First topic message reminder : ULICA RZEMIEŚLNICZA Bezpośrednio do Ulicy Handlowej w Deadberry przylega Ulica Rzemieślnicza; to właśnie tutaj odnaleźć można wiele rozsławionych, magicznych biznesów i zaopatrzyć się w zarówno magiczne, jak i niemagiczne elementy życia codziennego. Od materiałów, przez meble, aż po ozdoby i bibeloty - każdy czarownik od maleńkości zna to miejsce oraz prowadzących lokalne biznesy współbratymców. Ulica Rzemieślnicza nie jest ani długa, ani szeroka i mieści zaledwie kilka sklepów o eleganckich witrynach; do każdego z nich można dotrzeć po krótkich schodkach. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Na samym początku trzeba odrobić pracę domową. Żadna ze mnie specjalistka od używek innych niż alkohol i fajki. W skrócie mówiąc – żadna ze mnie specjalistka od dragów czy innych środków odurzających, którymi gówniarzeria umila sobie życie, o tym życiu najchętniej zapominając. Trudne jest wchodzenie w dorosłość, ale tak już jest. Siedzenie i kwękanie jak jest źle w niczym nie pomoże, trzeba zakasać rękawy i zapierdalać, a nie się użalać nad sobą, ot. Coraz więcej pokoleń słabeuszy, to nic dziwnego, że nam pod nosem wykwitł handel narkotykami. Tylko dlaczego, na litość Lucyfera, uganiają się za nim dwaj Gwardziści – konkretnie czyściciel i sumienna? Williamsona jeszcze bym zrozumiała, on, z tego co mi się obiło o uszy, jeszcze pracuje jako lokalny stróż prawa. Ja pilnuję porządku w lesie, żeby żadna paskudna bestia mi nie przelazła z rezerwatu Lanthierów na moje podwórko. I żeby rodzinny biznes w miarę dobrze prządł. Z tym wcale nie jest tak dobrze jak było kiedyś, bo dzisiejsze dzieciaki i wielkie pany myślą, że mięso z talerza wyhodować można w lodówce, a drogie futro dla żony rośnie na drzewie i trzeba je tylko trochę obrobić i potem sprzedać w sklepie krawieckim. Paranoja. Po prostu – paranoja. Zjawiam się przed czasem nie pół godziny, ale dziesięć minut. Williamson już tam jest i wita się ze mną enigmatycznym Carter. — Williamson – odpowiadam mu równie enigmatycznie. Sumienna. Czyściciel. I ja. Jak widać, obiekt naszego zainteresowania jeszcze się nie pojawił i mamy dobre pół godziny sterczenia jak widły w gnoju, aż go zobaczymy. Być może. Chyba że nagle zmienił rewir, albo ktoś go ostrzegł. Spoglądam na Williamsona krótko i prycham bez rozbawienia. Tak się będziemy rzucać długiem wdzięczności, aż na tego Burbona w życiu nie pójdziemy. — Masz w zamian za pomoc przy polowaniu. Za to ja Ci wiszę za buta. – Piękne to były chwile, nie zapomnę ich nigdy. – Musimy się w końcu zgadać, najlepiej jakoś niedługo. – Bo potem nie wiem, czy wrócę żywa. Przetaczam jeszcze krótko spojrzeniem po okolicy, krzyżuję ramiona pod biustem, chociaż w zasadzie nachodzi mnie ochota na fajka. Może jeszcze zdążę zajarać. — Wiem, że musiałeś się stęsknić, ale następnym razem po prostu postaw flaszkę. – Chciałabym powiedzieć więcej, ale wolę się nie wygadać publicznie i nie wystartować idiotycznie z pytaniem co my tu, kurwa, robimy i dlaczego ze mną? |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
To prosta misja, magiczna dzielnica i niskie ryzyko. W raporcie Kevin McCallist wydawał się tylko kolejnym, pechowym dzieciakiem, któremu nie poszczęściło się w życiu — martwi rodzice, dzieciństwo w sierocińcu, żadna edukacja. Ludzie tacy, jak on, musieli szukać pieniędzy tam, gdzie tylko mogli; drobne kradzieże, praca na czarno, zlecenia ocierające się o łamanie prawa cywilnego oraz kościelnego — to wszystko było codziennością, która pozwalała mu przetrwać. Ta noc dla Kevina niczym nie różniła się od wielu poprzednich; zajęcie, którym zaczął parać się pod koniec ubiegłego roku, wymagało nie tylko podejścia do klienta, ale przede wszystkim ostrożności. Magiczne używki były zakazane przez prawo i surowo karane — wiedział o tym każdy magiczny dzieciak w Sonk Road, wiedzieli też lepiej sytuowani mieszkańcy Deadberry, ale przecież to historia stara jak świat; zakazany owoc smakuje najlepiej — Kevin przy okazji odkrył, że pozwala równie dobrze zarobić. Handel po lutym na chwilę zamarł — czarownicy bali się opuszczać domy, a dostaw pod drzwi lokalni dilerzy (jeszcze) nie oferowali; jedyną nadzieją na dobry zarobek były weekendy. Kevin od piątku do niedzieli obstawiał różne fragmenty Deadberry, gdzie łatwiej o bogatszą klientelę i trudniej o walkę z zdesperowanymi, uzależnionymi czarownikami; w Sonk Road takie sytuacje były codziennością. Ulica Rzemieślnicza na mapie magicznej dzielnicy nie odgrywała szczególnej roli — była domem dla kilku niewielkich biznesów i ani jednego klubu, ale to właśnie jej niepozorność sprawiała, że każdy magiczny amator imprez wiedział, że to tu można wejść w posiadanie magicznych używek. Kevin pojawił się w uliczce od przeciwnej strony niż ta, gdzie w półmroku na jego przybycie oczekiwali gwardziści; nic w jego postawie, ubiorze i nawet fryzurze nie sugerowało, że już za moment rozpocznie handel nieuznawanym przez prawo rzemiosłem — narkotykami. Przystanął, by zapalić papierosa i przeszedł jeszcze kilka kroków; nic nie wskazywało na to, żeby dostrzegł Williamsona oraz Carter — zatrzymał się dobre siedemdziesiąt metrów od nich przy jednej z kamienic i niespiesznie palił papierosa. W całym zajściu nie byłoby nic podejrzanego, gdyby nie dym. Zamiast ulatywać z nosa po każdym przetrzymaniu w płucach, wzbijał się w powietrze nierównymi smużkami w różnych odstępach czasu; zupełnie, jakby podejrzany z kimś rozmawiał — tyle, że okolica dookoła była pusta, a sklep za jego plecami zamknięty i ze zgaszonymi światłami. Uwagę gwardzistów mogła przykuć wąska uliczka wbiegająca od głównej ulicy między kamienice; przypominała ślepy zaułek oddzielający dwa budynki, gdzie odkąd na miejscu pojawił się Barnaby, a potem Judith, nikt nie wchodził. Gdyby wytężyli spojrzenia, mimo odległości i mroku mogliby dostrzec coś jeszcze — na szarej płycie chodnika rozsypane było coś, co przypominało trójkąt; wysuwał się z uliczki i łatwo byłoby pomylić go z cieniem lub brudem, gdyby nie równe linie oraz spokojny ruch Kevina. Przykucnął, stawiając na płycie chodnikowej coś smukłego i niewielkiego; bez trudu zmieściło się w kieszeni, a gdy mężczyzna wyprostował się ponownie, po prostu stało w rogu trójkąta — nieruchome i niepozorne. Czegokolwiek nie byliście właśnie świadkiem, oczywiste wydawało się jedno — proste z pozoru zatrzymanie właśnie straciło na prostocie. W Zjawę wciela się Orestes Zafeiriou. Barnaby i Judith: Kevin sam w Deadberry — ale czy na pewno? Aby dostrzec, że wbrew pozorom nie jest w uliczce sam, wykonajcie rzut na percepcję, próg powodzenia wynosi 70 i wliczane są w niego ewentualne modyfikatory za tę statystykę oraz wartość talentu. Po przekroczeniu progu, wykonajcie w kostnicy rzuty kością k3; wynik odpowiada za ilość zauważonych detali i sami możecie zdecydować, które dokładnie z nich wpadły Wam w oko (fragment usypanego pentagramu, cień drugiej osoby w zaułku, przedmiot na ziemi). |
Wiek : 666
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Trochę dowcip, w którym zapomniano o puencie — trochę żart, gdzie sedno umknęło zanim wyschła kropka nad i w słowie Sumienna; piątkowe wieczory nie powinny wyglądać w ten sposób. Piątkowe wieczory od ponad połowy dekady dla nich obojga wyglądały dokładnie w ten sposób. Co łączy Czarną Gwardię i kryminalistów? Zobaczysz, będzie bombowo, odpowiadają — zbyt często dosłownie — Czyściciele. Dym znad zapalonych papierosów wspiął się w kierunku atramentowego nieba. Łuna magicznej dzielnicy przysłoniła gwiazdozbiory i zatarła starożytne nazwy — zniknęły Wielkie i Małe Wozy, Duże Niedźwiedzice i znaki zodiaku, z których w ostatnim numerze Zwierciadła (nie, żeby czytał; zerknął tylko) wynikało, że wszyscy mają przejebane. Williamson nie pamiętał, jaki znak zodiaku ma Kevin; ciekawe, czy mógł wyczytać swoją przyszłość na lśniącym papierze gazetki? — Daj spokój z targowaniem, to nie ryneczek w Wallow — czy w Wallow mieli ryneczek? Chuj—wie i chyba—nie brzmiały zbyt podobnie, żeby z nimi walczyć; styczniowe wyciąganie buta z dziury było równie odległe, co perspektywa świtu — jeśli dobrze pójdzie, dziś żadne z nich nie zgubi obuwia w pobliskiej dziurze. Pusta uliczka naprzeciwko wyraziła nieme pozwolenie na kolejne zaciągnięcia papierosem; na obrócenie słów między ustami i na bibułce przytkniętych do nich filtrów; na spojrzenie w stronę Judith, jakby Barnaby zamierzał ocenić, czy odpowiednio poskładano ją w szpitalu. Chyba tak — Carter ukrywała ból lepiej od niejednego mężczyzny. Kwestia bycia kobietą albo samcza nieudolność w cierpieniu. — Dla ciebie zawsze znajdę miejsce w kalendarzu — nie dlatego, że nawet nie posiadał kalendarza; jeśli istnieli na tym świecie ludzie, którym Williamsom powierzyłby w trakcie misji własne życie, Carter ciągnęła ten wózek — drugą rączkę trzymał Verity, chybotliwe kółko podpierał Orlovsky, a proste, naukowe rozwiązanie dla ich wysiłku odnajdowała Effie; Czarna Gwardia była mechanizmem złożonym z wielu, bezimiennych zębatek. Jej skuteczność zależała od tego, jak funkcjonują poszczególne elementy; współpraca była kluczem, sekrety były przetrwaniem, wieczory podobne do tego były pracą, która tak naprawdę stała się ich życiem. — Nie traciłbym twojego czasu — nietypowy koktajl — Sumienna i Czyściciel w terenie. Podsunięty przez Williamsona argument to prawda połowiczna; druga połowa zahaczała o to, nad czym Czarna Gwardia po lutowych wydarzeniach powinna popracować intensywniej — będą skuteczniejsi, jeśli zupa ich umiejętności powstanie z wielu składników. — Młody zna się podobno na magii natury, a ja— Jej, kurwa, nienawidzę. — —wolę odpychania. Banalne założenie zatrzymania — mieli dane podejrzanego, rysopis, jego rewir i zapas czasu — wykluczało udział zwykłej policji z dwóch i tylko dwóch powodów; narkotyki były magiczne — więc przestępstwo też. Skrajna nielegalność używek mogła zagwarantować panu McCallist kilka niewygodnych lat w Kurorcie Kazamata; do opcji wszystko—w—jednym (szczury i tortury) brakowało mu tylko morderstwa na czarowniku. Kto wie, co osiągnie tej nocy? Nie będą musieli dłużej czekać; nadchodząca z naprzeciwka sylwetka przez długi czas była tylko ciemnoskórym punktem dla tle mroku, aż z atomu stał się ciałem — takim, które nie ma prawa dostrzec oddalonych, wygodnie ukrytych w półmroku gwardzistów. Spokojne przystanięcie przy kamienicy ukoiło podejrzenia — Kevin ich nie zauważył. — Rysopis się zgadza — wzrost na oko też; ciemna skóra, krótkie włosy, blizny jeszcze nie widzą, ale to bez znaczenia — w opustoszałym świecie Kevin przykuca, stawiając na chodniku nieokreślone coś; zgaszenie papierosa nie pomogło Williamsonowi w dostrzeżeniu szczegółów — mogło tylko zaszkodzić. — Frontalny czy rozdzielenie? Dwie opcje, każda możliwa do sensownego wykonania — mogliby ruszyć w dół uliczki i podać się za klientów; o ile Kevin nie ma nosa do pieczywa, nie wyczuje w nich czarnych bagiet. Mogliby wykonać manewr — jedno z nich okrążyłoby kamienicę i zablokowało drogę ucieczki po drugiej stronie, ale to wymagałoby czasu i pewności, że w tym czasie McCallist nie ulegnie — całkiem słusznemu — przeczuciu, że ktoś go obserwuje. I nie ma zamiaru pytać o godzinę. rzut na percepcję: 16 (k100) + 20 (modyfikator) + 14 (talent) = 50 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Barnaby Williamson miał coś w sobie. Zdecydowanie nie był to śrut ani pieprzone poroże Białego Łosia, ale tylko nielicznym jednostkom udawało się wprowadzić kogoś takiego jak ja w rozbawienie. Tym razem kącik moich warg unosi się karykaturalnie, jakby szykując do śmiechu, ale z ust wydobyło się tylko krótkie parsknięcie. Nie bywałam często w Wallow, ale nie widziałam tam nigdy ani targowiska, ani ryneczku. Szkoda. Na takim zadupiu powinni się w coś takiego zaopatrzyć, żeby nie jeździć milami do cywilizacji. — Dobra, ja stawiam Tobie, Ty stawiasz mi i jesteśmy kwita. Tak to już było w tej naszej potulnej Czarnej Gwardii. Gdy się z kimś lepiej znało, przestawało się w końcu liczyć zaciągnięte długi. Przestawało się je egzekwować i windykować, bo tych było zbyt dużo, aby ktokolwiek to spamiętał, chyba że sobie ktoś notował w zeszyciku. A jeśli ktoś taki zeszycik prowadził, to znaczy, że należało go wyjebać, bo zamiast pracować jak normalny gwardzista to, kurwa, bazgrolił po zeszyciku. Przechodzimy do rzeczy i bardzo dobrze, a ja unoszę brwi, bo wciąż nie mogę uwierzyć, że jakiś gówniarz miałby dobrze władać magią natury. Ta nie była najtrudniejszą z dziedzin, ale do moich ulubionych też nie należała. Umiem ją, bo muszę umieć, bo wymaga ode mnie tego środowisko, w jakim żyję na co dzień i rodzina, w jakiej się urodziłam. Nie mam pretensji. Po prostu idę i zapierdalam. Nasz cel pojawia się bardzo szybko, albo to czas mi tak leci. Raczej to pierwsze. No proszę ginie niewypowiedziane na ustach, kiedy przyglądam się dzieciakowi z uliczki, jak sam pali fajkę. Williamson swoją zgasił, widocznie szykując się do roboty. Ja też odbiłam się od murka, ale coś mnie zatrzymało. Coś mi tu nie grało. Zmrużyłam oczy, patrząc, jak dym, który powinien ulatywać na wprost, ulatuje sobie lekkimi chmurkami do góry, jakby wydmuchiwał je lekki, przerywany strumień. Gówniarz nie był sam. Zatrzymuję ręką Williamsona, bo ten wyrywa się jak młody koń na pole bitwy i sama daję sobie jeszcze kilka chwil, aby przyjrzeć się sytuacji. Jest ciemno jak w u murzyna w dupie, więc się wcale nie dziwię, że Williamson tego nie zrobił, albo nie dostrzegł szczegółów. Coś jakby usypany trójkąt i dziwaczny przedmiot na ziemi. Pentagram? Czy to jakiś rytuał? To byłoby nawet rozsądne, gdyby gówniak się jakoś zabezpieczył. Na domiar wszystkiego z pobliskiego zaułka wciąż wyłaniał cień trzeciej osoby. Jeśli teraz tam pójdziemy, spłoszymy gówniarza. Albo złapiemy ich obu. Albo nie złapiemy żadnego z nich. — Patrz – wskazuję ręką na obrys trójkąta w miejscu, gdzie McCallist stał. – Ten trójkąt. To jakby część pentagramu. I co to, kurwa…? – mówię, zawieszając spojrzenie na przedmiocie pozostawionym w środku trójkąta. – W dodatku nie jest sam. Rozmawia z jakimś typem, ale go nie widzę, zobacz, tam pada cień – wskazuję ręką teraz kolejny zauważony szczegół. – Jeśli to część pentagramu, to jest szansa, że dzieciak zabezpieczył się jakimś rytuałem? – spoglądam na Williamsona dopiero teraz. Ale jedno jest jasne. Potrzebna nam nowa strategia. Nie będzie tak łatwo jak mogłoby nam się wydawać. Percepcja: 46 + 5 (percepcja) + 23 (talent) = 74 | próg osiągnięty k3 na wypatrzenie szczegółów: 3 |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Kryminalne zagadki Deadberry, dwóch gwardzistów i nieokreślona ilość potencjalnych przeciwników — gorączka piątkowej nocy dla wielu młodych, magicznych czarowników dopiero się rozpoczynała. Dla gwardzistów — tak po prawdzie — trwała zawsze. Półmrok słabo oświetlonej uliczki szczelnie otulał podejrzanego; Kevin, nadal nieświadomy obserwujących go stróżów magicznego prawa, wymienił z samym sobą (czy na pewno?) kilka słów, po czym znieruchomiał. Jego nonszalancja nie wzbudzała podejrzeń — wyglądał na kogoś, kto ma czas i donikąd się nie spieszy; zgarnięcie go do kazamaty było pozornie kwestią kilku kolejnych minut — pewnie stawiałby opór przy zatrzymaniu i próbował pozbyć się towaru, ale— Ale Judith dostrzegła to, co umknęło uwadze Barnaby'ego — dostrzeżony w półmroku trójkąt był częścią większej całości, a wymieniane z powietrzem słowa były tak naprawdę rozmową. Cień, który obserwowała Carter, poruszył się swobodnie, żeby z niematerialnego kształtu zamienić się w człowieka; z wąskiego zaułka między kamienicami, na moment wyłonił się mężczyzna. Był wysoki — znacznie wyższy od Kevina — i barczysty; w bladym świetle jego ruchy wydawały się wyważone i jednocześnie sugerujące siłę naprzeciwko której lepiej nie stawać bez przygotowania. Coś w jego dłoni błysnęło srebrem — jeśli Carter i Williamson to zauważyli, mogli bez trudu zgadnąć, że to athame — a potem mężczyzna obrócił głowę, zupełnym przypadkiem spoglądając dokładnie w tym kierunku, w którym staliście. Nie dostrzegł waszych twarzy, za to sylwetki i bezruch natychmiast; przez kilka sekund was obserwował, żeby nagle zwrócić się do Kevina i powiedzieć do niego coś, czego żadne z was nie usłyszało. Zaraz po tym wrócił tam, skąd przyszedł — między budynki; jeśli dostrzegliście athame oraz kolor świec, mogliście się domyślić, że młody diler nie był tak nieprzygotowany, na jakiego wyglądał, a gotowość pentagramu sugerowała, że jego towarzysz zawrócił, by odprawić rytuał. To, jak brzmiała inkantacja i czy się powiodła, nadal było tajemnicą — mogliście dostrzec wyłącznie, jak Kevin cofa się o kilka kroków w tym samym kierunku, z którego przybył. Patrzył teraz prosto na was i wszystko w jego postawie sugerowało, że jest ostrożny; nie mógł wiedzieć, z kim ma do czynienia — nadal mogliście wybrać inną taktykę lub przejść do bezpośredniego starcia, podejrzane zachowanie tej dwójki oraz ciążące nad Kevinem podejrzenia uznając za wystarczające do próby zatrzymania. Wszystko miało się rozstrzygnąć w przeciągu kilku najbliższych minut; gorączka piątkowej nocy właśnie wzrosła. Zjawa wykonała rzut na percepcję drugiego, jeszcze nieznanego Wam NPC: próg wynosił tyle, ile na dostrzeżenie szczegółów. Rzut: 78 + 5 (percepcja) + 6 (talent) = 89 Zostaliście zauważeni; poniżej Zjawa rzuca na powodzenie rytuału, który wykonuje dostrzeżony przez Judith mężczyzna. Nie wiecie, po jaką inkantację sięga — możecie spróbować dostrzec athame i kolor jednej ze świec, w tym przypadku próg powodzenia na percepcję cały czas wynosi 70. Kevin, który został ostrzeżony, wykonał kilka kroków w tym samym kierunku, z którego przybył — trzyma się bliżej budynków i jeszcze nie ucieka, ale oboje możecie mieć pewność, że obserwuje uważnie Wasze poczynania. Dla porządku, Zjawa zamieszcza poniżej jego statystyki magiczne oraz sprawności.
|
Wiek : 666
Stwórca
The member 'Zjawa' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 64 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Piątkowa noc i propozycje, które bez kontekstu mogłyby wzbudzić podejrzenia przypadkowych przechodniów, gdyby tylko ci zawieruszyli się w półmrok Ulicy Rzemieślniczej. Śledztwa Czarnej Gwardii przybierały nieoczekiwane zwroty akcji, ale prawdopodobnie w całej historii istnienia organizacji — o Kręgu nie wspominając — żadna Carter—Sumienna i Williamson—Czyściciel nie zawierali konsensusu skupionego na stawianiu. I to nie tarota. Krótkie skinięcie głową przypieczętowało umowę; ani czas, ani okoliczności nie sprzyjały wymianom zdań dłuższym niż kilka wyrzucanych na granicy szeptu słów. Ich podejrzany był już na miejscu i w idealnym świecie mogliby zawijać go z ulicy bez odmrażania czubków nosa; kwietniowe noce nadal miały w sobie coś z zimowej zajadłości. Idealny świat jednak nie istniał — albo to im nie było dane żyć w jego urokliwych progach; słowa Carter powstrzymały Williamsona w połowie kroku. Gdzieś na granicy mroku musiała dostrzec coś, co umknęło jemu; część pentagramu i cień, do którego Kevin zwracał się na tyle ostrożnie, by nie wzbudzać podejrzeń. — Możliwe. Może nie— Nie jest tak nieprzygotowany, jak nam się wydawało; niewypowiedziane słowa przeżuła rzeczywistość i połknęła historia — czymkolwiek nie handlował chłopak, musiało być cenne. Wartość rynkową oszacowano na wyłaniającego się z zaułka mężczyznę; był wyższy, szerszy w barkach i zdecydowanie bardziej spostrzegawczy — wystarczyło mu kilka sekund, żeby spojrzał w kierunku gwardzistów. Krótki moment absolutnej ciszy; jedni patrzyli na drugich, drudzy na pierwszych, aż bezruch zaburzyły słowa i kroki — żadnych z nich Williamson nie mógł usłyszeć, ale treść krótkiej wymiany zdań zwykle brzmiała podobnie. Widzisz tę dwójkę? Nie wyglądają, jakby przyszli na spacer. Słusznie; spacery z Carter zwykle kończyły się czyjąś gębą rozsmarowaną przez Williamsona po powierzchni płaskiej albo czyimś ramieniem przestrzelonym przez najstarszą przyjaciółkę Judith — panią strzelbę. Broń chyba była kobietą; nigdy nie zapytał. Wyższy z mężczyzn zniknął tam, skąd przyszedł — Kevin postawił kilka kroków w kierunku, z którego wypluła go noc; wnioski były proste. Pierwszy — jeśli rytuał został odprawiony i na dodatek się udał, będzie próbował ich spowolnić; tylko skończony idiota ryzykowałby rytualny atak na przypadkowym przechodniu w samym sercu Deadberry. Drugi — właśnie skończył się im czas. — Kevin wygląda na gotowego, żeby spierdolić — cyk—cyk; na nadgarstku Williamsona zegarek — podróbka Tudor Prince Oysterdate; coś, czego nie szkoda rozbić, zgubić albo wepchnąć komuś w gardło — odmierzał sekundy. — Jest jeszcze ten drugi, w zaułku. Prawdopodobnie gotowy do ataku. Wnioski? Ma ich wiele; kilka lat temu zrozumiał, że kiedy ktoś przystawia ci broń do skroni, myśli nabierają rozpędu, a podejmowane decyzje w około osiemdziesięciu procentach przypadków są zdecydowanie bardziej trafne niż w zwykłych okolicznościach. O pozostałych dwudziestu procentach nie mówi się głośno; nie w Gwardii, gdzie każde wezwanie może być ostatnim. — Pójdę przodem, będziesz mnie osłaniać — równi stopniem, podobni doświadczeniem, płeć w tych okolicznościach bez znaczenia — kiedy w grę wchodziło przetrwanie, cycki pod czernią gwardynej służby równie dobrze mogły być kutasem. — Dzięki temu zyskamy pewność, gdzie zaczyna się rytuał i co dokładnie robi. Resztę Judith zrozumie bez słów; Williamson na przodzie to Williamson informujący, w co wdepnął — Carter będzie mogła spróbować złamać rytuał, o ile ten zadziała na ich intencje. Coś — przeczucie, doświadczenie, smród zbyt ostrożnych przygotowań jak na jednego dilera — mu mówiło, że zadziała; w tym przypadku posłuży za tarczę. Tym lepiej; atak po sprowokowaniu zawsze był smaczniejszy. percepcja: 11 (k100 + 20 (modyfikator) + 14 (talent) = 45 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Nie było dobrze. W chuj dobrze nie było. Kiedy my stoimy i gapimy się na dwóch naszych potencjalnych chętnych do przetestowania naszych umiejętności aresztowania, oni podnoszą głowy i gapią się na nas. Widocznie nie tylko my byliśmy tutaj spostrzegawczy, co byłoby zabawne, gdybym oczekiwała jakiegokolwiek wyzwania. Nie oczekiwałam. Czemu żadna ze spraw nigdy nie mogła być prosta, łatwa i być może wątpliwie przyjemna? Zawsze musiało się coś spierdolić. W świetle ulicznych latarni połyskuje athame, które przykuwa mój wzrok, a dodatkowe światło rzucają świece. Jakiej barwy? Czy to ma znaczenie? W łamaniu – na pewno nie. W łamaniu ma znaczenie, na co lub na kogo był ten rytuał rzucany. Jedno jest pewne – Williamson miał rację. McCallist wyglądał tak, jakby miał zamiar za moment spierdolić. Ale jeśli pójdziemy w jego stronę, spierdoli na pewno. Jak szybki mógł być taki dzieciak? Ja demonem prędkości nigdy nie byłam. Być może Williamson jest szybszy. Nie wiem. Wiem za to, że to coś, nad czym powinnam solidnie popracować. Był to dość chujowy czas na zastanawianie się nad własnymi ograniczeniami. — Czekaj – zatrzymuję go po raz kolejny. Ech, ci młodzi, od razu się do gonitw i wpierdolu rwali. – Spróbuję złamać ten rytuał. Jeśli mi się nie uda, wjeżdża Twój plan. Ten plan był dziurawy jak ser szwajcarski, jak wiele planów wymyślonych naprędce. Obyśmy nie musieli się zastanawiać, jak bardzo. Z lekkim przymknięciem oczu staram się skupić na cząsteczkach wiążących magię (przy okazji zauważając, że zbyt wiele czasu spędzam z Marwoodem, skoro już nawet myślę jak jebany naukowiec), a potem staram się złamać i rozproszyć. Percepcja: 55 + 5 + 23 = 83 > 70 Poniżej rzut na złamanie rytuału: |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Stwórca
The member 'Judith Carter' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 60 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Nie było dobrze — to by się zgadzało. W chuj niedobrze — to się dopiero okaże. Mawiają, że służba w Gwardii odczłowiecza; jeśli to prawda, Kevin i jego kompan już za kilka momentów przekonają się, ile w tej opinii prawdy. Udany rytuał rzucany z cienia nie pozostawiał żadnych złudzeń — wszystkie pięć świec zapłonęło, a pomimo wątpliwego, późnowieczornego oświetlenia, Carter była w stanie dostrzec, że były zielone. To w pewien sposób ograniczało możliwość rytualnych efektów; o tym, jakie dokładnie skutki miał wywołać, Williamson był gotowy przekonać się na własnej skórze. Wystarczyło kilka kroków, jeden zryw obłędu i znalazłby się na polu oddziaływania wrogiej magii, ale wtedy— Judith i magia odpychania nie zawiodły; jakkolwiek nie brzmiała inkantacja udanego rytuału i jakich skutków miał nie powodować, o jego przerwaniu zarówno gwardziści, jak i mężczyzna ukryty w cieniu mogli przekonać się w prosty, wizualny sposób: wciąż ustawione w ramionach pentagramu świecie nagle zgasły. Williamson i Carter nie musieli czekać na reakcję długo; z cienia rozległ się głęboki głos — brzmiał zaskakująco spokojnie jak na obecne okoliczności. — Proszę, proszę, a więc nie klienci? — słowa odbijały się echem od pustej ulicy i bez trudu dotarły do Kevina; wyglądał na skorego do ucieczki choćby teraz, ale wyraźnie czekał na polecenia mężczyzny z zaułka. — Kevin, złamali go. Plan B. Krok do przodu sprawił, że nieznany przeciwnik opuścił wnętrze pentagramu i chociaż nie znalazł się w pełnej plamie światła rozsiewanej przez latarnię, Judith i Barnaby mogli dostrzec, że mają do czynienia z postawnym, ciemnoskórym mężczyzną — mógł liczyć nie więcej niż pięćdziesiąt lat i, w przeciwieństwie do młodszego kolegi, nie wyglądał na skorego do ucieczki. — Kurwa, Jackson— Kevin, jeszcze chwilę temu gotowy dać nogi za pas, wyraźnie się zawahał; kimkolwiek nie był dla niego Jackson, musiał znaczyć więcej niż instynkt. Williamson i Carter mogli dostrzec nagłą zmianę w twarzy dilera — strach wyparła determinacja, a z niej powstało ono; zaklęcie wymierzone prosto w Barnaby'ego. — Pungere! W tym samym momencie padł drugi czar, z innej strony; Jackson wykorzystał moment i wybiegł z zaułka, kierując się w przeciwną stronę niż ta, gdzie znajdował się Kevin — zupełnie, jakby próbował odciągnąć od niego uwagę. — Vomica! Zaklęcie wycelowanie w Judith potwierdziło przypuszczenia; obaj mężczyźni próbowali rozdzielić gwardzistów i skłonić ich do wybrania przeciwników — wtedy kwestią czasu będzie, aż pojedyncze czary zamienią się w próbę ucieczki. Rytuał rzucony przez Jacksona zakończył się sukcesem — jego moc wyniosła 84, czyli dokładnie tyle, ile rzut Judith na łamanie rytuału. Zjawa założyła, że ten został z sukcesem złamany i nie stanowi dla Was zagrożenia; nie poznaliście jego właściwości, ale dzięki jego usunięciu możecie stoczyć wyrównaną walkę z przeciwnikami.
rzut #1: Pungere na Williamsona | próg 60 | k100 + 17 rzut #2: Vomica na Carter | próg 50 | k100 + 20 Jeśli zamierzacie wdać się w podejrzanymi w walkę, proponuję przeniesienie rozgrywki do kostnicy do wątku grupowego (2 vs. 2), w tym celu jedno z Was może założyć temat w kostnicy i tam odnieść się do posta oraz ataku Zjawy. Uwaga: obaj mężczyźni z każdą turą będą próbowali uciekać w przeciwnych kierunkach, więc po 4 turach nie będzie możliwa walka grupowa i zamieni się ona w 1:1. Możecie spróbować temu zapobiec; inwencję twórczą pozostawiam Wam! |
Wiek : 666
Stwórca
The member 'Zjawa' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 89 -------------------------------- #2 'k100' : 78 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Świece były zielone. Fakty z tego tytułu były dwa. Raz – jeden z nich (albo obaj) napierdalają magią natury. Dwa – magia natury potrafi solidnie dać po dupie, jeśli się ją dobrze rozumie. Przypuszczam, że nie stawiają rytuału po to, żeby przyspieszyć wzrost roślinek doniczkowych (i chodnikowych) w Deadberry. To, co miał wywołać, w tej chwili i tak nie ma znaczenia – symbolizm tej chwili jest piękny i aż żałuję, że nie jestem typem osoby, która pięknem się zachwyca, kiedy stoi w gównie. Świece gasną, Williamson jest bezpieczny przed efektem rytuału – nie jesteśmy bezpieczni my. Dalej wszystko dzieje się szybko. Młody wygląda, jakby chciał spierdolić, ale mu się nagle odechciewa. Zamiast tego rzuca zaklęcie mknące do Barnaby i pierwszym odruchem jest osłonięcie go przed nim, kiedy z zaułka wybiega drugi mężczyzna. Mogłabym go przeoczyć, gdyby było ciemniej. Hehe. Mniej mi jest do śmiechu, kiedy zaklęcie leci w moją stronę, a ja już wiem, kto tutaj dobrze się czuje w magii natury. — Kurwa! – syczę, słysząc, jak do lotu zrywają się pobliskie ptaszyska i zbyt dobrze wiem, co oznacza wyrecytowana formuła. W dodatku udana. – Daj klapsa gówniarzowi, ja biorę tamtego! – rzucam do Williamsona, bo nie ma czasu. Nie ma, kurwa, czasu, kiedy Jackson (nie wygląda na Michaela) zrywa się do biegu w kierunku przeciwnym. Zwalczam pierwotny instynkt rzucenia tarczy po bardzo krótkiej i bardzo solidnej analizie sytuacji. Szpony i dzioby dopadają mnie szybciej, niż mogłabym się spodziewać – staram się krótko osłonić, drugą ręką ściągając z pleców starą towarzyszkę (aż dziw bierze, że jeszcze jej nie nadałam imienia). Jestem za stara na zabawy w berka. Przeładowuję strzelbę szybko, wkurwiona dodatkowo krzykami ptaszysk nad moją głową. Któreś łapy musnęły mnie za mocno, bo czuję piekące zadrapanie na skórze, ruszam tylko lufą nerwowo, krótko, żeby odgonić kolejnego ptaka, nim biorę na celownik spierdalającego gościa. Za moment oskarżą mnie o rasizm. Huk wystrzału jest muzyką dla uszu. Być może wypłoszy te przeklęte ptaki. Z krwawiącym udem za daleko nie ucieknie, a ja już szykuję się do przeładowania strzelby, gdyby jeszcze chciał wierzgać jak idiota. Wygląda na idiotę. Jeszcze wierzgnie. Dla zachowania realizmu poddaję akcję pierwszą dla załadowania strzelby i biorę na klatę zaklęcie. Strzelam Jacksonowi w udo | 43 + 50 (celność) + 23 (talenty) = 116 | strzał udany |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Sumienna - Czarna Gwardia
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 189
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 5
TALENTY : 16
Zielone świece, gasnące płomienie, przerwany rytuał — ktoś zacisnął w pięści czas i wyrżnął z niego wydarzenia jak z mokrej szmaty. Każdy zaciemniony obraz był fragmentem kliszy; każdy dźwięk wzniecał czujność; każde słowo w wykonaniu podejrzanych — już za moment zyskają nowy status; aresztowanych za napaść na gwardzistów — utwierdzało w przekonaniu, że dilerzy byli przygotowani na nieoczekiwanych gości. Jak źle poszłaby ta misja, gdyby Carter nie złamała rytuału? Głos w zaułku był dowodem samym w sobie; bardzo, bardzo źle. — Proszę, proszę. A więc nie spotkanie towarzyskie? — chłodne liźnięcie świadomości — zamierzałeś przyjść sam, Williamson; byłaby zabawa, co? — nie powstrzymało słów; zanim zaczną zabawę, muszą się przedstawić. — Szkoda, Gwardia lubi przyjęcia. W mroku zaułka sylaby odbijały się od samych siebie i przez krótki, wyjątkowo paskudny moment mogli odnieść wrażenie, że przeciwników było więcej. Jackson bez Michaela to liczba pojedyncza, ale zaklęcia padły dwa — każde z dedykacją dla innego gwardzisty. Odruch — tarcza — zachrzęścił pod butami uciekających handlarzy; zabrakło czasu na dbanie o własną wygodę, kiedy szczury wybiegły z kanałów i uznały, że Kevin sam w Deadberry brzmi na dobry tytuł filmu familijnego (trochę brzmi). Magia natury wypełniła powietrze doskonale znanym smrodem; nieważne, ile lat minęło — u Williamsona zawsze wywołuje podręczny zestaw skojarzeń. Jak ja, zaklęcie Kevina łupnęło w niego z niespodziewanym impetem; sekundę później coś żywego, żądlącego i wyjątkowo irytującego poruszyło się pod powieką, nienawidzę magii natury. Stłumione przekleństwo — dlaczego to zawsze muszą być pająki albo osy; dlaczego nie, kurwa, biedronki? — rozmyło się we wściekłym łomocie skrzydeł. Carter właśnie przeżywała na własnej skórze wyrwany z Hitchocka koszmar, próbując dobyć strzelby — kiedy podejrzani uciekali w dwóch przeciwnych kierunkach, Barnaby ostatnim zrywem silnej woli powstrzymał dłoń przed próbą zgniecenia osy pod powieką; byłoby łatwiej trafić, gdyby Kevin był bliżej, więc— — Satago — czerwona mgiełka zaklęcia wypełnia powietrze i zniknęła jeszcze szybciej niż się pojawiła; McCallister biegł dalej, Carter celowała, Jackson o tym jeszcze nie wiedział, ale za moment przekona się, jak bardzo boli postrzał ze strzelby (bardzo), a Williamson? Williamson właśnie stracił cierpliwość. — Genugenuo — brzydki czar i brzydki odcień czerwieni; wiązka zaklęcia zatoczyła półokrąg, mknąc w kierunku dilera z mocą, przed którą trudno uciec i jeszcze trudniej się obronić. Huk wystrzały ze strzelby prawie zagłuszył inkantację, ale nie zmienił jej efektu; już za moment do wrzasku postrzelonego Jacksona dołączy inny dźwięk — chrupnięcia wyłamywanych ze stawów kolan nigdy nie brzmią ładnie. — Spróbuj spierdalać teraz. Prawdziwe piękno magii odpychania — czasem była po prostu odpychająca; chyba dlatego miał do niej talent. — Carter? W porządku? zawsze wisiało w niewypowiedzeniu; gwardziści to mistrzowie życia z myślą, że w porządku nie będzie już nigdy. Satago | próg 50 | 16 (k100) + 28 (magia odpychania + kieł) = 44 Genugenuo | próg 95 | 75 (k100) + 28 (magia odpychania + kieł) = 103 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Niekiedy o sukcesie decydują ułamki sekund, znacznie częściej upór, sporadycznie łut szczęścia — tym, co tej nocy zaważyło na losie Kevina i jego nieoczekiwanego sojusznika, nie było ułamkami sekund, ani uporem, ani szczęściem. W starciu z doświadczeniem zwycięża niewielu. Złamany rytuał powinien być sugestią dla mężczyzn, że planowana ucieczka powinna zostać podjęta od razu i bez prób ataku — wszystko, co przytrafiło się im później, było pokłosiem rzuconych zaklęć. Oba trafiły w cele; Carter i Williamson mieli kilka sekund na bliższe zapoznanie z magią natury, a Kevin i Jackson na ulotny triumf — skończył się tak szybko, jak zaczął. Tej nocy Deadberry mogło przyswoić cenną lekcję; trzeba znacznie więcej niż stada ptaków i osy próbującej zagnieździć się pod powieką, żeby zatrzymać dwóch doświadczonych gwardzistów w akcji. Carter przyjęła zaklęcie na siebie, natychmiast przechodząc do działania; zsunięta z ramienia strzelba poruszała się posłusznie i pewnie w doświadczonych dłoniach. Judith nie potrzebowała wiele czasu, żeby naładować broń, wycelować i wystrzelić — w końcu polowanie na ludzi nie różniło się zbytnio od tego na zwierzęta. Świst kuli zagłuszyło echo wystrzału; w kamienicach otaczających ulicę niemal natychmiast zapłonęło kilka świateł, ale po ostatnich wydarzeniach, czarownicy w Deadberry byli ostrożni — nikt nie wystawił głowy za okno, domagając się przestrzegania ciszy nocnej. Tą byłoby zresztą trudno zachować; dziura w udzie Jacksona nie sprzyjała milczeniu. Jego krzyk nadszedł nagle — stłumione przekleństwo szybko zostało wyparte przez bezładną samogłoskę; ludzie zwykle krzyczą pierwszą literą alfabetu — nawet dilerzy, którzy pomiędzy próbą zatamowania krwawienia z przestrzelonego uda i złapania powietrza, są w stanie wycisnąć z płuc: — Iamortui. Judith nie mogła mieć wątpliwości; ten czar przeznaczony był dla niej. Smród prochu strzelniczego nie zdążył na dobre rozpylić się w powietrzu, kiedy w kierunku uciekającego Kevina pomknęła wiązka magii — Satago w wykonaniu Williamsona tego wieczora odmówiło współpracy, więc podejrzany zdążył przebiec kolejne dwa jardy, zanim w jego kierunku nie pomknęła kolejna smuga zaklęcia. Tym razem celnego — aż do trzasku wyłamywanych stawów. Czar dosięgnął Kevina, kiedy wydawało mu się, że jeszcze chwila i zniknie Gwardii z oczu; najpierw poczuł uderzenie potężnej wiązki, przed którą nawet nie byłby w stanie się obronić. Sekundę później do huku wystrzału i krzyku Jacksona dołączył kolejny wrzask; wyłamane ze stawów kolana wygięły się pod komicznym kątem, natychmiast przewracając chłopaka na ziemię. Był zdesperowany — nawet z połamanymi stawami próbował czołgać się dalej, spoglądając przez ramię tylko raz. Bez trudu odnalazł wzrokiem Williamsona; pentakl na szyi Kevina miał ostatnią okazję do wykazania się magią. — Stalactite! Zaklęcie było niezbitym dowodem na to, że byli winni; ktoś odważny krzyknął z okna: — Co tu się dzieje? I nawet gwardziści musieli przyznać, że wszystko, co wydarzyło się w uliczce, nie było hałasem typowym dla późnych, piątkowych wieczorów. rzut #1: Iamortui na Carter | próg 90 | k100 + 20 rzut #2: Stalactite na Williamsona | próg 75 | k100 + 17 l k3 na ilość sopli Z uwagi na posiadaną statystykę, Kevin nie był w stanie obronić się przez zaklęciem, z kolei Jackson uniknąć postrzału — w efekcie obaj podejrzani są unieruchomieni i mogą zostać zatrzymani. Odnajdziecie przy nich obciążające dowody: Kevin trzymał w kieszeniach dwanaście działek cogitavi mundi, z kolei porzucony w zaułku plecak Jacskona zawierał osiem porcji kryształowej esencji; każda z używek była wysoce nielegalna i obciążająca. Wasze posty mogą być postami kończącymi; jeśli pojawi się post Zjawy, nie będzie stał w sprzeczności z Waszymi działaniami. |
Wiek : 666
Stwórca
The member 'Zjawa' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 27 -------------------------------- #2 'k100' : 30 -------------------------------- #3 'k3' : 2 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty