First topic message reminder : Stoliki pod oknem Stół nosi na sobie warstwy wylanego piwa i whisky, wypalone dziury oraz wyryte nożem napisy o tym, jak Peter kocha pulchną Susie. Długa ława obita skórą już nie pamięta czasów swojej świetności, a gumy poprzyklejane pod stolikami znacząco zniechęcają, aby tam zaglądać. Zresztą... Podłoga klei się do tego stopnia, że nie warto się na niej kłaść. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Zdawał sobie sprawę, że być może jego wyjaśnienia nie były tak precyzyjne, jak po nim oczekiwano. Był Carterem więc musiał spełniać odpowiednie kryteria, żeby wpasować się do rodzinnego schematu, a on coraz bardziej uświadamiał sobie, że jest w nim wewnętrzny bunt przed wrzucaniem do jednego worka. Przesunął palcami po brodzie, którą teraz obsypał kilkudniowy, ciemny zarost, który nieznacznie kuł go pod opuszkami palców. -Jeszcze jakiś czas temu bez problemu mogłem ustrzelić sarnę, teraz? Ich liczebność zmalała. To samo dotyczy mniejszej zwierzyny, jak zające. Nie ma krakania, śpiewania ptaków…niczego. - Upił kilka łyków whisky, nie była może najlepsza, ale w pełni odpowiadała jego nastrojowi, który miał obecnie. Spojrzał się na swoją siostrę, będąc w stu procentach pewny, że nie miał żadnych urojeń i zamierzał jej to udowodnić w kolejnych słowach. - Znalazłem truchło jelenia. Gdyby dopadło go normalne zwierze, byłby rozszarpany, wokół ciała byłoby znacznie więcej krwi. Nie wygląda mi to na robotę wilków. Wiesz dlaczego? - Wyprostował się na krześle, czując, że to co powie, może być jednocześnie odebrane za przejaw szaleństwa. Wielokrotnie widział martwe zwierzęta, sam na nie polował. Potrafił rozróżnić, gdy umierały śmiercią naturalną, kiedy nie i co ewentualnie mogło je zabić. Nie budziło w nim to żadnej odrazy, lęku. Niemniej wracając wspomnieniem do widoku pozbawionych życia oczu jelenia, jego naruszonego przez ostre zęby ciała i właściwie tego, co z niego zostało, czuł, że nie mają do czynienia z zwierzętami, które były u tak dobrze znane. - Nie miał krwi. Miał tylko jedną ranę po ugryzieniu. Wokół znalazłem też ślady, jakby coś sunęło po ziemi i kilka innych mniejszych.- Na kilka chwil odwrócił od niej wzrok, gdy jakiś chłystek przechodząc obok stolika, wylał na podłogę obok nich śmierdzące piwo, którego krople częściowo chlupnęły na kawałek jego buta. Ethan cicho prychnął bez cienia wesołości, a uśmiech jaki zagościł na jego twarzy daleki był od przyjemnego. Widać było, że był na pograniczu wstania z miejsca i rozwalenia temu nieszczęśnikowi głupiego łba o kant stołu. Chciał porozmawiać z nią w neutralnym miejscu, dał się też zwieść pogłoskom o dobrej whisky, teraz jednak zaczynał odczuwać skrajną irytację, ale były tematy ważniejsze niż banda wsiurów. - Więc, Jud…idziesz ze mną? Czy tą strzelbę nosisz tylko jako straszak? Myślę, że mogłabyś poszerzyć ilość głów nad kominkiem. - Spojrzał się na kobietę z tym swoim błyskiem w oku, które dodawało mu zadziorności. Wierzył w jej umiejętności, jeśli ktoś miałby pokonać z nim bestię, bo prawdopodobnie z tym mieli do czynienia, to tylko ona. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 190
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 13
TALENTY : 29
Jest zima, Ethan, pewnie część saren wyzdychała z głodu albo się pochowała, miałam na końcu języka. Ethan jednak miał ten przywilej, którego nie miał nikt inny. Był moim bratem, był częścią rodziny i dobrze radził sobie z bronią. Nie był żadną życiową pierdołą i potrafił sam o siebie zadbać, a tyle już wystarczało, aby miał mój szacunek. Przynajmniej jakąś jego część. Dlatego mu nie przerywałam, jak zrobiłabym pewnie to w przypadku innych osób, lekceważąc jego uwagi. I dobrze. Bo kilka saren mniej to jeszcze nie powód do paniki, ale mniej zwierząt ogółem to jest już powód do zastanowienia się. To brzmiało faktycznie jak jakiś drapieżnik na nieswoim terenie. Patrząc na niego, rozparłam się na krześle, gdy ciągnął dalej swoją historię. Ciało jelenia pozbawione krwi, jedynie z nakłuciami na ciele. Brzmiało to jak jakaś historia o głodnym wampirze, ale wampiry nie istnieją. Nie znałam nikogo, kto by go spotkał, nikogo o zdrowych zmysłach, kto by plótł takie bajki na poważnie. Ale ślady sunięcia po ziemi, o których mówił Ethan, sprawiły, że mimowolnie włosy zjeżyły mi się na karku. Jeszcze przez długą chwilę milczałam i nawet zignorowałam młodzika, co to chodzić prosto nie umie i rozlał właśnie te szczyny, które podawał, a żeby się w nich utopił. Wpatrywałam się niby w Ethana, chociaż mój wzrok był niewidzący, a myśli podążały w zupełnie innym kierunku. Nieczęsto się zawieszałam, nieczęsto też komukolwiek udawało się zamknąć mi gębę, teraz jednak obawiałam się konsekwencji czegoś, do czego nie chciałam wracać. Opierając łokcie na stole, jeszcze przez chwile kryłam usta w dłoniach, nim odchrząknęłam krótko, na moment zbaczając spojrzeniem. Nie chciałam się z nikim dzielić tym, co właśnie muszę powiedzieć mojemu bratu. — Dwa tygodnie temu natknęłam się w lesie na bezkostnika. Byłam wtedy z Marwood, z przeklętą Marwood, która nastąpiła na gałąź. Nie było innej opcji, trzeba było albo się obronić, albo zginąć. Albo on, albo one. Miałam wtedy strzelbę i wystarczającego cela, aby go zranić. Sądziłam, że z tą raną nie przeżyje. Założyłam też, że był sam. — Raczej zdechł, miał niewielkie szanse na przeżycie. Ale mogło być ich więcej. Mogła to być para. Mogło to być młode, jak zakładała Marwood. Istniało wiele opcji, ale jeśli to faktycznie był bezkostnik, byłam osobiście odpowiedzialna za to, że nie wypleniłam i nie wywaliłam z lasu ich wszystkich. Nie cierpię partaczyć roboty, a Ethan nie musiał kusić mnie kolejnym trofeum. W dupie mam te trofea, nikt nie będzie robił swojego porządku w swoim lesie, nawet jeśli była to piekielna bestia. — Trzeba go znaleźć. Albo zabić, albo odłapać i dać w prezencie Lanthierom. – Raczej wątpię, że Lanthierowie będą zadowoleni z beskostnika. O ile to faktycznie był on, a nie coś innego. – Kurwa… - syknęłam, kryjąc jeszcze na moment twarz w dłoni i wzdychając głęboko. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Coś było nie tak. Czuł to w kościach, jeszcze bardziej niż chwilę temu. Dlaczego? Jud się zamknęła. Naprawdę wątpił, że spowodował to szok z powodu być może irracjonalnych podejrzeń, które wysnuwał. Prędzej po prostu wyśmiałaby go, skrytykowała lub w jakikolwiek inny sposób boleśnie uświadomiła mu, że jest kretynem wierzącym we mrzonki. Ona coś wie. To pierwsze, co przyszło mu do głowy. Rozparł się wygodniej na krześle, które cicho skrzypnęło przy tym ruchu, jakby lada moment miało się pod nim zapaść. Nie pośpieszał jej, ale czujnie nie spuszczał spojrzenia ze siostry, czekając aż zacznie mówić. Ciche chrząknięcie przebijające się przed pijackie odgłosy, które ich otaczały, uświadomiły mu, że towarzyszka zbiera się by powiedzieć mu coś ważnego. Już po pierwszym zdaniu, które wypowiedziała, zamknął na kilka chwil oczy, czując, co zaraz powie. Strzeliła, ale pewnie go nie zabiła lub nie upewniła się, że na pewno nie było ich więcej. Lekka zmarszczka irytacji odmalowała się na jego czole, jednak uporczywie milczał pozwalając, by opowiedziała mu wszystko. Czy mógł ją do końca wynić? Bezkostniki to kawał skurwysyna, nawet dla niego nie były w stu procentach łatwym łupem, a jeszcze gdyby było ich więcej…odniósłby poważne rany i to w najlepszym wypadku. Otworzył oczy i spojrzał się na swoją siostrę, wykrzywiając wargi w tym swoim zaczepnym uśmiechu, który ujawniał nieznacznie zmarszczki wokół ust. - Chyba potrzebuję solidnej dawki dobrej whisky. - Skomentował, czując już jak adrenalina zaczyna krążyć mu w żyłach. Jeśli zamierzali wybrać się na polowanie na bezkostnika, czekało ich cholernie trudne zadanie. Kto wie czy te piekielne bestie nie rozpanoszyły się po większej części ich terytorium? Nie był wtedy przy Jud, więc ciężko było mu zweryfikować rozmiar osobnika, z którym miała do czynienia. Po rozmiarze śladów, jakie znalazł w lesie mógł za to jasno określić, że skurczybyk mały nie był, czy mógłby urosnąć przez dwa tygodnie? Możliwe, ale wątpił by Jud aż tak spieprzyła robotę, by bestia nie padła do tego czasu. - Mogliby z niego zrobić kościany naszyjnik, o ile on nie zrobiłby wcześniej z nich wykałaczki. - Zakpił, jednak widząc, że Jud przeżywa wcześniejsze wydarzenie, spoważniał nieco. Wiedział, że raczej nie była typem osoby, która potrzebowała pocieszenia, czy poklepania po głowie, jednak rzadko kiedy widział ją taką, jak teraz. - Wytropimy go i zabijemy, tak jak za dawnych czasów. Zaczniemy od miejsca, w którym go spotkałaś, może to, to samo miejsce, w którym natknąłem się na ślady jego żerowania. - Był przekonany, że to ten sam gatunek bestii. Która inna zostawiałby takie ślady? Stuknął kieliszkiem butelkę z whisky, obserwując swoją siostrę. - To wymaga czegoś lepszego niż te podróby. Ustalmy plan działania i zbierajmy się na porządne chlanie. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 190
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 13
TALENTY : 29
Gdybym była wtedy w lesie sama, mogłabym zaryzykować. Byłam uzbrojona, magia odpychania nie była mi obca dzięki pracy w Czarnej Gwardii… problem leżał w tym, że była ze mną Marwood. Marwood Królewna Śnieżka, która by tego bezkostnika jeszcze po łebku pogłaskała, gdyby nie widmo odgryzienia ręki. Musiałam jeszcze przekonywać ją, że strzał, jaki oddała, był konieczny, aby bestia się od nas odpierdoliła. Ostatecznie z sukcesem. Ale już tam nie wróciłam. Nie sprawdziłam, czy jej słowa mogły być prawdziwe – czy przy tym maluchu była matka, która mogłaby go szukać i ostro się wkurwić, gdyby się okazało, że młode zostało zastrzelone, a właściwie wykrwawiło się na śmierć. O ile faktycznie tak było. Komentarz brata wydaje się więc jak najbardziej na miejscu – ja też bym się napiła. Naprawdę dobrej whisky. — To z pewnością nie tu – rzucam ze szczątkiem humoru, jaki może mi dopisywać przy tak tragicznych wiadomościach, przy tak tragicznych wydarzeniach. Co mnie bardziej dziwi, to nawet nie dość czarny humor na temat Lanthierów (to w zasadzie nie dziwi mnie praktycznie w ogóle, zdziwiłoby mnie, gdyby taki komentarz się nie pojawił), ale solidarność i brak zwieszania na mnie psów. Poniekąd była to moja wina, bo nie dopilnowałam, aby nic więcej się po lesie nie szwendało. Ale poniekąd nie miałam też czasu i szans tego zrobić. Więc trochę dziwi mnie, że Ethan chce mi w tym pomóc. Ale z drugiej strony, ten las był tak samo jego jak i mój. Oboje spędziliśmy prawie całe swoje życie na tych terenach łowieckich, więc gdy coś się psuje, czujemy się za to odpowiedzialni. — Trzeba wrócić na miejsce i przekonać się, czy młode zdechło. Jeśli tak, to musimy się dowiedzieć, czy było porzucone i sprawa jest zupełnie niezwiązana, czy to wkurwiona mamuśka grasuje po lesie. Ja pójdę sprawdzić miejsce, w którym zostawiłam potworka. Ty poszukaj śladów samicy bezkostnika i skup się na tym, czy to jeden osobnik, czy jest ich więcej. I czy to na pewno bezkostnik. – Wciąż nie mamy przecież pewności. Gdy Ethan się odchyla, jak wyginam się w drugą stronę, opierając ramiona o blat wątpliwie czystego stołu i wpatrując się w jego twarz intensywnie. — Po tym się spotkamy w Red Bear Stronghold. Wtedy będziemy mieć pewność, na co polujemy i jak odpowiednio dostosować metody polowania. I czy potrzebujemy kogoś jeszcze do pomocy. A po wszystkim się najebiemy. To brzmi jak plan idealny i motywacja, aby nie dać się łatwo zabić. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Słuchał jej planu w niejakim bezruchu, aż można byłoby pomyśleć, że alkohol całkowicie wyłączył jego procesy życiowe albo przepalił mu styki. A jednak co jakiś czas widać było, jak mruga powiekami - zatem jeszcze nie było tak źle. Ewidentnie był skupiony na tym, co mówi Jud, jednak atmosfera wokół robiła się gęsta, aż można było mieć wrażenie, że osiada na ciele niczym druga skóra. Powiedzieć, że nie podobało mu się wykonywanie planu, który nie był jego, to jak nic nie powiedzieć, tym bardziej, że ostatnio spieprzyła sprawę z tym bezkościacym dziadem. Starał się być jednak wyrozumiały na tyle, na ile mógł, a raczej na tyle ile w miarę nauczył go kruczysyn. -Sądząc po rozmiarach śladów, jakie zostawił na miejscu, nie było to młode. - Przesunął spojrzeniem po swoim szklance, która przed nim stała. Przypuszczał, że matka widząc stan swojego młodego stała się bardziej zabójcza, być może polowała bardziej zaciekle niż dotychczas ze względu na to, że część posiłku zanosiła młodemu. Nie miał pojęcia, czy temu rannemu (chociaż wątpił, że przeżył), czy innemu. Istniało też inne wyjaśnienie, jeszcze nie urodziła. Samice w ciąży bywały naprawdę agresywne. Niezależnie od wszystkiego, scenariusze były czarne. Jud najwyraźniej miała jeszcze nadzieję, że nie było to stworzenie, które jej umknęło. -Chcesz sprawdzić to sama? - - Zabębnił palcami o blat, niezbyt przekonany o słuszności tego pomysłu. - Życie na krawędzi jest chyba przypisane do naszej rodziny. - Wykrzywił wargi w zaczepnym uśmiechu, podnosząc spojrzenie na twarz swojej siostry. -Niech tak będzie, mniejsza bitwa o spadek. - Jakby mnie to interesowało. Dokończył w myślach. Z Carterem ciężko było przewidzieć, czy to co mówi jest po prostu zwykłym przytykiem, żeby podroczyć się z drugą osobą lub po prostu ją wkurzyć, czy szczerą prawdą. -Myślę, że możemy zmienić lokal. Czas napić się czegoś lepszego niż wytrawne szczyny. W drodze możemy przemyśleć, czy nie wziąć już teraz dodatkowych osób na zwiad. - Wstał z miejsca, chwytając jednocześnie swój płaszcz, który od razu na siebie narzucił. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 190
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 13
TALENTY : 29
Nie ma już sensu gdybać. Cokolwiek to było, jak wielkie i jakiejkolwiek płci, wymagało sprawdzenia – i za to trzeba było się zabrać. Szkoda, że problem nie rozwiązał się sam i samica, zamiast odejść, żerowała z podwójną zawziętością. O ile faktycznie była to samica. Co, jeśli tam było całe stado tych bezkostników, a my z Esther zabiłyśmy tylko jedno, i to w dodatku młode? Przesrane. Dlatego jak ktoś już ma mieć przesrane, to ja. Głównie dlatego, że nie upewniłam się, że nic po tym lesie nie zacznie żerować. Nie, żebym miała w ogóle inną opcję, musiałam odciągać Marwood od śpiewania pioseneczek Królewny Śnieżki i opatrywania ran tej bestii, tym samym wyciągnąć ją z ramion durnej śmierci. Za mało we mnie egoizmu, ale wiem, że razem z Frankiem mają jeszcze małego dzieciaka, który sobie sam nie poradzi. A ich starsze córki miały własne problemy, zmartwienia i rodziny, więc nie, nie mogłam jej tam zostawić i pozwolić, żeby szukała jakiegokolwiek sposobu na to, aby i wilk był syty i owca cała. Może takie rozwiązanie istniało, ale nie dało się go znaleźć w ułamki sekund, gdy ważyło się nasze życie. Prycham krótko tylko na stwierdzenia Ethana. Bawią mnie wszystkie. — Czekaj, bo pomyślę, że Ci zależy i się jeszcze wzruszę. – Spadek puściłam mimo uszu, bardziej wybrzmiewała wątpliwa troska z jego słów. Tak samo wątpliwe było moje wzruszenie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio płakałam. Może gdzieś około trzeciego roku życia jak sobie rozorałam kolano, gdy nie umiałam przeskoczyć za dużej gałęzi. Może. Nie ma czasu na te wspominki. Zamiast tego, przyglądam się jeszcze krótką chwilę tym szczynom, którymi Ethan mnie poczęstował. Musiał mnie bardzo nie kochać, że spotkaliśmy się akurat tutaj i piliśmy akurat to, no ale cóż mogę zrobić. Ostatecznie biorę, wypijam jednym haustem i krzywię się niemiłosiernie. Co za tortury. Szkolenie do Gwardii jest łatwiejsze. — Ta, chodźmy – rzucam, podnosząc się z siedzenia i zabierając wszystkie swoje klamoty. Zerkam na niego jeszcze w przelocie. – Jak masz kogoś, kto nie zginie idiotyczną śmiercią, to go zaproś. Jestem zdania, że takich osób jest bardzo niewiele. Ale gdzieś są. I może Ethan akurat spotkał taką osobę. Ethan i Judith z tematu |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
4 kwietnia, 1985 Prima aprilis w tym roku rozciągnęło się w czasie i czwartego kwietnia wciąż zbierało swoje żniwa. Znikające kluczyki od samochodu w dłoni Oresa były zwiastunem — czego? Nie była pewna. — Jeszcze raz dziękuję, że to robisz — szyld pubu spoglądał na nich z zaciekawieniem. Uliczne latarnie już płonęły blado oraz naprzemiennie — w budżecie miasta nie przewidziano środków na poprawne oświetlenie ulic. Skreślić; na poprawne oświetlenie ulic Sonk Road. Było to zresztą całkiem wygodne dla mieszkańców dzielnicy — łatwiej było udawać, że czegoś nie widzieli. — Nie będziemy tu długo, obie— Odchrząknęła. Ostatnio nie składała obietnic bez pokrycia — dziwny zwyczaj, ciekawe od kogo się go nauczyła — a nie mogła przecież zagwarantować Oresowi, że przypadkiem nie wpadną w kłopoty, gdy tylko przekroczą próg. Demon w szkatułce był idealnym dowodem, że kłopoty przyczepiały się jej jak rzep ogona. Dobre, Vandenberg, a próbowałaś— Rozpięła zamek skórzanego, męskiego płaszcza i pchnęła drzwi, gdy wchodzili do środka. Torba zawieszona przez ramię odbijała się rytmicznie; w środku były najpotrzebniejsze rzeczy, co w przypadku Lyry oznaczały przede wszystkim skórzany notatnik z najważniejszymi faktami sprawy. Zabawa w detektywa wymagała od niej skrupulatnego notowania wszystkiego, czego się dowiaduje. W środku nie było tłumów. Czwartki nie są atrakcyjnym dniem do przesiadywania wieczorem w pubie — z drugiej strony klientami z pewnością były osoby, których dni tygodnia nie uciskały w żaden sposób. Być może pora była dla nich wciąż zbyt wczesna. — To on? — spytała, dopiero gdy odwróciła się przez ramię, poznała odpowiedź. Koziej bródki nie miał, ale może znał takiego, co miał. Za ladą stał barman osamotniony. Przecierał powoli szklanki kremową (być może kiedyś była biała) szmateczką i patrzył pustym wzrokiem w przestrzeń przed siebie. Nie wyglądał na zbyt rozmownego, ale z drugiej strony mogło być gorzej — mógł być zajęty. — Mamy z kolegą pytanie — oparła się rękami o zadziwiająco czysty bar i uśmiechnęła w stronę mężczyzny. — Czy znasz może takiego— — Rozmawiam tylko z klientami. Patrzyła na niego lekko wybita z rytmu, jakby nie do końca usłyszała, co ma na myśli. — Jedno pytanie, nie zajmie ci to— — Laska, albo zamawiasz, albo spadasz. Spojrzała na stojącego obok (z tyłu?) Oresa i zacisnęła usta. Dobrze, że nic nie obiecywała. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 21
PŻ : 177
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 21
TALENTY : 14
Kto zakłada sweter do pubu? Samotne, luźne włókno zatańczyło między opuszkami palców. Ktoś, kto próbuje ukryć strach. — Nie tyle potrzebujemy pomocy przyjaciół, co wiary, że możemy ją uzyskać — przez roztargnienie zapomniał dodał, że to Epikur z Samos, nie Orestes z Saint Fall. Skupienie wzroku na czubkach własnych butów wydawało się sprytnym planem. Może nie kuloodpornym — od marca nic nie uległo zmianie, Zafeiriou wciąż nie wierzy w broń — ale sprytnym; jeśli nie zauważy alkoholu, nie będzie chciał się napić. Prawda? Najtańsze samochody hrabstwa miały kolor wiosennej sałatki; ten Lyry promieniał żółcią kukurydzy, ten Orestesa ozdabiał ulice chrupkością świeżego ogórka. Zostawione przy krawężniku auto mogło cieszyć się ostatnimi momentami towarzystwa kołpaków — to nic. Zafeiriou odnosił niejasne wrażenie, że wulkanizator, u którego zostawił Majora Gruz po zimie, też nie nabył ich legalną drogą. Odblask uśmiechu przyjął przerwaną w połowie obietnicę i trwał tam przez kolejne pól minuty — wnętrze Fine Nine cuchnęło dokładnie tak, jak zapamiętał sprzed lat; wilgotnym mopem, suchym kaszlem stałej klienteli i powodem, dla którego każdy z obecnych przekraczał próg pubu — alkoholem. Pytanie Lyry skłoniło spojrzenie do przerwania sprytnego planu — krótkie zerknięcie na barmana — Nie. Za młody. Za młody na sen, za stary na grzech, w sam raz na próbę zarobienia kilku dolarów od ludzi, którzy nie posiadali instynktu zachowawczego i czegoś od niego chcieli — wymiana zdań między Vandenberg i barmanem nie zaskakiwała. Ile razy z miejsca przy ladzie obserwował podobne sceny; ile razy sam był ich częścią? Wyłuskana z portfela dwudolarówka przesunęła się po brudnym blacie; rozsądnie podzielili się dzielnicami — Williamson mógłby nie wytrzymać brudu Sonk Road. — Puszkę Fanty i— Kontrolne zerknięcie na Vandenberg; nie była omamem, a on wciąż był trzeźwy. — Jeśli chcesz się napić — nikt nie zaczyna tak zdania, mając na myśli wodę — możesz. Nie mam nic— Do stracenia — Przeciwko. Barman — z małą, pomarańczową puszką wyłuskaną spod lady — nie wyglądał na zachwyconego; pięćdziesięciocentowe napiwki tak działają. Orestes przejął przesłodzony napój, wypełniając powietrze syknięciem; brzmiało na piwo. Mógłby wziąć jedno — lane, prosto z kega, jeszcze zimne i— — Szukam dawnego znajomego, pracował kiedyś w — Piwniczce, którą znają tylko magiczni obywatele miasta; Sonk Road posiadało w sobie wiele magii — z wątpliwym urokiem na czele — ale zakładanie, że każdy rozmówca był czarownikiem, zakrawało o interesujący gatunek szaleństwa. — W Saint Fall jako barman, ale tamto miejsce już nie istnieje. — Jak się nazywało? Może znam kogoś z obsady. Jeśli był magiczny, zrozumie; jeśli nie, po prostu przyzna, że nigdy nie słyszał o takim miejscu. — Piwniczka. Barman wciąż przecierał kufel — szmata nadal była brudna. — Piwniczka? — Piwniczka, jak loch. — Loch, jak ten od potwora? — Tak, jak— Cela w kazamacie; trzy tygodnie temu wyprawa do Sonk Road zafundowała mu zwiedzanie podziemi Katedry od środka. Barman wzruszył ramionami — nazwa jak nazwa. — Nie no, kurwa, pierwsze słyszę. — Mój znajomy nie ma innego fachu w ręku, więc może szukał zatrudnienia u was? — wyraz twarzy barmana był kwintesencją powątpiewania; jakby pytał, czy Fine Nine wygląda na miejsce, które akurat zatrudnia. — Ma na imię Johnny, ale wołają na niego Kozia Bródka. Brudna ścierka zastygła w kuflu; świat dookoła wciąż cuchnął alkoholem — sekundę później tym samym smrodem nasiąkło pytanie. — Na pewno nic nie chcesz do tej Fanty? To mogła być próba zarobienia kolejnego dolara albo sugestia, że coś wie — po prostu potrzebuje stymulatora, żeby sobie przypomnieć. |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Mogła zamówić, jeśli chciała. Nie chciała — właśnie na tym polegała różnica; jej wybór był prosty. Jego był nieustanną walką z rodzaju najtrudniejszych, bo najmniej widocznych dla gołego oka. Gdyby nie wiedziała, to by nie zauważyła. Gdyby nie wiedziała— Ale wiedziała, więc pokręciła głową. — Fantę — kolejne dwa dolary powędrowały w stronę mężczyzny. Barman był tym z rodzaju niechętnych. Chociaż był młody, to nie wyglądał na takiego, co chętnie postawi koleżance piwo na koszt firmy — być może obrączka na palcu była wskazówką dlaczego — wiec ta strategia okaże się raczej nieskuteczna. Mogą też przesuwać nieskończoną ilość dolarów w jego stronę, ale nie posiadali nieskończonej ilości dolarów. — Mogę być z tobą szczera...? — George. — George. Bardzo miło mi cię poznać — uśmiech nie spotkał się z odpowiedzią, więc aktorka wybrała z kolekcji inną maskę — zmartwioną. — Johnny to mój brat. Lata temu się pokłóciliśmy i straciliśmy kontakt, ale— Dotknęła dłonią swojego brzucha, a potem spojrzała w stronę Oresa. Nie wątpiła, że podłapie szybko historię. — Chciałabym naprawić naszą relację, nim urodzi się dziecko. Żeby miało wujka, rozumiesz, prawda? Wzrok przesunęła nieco wyżej, na butelki ustawione za barmanem. Mieli przed sobą długą, pełną różnych barów noc — opieranie strategii na tym, że będzie w każdym z nich piła, by zadowolić rachunek barmana, będzie zgubne dla jej głowy jutro. Oraz dla Oresa, gdy będzie musiał wraz z nią kisić się w samochodowych, alkoholowych oparach. — Kochanie — położyła mu delikatnie rękę na ramieniu, mając ogromną nadzieje, że się przy tym nie wzdrygnie. — niedobrze mi już do tego zapachu. Poranne mdłości — odwróciła się znowu do barmana, wyjaśniając sytuacje z zakłopotanym uśmiechem. — nawet jak od niego potem poczuje, to całą noc spędzę nad toaletą. Mężczyzna pokiwał głową. — Ta, moja żona miała tak samo. Musiałem po powrocie z roboty trzy razy brać prysznic, nim wpuściła mnie do łóżka — odłożył jedną ze szklanek do zlewu i przerzucił szmatkę przez ramię. — Kozia Bródka, ta? Słuchajcie, serio nic nie słyszałem, ale możecie zostawić numer. Jak przyjdzie szukać pracy, to dam wam znać. Dobre chociaż tyle. — Oh, dziękuję. Tylko nie mów mu, że go szukamy. Mógł mi jeszcze nie wybaczyć i— Chwila na dramatyczne zwilżenie oczu. Płacz na zawołanie był prosty, szczególnie, gdy smród alkoholu szczypał w oczy. — Nie chciałabym, by znowu zniknął. Bardzo się martwimy. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 21
PŻ : 177
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 21
TALENTY : 14
Noc pełna cudów — za barem stanął George Dziecko spłodzone z aktorskiego geniuszu, zastanawiającej zdolności kłamstwa i zachwycającej umiejętności improwizacji. Orestes nie podskoczył w miejscu tylko dlatego, że był w szoku — jak na świeżo upieczonego ojca przystało. Nie spojrzał też na Lyrę — może w obawie, że o czymś nie wiedział, aż dowiedział się w okolicznościach nieoczekiwanych. Dostosowanie poziomu własnej charyzmy do tej, którą dysponowała Vandenberg, nie było wykonalne, ale właśnie na tym polegał teatr; niektórzy są aktorami, inni drzewami na scenie — ten konkretny konar na którymś etapie historii musiał zapłonąć, bo opowieść trwała, barman łagodniał, a Ores zastanawiał się, czy w innej rzeczywistości byliby szczęśliwą rodziną. (Może?) — Zaraz wyjdziemy, skarbie. Zajęliśmy panu dość czasu — drewniany — grał w końcu drzewo — ton zrekompensował łykiem przesłodzonego napoju; jeżeli miał spędzić resztę nocy na walce z demonami przeszłości, równie dobrze mógł dołączyć do gry tysiąca i jeden wymówek dla niesięgnięcia po alkohol. Powód pierwszy — jestem alkoholikiem. — Ma bardzo wrażliwy węch, odpada nawet coca—cola — nie musiał grać; dłoń na ramieniu odcisnęła w kącikach oczu płytką siateczkę zmarszczek. Grecki uśmiech zawsze zaczynał się od oczu — te obserwowały teraz odpowiedzialną matkę dziecka. — Za mocno kojarzy się z whi— Pragnienie w ustach, suchość w gardle; jeden łyk nie zrobiłby różnicy. — Zapach zapachem, ale nazw też nie mogę wypowiadać. Od razu jej słabo. To nie ona; to on był słaby. Wyłuskana z kieszeni wytartego płaszcza wizytówka pobłyskiwała stonowanymi kolorami — Archaios na górze, numer telefonu na dole, niemożliwe do wymówienia nazwisko poniżej. Kartonik przesunął się po blacie, z trudem omijając lepkie pułapki plam. — Proszę zadzwonić, gdyby czegoś się pan dowiedział. Mała Xanthippi nie może dorastać bez wuja — krok w tył mógł być zbyt pospieszny, potrzeba wyjścia na świeże powietrze zbyt mocna, imię zbyt dziwne — grunt to zostawić wrażenie na tyle silne, by barman nosił w podświadomości ciężar wizytówki. Nie mogli mieć pewności, że zadzwoni, ale nikt nie obiecał łatwej przeprawy alkoholowym szlakiem. — Spokojnej zmiany — pożegnanie umocnione wrażeniem bliskości — tym razem to dłoń Orestesa dotknęła Lyry, za punkt oparcia wybierając miejsce tuż pod łopatkami. Fantomowa obecność trwała aż do drzwi; mama małej Xanthippi mogła sama zdecydować, kiedy i czy zamierza się odsunąć. — Ciąża? — dopiero za drzwiami Fine Nine dłoń wróciła do kieszeni po kluczyki — z wnętrza baru został tylko łagodny uśmiech i wrażenie, że za moment straci zmysły. — Lata temu wiele by mi to ułatwiło. Nikt nie wierzył w odmowę; kiedy podsuwają ci pod nos drinka, a ty mówisz nie, odpowiedź jest tylko jedna — weź nie pierdol, wiemy, że chcesz. Zawsze chciał; po czasie przestał odmawiać. — Wsiadaj, mamy do odwiedzenia Champagne Party. Major Gruz i kołpaki nadal były na miejscu; ta noc dopiero się zaczynała. oboje z tematu przechodzimy do Champagne Party |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Dorothy Brown
PŻ : 122
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
TALENTY : 17
19 czerwca 1985 Peter kocha pulchną Susie. Ten napis był stary jak świat, aczkolwiek i tak kojarzyłam, kiedy mniej więcej został wyryty w jednym ze stolików pod oknem. Akurat moja ziomalka tu przebywała. Parka rzuciła jej się w oczy. On stary, z głupim wyrazem zakochanego młodzieńca, ona pulchna, ale z burzą ognistych, rudych loków. Dobrze dla niej, rudzi nie mają duszy. Nie musiała się martwić, co będzie, gdy przyjdzie szykować jej drewnianą jesionkę. Podobno oboje byli udziudziani, on wyznając jej zabujanie, ona zawstydzona jego amorami. Ciekawe czy ta miłość umarła tak szybko, jak się skończyła. Dzisiaj jednak stoliki pod oknem nie były pełne, jak wtedy. Nie miałby kto być skrzydłowym dla zakochanego starucha ani podpowiadać kolejne ruchy rudej laluni. Dziś skupiałam się raczej na reszcie sali. Mary, którą w głowie zdążyłam uznać za część ferajny, nawet nie jeśli super bliskiej, działała szybko, nalewając te szczyny i szykując bardziej wymyślne ankohole. Ja łaziłam z tacą pomiędzy pełnymi stolikami, starając się za bardzo nie zahaczać bebzonem. Oczywiście się nie dało, a sam bandzioch był ciężki jak cholera, jednakże hajs musiał się zgadzać. Ira mógł gadać, że zabuli za wszystko i tak dalej, ale swoich ziomów się przecież nie wykorzystywało. Nawet jak mieszkali poza Sonk Road. Podeszłam na chwilę do Mary. - Chyba pójdę pod oknem przetrzeć blaty, bo nikt tam siadać nie chce - podłogi nie. Mop się zepsuł, a ja w tym stanie nie zamierzałam się schylać ani tym bardziej padać na czworaka. Jeśli nawet przybędzie więcej klejentów, będą musieli znieść buty przyklejające się do podłogi. W końcu wiedzieli na co się decydowali, przychodząc tu. Wzięłam mokrą, brudną ścierę i raz-dwa przetarłam stoliki. Gdy kończyłam, przy jednym z nich przysiadła się baba. Dopiero po chwili doszło do mnie, że nie byle jaka. - Romola! Co tam mordeczko? - przywitałam się wesoło. Musiałam zaraz podejść i odebrać kolejne zamówienia i w ogóle, ale to mogło chwilę poczekać. Mary już gorzej, ale zakładałam, ze w razie co podejdzie albo sama ją ściągnę. |
Wiek : 22
Odmienność : Niemagiczna
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : złodziejka, dorywczo tancerka w klubie
Mary Wood
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
To już trzeci miesiąc, kiedy mieszka w Stanach i nie bardzo wie, co ze sobą zrobić. Brakuje jej konkretnego planu, dążenia do spełnienia swojego amerykańskiego snu, do którego nie zbliżyła się bardziej, niż mieszkając w Plymouth, z tą różnicą, że zmieniła kontynent. Znalezienie pracy w Nine Fine nie było trudne. Wystarczyło chwilę pochodzić za właścicielem, wyjaśnić, że jest doskonałą barmanką i w sumie można by rzec, że urodziła się ze szmatą i nalewakiem. Także rozpuszczenie wici o splatanych kadzidłach zdążyło rozejść się po Sonk Road. Początkowo przychodzili wyłącznie klienci baru, później ich znajomi, a z czasem także i ludzie, z którymi nie miała żadnych powiązań. W ten oto sposób poznała chociażby Javiera, który pochodzi z zupełnie innej bańki i na co dzień pławi się w luksusie. Splatanie kadzideł jest dobrym sposobem na zasilenie budżetu, bo choć w dalszym ciągu nie może sobie na zbyt wiele pozwolić, tak ma poczucie, że jakkolwiek posuwa się do przodu i już wkrótce będzie mogła zacząć wysyłać pieniądze matce. - Myślisz, że przetarcie blatów wystarczy? - rzuca rozbawionym tonem do Dorothy, kiedy ta sięga po szmatę. - Jest środa, cieszmy się spokojem, nim nadejdzie weekend. Są ludzie, którzy nie mogą się doczekać weekendu, dni wolnych od pracy. Dla przemysłu gastronomicznego to najbardziej z męczących dni w tygodniu. Nie można jednak nadto narzekać - kiedy inni kiszą się od poniedziałku do piątku przez osiem godzin dziennie, pracownicy barów harują przez trzy dni, resztę w większości przesypiając. O spokoju wspomina też dlatego, że Brown jest w zaawansowanej ciąży. Przetacza się między stolikami, a Mary ukradkiem wodzi za nią wzrokiem, obawiając się momentu, w którym zasłabnie i trzeba będzie ją ratować. W każdej chwili może wypluć z siebie dziecko, co budzi w Wood przerażenie. Co powinna wtedy zrobić? Na pewno wezwać pogotowie i brata Dorothy, ale obawia się, że w pierwszym odruchu chwyci za zaklęcia, o ile wcześniej się nie rozszczepi. To dlatego stara się dziewczynę wyręczać, bierze na siebie więcej zadań, częściej biega między stolikami, zamiast po prostu czekać przy barze, aż ktoś na chwiejnych nogach znajdzie w sobie na tyle siły i samozaparcia, by do niej dotrzeć. Także i teraz wiedzie wzrokiem za niemagiczną, wychwytując, że po przetarciu stolików zatrzymuje się przy jakiejś kobiecie o kruczoczarnych włosach. - Ekehm… Lane proszę - dochodzi ją głos, wyrywając z zamyślenia, więc Mary zwraca się w kierunku starszego mężczyzny o brodzie poprzetykanej siwizną. Blondynka odpowiada mu nieco wymuszonym uśmiechem i ze skinieniem głowy od razu sięga po kufel. Nie wszyscy klienci używają zwrotów grzecznościowych, więc tych, którzy znajdują w sobie odrobinę grzeczności, obsługuje bez ociągania. |
Wiek : 21
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : barmanka w pubie Nine Fine zielarka
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Od momentu poznania tej speluny zaczęła tu bywać za często, ale powód ku temu był bardzo prosty. Piwo. Tanie i nie warto, bo ohydne, ale wciąż - tanie. Mając w portfelu takie drobniaki nie mogła za bardzo wybrzydzać, zresztą nigdy tego nie robiła. Innego życia nie była nauczona i niespecjalnie jej się spieszyło. Już i tak obawiała się, że mając tutaj stałą pracę zapuści korzenie, które ciężko będzie potem wyrwać. Przyzwyczai się do pewnego standardu życia, bo chociaż mieszkała teraz dosyć nędznie, to w pojedynkę. Może i podłoga błagała od pięćdziesięciu lat o bejcowanie, ale przynajmniej Romola mogła ją pozamiatać i nikt jej z buciorami nie właził, wyrzucając na oślep niedopałki przed siebie. Na samo wspomnienie jej ostatniego współlokatora poczuła chęć, żeby drugie piwo zamówić. A jeszcze pierwszego nie zdążyła. Słysząc głos całkiem już znajomy podnosi głowę, ciężką od tygodnia o intensywnych myśli, które w jej głowie Ronan zaszczepił, a z którymi chodzić musiała jeszcze przez najbliższy tydzień. Jej wzrok pada najpierw na brzuch, więc już wie z kim ma do czynienia, dopiero później spoglądając na twarz Dolly. - A ty nie urodziłaś jeszcze? - Jest zaskoczona, bo gdy ją widziała tydzień temu to też była już gruba, więc dla Romoli logiczne. Jak jesteś już odpowiednio gruba to możesz zacząć rodzić. Z czym Dolly się jeszcze wstrzymywała tego Romola nie wiedziała. - Nalej mi dwa piwa od razu. - Pragnienia wygrały. Swoją drogą zdążyła się już przekonać, że w Saint Fall nie była w stanie poznać potencjalnych znajomych w normalnych warunkach. W pubie jej jeszcze nikt nie zagadał, ale próbował okraść nie raz nie dwa. Tak, jakby było z czego. |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : pracownica antykwariatu, grajek uliczny