KANAPA NA TYŁACH Siedzisko nerdów, tak się je potocznie nazywa, ponieważ to właśnie kanapę wybierają ci, którzy wolą podyskutować o projektach szkolnych lub uczelnianych, nie o miejscowych plotkach. Piętrzą się tam najczęściej kubki z kawą oraz stare zapiski po omawianych zadaniach. Nietrudno znaleźć pomiędzy stolikami zagubione ołówki, długopisy czy całe zeszyty, które potem zawsze można odebrać na barze. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Arlo Havillard
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 6
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 4
TALENTY : 24
3 czerwca 1985 Enigmatyczne Mill's Caffe dziś w porze lunchu pozostawione na jego biurku w formie służbowej notatki nakreśliło na jego czole zmarszczkę zaskoczenia. Znajomy charakter pisma od razu powiązał z Lovellem, co skłoniło go ku konkluzji, ze skoro prokurator chciał się z nim spotkać poza miejscem pracy, nie chciał poruszyć tematu ostatniego śledztwa. Chodzić musiało o coś zupełnie innego i choć stale zadał sobie jedno, proste pytanie składające się z dwóch słów i jednego pojedynczego wyrazu - ale o co? - możliwe scenariuszy nie przybliżyły nawet go na krok o poznania prawdy. A tymczasem godziny mijały, a on tonął w stosie papierkowej roboty, którą zaniedbał i odraczał w czasie tak długo, ze w końcu przybrały rozmiar imponującego stosu, którego nie mógł dłużej ignorować. Wypełnił jeden raport i przeszedł do kolejnego, instynktownie sięgając po kubek kawy, znajdujący się w zasięgu jego dłoni. Okazał się pusty - odłożył i naczynie, i długopis. Odchylił się na krześle i potarł obolały kark, zerkając na zegarek. Pozostał kwadrans do lunchu i wyjątkowo skwitował tą wiadomość oszczędnym uniesieniem kącików ust do subtelnego uśmiechu. Od półgodziny organizm domagał się nikotyny, teraz miał wiec pretekst, by wyjść na świeże powietrze. Otoczył spojrzeniem najbliższe skrawki znajdujące się przed nim przestrzeni - poza nim w pomieszczeniu służbowym przebywały jeszcze dwie osoby. Obie zaangażowane w romans z papierami. On zainteresowanie raportem stracił dwie minuty temu i nawet nie łudził się, że wróci, za bardzo podgryzała go ciekawość. Wstał i skierował swoje kroki prosto w kierunku wyjścia. Za drzwiami przywitało go słońce znajdujące się niemal na największym punkcie widnokręgu. Sięgnąwszy dłonią po papierosa i zapalniczkę, wystawił ku niemu twarz, uzupełniając zapotrzebowanie organizmu na witaminę D. Dwadzieścia uderzeń serca później, za papierosem między zębami i drażniącym przeczuciem, że zapomniał o czymś niebywale istotnym, włączył się w pieszy ruch panujący na Starym Mieście. O tej porze, kilka minut przed południem, było tu wyjątkowo tłoczono i chociaż tłum zazwyczaj mu nie przeszkadzał, tym razem żałował, ze go nie ominął. Złe przeczucie jedynie się nasiliło, a on w końcu znalazł się przed fasada Mill's Caffe. Może dzięki Americano pozbędzie się tego, co nieprzyjemnym dreszczem spacerowało płytko pod jego skórą. Wydawał się irracjonalny, ale jego źródła doszukiwał się w przyszłości - dniu, kiedy huk wystrzału rozdarł cisze i jedno życie zostało uratowane w zmian za drugie. Ktoś umiera, by ktoś inny mógł się urodzić, usłyszał kiedyś i do dzisiaj uważał, ze to bzdura. Bzdurą nie był jednak jeden trup, którego miał na koncie. Zlokalizowanie prokuratora w zatłoczonym lokalu nie było trudne - zajął najmniej oczekiwane miejsce w całym lokalu, kanapę na uboczu. Widocznie tylko one było wolne, gdy się tu zjawił. W innym wypadku wybrałby bardziej pasujące do jego osobowości opcje. - Co to za okazja, prokuraturze? - pytanie padło z jego ust, kiedy po serdecznej wymianie uścisku dłoni, zajął miejsce na przeciwko męzczyzny. Havillard nie miał pojęcia, dlaczego Lovell zorganizował te spotkanie - krótka wiadomość nie zdradzała wiele. Prokuratorski wyraz twarzy widocznie był z nią w zmowie. Pozostało uzbroić się w cierpliwość - po drodze wypalił dwa papierosy, to rozsądna i wystarczająca ilość. |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : saint fall
Zawód : detektyw policyjny, zaklinacz
Benjamin Lovell
WARIACYJNA : 17
SIŁA WOLI : 12
PŻ : 166
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 17
TALENTY : 9
Mill's Caffe dziś w porze lunchu - napisałem, zostawiłem na biurku detektywa i dopiero później zacząłem się zastanawiać, nader merytorycznie, po chuj. Po chuj zawracałem głowę komuś innemu listem od nieznajomego dzieciaka, który powinien trafić do Krampusa mniej więcej pół roku wcześniej. Dlaczego to wciąż siedziało w mojej głowie, choć na dobrą sprawę powinienem otworzyć kosz na śmieci i ulokować w nim zapisany koślawymi literkami kawałek papieru. Dlaczego nie mogłem odpuścić? Ach tak... miałem za dużo wolnego czasu. Brak życia prywatnego owocował masą niezagospodarowanych minut i nawet jeśli myślenie o obcych dzieciach było nader niewłaściwe to i tak wydawało się bardziej zajmujące niż myślenie o moich własnych latoroślach. Wszystko było lepsze niż wieczne zastanawianie się, jakie byłoby moje życie gdyby moja rodzina dalej żyła. Czy dalej byłbym adwokatem? Czy miałbym jeszcze jakieś dzieci? A może już wykorzystałbym zasób lat szczęśliwych i przechodziłbym właśnie przez wysoce nieprzyjemny rozwód? Tego nigdy się nie dowiem, bo mój los zaczął od jakiegoś czasu malować się jedynie w odcieniach brązu. Innymi słowy: był gówniany. A czerwiec to był ten miesiąc w roku, w którym boleśnie pamiętałem o tym co już do mnie nie należy. Należał jednak teraz do mnie ten oto list, który leżał na brzegu mojego biurka, niemalże błagają o atencję. I ją dostawał. Nie znałem Bickfordów. Znalazłem za to chwilę na przejrzenie archiwum i znalezienie pozwu o rozwód, który datowany był na 7 stycznia 1985. Póki co leżał wciąż nieruszony, albowiem uwaga urzędników skupiona była na innych sprawach. I tak lubili chwilę poczekać z rozwodami, na wypadek gdyby zainteresowane strony zmieniły zdanie. A jednak byłem ciekawy. Chciałem tę sprawę przyspieszyć. Chciałem uwolnić pana Bickforda od rodziny, a małą Amber Bickford (lat osiem) od złudzeń, że wychowa się w szczęśliwej rodzinie. Póki co chciałem jednak wiedzieć o nich więcej. Dlatego Poprosiłem o pomoc Arlo. Zająłem najbardziej ustronne miejsce w Mill's Cafe, nie dlatego, że było wolne, a dlatego, że nader wszystko ceniłem sobie święty spokój. Lubiłem obserwować społeczeństwo z boku, angażując się w sprawy społeczne tylko wtedy kiedy było to potrzebne. Preferowałem samotność zdecydowanie bardziej od chwili, w której moja relacja z Havillardem się zacieśniła. Czyż to nie ironiczne? Sprawiałem jednak wrażenie bardziej towarzyskiego, bo to po prostu było bardziej akceptowane w tym świecie. A ja przecież chciałem być akceptowany. Zamówiłem kawę, czarną jak moja dusza i zacząłem przeglądać dokumenty dotyczące sprawy morderstwa niejakiego pana Thomasa Evansa, lat trzydzieści osiem. Lubiłem sprawy o morderstwa. Były zajmujące, a im dłużej trwały, tym większą dawały satysfakcję po skończeniu. Ta tutaj była istną perłą z zawrotną ilością świadków i rozmytych śladów. Istna rozrywka. Można w niej utonąć tak jak pan Thomans Evans w jeziorze. A przynajmniej sprawca chciał sprzedać tę historię i tak to upozorował. Kiedy Arlo się pojawił, uścisnąłem mu dłoń, posłałem delikatny uśmiech i zająłem znów miejsce na kanapie. - Stęskniłem się - żart pojawił się na mych ustach mimowolnie, ale za uratowanie mi życia Havillard mimowolnie wpisał się w pakiet "żarty i beztroska", który serwowałem przyjaciołom, żeby się nie martwili. - Co wiesz o państwu Ellen i Rodney Bickford? Mają córkę Amber, ale czy mają jeszcze jakieś inne dzieci? - postanowiłem przejść do sedna sprawy, bo wiedziałem, że czas jest istotny i nie chciałbym mu zmarnować go więcej niż to absolutnie konieczne. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : prokurator