Ścieżka pod konarem Ktoś miał dziwny kaprys, a może poczucie humoru, w jednej z bardziej niebezpiecznych i zaniedbanych części lasu układając kilka drewnianych kładek pod rozstępującym się konarem starego, nieco spróchniałego i porośniętego mchem drzewa. Okolica nie jest ani malownicza, ani przyjemna. Dokoła widać jedynie powalone, stare drzewa, więc siłą rzeczy, praktycznie nikt się tu nie zapuszcza. Ale jest całkiem dobrym punktem orientacyjnym dla doświadczonych podróżników. Okolica jest na tyle ponura, że nie słychać tutaj nawet śpiewu ptaków. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
30 III 1985 Las wypełnia uszy szumem, co chwilę przeszywając przestrzeń osobliwym dźwiękiem. Pewnie nieosobliwym dla samego lasu, ale na pewno jest taki dla mnie. Hukanie sowy, dziwne wycie, ruch krzewów, a do tego jeszcze nagle przypominam sobie, co pisali w gazetach. Co, jeśli zaraz wyłoni się gdzieś biała, nieludzka twarz i Lilith jedna wie, co się wydarzy dalej? Nie wiem, jak długo stoimy w miejscu, przyglądając się dziwnej kładce, która zupełnie nie pasuje do otoczenia i konarowi, rozwidlającemu się nad nią nienaturalnie. W końcu musi paść to, co obydwoje już wiemy: — Zgubiliśmy się — wyrok zapada, nie ma co dłużej od tego faktu uciekać. Tyle czasu już szukaliśmy ścieżki, ale pomimo zaczarowanej łuny światła, nasze oczy nawet nie zahaczyły o skrawek uklepanej ziemi, która wyglądałaby znajomo. — Usiądźmy na chwilę, nogi włażą mi w dupę. — Nie mam ochoty spędzić tu więcej czasu niż to potrzebne, ale nie mam też już siły dalej chodzić w kółko. Przysiadam więc na kładce, nie puszczając dłoni Mauriego i ciągnę go lekko ku sobie. Jesteśmy tu razem, więc przecież jakoś sobie poradzimy. Odpoczniemy trochę, a potem spróbujemy znów. Chociaż… to chyba niezbyt mądre – chodzić po pogrążonym w nocy lesie. Nie wiem, która jest godzina, nie wziąłem zegarka. Ale księżyc świeci już wyraźnie, a słońce zaszło dawno, dawno temu. — Może spróbujemy rozpalić ognisko? — To chyba rozsądne. Ogień odstrasza zwierzęta. Nigdy nie rozpalałem ogniska, ale to nie może być skomplikowane, nie? Kilka suchych gałęzi i Flamma, poradzimy sobie. Tylko najpierw trzeba te gałęzie nazbierać. A ja nie chcę się stąd ruszać. Za chwilę. Odpocznijmy trochę. — Masz. — Wkładam w dłoń Mauriego czerwony kamyk. — Zaciśnij dłoń, milutko grzeje. — Ja już miałem szansę się ogrzać, a noc jest chłodna, nie chcę, żeby mi się tu rozchorował. — To zawsze jakaś przygoda, nie? Noc w lesie brzmi nawet ekscytująco — próbuję brzmieć przekonująco i może nawet udaje mi się oszukać wkradający się podskórnie lęk. Ludzie przecież specjalnie chodzą w las z namiotami, żeby się trochę zjednoczyć z naturą. Trochę pojebane, no ale są tacy, którzy to lubią. Nie może być więc aż tak źle, nie? Przynajmniej jest już względnie ciepło – może i noce wciąż są chłodne, ale nie na tyle, żeby zgrzytać zębami i odmrozić palce. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Gonił ich niejeden cień, a im dalej byli od znalezienia wyjścia z tej patowej sytuacji, tym cienie stawały się większe. Podobnie jak strach. Jego ogromne ślepia śledziły ich od samego zejścia ze ścieżki, czule obejmując ich wychłodzone ramiona. Overtone zgrywał odważnego prawie tak samo dobrze, jak Ira. Tylko raz, czy dwa drgnął w panice, kiedy niedaleko nich coś zaszumiało w pobliskich krzewach. Zaraz potem wyskoczyła z nich wiewiórka. Żaden z nich tego nie komentował, ale nie musiał. Zgubili się, dokładnie tak było, a im bardziej próbowali to wypierać, tym mniej rozsądne wydawało się szukanie wyjścia z lasu. Może powinni spędzić tutaj noc? W świetle dnia na pewno znajdą właściwą ścieżkę. Prawda? - Patrz, w końcu możemy pooglądać te gwiazdy - spróbował go zagadnąć, aby nieco oddalić swoje własne myśli od czarnowidztwa. Podobnie jak Ira, Maurice miał okropną tendencję do dramatyzowania, a teraz zagrożenie nawet wydawało się całkiem realne. Realne i bliskie, jak cholerna wiewiórka wyskakująca zza pnia. Teraz to już naprawdę podskoczył. - Nosz do chuja… - zaklął jak szewc, nie zaś jak członek Kręgu. - Jak zobaczę jeszcze jedną wiewiórkę, to przysięgam, że nabije ją na patyk i upiekę ci nad tym ogniskiem. Nie zrobiłby tego, wiedzieli o tym obydwaj, ale zawsze lepiej było wściekać się na wiewiórę, niż przyznawać się przy drugiej osobie, że sra się w gacie równie mocno jak wcześniej. - To chyba nie jest dobry pomysł. Możemy podpalić las. - Odpowiedział na pomysł Iry i idąc jego śladem, również postanowił wpłynąć na ich pozycję. Pociągnął go dalej, tym razem posyłając ich plecy na deski kładki. Teraz mógł bez przeszkód złożyć policzek na jego barku, a rękę przełożyć przez klatkę piersiową. Dzięki temu nie tylko było im cieplej. Czuł się również nieco bezpieczniej. Zacisnął dłoń z kamykiem, rozgrzewając jednocześnie pierś akrobaty. Miał rację, milutko grzał. Tylko z niego był zdecydowanie wygodniejszy grzejnik. - Taaak… no i popatrz, możemy pocieszyć się widokami, świeżym powietrzem… - szukał razem z nim jakichś dobrych stron ten dramatycznie słabej sytuacji. - Sobą… czy coś. Zaśmiał się nerwowo, ale ten śmiech podejrzanie grzązł mu w gardle. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Tak. Możemy pooglądać gwiazdy, spędzić razem trochę czasu, zrelaksować się pod gołym niebem. Same plusy, prawda? — Kurwa — wyrywa mi się niezamierzenie, kiedy podskakuję od nagłego „nosz do chuja” Mauriego i w niekontrolowanym odruchu układam dłoń na sercu, żeby się upewnić, czy mi przypadkiem zaraz nie wyskoczy. — Maurie, jestem za młody na zawał — zauważam z lekkim wyrzutem, ale podsumowaniem tego aktu dramatyzmu jest rozbawione parsknięcie. Jest źle, skoro Maurice Overtone fantazjuje o nabijaniu zwierzęcia na patyk. Krzywię się niepocieszony, kiedy pomysł z ogniskiem zostaje odrzucony, ale w sumie muszę mu przyznać rację. Nigdy nie rozpalałem sam ogniska i o ile nie wydaje się to zbyt skomplikowane, to chuj wie, może rzeczywiście jeszcze puścilibyśmy teren z dymem. Nie jestem pewien czy ostatnio padało, ziemia wydaje się raczej sucha. Może i lepiej nie ryzykować. Gorzej tylko, jeśli nas jakieś zwierzę zeżre, bo nie zadbaliśmy o to, żeby go odstraszyć. Szykuje się nam zarwana nocka. Poddaję się lekkiemu pociągnięciu Mauriego, a moje oczy same wbijają się w przepięknie rozgwieżdżone niebo. Czuję na ramieniu i klatce przyjemne ciepło, a to samoistnie rozlewa się na ciało w kojącym uczuciu. Delikatnie mocniej obejmuję wtulonego Mauriego, na moment odwracając spojrzenie od nieba, żeby na kilka sekund zatopić twarz w jego włosach i poczuć go kolejnymi zmysłami. Jak zamknę oczy, rzeczywistość nawet przez chwilę przestaje być taka straszna. Znajomy zapach i ciepło sprawiają, że mogę sobie wyobrazić, że wcale nie leżymy pośrodku niczego, a gdzieś w przytulnej sypialni z otwartym oknem. Przynajmniej, dopóki nie uchylam oczu i nie widzę w oddali zlepiającej gałęzie wielkiej pajęczyny. Kurwa mać, cokolwiek ją stworzyło, to musi być bydle. Ciekawe, gdzie jest teraz, skoro nie tam? Ughhhhhhh. Śmiech Mauriego jest nerwowy i nasilenie stresu w powietrzu zaczyna przyprawiać o nieprzyjemne dreszcze. Trzeba coś z tym zrobić. A skoro Maurie już zaproponował co… — Jestem całkiem niezły w odwracaniu uwagi — stwierdzam z dwuznacznym tonem w głosie, gdy lekko wysuwam ramię spod jego głowy i podnoszę się z cwanym uśmieszkiem, by zaraz przełożyć jedną z rąk nad jego głową, a jedno z kolan wsunąć między długie nogi i rozchylić je niedbałym ruchem. Mój uśmiech się pogłębia, gdy patrzę z góry na twarz Mauriego. — Nie będziesz się przejmował wiewiórkami z moją twarzą między swoimi nogami. — Wzruszam gładko ramionami, uznając to za najoczywistsze w świecie rozwiązanie. To w zasadzie dziwne, że do tej pory nie dorwałem mu się do majtek. Jak do tego doszło? Schylam niespiesznym ruchem głowę, by zaczepnie przejechać językiem po jego szyi i zawiesić usta tuż przy uchu. — Musisz się tylko rozluźnić, ja zajmę się resztą — szepczę, ale nie przechodzę od razu do rzeczy. Może jednak woli kontrolowanie ruchu wiewiórek niż spontaniczne obciąganie pod rozgwieżdżonym niebem? Kto go tam wie. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Musieli poradzić sobie z nieprzyjaznymi okolicznościami. Objęcie się było naturalnym odruchem ciała, które szukało ciepła, aby się rozgrzać, a mimo wszystko to syrenie ciałko niewiele miało wspólnego z kosmatymi myślami. Propozycja była niepodszyta zdrożnymi planami, ale Ira… Ira po prostu był sobą. Niezły w odwracaniu uwagi, huh? Nie mieli przecież ze sobą piłki cyrkowej, żeby zrobił mu na niej performance. Dlaczego pomyślał najpierw o tym? Ani przez moment nie wątpił, że jest w stanie odwrócić jego uwagę. Gotów był wdać się z nim w pasjonujący dyskurs, poprzekomarzać się i nawet powymieniać kilka niewinnych pocałunków w ramach ćwiczeń językowych, ale to, co się zdarzyło i tak zdołało go zaskoczyć. Skubaniec wstrzelił się idealnie w lukę pomiędzy wszystko, o co Maurice mógłby go podejrzewać. To też nie było tak, że nie wiedział, w czym lubuje się Ira, ale to zawsze było nieco poza ich zasięgiem. Overtone nie szukał podobnych zbliżeń, gasząc ogień, zanim zdołał ich pochłonąć. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Dlatego, że teraz naprawdę się boisz? W bardzo wiele zdradzającym odruchu przesunął językiem wzdłuż dolnej wargi, oddychając trochę za głośno, kiedy polizał go po szyi. Nie pamiętał już, kiedy ostatnim razem pozwalał komuś na dotykanie się w ten sposób. Jego ciało było zamknięte na interwencje z zewnątrz. Tak delikatne i piękne, podziwianie go nie należało się każdemu, ale Ira… Ira nie był „każdym”. Ira doceniłby wspaniałą świątynię i właściwie oddał jej cześć. Przesunął dłonie na jego biodra, wiszące teraz nad nim. Dopiero po jego propozycji był w stanie dostrzec w nim kogoś, kim przecież zawsze był. Osobę, która rzeczywiście mogłaby spontanicznie zaspokoić go ustami w środku lasu. Ale Maurice nie był cnotką niewydymką. Chociaż potrafił być absolutnie ślepy i niedomyślny, nie zamierzał pokazać Irze, jak bardzo nie spodziewał się tego typu aktywności dzisiejszego wieczoru. Zaśmiał się krótko, ale nie szyderczo, a z lekkim rozbawieniem. - Ty to zawsze znajdziesz jakieś produktywne zajęcie. - Oznajmił i na tym etapie już wiedział, że pozwoli mu dzisiaj na wszystko, na co miał ochotę. Ciało absolutnie go w tym zdradziło, bo podnieciła go już sama myśl o tym, że te same usta, które właśnie ucałował, za moment znajdą się między jego udami. Nie oszukujmy się, Maurice po prostu lubił seks oralny i potrafił docenić dobry, gdy już mu się przytrafiał. Fakt, że zazwyczaj go nie poszukiwał, nic w tym zakresie nie zmieniał. Poza tym tak dawno nie miał przy sobie nikogo, kto mógłby pomóc mu z tym napięciem… - Częstuj się - zachęcił go, na dobre porzucając plany dotyczące analizy nocnego życia wiewiórek. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
[TW] Treści homoerotyczne 18+ Głośniejszy oddech opuszczający jego usta świadczy o podnieceniu, ale wcale nie o tym, że pozwoli mi posunąć się dalej. Może i nie wiem jak do tego doszło, ale przecież jest jakiś powód, dla którego nie przekroczyliśmy jeszcze tej granicy. Ten powód musi leżeć w Mauriem, bo moje podejście do seksu jest proste i niekryte – jeśli ktoś mi się podoba, to chcę dowiedzieć się, jak wygląda twarz tej osoby, kiedy dochodzi, chcę zostawić ślad w jej pamięci swoimi ustami i swoim ciałem. Dać chwilę zatracenia, w końcu wiem, że to jedna z tych rzeczy, które potrafię robić nienagannie. Nigdy nie uważałem, że seks jest psuciem przyjaźni, wręcz przeciwnie. To bardzo przyjemny dodatek, a po co odmawiać sobie przyjemności, jeśli nie ma ku temu konkretnego powodu? Z Mauriem wystarczyły nam dotąd drobne pieszczoty i wymieniane dwuznaczności, których przecież nie szczędził, chociaż zaraz potem wycofywał się, w jakiś sposób zawsze sprawiając, że nawet się nie orientowałem. Co się zmieniło? A kto by tam o to dbał? Jeśli mogę przynieść mu komfort tym, co robię najlepiej, a on nie protestuje, to why not? Zadowolony uśmiech zdradza, że jestem całkiem dumny z wypomnianej przez Mauriego kreatywności. Dobra, nie powiedziałbym, że lodzik jest specjalnie kreatywny, ale z całą pewnością skuteczny. Częstuj się. Prostuję plecy, podnosząc się do klęku nad udem Mauriego, po to, by – nie spiesząc się za szczególnie – złapać w dwa palce końcówkę czerwonej wstążki, która dotąd wiązała tylko kilka kosmyków z tyłu głowy. Z nieschodzącym z ust elektryzującym uśmieszkiem, wsuwam materiał między wargi i, szukając w oczach Mauriego znajomego napięcia oraz oczekiwania, zgarniam włosy w wysoki kucyk. Wstążka już po chwili utrzymuje je stabilnie w miejscu, a moje oczy z należytym Mauriemu podziwem i pożądaniem przesuwają się wzdłuż jego ciała, aż kończą na odbijającej się przez spodnie erekcji. Zsuwam jeszcze z ramion skórzaną kurtkę, nie chcąc by ta ograniczała mi ruchy – i tak jest mi już ciepło od rosnącego podniecenia. Sekundę później znów odnajduję ustami szyję Mauriego, by złożyć na niej kilka pocałunków, w trakcie których dłońmi mogę sprawnie rozpiąć sprzączkę jego paska i dolne guziki koszuli. Zjeżdżam ustami aż do umięśnionego podbrzusza, gdzie czubek języka odnajduje zaskakująco rozgrzaną skórę. Prostym szlaczkiem przesuwa się niżej, a ja unoszę spojrzenie znad bielizny Mauriego na jego buzię. Kontemplując rozpalonym spojrzeniem wyraz jego twarzy, gładko łapię w zęby gumkę bokserek i wspomagając się już dłońmi, obniżam jego spodnie wraz z bielizną.
|
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
[TW] homoseksualizm Napięcie było dokładnie tam, gdzie się go spodziewał po swojej deklaracji. Spinało wewnętrzną część pachwiny, bezlitośnie zdradzając, jak nieprzyzwoicie przemówiła do niego ta cała sytuacja. Gdyby ktoś zapytał go o to, czy spodziewa się takiego końca dnia, jak nic by wyśmiał taką osobę, a teraz… a teraz po prostu patrzył. Patrzył i czekał, aż piękne loki zostaną upięte wyżej i prześlizgnie się po nim chciwe spojrzenie Iry. To był jego ulubiony moment. Maurice potrafił żyć w głębokim przekonaniu, że nie ma na świecie istoty piękniejszej od niego. Zazwyczaj wystarczało mu nakręcenie swojego narcyzmu i ucięcie tych spojrzeń w zarodku, jeszcze zanim okaże się, że mogą znaczyć więcej, a dzisiaj po prostu sobie na to pozwolił. Komfortowe towarzystwo czasami wystarczało, nawet jeżeli cała ta sytuacja brzmiała po prostu absurdalnie. Obciąganie komuś w lesie… do tej pory sądził, że takie rzeczy zdarzają się wyłącznie paniom lekkich obyczajów. Napięcie stało się leniwym prądem prześlizgującym się wzdłuż kręgosłupa. Maurice uniósł się na łokciach, gotów obserwować to, co działo się na dole. A działo się dużo.
|
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
[TW] Treści homoerotyczne 18+ Gdybym od początku wiedział, jak potoczy się ta pielgrzymka, pewnie podszedłbym do niej z większym entuzjazmem. Nie, żebym wychodził z domu niechętnie, bo czas spędzony z Mauriem zawsze sobie mocno cenię, ale łażenie kilka godzin po lesie średnio do mnie przemawiało. Muszę przyznać, że ostatecznie szukanie wrót okazało się ciekawe i choć nie znaleźliśmy wejścia do Piekła, to też nie skończyliśmy z pustymi rękoma. A na domiar tego, splot zdarzeń sprawił, że mogę z satysfakcją słuchać przyspieszających tętno jęków Meuriego i popisywać się bezczelnie, jak dobrze mi idzie dbanie o intensywność doznań tych, dla których chce mi się starać. Uśmiechnąłbym się, gdyby moje usta nie były akurat przepełnione po brzegi jego męskością. Pozostaję więc skupiony na dopilnowaniu, by drżące z podniecenia ciało Maurego nie wyszło już z tego stanu. Gardło zaciska się na jego przyrodzeniu w kontrolowany sposób, a język nie pozostaje rozleniwiony i z zaangażowaniem wzmaga doznania. Ciekawie jest doświadczać tego z tej strony – kiedy moja głowa nie jest dociskana na siłę i nikt nie próbuje nadać swojego tempa. Zaskakująco dużo ludzi ma do tego tendencję. Ale Maurie grzecznie poddaje się temu, co mam mu do zaserwowania, a więc z tym większym zaangażowaniem i starannością wprawiam swoją głowę w ruch, pomagając sobie dłonią w tych chwilach, w których akurat nie wsuwam go głębiej. Co jakiś czas zerkam niewstrzymanie na jego twarz, a gdy widzę, jak rozpływa się pod działaniami mojego języka i zwilżających go coraz mocniej ust, czuję, jak napięcie między moimi własnymi nogami zaczyna być niemal nieznośne. Pozostaję niewymuszenie czujny na jego reakcje, odpowiadając na każde głębsze spięcie mięśni, drgnięcie bioder, głośniejsze westchnięcie i niekontrolowany ruch ud. Kilka chwil wystarczy, bym nauczył się, które momenty szczególnie sobie upodobał i co doprowadzi go na skraj. Nie pastwię się nad nim dłużej niż to potrzebne. Czując smak zbliżającego się spełnienia, wyczuwając drżenie mięśni i słysząc porzucenie ostatków kontroli nad opuszczającymi gardło dźwiękami, zaciskam usta ciaśniej na pulsującym członku i przyspieszam swoje ruchy. Jeśli miał jakieś wątpliwości, czy nie urazi mnie, spuszczając się wprost w moje gardło, to zaangażowanie z jakim intensyfikuję swoje działania, gdy czuję, jak zbliża się na skraj, musiało owe całkowicie rozwiać. Śmiem twierdzić, że odpuszczanie na finiszu jest zwyczajnie okrutne. Dlatego ja absolutne nie pozbawiam go ciepła swojego języka, gorliwie pracując na moment, w którym fala spełnienia rozleje się po nim gorzkim posmakiem. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
[TW] homoseksualizm Ira był prawdziwym czarodziejem. Do perfekcji opanował poruszanie się za pomocą języka i warg, doprowadzając Overtona na skraj wytrzymałości żałośnie szybko. Tak mu się wydawało, a może to wcale nie trwało krótko? Za żadne skarby nie potrafiłby tego ocenić. Porwany przez szalony nurt drżących mięśni i wilgotnych odgłosów ssania, dał się podejść jak niemowlę. Jego reakcje zdradzały wrażliwe punkty, niemalże krzycząc, jak bardzo podoba mu się, gdy tak mu robił i nawet jeżeli chciałby spróbować, nie zdołałby odwlec tych chwil w nieskończoność. Przykurczył palce u stóp i spiął cały brzuch, uwydatniając drabinkę z mięśni kilka sekund przed tym, jak Ira złośliwie podwoił starania. Nie potrzeba mu było więcej, niż kilkunastu ruchów.
Nawet nie wiedział, kiedy przestał krzyczeć. Podbrzusze pulsowało satysfakcjonująco, kiedy jego właściciel zaczął wreszcie odparowywać po tym, co właśnie miało miejsce. Począł też wreszcie się rozluźniać, ale zanim spróbował się podnieść, przysunął jeszcze dłoń do swojego policzka. Był rozpalony niby sportowiec po maratonie… albo dziewica w burdelu, co kto lubi. - Kurwa… Ira… - nie wiedział już, czy jęczeć, czy wzdychać, więc szepnął. Głośny oddech opuścił zaróżowiałe od zagryzania wargi. Łokcie przypomniały sobie jak podeprzeć ciało, ale chłód, który otulił jego męskość, gdy akrobata uniósł się znad swojej ofiary, niemalże z powrotem przyszpiliły go do desek. Spróbował usiąść, na szczęście z sukcesami i poszukał wzrokiem swojej wielce kręgowskiej godności. Nie było jej w zasięgu i to co najmniej stu mil. - Miałeś racje, czym są - cholera - wiewiórki? - Nie byłby sobą, gdyby nie zaczął mówić, ale mówił ładnie. Przyznawał rację, rozpływał się, a to wszystko wtedy, gdy zbierał się znowu do kupy po połamaniu go na kawałeczki. No człowiek wielu talentów jak się patrzy. Dobrze, że nie zaczął śpiewać operowym głosem, kiedy dotarł do punktu zwrotnego. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Dobrze, muszę przyznać, że nie spodziewałem się… tyle tej dobroci. Moje usta wciąż obejmują Mauriego, kiedy całe jego ciało się napina, a odgłosy przyjemności wchodzą na wyżyny. Przełykam to, co ma mi do zaoferowania, choć z pewnością, gdyby nie wprawa, ładnie bym się tu zakrztusił. Część i tak zaczyna spływać kącikiem ust, gdy więc jego ciało się rozluźnia, pozbywam się wierzchem dłoni dowodów zbrodni oraz własnej śliny i odruchowo oblizuję nabrzmiałe usta. Patrzę na niego z zadowolonym uśmieszkiem, chłonąc ten widok i zapisując go sobie w specjalnym miejscu w głowie. Przepiękny. I przeuroczy. Maurie próbuje ustabilizować oddech a ja śmieję się cicho pod jego pierwszymi słowami i szukam wzrokiem kurtki. Chwytam za nią, przekopując kieszenie. Paczka chusteczek szeleści krótko w dłoniach, nim jedną z nich naturalnym odruchem oczyszczam wszystko to, czym przed chwilą w najlepsze się zabawiałem. Dwa ruchy później Maurie znów ma na sobie bokserki, choć o zapięcie spodni będzie musiał już zadbać sam. Ja za to zakładam kurtkę i kładę się na powrót obok niego na boku, podpierając głowę ramieniem. Parskam na kolejny komentarz, nie kryjąc swojej satysfakcji – mówiłem, że umiem odwracać uwagę. Nie kłamałem. A przy okazji i ja sam niespecjalnie jestem w stanie myśleć teraz o wszystkim tym, co może czaić się w krzaczorach. — Jesteś słodziutki. — Dosłowność tego stwierdzenia pozostawiam wyobraźni Mauriego, kiedy ja lekkim ruchem palców odgarniam jasne kosmyki ze zroszonego pojedynczymi kropelkami potu czoła. Jest na tyle słodziutki, że gdybym tylko nie znał go wystarczająco dobrze, chętnie posunąłbym się dalej. Ale zepsucie chwili niemile widzianymi (prawdopodobnie) próbami dobrania się do jego tyłka nie było tego warte. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Wysiłek wywołany nicnierobieniem i przyjmowaniem darów losu na kilka chwil zablokował mu mięśnie. Z tego też tytułu nie był szczególnie pomocny, kiedy Ira oczyszczał siebie i jego, a następnie wracał zadowolony na swoje miejsce. W tym przypadku czas działał na jego korzyść i po kilku minutach okraszonych delikatnym odgarnianiem mu włosów z czoła i uspokajającym się oddechem, Maurice wreszcie zdobył się na ponowne wsunięcie spodni na pośladki. Spiął się ciasno paskiem w pasie, zgodnie z przewidywaniami Iry blokując mu możliwość do zweryfikowania zawartości swoich pośladków. Przekroczyli dzisiaj pewną granicę i obydwaj doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Nie było to nic złego, ale z pewnością mogło być dziwnie niekomfortowe. Nawet nie dlatego, że to się stało i cholernie mu się podobało, co też głośno obwieszczał światu podczas całego tego procederu, a z uwagi na to, co miało dziać się później. Mauri przesunął się bliżej na zimnych deskach i zachłannie wtulił się w Irę, chowając twarz między jego ramię, a szyję. - I okrutny - dopowiedział z pewnym opóźnieniem. Czuł na udzie twardość erekcji towarzysza, a mimo to nie zrobił nic, aby pomóc mu sobie z tym poradzić. Maurice był biorcą, rzadko dawcą i na tym polu niezwykle często było widać jego egoistyczną, syrenią naturę. Nie był przygotowany na taką sytuację, więc po prostu jej nie kontynuował. O wiele chętniej garnął się do przytulanek, niż do przekręcania się na brzuch pod palącym wzrokiem Iry. Miał rację, zepsułoby to chwilę. Prawdopodobnie. - Wiesz, nie jestem nawykły do takich sytuacji. - Szepnął, jak gdyby to wcale nie było oczywiste. Nie pozwalał mu się dotknąć od tak długiego - jak na standardy Iry - czasu, że perspektywa braku zainteresowania jego zalotami była już na horyzoncie chwilę lub dwie temu. Zainteresowanie było, ale czy nie wynikało one wyłącznie ze stymulacji wrażliwego punktu? Ta niepewność musiała nad nimi zawisnąć przynajmniej przez jedną chwilę. - Zazwyczaj na tym etapie przestaję odbierać telefony i do końca życia udaję, że kogoś nie znam. - Cichy śmiech, który wydostał mu się z gardła, wcale nie brzmiał tak, jak gdyby Overtone był rozbawiony. Był raczej niepewny, bo wcale nie miał ochoty odprawiać Lebovitza ze swojego życia. Mimo wszystko może właśnie powinien? Zaburzanie balansu zazwyczaj nie kończyło się dobrze. Milczał. Nie wiedział, co dalej powinno się mówić. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Przekroczyliśmy pewną granicę, ale do dyskomfortu jest mi daleko. Nie widzę nic złego w tym, co się stało. Dobrze się bawiliśmy, obydwoje, a więc nie ma w tym nic złego. Ostatnie cztery lata były dla mnie pełne przelotnych i trwalszych znajomości wypełnionych takimi miłymi urozmaiceniami. No bo po co się powstrzymywać przed czymś, czego obie strony chcą? To nie miałoby sensu. A że komuś czasem odwala i chce deklaracji? Wystarczy ustalić granice. Taka Allie na przykład – nie zrobiłbym jej tego, bo wiem, że dla niej to coś ważnego, znaczącego. Jest tak niewinna, że zdziwiłbym się, gdyby w ogóle kogoś miała, nawet jeśli jej wiek i narzeczony podpowiadają, że przecież powinna. Nie wiem jak zapartym trzeba być, żeby czekać z tym do ślubu, to zdecydowanie niezdrowe i na pewno są na to jakieś badania. Ale Maurie? Kto wie, może i z kimś innym miałoby to dla niego jakieś znaczenie, ale zna mnie wystarczająco, by wiedzieć, że seks nie jest dla mnie żadnym wielkim krokiem. W końcu nigdy nie kryłem się ze swoją otwartością w tym temacie. Pieszczota jak każda inna. Serduszko samo wypełnia się przyjemnym ciepłem, kiedy się słodko wtula i oczywiście odpowiadam tak, jak mógłby tego po mnie oczekiwać. Obejmuję go, ciesząc się zwyczajnie tym, że jest mu dobrze i już się tak nie boi. Moja własna erekcja nie gra tu żadnej roli, wcale nie oczekiwałem, że się odwdzięczy. Wolę to uczucie, gdy wiem, gdy ktoś czuje się nieziemsko dzięki mnie, niż to, w którym ja obnażam się z tym, jak mi dobrze, jak bardzo potrzebuję drugiej osoby. No. Zależy. Jakby nie było, lubię dawać przyjemność tym, na którym zależy mi tak jak na Mauriem. Wystarczy, że czuje się komfortowo i jest rozluźniony, więcej mi nie trzeba. Głaszczę go lekkimi ruchami po włosach i nie powstrzymuję drobnego uśmiechu, którego i tak nie widzi, kiedy mówi, że nie nawykł do czegoś takiego. Cóż, daje mi tylko potwierdzenie tego, co już mogłem podejrzewać. W innym wypadku już dawno przerżnęlibyśmy się po kilka razy. Ale dla niego mogę być po prostu dostępną od ręki przytulanką – jeśli tego potrzebuje, to właśnie to mu z uśmiechem dam. Krótki pocałunek kończy na czubku jego głowy, gdy zwierza się ze swoich niekoniecznie zdrowych schematów, ale ja jestem ostatnią osobą, która mogłaby go oceniać. Wbijam spojrzenie w gwiazdy, zupełnie już nie czując tego nieprzyjemnego napięcia wywołanego strachem, które towarzyszyło mi jeszcze niedawno. — Nie rób tak ze mną, wiem, gdzie mieszkasz — żartuję beztrosko, ale czy to rzeczywiście żart? Maurie nie musi wiedzieć, że nie. Gdyby tylko spróbował się ode mnie wyraźnie dystansować, zwyczajnie zacząłbym go nachodzić, póki nie wkurwiłby mnie tak, że sam nie chciałbym go nigdy więcej widzieć. — Poza tym nic się nie zmieniło. Chciałem tylko, żeby było ci dobrze. Nie musisz wyciągać pierścionka. — Nieszkodliwe rozbawienie przebija się przez mój głos, potwierdzając tylko to jak lekko podchodzę do podobnych sytuacji. To tylko trochę fizyczności dla rozluźnienia atmosfery. Trochę czułości, tak jak i wszystkie buziaki, objęcia i macanki, nie ma co robić z tego czegoś więcej. Poza tym zrobiłem to też dla siebie, ale tego już nie musi wiedzieć. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Zawinięty w kokon z cudzych ramion czuł się bezpiecznie. Spokój rozluźniał jego napięte ramiona, teraz już całkowicie przywracając mu prawdziwe zen. Zaspokojony, zaopiekowany, taki właśnie dziś miał być i wcale nie było mu z tego powodu żal. Nigdy nie było, jeżeli przy okazji mógł dostać kilka pocałunków i miłych słówek, na które był nadzwyczaj łasy. Podziękował mu milcząco, kiedy sięgnął ustami do jego szyi. Gorący oddech objął ją jedynie przez chwilę, bo sekundę później wyplewiło go parsknięcie śmiechem. - To groźba, czy obietnica? - Zapytał, ubierając słowa w ten sam zaczepny ton, którym potrafił zawłaszczać cudzą poczytalność podczas lamentu. Tym razem nie było magii, a przynajmniej nie było jej więcej, niż ta, która pojawiła się już dziś pomiędzy nimi. Teraz pozostał jedynie lepki ślad syreniego uroku chciwie osiadającego na biodrze Iry. Maurice złożył na nim dłoń i przez moment milczał, analizując wypowiedź towarzysza. Wiedział, jaki był. Widział niejeden raz, jak potrafił na niego patrzeć. Widział, jak patrzył też na innych, jeżeli akurat byli gdzieś wspólnie. Znał to spojrzenie aż za dobrze. - Udało ci się, było mi dobrze - potwierdził, wspinając się ustami wyżej, aby tym razem delikatnie uszczypnąć zębami cienką skórę za uchem ukrywającym się wśród lokujących się włosów. - Jesteś niesamowity. Komplementy rozdawał mu lekką ręką, ale w żadnym razie nie były one puste. Jeszcze nikt nigdy nie obciągnął mu tak dobrze, jak zrobił to akrobata pośrodku lasu. Nic dziwnego, że mógł czuć się nieswojo. A co, jeżeli będzie chciał do tego wrócić? Ta myśl przykleiła mu się do wnętrza czaszki i na pewno nie zapomni o niej szybko. Nie po tym, co urządziły mu te usta. - Kiedyś ci przyniosę pierścionek, ale może nie taki, jakiego wszyscy mogliby oczekiwać. - Szepnął, nie wyjaśniając mu absolutnie nic więcej w zakresie tego (wcale nie) sprytnego planu. Równie dobrze jego słowa mogły być jedynie częścią wietrznej pieśni. Wtuliwszy się w Lebovitza, dał im kilkanaście minut na odpoczynek i wsłuchanie się w odgłosy lasu. Teraz to już nawet dalekie pohukiwanie sowy wydawało mu się jakby… bardziej sympatyczne. Kiedy zaczęło świtać? Może kilkanaście pocałunków później, a może dwie godziny spokojnych oddechów po nich? Maurice przestał liczyć. Liczył natomiast ich kroki, kiedy wreszcie mogli poszukać drogi do ścieżki, z której nierozsądnie ich sprowadził. Okazało się, że była bardzo blisko, a oni pewnie po prostu kręcili się w kółko w ciemnościach. Stracili zdrowy sen, a zyskali coś, co później może okazać się nieco niewygodne w okolicznościach… | ztx2 |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy