Średnik To prawdopodobnie jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc na długości plaży Maywater. Dwie skały przypominające okrąg i przecinek dostały miano średnika ku czci jednego z ulubionych znaków interpunkcyjnych ludzkości. Chociaż są wyjątkowo śliskie, turyści chętnie robią sobie przy nich zdjęcia, często wchodząc parami na każdą z nich. Kamienie te są dość niskie, dzięki czemu ewentualny upadek kończy się co najwyżej poobijanymi pośladkami. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika Faust
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 10
21 IV 1985 Jak przebiec maraton i nie umrzeć? To proste. Trzeba umrzeć wcześniej, nim to maraton wykończy ciebie. Do takiej kondycji jeszcze jej daleko; myśli o tym, biegnąc wzdłuż klifu od Crystal Waves, przez bezimienne ścieżki, aż do— —aż się zatrzyma uznając, że już wystarczy. Osiemdziesiąt trzy godziny temu toczyła walkę na śmierć i życie, a jej wynik jeszcze się nie rozstrzygnął. Ale dziś, nawet myśl o jej rezultatach udaje się zepchnąć na kraniec świadomości — ten w wyobraźni Anniki staje się bezdennym klifem — i zrzucić ją stamtąd, zabrać z oczu. Nagle stało się to takie proste. Bo teraz nie liczy się nic, prócz wiatru we włosach, zapachu soli mieszającego się z delikatną wonią potu — te już wkrótce będą jednym, jeszcze tylko mila. Nie liczy się też nic poza bólem mięśni i miękką ziemią pod stopami. A już na pewno nie ma znaczenia cokolwiek, poza oddechem. Spokojnym, równomiernym, niezakłóconym niczym, co nie podlega jej kontroli. Dziś istnieje tylko ona, ruch i to wybrzeże. Z własnej woli i w pełni świadomie odcięła na pewien czas niemal wszystkie więzy łączące ją ze światem poza Maywater, pozostawiając wyłącznie te najważniejsze. Pentakl i athame zbierają kurz w najgłębszej z szuflad, a jedynym łącznikiem z magią pozostaje znamię — jej własne słońce, gładka linia skręcona w lewą stronę, ukryta pod materiałem sportowego topu. Właśnie spływa po nim pot przebytych już mil, a skóra zaczyna łaknąć jeszcze więcej soli. Już niedługo, już niedaleko. Przyspiesza bardziej, przeganiając ostatnie demony — choć one w przeciwieństwie do niej, nigdy się nie męczą. Bo koszulka przykleja się już do rozgrzanej skóry, a wyschnięte gardło marzy o kilku łykach tego, co chlupocze w kolorowej saszetce przewieszonej przez plecy. Jeszcze tylko trochę. Gdy skręca w ścieżkę, na końcu języka czuje już posmak krwi. Nie ma przyjemności bez bólu; nie doceni spokojnego przepływu powietrza ten, kto nie doświadczył asfiksji — więcej, niż jeden raz. O kilka (-naście?) razy za dużo. Kilkanaście razów pełnych obaw, że incydenty pozostawią ślad na mózgu. I robi, co może, by do tego nie doszło. Fizycznym zmęczeniem łata rany na psychice odkąd po raz pierwszy od osiemnastego przespała noc — czyli od dzisiaj. Bo dzisiejszy poranek pachnie odrodzeniem, nowym startem. Jest początkiem w miesiącu pełnym zakończeń, jest burzliwym powrotem do równowagi, kontraktem Anniki z Anniką, pieczętowanym z każdym uderzeniem śródstopia o przybrzeżny piasek. Już prawie. Jeszcze cztery oddechy. Przybycie intruza poderwało do lotu odpoczywające na brzegu mewy. Trzy. Następna fala wymywa odbicia stóp na piasku, zagłusza kolejny— Dwa. —wdech. Uśmiech satysfakcji rozciąga czerwień warg. Ostatnich kilkanaście jardów musi być— Jeden. —zwieńczeniem wysiłków, sprintem na bezdechu. Ile dała fabryka z holenderskiego eerlijk i włoskiego amor. Jedno i drugie sprowadziła do pierdolenia konwenansów. Bo Annika pierdoli je natychmiast, gdy ostatni, pierwszy wydech wyznacza metę. Ale meta nie wyznacza końca, a początek. Koszulka ląduje na skale, za nią idą buty, skarpetki i spodnie. Butelka wody, kilka łyków i moment. Półnaga zbiera ostatnie wdechy, ciesząc się ciepłym wiatrem — cieplejszym, niż wczoraj i gorętszym, niż przedwczoraj. Cieszy się nim, póki z tym wrażeniem nie rozprawi się chłód oceanu. Żadna Jane Fonda nie równa się temu, co potrafi sobie zaoferować kwietniowego poranka przeciętny van der Decken. Ich kochanką jest ocean. A Annika zapomniała już, jak bardzo to kocha — ruch, działanie. Godziny za biurkiem to niepamięć; mięśnie nie wiedzą już, jak pracować, a dawka przypominająca basenu w Eaglecrest to nadal za mało. Stawy nie rozciągają się już, jak kiedyś. Jeszcze. Do końca miesiąca wiele może się zmienić. Próba opanowania wentylacji z głową w dół — jeszcze przypomni tym mięśniom, co potrafią. A dobrze rozciągnięte będą potrafiły więcej. Nie spieszy się, utrzymuje kolejne, karkołomne pozycje patrząc w toń — i Lilith jej świadkiem, jak bardzo pragnie się w tej toni wreszcie zanurzyć. Zrobi to już za chwilę. Mija kilkanaście minut, gdy pozwala, by kostki obmył jej ocean. Za kostkami kolana, wreszcie zanurza się po pas. Nie spieszy się, plaża jest pusta i najgorsze co może jej się tutaj stać, to gówno mewy na podkoszulku. Poza nią i wodą nie ma już niczego — ta, zbierana garściami obmywa piersi, szyję, twarz i plecy. Oswaja Annikę z chłodem, który ta przyjmuje z czułością, aż usta nabierają jeszcze żywszej barwy. Gdy kochanka z nią skończy, przybiorą barwę liliową. Temperatura wody nie rozpieszcza jej przygodnych miłości. Szybki wdech, jeden sus. I znika. Zatapia się w świecie bez myśli, gdzie wszystko, co na powierzchni, jest tylko bujdą i mirażem. Mięśnie nie walczą z prądem fal, poddają się ich nostalgicznemu kołysaniu; oszczędne ruchy zatapiają ciało jeszcze głębiej, jeszcze dalej. Nos powoli wypuszcza powietrze i gdy czuje już, że wystarczy— Ciało samo odnajduje drogę na powierzchnię. Wyuczona postępowania z kaprysami tutejszych wód układa się na nich miękko, naturalnie — jakby nie była mordercza toń, a świeża pościel, w której zamierza spędzić najbliższych dziesięć minut. Tyle na dziś wystarczy. Zanurza się znów, wypływa, dla czystej rozrywki zderza się czołowo z nadpływającą falą, przed kolejną umyka w głębiny. Wreszcie schodzi na brzeg wymęczona, wychłodzona — tak, jak lubi. I tak, jak pragnęła tego jej głowa. Koszulkę założyła na mokre ciało, to samo zrobiła ze spodniami. Buty założy dopiero, gdy zatęskni za ich ciepłem, na razie rozkoszując się miękkością piasku pod stopami. Spokojniejsza, ostudzona i lżejsza o jeden lęk, wraca do domu. Jutro powtórka. /z tematu |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy