Hamill Oatrun
12.02.1985To nie ja. To ktoś innyHamill Oatrun, Byal FaradyneZatrzymujesz się dłużej przy witrynach w drodze powrotnej do domu. Zmęczona twarz, zmuszana do kilkugodzinnych uśmiechów i wytworzenia przyjaznych zmarszczek wokół kącików, zlewa się z przygotowanymi wystawami. Dominuje tematyka miłosna. Serca wirują wokół własnej osi, z cherubinami, których łuki są napięte do oddania strzału. Wystarczy poczekać i ty staniesz się wybrańcem. Przecierasz oczy, ziewając przeciągle i spojrzenie przenosi się w stronę ładnie skomponowanych kwiatów. W zeszłym roku też takie wręczałeś. Tak jak i 2, 3, 4 oraz 5 lat temu. Dalej nie sięgasz pamięcią. Teraz masz z tym spokój. Wykonujesz kilka kroków, żeby się oddalić, aż nie zmieniasz zdania i nie postanawiasz zajrzeć do apteki. W nozdrza uderza dokuczliwy zapach ziół i chemii. Przez moment wspominasz dom pogrzebowy, w którym przyszło ci się obudzić i sporadyczne wizyty u specjalistki w zakresie odnawiania przeżutych i wyplutych przez śmierć ciał. Może powinieneś się wrócić i kupić coś, co dałoby się wręczyć bez żadnych sugestii? 15 lutego? W ramach oczywistych podziękowań za doprowadzanie cię do przyzwoitego stanu. - Później - przekonuje cię nieznajoma, zwracająca się do aptekarza. To wystarczy. - Później po to wrócę. Muszę jeszcze zajrzeć do banku. Przydługi kosmyk włosów dajesz za ucho, licząc, że nie masz gdzieś ukrytych resztek jedzenia. Latające ciastka, za sprawą grymaszących dzieci, narobiły wystarczająco kłopotów. Turyści wpadli do miasta i przyszli do was coś zjeść. Naturalnie, że wypadło na twój lokal. W końcu znajdował się przy jednej z dróg. Bardzo łatwo można było zjechać. I pomyśleć, że rok temu byłoby to nie do pomyślenia. Rok temu oddawałeś rzuty piłką do kosza. Dzisiaj? Rzuty zmarnowanych wypieków do kosza na śmieci. Nadchodzi twoja kolej. Ludzie przed tobą zostali obsłużeni. Rozglądasz się bez przekonania, przeglądając nic niemówiące ci ulotki i etykietki lekarstw. Nie, to kompletnie nie twoja działka. - Dzień dobry. Co podać? - Cześć - pada z twoich ust tak naturalnie. Zwyczajna rozmowa z długo niewidzianym znajomym. Szkopuł w tym, że się wcale nie znaliście. Nie wygląda na wiele starszego od ciebie, stąd brak pokazowej uprzejmości. Jesteś wszak Lucasem, a Lucas widzi dobre wychowanie kompletnie inaczej. - W sumie to nie wiem sam. Mam problemy ze snem, więc... może jakieś witaminy? I na jedzenie też by się coś przydało. Coś... mocnego. - No nie wiem, czy będę mógł panu coś mocniejszego sprzedać. Większość leków jest na receptę - posyła ci zastanawiające i może odrobinę podejrzliwe spojrzenie. Pewnie szuka potwierdzenia na knucie, niezgodne z literą prawa. - Ale może mam coś, co mógłby pan przetestować. Gdyby nie zadziałało, to konieczna będzie konsultacja z lekarzem. Szpital? Lekarze? Wizyty? Nie, nie, nie. Absolutnie nie. Nie dla ciebie. Nie w tym stanie. - Dziękuję - krótka, treściwa odpowiedź. Czekasz, aż uwinie się z wszystkim. Na magii wolisz nie polegać w tych kwestiach. Może też się łudzisz, że odpowiedzią okażą się zwyczajne środki. Bez konieczności płacenia sowitej ceny. Niewymagające konsultacji z nikim, kto mógłby zacząć zadawać niewłaściwe pytania. Zdemaskowanie to ostatnie, czego ci potrzeba. Po rozstawieniu opakowań i wyliczenia kwoty, wykładasz pełną sumę. Sprzedawca sprawdza ją z wielką uwagą, a po upewnieniu się, że wszystko się zgadza, wyraźnie się rozluźnia. Przy pożegnaniu, życzy miłego dnia. Sam masz na to nadzieję i liczysz, że posiadane tabletki ci w tym pomogą. Liczysz, że będą rozwiązaniem nasilających się problemów. Przechodzisz obok ciemnowłosego, starszego mężczyzny, który zdaje ci się przyglądać wnikliwie. Próbuje stworzyć na środku twojego czoła dziurę czy co? Kim jest? Czego chce? Możesz liczyć, że to zwyczajny przypadek? Albo jeden z klientów knajpy. Pewnie jeden z tych ciekawskich typów, co chętnie opowiadają, kogo to nie spotkali, gdzie i ile razy. Przelotnie posłane spojrzenie, bardzo szybkie, to szczyt możliwości. Leki są upchane w jednorazówce, z którą wychodzisz na zewnątrz. Przed apteką spędzasz chwilę, bijąc się z myślami. Myślisz o papierosie, ale nie odważasz się go odpalić. Między zębami wciskasz wykałaczkę, chcąc czymś zająć zęby. One chcą gryźć. Gryźć, rozgniatać, przeżuwać. Tłum przed tobą jest nieznośnie głośny. Fala pędzących zabieganych ludzi, niemogących się doczekać powrotu do domu, ewentualnie zamierzających odbębnić swoje zawodowe obowiązki. Druga zmiana wzywa. Ciemnowłosy mężczyzna przystaje niedaleko. Wizyta w lokalu zajmuje mu krócej niż tobie. Musiał być zdecydowany. Czujesz na sobie jego świdrujące spojrzenie. Nie odzywasz się pierwszy, a niepokój się nasila. Zaczyna ci ciążyć na żołądku. Na Lilith. Jak ty tego uczucia nie lubisz. |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca
Byal Faradyne
Profesor historii magicznej tytułem Alfy i Omegi cieszył się od trzydziestego czwartego roku życia, więc od czasu uzyskania go minęło równe dwanaście lat. Byal Faradyne jeszcze w okresie studiowania na Tajnych Kompletach grywał z niemałym zainteresowaniem w koszykówkę, lecz po zaangażowaniu w prowadzone badania niezbędne do profesury porzucił to hobby, zerkając od czasu do czasu do sportowej rubryki w gazetach. Nawyk ten mu pozostał, nawet jeżeli jego tryb pracy był w głównej mierze siedzący, poza momentem prowadzenia wykładów lub występowania w roli prelegenta na konferencjach naukowych poza granicami Hellridge. Dobrze zapadło mu w głowie nazwisko, jak i wizerunek ze zdjęć owej młodocianej gwiazdy koszykówki, przed którą najwyraźniej stała świetlana przeszłość, jednak ten zapadł się pod ziemię. Początkowo gruchnęła informacja o zaginięciu, tyle że szybko się tego wycofano. Ktoś się pomylił, a może to media szukały sensacji i coś sobie wymyśliły? Byal nie wiedział. Poza tym profesor historii magicznej nieszczególnie się tym wówczas interesował. Faradyne po konsultacji z lekarzem otrzymał receptę na leki benzodiazepinowe w dokładnie tej samej dawce co zazwyczaj, które od tragicznej śmierci jego syna pewnego lata w Maywater, pomagają mu z walką z bezsennością, która w konsekwencji przestała mu doskwierać. Profesor historii magicznej przystanął w kolejce wewnątrz jednej z rozsianych po okolicy apteki. Wejście z zimnego zewnętrza do ocieplonego lokalu pozwala się nieco rozgrzać w przerwie od kąsania chłodnego powietrza w policzki i w spacerze pod Apollo Avenue 11, gdzie Byal mieszkał niemalże od zawsze. Historyk czekał cierpliwie na swoją kolej, jednak odniósł wrażenie, że kojarzył ciemnowłosego mężczyznę przy okienku podczas rozmowy z farmaceutą. Przyłapał się na tym, że intensywnie próbuje wyłowić z pamięci, gdzie też mógł go wcześniej widzieć. Student? Raczej nie. Wolny słuchacz? Tym bardziej nie. Pracownik miejsc, w których najczęściej bywał — zoologiczny, sklep spożywszy, biblioteki? W to również wątpił. Odpowiednie zapadnie zaskoczyły dopiero w momencie, w którym ujrzał jego twarz, wtedy zamigotała mu przed oczami stop klatka z kuchni z gazetą i pustą filiżanką po kawie. Byal Faradyne nie zwlekał więc z załatwieniem tego, po co właściwie tu przyszedł. Chciał załatwić to w miarę najsprawniej, jak się dało, czując podskórnie pewien specyficzny rodzaj ekscytacji i obawiając się, że okazja może niepostrzeżenie przemknąć mu koło nosa. Po zapłaceniu historyk niezwłocznie skierował się na zewnątrz, zapomniawszy się nawet uprzejmie pożegnać z człowiekiem, któremu przyszło go obsłużyć. Opuściwszy aptekę, zastaje go przed nią i zdaje się nie być w centrum uwagi, przemykającego w pośpiechu tłumu. Dlatego też Faradyne decyduje się, podjąć temat niż później wyrzucać sobie, że tego nie zrobił: — Wybacz, czy ty nie jesteś tym zaginionym sprzed około roku koszykarzem? Jesteś do niego potwornie podobny i nie mogę pozbyć się wrażenia, że to ty. — zwrócił się dyskretnie do młodego, podobnie wyglądającego mu mężczyzny do znanego sportowca. A ja nie wierzę w zbiegi okoliczności, zwłaszcza takie, chciałby dodać, lecz ostatecznie się powstrzymał. Gdzieś na wysokości zgięcia łokcia miał przewieszoną reklamówkę z lekami z recepty, którą właśnie przed chwilą zrealizował w całości. |
Wiek : 46
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : profesor historii magicznej
Hamill Oatrun
Pogoda pozostaje nieczytelna. Szare chmury rozgaszczają się na nieboskłonie, nie dając sygnałów, jaki zapadł wyrok. Może będzie śnieg, śnieg z deszczem, grad? Albo nic? Pozostaje moment przed rozpoczęciem procesu zaciemnienia. Wieczorem pojawi się więcej znaków zapytania i obcych twarzy. Rozłożyste macki wciągną cię do swojego świata i nie będzie to żadna ze sztuk, wystawianych przez ojca. Przychodzi ci do głowy, że może, gdybyś się nie uparł wtedy, obecnie siedziałbyś cały i zdrowy na wygodnym krześle, analizując następny scenariusz. Albo jako aktor, albo jako jego twórca. Postawiłeś na koszykówkę. I w tej sytuacji czujesz jak palce świerzbią, jak są gotowe byś ich użył w grze, a nie tylko do przyciskania długopisu, zmywania naczyń czy stukania zaciekle w klawisze maszyny. Obecne życie to inna historia, a nieodłączona dotąd piłka została oderwana przymusowo od dłoni, przyzwyczajonej do jej ciężaru. Nie ma dłużej nazwiska Oatrun wymawianego w słuchawce, uwidocznionego na koszulce z numerem. Po drugiej stronie napotykasz na ciszę, przepełnioną przerywanym oddechem. Nigdy nie wiesz z kim masz do czynienia tym razem. Czasami chcesz się łudzić, że to ojciec lub Ellery dają ci znać, że żyją i wszystko u nich gra. Jak w szafie grającej - odpowiedni winyl trafia na swoje miejsce. Nieprzyjemne uczucie wędruje coraz wyżej. Wbija opuszki w gardło. Jest jak... Do you really want to live forever? Igła przetrzymuje płytę. Płyta się zawiesza. W głowie następuje spięcie. Kim jesteś dzisiaj? Ach, no tak. Lucasem. Lucas lubi obecność tabletek na języku. Łatwiej się wtedy łudzi, że jedzenie kiedyś odzyska swój utracony smak. Jest optymistą jakich mało - ty też więc jesteś dzisiaj optymistą. Każdego dnia utwierdzasz sobie, przed lustrem, że Hamill Oatrun przepadł. Zapadł się pod ziemię. Nie możesz być dłużej nim. Twoje odbicie musi prezentować się inaczej. Pamięć ludzka bywa zdradliwa i liczyć, że i tym razem zadziała ułomność szarych komórek. Wykałaczka jest maltretowana. Leki w reklamówce się niecierpliwią. Patrzysz umyślnie w górę, kontrolując ruch altostratusa. Wolną dłoń wbijasz w kieszeń. Czekasz aż niepokój przeminie, a napięcie z karku zelżeje. Nie będziesz biegł do siebie, między obcymi uliczkami, które stały się twoją codziennością. Jak przez mgłę widzisz swoje stare mieszkanie, a w nim roześmianą... imię przepada. Powinieneś być zły, rzucić standardową 'kurwą' i kopnąć w najbliższy kosz na śmieci. Nie ruszasz się. Nie chcesz spojrzeć na nieznajomego i sobie przypomnieć. Czegokolwiek, co łączyłoby cię z nim i swoim zakopanym życiem. 7 metrów pod ziemią brzmi przecież tak przyzwoicie dobrze. Wystarczająco znośnie. Byleby nie złapał cię, nie zaczął osaczać uczuciami, które musiałeś w sobie stanowczo tłumić. Dla bezpieczeństwa. Pasja mieszała się od dawna z zatraceniem, tak jak gorejące pragnienia z cierpieniem. A to przeszłość, a przeszłości nie można... Kontrolować. Odzywa się. Traci oddech po wahaniu, które nie trwa długo. Jest za późno i o tym wiesz. Panika gotuje żołądek na zwiększającym się płomieniu. Ktoś powinien wpaść na niego. Na ciebie. Powinniście się stracić w tłumie i ulec tej codzienności. - Ma pan może ognia? - zaczynasz banałem, w czaszce szukając porządnej gaśnicy. Trzeba ugasić pożar, zanim będzie za późno. Wyobrażasz sobie sztukę. Dołączasz do aktorów na scenie, przywierając właściwą maskę. Wargi unoszą się mimowolnie do góry, przepraszająco, a oczy dostrajasz do sytuacji. Na tyle, na ile pozwalają twoje liche zdolności. Chcesz, żeby uwierzył. I zabrał niewidoczny mikrofon, przyłożony pod usta. Włosy zasłaniają bliznę. Puchowa kurtka zasłania resztę. Dłonie są jak nowe, dzięki Tilly, więc pozostają odsłonięte. Wykałaczkę zastępujesz papierosem i starasz się, żeby palce się nie trzęsły. Co teraz? - Schlebia mi pan. Ja? Koszykarzem? To miłe. Bardzo miłe - przyznajesz, krótko się śmiejąc, jakbyś był szczęśliwy, z porównania. - Niestety. Jestem zwykłym kelnerem. To nie ja - to ktoś inny uzupełniasz w myślach i czekasz, aż cię zaskoczy potencjalny płomień, który stanie między nimi. Zerkasz kontrolnie na jego zakupy. Są znajome. Aż za bardzo. Kolejne spięcie w głowie, ale tym razem próbujesz zamaskować je zainteresowaniem i troską, wypisanymi na twarzy. - Ma pan ciężki czas? W czym mógłbym pomóc? W głowie uciekasz. Uciekasz niezliczoną ilość razy. |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca