First topic message reminder : Mglista Ścieżka W głębszych częściach rezerwatu znajduje się stara ścieżka, która jakimś cudem jeszcze nie zarosła, mimo że od dziesięcioleci jest na dobrej drodze do takiego stanu. Fakt ten jest zastanawiający, ponieważ od dawien dawna nie widziano nikogo, kto zdecydowałby się pójść w jej głąb. Mówi się, że prowadzi do terenów tak dzikich, że nawet doświadczony opiekun rezerwatu, miałby trudność w przetrwaniu tam dnia. W marcu 1985 roku, zawisła nad nią tajemnicza mgła, która utrzymuje się nieprzerwanie. Nie było jeszcze śmiałków, gotowych w nią wejść. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Stwórca
The member 'Astaroth Cabot' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 7 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Po mglistych konnych rydwanach nie było już ani śladu, tak samo jak po burzy, która minęła razem z nimi. Niepokojąca mgła, która was teraz oplatała, sprawiała wrażenie niebezpiecznej, ale nic wam się nie działo. Jak braliście głębsze wdechy, nie czuliście nic szczególnego. Wasza skóra i oczy również były dalej w dobrym stanie. Jedynym problemem było to, że wasz zasięg wzroku był poważnie ograniczony. Imani, postanowiłaś spróbować ponownie. Skupiłaś się i rzuciłaś czar. Tym razem byłaś przekonana, że słowa uformowały się w magię, ale wciąż nie byłaś w stanie zauważyć, czy zadziałało to w jakikolwiek sposób na otaczającą was mgłę. Jednak jeżeli we mgle było wcześniej coś toksycznego, to mogłaś być teraz spokojna. Judith, rozglądanie się mało Ci dawało, bo przez mgłę nie byłaś w stanie zauważyć, czy przypadkiem nic nie kryje się za najbliższym Ci drzewie. Nie widziałaś żadnych ptaków, owadów, gadów, ani innych leśnych stworzeń magicznych i niemagicznych, co było w sobie bardzo dziwne. Nawet w wilgotnej glebie na próżno mogłaś szukać dżdżownic i innych robali. Panowała tu po prostu cisza. Całkowita, niepokojąca cisza. Oprócz was, były tu tylko rośliny. Franku, nie byłeś w stanie zauważyć nic, co świadczyłoby o tym, że jesteście obserwowani. Jednak im dłużej patrzyłeś w mgłę, tym bardziej mogłeś odnieść wrażenie, że zaraz coś z niej wyskoczy. Astarocie, udało Ci się ustawić psa tak, że złapał trop ulubionej kury córki Marwooda. Wszyscy, udaliście się w głąb wskazanej wam przez Gorsou ścieżki. Była bardzo dzika, ale wszyscy znaleźliście na niej tyle miejsca, żebyście nie musieli przedzierać się przez momentami ostre gęstwiny. Drzewa były tu stare, ich pnie i gałęzie były szerokie, zielone korony wzbudzać mogły w was podziw. Pies wąchał stale leśne runo, podążając prawdopodobnie za zapachem nielota w naprawdę godnym podziwu skupieniu. Mgła dalej wam przeszkadzała, momentami była gęstsza lub rzadsza, do czego po krótkim czasie się przyzwyczailiście Szliście przez dłuższy czas. Może było to dziesięć, a może dwadzieścia minut? Ciężko było wam to stwierdzić, ale ścieżka wskazana na mapie również nie była krótka i wciąż ani nic się nie wydarzyło, ani nie znaleźliście wejść do tuneli. Las zdawał się być coraz to bardziej nieprzyjazny, gdy słońce chowało się za horyzontem. Mieliście jednak jeszcze trochę światła, które dawało wam względne poczucie bezpieczeństwa. Gdy nastanie ciemność, nawet z latarkami (które może już warto było wyjąć teraz?), będziecie mogli ominąć wejścia do tuneli. Mogło was również zastanawiać to, że oprócz tej mgły nie działo się nic, co mogłoby wskazywać na zabezpieczenia Freyra. Może myślał, że sam jej przerażający wygląd was powstrzyma? Sebastianie, mimo że świecące wtedy obiekty były daleko, to mogłeś stwierdzić, że jak nie są w tym momencie w waszej okolicy, to prawdopodobnie mogliście je minąć. Przy okazji czułeś, że coś jest nie tak, ale nie byłeś w stanie stwierdzić co. Byłeś za to pewny, że mgła w tej całej swojej nieszkodliwości, była najbardziej niepokojąca. Musiała przecież mieć jakiś inny efekt, który nie ograniczał się jedynie do ograniczania wam pola widzenia. Do tego za każdym razem przechodził Cię dreszcz, gdy miałeś przeczucie, że coś z niej wbija w Ciebie swoje ślepia. Nie dopatrzyłeś się jednak na razie niczego, co mogłoby utwierdzić Cię w tym przekonaniu. Franku, Imani, waszą uwagę przykuła najpierw lina, która była obwiązana wokół pnia drzewa na wysokości około dwóch metrów. Czy przypadkiem nie mijaliście jej już co najmniej kilka razy? Do tego to martwe drzewo po prawej z charakterystycznym na nim miejscu, jakby coś zostało z niego brutalnie wyrwane. Dziupla w jednym z najładniejszych drzew w okolicy również wydawała się znajoma. Czy nie chodzicie przypadkiem w kółko? Byliście teraz pewni, że tak. Judith, Astarocie, Wy za to mogliście wreszcie zgodzić się z jednym - musicie iść dalej. Carter była zaznajomiona z lasem i wiedziała, że momentami może wyglądać podobnie, ale szliście w miarę prostą ścieżką. Nie możliwe dla niej było to, że krążycie w kółko. Cabot może nie był w lesie urodzony, jak jego ulubiona koleżanka z Kowenu, ale miał po prostu rację.., jak zawsze. Oboje byliście pewni, że nie ma potrzeby się teraz zatrzymywać. Teren, na którym aktualnie się znajdujecie, jest dosyć monotonny dla gęstej kniei, którą przemierzacie, ale wciąż doszukać się można tutaj kilku nietypowych obiektów, które wspomniane były wcześniej. Na jednym z pni drzew zawiązana jest lina, dosyć wysoko (na poziomie około 2,5 metra). Jest ona długa, a węzeł jest prosty do rozwiązania, każdy z was mógłby sobie z nim poradzić. Ciekawić was mogło, skąd się ona tu wzięła, ale prędko się tego nie dowiecie. Dziupla znajduje się w jednym z najbardziej wybitnych drzew w okolicy. Macie wrażenie, że jego korzenie boczne rozchodzą się po całym otoczeniu, co jest z pewnością imponujące. Dziupla znajduje się na podobnej wysokości, co lina. Z waszego obecnego położenia ciężko wam stwierdzić, jak bardzo głęboka ona jest. Kolejnym charakterystycznym elementem krajobrazu jest martwe drzewo, które ulokowane jest naprzeciwko tego najładniejszego. Na wysokości waszej klatki piersiowej, w kierunku południowym znajduje się jakieś dziwne wysunięte do zewnątrz miejsce, jakby coś zostało z niego brutalnie wyrwane. Wokół kora jest tam ostra i wygięta, jednak środek jest idealnie owalny i wyszlifowany i tylko prosi się, żeby włożyć tam jakiś pasujący obiekt. Ostatnia rzecz, która może przykuć waszą uwagę, to znajdująca się za drzewem z dziuplą pusta w środku długa kłoda. Zarosła ona dookoła gęstymi krzakami z cierniami, których nie jesteście w stanie przejść, jednak każde z was zmieściłoby się w jej środku. Nie widzicie, co jest po stronie, do której możecie przejść. Krzaki dookoła oraz gęsta mgła w jej środku skutecznie uniemożliwia wam sprawdzenie terenu. Trzecia tura! Wszyscy, końcowe wnioski na temat otaczającego was lasu we mgle powstały na wskutek rzutu kośćmi, które wykonał za was Mistrz Gry. Dalej przysługują wam 2 akcje Wyjście poza teren mapki poniżej to akcja, jeśli ktoś spróbuje ją wykonać jako pierwszą z możliwych działań, winien zgłosić się niezwłocznie po post uzupełniający. Astarocie, pies zgubił trop kury. Widzisz, że jest zmieszany, a Ty możesz się domyślić, że jest to spowodowane dużą ilością różnych zapachów w otoczeniu. Działające zaklęcia: - Punkty Życia: Sebastian Verity: 176/186 PŻ (-5 M, -5 P obicia i otarcia) Judith Carter: 176/181 PŻ (-5 M) Frank Marwood: 156/161 PŻ (-5 M) Astaroth Cabot 160/165 PŻ (-5 M) Imani Padmore 156/161 PŻ (-5 M) Poniżej umieszczam mapkę, jeśli kogoś źle ustawiłem, proszę o informację. Czerwony kolor oznacza ścieżkę zaznaczoną na mapie Gorsou. Mapka służy tylko do podglądu i nie odzwierciedla realnych dystansów, które panują w rozgrywce!
Czas na odpis: poniedziałek (27.11) 23:00 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Po koniach nie było już śladu — mgła została i za wszelką cenę starała się utrudnić tę wędrówkę. Frank nie wiedział, czy zostawił ją tutaj Frejr, czy był to efekt innych magicznych kłopotów z otoczeniem, ale było pewne, że tak łatwo z niej nie wyjdą. Należało się przyzwyczaić do obecności chmury wokół, a dopóki ta nie wypalała im trzewi, do tej pory było klawo. Łatwo? Nie. Po prostu ekscytująco. Bicie serca stopniowo ustawało, Frank nie padł na zawał — sukces. Poszli więc dalej, ostatecznie klucząc we mgle, jakby byli właśnie na spacerze. Xander nie wracał. Żadnego zrywu serca, żadnego cierpienia z tego powodu — co najwyżej zastanowienie, czy Esther nie będzie zła, że przyszły rosół położył się gdzieś w lesie. — Cip-cip, Xander? — nie krzyczał, ale powiedział, rozglądając się na boki tylko po najbliższym otoczeniu, patrząc też pod nogi. Kura to jedno — wpadnięcie na korzeń drugie. — Nie, Astarothcie. Nie opowiadałeś — wzrok odwrócił do kapłana, wyczekując kontynuacji historii. Marwood nie pozwalał sobie na rozproszenie w tym czasie, wiedząc, że kapłani już tacy są, że kazania i wypowiedziane historie kształtują społeczeństwo, a pan Cabot, pomimo ewidentnej miłości do samego siebie, był oddanym sługą Lucyfera. Jego kazania zawsze pięknie mówiły o Stwórcy i to wystarczyło, żeby szanował go bardziej, niż powinien. Wyświęcony przez Kościół Piekieł, uznany bliskim Piekła — taka droga wymagała poświęceń. — Poczekajcie — powiedział, gdy mijały kolejne minuty, a oni... — Mijaliśmy tę linę — wskazał palcem, by wszyscy zebrani ją dostrzegli. — I tę dziuplę — pokazał w inny punkt, czekając, aż reszta podąży za nim wzrokiem. — I tamtą kłodę też... Jestem pewien, że już tu byliśmy. Te punkty, które widziałeś Sebastianie? To możliwe, że to właśnie to? Było ich kilka, prawda? Tamten otwór — wskazał na wydrążoną w drzewie dziwną przestrzeń, tym razem też upewniając się, że wszyscy ją dostrzegą. — Tamten otwór nie wygląda jak coś zrobionego przez naturę... Rozum podpowiada mi, że to miejsce jest ważne, a te elementy... Coś jest z nimi nie tak. Tamten otwór... Może tam jest jakaś zapadnia? Dźwignia? Coś, co odblokuje przejście. Pamiętacie? Gorsou wspominał, że możemy je znaleźć po drodze, a niech mnie gęś kopnie — kątem oka spojrzał na Imani — jeśli to jest normalne. Skończył wywód, pozwalając towarzyszom na dyskusję. Zrozumiałby, jeśli chcieliby iść dalej, to było tylko przeczucie, które niechlubnie Frank nazywał rozumem. Czarnoskórej kobiecie przekazał swoją latarkę, wierząc, że do zaplanowanego sobie zadania jej nie potrzebuje. Rozglądał się jeszcze chwilę po okolicy, ale jeśli reszta uznałaby, że nie ma sensu marnować tu cennego czasu, tak poszedłby z nimi. Nim tak się stanie, dokładnie prześledził wygląd liny, sposób, w jaki jest umieszczona na drzewie. Poczekał, aż wszyscy zebrani odsuną się od niego na odpowiednią i bezpieczną odległość, samemu stając bliżej. Każdy z nich miał swoje zadanie, a Frank chciał tylko: — Intauro — rzucił czar na sznur, chcąc, by ten rozwiązywał się powoli, odsłaniając to, co pod nim ukryte, lub to, co jest zawiązane na jego końcach, o ile był tam jakiś przyczepiony przedmiot. Ostatecznie czar miał wprawić linę w ruch umożliwiający odwiązanie jej całkowicie i na tym właśnie skupiał się Frank. Przekazuję Imani latarkę (nieakcja) #1 - Intauro na sznur na drzewie, żeby powoli go odwiązać (magia wariacyjna: 25) |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 15 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Wygląda na to, że diakon za nic nie przejmuje się sytuacją, w której się znaleźli. Jego myśli krążą wokół jedzenia, a informację o czającym się niebezpieczeństwie wygłasza z beztroską godną dziecka grającego w podchody. Sebastian zerka na Judith, słysząc o ratowaniu z opresji, a na jego usta wkrada się bardzo delikatny uśmiech, który ktoś, kto go nie zna, mógłby pomylić z przypadkowym spięciem mięśni. Są jedną drużyną, nie wypada się z siebie naśmiewać, ale to akurat było dość zabawne. Faktem jednak jest, że gdy przyjdzie co do czego, będą ratować siebie nawzajem i nawet ktoś, kto na co dzień spędza czas w kościele, nie na trudnych i niebezpiecznych misjach, może okazać się tym, który uratuje im dupę. Sebastian przekonał się przecież już dosadnie o tym, jakie możliwości może kryć ktoś niepozorny, gdy odbywał sparing z Frankiem. Nie komentuje chęci Astarotha do ratowania im dup. Niech ta chęć z nim pozostanie, bo ostatecznie może być tak, że naprawdę się przyda. Sebastian wypatruje punktów, które mogłyby być tym, co widział dzięki Quidhic, ale im dłużej idą, tym mniej jest pewien, czy już ich nie minęli. A może jednak te nie były statyczne i po prostu ruszyły dalej? Może czają się gdzieś w zaroślach – to podpowiada mu instynkt wgryzającym się pod skórę niepokojem, który Sebastian trzyma w ryzach, jak przystało na gwardzistę. W takich warunkach łatwo poddać się panice. Na szczęście Sebastian doskonale wie, jak sobie z nią radzić. Pracował w gorszych. Idą jakiś czas i nic szczególnego się nie dzieje, nic więc dziwnego, że w końcu należy podjąć temat tego, co dalej. Pierwszy zabiera głos Frank, rzucając ciekawą teorią. Sebastian rozgląda się, skupiając spojrzenie mocniej na miejscach, o których ten wspomniał. Widać, że ktoś tu był, widać także, że być może właśnie znaleźli pierwsze punkty zaczepienia. Mają w końcu do odnalezienia ukryte wejście i być może właśnie przy nim stoją. Mądrze będzie to sprawdzić, w końcu jak do tej pory, idąc jedynie przed siebie, nie dowiedzieli się niczego wartościowego, a mgła niczego nie ułatwia. — Ciekawa teoria, warta sprawdzenia — zgadza się, bo choć nie jest pewien czy rzeczywiście wielokrotnie tędy przechodzili, tak ilość magicznych źródeł potencjalnie się zgadza. — Ta lina… Wnioskując po wielkości Erosa, mogłaby służyć Frejrowi do oznaczenia drogi — myśli głośno, a widząc, że Frank podejmuje akcję, odsuwa się od drzewa, sam zaś przenosi spojrzenie na inny wspomniany przez niego punkt. Na dziuplę, również wydrążoną zbyt wysoko, by mogli do niej swobodnie sięgnąć. — Imani, weź latarkę od Franka, użyję na tobie Mons i sprawdzisz, co jest w dziupli — zarządza, dochodząc do wniosku, że Judith jako druga osoba wyspecjalizowana w magii odpychania może zająć się czymś innym, potencjalnie bardziej ryzykownym niż zaglądanie do otworu w drzewie. Sebastian wolałby nie narażać jej na żadne ryzyko, ale ustalili już, że mają odsunąć na bok to, co ich łączy. Pilnuje się więc i stara myśleć o niej jak o każdym innym, wyspecjalizowanym w boju żołnierzu. Z ich pięciorga to on i Judith mają największy potencjał na odparcie ataków lub trzeźwe poradzenie sobie z obrażeniami. Nie bez powodu narzucili na siebie odpowiedzialność za zdrowie pozostałych, wyspecjalizowanych w zgoła innych dziedzinach. Niemniej przydatnych, szczególnie na późniejszym etapie wyprawy. Dlatego właśnie muszą do niej dotrwać. Cali i zdrowi — na ile to możliwe. Mężczyzn nie rozważa, kobiecie ze względu na drobniejsze ciało łatwiej będzie manewrować w obrębie dziupli i wcisnąć tam dłoń, w razie, gdyby zaistniała potrzeba, a środek okazał się wąski. — Delikatnie bliżej — ocenia, gdy Imani ustawia się w pozycji, przodem do drzewa. Gdy kobieta jest już dość blisko, by po uniesieniu móc swobodnie sięgnąć dłonią w głąb dziupli, a w jednej z dłoni pewnym chwytem trzyma włączoną latarkę, Sebastian skupia się na niej i artykułuje zaklęcie. — Mons. #1 - Mons na Imani, żeby unieść ją na wysokość pozwalającą na zajrzenie i sięgnięcie do dziupli (magia odpychania | próg 60 | bonus +25) |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Stwórca
The member 'Sebastian Verity' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 40 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Idziemy zgodnie z mapą, jestem tego pewna. Jednym okiem pilnuję, żebyśmy nie zbaczali ze ścieżki (jest to dość łatwe, bo jest jedyną taką w okolicy), drugim pilnuję, żeby nic na nas nie wyskoczyło i nas nie zeżarło. Tylko tak w trakcie tych obserwacji zaczynam dochodzić do wniosku, że tu dosłownie niczego nie ma. Nie dostrzegłam żadnej zwierzyny (to też nie jest trudne, bo mgła drastycznie utrudnia mi widoczność), nawet świergotu ptaków na drzewach, a przecież wiosna już się zaczęła, końcówka kwietnia to już prawie czas na jej środek. Gdzie się wszystkie podziały? Przez krótką chwilę patrzę też na ziemię. Wygląda normalnie, ale nie widzę na niej żadnych biegających robaków, ni biedronek, kleszczy i innych popierdółek w postaci pająków zasuwających gdzieś po ściółce. A jednak są tu rośliny. Jakim sposobem z tego odcinka usunęło się całe życie i rośliny są w stanie żyć? O tym, że mgła jest niebezpieczna, wiedziałam od początku. Że może nam pomieszać w głowach – to przypuszczałam. Ale teraz zaczynam mieć wrażenie, że w ogóle jesteśmy w innym miejscu niż nam się wydaje. To jest przecież niemożliwe, żeby… Przystaję, słysząc głos Franka. Myślałam, że to coś ważnego, a ten gapi się na sznur uwiązany do drzewa. Faktycznie, zjawisko ciekawe, ale, do kurwy nędzy, wiem, gdzie jesteśmy, mamy jeszcze kawał drogi do przejścia, a las dla niewprawionych podróżników wygląda praktycznie tak samo. Dlatego ja mam w rękach mapę, a oni mieli tylko za mną podążać poprzez ścieżkę wyznaczoną przez Gorsou. Grupa się rozprasza, a ja mam wrażenie, że tracimy czas. Ale nie zamierzam łamać słowa, które sama powiedziałam. Nie rozdzielamy się, trzymamy się blisko. Szkoda, że Frank nie mógł dotrzymać swojego – nie zbaczamy ze ścieżki, bo nie mamy, kurwa, czasu. Patrzę na to, co się dzieje. Staję dalej od drzewa z liną, patrzę, jak Sebastian chce podnosić Imani do dziupli. Więc mnie i Cabotowi pozostało wskoczenie do króliczej nory. Mnę w ustach kilka przekleństw, które mi się na nie cisną, po czym cedzę: — Świetnie. Przechodząc kawałek w stronę Sebastiana, zdejmuję z ramienia strzelbę, a potem torbę z rzeczami. Wyjmuję z niej linę, wkładam do niej mapę. Nie jestem na tyle durna, żeby nurkować do środka i dać się łatwo przez coś wciągnąć, cokolwiek może tam być. Nie ufam temu lasowi, wciąż nie wierzę, że tutaj niczego nie ma. — Przypilnuj, żeby nic się z nimi nie stało – polecam jeszcze krótko Verity’emu. Przy okazji wbijam buta w ziemię i odkopuję jej kawałek, aby spojrzeć, czy naprawdę nie ma tutaj nawet nędznej dżdżownicy. Odchodzę w stronę powalonego konaru. Wyciągam linę i obwiązuję się nią w pasie, wystarczająco mocno, jak mi się zdaje, wyuczonymi węzłami. Spoglądam na Cabota, który stoi jako jedyny wolny. Nie ma chuja, że mu zaufam i powierzę całe swoje życie. Elizabeth to zrobiła i w tym momencie gryzie glebę, nie dam mu trzymać tej liny. Podchodzę więc do drzewa i przewiązuję drugi koniec liny do pnia. Lina ma cztery metry, powinna wystarczyć, żebym zajrzała kawałek do tego konaru. To bardzo zły pomysł. — Cabot, chodź, pomożesz mi. – Ledwo przechodzi mi to przez gardło i pewnie będzie mi to wypominał przez dwanaście następnych lat, chyba że znajdzie sobie lepszą ofiarę, którą znienawidzi bardziej ode mnie. Mi będzie trudno. – Wejdę do środka, rozejrzę się, co jest po drugiej stronie. Przypilnuj, żeby lina się nie przerwała i żeby nic mnie nie wciągnęło. Jak mnie coś tam zeżre – wyciągam z kabury latarkę i zapalam ją krótkim pstryknięciem – to będzie mi bardzo smutno. Że też teraz mi przyszło… Nieważne. Zniżam się do kolan i powoli wczołguję się do środka. Nie za głęboko i ostrożnie, uważając, czy grunt jest stabilny i czy przypadkiem nie włażę do jamy jakiegoś miłego zwierzątka. Latarką oświetlam sobie wnętrze konaru, starając się wyłapać najwięcej szczegółów – czy wewnątrz jest wytarta, czy były ślady użytkowania, a przede wszystkim – co może znajdować się po drugiej stronie. Akcja #1: percepcja (poziom I) |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Stwórca
The member 'Judith Carter' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 20 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Imani Padmore
ANATOMICZNA : 2
NATURY : 20
POWSTANIA : 7
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 13
TALENTY : 10
Gdy tak szli, w mgle, która teraz - jak Imani była pewna po swoim czarze - nie mogła być toksyczna, inna rzecz zaczęła ją męczyć. A mianowicie to, że miała wrażenie, że mijają przynajmniej drugi raz pewne charakterystyczne punkty. I to zwróciło jej uwagę bardziej nawet niż fakt, że Xander nie chciał przybyć na zawołanie jak dobry kurczak. Gdy Frank zaczął zwracać na nie uwagę, przystanęła. - Wyjąłeś mi to z ust. Jestem pewna, że już mijaliśmy to wszystko - stwierdziła pewnie i spokojnie. W międzyczasie wyciągnęła jedną z kanapek z kosza piknikowego i podała ją Astharotowi. - Nikt nie powinien iść głodny - powiedziała z uśmiechem, zakładając, że nie był jaroszem, skoro mówił o koninie. Następnie, zaskoczona słowami Verity'ego, wzięła od starszego mężczyzny latarkę. - Jesteś pewien? Mogę przecież... - zrezygnowała z mówienia, uznając że i tak nie ma lepszego pomysłu. Postawiła więc swój koszyk przy Sebastianie, aby pilnował kanapek przed psem Cabota (jednej by mu nie odmówiła, ale bała się, że zwierzak zje wszystkie), po czym zaczęła się ustawiać tak, jak gwardzista chciał. Miała nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, a w dziupli będą mieć jakieś rozwiązanie. Albo chociaż wskazówkę, czemu tu utknęli - bo jak na rozum Padmore, utknęli w miejscu na bank. Przynajmniej nie stała bezużyteczna. Patrząc na fakt, że każdy się czymś zajmował, byłaby zawiedziona samą sobą, gdyby okazała się tylko zbędnym dodatkiem, który zapewnił kanapki i koszyk dla kury. Która zresztą obecnie zniknęła im z oczu. Ciekawe, czy zaklęciem dałaby radę znowu spojrzeć na świat jej oczami tylko po to, by zorientować się, czy dalej żyje? Imani nie miała jednak czasu na takie rozmyślania. Próbując się odpowiednio ustawić, starała się z pomocą światła latarki ujrzeć, czy coś znajduje się w dziupli. Na wypadek rzucam na gibkość, jakby to było potrzebne. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : gospodyni domowa, pomaga mężowi
Stwórca
The member 'Imani Padmore' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 57 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Astaroth Cabot
Niemal klasnął w dłonie, gdy Marwood przyznał, iż nie usłyszał jeszcze tej jakże pasjonującej historii. Astaroth, niczym prawdziwy kaznodzieja, uwielbiał mówić. Niezależnie czy chodziło o smucie podniosłych kazań czy opowiadanie historii, zabawianie towarzystwa swoim darem mówienia stanowiło jedną z jego pasji ale i najlepszych narzędzi. Bo jak inaczej zjednać sobie ludzi niż podniosłymi historiami, wypowiadaniem odpowiednich odpowiednich słów w odpowiednim czasie? Astaroth był pewien, iż lepszego sposobu na to nie było. A tej grupie z pewnością przydałoby się odrobinę rozluzować stres oraz napięcie – wszak szli wypełniać wolę Lucyfera który miał ich w swojej opiece co sprawiało, że nic złego nie mogło się im stać… A raczej jemu, wszak to on był Wybrańcem, Mieczem Piekielnego Przeznaczenia zaś reszta… Była dodatkiem do potrawy jaką była jego wspaniałość. - Wspaniale się składa, gdyż to opowieść idealna na naszą małą wyprawę! To było kilka lat temu, dopiero stawiałem swoje pierwsze kroki w Kowenie, świeżo po święceniach… Mój ojciec, szanowny Obadiah bardzo chciał abym wspierał Kowen swoimi talentami… Ach, pierwszej misji chyba się nie zapomina… – Cień sentymentu pojawia się w jego głosie, jest to jednak zabieg specjalny oraz odpowiednio wyuczony, gdyż sam Pan Cabot nie pokazywał żadnej emocji, która nie byłaby mu potrzebna. – Wyobraźcie sobie, poproszono nas o sprawdzeni niepokojących informacji, jakie pozyskaliśmy… z pewnego źródła. Sprawa wyglądała następująco, coraz więcej osób mówiło o jakimś numerze telefonu, pod którym opowiadano o tajemnicach magii oraz Czarnego Pana. Były to plotki, jednak niezwykle niepokojące, zwłaszcza iż dobiegały ze strony niemagicznych. Rozpoczęliśmy więc nasze małe dochodzenie od zadzwonienia pod ów numer. Informacje faktycznie były niepokojące lecz dziwnie nie pełne a my wiedzieliśmy, że musimy dowiedzieć się prawdy. Zadanie nie było jednak proste, ludzie nabierali wody w usta a sam numer był poszlaką mało obiecującą. – Snuł dalej, uważnie przyglądając się otoczeniu, czasem zerkając przy tym na swojego tropiącego psa. Wycieczka szła dalej, a Astaroth nie miał zamiaru przestawać mówić. – Po tygodniu mój ojciec miał ochotę się poddać, po dwóch uznał mnie za szaleńca. – Rozbawienie pojawia się w jego głosie, bo choć dla większości świta był szaleńcem w swojej skromnej ocenie prezentował się jako osoba niezwykle normalna i pozbawiona jakichkolwiek zaburzeń. Był wyjątkowy, a i owszem, lecz nie w ten zły sposób. – Ślady przeprowadziły nas przez pół stanu. Przez motele, restauracje, raz wylądowaliśmy nawet w szczerym polu pośrodku niczego… Całe zadanie przypominało składanie puzzli porozrzucanych gdzieś w zeznaniach, aż w końcu wylądowaliśmy przed jedną z kamienic w Salem. Jakieś trzysta metrów od domu. Ojciec myślał że to spisek wrogiej rodziny, że ktoś próbuje nam zaszkodzić… Okazało się że to jakiś dzieciak dorwał dziennik swojego chrzestnego który okazał się być czarownikiem i postanowił zrobić sobie żarty. Bystry był, pamiętam, że to ojcu przyszło sądzić jego wuja, to mi przypomina… – Snułby dalej gdyby nie nagłe przystanięcie Franka w miejscu które panu Cabot nie podobało się po stokroć. I gdy jego towarzysze wymieniali kolejne słowa on sam zerknął w kierunku swojego wiernego towarzysza. Zauważa, że pies nagle zgubił trop. Hugo był szkolonym towarzyszem i Astaroth jakoś nie wierzył, aby ot tak bez powodu zgubił trop uroczej kurki Marwooda. - Powinniśmy ruszać dalej. – Mówi więc, przekonany do co prawdziwości swoich słów. Był Wybrańcem, narzędziem w rękach Lucyfera i wiedział, że ten zawsze poprowadzi go w odpowiednie miejsce. A teraz niemal krzyczał w jego głowie, że nie powinni się tu zatrzymywać; że powinni iść dalej i nie baczyć na inne zabawki, nawet jeśli miałby biust w rozmiarze potrójnego D i słodkie usta wychwalające ich wielkość. – To miejsce nie jest normalne. Hugo jeszcze przed chwilą tropił tę twoją kurę, teraz jednak… Jest zagubiony, nie może odnaleźć tropu… Zupełnie jakby w okolicy istniało zbyt wiele śladów a jednocześnie nie ma tu żywej duszy… Powinniśmy iść dalej. – Mówi z przekonaniem, nie próbując nawet zatrzymywać się na dłuższą chwilę. Nim jednak wykona kolejny krok zatrzyma go Imani, wręczając do rąk kanapkę. – Dziękuję, moja droga, ale naprawdę powinniśmy iść. – Obstaje przy swoim, reszta jednak zdaje się być głucha na jego słowa. Nie dziwiłby się jakby jego urocze koleżanki nie zrozumiały jego słów, wszak były jedynie prostymi kobietami czuł się jednak zawiedziony Sebastianem, Frank jako naukowiec miał u niego delikatną taryfę ulgową na zachowania odbiegające od rozsądku. - Czy ty się słyszysz? Załóżmy, hipotetycznie że jesteś Frejrem, stworzeniem dysponującym mocną magiczną… I co zostawiasz linę na drzewie jako wskazówkę? Linię, którą widzi każdy zamiast użyć magii i pozostawić wskazówki, które zauważysz tylko ty? Przecież to bez sensu! – Wie, doskonale że to on jest tu jednostką ponad przeciętną, do tej pory jednak miał nadzieję, że i jego daleki kuzyn obdarzony został choćby odrobiną logicznego myślenia, tymczasem wciskał mu kity będące poniżej godności człowieka. Prycha niezadowolony widząc, jak cała reszta grupy traci zmysły gotów samemu iść w odpowiednią stronę, gdy Judith prosi go o pomoc. Wywraca oczami zupełnie niezainteresowany jej chęcią zabawy w… cholera, nawet nie wiedział jak to nazwać. - Powinniśmy iść dalej. – Powtarza z naciskiem, gdy jednak nikt go nie słucha, jak gdyby nigdy nic wyjmuje kanapkę z papieru jakim jest owinięta by ją ugryźć. Musi przyznać, że smakuje wyśmienicie czym podkreśla jedynie jego teorię, że miejsce kobiet znajduje się w kuchni. – No szukaj, szukaj… – Zwraca się do Judith, zupełnie jakby zwracał się do własnego psa. – Wąchaj za zdobyczą Judith. A jak coś Cię zeżre wyprawię ci uroczy pogrzeb. Spodoba Ci się. – Dodaje, stając jednak przy linie. Uważnie lustruje przy tym okolicę zielonymi ślepiami, jakby tylko czekał na coś, co pokaże tej bandzie I nie ukrywa swojego niezadowolenia z postoju, wydając jeszcze psu komendę pilnowania ot tak, na wszelki wypadek. |Rzucam na percepcję (I) |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : Diakon, sędzia Sądu kościelnego
Stwórca
The member 'Astaroth Cabot' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 100 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Franku, sznur zareagował na Twój czar, zaczął drgać, gdy próbowałeś magią manipulować jego końcami, ale te jednak nie dały się rozwiązać. Supeł jednak trochę się rozluźnił. Sebastianie, z pomocą inkantacji udało Ci się unieść sojuszniczkę w górę. Imani, mimo że Sebastian unosił Cię ku górze, to Ty sama musiał zapanować nad swoim ciałem, które bezwładnie poruszało się w powietrzu. Z trudem złapałaś się dłonią wybrzuszenia dziupli, żeby w miarę stabilnie zajrzeć do środka. Była ona głębsza, niż mogłaś się tego spodziewać. Na jej ścianie pod światłem latarki zauważyłaś jakieś wybrzuszenie, które przytwierdzone było korą drzewa, która je oplatała, do małej ścianki dziupli. Gdy patrzyłaś dłużej na ten dziwny, owalny obiekt, ten nagle zapulsował i przelała się w ułamku sekundy przez niego jakaś zielona, blada ciecz. Ta szybko znikła i nic z tym obiektem się nie działo. Chyba że poczekałaś znowu około pół minuty, to zjawisko to powtórzyło się. Judith, nawet gdy zaczęłaś grzebać w mokrej ziemi, nie mogłaś znaleźć tam żadnego robaka, dżdżownicy, czy innego mieszkańca leśnej kniei. Środek konara był zwyczajny, ściany trochę chropowate, trochę gładkie, nie mogłaś znaleźć tam śladów pazurów, które świadczyłyby o tym, że zbliżasz się do domu jakiegoś zwierzęcia. Jednak przy jego wyjściu, zaraz po drugiej stronie, zauważasz pióro. Prawdopodobnie należy ono do ulubionej kury córki Pana Marwooda. Tam też jest gęsta mgła, ale nie zauważasz po drugiej stronie tych samych wyróżniających się drzew, co są po stronie Twoich towarzyszy. Astarocie, gdy podchodziłeś razem z Judith do konaru, to Twój pies widocznie złapał ponownie trop. Prowadził właśnie tam, gdzie schylała się teraz Judith. Ty za to mogłeś w spokoju pooglądać okolice. Drzewa, krzaki, mniejsze kwiaty bujały się w powietrzu i byłoby to coś zupełnie normalnego, gdybyś nie zauważył pewnego niepokojącego faktu. Ruch powietrza był tu praktycznie zerowy. Nie wystarczał on na tyle, żeby wprawić całą florę dookoła was w tak mocny ruch. Czym dłużej już świadomy przyglądałeś się ziemi, byłeś w stanie zauważyć nawet minimalne ruchy korzeni, a te wiły się jak wąż. Dochodziło powoli do ciebie, że ruszała się niemalże cała roślinność wokół was, ale na razie zdawaliście się jej w ogóle nie przeszkadzać, ponieważ ta nie reagowała na was. Jedynymi stabilnymi elementami biotopu było to, co roślinami nie jest, bądź są martwymi częściami roślin, czyli chodzi tu o: małe kamyczki, wyschnięte liście, igły z drzew, konar, w którym jest Judith itp. oraz martwe drzewo i wyjątkowo drzewo owinięte liną. Tylko ty zdawałeś się zauważyć te małe szczególiki. Jest to post dopełniający na prośbę graczy. Każdy z was ma jeszcze jedną akcję. Imani, jeżeli chcesz zidentyfikować ten obiekt, musisz rzucić kością na wiedzę z modyfikatorem przyrody. Próg powodzenia jest wysoki, bo wynosi on aż 135, ale nie będzie kosztować Cię akcji. Możesz spróbować wyjąć obiekt, który znajduje się na końcu dziupli i w jaki sposób spróbujesz to zrobić, zależy jedynie od twojej kreatywności. Będzie to kosztować Cię akcję i jak nie jesteś pewna, jaki rzut winnaś wykonać, Mistrz Gry rzuci za Ciebie z odpowiednimi modyfikatorami. Obiekt pulsuje równo co 30 sekund. Astarocie, Twój wybitny wywiad otoczenia jest powodem wyrzucenia krytycznego sukcesu na percepcję. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Astaroth Cabot
Gdyby nie opryskliwość towarzyszy oraz fakt, iż Ci zupełnie go nie słuchali mimo iż to on przecież wiedział wszystko najlepiej. Był przecież diakonem, sędzią piekielnego sądu oraz, co najważniejsze wybrańcem samego Lucyfera, którego głos słyszał w swej głowie. - Hugo ponownie pochwycił trop kury. – Komentuje bardziej do siebie niż do swoich towarzyszy czując się zwyczajnie nie słuchanym, a przecież w przerwach od obłędu udawało mu się powiedzieć coś istotnego! Stał więc tak rozeźlony, zajadając się kanapeczką od Imani i pilnując tej głupiej liny Judith, Nie byłby jednak sobą gdyby nie rozejrzał się uważniej po otoczeniu pewien, że coś tutaj z pewnością jest nie tak. Dostrzega nieprawidłowości swym sokolim wzrokiem, przełyka gryz kanapki po czym ciężko wzdycha. - Nie chcę psuć Wam zabawy, lecz coś tutaj nie jest tak jak powinno. Te rośliny,,. – Kręci głowa w tylko sobie znanym geście, rozpoczynając dokładną opowieść tego, co widzi. – Liście i gałęzie wyginają się zupełnie jakby wiał wiatr, powietrze jednak stoi. Korzenie zdają się poruszać i wić… Te rośliny chyba żyją, chociaż nie zaczęły na nas reagować… Pamiętacie co mówiełem o Frejrze? – Upewnia się mając nadzieję, ze jego drużyna choć wtedy przykuwała odpowiednią uwagę do jego zdań bo jeśli nie… Niech Lucyfer ma jego i jego cierpliwość w opiece bo chyba wyjdzie z siebie i stanie tuż obok. Powinni iść, być w ruchu zamiast czekać na ruch roślin. Zjedz albo zostań zjedzonym. – Wszystko co żywe zdaje się poruszać, ale te obumarłe części roślin, tamto drzewo czy też pień są stałe, zupełnie jakby były z kamienia, gdyby porównać je do reszty… – Snuje dalej, uważnie obserwując otoczenie i przekazując każdy zauważony szczegół swoim towarzyszom. Zielone spojrzenie wodzi po otoczeniu, zaś pamięć wyszukuje odpowiednich wiadomości, jakie mogłyby im się przydać. – Według Gorsou jedno z przejść jest w drodze do drugiego albo więc znajdujemy się w miejscu które może być powiązane z przejściem albo jesteśmy w samym sercu pułapki. Ewentualnie jeśli Frejr ma trochę poczucia humoru zarówno przejście jak i pułapka to jedno i to samo, taką mam teorię. - Cień uśmiechu pojawia się na jego ustach w których za chwilę ginie kolejny kęs kanapki, skoro los był nie jasny posiłek z pewnością dobrze mu zrobi. – Imani, co widzisz? – Pyta, mając nadzieję, iż współpraca będzie owocna i w końcu poprawią komunikację… Albo podporządkują się jego woli, na to liczył najbardziej. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : Diakon, sędzia Sądu kościelnego
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Niech Lucyfer ma mnie, kurwa, w swojej opiece. Miał szczęście, że już częściowo byłam w tej przeklętej dziupli, bo bym wstała i gołymi łapami udusiła za odzywkę, którą, po pierwsze, wycelował do Sebastiana, po drugie, wycelował do mnie. Słyszę za swoją dupą węszenie psa, ale staram się je ignorować. Rozglądam się ostrożnie po pieńku, kiedy Cabot znowu zaczyna coś pierdolić. Wchodzę ostrożnie głębiej. W środku nie widzę niczego nadzwyczajnego, żadnych kłów, żadnych pazurów, żadnych zwierząt. Żadnego życia. Dosłownie żadnego. Nic nadzwyczajnego. Z jednym wyjątkiem. Pióro tego cholernego kurczaka, którego wypuściliśmy. Wygląda na to, że ten cały Xavier, Xander, czy jak mu tam (kto normalny nazywa kury?) właśnie przeżywał swoją przygodę życia. I wygląda na to, że właśnie, nieświadomie, podpowiadał nam, że… Tam da się przejść? Mrużę oczy, oświetlając latarką okolicę. A przynajmniej się staram. Tam ciągle jest mgła, ale widzę mimo wszystko drzewa. Drzewa jakieś takie… inne. Inne niż te, które zostawiłam za sobą. Wywracam oczami, gdy dociera do mnie sens słów z tyłu te rośliny chyba żyją, bo przecież wszystkie rośliny, kurwa, żyją, nie trzeba być filozofem, żeby to zrozumieć i stwierdzić. Tak naprawdę tylko nie chcę przyznać sama przed sobą, że Cabot mógł coś faktycznie zauważyć. O ile poruszające się liście nie są jeszcze takie podejrzane, tak pulsujące korzenie… Ciekawe. Wycofuję się powoli z pieńka, zostawiając na drugim krańcu piórko kury. Wycofuję się coraz bardziej. Czuję, że pies się odsuwa, a ja z premedytacją włażę swoimi buciorami w Cabota. Nawet na niego nie następuję, ale swoim ciałem go nieco przepycham. — Miałeś pilnować liny, a nie torować przejście – rzucam krótko, złażąc z niego, bo dłuższa chwila bliskości przyprawi mnie o mdłości. Odchodzę kawałek dalej i prostuję się. Wystarczy ekstremalnych przeżyć. – Cabot ma rację. W zasadzie pies ma rację, kura tu była – rzucam krótko. – Ale to nie wszystko. W tej kłodzie jest przejście na drugą stronę, ale te wszystkie drzewa tam wyglądają jakoś tak… nie-drzewnie. Nie wiem, czy wiecie, o co mi chodzi – ja sama nie wiem, o co mi chodzi – ale, z ciężkim sercem, Cabot może mieć rację, że to może być to przejście, o którym mówił nam Gorsou. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia