RESTAURACJA "ZA REGAŁEM" Lokal należy do jednych z droższych miejsc w Saint Fall, chociaż daleko mu do typowej ekskluzywnej restauracji. Obite czerwoną skórą kanapy i ciemne drewno sprawiają wrażenie, że w restauracji jest ciemnje niż w rzeczywistości, a to wrażenie tylko podbija stonowane światło, czyniąc przestrzeń bardzo intymną. Nie jest więc dziwne, że przyjęło się, że to świetne miejsce na randkę. Rzeczywiście przy większości stolików spotkać można zakochane pary. To, co ciekawe, miejsce to posiada jeszcze jedną salę, znajdującą się właśnie za regałem. To magiczna przestrzeń dostępna jedynie dla czarowników, w której znacznie swobodniej mogą porozmawiać o sprawach niedotyczących niemagicznych. [ukryjedycje] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Leoluca Paganini
ODPYCHANIA : 15
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 5
TALENTY : 14
08.02.1985 Inne okoliczności nie skłoniłby go do dobrowolnego przystanięcia na dłużej w tym miejscu. Przeszedłby obok "Za Regałem" i nawet nie spojrzał w kierunku knajpy. Każdy, kto miał choć trochę oleju w głowie i nie obżerał się samym żarciem z barów szybkiej obsługi, musiał przyznać, że najlepszą restauracją w mieście, jeśli nie w całym hrabstwie, była restauracja Paganinich. Co do tego nie było wątpliwości. Nie było powodu, by przejmować się zbytnio pozostałymi lokalami. Dzisiaj jednak coś przyciągnęło jego wzrok. Specjalne menu: kuchnia polska odczytał z dumnie prezentującego się dużego plakatu przy drzwiach. Polska, Polska... Przywołał w pamięci mapę świata i spróbował przypomnieć gdzie leży owy kraj. Zdawało się mu, że gdzieś w Europie. Przypadkiem nie obok największego wroga Ameryki - Związku Radzieckiego? Przypomniało się mu również, że w domu leży piękna oficerska szabla wykonana wedle polskiego wzoru. Dziadek Paganini twierdził, że dawno temu otrzymał ją od jakiegoś polskiego imigranta w zamian za umorzenie długu. Czytając swego czasu o broni białej, Luca dowiedział się, że polskie szable były jednymi z najlepszych broni siecznych, jakie powstały na Starym Kontynencie. Z niczym więcej nie kojarzył sobie Polski, choć zapewne poczułby satysfakcję, gdyby dowiedział się, że jej hymn narodowy wspominał o "ziemi włoskiej". Niewiele mógł powiedzieć o Polsce, ale jego wiedza o niej i tak była większa niż wiedza niejednego przeciętnego Amerykanina. No dobrze. W Polsce robili doskonałą broń, ale czy potrafili równie doskonale gotować? - Widzisz to co ja? Konkurencja nie śpi. Trzeba się przyjrzeć - zwrócił się do kuzyna. Nie czekał na reakcję Serafino, tylko od razu wpakował się do środka. Nie martwił się współzawodnictwem. Po prostu uznał, że warto zerknąć na goszczącą u konkurencji obcą kuchnię, skoro zainteresował się już krajem jej pochodzenia. Poza tym podstarzała, zrzędliwa ciotka po dwóch tygodniach siedzenia Paganini na głowie w końcu zdecydowała się wrócić do domu. Leoluca miał dość krewniaczki (która była z nim tak daleko spokrewniona, że nie nosiła nawet rodowego nazwiska), dlatego z radością zgodził się wraz z Serafinem odprowadzić ją do przystanku autobusowego. Długo i entuzjastycznie machał odjeżdżającemu autobusowi, który z każdą kolejną milą oddalał go od nieznośnej ciotki. Wreszcie spokój. Mógł pozwolić sobie na wstąpienie do knajpy pod pretekstem skontrolowania konkurencji i uczcić odzyskaną wolność. Skierował się do sali za regałem, przeznaczonej dla czarowników. Była lepsza do swobodnych rozmów dla takich jak on. Przy stoliku zaraz zjawiła się kelnerka i zachwalając polskie danie, położyła przed nim kartę menu. Leoluca przebiegł wzrokiem spis dań. Według słów kobiety, jedzenie przyrządzał kucharz z Polski. A dokładnie z Bit... Bitdosc... Bitdosci... No, tego polskiego miasta z którego pochodził. Leoluca zastanawiał się ile czasu zajęło kelnerce nauczenie się bezbłędnego wypowiedzenia nazwy złożonej z dziwnego zlepku liter. Menu oferowało kilka różnorodnych potraw. Były wypchane mięsem albo serem pierogi. Kotlety mielone i schabowe. Gołąbki, kluski i pierniki. Zamówienie zupy wydawało się w miarę bezpiecznym wariantem, ale zdecydował się na bigos. Jak w ogóle smakowała kiszona kapusta? Włoska kuchnia nie zajmowała się kiszonkami. Kelnerka polecała także Danie Szefa Kuchni - kaszankę z cebulą. Luca wzruszył ramionami, ale zamówił potrawę. Kasza to już coś bardziej znajomego. Na koniec poprosił o kieliszek czystej wódki. Czterdzieści procent alkoholu? W porównaniu do subtelnego wina to musiało dawać niezłego kopa. Parę minut później na stół trafił talerz z pierwszym daniem. Przez dobrą chwilę wpatrywał się w jasnobrązową mieszaninę czegoś, co najpierw wziął za osobliwy makaron, a co okazało się w rzeczywistości tą słynną kiszoną kapustą. Dorzucono do niej mięso i kawałki grzybów. Jak to mówią - raz się żyje. Nabrał nieco bigosu na łyżkę. Ledwo włożył ją do ust, poczuł kwaskowaty posmak kapusty zmieszany ze smakiem mięsa, wędzonego boczku, grzybów i śliwek. Przełknął. - Mocne w smaku, ale całkiem niezłe - powiedział zarówno do Serafino, jak i kelnerki, której chyba bardzo zależało na opinii klientów odnośnie nowych dań. Dało się jeść tą kiszoną kapustę. Sam był trochę ciekaw, co kuzyn sądził o tej "egzotyce" ze środkowo - wschodniej Europy. |
Wiek : 22
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : student, muzyk, krupier
Serafino Paganini
Ciotka nazywa się Beatrice. Przez całą drogę z Little Poppy Crest, Serafino zastanawia się jak to możliwe, że osoba tak pozbawiona wyrazistości, gubiąca się w gęstwinie własnych, często zupełnie pozbawionych sensu opowieści (których słuchał zresztą jednym uchem) może nosić imię dantejskiej kobiety-ideału, symbolu mądrości. Dochodzi do wniosku, że prościej byłoby po prostu wrzucić kobietę pod jeden z odjeżdżających z dworca autobusów, niż wpychać ją do któregoś z nich. Zdecydowanie zaoszczędziłoby im to przyszłych powtórek z obecnej sytuacji. Uśmiecha się pod nosem, rozbawiony własnym pomysłem, ręce chowa w głębokie kieszenie zimowego płaszcza. Daje się prowadzić, mimowolnie podążą krok w krok za młodszym kuzynem, wzrok zawieszając na fasadach mijanych kamienic, jedynie utwierdzając się w przekonaniu, że odkąd był tu po raz ostatni, naprawdę wiele się zmieniło. Zmrok coraz zuchwalej kładzie się cieniem na chodnikach oświetlonych mdłym światłem ulicznych latarni. Mgła, otulająca miasto swą nieprzeniknioną kołdrą już od kilku tygodni, działa jak kurtuazyjnie podnosząca się przed nimi kurtyna, z każdym kolejnym krokiem wkraczają w kolejny wymiar miasta, odkrywają nowe okolice - Leoluce najpewniej doskonale znane, on wciąż czuje się tutaj jak intruz, poszukujący dla siebie miejsca. Nieznacznie wzrusza ramionami, odzwyczaił się od tego umiłowania bycia najlepszym w ich małym świecie Sain Fall, chociaż nigdy nie zapomniał, że nie ma niczego ważniejszego niż rodzina. Podąża więc za Leolucą, nie wdając się w dyskusję. Chłopak ma rację, dobrze znać konkurencję. - Przyjaciół trzymaj blisko, ale swoich wrogów jeszcze bliżej - mruczy cicho za plecami kuzyna znany wszystkim porzekadło. Dodatkowo już od dłuższego czasu burczy mu w brzuchu, a trzewia tańczą skocznego kankana. Nigdy nie był w Polsce, chociaż z Sycylii to w gruncie rzeczy rzut beretem. Jakiś polski skrzypek, nie pamięta w tej chwili nazwiska, zapraszał go nawet do siebie do Warszawy, za żelazną kurtynę jak powtarzał. Nigdy nie skorzystał. Zaskakujący jest ten dzisiejszy zbieg okoliczności, który otwiera mu wrota do polskiej kuchni akurat tutaj, w Ameryce. Tysiące kilometrów od swego źródła. Nie sili się na wypowiedzenie na głos nazwy polskiego miasta, z którego pochodzi kucharz. Szkoda mu sił na łamanie sobie języka. Zamawia danie zwane Gołąbki. Kelnerka stawia przed nim talerz, potrawę polano czerwonym sosem. Przygląda się jej uważnie, zanim bierze do ust pierwszy kęs. Czuje jak sos spływa mu po brodzie, zanim chwyci do ręki serwetkę, jego kropla spada wprost na jego białą koszulę. Serafino klnie cicho pod nosem, po włosku, do tego przyzwyczaił się przez ostatnie lata, próbując zetrzeć z niej plamę, ale pogarsza jedynie sytuację. Czerwone kleks tli się na jego piersi niczym pożoga, nie pomaga odrobina wody z dzbanka podstawionego mu pod nos przez kelnerkę. Próbuje wymruczeć pod nosem odpowiednie zaklęcie, ale na niewiele się ono zdaje. Absurdu całej sytuacji nie ułatwia fakt, że gdy podnosi wzrok, jego spojrzenie pada na człowieka, którego rozpoznaje od razu. Mimo że od ich ostatniego spotkania minęło co najmniej piętnaście lat, twarz mężczyzny machinalnie łączy się ze znienawidzonym przez Serafino nazwiskiem. Dostrzega na tej nieco zmodyfikowanej upływem czasu twarzy ironiczny uśmieszek. - Zaklęcia użytkowe nigdy nie były twoją mocną stroną. - W uszy kłuje go złośliwy rechot. Obrzuca dawnego kolegę wzgardliwym spojrzeniem, siłą woli udaje mu się jednak zachować spokój, chociaż w myślach ciska w mężczyznę ściskanym w dłoni widelcem. - Leoluca, mógłbyś, proszę… - Zwraca się do kuzyna, zły na siebie, że jest zmuszony szukać pomocy. Liczy na to, że kuzynowi uda się poprawnie rzucić zaklęcie. - Kopę lat, stary. - Serafino czuje jak na ramieniu zakleszcza mu się niechciany uścisk. - Słyszałem, że niedawno wróciłeś z Włoch? Powiedz mi jak radziłeś sobie z włoską kuchnią, to musiał być dla ciebie istny tor przeszkód. Tyle tam sosów... Do każdego posiłku wkładałeś śliniaczek? Ignoruje go, zaciska dłonie na krawędzi stołu, aż bieleją mu palce. Nie pozwoli się sprowokować. Z jego twarzy nie znika ten sam, nieco wzgardliwy uśmiech, chociaż w błękitnych tęczówkach skrzy się ogień. - Widzę, że przez lata nie opuścił cię cięty język, Antoni. Do większych czynów nie byłeś zdolny. Słyszałem, że twój interes już dawno upadł - zwraca się do niego spokojnie, bezceremonialnie strącając z ramiona obcą dłoń. - Mógłbyś, proszę... - Wskazuje na swojego kuzyna. - Może nie zauważyłeś, ale jestem zajęty. |
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : LITTLE POPPY CREST
Zawód : SKRZYPEK, EGZEKUTOR CYROGRAFÓW