Karczma „Pod Cukrowym Klonem” Historia tego miejsca jest niemal zatrważająca. Niegdyś łatwo było znaleźć tutaj zapijaczone mordy, chętnie wdawające się w bójki, a lokal przez wiele lat służył miejscowym drwalom jako miejsce nie tylko na obiad, ale także napitek. Parę lat temu karczma przeszła wymuszoną przemianę, a nowy własciciel od tamtej pory usilnie próbuje przedstawiać ją jako restaurację z wybitną dziczyzną. Niestety jego pomysł nie przyjął się w Hellridge, przez co najczęściej miejsce to świeci pustkami. Przez to też jest tutaj dość ładnie, a kanapy rzadko kiedy są popękane albo noszą ślady użytkowania. Faktycznie, mięso podawane pod Cukrowym Klonem jest wybitne. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Vincent Sdunk
#4. 20.02 Dwa tygodnie. Dokładnie tyle czasu zbierałem się, zanim udało mi się przekonać się, że jednak potrzebuję pomocy w swoim przedsięwzięciu. Nie należałem bowiem do osób, które lubiły pytać i prosić o pomoc kogokolwiek. Nie lubiłem ludzi, nie przepadałem za magicznymi i wszystko wolałem zrobić po swojemu i samemu. Nie było bowiem niczego przyjemniejszego niż uczucie, które towarzyszyło wykonaniu samodzielnej pracy. Nie chciałem się z nikim użerać. Czasami jednak przychodził moment, gdy chęć bycia samowystarczalnym odchodziła na dalszy plan. Moja cierpliwość nie była bowiem nieskończona. Z tego właśnie względu siedziałem teraz w tym miejscu i oczekiwałem przybycia Arthura. Chłopak był mi potrzebny. Może nie do szczęścia, ale z całą pewnością do spokoju umysłu. Znałem go i wiedziałem, że znał się na roślinach bardziej ode mnie. Lubiłem czytać o roślinach i zdobywać nowe informacje. Potrzebowałem jednak pomocy osoby, która wiedziała o nich więcej niż ja. A przynajmniej o tych okazach, o których trudno było znaleźć jakiekolwiek informacje. Arthur wydawał się chodzącą encyklopedią zwłaszcza lokalnej flory. Wiedziałem, że jeśli gdzieś chciałem zacząć swoje poszukiwania, to powinienem właśnie od niego. Rozsiadłem się wygodnie na jednym z wolnych miejsc. Na szczęście nie było tutaj zbyt wielu klientów, przez co atmosfera była spokojna i zapewnione było poczucie anonimowości. Wątpiłem bowiem, żeby ktokolwiek z garstki obecnych tutaj, przejmował się mną i moim towarzyszem. Nie sądziłem, żebyśmy wzbudzili jakiekolwiek zainteresowanie. Zwłaszcza że mieliśmy rozmawiać tylko o roślinach. Temat ten nie był dla wielu zbyt ciekawy. Nie mówiąc już o tym, że rośliny chciałem użyć do dość błahego celu. Nie chodziło o trucie czy też wytwarzanie cennych przedmiotów. Na szczęście na swojego towarzysza nie musiałem czekać zbyt długo. Arthur pojawił się prawie punktualnie. Doceniałem osoby, które szanowały swój czas, jak i czas innych osób. Nie lubiłem się spóźniać, chciałem zawsze załatwić swoje sprawy tak szybko, jak było to możliwe, żeby później mieć więcej czasu dla siebie. Czas wolny był dla mnie niezwykle ważny. Uśmiechnąłem się nieznacznie, żeby nie sprawiać wrażenia osoby nieprzyjaznej. Chociaż stroniłem od ludzi, to nie chciałem uchodzić za dziwaka, a przynajmniej nie takiego, za jakiego chce mnie zrobić moje rodzeństwo. – Cześć, siadaj – przywitałem się, wskazując wolne miejsce, na którym Arthur mógł usiąść. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : kwiaciarka
Arthur O'Ridley
20.02.1985 Biznes, biznes, biznes. Każdy odzywał się do O'Ridleya, gdy miał do niego sprawę, a nie np.: zabrać niezobowiązujący obiad czy kino. Choć to bardziej jego własna wina, lata izolacji oraz odpychania takich aktywności, dość mocno zakorzeniło się w umysłach osób magicznych i niemagicznych. Nie zdziwił się dlatego, gdy do jego uszów doszła prośba o spotkanie się z Vincentem w "Cukrowym Klonie", bo była do niego "sprawa". O'Ridley zaparkował swój pojazd, który przypiął do okolicznej latarni, wszedł do środka i zawiesił swoją kurtkę przy wejściu. Wyjątkowo nie wyglądał jak wyciągnięty z krzaków zza autostrady. Uczesany, umyty, w czystych ubraniach-swoiste wyżyny prezencji. Mężczyzna szukał wzrokiem Vincenta po lokalu. Kojarzył tę facjatę, pracował w kwieciarni Bloodworthów, więc nie miał większych problemów, aby zlokalizować drugiego mężczyznę. Arthur przywitał się uściskiem ręki oraz nieznacznym uśmiechem. Rodzaj kurtuazji, aby nie odebrano go jako gbura i nieprzyjemnej osoby. Usiadł we wskazanym miejscu i zaczął: -Siema, to jak mogę Ci pomóc ?-był dość bezpośredni, szanował swój czas i innych. Zresztą nie znali się za dobrze, więc nawet nie wiedział, o czym mieliby rozmawiać. Poza tym O'Ridley spojrzał za barmana za ladą i pokazał palec wskazujący. Uniwersalny znak, aby polać mu raz piwo. Głupio mu było siedzieć w lokalu i nic nie wziąć. Po chwili pojawiła się pintowa szklanka z cierpkim napojem. Jedno piwo nie zabije go, byle nie zamówił jedenastu kolejnych. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Vincent Sdunk
Arthur na szczęście pojawił się dość szybko. Nie musiałem na niego czekać, co było olbrzymim plusem, gdyż marnowanie czasu było ostatnią rzeczą, jaką chciałem robić. Ogólnie chciałem załatwić to wszystko jak najszybciej, bez zbędnego przeciągania. Może byłem zbyt narwany, oczywiście to dostrzegałem i ta cecha charakteru wcale mi nie pasowała. Niestety, czym skorupka za młodu… czy jak to leciało. Pewnych rzeczy nie dało się już zmienić, tylko trzeba było nauczyć się z nimi żyć. No i narwanie to czasami bardzo się przydawało, szczególnie gdy chciało się coś załatwić. Dzięki temu sprawy, które zaczynałem, doprowadzałem do końca. Nie cechował mnie słomiany zapał. Uśmiechnąłem się lekko, przesuwając nieco na bok swoją szklankę wody. Moje zamówienie nie były zbyt wymyślne, bo składało się jedynie ze szklanki zwykłej wody. Nie pijałem bowiem alkoholu, bo z uwagi na bycie syreną nie chciałem odwadniać się zbyt mocno, a alkohol z całą pewnością by mi w tym przeszkadzał. – Słyszałeś o soku z sumaka? Chcę zrobić coś takiego i jedyne informacje o tym mówią, że niektóre indiańskie plemienia robią coś takiego, nie ma jednak przepisów – zacząłem, też przechodząc do rzeczy. – Pomyślałem, że może ty będziesz wiedzieć coś więcej – dodałem, biorąc duży łyk wody. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : kwiaciarka
Arthur O'Ridley
Słuchał z uwagą, co chciał od niego Vincent. Pod koniec, O'Ridley był zmieszany, bo zazwyczaj ludzie bardziej go pytają o rzeczy pokroju: co to czarny lulek lub jak zebrać mleczko z mleczu czarownicy. Pytanie Sdunka, było wybitnie proste dla niego. Szczególnie, że jego matka katowała go kiedyś ciekawostkami o Indianach. -Masz zajebiste szczęście bo wiem, jak się to robi.-upił łyk piwa-Bierzesz sumak, zalewasz wodą, rozgniatasz, odcedzasz, najlepiej przez jakąś gaze lub filtr do kawy, dodajesz miód i jesteś gotowy.-po monologu upił piwa-Nie wiem czy coś więcej potrzeba Ci wiedzieć, ale jestem zdziwiony, że interesuje Cię to.-odparł, po czym upił kolejny łyk ze szklanki- Jest dość grubo poza sezonem na sumak, plus to nie jest jakiś super przysmak. Cierpki w moim odczuciu, ale za to prawie za darmo w tych okolicach, więc kiedyś piłem to.-Arthur był ciekawy jak dalej potoczy się rozmowa o sumaku, bo temat pozornie wydawał się głupi, ale możliwe, że ma kilka warstw, które sprawią, że lemoniadowa sprawa nabierze innego kierunku. -W ogóle jak życie?-zagaił, aby nie gadali tylko o lemoniadzie-Dalej robisz wiązanki i bukiety czy raczej przerzuciłeś się na coś innego?-z pewnością praca w kwieciarni nie była zła, ale kto wie jakie aspiracje życiowe ma Sduenk. Może zaraz się okaże, że jest brokerem u Hudsonów i potentatem na rynku ropy oraz mediów masowych. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Vincent Sdunk
Sam mogłem się zastanawiać, dlaczego tak w ogóle chciałem zrobić ten napój. Nie było mi to specjalnie potrzebne i wątpiłem, by kiedykolwiek by mi się przydało. Sumak nie był też rośliną wyjątkowo atrakcyjną czy popularną. Z całą pewnością nikt by nie chciał skosztować z niego napoju. Ludzie bali się takich wymysłów i ciężko było im się w sumie dziwić. Osobiście na pewno nie chciałbym pić nic, co nie kojarzyło się z normalnym napojem. Niemniej jednak postanowiłem już, że taką lemoniadę przyrządzę, więc nie było już odwrotu. – Czemu zdziwiony? Interesuję się wieloma rzeczami – wyjaśniłem. Szkoda, że wiele z tych rzeczy to podobne głupotki, które pewnie nigdy nie przydadzą się w moim życiu. Ciekawość moja brała jednak górę, jeśli chodziło o eksperymentowanie na roślinach. Zwłaszcza jeśli eksperymentowanie to nic nie kosztowało, bo wszystko co potrzebowałem, miałem już w swoim posiadaniu. Nie byłem co prawda osobą, która zbytnio chwaliła się swoimi zainteresowaniami. Wątpiłem, by ktokolwiek wiedział, czym tak właściwie się interesuję, poza tymi nielicznymi, którzy mieli okazję zobaczyć, jak maluje. Wątpiłem jednak, by ktokolwiek zechciał mi się przyglądać. Starałem się jak najlepiej wtapiać w otoczenie i nie wyróżniać. – Tak się składa, że mam trochę sumaku – dodałem szybko, wyjaśniając, że brak surowców nie musi być problemem. Nie posiadałem go jednak zbyt dużo, więc nie miałem zbyt dużych możliwości na większe eksperymenty, a już na pewno nie mogłem pozwolić sobie na jakiekolwiek pomyłki. – Jeszcze żyję – odpowiedziałem, mrużąc oczy. Nie wiedziałem zbytnio, co mogłem odpowiedzieć, bo moje życie nie wyglądało zachęcająco i nie sądziłem, żeby Arthur tak naprawdę chciał wiedzieć o nim cokolwiek. – Układanie wiązanek jest wyjątkowo odprężające, musisz przyjść i zobaczyć samemu – uśmiechnąłem się grymasem, który mógł oznaczać dosłownie wszystko. Nie każdy lubił układać kwiaty, szczególnie jeśli trzeba było składać wiązanki pogrzebowe, bo ludzie nie radzili sobie z pojęciem śmierci. Mi było to całkiem obojętne, bo nie skupiałem swoich myśli akurat na tym. Wykorzystywałem to, jako możliwość przyglądania się roślinom i podziwiania ich. Takie hobby, żeby zająć myśli czymś innym niż nijakość własnej egzystencji. – A co u ciebie? – odbiłem piłeczkę. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : kwiaciarka
Arthur O'Ridley
Słuchał uważnie Vincenta, ale nie do końca umiał rozgryźć gościa. Niby za dobrze się nie znali, od osoby z podobnego środowiska, rozmowa bardzo generyczna, chyba pierwsze taka dłuższa wymiana zdań między nimi, lecz z drugiej strony O'Ridley chciał pociągnąć go za język. Może więcej dowiedzieć się o facecie, który składa wiązanki u Bloodworthów. Kto wie, może okazać się kimś, z kim częściej będzie chciał się zobaczyć. Coraz częściej łapał się na większej potrzebie byciu z ludźmi. Obecność Tilly była bardzo lecznicza dla niego, do czasu. -Wyszedłem z lasu po trzech miesiącach po "maratonie", więc jestem na etapie ustalania co dalej zrobić z życiem.-zaczął, chwytając metaforyczną piłeczkę konwersacji. W sumie sam nie wiedział co się u niego dzieje, bo jego życie przez ostatnie lata to czysta egzystencja. Zero celów, zero większych planów, tylko życie dla samego życia oraz testowanie ile jeszcze organizm pociągnie na tym wszystkim co ładuje w siebie. Każdy wiedział, że w sklepach monopolowych oraz na pułkach z alkoholem są całe sekcje z jego imieniem i nazwiskiem. Gdyby nie to, że musiał czasem jeść, to by tylko walił w palnik. -Czyli jak widzisz, po staremu.-dopił piwo tych słowach-Choć w tym roku próbuje ogarnąć szklarnię, podejście numer dwa, więc chuj wie- może w tym roku coś się ruszy w tym gównianym życiu.-kusiło go domówić kolejne piwo, ale powoli rozklejał się na oczach Vincenta. Nie chciał zacząć gadać jakichś głupot przy Vincencie tak jak ostatnio przy Robin i Oliverze. -Dobra, ale chyba już za dużo wale smętów. Mam jeszcze do obskoczenia szpital i inne rzeczy. To do zobaczenia kiedyś tam - wpadnij może kiedyś do Cripple Rock.-rzucił pieniądze na stół i opuścił lokal. Jedno piwo zapowiada, że będzie to wstęp do kolejnych, jak tylko znajdzie chwilę na obiad czy jakąś kolacje. [z/t wszyscy] |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : sprzedawca i hodowca roślin
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
10 VI 1985 Jeśli marzysz o spokoju, to pamiętaj, że to tylko marzenie – dokładnie tak mogłaby zaczynać się jakakolwiek kartka z pamiętnika w wersji Asheny. Chciała spokoju? To po zbieraniu do kupy pijanego ex szwagra aktualnie nazywanego pieszczotliwie bratem musiała pilnie przenieść się do Salem. Bo tam jej obecność była niezbędna – tak zwane sprawy służbowe, jak zwykło się mówić. Także dwa dni później z Salem wracała potwornie zmęczona po nocy przespanej we własnym samochodzie, bo kto by się tam kłopotał wynajmowaniem pokoju na jedną nockę, równie mocno wymięta i przepotwornie głodna. A że przy okazji zachciało jej się zrobić rundkę Gruchotem, to cóż. Do Saint Fall nadjeżdżała od jakiejś dziwnej strony, przeważnie wybierając trochę inną drogę, ale przynajmniej wiedziała, gdzie mniej więcej się znajduje. To był niewątpliwy plus, zwłaszcza, że gdzieś w pobliżu, jak dobrze pamiętała, znajdowała się jakaś knajpka, szumnie nazywana zdaje się karczmą. „Pod Cukrowym Klonem” kojarzyła z opisów, choć chyba jeszcze nie miała okazji tam być. Jednym słowem należało nadrobić niedopatrzenie, skoro już była w pobliżu, a lodówka pewnie świeciła pustkami. Zdaje się, że zapomniała zrobić zakupów, co i tak było niezbyt opłacalne przy jej trybie życia. Zgasiła papierosa pod karczmą i weszła do środka. Włosy miała potargane, ale ściągnięte gumką w coś, co chyba miało przypominać kok – do oczu i talerza jednak nie leciały. Ciężkie buty komponowały się z czarnymi bojówkami i wysłużoną ramoneską. Kolorystyka? Taka jak zawsze, czerń i biel. Zapachy dziczyzny były mocno przyciągające, nic więc dziwnego, że na chmurne pytanie „co podać?” odpowiedź mogła być tylko jedna: dziczyzna na słodko. A do tego jakieś piwo, dobre mięso przeważnie przyjemnie komponowało się z piwem. Na szczęście po obiedzie mogła jechać prosto do domu, chyba że wpadnie jej do głowy postąpić inaczej. Miejsce było praktycznie puste. Ash nigdy nie zagłębiała się w historię, liczyło się, by jedzenie było smaczne, a akurat dziczyznę stąd bardzo polecano. Zajęła jedno z wygodnych miejsc i odchyliła się na kanapie w oczekiwaniu na swoje zamówienie. W końcu jednak, by zabić czymkolwiek czas, wyciągnęła z kieszeni kurtki notes i zaczęła spisywać swoje spostrzeżenia dotyczące najnowszej sprawy. Chociaż bardzo szybko spisywanie informacji i spostrzeżeń zamieniło się w szkicowanie… czegoś. Coś, co początkowo miało być chyba drzewami, ale w efekcie skończyło się na niedźwiedziu z nożem w łapie. Taaaak, była całkiem dobra, jeśli chodziło o karykatury – tak przecież spuszczała parę w czasach treningu szeregowej. Po niedźwiedziu przyszedł czas na wnętrze Archaios, pełne półek, książek, starego wysłużonego fotela… Ani się spostrzegła, jak na stole obok wylądowało piwo i mięso. Wtedy był czas skończyć rysunki i mogła zabrać się do jedzenia. O tak, mięso faktycznie było wyborne. Przy pierwszym kęsie Ash zorientowała się, jak mocno była głodna. |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Johnny Orlovsky
ILUZJI : 17
NATURY : 5
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 7
TALENTY : 15
Nie taka pusta ta karczma, ale nic dziwnego, że się nie zwraca na głodzie uwagi na innych gości, szczególnie takich którzy siedzą jak mysz pod miotłą cicho, skupieni nad swoim własnym notesem, chociaż równie dobrze z daleka mogłoby to być menu lokalu. Zawisła mu głowa nad tym stołem, którą dłońmi podpierał, z palcami zanurzonymi we włosach, jakby mogło mu od czasu do czasu ciągnięcie za cebulki pomóc się skupić, albo stymulować do pisania twórczego. Szklanka na stole była jak zwykle wypełniona drinkiem, który mu dzisiaj wcale dobrze nie wchodził, a może po prostu za mało wypił, stąd blokada. A może kurwa tyle się stresu najadł przez ostatni czas, że nie był w stanie nic napisać. A przynajmniej nie tego, czego od siebie wymagał. Zeszyt wyglądający już na wysłużony, ale to dlatego, że używał go ostatnimi czasy częściej, do notowania swoich woskowych wzlotów i upadków, wskazówek na temat barwników, notowania chwilomyśli, które mu po głowie krążyły kiedy się szlajał po wsi rodzinnej. Myśli te często mu umykały, ale te, które zostały zapisywał, żeby zostały na dłużej i może w końcu się przydały. Dziennik nie był niczym nowym w jego życiu, bo prowadził różne od wieku nastoletniego, chociaż skupiały się zazwyczaj na muzyce, od której miał teraz przymusową przerwę, a żeby wrócić do niej musiał zacząć od... czegokolwiek. Uporządkowanie stanu głowy zdawało się być nienajgorszym pierwszym krokiem, nawet, jeśli były to tylko notatki o wosku, lawendowej ekspozycji i pokerze. Właściciel, czy barman, pewnie był skonfundowany ilością gości, którzy siedzą dzisiaj z nosami w swoich pamiętniczkach, a może było mu wszystko jedno, w końcu był tylko w pracy. Przynajmniej nie wyglądali jak z tego samego gangu, bo Johnny, jak zwykle, siedział w swoim najbardziej neutralnym zestawie białego tshirtu i jasnych jeansów z wielkim kawałem skórzanego logo pana Kleina naszytym z tyłu między szlufkami na pasek. Dwie pary takich miał, dwie pary jedynie i w nich pokazywał się w cywilizowanym mieście, bo po wsi zdarzyło mu się chodzić w kwiecistych gaciach, które odnalazł w szafie brata i nie był pewien do kogo należą, ale był na 99% przekonany, że nie do Charliego. A nawet jeśli - nie oceniał. Sam je zakładał na dupę. Były wygodne, przewiewne i kolorowe, czego chcieć więcej. Przeczesał dłońmi włosy, w końcu opierając na jednej tylko dłoni, zaciśniętej w pięść, policzek, podnosząc w końcu wzrok znad notesu, kiedy ruch dostrzegł przy stoliku przy drugim końcu sali niewielkiej, gdy kelner przyniósł Ashenie jej dzikie zamówienie. Rozpoznał ją od razu, nawet, jeśli nie była mchem otoczona i zaspana. Ani nie wyciągała gnata, żeby celować do nieistniejącego niedźwiedzia. Zagadać ją czy nie? Nie chciał jej przerywać, w końcu mogła nie mieć ochoty z obcym w trakcie obiadu rozmawiać, ale nie mógł się powstrzymać, żeby jej się przyjrzeć na chwilę, skoro był jeszcze elementem tła. Co jej imię oznaczało? Mówiła mu to przecież, a on nie zapamiętał. Ledwo co samo imię z czeluści pamięci wygrzebał, bo przez tydzień ponad czasu dużo się działo, a w jego głowie pozostała rusałką. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : upadła gwiazda country
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Rysunki zdołały powstać szybciej, niż w ogóle sądziła. A może po prostu przygotowanie posiłku trwało zbyt długo? Nie była pewna, jaki był powód, ale całkiem ładnie udało jej się odzwierciedlić wygląd wnętrza Archaios. Zastanowiła się przy tym, czy można było powiedzieć, że miejsca też mają duszę… Kusiło ją zadać to pytanie właścicielowi antykwariatu, ale uznała, że nie ma siły aktualnie na stos ksiąg w odpowiednim temacie. Nie narzekała na ilość lektur, ale po prostu dzisiaj to nie był dobry dzień na czytanie. I cokolwiek jeszcze. Zanim zdążyła w ogóle spróbować swojej potrawy, widelec w bezczelny sposób postanowił polecieć na spotkanie z podłogą, gdy trąciła go łokciem, chcąc schować notatnik do kieszeni, by o nim nie zapomnieć. Westchnęła bezgłośnie, podnosząc przedmiot i kontrolnym wzrokiem rzucając po ewentualnych zgromadzonych. Ku własnemu zaskoczeniu nie była sama. Znajoma twarz Orlovsky’ego – tego drugiego – aktualnie się w nią wpatrywała. No, brawo Ash. Przynajmniej miała na wytłumaczenie wymięte jestestwo po noclegu w Salem. Posłała muzykowi uśmiech, całkiem miły nawet jak na zaspanie i zebrała nieszczęsny widelec, by po prostu pójść go wymienić. Jakoś idea jedzenia czymś, co było wcześniej na podłodze, była jej bardzo nieprzyjazna, w każdym momencie życia. Stojący za ladą mężczyzna, który miał obsługiwać gości, coś naburczał, ale widelec dał nowy. Przynajmniej Ash miała nadzieję, że jest on nowy, a nie po poprzednim kliencie. Przechodząc jednak w stronę własnego stolika musiała zahaczyć o Johnny’ego. Po prostu… Ostatnio rozmawiało jej się z nim całkiem dobrze, jeśli pominąć okoliczności. - Cześć. – ciekawiło ją, czy w ogóle ją pamiętał, niektórzy w końcu w ogóle nie mieli pamięci do twarzy. Ash akurat miała, ale był to bardziej wymóg pracy i zdolność tę musiała sobie wypracować w trakcie szkolenia. Nie była jednak pewna, czy mężczyzna ma ochotę na towarzystwo, więc nie powiedziała nic więcej poza przywitaniem, kierując się do własnego stolika. Towarzystwo w sumie nie przeszkadzałoby jej wcale. Chyba po wszystkich wydarzeniach z Salem miała ochotę na odrobinę normalności. Sen był ważny, ale zarywanie nocy miała opanowane do perfekcji, także luźna rozmowa była jak najbardziej w porządku. Ale jakoś jej społeczne zdolności dzisiaj wybitnie kulały, więc nie umiała wykrzesać z głowy jakiegokolwiek odpowiedniego tematu rozmowy. No trudno, nie była w stanie niczego na to poradzić. Przynajmniej teraz nie gonił Johnny’ego niedźwiedź. Nawet iluzoryczny. Broń oczywiście miała dalej. Zajęła miejsce przy swoim stoliku, wbijając widelec w mięso. Nad potrzebami socjalnymi zastanowi się za chwilę, teraz już musiała zapełnić żołądek, który domagał się posiłku. I to czegoś, co nie byłoby hot-dogiem ze stacji benzynowej, chociaż pewnie nawet tym by nie pogardziła. Przynajmniej bak był pełny wystarczająco, by dotrzeć na miejsce… - Wybacz, że przeszkadzam, ale orientujesz się, gdzie tu jest najbliższa stacja benzynowa…? – oczywiście przełknęła kęs, zanim się odezwała. No tym się właśnie kończyło nadjeżdżanie od tyłka strony do Saint Fall. Miała benzynę, żeby dojechać do domu, ale z domu gdziekolwiek indziej? No właśnie. A Impala, chociaż była wspaniałym wozem, miała swoje humorki, jak to, że odmawiała jazdy trochę szybciej, niż po wyczerpaniu całego paliwa w baku. |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Johnny Orlovsky
ILUZJI : 17
NATURY : 5
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 7
TALENTY : 15
Czy z wyglądu wymięta była czy nie, małe to miało znaczenie, zresztą Johnny był ostatnią osobą do oceniania, czy ktoś źle wyglądał bo się nie wyspał, albo trzeci dzień z rzędu chodził w tych samych ciuchach. Kim on był, mając w szafie dwie pary spodni, żeby oceniać wygląd innych? Dwie pary chłop ma, a i tak brat mu jedne podbiera. A które? Mówił, że jeansowe, ale obie są jeansowe, więc Johnny dochodzi do wniosku, że Charlie pożyczył te, których on akurat na dupie nie ma. Zresztą. Nawet gdyby był wciąż u szczytu sławy to nie oceniałby tego, bo wiedział doskonale, jak to jest po trzy godziny na dobę spać. - Cześć. - Powitanie jest skromne, ale co miałby jej powiedzieć więcej, po dziwnych warunkach, w których się pierwszy raz spotkali. Uśmiecha się jednak miło, bo to tylko kolejne spotkanie przypadkowe, nie ma powodu, dla którego miałby tego nie robić. Wraca do swoich notatek, szukając w nich wskazówki, gdzie błąd popełnił, że mu się z woskiem w ogóle nie układa, bo może przeoczył coś błahego zupełnie, co sprawia, że cały proces jest o dupę rozbić, ale łatwo to naprawić, a on się głowi nad rozwiązaniem. Zaklęcia mu nie szły, formowanie świec mu nie szło, nawet gra w karty ostatnimi czasy wychodziła mu żałośnie, a na tym akurat się znał, chociaż zaczął się zastanawiać czy to spadek forum spowodowany kilkumiesięcznym stresem, czy po prostu... Za długo nie było go w świecie czarowników. Przemysł, w którym pracował od ponad dekady miał to do siebie, że magią była sztuka sama w sobie, chociaż znaleźliby się tacy, którzy wykluczyliby pewnie country ze świata muzyki i sztuki chętnie, ale to jest Ameryka. Dekada to szmat czasu i chociaż nie zrezygnował z czarów zupełnie, tak zdecydowanie jego otoczenie pozbawione było magii i tym samym anomalii. I dobrze mu się tam żyło, nie oszukiwałby, gdyby go ktoś o to zapytał. Przyciska dłoń do czoła, skupiając się na kolejnej stronie notatek o tym obsranym, cynobrowym barwniku, który zdążył już znienawidzić, kiedy słyszy głos Asheny, więc podnosi wzrok, instynktownie czując, że to jego, a nie barmana zagaduje. Przygląda się chwilę kobiecie, wzrokiem na wpół obecnym, trochę analizując pytanie, trochę się zastanawiając, czy się orientuje. I po kilku kalkulacjach, dochodzi do wniosku, że... - Nie, przykro mi. - Gdyby wiedział to nawet by się zaoferował, żeby ją podrzucić z baniakiem, bo co to za problem, żaden. Ale Johnny nie znał się za bardzo na okolicy i dopiero był na etapie odkrywania na ile dawno mu znane okolice się zmieniły. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : upadła gwiazda country