Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
First topic message reminder : SYPIALNIA Stosunkowo niewielka przestrzeń wydzielona na część sypialnianą, która została odseparowana ścianą od salonu. Tam znalazło się miejsce na szafę, dwuosobowe łóżko, wielki, obszerny kosz, w którym sypia królik i dwoje drzwi – jedne prowadzą na mały balkon, który pomieści na raz zaledwie dwie osoby, a drugie, rozsuwane, do najbardziej ukrytego pomieszczenia w całym mieszkaniu – łazienki. Podobnie jak w salonie – każda wolny skrawek ściany nosi znamię artystycznej ekspresji swojego właściciela, najbardziej imponujący jest fresk nad łóżkiem, który przedstawia majestatycznego pegaza podróżującego na deszczowym obłoku. Natomiast kawałek sufitu zdobi odwzorcowany fragment Gwiaździstej nocy van Gogha. [w podobnym stylu, co na podlinkowanym zdjęciu] |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Tessa Fogarty
ILUZJI : 10
SIŁA WOLI : 17
PŻ : 173
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Wpatrywała się przez dłuższą chwilę w rozżarzony koniec papierosa, który i bez jej udziału trawił powoli całość bibułki wraz z tytoniem wciśniętym w ułożony z niej cylindryczny kształt. Chociaż każdy z żywiołów miał swoją niszczycielską moc, gotowy zrównać z ziemią wszystko pod naporem swojej siły, ogień zawsze wydawał się tym najmniej ujarzmionym, który z łatwością potrafił wyrwać się z ram, w jakie go wtłoczono, by stał się pomocą, nie wrogiem człowieka. Gdy myślała o boskim ogniu, nie umiała wyobrazić sobie siły, jaka byłaby w stanie przezwyciężyć go. Potrafiła wyobrazić sobie krzyki wśród tłumu ludzi zbyt sparaliżowanych strachem, aby podjąć racjonalną decyzję. Czuła strach Cecila, gdy chłopak przywoływał te wspomnienia. Czuła dreszcz przebiegający w dół jego pleców, jakby to ona sama doświadczyła tego, stała tam i widziała jak pióra zajmują się ogniem, a anielskie strzały i drapieżne ptaki zabijają ludzi. Potrafiła wyobrazić sobie jak wygląda miasto, gdy spaceruje się centrum Deadberry w trakcie dnia, kiedy wciąż obecne zniszczenia nie są w stanie ukryć się przed spojrzeniami ludzi, przypominając im o niewyjaśnionej katastrofy. Niewyjaśnionej dla większości. — Jaka jest oficjalna wersja wydarzeń? — zapytała jeszcze, po czym zaciągnęła się papierosem i wypuściła dym w sufit mieszkania. Nie sądziła, żeby Kościół Piekieł był czegokolwiek świadomy, żeby zdążyli dowieść rzeczywistych powodów kataklizmów, ale wielu widziało. Ludzie zadają pytania, są ciekawscy i nie odpuszczają łatwo. Była ciekawa, co wymyślili kardynałowie, by zaspokoić przynajmniej tymczasowo głód odpowiedzi wiernych. Przysunęła do siebie popielnicę. — Mam, postawiłam je na podłodze w kuchni — powiedziała i skinęła głową. Myślała, że wypiją je, gdy atmosfera będzie bardziej sprzyjała świętowaniu. Zeskoczyła z parapetu, a kiedy wróciła do pokoju trzymała butelkę w jednej z dłoni, wracając na swoje wcześniejsze miejsce. Chłodniejsze powietrze owiało jej plecy, a na jej przedramionach pojawiła się gęsia skórka. Po postawieniu wina obok popielniczki, przesunęła dłońmi po rękach, by je rozgrzać. — Teraz twoja kolej. Nie mam pojęcia, gdzie tutaj trzymasz korkociąg — uśmiechnęła się lekko. Nie wiedziała nawet czy ma odpowiednie szkło do picia trunków, ale to był najmniejszy problem. Mogli pić z butelki, nie byłby to pierwszy raz. Wyjrzała przez chwilę za okno, przyglądając się ciemnemu niebu i szarości ulic poprzecinanej ciepłym światłem lamp. Widok, który mógł zauroczyć każdego, ale nie Teresę. — Więc losy świata są zależne od tego czy kilku ludzi będzie w stanie nakłonić upadłe anioły do współpracy na rzecz jednej czy drugiej strony? — rzuciła pytaniem w powietrze i zaśmiała się pusto. Dopiero gdy te słowa wybrzmiały na głos, opuszczając jedynie sferę jej wewnętrznego monologu, zdała sobie w pełni sprawę w jakim położeniu się znaleźli. Kogo miała obarczyć odpowiedzialnością za niepowodzenie, jeśli każdego z nich winą było znalezienie się w centrum wydarzeń, urodzenie się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. W nieodpowiedniej rodzinie. — Nie mamy — przyznała bez wahania, patrząc mu prosto w oczy. Mieli matkę, która chciała ich obu zniszczyć, chociaż każdego na swój własny sposób. Mieli ojca, który zachowywał się jak przegraniec życiowy, niezdolny do podjęcia działania wykraczające poza bezmyślne dryfowanie w przestrzeni. Mieli stryja, traktującego ich jak przydatne narzędzia w swoich wymyślnych planach. W jej oczach krył się żal, chociaż nie wiedziała już dłużej na kogo powinna być zła za ich położenie. — Wiesz, że ja zawsze tego chciałam — mruknęła, podciągając kolana pod brodę, gdy wreszcie wcisnęła papieros w papierośnicę, zakańczając jego krótki żywot. Powtarzała, że do tego dojdzie, bo to miasto nie zasługiwało na ich wysiłki, pogrążając się w kręgu beznadziei, sterowane przez kilka rodzin, które dorwały się do koryta i nie było żadnej siły, która mogłaby skutecznie obnażyć wszystkie obrzydliwości, jakich dokonali, by dojść do głosu. A Teresa była tak bardzo zmęczona życiem w cieniu tych, którym zależało na trzymaniu Fogarty już zawsze na marginesie. Obróciła głowę w stronę brata, przytulając policzek do kościstego kolana odzianego w dżinsowe spodnie. — Odejdziemy, gdy tylko uznasz, że jesteś gotowy — zabrzmiała obietnica razem z łagodnym wyrazem twarzy, gdy przyglądała się twarzy Cecila. Twarzy, którą widziała w lustrze, kiedy patrzyła w nie każdego poranka. |
Wiek : 23
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : deadberry
Zawód : urzędniczka, krętaczka, złodziejka
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Nie było tak jak dawniej. Czuł napięcie unoszące się w powietrzu. Czuł strach pięścią zaciskający sie na górnych partii jego żołądka. Czuł gulę w przełyku. Jak dawniej, wybrzmiało w jego myślach. Dawniej było bliżej niesprecyzowanym miejscem ulokowanym w czasie i przestrzeni. Mogło oznaczać wszystko. Dawniej, czyli kiedy? Wtedy, gdy śmierć dopadła Anette, a jej krew wsiąkła w spróchniałe deski podłogowe? Wtedy, gdy po raz pierwszy posmakowali na swojej skórze przemocy? Wtedy, gdy pierwsze szepty zagłuszył myśli Tessy? Wtedy, gdy ostrzem noża przeciął obce gardło? Wtedy, gdy uwikłała się w świat przestępczych porachunków? Spojrzeniem spotkał jej spojrzenie, choć kontakt wzrokowy, przynajmniej ostatnio, nie był jego ulubioną formą, powiedzmy, bliskości. Zaczął go unikać jak ognia. Bał się, że Tessa, choć miała pełny dostęp do jego emocji, ujrzy tam tylko pusty, tą samą, która zerkała do spojrzenia ich matki, tą samą, którą czuli na pogrzebie najbliższej im osoby. Oznaką żalu był wilgotna ścieżka łez na policzku. Oznaką smutku siostrzane palce zaciskające się boleśnie na jego palcach. Serce natomiast znieruchomiało w piersi. Puste, pozbawione uczuć. To nie twoje emocje, Cecil, to emocje Tessy, usłyszał wyraźnie głos wuja, jakby stal obok, a jego usta znajdowały się w bliskiej odległości jego ucha. Zamknij się, rzucił w przestrzeń wlasnych myśli. Ona tu była. Wróciła. Uwierzył, że dla niego, zniewolona emocjonalnym przyciąganiem. Więdnął, gdy była daleko, gdy nie słyszał jej głos, nie czul ciepła jej skóry, gdy jej twarz nie znajdowała się w zasięgów jego spojrzenia. Nigdy nie potrafił sobie wyobrazić swojego życia bez niej. Wypełniała puste przestrzenie w jego sercu. - Wybuch, albo pożar, a może jedno i drugie - zamyślił się, łapiąc w akcie zadumy zęby na dolnej wardze. - Nie pamiętam. Na stole w kuchni powinien być numer Piekielnika z tamtego dnia - rzucił po chwili, zachował go, choć nawet nie wiedział czemu. Krew go zalewała na samą myśl tego, co tam napisano. Patrzył, jak jej sylwetka zniknęła we framudze drzwi. Wydawało mu się czy przez jej twarz przeszedł cień rozczarowania? Rozsiadł sie wygodnie na łóżku, wbijając spojrzenie atrapę Gwieździstej nocy van Gogha namalowanej jego ręką i dopiero chwile później odkryl, że okno było uchylone; wdzierało się przez nie podmuchy chłodnego, nocnego wiatru. Zaciągnął się unoszącym się w powietrzu zapachem papierosów, a wtedy głos Tessy znowu odbił się od ścian pomieszczenia. - Co ja? Twój lokaj? - mruknął przekornie odwzajemniając lekki uśmiech. - Naucz się, gdzie co jest - zwlekł się niechętnie z łózka, nagie stopy skonfrontowały się z trzeszczącą pod ciężarem jego ciała podłogą, w końcu będziesz tu mieszkać, przemknęło mu przez myśl i poczuł jak czule go otula. Korkociąg w towarzystwie kieliszków dotarł na imprezę powitalna minutę później, w eskorcie Cecila. Czul się nieco lepiej. Wystarczyła sama świadomość jej obecności. - Na to wygląda - rzucił lakonicznie. Dopiero, gdy powiedziała to na głos, zdał sobie sprawę, jak to irracjonalnie brzmiało, ale nie powiedział nic więcej. Wzruszeniem ramion zbył temat. Chociaż sylwetka Erosa nadal majaczyła na krawędzi jego świadomości, im więcej czasu upłynęło od tych wydarzeń, tym trudniej było mu w to wszystko uwierzyć. - To brzmi, jak fabuła tandetnej książki - zawtórował jej; jego śmiech wydawał sie równie bezdźwięczny, pusty, pozbawiony oznak radości - reklamowanej pod szyldem walki dobra ze złem. Kto był dobry? Oni? Kto był zły? Tamci? A może oni wszyscy, bo dopuszczali sie przemocy względem swoich pobratymców, byle osiągnąć cel? Wątpliwości piętrzyły się pod kopułą jego czaszki. - Jestem pewny, że Łyse Wzgórze jest spragnione krwi. Dawno się nią nie żywiło - skomentował kąśliwie, gdy niewypowiedziane "w nieodpowiedniej rodzinie" zawisło w powietrzu. Jak wyzbyć sie sentymentu? Nie rozumiał tego. Nie rozumiał dlaczego nie był, jak Tessa odwrócić się na pięcie i po prostu odejść. Zostawić to wszystko. Po co mu to? Po co grzebał w przeszłości, fascynacje zmieniając w obsesje? To nie wróci im życia. To nic nie zmieni. Nic, zupełnie nic. A tymczasem deklaracja Tessy była jak plaster na rozdrapane rany. Pod jej wpływem wykrzywił usta w imitacji uśmiechu. - Natknąłem się na coś w Cripple Rock - podjął łagodnym tonem, za zabłąkanym na ustach grymasem szczerej ulgi. Wyjął z szuflady nocnej szafki pióro. Białe piękne pióro, które wylądowało na drodze tuż przed nim. - Mogłabyś go... - zbadać nie było właściwym słowem - osłuchać? |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Tessa Fogarty
ILUZJI : 10
SIŁA WOLI : 17
PŻ : 173
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Będzie jak dawniej było pięknym kłamstwem niemożliwym do spełnienia. Nic już nie było jak dawniej. Nie byli już pod opieką ciotuni, która mogła ich okłamywać, że przyszło im urodzić się w domu takim jak każdy inny. Że są kochani jak inne dzieci, które przez wysoki płot zaglądały na obejście wiktoriańskiej rudery, jaka nie zaznała jeszcze nigdy remontu i przypominała nawiedzony dom. Nie byli dziećmi trzymającymi się wyłącznie siebie nawzajem, wierząc, że nie ma nikogo innego na świecie, kto bezinteresownie okazałby im swoje zainteresowanie. Nie byli nawet nastolatkami, by zdjąć z ich barków chociaż część odpowiedzialności i zganić na wiek nie zawsze odpowiedzialne decyzje, jakie podejmowali raz za razem. Przed nimi rozpościerała się droga wyboista, a ich nie było stać na rozłąkę na szlaku. — Nie spodziewałam się raczej mniejszych bzdur — mruknęła. Jako osoba współpracująca ze strukturami administracyjnymi ich społeczności spodziewała się, że będą chcieli mieć jak największą kontrolę nad strachem, jaki musiały zasiać wydarzenia, wzbudzając poczucie niestabilności. Skoro wieści dotarły nawet do Salem, jeszcze bardziej wzmacniając ogólną sensację zbliżającymi się wyborami na burmistrza, pokazywało to jedynie jaki poziom osiągnęło to poruszenie. — Czarownicy z Kręgu Salem bardzo chcieliby to wykorzystać na swoją korzyść — powiedziała, przypominając sobie plotki sprzed paru miesięcy. Nie wiedziała, w jaki sposób mieliby rozszerzyć swoje wpływy jeszcze na Hellridge, ale bogacze mają swoje sposoby. Wystarczyło poczekać, aż zaczną się żreć wzajemnie. Teresa nie zamierzała wybrać żadnej ze stron. Wszyscy byli siebie warci. — Lokaj? Średni ten pałac w takim razie — rozejrzała się wymownie, ale zaraz parsknęła cicho. Wszystko było lepsze niż ostatnia norka położona w Sonk Road, którą musieli się zadowolić po szybkiej wyprowadzce z domu rodzinnego. W zasadzie mieszkanie przy Arcanum było o dwa standardy wyżej, nawet o jeden od jej bostońskiego lokum. Nie zamierzała zatem narzekać na miejsce, które wynajął Cecil. — Nauczę się, nie nudź. Będę miała na to dużo czasu, a dopiero przyjechałam. Wiesz jakie korki można spotkać na wyjeździe z metropolii? — pytanie było czysto retoryczne, bo Cecil nie miał prawa jazdy i gdy nie była w pobliżu, musiał sobie radzić bez jej pomocy. Zwłaszcza w czasie, gdy przez pół roku nie była dostępna, nie dając namacalnego dowodu na to, że wciąż żyje. Zbliżyła się do brata, siadając obok niego na łóżku. Czuła, że wspomnienia o zdarzeniach dalej są w nim żywe. Bał się, czegokolwiek nie zobaczył tamtego dnia, budziło w nim to skrajne odczucia. Jeśli zajdzie taka konieczność – obroni go. Magią czy własnymi rękoma, nie miało to najmniejszego znaczenia. Chciała jedynie, by czuł jej obecność i uwierzył w nią, chociaż i ona była często dla niego kolejnym powodem do zmartwień. — Żenujące, że mamy się stać bohaterami czegoś podobnego — oceniła to, ale wiedziała, że sama zapisała się, by uczestniczyć w tych wydarzeniach, gdy pierwszy raz pozwoliła się zaprowadzić na zebranie Kowenu Nocy. Chciała kroczyć drogą Lilith, tak jak wielu jej przodków całą wiarę ulokować w Pani Księżyca i wierzyć, że to pozwoli im nabrać sił. Musiała być silniejsza w tym świecie, gdzie startowanie z pewnego pułapu oznaczało nieustanną walkę o awans. Równe szanse były kłamstwem opowiadanym, aby uwierzyć w Amerykę jako najlepsze z miejsc na świecie. Fogarty chciała wierzyć tylko i wyłącznie w Matkę. Spojrzała na pióro w dłoni Cecila, potem na jego twarz i jeszcze raz na jego zdobycz. Korzystała z umiejętności słuchacza regularnie, nie obawiała się zatem o szansę na dowiedzenie się czegoś więcej o przedmiocie. — W Cripple Rock, tamtego dnia? — dopytała, zsuwając rękawiczki z dłoni. Po kolei obluzowała każdy palec, pociągając go do góry, po tym zdejmując je całkowicie i odkładając na narzutę łóżka. — Podaj — poleciła, ostrożnie przejmując je, by jednocześnie nie dotknąć gołymi dłońmi brata. Bała się, że w ten sposób mogłaby zobaczyć zbyt wiele. Usłyszeć rzeczy, których nie chciała. Przesunęła ostrożnie palcami po miękkiej strukturze, skupiając się na trzymanej materii. Z przymkniętymi powiekami starała się zobaczyć coś więcej, wyraźne lub mniej wspomnienie związane z piórem. Osłuchanie pióra: 47 (rzut) + 17 (siła woli Tessy) = 64 | celowaliśmy w próg 60-99 |
Wiek : 23
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : deadberry
Zawód : urzędniczka, krętaczka, złodziejka
Tereso, im dłużej skupiałaś się na piórze, tym bardziej Twoja wizja pokrywała się mleczną mgłą, a w uszach zaczynał rozbrzmiewać niski ton nagromadzonych szeptów. Potrzebowałaś jeszcze chwili, żeby całkowicie zanurzyć się w wizji i odpłynąć w przeszłość trzymanego przez ciebie przedmiotu. Coś na pierwszy rzut oka było nie tak. Wcześniej to, co myślałaś, że jest jedynie typową dla wizji mgłą, okazało się nią nie być. Tłem dla pióra miało być coś, co przypominało... chmurę? Jeżeli spojrzałaś się w górę, mogłaś zobaczyć, że te bezgraniczne pola jakby jasnej waty cukrowej oświetlane były przez źródło wręcz żółtego światła tak mocnego, że zdawało Ci się, że palił aż Twoje gałki oczne. Nie zdążyłaś nawet zareagować, jak trzymane przez ciebie pióro nagle wyfrunęło właśnie w oślepiającą Cię stronę i zniknęło wśród tych parzących promieni. Minęły może sekundy, aż wcześniej z tej jasnej nicości zaczęły wydobywać się jakby całe palety kolorów. Mogłaś tego na początku nie zauważyć, myśląc, że zmysł wzroku płata ci figle przez zbyt długie patrzenie w tę stronę, ale barwy te zaczęły się pogłębiać i rozlewać z ogniska tego światła coraz szybciej, a jeszcze moment później w oddali wyłonił się kształt. Kształt skrzydeł. Te opierzone były właśnie w te same krystaliczne białe pióra, jak to, które jeszcze moment wcześniej znajdowało się w Twojej dłoni. Jam jest Bóg, jam cię stworzył... Głęboki głos rozległ się z oddali, przebijając się z łatwością przez barierę szeptów, które dudniły Ci w głowie. Rozbrzmiał on jeszcze nienaturalnym echem po tej pustyni chmur, a Ciebie mógł przejść tylko mimowolny dreszcz po plecach. Tak mocny, jakby próbował wwiercić się w Twój rdzeń kręgowy. Potem znowu uchylił on miejsca wcześniejszym cichym szmerom i minęło może pięć sekund, aż te znowu zostały zagłuszone przez kolejne omamy dźwiękowy. Jakby muzyką i śpiewem chóru. Nie mogłaś mimo wszystko rozpoznać żadnego słowa śpiewanego przez ten tajemniczy tabor, ani tak samo jak wcześniej, nie mogłaś zlokalizować źródła tych dźwięków, które odbijały się niskim echem w Twojej głowie. Brzmiało to jak coś, co w Twoim wyobrażeniu mogło przypominać chrześcijańską liturgię, ale nie mogłaś być tego stuprocentowo pewna. Znajdowałaś się jeszcze w tym surrealistycznym stanie przez góra trzy sekundy, aż nastąpiło kolejne niespodziewane zjawisko. Wcześniejsze barwy zniknęły, chór przestał śpiewać, jasne promienie światła słabły, a na dodatek... zaczęło padać? Tłuste krople padały prosto na puszystą pierzynę. W ostatnim momencie mogłaś spojrzeć w dół, żeby zobaczyć, jak ta nie jest już biała, a przez narastającą ulewę zaczął pochłaniać ją głęboki karmazyn, barwiąc ją błyskawicznie szybko. Usłyszałaś jeszcze, jakby miały zostać wylane na Ciebie litry tej czerwonej posoki, jakby jakaś spadająca fala miała Cię właśnie porwać w dół. Nie zdążyłaś jednak spojrzeć ponownie w górę, gdy wystarczył jeden głębszy wdech i znowu znajdowałaś się w teraźniejszości, a w Twoich dłoniach znajdowało się pióro, które przed momentem zgubiłaś. Jest to jednorazowa ingerencja MG związana z osłuchiwaniem tajemniczego pióra. Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki. W razie pytań zapraszam do Blair. MG z tematu. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Będzie jak dawniej. Kłamstwo powtarzana wiele razy, w końcu staje sie prawdą. Prawda w ich wypadku zawsze była utkana z małych kłamstw. Zdradzały ich drobne gesty. Emocje rozlane na płótnie świadomości. I ból, który współdzieli. Miał wiele pytań. Cisnęły się na ustach, jak każdy wysłany ku niej półuśmiech, ale podobnie jak oznaka radości, szybko sie starzały. Gdzie byłaś? W jakich tarapatach znalazłaś się po drodze? Spłacić swój dług? Bo wiedział, dlaczego zapadła się jak fatamorgana. Obaj zaplątani w najciemniejszych zakamarkach Sond Road, wiedzieli, jakim zasadami rządzi się półświatek. Cecil przemykał do niego jak cień - niezauważalny dla niego. Jak ledwie szept - ledwie słyszalny. Ona natomiast zawsze przyciągała spojrzenia. Była jak światło odciągające od niego uwagę. Cecil był pewien jednego - nie da rady w samotności pokonać labiryntu krętych dróg. Potrzebował ją, by odnaleźć się w sieć alejek i odnaleźć wyjście. Tym razem cię nie puszcze. Nie stracę z oczu. Nie pozwolę, abyś zniknęła mi na zakręcie. Pozwolił jej na to - na wyjazd. Nie szukał jej choć mógł, choć miał do tego predyspozycje, choć zapewne wyśledziłby ją bez trud, jednak zapragnęła prywatności, więc podarował jej ten luksus i zapłacił za to cenę - rozłąkę. - Ten, co kontroluje strach, przejmuje władzę - słaby uśmiech był ledwie atrapą tego grymasu. On nie potrafił kontrolować własnego. Czasem przychodził niespodziewanie. Zaciskał wyimaginowane palce na jego szyi. Próbował odciąć mu dopływ do świeżego powietrza. Czasem był, tkwił w nim, jak drzazga w palcu, poruszał się po jego trzeźwych jak ranne zwierzę. - Salem zawsze było bliższe naszej rodzinie, wiec może powinniśmy odwrócić wzrok od Hellridge i skupić się na nowym celu Jednak czym był ten cel? Cecilowi wydawało się, ze własny już dawno stracił z oczu. Zamyślił sie na moment, obracając w dłoni lampkę wina, zanim usta zetknęły się z krawędzią naczynia, a przełyk zalał cierpki smak trunku. - Jaka księżniczka, taki pałac - pokazał jej język, gdy parsknęła, ale sam, wtórując jej, zaśmiał się cicho, choć ten dźwięk pod wieloma względami był mu obcy. Jak obce stały sie przenikającego do niego jej emocje, gdy nie było jej obok. Wzdrygnął się niezauważalnie. - Musimy gdzieś zorganizować ci kąt, ale chyba oddam ci po prostu sypialnie, a ja zaszyje się w salonie, bo równocześnie pełni rolę mojej - nakreślił w powietrzu cudzysłów - pracowni. - Bo z niego taki artysta, jak z Cavanagha abstynent. Poczuł jak łózko ugięło się pod ciężarem jej ciała, ale nie protestowała, gdy usiadła tuż obok. Oparł głowę o jej ramię - jaki kiedyś, gdy byli dziećmi i w jej obecności szukał pocieszenia, gdy matka zamknęła go na długie godziny w komórce pozbawionej dostępu do światła. Teraz czuł się podobnie. Łapanie powietrza do płuc przychodziło mu z wysiłkiem. Zawsze szukał w niej oparcia - kiedy gotowego lekarstwa na swoje bolączki, dzisiaj jedynie kojącej obecności. Nie musiała już go bronić. Potrafił zadbać i siebie, i o nią. Zauważyła? Dorosło. Nie był tam samym zalęknionym chłopcem, co kiedyś. Wiele sie zmieniło, gdy cię nie było, rzucił w przestrzeń własnego umysłu, nie uzewnętrzniając się. Pragnął, by sama to odkryła - kawałek po kawałku. - Masz zamiar stać się bohaterką? - rzucił z lekką drwiną, szturchając ją ramieniem w ramie. Wsunął do ust papierosa i bezkarnie zapalił. Po tym, jak dym wypełnił płuca, przekazał siostrze cygaretkę. Oboje kroczyli drogą Lilith - ścieżką utartą przez ich przodków. Modlili się do niej, gdy byli dziećmi, a teraz, we wczesnej dorosłości, mieli okazje stanąć przed jej obliczem, poczuć namacalnie jej obecność, pławić się w jej lasce. To był ich cel, ale czy jedyny? Czy tylko po to przeżył, niemal uduszony własną pępowiną? Zerknął Tessie prosto w oczy, łudząc się, ze tam znajdzie odpowiedź, ale ona uparcie nie nachodziła. Cokolwiek się wydarzy, chciał wiedzieć, ze Matka zawsze obdarzy ich czułym, matczynym uśmiechem i wskaże właściwą drogę. Choć pióro było lekkie, poczuł jego ciężar w palcach. Co w wizji zobaczy Tessa? - Nie, nieco później urządziłem sobie spacer po lesie, Ronan udzielał mi kolejnej lekcji tropienia i na szlaku tropiciel znalazłem to - wskazał podbródkiem podmiot ich rozmowy. - Wydaję mi się, że jest anielskie, może zgubił je Erosa tamtego dnia, gdy, wiesz, spadł z nieba, ale sam nie wiem. Sprawdź. Przekazał pióro Teresie. Sam nie mógł wiele więcej, jak tylko przyglądać się jej próbie odsłuchania przedmiotu. Więc patrzył, jak zdejmuje rękawiczki, jak obraca pióro w dłoniach, jak oczy zachodzą mgłą skupienia. Patrzył i czekał - w milczeniu, nasłuchując jej oddechu. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Tessa Fogarty
ILUZJI : 10
SIŁA WOLI : 17
PŻ : 173
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
Dług, który spłacała, był tą jedną tajemnicą, jaką utrzymywała przed bratem w największej staranności. Wiedziała, że mimo tego domyślał się, nawet to musieli na jakimś poziomie dzielić ze sobą, ale cała prawda dotycząca sposobu w jaki wpakowała się w to gówno i jak mogła się z niego wydostać, był jej sprawą i nie chciała obarczać tym nikogo innego poza sobą. Cztery dni to długo. Za długo, by mógł bez żadnego ale zaakceptować jej historię o spontanicznym wyjeździe do Maywater, który zakończył się awanturą w barze i bójką. Nie pasowały do tego siniaki na jej kolanach, głód jaki odczuwała, zapuchnięte od łez oczu ani permanentny strach, jaki odczuwała jeszcze długo, nawet po powrocie do ich mieszkania w Sonk Road. Nawet jeśli nie drążył, nie szukał prawdziwego powodu jej długiej nieobecności bez pozostawionego listu (amatorka, gdyby byli wtedy lepsi w swojej pracy, zatarliby poszlakę możliwego porwania), musiał to w myślach podważać. Nie był głupcem. Musiała być sama. Przynajmniej w tym jednym. — Dlatego Williamson ma niepowtarzalną okazję, by się wykazać — uniosła oczy ku sufitowi. Wieści o jego kandydaturze już do niej dotarły. Mogła spodziewać się, że spróbuje on położyć łapska na urzędzie burmistrza i chociaż nie powinna być może aż tak negatywnie nastawiona do wizji czarownika w fotelu zarządcy ratusza, to jej niechęć do Kręgu była jeszcze większa niż do niemagicznych. Poza tym czy ci bogacze w ogóle zamierzali pochylić się nad problemami zwykłych ludzi? Wątpliwe. — I jak zamierzałbyś to zrobić? Z kim rozmawiać z tych ludzi? — spytała z powątpiewaniem. Nie wiedziała, kto spośród nich mógłby poprzeć sprawę Lilith, a na kanwie podobnej zażyłości — wesprzeć też interesy Fogartych w ich powolnym i bolesnym odradzaniu się. Od razu pomyślała też o stryju. Ciekawe, co on powiedziałby na ten pomysł. Łyk wina przeszedł przez jej gardło, pozostawiając po sobie wykwintny posmak trunku. Nie był to alkohol z najwyższej półki, którym delektowałby się znawca, ale Teresa nie narzekała na tę firmę. Rozcieńczonych obrzydlistw nawet by nie przełknęła. Z samego szacunku do siebie i osób, jakie zamierzałaby poczęstować, nie kupiłaby byle sikacza za kilka dolców. — Miło, że doceniasz mój urok osobisty — poprawiła włosy z zadowoleniem, jakby nie zrozumiała ironii w słowach Cecila. Miał jednak rację, nie miała tutaj swojego kąta i jak jeden wieczór mogli spędzić jak za starych czasów na jednym łóżku, to nie byli małymi dziećmi, żeby ich potrzeba posiadania przestrzeni osobistej nie była na tyle wyraźna, by dać za wygraną. — Możemy tak zrobić, chociaż mam nadzieję, że cokolwiek w salonie ma ci służyć za łóżko jest chociaż trochę wygodne — powiedziała, wzruszając ramionami. Równie dobrze to ona mogła się tam rozłożyć i nie zrobiłoby jej to różnicy. Nie była przesadnie wybredna, wbrew jej wcześniejszym żartom. Gdy już nauczyła się nie mieć żadnych oczekiwań wobec życia, łatwiej przychodziło jej akceptowanie wszystkiego, co los jej dostarczał. Kiedy oparł swoją głowę o jej ramię, przyłożyła swoją skroń do jej czubka, a na jej twarzy pojawił się wyraz pełen spokoju. Czuła, że coś się zmieniło. Musiało, czas płynął nieustannie, a świat wokół nich zmieniał. Jeżeli nie chcieli spaść z tej karuzeli, powinni dostosować się. Pod pewnymi względami nie było to dla nich tak trudne, byli jeszcze młodzi, chociaż ich spojrzenia mogłyby należeć do osób znacznie bardziej doświadczonych. Nie dla nich był czas młodzieńczej beztroski. — Nie, nie nadaję się do ratowania świata — zawyrokowała. Była zbyt skupiona na ratowaniu własnej dupy i upewnianiem się, że najbliższe jej osoby są całe i zdrowe, by dźwigać na barkach ciężar całej społeczności magicznej. — A ty? Dzielnie staniesz do walki, jeśli będzie trzeba? — pytanie bardzo prowokacyjne. Być może wręcz nie na miejscu, biorąc pod uwagę okoliczności, ale słowo się rzekło. A Teresa była ciekawa odpowiedzi. Skinęła jeszcze głową, kiedy słowa bliźniaka dotyczące pochodzenia pióra do niej dotarły nim mgła spowiła pole jej widzenia. Nie bała się rozszerzającej się białej plamy przysłaniającej pokój, w jakim siedziała oraz samego Cecila. Spróbowała zwolnić oddech, tak jak wtedy, gdy czuła, że zbliża się moment w którym pogrąży się w śnie. Uspokoić się, byle nie zdekoncentrować się i pozwolić wciągnąć się zjawom przeszłości na dopadnięcie jej. Pióro zdradziło jej znacznie więcej niż się spodziewała, ukazując skrawki Niebios, głos tak głęboki i nieludzki, chóry anielskie… Oślepiająca biel i wyłaniające się z niej wszystkie kolory tęczy, tak jakby rozszczepione z pomocą niewidzialnego dla niej pryzmatu, a na sam koniec — karmazynowa czerwień. Krew. Z tą myślą ocknęła się i znalazła na nowo w teraźniejszości. — Ja… — wydusiła z siebie. Gdy wizja była tak wyraźna, tak obfita w informacje, nie umiała nigdy na koniec oszacować jak długo zajęło jej wpatrywanie się w przeszłość i jak długo pozostawała nieobecna, niewrażliwa na cokolwiek działo się wokół niej. W sytuacjach, które wymagały od niej szybkich reakcji, zawsze bała się, że był to czas na tyle zauważalny i wszystkie podejrzenia spoczywały na niej pełnym ciężarem. Ułożyła dłoń na mostku i zaczerpnęła głębszy wdech. — To… na pewno jest anielskie pióro — powiedziała po kilku minutach milczenia wypełnionego jedynie jej cięższym oddechem. — Mówiłeś o krwi, prawda? Spłynęła deszczem na Deadberry? — spytała, spoglądając na niego. |
Wiek : 23
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : deadberry
Zawód : urzędniczka, krętaczka, złodziejka
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Domyślał się, czemu wyjechała. Domyślał, w jakie wpakowała się w kłopoty, ale o nic nie pytał. Zaakceptował jej milczenie. Siniaki na jej skórze. Kolejne nieprzespane noce. Ból, który czasem zatapiał się w jego ciele, gdy znikała na kilka godzin, a nawet dni. Zaakceptował jej potrzebę samotności. Pozwolił jej na te ochłapy prywatności, bo sam miewał problem z szczerością. Dzięki sprawie, która odwracała jej uwagę, mógł sam zatopić się w lepką jak pajęcza sieć plątaninę sekretów, która coraz bardziej oblepiała jego ciało fetorem zepsucia. Co się z nami stało, Tessa?, pytanie odnalazło drogi do ust. Czy gdyby Anette nadal żyła, czy gdyby magia nie odebrała ją im przedwczesnej, nie byliby tacy wybrakowani, pozbawieni zahamowani, patologicznie destrukcyjni? Słowa Teresy zagłuszyły jego myśli. - Czas na jego show - skwitował krótko, obracając papierosa między smukłymi palcami. Nie wierzył,ze Williamson uczyni Saint Fall lepszym miejscem do życia. Nie dla takich jak oni - wyrzutków, których ostracyzm dopadł na każdym kroku. – Dowiem się, jak się tam zaszyje. Nadal mieszka tam kilku naszych krewnych. Zaciągnął się na powrót papierosem; z kilkoma z nich miał kontakt. Tessa o tym ie wiedziała. Nie mogła wiedziała, choć mogła się tego domyśleć - już dawno ogarnęła go obsesja na punkcie ich nazwiska. Dwa łyki wina później poczuł się nieco lepiej. - Cała przyjemność po mojej stronie - nie miał wątpliwości, że wyłapała ironie w jego słowach, więc postawiła go bez wyboru - kontynuował jej słowną gierkę, unosząc kąciki ust w grymasie uśmiechu. Dzisiejsza noc mogli spędzić w jednym łóżku. Nie chciał się z nią rozstawać. Chciał sie upewnić, ze znowu tu była - cała i zdrowa. Bez koszmarów, które układały mu się codziennie pod powiekami. Ona, Tessa, jego siostra, z którą współdzielił życie emocjonalne i ból. Oddałby jej każdy skrawek swojego serca i duszy. – Mam tam rozkładaną sofę - kupił ją na targach starości kilka dni przed przeprowadzką, ale jeszcze nigdy nie miał okazji, by skorzystać z całej oferty jej usług; czas to zmienić. – Nie testowałem jej jeszcze, ale raczej jest gotowa, by pełnić rolę łózka. Nic nie było takie same. Czul to - w uderzeniach serca, w plątaninie ich oddechów, w cieple, które od niej biło. Wyczuwał zmianę w jej obecności. Poprzednim wzburzeniu nie było już śladu - towarzyszyła mu cisza i spokój. Przymknął na chwile powieki. Nie bał się zmian. Nie bał się tego, co nadejdzie. Bał się, ze ją straci. Wielokrotnie tracił z oczu to, na czym mu zależało. Wielokrotnie ci, których kochał, znikali we mgle. Wielokrotnie zmagał się poczuciem pustki, jednak wiedział, ze ona przedwcześnie pożegna się z tym światem, już nicn ie będzie takie same. Szaleństwo go w końcu dorwie, rozszarpie na kawałki. Nie potrafił bez niej zyć, funkcjonować. Myślał, ze ta rozłąka wyjdzie im na dobre, ze nauczy się bez niej oddychać, ale teraz, gdy wróciła, uzmysłowił, ze to obłuda. Codziennie wyczekiwał jej powrotu. - Nie jestem Atlasem, Tes. Nie mogę dźwigać na barkach losów świata - uśmiechnął się, pozwlajac, by na ustach zagościła atrapa rozbawienia, ale wiedział, ze jej nie oszuka; emocje, które mu towarzyszyły, dopadły też ją - był tam żal i trwoga. Nie było tam miejsca na radość. – Nie potrafię chronić przed niebezpieczeństwem osób, na których najbardziej mi zależy - nie potrafił uchronić Anette, Dahlię, a teraz nie był w stanie chronić jej, swoja własnej siostrze – więc nikt nie powinien oczekiwać ode mnie heroicznych czynów. Fogarty. Ich nazwisko na kartkach historii zostało zapisane krwią. Nikt nie mógł liczyć na to, ze pokonają uprzedzenia i staną się kimś, komu warto ufać. Cecil, w chwilach największego zwątpienia, nie ufał samemu sobie. Nie ufał temu co widzi, co czuje. Świat stał się czarno-biały, pozbawiony barw. Zimny, ciemny, depresyjny. Ona była jasnym punktem przecinającym linie horyzontu. Dopalony papieros wylądował w zapalniczce. Czekał w bezruchu, aż Tessa przesłucha pióro. W trakcie tego procesu zagościł w nim niepokój - należał do siostry. - Nie... - zawahał się przez chwile; co tam zobaczyła? – To był ognisty deszcz... - może to była krew? – Ogień i pióra. Nie pamiętam krwi. - Schował jej dłoń w swojej. – Powiedz co zobaczyłaś[/b] – cichy, łagodny szept dotarł do jej ucha. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator