First topic message reminder : Zejście na plażę Jedno z wielu. Już od wyjścia z zachodniej części wsi rozpoczyna się wyłożona białym piaskiem droga na plażę, urokliwą i często odwiedzaną przez turystów i mieszkańców Hellridge - w szczególności w lecie, kiedy to można cieszyć się ciepłą wodą i gorącym słońcem. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Gdyby była w lepszym nastroju, zachichotałaby złośliwie razem z niewdzięcznym szczeniakiem — bez wielkich emocji, bo w taki sposób częściej niż pogardę, okazywała sympatię. Ile z tej sympatii było zasługą syreniego uroku, a na ile wspólnie przelanych farb…? Jeśli Lucyfer w ogóle takie rzeczy raczył wiedzieć, to nadal zazdrośnie strzegł tej wiedzy. Tak samo jak prawdę o naturze tego bardziej jasnowłosego z ich dwójki — a teraz także bardziej poobijanego. — To kara za zakradanie się do ludzi. Jeśli chciałeś się przywitać, wystarczyło się odezwać — ona również potrafiła ładnie zadrzeć nos, co zaraz pokazała, a wiatr jej zawtórował, zarzucając kosmykami włosów w okolicy rzeczonego nosa i ust. Tyle z przedstawienia — w kwestii przewag przeróżnych, to Annika dla odmiany nie była zdolna wspiąć się dziś na swoje, i tak żenujące, wyżyny aktorstwa. Zaś resztki hemolakrii pod powiekami nie pozostawiały złudzeń, w jakim stanie zastał ją na tym wybrzeżu. Annika van der Decken — gdyby spojrzenie mogło zmieniać w głaz bez udziału zaklęć, pani Faust już by odkryła tę zdolność w swoim. Bo zakłuło. Nieświadomie, ale ustrzelił w sedno. — Tak się nazywam — a raczej wkrótce, być może wrócę do starych nawyków — chyba śni, jeśli myśli, że Annika będzie mu się tłumaczyć — czy to z nazwiska, czy ze smutnej podkówki, w jaką na żenujący, choć krótki, moment, zamieniły się jej usta, gdy wypluła z siebie to zdanie. W licealno—plastycznym światku przodowali w zadzieraniu nosa, a z przytyków zrobili sobie sport. Te dobrze wycelowane były nagrodą — nieważne, kto nimi oberwał. Maurice na nagrodę zasłużył; może więc przed końcem ich małej pogawędki, choć raz nazwisko zastąpi — jak należy — jego imieniem. — Dobra odpowiedź — jej brzmienie zrzuciło z kobiecego serca uporczywy ciężar. Nie chciałaby bowiem być tą, która oświeca kolegę od pędzla, że oszukańcze kanalie z Sonk Road, czy innego Cripple Rock zabrały pieniądze, a wcisnęły do rąk piekielną bestię. — Jakiś Lanthier nie miał czym zapłacić za obraz? — Kamienne spojrzenie zastąpił grymas rozbawienia — wciąż kontrastujący z tęczówkami i wykwitłymi wokół nich śladami wcześniejszej rozterki — te grały pod skórą, raz chowając się, raz bardziej uwidaczniając — paradoksalnie — razem z iskierkami rozbawienia. Iskierki zaś długo nie poigrały w jej oczętach, przenoszących uwagę z barghesta na Maurice’a i z powrotem. Gestem dała znać, że niech będzie. Chętnie się przejdzie. — Nie uczyłabym go żucia swoich palców. Zanim się obejrzysz, a stanie się zdolny do tego, żeby ci ten palec odgryźć. Domyślam się, że będziesz jeszcze ich potrzebował w pracy? — Dopytała, jakby była tym rzeczywiście zaintrygowana. Bo może i świat nosił geniuszy, którzy obrazy malowali stopami, ale co zrobi, jeśli któraś modelka do aktu stanie się zbyt chętna, a najbardziej podręczne narzędzia już zdążył wyżuć jakiś barghest? Byłoby szkoda. — Nie miną dwa miesiące, a ta mała kulka stanie się pełnoprawnym bydlakiem. Przepraszam za mój język, panie Overtone. — Zmrużyła oczy. Nie, wcale nie było jej przykro — …ale musisz zdawać sobie z tego sprawę, bo zostanie podnóżkiem własnego pieska to najłagodniejsze, co ten konkretny może zrobić — podeszła bliżej, przyglądając się bestii z bliska — ze szczególnym uwzględnieniem zębów właśnie. Wiek podobny do tego Bunniculi — ile jeszcze takich przybłęd przechowują lasy wokół Cripple Rock? — Znasz płeć? — Zaaferowana Annika jeszcze nie zwróciła uwagi. No i istnieją dwa rodzaje właścicieli — pierwszy, który najpierw sprawdza płeć, a później nazywa i drugi — który najpierw nazywa, a potem zagląda pod ogon. I prawie nigdy nie ma racji. Ale są i tacy, którzy mają to po prostu w nosie. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Prychnął cicho pod nosem, lecz wkrótce okazało się, że była to jego jedyna reakcja na brak jakiejkolwiek refleksji ze strony Anniki. Ta sama sympatia, która gdzieś tam głęboko w niej zaczynała dochodzić do głosu, pozwoliła mu wybaczyć jej ten nietakt. Oby nie musieli sprawdzać, czy kolejny raz uszedłby jej płazem z podobną łatwością. Chociaż wolałby nie zauważać śladów czerwieni sklejającej jej rzęsy, jej nietęga mina spotęgowała wrażenie, że absolutnie tak się nie da. W duchu westchnął, gdy poczuł, że wcale nie jest gotowy na udawanie, iż wcale nie interesują go powody, dla którego kobieta zalewała się łzami w miejscu publicznym. Ciekawość prawie zżarła go od środka, aby na końcu stanąć w gardle. Znalazł w kieszeni płaszcza haftowaną inicjałami chusteczkę, którą bezceremonialnie wsunął jej w palce. - Rano padało. - Oznajmił bez żadnego wstępu, a dziwna emocja barwiąca mu spojrzenie zdradzała, że dobrze wie, iż od kilku godzin na niebie nie pojawiła się nawet jedna chmurka. - Rozmazał ci się makijaż. Wytłumaczenie może i byłoby kiepskie, gdyby nie zaoferowane bezinteresownie. Niezależnie od powodu, dla którego Annika postanowiła przelewać dziś łzy, Maurice nie zamierzał naruszać jej prywatności. Wbrew powszechnej opinii, czasem i on potrafił się zachować. Ich relacja sprzed lat najpewniej pomogła mu w podjęciu takiego kroku. Lepiej nie sprawdzać, czy drugi raz będzie równie łaskawy. Milczał i z pewnym zmieszaniem spróbował odnaleźć właściwą odpowiedź na to wywołanie do tłumaczenia się. Czuł, że w tym wypadku bycie z nią szczerym niekoniecznie mu zaszkodzi. Skoro już i tak przyłapała go na prowadzaniu „zmutowanego pudla” na smyczy, cóż więcej miałby do ukrycia? - Nie tym razem. - Odparł wreszcie, ewidentnie nieco rozluźniając ramiona, gdy wydobył z siebie odpowiedź. - Podczas świętowania znalazłem go przy powalonym drzewie. Wyjaśnił i zerknął na niewdzięczną bestię dobierającą mu się do palców. O ile do tej pory wydawało mu się to rozczulające - przecież kocięta non stop go podgryzały! - tak po komentarzu Anniki natychmiast je cofnął i spojrzał na nią z pewnym lękiem. - Żartujesz. Nie ma czasem jakichś miniaturek? Nie wygląda, jak gdyby miał być duży. - Oszukiwał samego siebie, mogła bez trudu to dostrzec. Dobrze widział, że łeb barghesta jest zdecydowanie za duży w stosunku do jego małego, szczenięcego ciałka. Przerośnięte łapy śmiesznie pacały o ziemię. Brak koordynacji zdradzał, że zwierzę rosło, nawet gdy właściciel to przegapiał. - To co mam zrobić, jeśli zacznie obgryzać mi buty? - Zapytał, unosząc brew, ewidentnie zmieszany. Nie znał się na psach, to było więcej, niż oczywiste. O ile kota potrafił spacyfikować, tak barghest był dla niego kompletną zagadką, której nie zdołał rozwikłać nawet poprzez analizowanie książek i samodzielne próby. Kiedy przeszli do dawania i przyjmowania rad? Poszło za płynnie, nawet nie zauważył. - Nie. Nie umiem sprawdzić sam. - Przyznał się bez trudu, przesuwając palec spoza zasięgu psich zębów, aby zaczepnie złapać go za ucho. - Myślę, że to dziewczynka. Zgaduje po tym podłym charakterze. Uzupełnił wypowiedź z tym samym nieco psotnym uśmiechem, który mogła znać sprzed lat. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Proste założenie wysnute gdzieś między jednym porywem bryzy, a drugim — nikt tak naprawdę nie chciał wiedzieć, dlaczego Annika Faust zalewa się łzami w miejscu publicznym. Ani jakimkolwiek innym. Ta informacja była jak gorący ziemniak, który może i kusił chrupiącą skorupką, ale dotknięty, parzył. A najbardziej zapewne parzył w język — kusił wypaplać, ponieść wiadomość dalej, w końcu już ta pierwsza była szokiem, gdy Annika zaraz po powrocie ze studiów obwieściła rodzinie, że wychodzi za Fausta. Dużo starszego i znacznie biedniejszego Fausta. Aż minęło pięć lat i znaleźli się w punkcie obecnym, gdy obrzydło jej już i jedno, i drugie. Oba miały ostatecznie więcej wad, niż zalet, co sprowadziło Annikę na rozdroże. Do wyboru miała uwierzyć jedną z dwóch opowieści — albo zwyczajnie nie nadawała się do małżeństwa, albo nie nadawała się do małżeństwa akurat z Moriartym. — Rodzinna sprzeczka, nic wielkiego — pierwsza część była niewątpliwie prawdą. Zaś druga to życzeniowa nadinterpretacja — wybaczyli jej poprzedni kaprys, przyjmą i następny. Jak ona, choć z pewnym wahaniem przyjęła chusteczkę nie zamierzając udawać, że rozmazała makijaż, który litościwie pozostawiła na inną okazję. Ten dziś nie miał racji bytu, choć pociemniały ślad na linii wodnej mógł sprawiać takie wrażenie. — Oddam. Wypraną — najszczerszy substytut podziękowania w jej języku znaczył nawet więcej, niż proste dziękuję. Wychodząc z domu z prędkością sztormowej wichury zapomniała o najważniejszym, z czym zwykle nie rozstaje się na dłużej. Ale to z każdym wypowiedzianym słowem coraz bardziej traciło na istotności — wszystko stawało się nieistotne, gdy można było rozwiązać jakiś problem. Obojętnie, jaki. A Maurice problem najwyraźniej miał. I to z opanowaniem swojego pieska. Przechodzenie płynnie do takich tematów to jej specjalność. Uwikłała go więc w tę rozmowę, czy tego chciał, czy nie. — Najwyraźniej jeszcze mają problem z uciekinierami z Rezerwatu. — Nie wyglądała na zdziwioną jego odpowiedzią. — Ja też mam jednego, znalazłam na szlaku. — Ile czasu minie, nim z małego problemiku szczeniąt barghesta przychodzących na świat pod jakimś krzakiem w puszczy, powstanie incydent, do jakiego Gwardia będzie musiała powołać cały, osobny oddział? Niewątpliwie, Lanthierom przyda się pomoc. — Rosną bardzo szybko. Zobaczysz — w innych warunkach podsumowałaby myśl krzepiącym uśmiechem, lecz nie tym razem. Garnitur zębisk wyrzynał się szybciej, niż szczenię nadążało z aklimatyzowaniem się do nowego otoczenia, a nowy właściciel jeszcze jawił się jako intruz. To sprawiało nie lada kłopot, zwłaszcza, gdy proces socjalizacji w stadzie był zaburzony. Jak w tym przypadku. — Musisz nakłonić go do tego, by przestał. Kawałek liny okrętowej robi za dobry gryzak, pokażę ci. Chodzi o to, żeby w porę wcisnąć mu go w pysk. Ale jeśli gryzak z liny jest za mało wyszukany, możesz kupować jakiekolwiek. Chodzi o skutek. A skutkiem jest zastąpienie rąk gryzakiem. — Pierwszą rzeczą, jaką jej prywatna dziewczynka dostała, był właśnie kawałek splecionej liny, na którym Bunnicula pozwalała sobie na więcej. Z czasem nabierze w tym coraz więcej sił — i to, co wcześniej mogło być uznane za pieszczotę, stanie się niebezpieczne. — I jeśli nie masz nic przeciwko, to przyprowadzę raz na jakiś czas Bunniculę, żeby mogli uczyć się od siebie nawzajem. Ale ze swojej strony też musisz być konsekwentny i nie pozwalać na zbyt wiele. A kiedy gryzie po kostkach, stań w bezruchu do momentu, aż nie się nie opanuje. Zwykle działa bez rozwiązań siłowych. — Zwykle. Na pozostałe przypadki Annika miała inne metody — w ostateczności również magię. Na złośliwą sugestię prychnęła, jak rozgniewana kocica. — Lekcja płynie z tego jedna — lepiej uważaj na kobiety. A zwłaszcza na te, które znajdujesz w lesie. — …albo na plaży, chociaż— Ta tutaj nie gryzie, zazwyczaj. Odgryza się, co najwyżej. — Mogę? — Chwyciła szczenię; w sposób pewny, jakby robiła to już wiele razy. I trzymając palce z dala od niecierpliwych kiełków — sprawdzę — obróciła maleństwo i pokazała Overtonowi to, co ją tutaj interesowało najbardziej. — No proszę. Jaki piękny, zdrowy chłopiec — uniosła głowę, by zadrzeć nos raz jeszcze. Z uśmiechem satysfakcji. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Zaskoczyło go to, że nie przyjęła podsuniętej wymówki. Gdyby był na jej miejscu, nie pozwoliłby sobie na podobne ujawnienie się ze swoim problemem, albo chętnie przemieniły go w żart, za którym mógłby się ukryć. Mimo wszystko zachował stosunkowo niewzruszoną minę, wzruszywszy ramionami na jej oświadczenie. - Mam nadzieję - odparł na jej zapewnienia, chociaż wcale nie był taki pewien. To znaczy, oddać może mu odda, wypraną może też, ale czy uda jej się doprać zaschniętą krew? Cóż, Annika może miała w tym większą wprawę, niż Maurice. Nie polemizował z tym, a przynajmniej na głos. Cała jego kamienna mimika poruszyła się wreszcie, gdy okazało się, że Faust miała swoje własne szczenię i to znalezione w podobnych okolicznościach. Malarz uniósł wysoko brwi, nie potrafiąc do końca wyobrazić sobie, dlaczego jeden miot rozdzielił się do tego stopnia, że udało im się złapać po jednym. - Czy one powinny oddzielać się od siebie? - Zapytał, a jego wątpliwość można było zrozumieć dwojako. Rozdzielanie szczeniąt na różne domy zdarzało się zapewne częściej, niż separowanie dzikich piekielnych bestii, lecz z tego wszystkiego bardziej frapowało go poukrywanie się dzieciaczków pod różnymi krzakami i to z daleka od dumnej mamusi. Nie przyjmował do wiadomości, że maluszki dały dyla z rezerwatu. Na pewno były dzikimi mieszkańcami szlaku! Wcale nie wnioskował po złośliwym charakterze swojego podopiecznego, wcale! - Powinniśmy je stamtąd zabierać? - Upewnił się, ale oboje wiedzieli, jaką odpowiedź chciałby usłyszeć. Maurice okazywał się prawdziwą matką kwoką. Jego trzy kocie pociechy jeszcze mu dadzą popalić za te niefortunne wybory życiowe. Słuchał uważnie jej wskazówek dotyczących liny i ochrony palców. Prawdę mówiąc, nawet nie wpadł na to, że rozwiązanie może być tak proste, ale nie było też co się dziwić. Wiedza przyrodnicza tej syrenki nie była szczególnie rozwinięta. Tym chętniej spijał każdą sugestię z ust Anniki, notując ją uważnie w pamięci. - Nie mam nic przeciwko. - Oznajmił, podejrzewając, że rzeczywiście może to być dobry pomysł. Jego koty również lepiej odnalazły się w trójkę, niż osobno, a to więksi indywidualiści od psów. - Co mam zrobić, jeśli opanowanie nie następuje? Jak się do czegoś doczepi, to zwykle zżera to do końca. - Akurat nie miał na myśli noszonych obecnie butów i całe szczęście. Niemniej każda zabawka, która, póki co wylądowała w szczękach barghesta zostawała przeżuta do granic możliwości. Może po prostu tak miało być? Tylko co, jeżeli postanowi zeżreć mu na przykład kabel telefoniczny? W myślach już budował mu budę na tyłach ogródka, żegnając się ckliwie z wizją wspólnego przeciągania liny w jego łóżku. Parsknął cicho, a chociaż spróbował powstrzymać uśmiech, nic mu z tego nie wyszło. - Na szczęście jeszcze żadna rusałka nie wyskoczyła na mnie z krzaków. - Figlarny błysk w jego spojrzeniu mógłby zachęcać do odbicia piłeczki. Podejrzewał, że Annika się nie skusi, ale i tak pozwolił temu wybrzmieć, nim z chęcią przekazał jej wściekłego potworka. Obserwował uważnie, jak bada barghestowe podwozie, a chociaż wyrok wyraźnie wskazał, jak bardzo kulą w płot strzelił swoją diagnozą płci, wcale nie wydawał się zawiedziony. - Och, to znaczy, że muszę kupić inną smycz. - Zmartwił się, poprawiając chwyt na różowym skrawku materiału. No tak, to było jego największe zmartwienie. Ręka do góry kto się zdziwił. - Czym karmisz Bunniculę? - Zapytał jeszcze, co by nie okazało się jeszcze, że karmi krakena pietruszką. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Wymówka. To słowo nigdy tak nie drażniło, jak przez ostatni miesiąc z okładem. Z całej palety mechanizmów obronnych, obracania w żart i wymówek właśnie, Annika wybierała chaos. Poukładany świat nie był dla niej, zwłaszcza, kiedy ktoś układał go za nią. Uśmiechem potwierdziła zapewnienie — miała tysiąc i jeden sposobów na usunięcie śladów krwi z odzieży, a to więcej, niż potrzebowała na jedną chusteczkę. Nieistotne. Szczenięta są dziś ważniejsze. — Nie powinny się rozdzielać i pewnie nawet nie są z jednego miotu. Nie wiemy też, czy ich matki nie zostały w międzyczasie wyłapane. Trudno oceniać, czy to dobrze, czy źle, że je zabraliśmy. Na pewno teraz musimy się nimi dobrze zająć — odparła, pozbywając się śladów zbrodni z okolic rzęs i powiek — wydarzenia z końca lutego dotknęły też Lanthierów. Okoliczne lasy są tam teraz pełne barghestów, a niektóre jak widać doczekały się potomstwa. Minął już miesiąc, nawet mnie to nie dziwi. — Mówiąc o wydarzeniach z końca lutego spojrzała na artystę odrobinę czujniej. To właśnie jego siostra wyciągnęła Annikę z walącego się tunelu — czy pochwaliła się bratu tym, co jej się przytrafiło? Nie odważyła się o to spytać. Lepiej czuła się na znanym gruncie piekielnych szczeniąt, niż na omawianiu z nim wydarzeń, które przynajmniej częściowo doprowadziły ją do punktu, w którym dziś się znalazła. — Musisz się pogodzić z tym, że niektóre rzeczy po prostu zniszczy. Zwłaszcza w okresie ząbkowania, to naturalne. I w końcu minie. Dlatego wspominałam o zabawkach. Zawsze możesz przejąć wtedy kontrolę nad tym, co zepsuje. — W wychowaniu dzieci, jak w układaniu barghestów, nie zawsze istniała droga na skróty. Przechodzenie kolejnych etapów rozwoju i chwilowy regres po drodze to naturalna kolej oswajania drapieżnika z tym światem. To jak z magią rytualną i samokontrolą. Jedno nie istniało bez drugiego i tak samo rozwój nie istniał bez porażek po drodze. Odwzajemniła uśmiech z nieskrywaną satysfakcją. Ale gdyby w istocie zamierzała kokietować, nie zatrzymałaby się wyłącznie na— — Być może nie zdążyła — ta odpowiedź stanowiła kolejną linijkę dialogu, jakich zapewne oboje przerobili wiele. I obojgu poprawił nastroje. Otwierał dialog ten na wymianę zdań swobodniejszą, niż technika odchowania zdrowego barghesta, bez zaburzeń tożsamości płciowej. Parsknęła. — Zdecydowanie — Maurice Overtone, zapalony hodowca barghestów dba o to, co najważniejsze. I istotnie — dba. Zadaje dobre pytania. — Na tym etapie jeszcze podkarmiam ją mlekiem. Ale podaję też mielone mięso. Z czasem dobrze będzie podrzucić też porządny kawałek. Taki schłodzony od razu może pomóc z bólem przy wyłażeniu zębów. Jak wrócę do domu, spiszę dokładną listę. Dostaniesz na skrzynkę. — Uszczęśliwiał ją sam fakt, że może pomóc. Może jednak Overtone nie będzie tak nędznym właścicielem barghesta, na jakiego z początku jej wyglądał. — A jeśli będziesz miał jakiś kłopot, zawsze możesz do mnie napisać. Adres skrzynki powinieneś znać. Jeśli nie, zawsze mogli to nadrobić. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Słuchał jej uważnie, nawet nie starając się maskować zmartwienia, które wpełzło mu na czoło wyraźną zmarszczką. Maurice mógł być określany wieloma przymiotnikami - tak idąc od fajtłapy, aż po skończonego chujka - ale z pewnością nie można było mu odmówić bardzo specyficznej wrażliwości. Artysta już z urzędu powinien mieć jej więcej, niż przeciętna osoba, prawda? Nie zawsze, zwłaszcza wśród Overtonów. Mimo wszystko taki jeden się trafił - miłośnik dzikich bestii i niepomny na poodgryzane palce odkrywca. Może porwanie barghesta z lasu nie było najmądrzejszym wyborem życiowym, ale dawało mu jakąś szansę. Tak sądził, bo przecież nie widział swojego zabójczego psa w kategorii krwiożerczego potwora. Dla niego to była kolejna znajda, którą musiał otoczyć opieką. Odchować, zadbać o niego, a potem ofiarować wolność. Nie powinien się przywiązywać. Właśnie dlatego teraz wyglądał na absolutnie poruszonego i jakby… smutnego? - Zaproponowałbym wspólne wychowanie, ale mam za małą sypialnię na dwie piękne damy. - Spróbował przekuć nieprzyjemny ścisk w dołku w coś o wiele łatwiejszego do zniesienia. Gdyby miała parsknąć mu śmiechem w twarz, mógłby skupić się na czymś innym, aniżeli rozważaniach, czy nie powinien, aby wrócić na szlak. Może znalazłby jeszcze jednego malucha? Może wtedy jego barghest byłby trochę spokojniejszy? Ubrał twarz w pewną figlarność, ale nie wyplenił z oczu śladów zmartwienia. Może nie powinien? Pasowali teraz do siebie. - Nie zamknę go przecież w klatce z tymi zabawkami. - Zajęczał z bezsilności, uderzając otwartymi dłońmi we własne uda. Próbował wyobrazić sobie scenariusz, w którym rzeczywiście istniał sposób, aby zniwelować szkody do minimum, ale nie potrafił go urealnić. - Skończy się na tym, że zostanie rekwizytem scenicznym. Stwierdził, spoglądając na winowajcę z miną, jak gdyby rzeczywiście to rozważał. Przejąwszy wreszcie barghesta we własne ręce, uciekł palcami od czyhających na nie ząbków. Chwycił psią żuchwę pomiędzy palce i pokręcił głową. Niewiele to dało. Zębiska chwyciły krótki rzemyk bransoletki dyndający na Maurysiowym nadgarstku. - Zawsze możemy dać jej drugą szansę. Wejdź w krzaki, jeśli łaska. - Musnął jej ramię dotykiem, jak gdyby rzeczywiście chciał ją skierować w stronę najbliższych zarośli. W błękicie jego oczu błyszczało rozbawienie. Uważnie notował w pamięci to, co podsuwała mu Annika. Mleko, mięso, schłodzone mięso. Da się załatwić. Wkrótce też wręcz się rozpromienił, kiedy obiecała mu szczegółową listę. - Jesteś najlepsza! - Aż uniósł głos, gdy w emocjach swobodnie postanowił ją objąć, zamykając pomiędzy nimi krnąbrne szczenię. Uścisk nie trwał długo, ale zapach jej skóry poczuł aż za dobrze. Żelazo było straszliwie duszące, musiała długo ronić łzy. - Jeśli się nie przenosiłaś, to pewnie gdzieś znajdę. Tylko potem nie żałuj, że to zaproponowałaś. - Ostrzegł ją, bo miał zdecydowanie więcej pytań, niż zadał dotychczas. Miał przeczucie, że przez najbliższe kilka dni nadwyrężą sobie ręce nad pergaminami… a przynajmniej on. Odstawił bestyjkę na ziemię, chwytając mocno koniec kolorowej smyczy. Kiedy zamarkował krok, barghest wyskoczył do przodu, byleby tylko go wyprzedzić. Dzięki temu chociaż nie plątał się pod stopami. - Przejdziemy się? - Zaproponował, pozwalając zwierzęciu na oddalenie się na pełną długość smyczy. Na szczęście jeszcze nie opanował odgryzania jej w celu ucieczki. - Będziesz mogła zmyć mi głowę za technikę prowadzenia go. Półuśmiech zdradzał, że bez żalu by jej na to pozwolił. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
Znalazł, rozpoznał, przygarnął, wziął odpowiedzialność. I choć początkowo zignorował potencjał drzemiący w zwierzęciu, rad wysłuchał z pokorą i stara się zrobić wszystko, by sprawy nie zawalić; Annika nie potrzebowała więcej, by wiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Dlatego na grymas niepokoju odpowiedziała pogodnym uśmiechem. — Niezła próba, ale ja jestem bardziej inwazyjna, niż barghest — odejście od męża w oczach rodziny było kaprysem — pełnym przykrych konsekwencji, ale wciąż kaprysem. Zamieszkanie z Overtonem w celu wspólnego wychowania pary szczeniąt byłoby zdradą. Wystarczyło, że są teraz teraz praktycznie sąsiadami. Annika nie zawsze będzie pod ręką, czy pod telefonem, ale i tak dość blisko, by służyć pomocą w kryzysie. Najpierw miała się jednak upewnić, że Maurice nie zrobi tego, co każdy szanujący się Overtone — czyli nie zacznie dramatyzować. — Oj już daj spokój, przecież powiedziałam, że pomogę. Od czasu do czasu pożyczę sobie twojego szczeniaka, kiedy będę miała spokojniejszy dzień, innym razem podrzucę ci swojego. Dorosną jak przyszywane rodzeństwo. Przekażę ci książkę, gdzie dowiesz się, jak korygować konkretne zachowania, a w razie potrzeby jeśli podrośnie i zacznie robić się nieznośny, nie wahaj się użyć czarów, żeby go uspokoić. Nic mu się nie stanie, to twarde bestie. — A ułożona bestia to skarb. Annika o takim marzyła od dawna i prezent w końcu otrzymała — i to od samej Aradii. — …A jeśli cię to przerośnie, to faktycznie zrobimy z niego rekwizyt sceniczny. Znam jednego Cartera, który… — od początku rozmowy zasłużyła już niejednym na wepchnięcie w krzaki i doczekałaby wreszcie, gdyby Overtone nie odrobił lekcji dobrego wychowania. Przez sekundę można było odnieść wrażenie, że Annika rzeczywiście tam wejdzie, czego ostatecznie nie zrobiła. Jeszcze nie oszalała, na imię Piekielnej Trójcy. A Maurice, z całym swoim niewątpliwym urokiem, nie zasługuje na tyle kłopotów, jakie mogłaby sprawić jedna Annika, gdyby teraz jak za dotknięciem diablego chwostu, zaczęła robić wszystko, na co ma ochotę od tak dawna. Jesteś najlepsza skwitowała uśmiechem jedynym słusznym — oczywiście, że jestem, to miałeś jakieś co do tego wątpliwości? —I nie zdążyła zareagować na to, co nastąpiło później. Spontaniczny gest odezwał się spięciem w plecach i karku. Palce jednej dłoni — tej, która przytrzymywała ściśniętego pomiędzy nimi barghesta, odezwały się delikatnym bólem. Ząbki jak igiełki nie odpuszczają niczemu, co pachnie krwią, a tą Annika przesiąknęła już do imentu. Powieki zmęczonych oczu rozchylone jakby bardziej — jedyny wyraz zaskoczenia poza wyczuwalnym napięciem. Nos tymczasem zarejestrował zapach — zaskakująco przyjemny, co nadkruszyło temperament od zbyt dawna trzymany w ryzach. Nie zdołała go jednak skruszyć — ten krok zbyt wiele by ją dziś kosztował. Tylko ta druga dłoń pozwoliła sobie na wyrwanie się ze stuporu i odruchowo poklepała Overtona po plecach. — Przenosiłam się, ale pisz śmiało na ten, który znasz. Mam tu dużo pracy i często bywam w Maywater — nikomu nie jest dłużna prawdę, nawet sobie. Ale jak postanowiła — do kamienicy już nie wróci. A po rozwodzie znajdzie sobie własny kąt. I może choć przez chwilę będzie wolna. Przejdziemy się? Przytaknęła. Ciemna chmura licznych zmartwień może i wciąż podąża jej śladem, ale ignorowało się ją łatwiej z towarzystwem u boku. — Teraz brzmisz tak, jakbyś na to właśnie liczył — i Annika nie omieszka wtrącić kilka uwag — przecież w tym się specjalizuje. W przyrodzie i w konstruktywnej krytyce niemalże nie ma sobie równych. /ztx2 |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy