Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
First topic message reminder : Miękki dywan Miękki dywan w mieszkaniu Lyry jest idealną przestrzenią do wylegiwania się na nim, patrzenia z zaciekawieniem w sufit lub odprawiania rytuałów. W takim przypadku dywan zostaje zwijany, aby uniknąć kłopotu późniejszego trzepania go z rytualnego prochu. Rytuały w lokacji: bezobcy [moc: 18] zamkniętego domu [moc: 53] pana domu [moc: 52] podszeptu [moc: 106] Locus metus [moc: 119] Wystrzały eteru [moc: 102] |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Leżeć; komendy już wypełnione łatwiej przyjmować — nie był gotowy sprawdzić, czy kończyny przypomniały sobie o pierwotnym przeznaczeniu; pulsowanie w skroniach i drabinka mdłości, które wspinały się do krtani tylko po to, żeby z hukiem opaść w czeluści pustego żołądka, były dostatecznym dowodem w sprawie. Wyrok gniewu odroczono; sędzina zaczęła się śmiać. Napięcie zniknęło z kącików oczu i wygładziło linię ust. Pionowa zmarszczka między brwiami rozpłynęła się bez śladu pomiędzy feerią cichych wydechów — gdyby ramię współpracowało, uniósłby dłoń i przytknął opuszek palca tuż nad prostym nosem; wygładzenie ostatniej poszlaki troski musiało zaczekać. Jego wydech — krótka salwa po długim czasie bez— i prawie—oddechu — nie przypominał śmiechu; balansował raczej na granicy parsknięcia. — To ci— —się udało; ciepłe muśnięcie na skroni nie zostawiało widocznych śladów. Jeszcze o tym nie wiedział, ale rano obudzi się z fantomową obecnością pocałunku w tym samym miejscu; uniesie dłoń, napotykając pustkę, rozpaloną skórę i przekonanie, że Vandenberg była tylko snem — miejsce obok będzie bezpańskie, poduszka chłodna i dopiero głośne protesty rur w łazience zagłuszą myśl, że— (Nikt nie będzie się tobą zajmował; znów ma dziesięć lat i usta pełne krwi; spojrzenie ojca nie ma dla niego troski; pora się usamodzielnić). — Naprawdę, Vandenberg? — coś lepkiego i upartego utknęło w gardle; mógłby unieść głowę, ryzykując mdłościami i utratą kontaktu z ciepłem ud — wybrał więc krótką walkę o przełknięcie obłej kulki bólu. Znikające drzwi były skutkiem ubocznym, nie zamierzonym — może powinien ostrzec ją, zanim nos zderzył się ze ścianą, ale kaprys magii bywał rzadki; miała po prostu pecha (i tynk w nozdrzach). — Zanim zacząłem rytuały, być może— Tylko być może? — Przypadkiem złamałem jeden z twoich. Kichnąłem i— Gdyby niewinność miała twarz, nie byliby podobni; wyblakła zieleń straciła pół tonu w odcieniu — może to zasługa wątłego, chybotliwego światła, może zmęczenia, może magia miała cenę, którą dobrowolnie zapłacił. Lyra nie mogła karać go za fakt dokonany; a ten był prosty. Trzy rytuały. Wszystkie odpychające. — Podszeptu za ten złamany. Locus Metus, bo dobrze go uzupełnia. I— Przyszłość przewidziana z poziomu dywanu; głowa poruszyła się ostrożnie, pozwalając policzkowi na odnalezienie oparcia w ciepłej obecności ud. — Wystrzały eteru, żeby zabolało. Jego ból był tylko przedsmakiem rytualnego. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Niewiele rzeczy jej się w życiu udało. Trzymając jego głowę na kolanach, pomyślała, że może chociaż ta jedna rzecz mogłaby— Myśli, nawet te niewypowiadane na głos, mogły również zostać pociągnięte przez wszechświat w kierunku dla niej niepożądanym. Myślenie powinno zostać życzeniowe i niewybiegające zbyt w przyszłość — ta stawiała bardzo chwiejne i niepewne kroki. To nic; wystarczy jej, że jego twarz łagodnieje pod wpływem dotyku. Jedna z brwi unosiła się coraz wyżej, aż osiągnęła poziom niemal karykaturalny. Gdyby widział to jakiś reżyser, dostałaby uwagę, by zejść z tonu. Nikt tak nie robi, Vandenberg, naturalniej. Nikt też, kurwa, nie łamie rytuałów kichnięciem. Byłaby zła, gdyby nie była tak cholernie rozbawiona tym faktem. — Przypadkiem, mhm — postanowiła zapamiętać ten moment i użyć go jako argumentu przy najbliższej okazji, gdy ona coś przypadkiem złamie — na przykład prawo. — A potem postanowiłeś to naprawić, rzucając własny. Kiwała głową, robiąc mentalną listę rytuałów, które teraz zajmowały przestrzeń powietrzną jej mieszkania. Zastanawiała się, czy przyznać do tego, że nie wie, co robił ten ostatni. Mogłaby udawać, że więcej niż wie i sprawdzić później, ale— Lubiła, jak jego twarz rozświetlała się, gdy opowiadał o magii. Łaskotało to, tak samo, jak jego nos zahaczający o wnętrze uda. Jedną dłoń przesunęła niżej, na tył jego głowy. Włosy były tam tak samo mokre, jak na czole, a kark nie pozostawał im dłużny. Gorączka przyszła nagle i intensywnie — jak przy rytuałach. Nie mogła sobie jednak przypomnieć ostatniego razu, gdy ją jakiś aż tak pozamiatał. — Co robią wystrzały eteru? — spytała, odruchowo ściszając głos, jakby tym samym chciała go namówić, by zasnął. Intencja była słuszna, ale wykonanie pozostawało do życzenia. Podłoga nie była do tego odpowiednim miejscem. — Chodź, opowiesz mi w łóżku. Podtrzymała go najpierw za głowę, a potem za barki, by wracanie do pozycji pionowej było jak najmniej... zawrotne w skutkach żołądkowych. Trwało to dłużej, niż powinno, ale jeśli były jakieś zalety ciasnego mieszkania, to z pewnością niewielka odległość podłogi od łóżka. Dyskusja, by przesunął się bliżej okna, nie była długa. Tak samo, jak wrócenie z pełną szklanką wody podaną prosto do wymęczonej magią ręki. Przysunęła się; łóżko nie było imponujących rozmiarów, jednak została spora przestrzeń między nią a jego brzegiem. Wolała leżeć blisko, na wypadek, gdyby— Poprawiła koc, który zsunął mu się z barków. Nos sam odnalazł jego policzek, a usta wyschnięte wargi. Pocałunek był krótki i gorący tylko w jednym znaczeniu. Przekazywać miał zupełnie inne emocje. — Dziękuję — odsunęła kolejne kosmyki z czoła. — Teraz odpocznij, hm? |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Wspomnienia to pudełko. Zakurzone wieczka, wyblakłe etykiety, wytarty tusz na bladym tle; każde imię było kiedyś człowiekiem, każdy człowiek był kiedyś bliski, każdy bliski w końcu odszedł — zostały tylko pamiątki, tak samo zakurzone, wyblakłe i wytarte, co przeszłość. Obtłuczony na brzegu magnes z Villars—sur—Ollon (to ładne miejsce, Barney; mógłbym tu zamieszkać), małe lusterko w kwiecistej oprawce (przytrzymasz je? Muszę poprawić warkocz), złamana w pół szminka (chciałam napisać pierdol się na drzwiach, ale to Chanel). Wspomnienia to pudełko; kiedy zamknie w nim łagodne łuki muszli? (Jeśli nie dałeś się zabić—). Ból pod przymkniętymi powiekami nie zaczynał się w kącikach oczu; pełzł z pułapki piersi, przenikal przez żebra, wsiąkał w płuca, gdzie wydech i potakujące m—hm musiały wystarczyć za odpowiedź. Ta noc nie była wspomnieniem; działa się teraz i miała woń stopionego wosku, dymu znad zgasłych świec i kwiatów — gdyby szorstki policzek przywarł do skóry mocniej (nie mógł; ból był wszędzie), wyczułby coś jeszcze. Zmęczenie pachniało świeżą pościelą (musiała ją przebrać, zanim—), snem i nim samym; przez sekundę był naiwny — pozwolił sobie wierzyć, że zamieszkał pod jej skórą. — Wywołują — ból; w piersi, która wypełniła się lawą; w żyłach, które spopieliło wycieńczenie — zautomatyzowane zaklęcie Lanceaarcana. Powinnaś je znać, jest— Brzydkie, paskudne, bolesne; magia odpychania taka była — dlatego dobrze się rozumieli. Jest w twojej książce; czerwony grzbiet obserwował ich z tronu regału, wyraźnie zadowolony z obecności magii, której sekretów strzegł. Szlak zostawiony przez kroplę potu załaskotał między łopatkami — odruch domagał się ulgi, żołądek wywrócenia na drugą stronę, ciało odpoczynku. Mdłości przestały być efektem ubocznym rytuału; zaczęły odpowiedzią na słabość. Coś — cichy głos; niechciany głos; głos, który trzymał pod wodą od lutego — przeciągnęło się leniwie w umyśle; każde słowo przypominało skrzek. Zobaczyła cię słabego, więc— Zaciśnięte powieki mogły powstrzymać światło, ale nie myśli; poduszka pod głową mogła odciążyć kark, ale nie ciężką od (strachu, że—) zmęczenia pierś. —nie wiń jej, kiedy kolejnym razem nie podniesie słuchawki. Płatki nosa zadrżały lekko; powietrze wymieszało się z bólem. — Intruz musi się bronić albo unikać uderzenia aż do złamania rytuału — częściej nawet nie próbował; ucieczka była szybsza i mniej ryzykowna — cyklicznie pędząca w stronę piersi włócznia rzadko sprzyja skupieniu. Podobnie działa pocałunek; wystarczy skierować go na usta. Muśnięcie rozchyliło powieki — nosy oddzielała linia demarkacyjna konieczności. — To nic — to naprawdę nic; gdyby przyniósł więcej zestawów, spróbowałby z kolejnym — gdyby rytuał nie złapał go za gardło, wyciskając oddech z krtani, mogłaby nawet nie wiedzieć, że cokolwiek w mieszkaniu uległo zmianie; świece łatwo ukryć, pentagram sprzątnąć, ślady zatrzeć. — Mogłem zrobić chociaż tyle za— Wszystko, co zrobiłaś dla mnie ty. Okładka płyty pod ścianą; książka na regale; tęskniłeś? Pewnego dnia powie prawdę; pewnego dnia nie będzie musiała pytać. oboje z tematu |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
22 kwietnia 1985, późna noc Lęk nie pozwalał jej zasnąć. Lęk, że wystarczy jeden dzień, by to wszystko dobiegło końca, sprawiał, że materac w ogóle nie nadawał się do snu. Przewracała się z jednego boku na drugi, warcząc wręcz z frustracji na pustą poduszkę obok siebie. Syrena z obrazu rzucała na nią tak samo osądzające spojrzenie, co w połowie pełna (albo w połowie pusta) butelka po bombasticu, ale nie sprawiało to, że Lyra czuła się lepiej. Wręcz przeciwnie — zwyczajnie odpowiedziała tym samym. Miała ogromną potrzebę, aby coś zrobić — cokolwiek, tak naprawdę. Po piątym urgh zdecydowała, że tym czymś, będzie zapalenie lampki oraz wstanie. Nic już i tak nie będzie z tego spania. Bezsenne noce miały jednak swoje plusy — iluzja wolała być niewątpliwie zgłębiana pod jej osłoną. Polecone przez profesorkę podręczniki leżały ułożone w nierównym stosie na kuchennym stoliku. Wypożyczyła je już następnego dnia i od tamtej pory systematycznie do nich zaglądała. Większość z nich już przeczytała, tak naprawdę, zostawiając karteczki przy tych, co bardziej interesujących rytuałach, które planowała potem odpowiednio przećwiczyć. Rytuał dobrego losu nie był jej obcy, ale do tej pory spotykała się z innym jego zapisem. Dopiero w poleconym podręczniku był obszerny wstęp o tym, z czym tak właściwie może on się wiązać. Oprócz zwyczajnej fortunny, która może dotknąć obiekt rytuału, zauważono również przypadki swoistej magicznej ochrony na czarowniku. Próbka badań była niewielka, ale ponoć zauważono, że ci, którzy byli pod jego wpływem, nie narzekali w tym czasie na osobliwe zjawiska magiczne, które są przecież tak doskonale znane każdemu czarownikowi, który choć raz rzucał jakieś zaklęcie. Te czasami lubiły płatać figle. Jak wtedy, gdy poszukiwali Erosa. Wspomnienia Wallow wciąż żywo bawiły się w jej umyśle. Proste zaklęcie anatomiczne zamieniło się w swoistą torturę dla zmysłów i wykończonej koszmarami psychiki. Jeśli ten rytuał mógłby temu zapobiec, to z pewnością opłacałoby się go rzucić na siebie, czyż nie? Tak pomyślała z początku, ale coś jej w tym planie nie pasowało. Przewracając kartki, coś ją gryzło — nie była to zbyt ciasna skarpetka, ani kołnierz czyjejś bluzy. Był to właściciel ów bluzy. Ona widziała, co ich czeka i mogła się na to przygotować. Nie mogła mu nic powiedzieć — gdyby mu powiedziała, to musiałby ubrać mundurek gwardzisty i zadać masę niewygodnych pytań, na które nie mogła odpowiedzieć. Mogła za to spróbować go w pewien sposób ochronić. Nie znała nikogo, kto korzystałby więcej z magii, niż on. Była w stosunku do niego tak samo kapryśna, co do niej. Wstała z krzesła (to zaskrzypiało złowieszczo, jakby już planowało spontaniczne złożenie się w pół) i podeszła do kuchennego blatu. Zgodnie z zaleceniami z podręcznika, umysł powinien być spokojny i oczyszczony, nim podejdzie się do przeciążania ciała magiczną energią. Filiżanka zielonej herbaty była dobrym początkiem. Czekała cierpliwie, aż ta się zaparzy, doczytując kolejne strony opisywanych przypadków, gdy odpowiednio rzucony rytuał był w stanie znacząco poprawić jakość życia obiektu. Słowo ofiara, ze względu na naturę rytuału, nie pojawiało się nigdzie w zapisach o nim, co podobało się Lyrze najbardziej. Herbata była gorąca, przy przelewała ją sobie przez przełyk. Nie pomogła zbytnio, więc dla największego skupienia, Lyra zdecydowała się na sesję medytacji, nim zacznie. Był to wyjątkowo delikatny rytuał i bardzo (naprawdę bardzo) nie chciała go spierdolić. Usypała pentagram na podłodze, rozłożyła niebieskie świece i przysiadła po turecku na łóżku, wpatrując się w każde z jego ramion. Skupienie ostatnio przychodziło jej coraz łatwiej. Szczególnie już takie, które obejmowało magiczne czynności. Zmuszenie własnego ciała, by przyjęło na siebie dawkę magicznej energii, nie było trudne — tak samo, jak zmuszenie ciała pod wodą, by trzymało swoje zwierzęce instynkty na wodzy. Wdech. Wyobraziła sobie, gdzie może teraz być. Najlepszą opcją było jego mieszkanie, ale Williamson lubił szlajać się po nocach w niebezpiecznych rejonach. Perspektywa, że właśnie teraz mógłby próbować nagiąć magię do własnej woli i w zamian dostać jej eksplozję prosto w twarz, sprawiła, że czuła się jeszcze bardziej zmotywowana, aby odprawić ten rytuał skutecznie. Wydech. Wstała, w dwóch krokach znajdując się wewnątrz pentagramu. Athame leżało lekko w dłoni, magia na języku trochę ciężej. Nie zaczynała jeszcze; musiała bardzo dokładnie otworzyć jego obraz w głowie. Podręcznik wyraźnie sugerował, że łatwiej jest to robić, czy druga osoba znajduje się fizycznie w pentaklu — zupełnie tak, jak jeszcze niedawno robiły to ze Scully. Nie mogła jednak czekać. Czuła, że nie może czekać i ryzykować, że coś się stanie wcześniej, nim będzie w stanie zrobić rytuał z nim obok. On obok mógłby być również w pakiecie z niewygodnymi pytaniami. Dlatego go nie było; dlatego musiała sobie wyobrazić, że tu jest. Dlatego, obracając się dookoła własnej osi, mówiła: — Tu eris electus ex fatis. Fortuna tibi ridebit, et omnes ad pedes tuos cadent. Magia łaskotała — łaskotała opuszki palców, język i mostek, o który ocierał się coraz cieplejszy pentakl. Magia była energią znacznie bardziej pobudzającą do życia niż filiżanka najmocniejszej kawy. Skupiony umysł nie dał się jednak rozproszyć ani na chwilę. Miała jeden cel — niezwykłe szczęście dla Barnaby'ego Williamsona. rytuał dobrego losu; st. 65 magia iluzji: 16 zużywam zestaw niebieskich świec z ekwipunku z tematu |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Stwórca
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 42 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
23 kwietnia 1985. wczesny ranek Magia iluzji ją okłamała. Wcale nie lubiła działać pod osłoną nocy. Wczorajszy rytuał był porażką. Czuła, że była blisko — nawet bardzo blisko — ale ostatecznie blisko, to wciąż zbyt daleko. Nie zamierzała jednak składać świec tak wcześnie (była to oczywiście metafora; zużyte, niebieskie świece z wczoraj złożyła do koszyczka, w którym trzymała takie, które jedyne, co do czego się nadawały, to oświetlanie wieczorów z winem). Najpierw wzięła prysznic, potem zjadła śniadanie (wypiła kawę i zapaliła papierosa), pustym wzrokiem wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze wczoraj rozrysowany był pentagram. W duchu myśli, że tym razem się musi, kurwa, udać wyciągnęła z kuchennej szafeczki mieszankę do rytuałów. Kiedyś pomyliła ją z mąką kuchenną i było to naprawdę paskudne brownie. Z perspektywy czasu nie żałuje; niedoszła teściowa mogła się nim udławić. — Dramatyzujesz — powiedziała, niezbyt wyraźnie, przez zaciśniętego w ustach papierosa. Syrenka prychnęła obrażona i schowała się za kamień na obrazie. Nie przepadała również za magią iluzji, najwyraźniej, co nie wróży jej spokojnego mieszkania z Lyrą. Będzie musiała się przyzwyczaić albo wrócić do Oresa. Ta druga opcja jednak nie wchodziła w grę; Lyra za bardzo się do niej przywiązała. Nawet jeśli było miejsce tylko na jedną dramatyczną syrenę w tym domu. Usypany pentagram był wyjątkowo równy. Nie miało to jednak większego znaczenia — to głównie od przekaźnika (czyt. Lyry) zależało powiedzenie. Musiała po prostu tego bardzo chcieć i bardzo pilnie próbować, aż wreszcie się uda. Bo się uda. Musi się udać. Uda się? — Tu eris electus ex fatis — mówiła, obracając athame w stronę każdej niebieskiej świecy na grzbiecie pentagramu. Za zamkniętymi oczami widziała Williamsona; nie tak dawno był dokładnie w tym miejscu, gdy jego organizm nie wytrzymał rytuału, który on próbował rzucić. Ona teraz zwyczajnie próbowała się odwdzięczyć. — Fortuna tibi ridebit, et omnes ad pedes tuos cadent. Możemy sobie wzajemnie pomóc, powiedział w styczniu. Dokładnie to miała zamiar zrobić. rytuał dobrego losu; st. 65 magia iluzji: 16 zużywam zestaw niebieskich świec z ekwipunku |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Stwórca
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 37 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
15 — V — 1985 Łóżko — oczko wodne dla rozlanych w splątanej pościeli ciał. Słońce gubiło się w zawieszonych na oknie kryształkach; kolorowe plamki tańczyły po scenie ze ścian, grzbietów książek i skóry. Te pierwsze nie były dźwiękoszczelne — sąsiad z mieszkania obok próbował wybić w cegle dziurę, każde ci—szej tam synchronizując z łupnięciami w kaloryfer. Jego kompozycja miała pecha; ta jedyna istotna była powodem sąsiedzkich frustracji. — Vandenberg, dobra i zła wiadomość. Barwne plamki dotarły do skóry; różowa na udzie, fioletowa na brzuchu, czerwona na piersi — usta musnęły ramię w miejscu, gdzie zatańczyła niebieska i dla pewności przesunęły się wyżej. Słony pot, słodkie spełnienie, gorzka świadomość, że za chwilę będą musieli przebić bańkę; zaskakujące, ile smaków można znaleźć w zagłębieniu smukłej szyi. — Dobra brzmi— Wsparta na ręce głowa była lekka; napięcie zniknęło z kącików ust i pomogło im w niespiesznej wspinaczce ku górze. — Powtórzymy to po powrocie. Tym był widok warty uwiecznienia — sztuka już tak miała. Wyciągnięte nad głowę ramiona nie pozostawiały szerokiego pola do popisu; skute nadgarstki od kwadransa przytrzymywały w miejscu kogoś, kto nie przepada za bezruchem. Vandenberg wyglądała na nieszczęśliwą przez pierwsze osiem sekund; w dziewiątej pocałował ją w obojczyk. — Zła— Kciuk zatoczył leniwe kółko na odsłoniętej skórze uda; splątana kołdra balansowała na krawędzi materaca i nie była dla ciał żadną pomocą w zwalczaniu nagości — należało przy tym oddać jej sprawiedliwość. Ciała ani myślały szukać schronienia. — Zgubiłem kluczyki. Ręce mogły być spięte kajdankami, ale nogi — długie, gibkie i chwytne — wyglądały na gotowe do walki; Williamson sturlał się z materaca poza zasięg ud (co za durny pomysł, wracaj tam i—) zanim Lyra postanowiła ukarać nieuwagę. Usprawiedliwienia nie stwierdzono — zamiast kluczyka do kajdanek, w porzuconych na podłodzie spodniach znalazł papierosy; zapalniczka czekała tam, gdzie Vandenberg zwykle ją zostawiała — na prowizorycznym stoliku z ułożonych na podłodze książek. Dziś górny tytuł głosił z dumą Oroonoko; niewiele brakowało, żeby Williamson zapytał, od kiedy Lyra uczy się afrykańskiego. Skłębiony w płucach dym szukał drogi ucieczki — w tym czasie zamknięte na filtrze palce przysunęły się do miękkich ust. Ryzykował, nachylając się nad skutą Vandenberg; zaryzykowałby bardziej, nie dzieląc się papierosem. — Ruszamy za dziesięć minut. Krok w kierunku łazienki był czerwonym guzikiem na stoperze. Start. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Patrzyła, jak fioletowe światełko leniwie tańczy na jego policzku. Chciała go dotknąć i sprawdzić, czy pozostanie wciąż jedynie iluzją. O iluzjach wiedziała sporo, szczególnie o tym, jak je tworzyć — teraz najbardziej na świecie chciała wiedzieć, jak je utrwalić. — Mhmm — miała coś powiedzieć, ale jego usta musnęły nadwrażliwą skórę. Aparat mowy wrócił do ustawień sprzed kilku minut; przestał służyć do mówienia. — Jakie? Nadgarstki dopiero zaczynały czuć ocierający się o skórę metal. Wcześniej myśli (i przede wszystkim zmysły), były zajęte innymi bodźcami. Momenty od otwarcia drzwi zapamiętała w kliszach i nieistotnych szczegółach; przyjechał już w niedopiętej koszuli, ona otworzyła drzwi w niczym, a taniec rozpoczął się już na ścianie korytarza. Rozpoczął się też do The Chain grającego na zapętleniu w gramofonie; coś musiało się zepsuć. Nie było to istotne. Bezruch był trudny. Łatwiejszy, gdy on ruszał się za ich obojga, ale teraz powrócił do stanu frustrującego. Szczególnie że z zasady noga do Fleetwood Mac chodzi sama. Ta już zaczynała, niewinnie próbując zapleść się wokół nogi łóżkowego współlokatora, gdy ten kciukiem rozprowadzał po skórze pozostałości napięcia. Wtedy przyszła zła wiadomość i błyskawiczna ewakuacja; sprytnie, Williamson. — Ha—ha, bardzo śmieszne — papieros w ustach, dym w płucach, a oczy wbite w rozmówcę. — Już się nie zgrywaj, muszę się ubrać. Nie wyglądał, jakby się zgrywał. Granica udawania była przez Lyrę zazwyczaj łatwo dostrzegana, szczególnie w Williamsonie. Zmarszczka była nieobecna, za to kajdanki wciąż tkwiły w tym samym miejscu i ręce zaczynały proces odrętwienia. — Williamson— Miękkości w głosie nie stwierdzono; jedynie ostrzeżenie. Próbowała sięgnąć go nogą, ale krok w stronę łazienki zabrał go z pola zasięgu. Stopa napotkała jedynie opór powietrza, a ciało wykrzywiło się w pozycji jeszcze niewygodniejszej, niż przed chwilą. Szarpnęła metalem wokół nadgarstków, ale — ku zaskoczeniu nikogo — nie puścił. — Williamson! Sąsiad znów uderzył w ścianę; ciszej, ile można się— — Williamson, masz trzydzieści sekund, by mnie wypuścić, albo— Albo—? |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Gdzieś pomiędzy — stuknięciami sąsiada czy po prostu stukaniem? — gramofon przypomniał sobie, że potrafi zmieniać utwory; The Chain było tłem dla ust, które początkowały reakcję łańcuchową — Don't stop aktualnie sugerowało, żeby nie przestawać. Wzrok Vandenberg był odmiennego zdania. Miękki filtr uderzył o kącik ust; szybka analiza zawartości kieszeni uwzględniała drugą zapalniczkę i kluczyki, ale do samochodu — obecności kajdankowych nie stwierdzono. Ktoś inny mógłby zacząć kwestionować własną pomysłowość, ktoś inny mógłby zastanawiać się, ile sekund minie, zanim wciągnie na siebie bokserki i dobiegnie do drzwi, a Williamson? Przeciągnął się niespiesznie — papieros w ustach, wzrok utkwiony w migoczących ostrzegawczo źrenicach — unosząc ręce nad głowę; trochę jak Lyra teraz. (Minus kajdanki). — Musisz? — musiała, o ile randka z kulami ma dojść do skutku, ale logika argumentu gubiła się w stwardniałym bursztynie oczu; kilka minut temu wypełniało je płynne złoto — tonął w nim z cichym Vandenberg na ustach. To wypowiadane aktualnie było głośne i pozbawione pierwiastka zgrywania. — Vandenberg — obrócony w palcach papieros rozsiewał siwe obłoki; zasłona dymna była zbędna — ewidentny brak kluczyka zasłużył na opiłek ostrzeżenia w głosie. Nie pomogła nawet czerwona plamka tańcząca na piersi; zawieszone w oknie kryształki próbowały pomóc właścicielce w zastawieniu zasadki — prawie się udało. — Albo co? Łydka chyba zatęskniła; zamiast zahaczyć o biodro — znana i ceniona sztuczka — trafiła w pustkę. Złapana w pułapkę kajdanek Lyra miała ograniczone pole rażenia — przysunął się o pół kroku, kiedy papieros wrócił między usta, a lewe ramię w rękaw koszuli. — Wierzę w naukę przez doświadczenie, więc— Wzrok opadł niżej, kąciki warg drgnęły; Vandenberg zapomniała, że ma dokładnie trzy przewagi i każda z nich — co za zbieg okoliczności — mieściła się poniżej linii obojczyków. — Powtórz wyraźnie — w końcu intonacja to połowa sukcesu (nigdy nie przyznał Williamson na głos). — Aperite. Odległość od drzwi do łóżka nie była duża — zdążyli ściągnąć z niego koszulę i spodnie. Na pentakle zabrakło czasu. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
— Następnym razem ty wylądujesz w kajdankach — groźba, ostrzeżenie czy obietnica? Uniesiona lekko w górę brew nie była wystarczająca do wyciągnięcia wniosków, ale uśmiech skrywany w kąciku ust mówił wystarczająco. W ślad za nim podążył wzrok góra—dół—środek. — A ja się bezczelnie popatrzę. Pomimo ról zamienionych, to i tak korzystała z prawa do bezczelnego patrzenia. Musisz? odbijało się od stwardniałego spojrzenia i kruszyło je, kawałeczek po kawałeczku, będąc naprawdę blisko powrotu do stanu roztopienia. Może to była podpowiedź; miód to skuteczniejsza pułapka. — Albo— — zaczęła rozciągać samogłoski w ten sposób, jakby rozpinała guziki nieistniejącej koszuli. Tak naprawdę kupowała czas; nie miała wymyślone, co pojawia się w zdaniu po albo, więc robiła to, co robi się w teatrze, gdy kwestia wypadnie z głowy; improwizowała. Zgięcie jednej nogi w kolanie było przypadkiem, podobnie jak ułożenie biodra delikatnie na boku — zupełny przypadek, że pierś się wygięła do przodu, po prostu tak było wygodniej. Kryształki w oknie grały w tej samej drużynie; do sztuki uwodzenia dołączyła sztuka światła. — Aperide — powtórzyła za nim niepoprawnie; nic się nie wydarzyło, taki był plan. Widziała, że wzrok złapała w prostą pułapkę, teraz tylko wystarczyło, by podszedł— — Bliżej — rozciągnięte samogłoski, rozlana melodia w głosie z nutką znajomej, porannej chrypki. — Musisz podejść bliżej, bo nie usłyszałam. Rozchodziło się teraz o rację i zasadę. Mogła uwolnić się sama, ubrać i za sześć minut być gotowa do wyjścia, ale; ale to nie ona zapomniała—zgubiła—zniszczyła—zjadła kluczyki od kajdanek. Jego rozlane mleko i on powinien je posprzątać. Rozlany wosk? Musiała zapamiętać na przyszłość — rozlany wosk brzmiał na świetny dodatek do tego, co robili przed chwilą. — Jak szło to zaklęcie? Apetizer? Apetyt—? — próbowała bardzo powstrzymać się przed roześmianiem na głos. Ciężkie zadanie, więc wybaczyła sobie uniesione wysoko kąciki ust. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
— A więc mówisz — satysfakcja w spojrzeniu, żyłach, krwi; wzrok śledził uniesienia na twarzy Vandenberg, podczas gdy wspomnienia odtwarzały inną odmianę uniesień sprzed kilku chwil — że będzie następny raz? Nie podlegało wątpliwości, ale wypowiedziane na głos — napawało podwójnym zadowoleniem. Bezczelność skakała między ciałami razem z barwnymi plamkami kryształów; któraś z nich musiała nadkruszyć bursztyn oczu — rozciągnięte samogłoski zamieniły go w lepką żywicę. Była skuteczniejsza nawet od miodu. Papieros na oślep wrócił między palce; wzrok, nawet gdyby chciał (chciał?), nie mógłby przegapić premiery tego spektaklu. Przedstawienie zaczęło się od zgiętego kolana — spojrzenie posłusznie prześledziło ten ruch, szybko odkrywając, że pierwszy akt był po prostu aktem; na widowni zabrakło malarza. Musiała wystarczyć więc malownicza wyobraźnia — kolejne pół kroku pomogło w odkryciu detali; biodro na boku, piersi z przodu, ręce nad głową, uda— — Mhm? Dopalony w połowie papieros opadł na brzeg popielniczki; leżała na okładce tej samej książki, co zapalniczka — tak blisko, a tak daleko. Zupełnie jak oni. — To prosta kwestia, Vandenberg — prostsza od próby powstrzymania ciała, które posłuchało; podejdź bliżej było pokrytym szronem echem stycznia — Williamson nie mógł przecież pozwolić, żeby zmarzła. — Na szczęście masz wyrozumiałego— Wyrozumiale zignorował kaleczenie magii odpychania; było łatwiej, odkąd kolano wsparło się o brzeg materaca, a lewa dłoń opadła na poduszkę. — Zaangażowanego— Z zaangażowaniem pozwolił ciału pochylić się niżej; odchylone w bok udo było sidłami, w które dobrowolnie wpadał. — Lubiącego ćwiczenia językowe nauczyciela. Odległość istniejąca, ale nieistotna; wolna dłoń zaczęła wędrówkę do celu od ramienia — droga do nadgarstków nie była długa, ale palce nie spieszyły się z wyznaczaniem łaskoczącej ścieżki. Ciała oddzielało kilka centymetrów — z każdą sekundą ubywało po pół. Kiedy dłoń dotarła do nadgarstków, zostały dwa; połowę mniej niż sylab w wyszeptanym zaklęciu. — Aperite — ciepło wydechu łaskotało usta — ziemia niczyja pomiędzy wargami była umowną granicą pomiędzy cichym kliknięciem rozpinanych magią kajdanek i— — Tęskniłaś? aperite | 82 + 33 = 115 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii