First topic message reminder : ULICA RZEMIEŚLNICZA Bezpośrednio do Ulicy Handlowej w Deadberry przylega Ulica Rzemieślnicza; to właśnie tutaj odnaleźć można wiele rozsławionych, magicznych biznesów i zaopatrzyć się w zarówno magiczne, jak i niemagiczne elementy życia codziennego. Od materiałów, przez meble, aż po ozdoby i bibeloty - każdy czarownik od maleńkości zna to miejsce oraz prowadzących lokalne biznesy współbratymców. Ulica Rzemieślnicza nie jest ani długa, ani szeroka i mieści zaledwie kilka sklepów o eleganckich witrynach; do każdego z nich można dotrzeć po krótkich schodkach. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
Pozwala Valentinie wypowiedzieć się do końca — przedstawić wizję Salem jako miejsca, w którym nie czeka go rozwój. Być może o rozwój mu chodzi, ale pani Verity ma inne podejrzenia. Mężczyźni, nieważne jak artystycznie uduchowieni, mają jedną słabość — swoje ego. Przeciąga spojrzeniem z bratanicy, na twarz męża i doskonale wie, że każdy mężczyzna je ma. Jedni większe, inni mniejsze. Ego niektórych potrzebuje całej rezydencji w North Hoatlilp. Ego Buffona najwyraźniej mieściło się w tej pracowni rzemieślniczej i wymagało tylko jednego — L'Orfevre postawionego niżej. Potem czeka, aż Ben popchnie go we właściwą stronę. Właściwą, bo ich stronę. Monsieur Buffon z pewnością nie chciałby się znaleźć naprzeciw państwa Verity, czy nawet panny Hudson. Sztuka jest rzeczą kobiecą — Benjamin ma rację. To one wybierają, co powiesić na ścianach swoich rezydencji. Kogo powiesić. Zmarszczyła brwi na ułamek sekundy, słysząc o zamkniętych drzwiach kościoła. Zwyczajne plotki czy ziarno prawdy? Nie miało to żadnego znaczenia — nie miała zamiaru wdawać się w dyskusje na tematy kościelne. Nie było to specjalnie opłacalne. — Przyjęcie charytatywne, Monsieur Buffon — wyjaśnia delikatnym, uroczym tonem. Czas na wizję — jej wizję jego sukcesu, niech będzie. — W naszym mieście jest wiele przepięknych, historycznych budynków, których konserwacja nie jest tania. Pańskie dzieła na złotych sztalugach w doborowym towarzystwie magicznej śmietanki? — Kręgowej, oczywiście, ale nie musi mówić tego na głos. — Miałam ogromną nadzieję, że uda mi się uprosić pana o jeden lub dwa obrazy do uświetnienia tej okazji. Tak, aby ludzie widzieli, co próbujemy ratować. Niewątpliwie pan rozumie. Ludzie są wzrokowcami. Uśmiechnęła się do niego, aby potem spojrzeniem swobodnie przenieść jego uwagę na Valentinę. Monsieur Buffon z pewnością też był wzrokowcem. — Nierzadko takie obrazy są później przez gości kupowane, a jakiś procent z ich sprzedaży przeznaczony na cele charytatywne. Jestem pewna, że zdaje sobie pan sprawę z tego, jak to funkcjonuje. Oczywiście, jeśli czuje pan, że musi pan wyjechać, to będę musiała zdecydować się na innego, lokalnego malarza. To bardzo ważne, aby wspierać swoich. Buffon był w takim stopniu swój, jak jego akcent był autentyczny. Nie miało to jednak znaczenia. Tu chodziło o właściwą historię. Mogła być jego, jeśli tego zechce. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
To taka wielka odpowiedzialność. To takie wielkie nieszczęście. To takie trudne, wie pan, wiedzą panie, nie jest łatwo być przyzwoitym człowiekiem, nie jest łatwo być przedsiębiorcą - w momencie tych słów przekrzywiałabym głowę w bok i spoglądała na niego jak na dziecko, w wieku najwyższej przedszkolnym, raz po raz potakując głową, energicznie na tyle, by słyszeć cichy szelest we własnej torebce, przypominający o zawartości - pliczek zielonego papieru z wizerunkiem zasłużonych tego kraju owinięty recepturką, obok książeczka czekowa, gdzieś na dole personalne pióro z wygrawerowanymi inicjałami. To takie niespokojne czasy. Zwłaszcza w momencie, w którym pragnę zrozumieć, wybitnie żarliwie i zupełnie szczerze, czyim interesem jest obecność monsieur Buffona w pięknym Saint Fall. Kogo zaboli brak niedużej pracowni w bocznej uliczce Deadberry, czyja żona zapłacze z uwagi na nieobecność jej ulubionego twórcy nadmorskich pejzaży, kto z niezadowoleniem podrapie się po brodzie i wzruszy ramionami - jestem poza nimi wszystkimi, z pewną infantylną protekcjalnością wymierzoną w kierunku rzemieślnika, dryfując między własnymi słowami, słodkimi namowami, a być może rzeczywistą propozycją, która pada z ust Audrey. Zerkam na nią na chwilę, później spojrzenie prześlizguje się na policzek Bena. Dalej. Dłużej, jakbym szukała w nim potwierdzenia rzeczywistnego faktu, że wielki charytatywny bal faktycznie się odbędzie. Ciężko być zapracowaną kobietą. - Poza tym, to pakowanie walizek... przenieść to wszystko, wie pan ile to skrzyń? - rzucam, niemal unosząc dłoń w ostentacyjnie teatralnym geście; bo choć podchodzę do tego wszystkiego z pewną dozą rozbawienia, pozwalając sobie na swobodę, uśmiechy i grymasy, nadmierną emocjonalność, która absolutnie nie jest logiczna, ten obrazek nad głową Buffona faktycznie jest miły dla oka. Odwieczny topór wojenny pomiędzy H a W należy już do przeszłości, i całe to przedsięwzięcie leży mi na sercu, podobnie jak swego rodzaju zadowolenie Barnaby'ego. No już, monsieur, zapomnij o Salem. - Czym jeszcze może się pan pochwalić? - zupełnie jakby decyzja już zapadła, a kufry zniknęły z pola widzenia, przechodzę dalej, zaaferowana kolejnymi obrazami, które, jak mniemam, mają tutaj zostać już na zawsze. Nad czym się tu zastanawiać? jolo, jak to młodzież mawia |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Stwórca
The member 'Valentina Hudson' has done the following action : Rzut kością 'k6' : 1 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
Salem na tle zacisznego Hellridge wypadało miernie w zakresie historii i kultury. Kojarzone z molochem, z doklejonym do Bostonu mikrym miastem, które dawno temu zazdrośnik zamierzał zbudować na wzór i podobieństwo Deadberry, w którym właśnie się znajdywali. Mnogość problemów tego regionu, jak choćby sprawa Fogartych w 1885, albo przeludnienie czarownic na metr kwadratowy pod koniec XVII wieku, niedługo po procesach w Massachusetts, prowadziły do wycieńczenia organizmu. Sukcesywnego. Przeklęte miasto. Dziura na mapie. Wiekowa metropolia. Każdy, który chciał coś znaczyć, musiał mieć w Deadberry przyjaciół. To jak odwieczna walka old-money z nowobogackimi inwestorami w ropę naftową. Gdy ci pierwsi grali w golfa, drudzy uważali, że adidasy i garnitur to dojrzałe połączenie. Benjamin niemal wzdrygnął się na samą myśl. Nie dostrzegł na scenie butów Ronalda Williamsona, spoglądając raczej na charyzmę w jego głosie, ale jawnie wątpił, że miałby tam sandały. Swój człowiek na krytycznym miejscu mógł mieć strategiczne znaczenie w obliczu krajowego kryzysu. Kataklizmy pogrążyły miasto, Deadberry ucierpiało najbardziej, ale i Maywater miało swoje problemy, o które lada dzień musiał zadbać. Przez wzgląd na matkę nie mógł zostawić Eaglecrest i uniwersytetu samopas. Przez wzgląd na Hudsonów ciężko było zignorować Cripple Rock. Na pewno łatwiej będzie wytłumaczyć przykrótki od lat sen, niż brak interwencji w tak kluczowe dla społeczności miejsca. Monsieur Buffon — doprawdy? — uważnie słuchał słów Audrey na temat balu charytatywnego. Sam Verity nie ingerował bezpośrednio w podobne aktywności żony, ufając jej, że wie, co robi (wiedziała). Na twarzy starszego malarza zaczął malować się efekt stopniowego zaangażowania. Jakby plan podobał mu się, a klarowana przed nim wizja wyglądała na uczciwą propozycję dla tak bezkonkurencyjnego artysty, jakim był. — Nie — rzucił szybko, gdy pani Verity (starsza) skończyła mówić, insynuując, że może do kooperacji zaprosić innego malarza. — Proszę mi dać chwilę, ja się muszę zastanowić. Sam Benjamin patrzył na nią niezbyt pewnie. L'Orfevre od stu lat pozostawali jednym z najgorszych wrogów Verity, ale Krąg powinien wspierać Krąg, a nie anonimowych ulicznych rzemieślników. Nie wypowiedział się, widać Audrey miała w tym swój plan i szczerze sądził, że wytłumaczy mu póź-. Już nie trzeba. Podniósł kącik ust wyżej, niemal niewidocznie dla otoczenia, aby ten zaraz potem opadł w dół. Krąg wspiera Krąg. Nikt nie mówił, że nazwisko L'Orfevre jest tam wieczne. Mądra żona. Grzeczna żona. — Wiem Madame, osiem dużych kufrów i cztery małe — odpowiedział, jakby dumnie chciał zaprezentować młodej Valentinie, że sprawa była już przemyślana. — Pochwalić? — obruszył się instynktownie. — Szanowana pani, moje dzieła mówią same za siebie. Nie jestem młodym i niedoświadczonym chwalipiętą, tylko człowiekiem, który w życiu rozlał na płótno więcej farby, niż jest morza w Maywater — porównanie nad wyraz ciekawe. Benjamin obserwował sytuację, narastające napięcie, chęć mężczyzny, aby się popisywać. Jego żona zniknęła gdzieś na zapleczu, wyraźnie przyzwyczajona do zachowania męża. — Państwo wchodzą tu jak do siebie, a to jest miejsce sztuki i refleksji, proszę pani. Ja takie zaproszenie na bal powinienem był dostać lata temu — niech żyje bal. — Co najmniej dziesięć. Jakie to ciekawe, że nikt się nie interesuje klasycznym wiekopomnym malarstwem Monsieur Buffona, dopóki płaci czynsz za pracownie! O to chodzi, tak?! — purpura na twarzy i rozpaczliwa nienawiść do wszystkiego, co żywe. Dogadałby się z jednym dupkiem z Maywater, ale van der Decken przynajmniej nie był francuską świnią. Albo żabą. — Postawmy sprawę jasno. Żadna z tych pań nie jest tu po to, by prosić pana o zostanie w Deadberry. Wręcz przeciwnie. Możemy sobie pomachać na do widzenia. Pan dojedzie do Salem. Kupi tam mieszkanie, wydzierżawi pracownie. Zacznie od nowa. Starszy człowiek na nowym terenie, przez który nastolatkowie i młodzież przepycha się łokciami i nogami. Nikt nie doceni pana doświadczenia i talentu, będzie liczyć się to czy razem z nimi wciąga pan kokainę na zakrapianych studenckich domówkach. — Co mi pan insynuuje? — odparł monsieur Buffon, cofając się niepewnie na krok, aby oprzeć plecy o ladę. — Tam nie ma L'Orfevre! Rynek jest wolny od ich szpetnych obrazków! — Czy aby na pewno? — zasada numer jeden: adwokat musi być przygotowany, planować trzy ruchy do przodu (w leniwy dzień). — Brett Nichols — wisi na przedniej ścianie głównego hallu ratusza w Salem, mija go każdy, kto tam wchodzi. Reuben Valencia — jest w biurze Magistra. George Ross — od lat wyposaża Katedrę Piekieł. Myśli pan, że ma z nimi szanse, bez żadnych koneksji, jedynie z talentem? Ma pan więc dwie drogi. Pierwsza: posłuchać mojej żony i jej bratanicy, a następnie z kulturą udzielić poprawnej odpowiedzi na propozycje i pytanie. Zyskać koneksje, wkrótce szersze uznanie, utrzeć w ten sposób nosa L'Orfevre. Druga: wynosić się do Salem. Więc? — uniósł brew wyżej, bo powieka mu nie drgnęła. Rzucam sobie kostką, żeby wiedzieć, co odpowiada Monsieur Buffon. Odnoście się już śmiało do tego: 1: — No naprawdę, jak pan może tak mówić? Przecież wystarczy spojrzeć na moje dzieła. Rueben Valencia mógłby mi czyścić pędzel. 2: — Och... Tak... Ja... Proszę mi wybaczyć, ale mam duszę artysty. Jestem wrażliwym człowiekiem i łatwo jest mi mówić, szybciej niż myślę... 3: — Proszę powiedzieć mi szczerze. Ale naprawdę szczerze. Co panie sądzą o moich obrazach? Proszę. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Stwórca
The member 'Benjamin Verity II' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 2 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
Muszę się zastanowić, to tak, które dopiero ktoś włożył do pieca. Zastanawianie się odsłania kluczową słabość, gdy ktoś próbuje cię do czegoś przekonać — informujesz, że jest to możliwe. Skoro było to wykonalne, to dlaczego nie przez nią? Dokonywała już bardziej niemożliwych rzeczy. Złapała zwątpienie w oczach męża — chwilowe — które odeszło w niepamięć, gdy kącik jego ust uniósł się do góry. Nieznacznie; niezauważalnie. Jedna rodzina Kręgu nie czyni. Tak jak do niego dołączyć, można i go opuścić — nazwisko Fogartych było tego idealnym przykładem. Krąg wspiera Krąg. Krąg był ideą, niedoścignionym ideałem i klubem, który spotykał się za zamkniętymi drzwiami. Krąg był wieczny. L'Orfevre? L'Orfevre działali Benowi na nerwy. Sytuacja znów się napięła — drażliwe ego, to kruche ego. Monsieur z pewnością myślał o sobie, jak o porcelanie, ale tanie szkło tłucze się równie łatwo. Żadne z nich nie jest warte zbierania, gdy jest już w kawałkach. Miałaby zakrwawić swoje dłonie dla podrzędnego rzemieślnika? Audrey nie musi jednak nic mówić — nie musi gniewnie marszczyć brwi i psuć wyrazu idealnie spokojnej twarzy. Nie musi, bo Benjamin idealnie wchodzi w rolę kija, gdy ona nadal pozostaje marchewką. Dobry mąż. Grzeczny mąż. Twardy mąż. Groźny mąż. Mąż negocjator, pod którego wagą słów Monsieur Imbecyl cofa się do tyłu, a Audrey obserwuje to wszystko i uśmiecha się lekko — uśmiech numer dwanaście. Szczery, bo patrzenie na czyjąś uległość napawa prawdziwą radością. — Och... Tak... Ja... Proszę mi wybaczyć, ale mam duszę artysty — mówi, wycofując się ze swoich poprzednich słów, z lekkim popłochem patrząc dookoła, aby wreszcie wzrok zatrzymać na Audrey i Valentinie. — Jestem wrażliwym człowiekiem i łatwo jest mi mówić, szybciej niż myślę... — Bez wątpienia — powiedziała, pauzą nieco zmieniając wydźwięk wypowiedzi, ale uraza ukryta była głęboko pod wciąż obecnym na ustach uśmiechu. — nie miał pan zamiaru nas urazić. Jakże mógłby? Proch nie ma takiej mocy sprawczej. — Nie jestem fanką chwiejnych rzeczy, Monsieur — jej słowa nie są kapryśne, ale mają być ostrzeżeniem dla mężczyzny. — Lubię historię, bo jest stała i niezmienna. Dobrze się z nią współpracuje, gdyż nie zmienia zdania w zależności od tego, jak wiatr zawieje. Deadberry potrzebuje więcej osób, które są pewne tego, czego chcą. Rozumie pan? Monsieur pokiwał głową. Może zrozumiał, może nie. Audrey poczeka — cierpliwość nie była nigdy solą w jej oku. Poczeka i zobaczy, na co zdecyduje się mężczyzna. Jeśli zostanie — powinien zostać, taka oferta nie spada codziennie z piekła — będą mogli porozmawiać o dalszej współpracy. Do tego czasu— — Valentino, jestem pewna, że twój ojciec bardzo doceniłby któryś z tych obrazów do swojego gabinetu — zwraca się do bratanicy, z tyłu głowy zastanawiając się, czemu ta zawracała sobie myśli tym, co wisi w gabinecie Bena. — Wybierz może coś dla niego. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Turystyczne Salem i smutne Hellridge; wybory osób w wieku około podeszłym, stare przywary i płytkie ambicje, ograniczane głównie do dodatkowego zera na koncie lub niższego progu podatkowego – fakt, czy urokliwy na swój drażniący sposób Monsieur Buffon zostałby w naszym świetlistym miasteczku i nadal marudnym usposobieniem prowadziłby swoisty monitoring osiedlowy Deadberry, interesował mnie mniej więcej w takim stopniu, jak skandal Calvina Kleina i biednej, młodziutkiej Brooke Shields sprzed kilku lat – niewiele. Potrafię rozróżnić sztukę od kapitalizmu. Wielkość miałkości; oddzielić ziarno od plew, jak lubił mówić mój ojciec – w końcu docenić żyłkę złota, której Buffonowi brakowało. I mimo tego wszystkiego, jego głupiutkich uwag, moich szczerych i absolutnie miłosiernych ochów i achów, a także wielkiej dobroduszności mojej drogiej ciotki, mogłabym po prostu odwrócić się na pięcie i wyjść stąd bez słowa, zostawiając za sobą falujące pasma włosów i zapach perfum. Williamsonowie potrafią być jednak przekonywujący. Lub to ja mam czasami zbyt miękkie serce. Przechadzka po bocznych rejonach nieco zakurzonej i smętnej pracowni upływa w mało znaczących spojrzeniach i potencjalnych skrawkach zainteresowania; ślizgając się pomiędzy jednym pejzażem a drugim, w końcu znajdując coś, co chyba nazywać się powinno martwą naturą, dużo bardziej zaaferowana jestem rozmową z rzemieślnikiem, którą prowadzą państwo Verity. Dużo bardziej interesuje mnie rzekomy bal charytatywny, który nie został jeszcze powszechnie i publicznie ogłoszony – kwestia czasu, bo najlepszym remedium na bolączki klasy średniej i lekiem na katastrofy z kategorii tych naturalnych, są przyjęcia. Bankiety, przekąski i duża ilość szampana. Tak już ma nasz gatunek, czysta ewolucja. Tragedią nawiedzającą nasze miasto faktycznie się przejmuję, losem podstarzałego malarza już mniej, choć pozory stwarzam nienaganne, podejmując się powierzonej misji z czystą pasją, która wykwita w uśmiechach, półsłówkach, a w końcu w wyciągniętej z torebki książeczce czekowej. Benjamin przykłada się do sprawy równie energicznie; kątem oka obserwuję jego rozmowę, słowa filtruję przez własne myśli, gdzieś w ich boku uśmiechając się do samej siebie – przez moment zastanawia mnie, cóż takiego mógł obiecać Veritiemu Ronald Williamson w zamian za tak żarliwe poparcie; ale nim nadejdą mnie wnioski, wzrok napotyka nieduży pejzażyk z górskim widoczkiem, a na nim cenówkę z siedemdziesiątką. – Doskonały pomysł, Audrey – bo choć tatko jest wyznawcą eleganckiego minimalizmu, obdarowywanie innych zawsze wprowadza mnie w rozkosznie przyjemny nastrój. To miłe. Podbródkiem wskazuję na ładny obrazek w ładnych kolorach – Dam sto. Proszę zapakować – trzydzieści dolarów nadwyżki za kawałek tekturki i współpracę, monsieur Buffon. W międzyczasie wysuwam z torebki książeczkę czekową i własne, grawerowane pióro. Valentina Hudson, obywatelka świata i lokalna patriotka w jednym. Udanej kampanii, panie Williamson. Na zdrowie. płacę 100$ za obrazeczek |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Myślałby kto, że nawet do imentu zniszczona, boczna uliczka może stać się areną pojedynkową miejscowej dzieciarni i to w dniu takim, jak ten. Promień chybionego zaklęcia wyminął rozmówczynie i zaczął konsumować pierwsze, co stanęło mu na drodze – materiał flagi, jednej z wielu, którymi obwieszono najbliższą okolicę. Nieprzyjemny dreszcz opóźnił reakcję Anniki. Nie tylko to zresztą. Woń krwi Johana choć już o wiele słabsza, wciąż dociera do jej nozdrzy, a palce jeszcze lepią się, pokryte powoli dosychającą już czerwienią. Oby wszystko miał już pod kontrolą – odruchowa myśl i jak naiwna, bo gdyby tylko wiedziała, że w międzyczasie brat dorobił się jeszcze więcej, tym razem niemagicznych drzazg… Ale pozostając w błogiej nieświadomości już miała przywitać się – tym razem bezpośrednio – z Charlotte. – Dobrze by było, żeby już nikt więcej tu nie ucierpiał – zazwyczaj męczące robienie dobrej miny wykańczało podwójnie, gdy dochodził element męki bardziej… cóż, organicznej. Wiedząc to wszystko, Annika przeszła do porządku dziennego nad wybuchem kuzynki, zwłaszcza że wybuch ów poskutkował oddaleniem się krnąbrnej dzieciarni. Bliska płaczu staruszka zwróciła na pannę Williamson swoje wielkie, a jeszcze większe z powodu ciężkich szkieł okularów oczy. – Łobuzy, zawsze się tu kręcą, szukają coby tu zmalować… – Wymamrotała, zaraz płynnie przechodząc do powitań – A dzień dobry, pani droga! Słodki Lucyferze, taka pomoc… – Jęknęła pani Mamsen, znikając na chwilę za drzwiami zrujnowanego sklepiku. Annika odetchnęła. – Panno Williamson. Mam nadzieję, że masz się już lepiej – słowa podkreślił łagodny uśmiech. Wiele jeszcze było do zrobienia, więc zamiast tracić czas na czcze tłumaczenia i nietaktowne pytania, zajęła się porządkowaniem chaosu wokół. Odsunęła się nieco od witryny i po upatrzeniu idealnego miejsca na składowisko porozrzucanych śmieci, które kiedyś były witryną, wyszeptała inkantację. – Dormi – większe fragmenty jeden po drugim znajdowały swoje miejsce na jednej kupie śmieci, nadającej się już wyłącznie na wywóz daleko stąd. – Pani, nie zabierajcie tych desek, może coś się z nich da jeszcze napra- Przecież nie zostawię tak sklepu, co to za pomoc?! – Skrajnie zestresowana i drżąca z nerwów kobieta ponownie wyskoczyła ze sklepiku, krzycząc. W swojej desperacji nie zważając już nawet na to, że w istocie sprzątany przez kobiety bałagan nikomu już do niczego się nie nada. Dormi - udane |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Lotte Overtone
Uliczka Czarowników Cóż za dzień, cóż za wydarzenie! Głęboka potrzeba krzewienia pomocy, wsparcia poszkodowanych nawet najdrobniejszym datkiem poruszało płoche serduszko syrenki tak mocno, iż była gotowa z tego przejęcia zakopać się w pościeli własnego łóżka i przespać to całe zamieszanie. Troska o innych była przecież taka męcząca! Niemal równie jak pilnowanie uśmiechu, który wykrzywiał muśnięte szminką wargi, niezbyt szeroki, ale piękny, nie szczególnie radosny, acz przedstawiający pozytywne nastawienie, jak i współczucie. Do tego jeszcze te rozmowy! Doprawdy, Lotte niemal zazdrościła osobom, które rzuciły się w pocie — fuj — czoła do swoich obowiązków, nie musieli się przejmować towarzyskimi obowiązkami. Blondyneczka oddawała im się z pokorą, karmiąc słodyczą uprzejmości oraz zapewnieniami, że szanowny wuj jak najbardziej ma się dobrze i żywi ogromny żal, iż nie mógł towarzyszyć reszcie Overtonów, acz przyszłość należała do młodszego pokolenia, które winno okazać swoje zaangażowanie, stąd ufał, że odpowiednia darowizna oraz aktywność złotowłosego kuzynostwa nieco zadośćuczyni jego nieobecności. Naturalnie, jest podekscytowana nadchodzącą premierą i ma nadzieję, iż państwo zechcą zaszczycić teatr swoją osobą, jakże cudownie będzie móc wystąpić przed taką publiką! Akcje o tej porze roku rosną zastanawiająco dobrze, jak miło, że została o to zapytana (chociaż w duchu ma ochotę przewrócić oczami, żeby być tak niewyedukowanym i nie znać poprawnej nazwy: akacja, nie akcja! Na Lilith!)! Ach, gdyby nie chrząknięcie znaczące Ivana, najpewniej zostałaby na placu dłużej, pławiąc się w należnej uwadze, jednak obiecała się poświęcić i spędzić południe z biedakami, tak też grzecznie pożegnała się nim ruszyła po paru przystankach w stronę uliczki czarowników. Obcasy drogich szpilek uderzały lekko o kocie łby, w które wpatrywała się podejrzliwie jakby te gotowe były połasić się na zgrabne kostki i zaatakować niepostrzeżenie. Ach, jej towarzyszki — była Decken i Williamson, Lucyferze, dlaczego zawsze wystawiasz ją na najcięższe bitwy? — najwyraźniej zaczęły bez niej, jak niegrzecznie! A do tego staruszka krzyczała zestresowana, nie zważając na odpowiednią melodię wypowiadanych zdań, która mogłaby dodać jej dramatyzmu. Amatorzy, otaczają ją sami amatorzy! — Pani Mamsen! — szczebiocze Lotte, przystając po jej prawej stronie. Nie pod wiatr, starzy ludzie wydzielali z siebie brzydki zapach — Pani Mamsen, proszę się nie denerwować — delikatne muśnięcie ramienia miało skupić uwagę kobiety całkowicie na aktoreczce. Ta już z zatroskaniem marszczyła brwi, usteczka w podkówkę wykrzywiała, a głos wręcz tchnął uspokajającą łagodnością — Pani Faust oraz panna Williamson to wyjątkowo utalentowane czarownice, które nigdy nie naraziłyby pani na uszczerbek pani biznesu — biel ząbków lśni, kiedy na czubek głowy zsuwa okulary przeciwsłoneczne — Stworzenie arcydzieła wymaga nieco bałaganu, gwarantuję, że wszystko będzie dobrze — zapewnia, chociaż nie ma bladego pojęcia co jej towarzyszki w zasadzie robią. Ale Lotte była absolutnie genialna w improwizacji — Co powie pani na herbatę? Czeka nas trochę pracy, a bardzo mi zależy na usłyszeniu pani uwag — nie zależało jej wcale, ale jeśli starowinka przestanie się drzeć, to będzie jej to na rękę — Och! Pozwoliłam sobie przynieść dla pani lekki upominek — dodaje jakby w zaskoczeniu, podając właścicielce sklepu bukiet kwiatów, w który wciśnięta została jedna z babeczek przyniesionych wcześniej na wiec. Żeby nie było, że się kurde nie starała! — Może filiżankę... — godzi się niepewnie staruszka, łypiąc na deski z żalem, bo na pewno można je było odratować! — Charlotte, Anniko, przepraszam za spóźnienie — wita się miękko Charlotte Overtone, gotowa pójść za Myrtle, byleby tylko nie musieć robić nic więcej. Nie pisała się na ciężkie roboty, ona miała tylko ładnie wyglądać i kiwać współczująco złotą główką. | w użyciu: urok osobisty IV, kłamstwo I, perswazja II, aktorstwo II |
Wiek : 21
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : Debiutantka w rodzinnym teatrze
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
Lekko nachylony w dół. Nie jakby kłaniał się, bo i nie było przed kim (Monsieur Buffon, doprawdy...), lecz tak jak do dziecka. Zaakcentować własną wyższą materialną, polityczną, dyplomatyczną, środowiskową, każdą. Benajmin wyprostował ponownie lędźwie, głowa cały czas patrzyła w przód. Mężczyzna zaczął nawet się tłumaczyć, jakby ten wyświechtany frazes o duszy artysty cokolwiek miał zmienić w postrzeganiu go przez zebranych tutaj przedstawicieli klasy lepszej. Nie było istotne jak ładnie będzie przepraszać, nawet jeśli Verity zwracał na to uwagę dla czystej i niezmąconej bzdurami rozrywki, a to jak szybko to zrobi i jak grzecznie spuści głowę w dół. Ludzie potrzebowali zapewnień o świetlanej przyszłości. Miał ochotę piętrzyć się nad nim, tak jak uwielbiał to robić z malućkimi, ale ostatecznie tylko ledwie przyjemny uśmiech przelał się na męską twarz. Grzeczny chłopiec. — Oczywiście — dodał puste słówko potwierdzające przyjęcie jego przeprosin, gdy Audrey tym swoim zawoalowanym tonem cedziła przekonanie, że Monsieur Buffon nie miał nic złego na myśli. Misja wydawała się wypełniona, pani Hudson (młodsza) i pani Verity (starsza) rozpoczęły dywagacje nad obrazem, który miał posłużyć za prezent dla ojca tej bardziej opalonej. Malarz rozpoczął krzątaniny, gdy po usłyszeniu chęci zakupu, niemal pobiegł po papier do pakowania, rozpromieniony, jakby wygrał los na loterii. Benjamin spojrzał na je dwie, odrobinę (tylko z tyłu oczu) bagatelizującym mężczyznę spojrzeniem, do ust doklejając szyderczy uśmieszek. Szacunek do istot żywych nie leżał w kodeksie prawniczym. — Proszę podać mi adres, na jaki mam dostarczyć obraz — Buffon znów wbiegł z zaplecza do środka pracowni, kierując słowa do Valentiny. — Och, jeszcze jedno Monsieur Barron — wiedział, że wypowiedziane nazwisko nie jest prawidłowe, nie zająknął się nawet na sekundę, w spojrzeniu nie miał paniki. Malarz miał znać swoje miejsce. — Buffon — zaakcentował z nieukrywanym, chociaż szczególnie nieistotnym oburzeniem. — Monsieur Buffon, oczywiście — ściszył ton do teatralnego szeptu, tak aby usłyszał go sam zainteresowany, a słowa nie minęły uszu kobiet. — Targowanie się z kobietą, której koneksje i fascynacja sztuką, mogą przynieść panu wymiernie większy zysk, byłoby skrajną głupotą — doradził, niczym przyjaciel. Pierwsza działka zawsze gratis. — Na pana miejscu podarowałbym jej ten obraz i zapakował go najpiękniej, jak potrafię, najlepiej wrzucając do środka swoją wizytówkę. Ma pan wizytówkę, prawda? — Mam... — No widzi pan... — zacisnął dłoń na ramieniu mężczyzny, jakby podpisywał tym samym pakt. — Valentino, Monsieur Buffon pragnie podarować ci ten obraz w prezencie, czy to nie wspaniałe? — ostatecznie odsunął się od niego, pilnując, żeby Valentina schowała swoje 100 dolarów z powrotem do portmonetki. Groszowa sprawa, ale liczyła się zasada, a nie pieniądze. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Uliczka Czarowników - Czuję się znacznie lepiej, dziękuję - częstuje czarownicę połowiczną prawdą, bo mdłości nadal nawiedzają zmęczone przedłużającym się okresem rekonwalescencji ciało. - A prawdę mówiąc, nic nie ma tak leczniczych właściwości, jak wyjście poza cztery szpitalniane ściany. - Puszcza kuzynce oczko, choć ukradkiem poczuć się swobodniej. Widząc, jak Annika zabiera się do pracy, dochodzi do wniosku, że i ta chciałaby czym prędzej opuścić okoliczne alejki i oddać się czemuś konkretnemu, pożytecznemu, bądź zwyczajnie wolności. - Bałagan i zepsuta witryna nikogo nie zachęci do zakupów - odpowiada nieco ostrzejszym tonem starszej pani, bo im dłużej trwać będą te wszystkie przepychanki, tym więcej czasu spędzą na Uliczce Czarowników, modląc się do Lucyfera o pomstę. Dotąd nie zdawała sobie sprawy z tego, że pomagać ma im też Lotte. Zresztą w jej wykonaniu pomagać, znaczy usunąć się z zasięgu wzroku, co też panna Overtone usilnie chciała osiągnąć, odciągając staruszkę z dala od głównej witryny. Tego jeszcze brakowało, by ślęcząca nad nimi kobiecina dodatkowo utrudniała sprawę, wcinając się w każdą pierdołę. Jak jeszcze przed momentem gdzieś w czarnej otchłani serca Charlotte tliła się chęć pomocy, tak teraz przemawia przezeń niechęć. Pani Mamsen mimo zadeklarowania wypicia filiżanki herbaty, nie rusza się z miejsca, tylko stoi ze wzrokiem utkwionym w kawałek belki, który przesunęła Annika, jakby niegotowa była się jeszcze z nim pożegnać. - Tylko ostrożnie mi z tym! To stare, ale dobre drewno. Lata temu, nim was jeszcze nie było w świecie, mój ojciec własnymi rękami stawiał tu wszystko. Te deski heblował i malował. Takie piękne kolory to były, pamiętam jak dziś - wspomina Myrtle Mamsen, a w jej głosie mieszają się nuty nostalgii i sentymentu, w połączeniu z pewną przestrogą. - W tych czasach trudno młodym zrozumieć, że to historia jest i trzeba szanować. No bo kto za to zapłaci? - Pan płaci, pani płaci, my płacimy. To są nasze pieniądze, proszę pani. - Społeczeństwa, jak to głosi myśl wspólnotowa i polityczna kampania, nawołująca do zjednoczenia się w obliczu ogarniającej wszystkich tragedii. Charlotte kręci głową ze zniecierpliwieniem posyła bardzo wymowne spojrzenie Lotte, by ta czym prędzej zagoniła kobiecinę do środka sklepu, usuwając ją z zasięgu wzroku. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Stwórca
The member 'Charlotte Williamson' has done the following action : Rzut kością 'k6' : 3 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Audrey Verity
POWSTANIA : 16
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 173
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 12
PRACOWNIA MALARSKA Zabawnym — nie w jej mniemaniu, ale czyimś z pewnością — był fakt, że im więcej masz pieniędzy, tym większe prawdopodobieństwo dostawania rzeczy za darmo. Oczywiście, "za darmo" było sztucznym tworem; mrzonką i abstrakcyjną ideą, która — jak wszystkie idee — nie istniała. Cena mogła nie być przyczepiona subtelną bielą kartki, mogła równie dobrze istnieć w niewypowiedzianych na głos umowach. Przysługi miały lepszy kurs, niż dolary. Wybrany przez Valentinę obraz został wyceniony — Monsieur Buffon dokładnie potrafił wycenić, ile warta była jego sztuka. Audrey się z tą wyceną zgadzała. Czym był obraz za marne, sto dolarów? Podkładką pod kubek, co najwyżej. Uśmiechnęła się uprzejmie, splatając przed sobą swoje ukryte w rękawiczkach dłonie. Ich wkład w odbudowę dzielnicy dobiegał końca — tu, przyjemniej. Nie mogli mężczyźnie takiemu jak Monsieur Buffon poświęcać zbyt dużo uwagi. Nie ich interesem było zbyt wybujałe ego podrzędnego malarza. Każda działalność charytatywna ma swoją granicę. — Miłego popołudnia, monsieur — powiedziała, gdy uprzejmości stało się zadość, a ona wraz z mężem wycofywała się z powrotem na Plac Mniejszy. Pomyślałaby, że Williamson powinien być zadowolony, ale z jeszcze większą satysfakcją przez myśl jej przeszło, że to nazwisko nie padło ani razu w tej rozmowie. Lubiła Barnabę; na tyle, na ile mogła, go lubiła. Świadczył o tym fakt, że był chrzestnym jednej z jej córek; że stosowała okazjonalnie w jego stronę zaproszenie, nawet jeśli nie chodziło o spotkanie z Benjaminem. Lubiła go, jak użytecznego psa, którym był. Nie miało to specjalnie nic wspólnego z resztą jego rodziny. Monsieur Buffon powinien pamiętać, kto zwrócił się do niego z miłym słowem oraz pomocną dłonią — oraz, że żaden Williamson nie miał z tym specjalnie nic wspólnego. Benjamin, Valentina i Audrey z tematu |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : NORTH HOATLILP
Zawód : żona; filantropka
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
– Cieszę się, że mogłaś to zrobić o własnych siłach. Mogę się tylko domyślać, jak źle musiało być – w głosie wybrzmiała prawdziwa, nie udawana troska. Każdy w Hellridge był po uszy zakopany w pracy od czasu tamtego incydentu, jeśli można było to nazwać incydentem, nie miały okazji więc pomówić o tym za wiele. A to kolejny powód do tego, by skupić się na pracy i skończyć jak najszybciej. Bo w istocie, Annika życzyła sobie oddalić się co rychlej od centrum jakiegokolwiek zamieszania, a to miało nie być wcale takie proste, a wszystko przez rozdygotaną staruszkę, którą należało jak najszybciej uspokoić. Tymczasem, dyskomfort związany z brudnymi rękami nie zachęcał Anniki do interakcji ponad niezbędne minimum – z ulgą więc przyjęła pojawienie się na miejscu panny z Overtonów. Niech ona gada, resztą zajmą się one. Tak będzie z korzyścią dla absolutnie każdego, a zwłaszcza dla poddenerwowanej pani Mamsen. – Oczywiście – dodała tylko pospieszne potwierdzenie słów panny Overtone – co za miła niespodzianka – …nie widziałyśmy się od czasu tamtego spontanicznego cavingu pod koniec lutego, co słychać? Czy ciebie też dręczy kakofonia jęków i nie możesz zasnąć w nocy? – Zagaiłaby, gdyby nie świadkowie i okoliczności. A tak naprawdę, to nie. – Ja… – Staruszce najwyraźniej zaczęły już kończyć się argumenty. Łypnęła tylko spod byka na obie kobiety, stos drewna i szkła, który był kiedyś witryną i wycofała się do wnętrza sklepiku. Tam panował chaos nie lepszy, niż na zewnątrz, część dobytku została pochowana do pudeł, część zaś, zwłaszcza te w jakiś sposób uszkodzone, bądź kompletnie zniszczone – jak wykonany z gliny i szkliwiony posążek Lucyfera – zajmowały kącik między ladą, a wejściem na zaplecze. I to tam kobieta skierowała swoje kroki. – Jak ja po tym stanę na nogi? Kto mi za towar zwróci, gdzie mam szukać tych chuliganów…? – Zaczęła się zamartwiać na nowo, ledwie wskazała Lotte miejsce, gdzie mogłaby usiąść – miętowej herbatki napijecie się? Czy ja tu mam jeszcze czego szukać? Może powinnam wyjechać do Salem? Moja ciocia pochodzi stamtąd, mam tam rodzinę… – Mówiła na wpół do siebie, na wpół do Lotte, krzątając się za filiżankami, cukrem, wstawiając wodę na gaz… Tymczasem Annika z Charlotte walczyły z bałaganem na zewnątrz. Ta pierwsza odetchnęła wyraźnie, gdy obie panie zniknęły we wnętrzu sklepiku. – Przyznam, że nie mam dziś na to sił. Na pocieszanie – podjęła, odsuwając na bok kolejną belkę. Przyjrzała się zniszczeniom, by mniej więcej ocenić bieżące potrzeby. Będzie trzeba to wszystko gdzieś zapisać. – Będzie nam potrzebna kartka i coś do pisania. Jeśli nie masz przy sobie, będziemy musiały poprosić panią Mamsen – dodała po krótkiej chwili, zerkając na Charlotte. Wysprzątanie tej okolicy, zabezpieczenie witryny na czas naprawy i spisanie tego, co niezbędne. Powinno pójść szybko, jeśli tylko staruszka zechce współpracować. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Na słowa wsparcia uśmiecha się lekko do kuzynki, będąc jej wdzięczną, że wcale nie drąży tematu. Ostatnie, czego było jej trzeba, to wnikanie w szczegóły i opowiadanie, co też wydarzyło się na uniwersytecie, podczas gdy sama nie do końca wciąż rozumie całe to zajście. Wspomnienia z tamtej sali prędko nie opuszczą głowy Charlotte, powracając doń każdego dnia w snach, jak i przy każdym odpalonym płomieniu czy każdej styczności ze smażonym mięsem. Jak długo będzie to jeszcze trwać, ile znosić będzie niewygodne obrazy, ciągłe biegnące wzdłuż całego ciała dreszcze i niewygodny ścisk w żołądku? Rozmowa ze staruszką zupełnie jej nie pociąga, co zresztą zauważa w oczach kuzynki i jej niechęci wobec wdawania się w pogawędki. Skinąwszy do Faust głową wnika na moment do sklepu, rozglądając się po zniszczonej przestrzeni. Wznosi brwi, powstrzymując ciężkie westchnienie. Wnętrze wcale nie wygląda lepiej, wszędzie na podłodze można znaleźć religijne symbole, kamienie mocy, misternie zdobione pentakle, oprawione obrazki przedstawiające kozła i nieświęte księgi z opalonymi rogami. Williamson zna wartość pieniądza i rozumie, że całość jest dość kosztowna. Właścicielka sklepu zapewne nie ma ubezpieczenia, zawierzając pomyślność przybytku Lucyferowi. - Ah chyba coś pani wypadło - przekazuje kobiecie pięć dolarów, które przed momentem znalazła na chodniku i rozgląda się za skrawkiem papieru oraz długopisem. Znalazłszy zeszyt, w którym najpewniej kobiecina zapisywała cały utarg, wyrywa zeń jedną kartkę i powraca do kuzynki, aby wręczyć jej zdobycz. - No dobrze, przede wszystkim do roboty trzeba zapędzić wolontariuszy, żeby ktoś to posprzątał. - Bo przecież nie będą robić tego same. - Hej, ty! Czy będziesz tak uprzejmy nam pomóc? - nagle ton głosu Charlotte zmienia się w samą uprzejmą słodycz. Skinieniem dłoni przywołuje do siebie chłopaka, który po drodze zgarnia ze sobą jeszcze dwóch kolegów. - Wspaniale widzieć oddanych miastu młodzieńców - zwraca się doń nieco paternalistycznie, nawet jeśli na oko cała trójka może być od niej starsza. - Potrzebujemy pomocy z noszeniem ciężarów. Poświęcony szerzeniu i umocnieniu wiary w Jedynego sklep pani Mamsen wyjątkowo ucierpiał. Potrzebujemy kilku silnych rąk wprawnych czarowników, aby przywrócić go do świetności. - Korzystając z wrodzonego uroku oraz wdzięku posyła znaczące, przymilne spojrzenie, bo doskonale zdaje sobie sprawę z tej przedziwnej, męskiej potrzeby wykazania się, czy to przed płcią piękną, czy też pokazując swoją wyższość nad innym samcami. Charlotte nie bacząc na przyzwoitość zwykła bezwzględnie wykorzystywać ją na każdym kroku. Trzech młodzieńców ochoczo zabiera się do pracy i zaczyna wynosić podniszczone elementy witryny przed budynek, próbując dopasować do siebie co lepsze kawałki. Jednocześnie siłują się z magią powstania, by jak najwięcej części złożyć w całość, bez potrzeby wyrzucania wszystkiego na śmietnik. - Tę część mamy z głowy - rzuca ściszonym głosem do Anniki i ukradkiem puszcza jej oczko. - Co masz tam dalej na liście, poza naszą pospieszną ucieczką z miejsca zdarzenia? | przekazuję znalezione na ulicy 5$ pani Mamsen |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity