Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
First topic message reminder : KUCHNIA Niewielkie pomieszczenie, w którym Fogarty przygotowuje nieskomplikowane posiłki, choć najczęściej w powietrzu unosi się zapach kawy i wszechobecny, kłębiący się pod sufitem papierosowy dym, od którego pożółkły firanki - pamiątka po poprzednich lokatorach. Została wyposażona w najpotrzebniejszy sprzęt, skąpy kredens, niewielki stół i dwa krzesła, chociaż w tym wypadku ten przejaw skromności nie był uzależniony od ograniczonego budżetu Fogartyego, a od niewielkiego metrażu, który nie był w stanie pomieścić zbyt wielu mebli. Poza tymi oczywistym, znalazło się tam miejsce również na klatkę pokaźnych rozmiarów, wiecznie otwartą, przeznaczoną na użytek królika. Niekiedy - w chwilach refleksji – przysiaduje na obszernym parapecie, gdzie pali papierosa za papierosem, ze wzrokiem wbitym w ruchliwą uliczkę Deadberry, na którą rozciąga się widok za okna. Czasem z szkicownikiem w jednej i ołówkiem w drugiej ręce, czasem z potrzebującym jego uwagi Picasso na kolanach. Magnetofon, który jest stałym elementem wyposażenia salonu, czasem ląduje w kuchni, na stole. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Dużo szczegółów umykało jego uwadze. Nie skupiał się na nich odpowiednio. Uniemożliwiały mu to mnogość bodźców, które konkurowały o jego uwagę. Maurice budził nim zainteresowanie. Przede wszystkim na tle zawodowym. Pierwiastek uroku, jaki wokół siebie roztaczał, był tylko miłym dodatkiem. - Bzdura - rozluźnienie, na które sobie pozwolił, sprawiło, że się cicho zaśmiał. Ten śmiech brzmiał jak powiew wiatru, był łagodny, subtelny. – Gdy grasz na wielu instrumentach, nazywają cię multiinstrumentalista, więc dlaczego w tym wypadku miałoby być inaczej? Nie jesteś do niczego, jesteś wszechstronnie uzdolni – zawyrokował. – Ludzie tego nienawidzą. To rodzi ich zazdrość. Gdyby nie alkohol ,nie doszedłby do takiej konkluzji. Gdyby nie alkohol, nadal trzymałby go na dystans. Gdyby nie alkohol, nie odwzajemniłby uśmiechu, a tymczasem nieznaczny uśmiech nakreślony na cecilowych ustach pełnił zalążek odpowiedzi, która dopiero chwilę później zatańczyła na języku. Właśnie tym jesteś, Maurice? Huraganem, który wywraca wszystko do góry nogami? W świetle dnia nic nie było równie proste, co teraz - w świetle nocy. W świetle nocy każdy banał obracany na jeżyku brzmiał sto razy lepiej. Długie place Cecila pomknęły ku żuchwie Maurice'ego, ale minęły się z jego skórę o milimetry. Chociaż chciał, zacisnąć je na jego podbródku, bez zbędnej brutalności, ale za to ze stanowczością, nie uczynił tego. Zamiast tego spojrzał mu prosto w oczy. Jakby chciał niewerbalnie, bez użycia słów powiedzieć patrz na mnie. - Wydaję mi się, że twoje oczy w tym świetle mają kolor wzburzonych fal oceanu podczas sztormu - gdyby rozebrał swoje słowa na czynniki pierwsze ten komplement wydałby mu się tandetny, tani, jak wino, którymi raczyli podniebienie, ale nie był skłonny do takich refleksji. Wypił o jeden kieliszek za dużo. Dłoń wycofał kila chwil później. Pod wpływem jego pytania podniósł się z kanapy. W celu pokazania mu swoich prac, pozwolił, by jego plecy zanurzyły się w ciemności salonu. Z komody, z jednej ze szuflad, wyjął szkicownik. Ten niedawno napoczęty. Wypełnił w nim zaledwie dziesięć stron. - Myślisz, że ilustrując głownie książki dla dzieci, jestem w stanie uwolnić swój cały potencjał? - zapytał go niby refleksyjnie, chociaż wiedział, że to, co pozostawił na stronach bajek, było jedynie ułamkiem jego talentu. Częścią, która cieszyć miała spojrzenia najmłodszych. Stać było go na więcej, choć daleko temu było do dzieł. Jego talent krył się w odciskach na palcach, gdy w odrętwieniu trzymał między nimi ołówek. Od długich, ciągnących się w nieskończoność godzin, podczas których szkicował na kartce kolejne kształty. Od piekących od zmęczenia oczu. Od każdej chwili, którą spędził w ciszy, konfrontując się z własnym umysłem, gdzie nie zrozumienie stykało się z prowokacją. Sztuka nie wyznawała żadnych kompromisów. Wręczył szkicownik malarzowi. Pozwolił mu wydać własny werdykt. W międzyczasie dolał im wina. - Nie, szkicuje pod pseudonimem. - Kiedyś wierzył, że Tarian Belman może wszystko, a teraz, dźwigając na barkach balast zgromadzonych doswiadczeń,wiedział, ze to nie prawda. Bez Cecila Tarian był nikim, nigdy nie miałby okazji zaistnieć. – Nie zniósłbym przytłoczenia, które wiąże się ze sławą - dodał w wyrazie rozbawienia. Ni marzył o sławie. Nie była mu pisana. Byl Cieniem - istotą utkaną z mroku urojeń, ale przecież nosił nazwisko, który w Saint Fall każdy dobrze znał. Fogarty. Nazwisko, które po upływie stu lat nadal zamierało na ustach wszystkich w wyrazie drwiny, szyderstwa, rzadziej strachu, innych, mniej negatywnych uczuć. Fogarty było jak piętno. Nosił je z dumą. Jak każdą bliznę na ciele, przypominającą mu o błędach. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Słuchał z uwagą jego opinii na temat wszechstronnego malarstwa i ostatecznie pokiwawszy krótko głową, musiał się z nim zgodzić. - Oczywiście, masz rację. Musisz wybaczyć mi ten mały wybieg, chciałem usłyszeć to z twoich ust. - Uśmiechnął się przewrotnie, najwidoczniej co najmniej dobrze bawiąc się odwracając kota ogonem i wywołując Cecila do tablicy tylko po to, aby powiedział dokładnie to, o czym sam wiedział już od dawna. Przesunął kciukiem wzdłuż dolnej wargi, szukając rozwinięcia tematu. - Szkoda tylko, że jest to właśnie zazdrość. - Zauważył, bo faktycznie pomimo czerpania satysfakcji z bycia pożądanym, niekiedy brakowało mu po prostu odrobiny niewinnego pochlebstwa. - Kiedy idą do restauracji, z pewnością są w stanie dostrzec niezwykły talent w łączeniu smaków i doceniają to, co otrzymają. Analogia wydawała mu się jak najbardziej trafna. Kucharza nikt nie obmawia za plecami za to, że ściągnął przepis od krajowej sławy restauratorki Wandy Pressler, a raczej potrafi się zauważyć wierność, z jaką go odtworzył. Dlaczego więc inspiracja jest tak niemile widziana wśród miłośników sztuki? Palce mknące ku gładkiemu policzkowi ostatecznie nie napotkały celu. Maurice pozwolił, aby brwi uniosły mu się nieco pytająco i rzeczywiście oczy ofiarowały Cecilowi uwagę. Patrzył, dokładnie tak, jak sobie tego życzył. Kąciki ust drgnęły mu w rozbawieniu, lecz zdołał je w sobie zdusić. Zamiast tego, zebrał w sobie pokłady wrodzonego uroku, który pod wpływem coraz intensywniej metabolizowanego alkoholu zaczął wypływać z porów jego skóry coraz szczodrzej. - A z bliska? - Zapytał, w oczywisty sposób chcąc naelektryzować przestrzeń, która ich dzieliła. - Jak wyglądają z bliska? Pytanie brzmiało niewinnie i ostatecznie taki też finał znalazło. Wzburzone fale dalej pozostały drobnym sztormem igrającym w słabym świetle otulającym kanapę, gdyż zaciekawienie talentem rozmówcy zainteresowało Maurycego bardziej, niż kompletnie nieprzemyślany, niewinny flirt. Obserwował w milczeniu sylwetkę zmierzającą do komody, a następnie wracającą do kanapy. Otulił okładkę szkicownika delikatnym objęciem zadbanych dłoni. Uchylając przed sobą tajemnicy pierwszej strony, natychmiast dostrzegł dbałość o szczegóły i naturalny infantylizm związany z tematyką, w jakiej zawodowo obcował. Gdyby był młodszy, rysunki Cecila bardzo by mu się podobały, ale nie miał dostatecznie wiele doświadczenia w kwestii operowania grafitem, by móc z pełną mocą przyznać, że będzie wiedział, co należy powiedzieć. - Myślę, że to dokładnie tak, jak z malowaniem na zamówienie. Pracowanie pod cudze dyktando nigdy nie jest komfortowe dla artysty. - Odpowiedział, zgadzając się natychmiast z przekazem, jakie kryło się za refleksyjnym pytaniem. Długie palce przemknęły ostrożnie wzdłuż mocno nakreślonej linii zwierzęcego ogona wijącej się na przewróconej właśnie stronie. - Jak długo się tym zajmujesz? - Pytał dalej, najwidoczniej udzieliwszy sobie dyspensy na przepytanie go ze wszystkiego, co go interesowało. Gdyby był bardziej trzeźwy, może wiedziałby, gdzie powinien wcisnąć pedał hamulca. Obecnie jednak nie myślał o tym, gdzie leży granica bycia wścibskim i przesadnie zainteresowanym. - Ach - westchnął, kiedy odpowiedź co do nazwiska spadła na niego niczym grom z jasnego nieba. Westchnąwszy, pokręcił nieznacznie głową. Oddając mu szkicownik, przytrzymał na moment jego palce. - Szkoda, liczyłem na autograf. Pokazał mu sam koniuszek języka, aby zrozumiał, że wyłącznie się z niego naigrywa. - Nie rozumiem, ale szanuję twoją decyzję. - Oznajmił, kiedy wypuszczał wreszcie kartki z dłoni. Wzburzony ocean jego oczu odszukał spojrzenia Cecila, aby się zeń skrzyżować. - Masz niezaprzeczalny talent lub mnóstwo determinacji. Zaskakuje mnie, że ilustrujesz książeczki dla dzieci. Podzielił się z nim swoim szczerym przemyśleniem, najwidoczniej mnąc w sobie coś, co jeszcze przyszło mu do głowy. Maurice rzadko potrafił gryźć się w język, jeżeli sprawa nie była szczególnie oficjalna. Tak też było tym razem. - Jak myślisz, moglibyśmy kiedyś stworzyć coś wspólnie? Grafit i farba, dwa style na jednym nośniku. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Czyżby mówił to, co Maurice pragnął usłyszeć? Zapewne. Obaj, stopniowo, uwikłani z utkanej ze słów sieci, plątali się w niej coraz bardziej. Supeł na języku rozwiązywało wino, które pozostawało po sobie słodko-gorzki posmak. Cecil, jeszcze kilka godzin temu, wychodząc z kina, nie przypuszczał, że na pustej ulicy, znajdzie rozmówce na tyle obiecującego, że słowa same, swobodnie, bez przymusu, zaczną układać się na ustach. - Parafrazując zapewne, kiedy idą na twój wernisaż, potrafią dostrzec niezwykły talent w łączeniu kolorów i doceniają, co to widzą, skoro zazdroszczą ci talentu. Analogia zarysowana przez malarza nie wydała się Cecilowi równie trafna, co jemu samemu. Kucharz odtwarzał i udoskonal coś, co już wcześniej zostało przez kapryśne podniebienia przetestowane. Nie było w tym żadnej finezji, głębi. Sztuka nie podążała ścieżką konwenansu, utartych schematów, gotowych wzorców; miała szokować, wzruszać, poruszać, przekraczać granice ludzkiej wyobraźni, wzbudzać emocje. Obrazy, które ich nie wywoływały, były bohomazami, dziełami niewartymi czasu, słów krytyki i choćby pojedynczego spojrzenia. Cecilowe palce natrafiły na niewidzialny opór, przez co nie skontrolował ich z gładkim policzkiem - wyznaczyły ją granic moralności. Nie spełnił życzenia odbitego na krawędzi źrenic swojego rozmówcy. Uśmiechowi nie odpowiedział uśmiech. Wycofał się resztkami zdrowego rozsądku, zaczesał włosy do tyłu, spojrzał na Mauricego z góry, dystansując się od uroku, który się wokół niego unosił. Cecilowi wydawało się, że otacza go magiczna, elektryzująca energia. Był jak kula światła, a Fogarty był ćmą – małym, naiwnym istnieniem. Sparzysz się, gdy podejdziesz bliżej. Ten blask cię unieruchomi. - Według wielu poetów oczy można nazwać zwierciadłem duszy, bo to w nich odbija się każda emocja - dopiero teraz wykrzywił usta w ciut prowokacyjnym uśmiechu. – Chcesz zdradzić mi swoje emocje, Maurice? Sztorm w jego spojrzeniu nie rozbił tafli błękitu jaśniejszymi rozbłyskami; uwaga została rozproszona przez wylane na kartki szkicownika rysunki, które zwykle powstawały pod wpływem chwili. O ile dla poetów oczy były zwierciadłem duszy, dla Cecila szkice były zbiorem trzymanych pod sercem emocji. Zanurzył usta w winie, gdy Maurice przeglądał ilustracje. Nie prosił go o opinie - nie wprost. Znał swoją wartość. Wiedział, że stać go na więcej, dużo, dużo więcej, jednak, tu, w małomiasteczkowym Saint Fall, gdzie każdy znał jego nazwisko, nie miał szans, by rozwinąć skrzydła, pokazać na co go stać, uwolnić się spod etykiety. Tu, w Hellridge, był Fogartym, potomkiem zdrajców, obiektem drwin i szyderstw, pretekstem do odwracania wzroku. - Wydaję mi się, że presje czasu możemy porównać z ograniczającymi wolność rąk kajdanami - podsunął, z lekkim, wijącym się w kącikach ust uśmiechem, bo w tej kwestii znaleźli pełne zrozumienie. Nie musiał nic dodawać, a jednak obrazowe malowanie słowami było silniejsze od niego. Jak długo się tym zajmujesz?, zmusiło go do refleksji. Już jako dziecko szkicował obrazki do książek, które Anette czytała mu i Tessie na dobranoc. I na przestrzeni lat nie zerwał z tą tradycją. Najwięcej ilustracji naszkicował do prozy Edgara Allana Poego. - Od ponad pięciu, może sześciu lat - odpowiedział mu zgodnie z prawda, bo właśnie miej więcej wtedy zaczął rozsyłać swoje prace do wydawnictw, łudzą się, że dzięki temu uzupełni swoje zaplecze finansowe i wkrótce - zaraz po skończeniu szkoły średniej - dzięki zarobioną w ten sposób pieniądzom będzie mógł się usamodzielnić, wynająć mieszkanie i uwolnić spod dyktatorskich skłonności Camelii. Połowiczo osiągnął sukces, ale tylko połowiczo. Dziecięce mrzonki szybko zostały skonfrontowane boleśnie z rzeczywistością – przytłaczającą i równie nieprzyjemną, co zapach ścieków unoszący się w Sonk Road. Sięgnął po wyciągnięty ku niemu szkicownik. Utrzymał uśmiech na ustach, żadna inna emocja nie wtopiła się w rysy jego twarzy, gdy Maurice, pewnie celowo, z premedytacją, skonfrontował ze sobą ich palce. Poczuł przyjemną falę ciepła przepływającą przez skórę, była jak oddech magii ogrzewający dreszczami ciało, przez co gwałtownie wycofał rękę, przyciskając zbiór swoich prac do piersi, jakby były jego największym skarbem i być może w tej chwili tak właśnie je traktował. Pokazany koniuszek języka, w zestawie ze słowami, jakie opuściły chwile wcześniej usta Maurice'ego nieco oczyściły atmosferę z napięcia, choć komplement, które odnalazł drogę do jego wykrzywionych w uśmiech warg, nie połechtał czule ego Fogarty'ego. Zapewne to był jego sposób, by odwdzięczyć się za gościnność. Dopiero jego propozycja rzuciła inne światło na jego wyznanie. - Sztuka nie uznaje kompromisów. Możemy spróbować. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Łatwo było mu dostrzec moment, w którym zwierzyna zaczynała sprawdzać, czy pod najbliższym liściem czasem nie czaiła się pułapka. Dostrzegał ostrożność, a Cecil zyskał dystansu i w pełni samokontroli zwiększał nieustannie burzony mur przestrzeni osobistej. Maurie nie wydawał się tym poruszony, wręcz wprost przeciwnie. Uznał to za bardzo ciekawe, bo zazwyczaj obiekty jego swobodnego zainteresowania nie zdążały ze zrobieniem kroku w tył. Właśnie miał przed sobą żywy dowód tego, że w istocie wszystko było możliwe. Zaśmiał się cicho, swobodnie. Prowokacja igrająca w cecilowym uśmiechu nie zachęciła go do zwierzeń, ale na to przecież nie można było liczyć. Nie tu i nie teraz. Nie pod wpływem lepkich objęć wina i w uldze po dotkliwym poparzeniu. Nie teraz, o ile kiedykolwiek. - Obawiam się, że nie starczyłoby ci cierpliwości, aby zapoznać się z każdą z osobna. - Prosty wybieg i unik zakończyły element zaglądania w głąb siebie, aby zastąpiło je coś teoretycznie odmiennego, lecz podprogowo dość bliskiego wspólnemu terapeutyzowaniu się. Bądź traumatyzowaniu, jedno z dwóch. - Miło mi to słyszeć. - Oznajmił, ale już nie podczas swobodnego wylegiwania się na kanapie. Maurice dźwignął się wreszcie do pozycji stojącej, bo i wreszcie zaczynał czuć, że czas przeznaczony na goszczenie się w cudzym zakątku nieubłaganie mijał. - Skoro wiem już gdzie mieszkasz, napiszę do ciebie. - Zaproponował… nie, zarządził, bo w tym miejscu nie znalazła się nawet chwila na przedstawienie odmiennego stanowiska. Jak na człowieka nawykłego do rozporządzania ludźmi przystało, Overtone nawet nie spodziewał się, że można byłoby chcieć inaczej. Odstawił na stolik niemalże pełny kieliszek. Wina na dziś zdecydowanie mu wystarczało. - Dziękuję - odezwał się jeszcze, a kiedy szukał kontaktu wzrokowego, nie precyzował, za co konkretnie. Za wspólną bitwę, uśmierzenie bólu, poczęstunek, czy rozmowę? A może za wszystko, co przez moment mogli dzielić? Uśmiech zabarwił jego twarz łagodnością, nim ostatecznie rozstał się z cecilowym lokum, aby w tej ciemnej nocy poszukać transportu do swoich pałaców. Spodziewał się, że kierowca stracił cierpliwość w oczekiwaniu tak podczas pierwszej lampki wina. | zt |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Samokontrola - mur, którym się otoczył, skruszył się pod wpływem uroku, jaki roztaczał wokół siebie malarz, pojawiły się w nim szczeliny, ale jego intensywność nie przyćmiła całkowicie cecilowych zmysłów. Wystarczył ledwie kolejny łyk wina, czule łaskoczący w ściany przełyku, by zdusić wspinające się po szczeblach żeber pragnienie, ochoczo prowokowane przez dotyk obcej skóry. Walcząc z pokusą, wsunął sobie między wargi papierosa, jakby łudząc się, że kontakt z nałogiem przerwie połączenie z kumulującymi się w nim emocjami. Nie rozumiał dlaczego Lilith postawiła na jego drodze kolejną pokusę. Maurice był nieco jak owoc z rajskiego drzewa, słodką obietnicą zapomnienia i mantrą wybrzmiewającą w przestrzeni świadomości: pod żadnym pozorom nie możesz go tknąć. - Nie wydaję mi się, że kwestia cierpliwości, tej zazwyczaj mi nie brakuje - zazwyczaj było jak zasłona dymna, kolejne kłamstwo swobodnie tańczące na języku; głos nadal frywolnie wyswobadzał się z wąskiego kartelu gardła; jedyne, co go zdradzało, to płonące w spojrzeniu postne ogniki, których nie potrafił ugasić lekkim, falującym na ustach uśmiechem – a czasu - bezlitośnie upływał w rytm ich oddechów i słów; spróbujmy zabić czas, zanim on zabije nas, jedna z myśli, która przyświecała jego przodkom, ambicja, jaką nie odziedziczył. Nie miał pojęcia, która była obecnie godzina, nie zerkał na zegarek od momentu, kiedy spotkał na swojej drodze Maurice'ego. Widocznie malarzowi upływ czasu zaczął doskwierać; gdy Cecil, by zająć czymś dłonie, obracał między niecierpliwymi palcami papierosa, Maurice zrezygnował z miękkich objęć kanapy. Ich spojrzenia spotkały się na jednej wysokości, chociaż Fogarty nie miał pojęcia, kto był inicjatorem tego kontaktu wzrokowego; być może przyszedł równie naturalnie, co nieoczekiwany przebieg tej rozmowy, wymuszony jedynie tężącym w powietrzu napięciem, który nie miał nic wspólnego z duchotą, jaka unosiła się nad podgryzanym przez ogień budynkiem. Lekki, ledwie widoczny uśmiech nadal błąkał się na wargach, które po chwili zacisnęły się na filtrze cygaretki. Zaciągnął się nim, jednak nie pozwolił, by obłok dymu na dłużej wypełnił przestrzeń płuc. Chwile potem strużka papierosowego oparu opuściła jego usta, tymczasowo przysłaniają zastygłe na rysach twarzy emocje. - Do zobaczenia – lapidarna odpowiedź była jedynym, na co się zdobył; żyła w nim obawa, że, przez nieco przyśpieszony oddech, nad którym stopniowo tracił kontrolę, bardziej złożona sekwencja słów pozostanie w przełyku. Odprowadził go spojrzeniem do drzwi, czując przyśpieszony rytm w piersi, gdy plecy Maurice'ego zetknęły się z panującym na klatce schodowej mrokiem. Przez kilka chwili, ze spojrzeniem wbitym w drzwi, nie drgnął nawet o centymetr, tkwiąc w całkowitym bez ruchu. Dopiero, kiedy echo obcych kroków ucichło, pozwolił sobie na głębokie, niemal bezdźwięcznie westchnienie ulgi, a wraz z nim przyszło długo wyczekiwane rozluźnienie. z tematu |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator