utracił coś w ogniu, który te kilka tygodni temu trawił uniwersytet. Stabilność. Poczucie bezpieczeństwa. To było chyba gorsze od fizycznych strat. Ławki można zrobić nowe. Ściany można odmalować. Popiół uprzątnąć. Ale przywrócenie stabilności i bezpieczeństwa, tych uczuć głęboko w sercu, wcale nie było takie proste. Asselin wiedziała o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Czasem jednak łatwiej było nie myśleć o takich sprawach, gdy nie było po nich śladu. Nie uważała, by dało się zapomnieć, ale można było po prostu nie rozpamiętywać ich aż tak mocno. Aż tak często. Pamiętała Uniwersytet z czasów, gdy sama studiowała tam magię odpychania na tajnych kompletach. Z czasów, gdy życie było odrobinę prostsze, jeśli tak można było nazwać. Sama nie była pewna, czemu się zgodziła, gdy Orestes zaczął narzekać, że biblioteka uniwersytecka jest o kant kija trzasnąć i nie zawiera niczego, co byłoby interesujące. Czy jakoś tak to brzmiało – listowna tyrada Zafeiriou rozśmieszyła ją na tyle, że propozycję wolontariatu przy niwelowaniu zimowych szkód przyjęła bez większego wahania i odpisała mu krótkie stwierdzenie, żeby w takim razie ruszył tyłek, bo sama się tam uskuteczniać nie zamierza. No i właśnie w ten sposób zmierzała teraz na uniwersytet. Czy była spóźniona? Pewnie tak. Ores miał bardzo specyficzne podejście do punktualności i po dwóch pierwszych jego spóźnieniach Ash przestała całkowicie zwracać uwagę na to, czy przychodzi do niego na czas. Każdy inny dostałby za takie podejście przez łeb, ale ciężko było się czepiać kogoś, kto przy każdej jej wizycie miał herbatę i cudownie domowe ciasto w nielimitowanej ilości. Ash zawsze bezczelnie korzystała z tej drugiej opcji – kawę albo herbatę mogłaby nawet donosić w termosie – ale domowe ciasto to było zdecydowanie coś, czego trudno było jej odmówić. A że przy okazji zdążyła się polubić z antykwariuszem… W życiu nie widziała kogoś, kto tak chętnie pomagał przy śledztwie, jakby za punkt honoru obrał sobie znalezienie potrzebnych jej informacji. Ash nie drążyła, po prostu doczepiła się do Orestesa jako źródła książkowych informacji, które czasem zmuszało ją do spotykania się z własnymi demonami przeszłości. Widok śladów pożaru na uniwersytecie budził nieprzyjemne odczucia. Wspomniała Zafeiriou o utracie rodziny podczas jednej z posiadówek z ciastem, ale nigdy nie powiedziała, jak to się stało. Czarne rękawiczki z cienkiej skórki skutecznie zasłaniały ślady po ogniu i były integralną częścią Asheny, tak samo jak czarne spodnie, uznawane za „robocze” i nieco powyciągana, biała koszulka. Dżins kurteczki też był zresztą czarny, Asselin musiała wyglądać ciekawie idąc tak przez miasto. - Proponuję zgłosić to bibliotekarzowi. Jestem pewna, że przyjmie twoje… sugestie. – odpowiedziała zamiast powitania, bo to też była specyficzna cecha ich relacji. Brak jakichkolwiek konwenansów, nawet w postaci powitań. Po co tracić czas, ten był w końcu cenny. Inną kwestią był wspomniany bibliotekarz – o ile nic się nie zmieniło przez ostatnie 10 lat, to facet reagował totalną alergią na jakiekolwiek sugestie studentów i osób z zewnątrz, by uzupełnić bibliotekę. Takie rzeczy za jej czasów załatwiało się najlepiej przez panią woźną, której bał się kiedyś sam wspomniany zarządca. - Ores, ty wiesz, że nie mam pojęcia, o czym jest to dzieło, prawda? – upewniła się, tak na wszelki wypadek. Tak, by oboje wiedzieli, na czym właściwie stoją. – Powiedzmy, że gotowa. Syfu tu faktycznie co niemiara. – musiała mu to przyznać i nawet gotowa była okazać swoją sympatię, gdyby nie… Zgodziłem się na oba. Ash zamknęła oczy i powolutku wypuściła z płuc powietrze. Malowanie ścian i jej biała koszulka. Powyciągana, ale ulubiona. - Sam będziesz szukał rozpuszczalnika, żeby zmyć ze mnie farbę. – poinformowała go tonem człowieka, którego nikt już nie zdziwi. – I malujesz te wysokie partie. – był wyższy, niech się więc do czegoś przyda. Ściągnęła z ręki jedną z bransoletek mogących robić jednocześnie za gumkę do włosów i ściągnęła swoją czarną grzywę w niesforny koczek, odsłaniając duże złote koła w uszach. Bransoletek też miała kilka i na pewno nie z tych złotych, które łatwo było zgubić lub uszkodzić w pracach porządkowych. Ale te skórzane czy z niciane jak najbardziej zdobiły jej nadgarstki. Sięgnęła po wiaderko z farbą i pędzle, po czym rozejrzała się po korytarzu. - Zaczynamy stamtąd? – wskazała miejsce, przekrzywiając lekko głowę. Może i rękawiczki nieco przeszkadzały i powinna je zdjąć, ale nie chciała. Nie chciała, by widziano blizny na jej dłoniach. Nie czekała jednak na odpowiedź Orestesa, po prostu poszła w kąt i zabrała się za malowanie. Mopowanie: 10 |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Ludzie to nie układanki — nie muszą do siebie pasować, by na kilka chwil wypełnić obraz świata własną obecnością. Od samego początku wiedzieli — wiedza to potęga, powiedział Orestes podczas pierwszego spotkania; Ashena zjawiła się w antykwariacie z poczuciem misji, wyszła obciążona informacjami — że, pomimo różnic, czeka ich owocna współpraca. Ona była skupiona na próbie rozwiązania sprawy; on skupiał się na tym, żeby pomóc za wszelką cenę. Oboje — wiele spotkań później — zrozumieli, że ich relacja niepostrzeżenie przesiąkła przez kotarę klarownego podziału i zamieniła się w eteryczną znajomość z malowniczą perspektywą przyjaźni. Zażyłość zaczynała się nad książkami, biegła przez okruszki na zwykle niedopasowanych spodkach i kończyła na dnie filiżanek, gdzie abstrakcyjny układ fusów był próbą odczytania przyszłości. Łączyła ich niepisana umowa odmienności i nieuniknione poczucie wyobcowania w społeczeństwie, którego ulubionym kolorem była nieskazitelna biel. Cała reszta — różnice charakterów, odmienne przeszłości, zdywersyfikowane zrozumienie słowa odpoczynek (Orestes uważał, że należał się każdemu; Ashena była zdania, że odpocznie po śmierci) — tak naprawdę nie miała znaczenia. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu; niektóre po prostu zahaczają o uniwersytet. — Tsk, kiedy widzi, że nadchodzę, idzie na półgodzinną przerwę — pęknięcia w kącikach oczu pogłębiały się wprost proporcjonalnie do intensywności uśmiechu. Asselin nauczyła się słuchać wielokwadransowych upustów o przykrym stanie biblioteki; zamiast przerywać, jadła ciasto. — Szkoda, Ash. To nader interesujący traktat o— Właściwie, ciężko opowiedzieć po angielsku; starogreka była łatwiejsza. — Nieważne, kiedyś ci pożyczę. O ile znajdzie przekład (naturalnie, że znajdzie — dla Asheny wygrzebywał znacznie trudniejsze tytułu). Krótka analiza ubioru — Orestes przyszedł gotowy na poświęcenie; Asselin wyglądała, jakby żałowała doboru koszulki. Pierwsza zasada przetrwania w greckim towarzystwie — nigdy nie noś niczego, czego nie chcesz ubrudzić; nie znasz dnia ani godziny, kiedy dostaniesz wysoko plamiący obiad. — Jestem profesjonalistą w spieraniu pozornie niemożliwych do sprania farb. Perseus — imię, które zawsze balansowało między kącikami ust; Orestes mówił o kuzynie zawsze, bo Percy był w jego życiu zawsze — na zawsze. Jedyny bliski członek rodziny, jedyny powód trzeźwości, jedyna przyczyna, dla której Zafeiriou starszy nie wrócił do nałogu na widok pierwszej butelki w sklepie. — Ciągle znajduje nowe sposoby na upapranie się czymś bliżej niezidentyfikowanym. Zaczynam podejrzewać, że opluwają go demony. Złapany w rękę pędzel był lekki i znajomo leżał w dłoni; w greckim mieszkaniu wszystkie remonty prowadzili najniższym — więc własnym — kosztem. Orestes nie zliczyłby metrów kwadratowych ścian, które pomalował w nierównej walce o znośne wnętrze; chyba było warto — żaden z gości nie narzekał. — Ty lewą, ja prawą — wzrok tylko raz musnął ukryte pod rękawiczkami dłonie Asheny; dla Słuchacza ten widok nie był niczym nowym — czasem, żeby uchronić się przed przypadkowymi odsłuchaniami przedmiotów, Zafeiriou zakładał rękawiczki i liczył na pochmurną pogodę. Powody Asselin były inne, ale nie mniej istotne; jeśli poczuje się pewnie, sama ściągnie osłonę z palców. Kubeł z zamieszaną farbą stuknął o posadzkę — niewielki taboret miał pomóc w malowaniu ściany od najwyższych partii i to w rogu u samej góry misję zaczął Orestes. — A teraz szybka spowiedź — wyciągnięte nad głowę ramię utrudniało zachowanie równowagi; Zafeiriou przygryzł wewnętrzną stronę policzka, sprawnie malując kolejny skrawek zabrudzonej smugami ściany. — Jak sypiasz? Odpoczywasz? Zjadłaś karythopita, które ostatnio ci podesłałem? malowanie: 82 + 14 (talent) = 96 |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios