First topic message reminder : BAR Bar w Pubie pod Chyżym Ghoulem jest sercem tego miejsca, prawdziwym epicentrum życia. Masywna struktura, wykonana z polerowanego drewna, sprawia, że miejsce wydaje się zarazem eleganckie i przytulne. Za barem, na wysokich półkach rozciąga się wspaniały widok butelek wypełnionych najróżniejszymi alkoholami. Od jasnozłotych szampanów, przez szmaragdowe absynty, aż po ciemnofioletowe likiery. Każda butelka ozdobiona unikalną etykietą producenta. Można tu zamówić zarówno magiczne, jak i niemagiczne alkohole. Za barem uwijają się barmani - mistrzowie swojego fachu. Z łatwością mieszają drinki, polerują szklanki i serwują zamówienia kelnerom i gościom. Przy barze na wysokich krzesłach zawsze można znaleźć stałych bywalców, niechętnych do odstąpienia stołka, ale gotowych na żywą dyskusję lub chwilę relaksu z kuflem piwa w ręku. Niedaleko dalej znajdują się drzwi prowadzące na zaplecze i do kuchni. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Myran Abernathy
18 maja 1985Wieczór był ciepły jak na warunki Saint Fall. Wydawało się, że jest całkiem spokojnie, pomimo innych... bardziej trudnych kwestii dla wiedźmy pokroju Myran. W bibliotece roiło się od studentów i choć ona przebywała głównie w archiwum gdzie głównie sortowała daty wydań, odświeżała okładki i wydania na główne półki, tak nie mogła zmyć z siebie uczucia, że coś dzisiejszego dnia się wydarzy. To sprawiło, że przez jej plecy przechodziły dreszcze, jak przy chorobie. Miała nadzieję, że to nie jest jeden z tych paskudnych ataków, więc po stresującym dniu wyszła do miasta, a konkretnie do Deadberry, do pubu, żeby napić się tequili. Normalnie nie byłaby to pierwsza myśl jaka przychodziła jej do głowy, zwłaszcza że nie sączyła alkoholu nawet w towarzystwie, ale ewidentnie potrzebowała jakiegoś odejścia od rutyny. Starała się tego nie robić, bo nuda miała swoje plusy. Plusy pozostania w rzeczywistości, która wydawała się otuchą niż przekleństwem choroby rozszczepieńca. Nadal trawiła te wszystkie paskudne odczucia niepokoju, ale jak na złość nie chciały jej opuścić. Przede wszystkim, Myran czuła, że dzisiejszy dzień ją przerasta, a Lilith chyba pragnęła jej coś przekazać. O ile to w ogóle była ona. Przy barze stał wytatuowany facet, który zerknął spode łba na blondynkę i chyba stwierdził, że należy jej się coś mocniejszego. Jednak Myran poprosiła tylko o tequilę z sokiem limonkowym, żeby zgasić ten ostry smak alkoholu. Nie patrzyła na nikogo, starała się unikać spojrzeń, bo zdecydowanie potrzebowała w milczeniu rozluźnić wszystkie mięśnie. Nieustający stres od kilku miesięcy był okrutnie dobijający. Od śmierci krewniaka i wybuchu na uniwersytecie, czuła się jak w potrzasku. — Taka ładna siedzi sama i duma — odezwał się do Myran cuchnący tanim piwem brodaty czterdziestolatek, który przypominał kogoś kto nie znosił pracy w kopalni. Myran zerknęła na niego kątem oka, lecz udawała, że jest kompletnie niezainteresowana jego uwagami. Nie odpuszczał: — Tak miło spędzić czas w towarzystwie pięknej kobiety. Mógłbym jej nawet opowiedzieć ładną historyjkę. — Nie jestem zainteresowana czymkolwiek co ma pan do zaoferowania — bąknęła sącząc tequilę. Odwróciła się widząc twarz znajomej osoby, którą pamiętała z czasów studiów, a której imienia kompletnie nie kojarzyła. Adorator nie odpuszczał, był jak natrętna mucha, którą należało zmiażdżyć. Myran zacisnęła zęby, czując jak dopada ją fala złości. Nienawidziła gdy ktoś jej przeszkadzał; w pracy lub w domowych zajęciach, które sprawiały, że Myran nie musiała kontaktować się z innymi ludźmi. Niech Piekła go pochłoną. — Kiedy byłem ostatni raz w Cripple Rock, u mego szwagra, wracałem stamtąd... no cóż, w nietrzeźwym stanie. — Myran zacisnęła pięść i zerknęła na barmana, aby dolał jej porcji. Czy to właśnie to miało ją spotkać? Takie nieszczęście? — Widziałem bladych ludzi, wyglądali jak wampiry jakieś, ale mieli maski, więc nie byłem w stanie rozpoznać żadnego z nich. Pomyślałem, że to jakaś banda popapranych sekciarzy. Historia wyssana z palca, ale wstyd się przyznać, że Myran nawet to zainteresowało. |
Wiek : 27
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cold hall, eaglecrest
Zawód : opiekunka działu konserwacji
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Jeśli już miała iść do jakiejś knajpy, zazwyczaj wybierała „Empire”. Przede wszystkim dlatego, że był bliżej jej domu i zawsze było prościej dowlec do łóżka swoje pijane dupsko. Ale coś było nie tak z nią, skoro w obrębie tygodnia już drugi raz lądowała w barze. Nie jej wina, że właśnie 18 Leander miał urodziny. Tyle, że teraz nie miała zamiaru uchlać się tak, jak za poprzednim razem. Jej ukochanym miejscem zawsze było siedzisko przy barze. Raz, że można było pogadać z barmanem, który przeważnie miewał całkiem sporo ciekawych historii, a dwa, że przy dobrym ustawieniu zadka można było obserwować sobie całe wnętrze baru. Tak długo, jak miało się odwagę obrócić plecami do barmana. A do tego dochodził fakt, że do było Deadberry. Jedyna magiczna dzielnica, gdzie nie trzeba było się obawiać mówienia o Ojcu, magii i wszystkim tym, co ukrywało się przed niemagicznymi. W barze siedziała od dłuższej chwili, sącząc sobie w spokoju pyszny, niezbyt słodki drink. W zasadzie był to już drugi, ale dosyć słaby, nie można było więc uznać, że była jakoś specjalnie pijana. Za to, paradoksalnie, była bardziej towarzyska niż bywała normalnie. Ze swojego miejsca miała też świetny widok na wszystkich wchodzących do tegoż przybytku zła i rozpusty, jak jej sąsiadka miała w zwyczaju nazywać wszystkie bary, puby i podrzędne mordownie – w tych ostatnich Ash bywała najrzadziej, ale też jej się zdarzało, niekoniecznie tylko ze względów służbowych. Widok Myran, którą znała ze studiów, w dosyć luźny sposób, był jednak mocno zaskakujący. Nie przypominała sobie, by Abernathy miała w zwyczaju przebywać w barach, w zasadzie w ogóle nie przypominała sobie, by blondynka pijała alkohol. Z drugiej strony nie można było jednak powiedzieć, by znały się jakoś super dobrze, więc Ash nie mogła tutaj niczego ocenić. Za to lokalny brodacz był jej personą dosyć znajomą – nie był jakoś specjalnie groźny, tyle, że upierdliwy. Najwyraźniej jednak Myran została jego aktualną ofiarą. Westchnęła bezgłośnie, jednak zdecydowała się przemieścić te kilka krzeseł i usadowić tyłek obok Myran, tak na wszelki wypadek. Zresztą brodacz miewał ciekawe historie, czasami. - Cześć Myran. Ashena. – przypomniała się z imieniem, nie oczekując, że blondynka będzie ją pamiętać po takim czasie. Upiła łyk alkoholu i odłożyła szklankę pomiędzy sobą a Abernathy. Barman niczego jej tam nie dorzuci, Myran też nie, a brodaty ewidentnie miał wenę na historyjki. - To, że wracałeś nietrzeźwy, to raczej norma. – stwierdziła wesoło, ale bez jakiejś specjalnej złośliwości. Ot zwykłe stwierdzenie faktu, na które facet się obruszył. No, prawie, bo Ash wyszczerzyła jedynie ząbki. - Ale wampiry widziałem na pewno! – oburzył się natychmiast, na co Asselin jedynie przewróciła oczami. No niech mu będzie, że tak. - To dawaj, co było z nimi dalej. O sekciarzach jeszcze nie jest głośno, to może są niegroźni. – zgarnęła popielniczkę stojącą samotnie na barze i wyciągnęła papierosa, odpalając go od zapalniczki. Czemu nie posłuchać twórczych historii, nie? I tak nie miała za bardzo nic do roboty. |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Myran Abernathy
Ashena? Sięgnęła pamięcią do czasów studiów, które nie były tak odległe jak próbowała sobie wmówić. Od lat nie słyszała jej głosu i będąc szczerą nie zastanawiała się nad tym czy dziewczyna mocno zmieniła się po latach. W zasadzie to mało o kim Myran zastanawiała się nad obecnym życiem gdy jej było tak nudne aż czasem zbyt wyczerpujące. — Cześć, Ashena — powiedziała w przerwie od opróżniania szklanki tequili. — Szczerze mówiąc nie spodziewałam się ciebie. Dawno cię nie widziałam. Przyjrzała jej się z uwagą jakby miała zaraz doświadczyć kolejnego ataku choroby, ale nic takiego na szczęście nie miało miejsca. Ashena pomagała jej wyjść z tej beznadziejnej sytuacji z pijanym wariatem. To było nad wyraz odświeżające. — Hola, hola! Za takie historie niektórzy dziennikarze daliby sobie połamać długopisy! — Obruszył się w pewnym momencie pijak i bajkopisarz na co Myran zareagowała srogim prychnięciem nad ladą baru. Spoglądnęła na Ashenę, która również wydała się zainteresowana tym co probował przedstawić nieznajomy. Popatrzył na Myran, a potem na drugą dziewczynę, jakby czekał na jakąś nagrodę. — Muszę być bardzo ciekawy, skoro aż dwie piękne kobiety chcą mnie słuchać. — Gra na zwłokę, lepiej od razu go zignorować — wyszeptała nad uchem koleżanki. Abernathy miała dylemat: chciała dowiedzieć się więcej o tajemniczej grupie świrów, ale miała również ogromną ochotę pozbyć się tego człowieka raz na zawsze. — Powiedz więcej to może postawię ci piwo. Gdyby był tu ojciec lub bracia Myran, chętnie stłukliby go szklanką gdzieś na tyłach pubu i wzięliby jego ciało do ciekawszych zajęć niż stawianie mu alkoholu. Ale znała ich na tyle, żeby mieć świadomość, że przesłuchaliby go w mniej grzeczny sposób zanim zatłukliby go niemal na śmierć. |
Wiek : 27
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cold hall, eaglecrest
Zawód : opiekunka działu konserwacji
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Uniosła w górę kąciki ust, kiedy Myran jednak ją rozpoznała. Hell yeah, czas na spotkania po latach w dużej ilości. Chyba wyjątkowo Ash na nie nie narzekała, przynajmniej nie aktualnie. - Ja się ciebie w sumie też nie spodziewałam, zdaje się, że wspólnych zainteresowań wiele nie miałyśmy. – nie zamierzała twierdzić, że pamięta więcej, niż pamiętała w rzeczywistości. Kłamstwa podobno miały krótkie nogi, a poza tym to konkretne było całkowicie bezcelowe. – Co u ciebie słychać? – zaciekawiła się, przynajmniej na tę chwilę życzliwie ignorując pana pijanicę. Który zresztą tym ignorowaniem poczuł się oburzony, ale na całe szczęście nie aż na tyle oburzony, by pójść sobie od nich. W sumie gdyby poszedł, to byłoby jej naprawdę szkoda. Historia, nawet jeśli miała być jedynie pijackim wymysłem, była dosyć ciekawa jak na tutejsze warunki. - Panie kochany, problem w tym, że my żadne dziennikarki. Przyszły się tylko napić w spokoju i posłuchać ciekawych opowieści w ciekawym towarzystwie… – rzuciła całkowicie niewinnie, ale jednocześnie z uśmiechem, ciekawa, czy zostanie odpowiednio zrozumiana. Nie była pewna, czy facet naprawdę był jakoś wybitnie ciekawym towarzystwem, ale zawsze można było mu trochę podbudować ego tylko po to, by pociągnął swoją opowieść dalej. Przede wszystkim najbardziej chodziło jej o okolice, gdzie to wszystko się dało, bo być może będzie konieczność dania znać starszyźnie, by sprawdzili teren… Albo Rademowi. Chociaż tego ostatniego wolałaby jednak nie wliczać, był zbyt specyficzny, nawet jak na Cygana. - Albo chce sobie podnieść ego. – odszepnęła Myran, ale w sumie to nawet się z nią zgadzała. Facet wyglądał najpierw, jakby próbował znaleźć poklask, ale z pełną wiedzą, że nie ma na to szans. A jak się szansa nagle znalazła, to nie wiedział, jak ciągnąć dalej swoją historyjkę. - A jeśli historia będzie warta, to może nawet dostaniesz whisky, co ty na to? – rzuciła do pijaczka, któremu oczy aż się zaświeciły na tę myśl. Nawet jeśli historia będzie wyssana z palca, to przynajmniej będzie co opowiadać dalej. |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Długi to był dzień, jeszcze nie do końca zakończony, za to wykańczający. Taki, w którym uczciwie pracujący mężczyzna ma prawo do drinka albo dwóch. Wieczór i jego duchota zaprowadziły więc Godfreya w miejsce, gdzie za czasów gniewnej młodości może i często zdarzało mu się bywać, ale nagle dorósł i ku wyraźnej uciesze matki oraz nieco bardziej bezobjawowej uciechy stryja Brandona — nie wtopił się w tutejszy wystrój, zyskując z czasem sławę barowego mebla. Nie to, co połowa przybytku z trajkoczącym mężczyzną na czele, w którym Marvin rozpoznaje stałego bywalca, podobnie jak w jego towarzyszce. Ashena — dziewczyna od zbutwiałej maszyny, której jedynym prawidłowo ruszającym się elementem (i takim, który do ruchu jest stworzony) jest figurka pieska z głową na sprężynie. I niemal nic więcej. Zaś ta druga pani — bardziej blond — taktownie opuszcza towarzystwo pod czujnym okiem Marvina, który nie zauważywszy w jej zachowaniu zaawansowanej choroby alkoholowej, odpuszcza odprowadzanie damy za drzwi, w zamian wybierając jeden z nielicznych jeszcze wolnych stołków. Barman zarejestrował uśmiech i gest–wskazanie na jeden z nalewaków. Ucho na rozmowę toczącą się tuż obok zapuszcza się samo, zwłaszcza, gdy temat wybitnie interesuje jego koleżankę od wiecznie zepsutego Chevroleta. Tembr głosu barowego mebla zyskuje na sile, by rozmówcy nie byli w stanie uronić choćby jednego słowa. Podobnie jak duża część tych siedzących najbliżej, co Godfreyowi akurat całkiem odpowiada. — Wie panienka, jakie te lasy się zrobiły ostatnio, jakby ktoś je przeklął, albo jakiego demona wypuścił. I jak zawsze wracam prosto od szwagra do domu, bo drogę znam jak swoją kieszeń, to mnie jaki bies podkusił, żeby sobie trasę skrócić, a tam… Polanę krwiopijcy obsiadły, a bladuchne, jak koszulina tego, o — wskazał podbródkiem barmana przy nalewaku. Ten piwo przekazał Marvinowi, dolę odebrał i oddalił się na drugi koniec kontuaru, kręcąc głową. Ledwo kożuch piany dotknął Godfreyowego nosa, a facet kontynuował historię, brnąc w coraz bardziej zagadkowe rejony ludzkiej mitomanii. Aż się biedny Marvin z tego wszystkiego nie mógł powstrzymać i przemówił. — Nie zadowalały cię opowieści, więc przyszedłem osobiście — rzucił zza pleców starego, ten aż drgnął. Spojrzenie Godfreya zaś utkwiło w Ash, zachęcając do kontynuowania szopki. Choć skóra fizycznego robotnika, zgodnie z wolą Lucyfera zdążyła już złapać nieco słońca, nikt nie zabroni mu dziś, teraz, w tym barze — identyfikować się jako wampir. Przynajmniej tak długo, jak mężczyzna stoi do niego tyłem. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Myran uznała, że najwyraźniej okoliczności jej nie odpowiadają. Asheny jakoś to nie dziwiło, Abernathy nigdy nie była kimś, kto przebywał w tego typu miejscach. I tak dużym zaskoczeniem dla Ash było zobaczyć kobietę tutaj. Barowe towarzystwo też było specyficzne, więc dawną znajomą pożegnała z lekkim żalem, choć mimo wszystko opowieści pijaczka były bardziej niż ciekawe. Oczywiście, że uznawała je za typowe bujdy kogoś, kto za kołnierz nie wylewał, ale to nie znaczyło, że nie mogła posłuchać dalej i wewnętrznie się pośmiać. Takie opowieści dziwnej treści zawsze były ciekawe, a prócz tego Ash pomyślała, że będzie mogła to po prostu narysować, jako obrazki na Halloween. - Mhmmmmm. - zamruczała zachęcająco, bo jasne, że wiedziała, jak wyglądały lasy. Lubiła je z tego powodu. Kontrolne spojrzenie w stronę barmana skończyło się bardzo wysoko uniesionymi brwiami. Blade jak koszula? To chyba nawet faktyczne trupy tak nie wyglądały, a tych w życiu trochę widziała. Przynajmniej opowieści magicznego żulika skutecznie odrywały jej myśli od urodzin jej męża. Przyzna do momentu, w którym nie pojawiła się kolejna persona dramatu. Tak, pojawił się Marvin, nieoceniony naprawca jej ukochanego złomu o wdzięcznym imieniu „Gruchot”. No Impala miała kiedyś inne imię, ale aktualnie Gruchot przodował, a Marvin z zacięciem godnym lepszej sprawy przywracał ją do stanu umożliwiającego jazdę po wspaniałych ulicach Hellridge. Powstrzymanie parsknięcia śmiechem było zdecydowanie utrudnione, zarówno z powodu słów Godfreya jak i reakcji pijaczyny. Była wspaniała i Ash musiała schować się za swoim napitkiem, by ukryć swoje rozbawienie. Chwila na opanowanie wystarczyła, połączona z kontemplacją nagle pobladłej fizjonomii opowiadacza. Cóż, miał sporo racji z tym „białym jak koszula barmana”, bo dokładnie tak teraz wyglądał. Ash nie zamierzała zdradzać Marvina, który chyba chciał się pobawić. Barman też milczał, najwyraźniej zaciekawiony, dokąd to wszystko doprowadzi. Pole do popisu było więc spore. - Oj drogi panie, chyba twoje opowieści przyciągają uwagę. - odezwała się lekko, a potem przekręciła głowę udając, że uważnie przygląda się nowej postaci całego tego dramatu. - Najważniejsza zasada, o której nie możesz zapomnieć, choćby płakał i prosił: nigdy nie karm go po północy. - dodała bardzo beztrosko, puszczając oczko w stronę Marvina. Barman nie wytrzymał i chrząknął, nieudolnie maskując śmiech. Za to pijaczek, jeśli to w ogóle możliwe, zbladł jeszcze mocniej. - Ale... Ale... - zaczął bełkotać, jednak nie mając odwagi odwrócić się i sprawdzić, czy jego pijacka historia naprawdę się ziściła. - Nie chcę być karmą dla wampira, słodka Aradio, ratunku! - zawył w końcu i biegiem rzucił się do wyjścia. Wspaniałomyślnie Ash go nie zatrzymywała, zajęta opanowywaniem ataku śmiechu. Dopiero wtedy mogła przywitać się z kolegą. - Cześć Marvin. To było piękne. - przyznała, chochocząc pod nosem cały czas. |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Szczerze? Spodziewał się Godfrey po barowym meblu większej niewiary, oceniając go pobieżnie jako przeciwnika trudniejszego niż to, co ostatecznie sobą zareprezentował, bo i wystarczyłoby się obrócić, żeby dalsza dyskusja okazała się rzeczą co najmniej bezcelową. Gdyby rzecz była warta wzbudzenia w Marvinie większych emocji, na pewno na prowadzenie wybiłoby się teraz absolutne rozczarowanie. Ostatecznie, wzruszywszy tylko ramionami, odprowadził mężczyznę spojrzeniem z lokalu. — Została po nim tylko szklaneczka — stwierdził oczywistość, przysuwając tąże ku barmanowi, bo i nikt tego przecież nie będzie dopijał. Jak to jego babka zawsze mawiała — nic nie jest warte zarażenia się tym, co miałeś tylko za szkorbut. A Marvin kogo jak kogo — ale babci zawsze słuchał. Może dlatego przeżył z powodzeniem tyle lat, pakując się w kłopoty tylko kilka razy do roku, a nie tonąc w nich po same uszy. — No cześć — wyszczerzył się — nie wiem, czego się tak przestraszył — dodał, gdy śmiechy ucichły, barman oddalił się, by nalać kolejnemu klientowi, a sam Godfrey przeskoczył tyłkiem o krzesełko, aby lepiej słyszeć swoją przygodną towarzyszkę — ja bym był ciekawy. Nigdy nie widziałem wampira. Czy to możliwe więc, by facet naprawdę coś zobaczył w lesie, skoro odskoczył od Marvina jak oparzony, nawet nie kłopocząc się z pobieżną weryfikacją? Mógł tam — z pewnością — zobaczyć wiele, na to można było postawić wszystkie pieniądze, ale czy akurat— Upił piwa więcej. Łyk, drugi, trzeci. Westchnął. — Długo was tak męczył? Koleżanka nie wyglądała na zadowoloną jak wychodziła — miło ze strony Asheny, że się tak jej zaoferowała jako osłona przed nagabywaniem jakiegoś skrzypiącego mebla barowego. Co do funkcjonalności tej osłony, Godfrey postawiłby na Asselin w ciemno. Od pocisku moździerzowego pewnie też by osłoniła. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Ucieczka pijaczka była dla Ash jasnym znakiem, że facet coś jednak widział. Pewnie ubarwił temat, ale kogoś tam zobaczył. Dlatego po prostu odprowadziła go wzrokiem, zastanawiając się, czy faktycznie coś działo się we wspomnianym miejscu, czy po prostu facet narozrabiał i wolał ewakuować się, zanim zostanie rozpoznany. Obie opcje były prawdopodobne, a Asselin musiała się dobrze zastanowić, czy chce jej się w to zagłębiać. Przemyśli temat, znalezienie pijaczka było dość łatwe. A pod Chyżym Ghoulem mieli całkiem znośny alkohol. Ważne, że nie chrzczony. - Aż smutek… I tylko alkoholu żal. – roześmiała się, bo było pewne, że barman alkohol wyleje. Przecież nikt nie będzie dopijał po kimś – a przynajmniej z takiego wniosku wychodziła Ash. Marnowanie dobrych procentów powinno być karalne, ale co poradzić. - Zdradzę ci tajemnicę, Marv. Ja też nie. – puściła oczko panu mechanikowi. Przynajmniej nie prawdziwego, za to na pewno widziała przynajmniej kilkoro wskrzeszeńców w życiu. Ich tworzenie było nielegalne i surowo karane, a i tak zdarzali się idioci, którzy postanawiali pogwałcić wszelkie piekielne prawa. – Ale domyślam się, że albo coś tam faktycznie zobaczył i to wcale nie był wampir, albo, co bardziej prawdopodobne, coś odwalił i przeraził się, że go rozpoznasz. I będziesz domagał się zadośćuczynienia. – świat był z zasady prostym miejscem. Przynajmniej póki nie przychodziło do grzebania się w rzeczach, w których nikt grzebać nie miał ochoty, a to zapewne niedługo ją czekało. Chlapnęła sobie z własnej szklanki, z zadowoleniem czując pieczenie alkoholu spływającego gardłem do żołądka, niczym płynne ciepło. - Wiesz, nawet niedługo… Ale Myran niespecjalnie lubi bary. A przynajmniej tak było w czasach, gdy ją poznawałam – pewnie teraz za wiele się nie zmieniło. Szkoda, że nie było okazji pogadać dłużej, ale cóż. Twoje towarzystwo w pełni mi odpowiada. – zaśmiała się lekko, rozglądając się, czy nie ma następnego chętnego, który tak bardzo chciałby im „umilić” czas. |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
O rozrabiających w lesie Marvin miał już okazję nieco słyszeć, w końcu od pewnego czasu bardzo dobrze żyje z jedną panią Carter, która na owych szkodników czasem pomstuje, bardzo zgabnie ubierając ich intelekt w słowa. Może to faktycznie jeden z nich, ubierający po barach swoje antybohaterstwo w bohaterskie fatałaszki. I tak też bywało. — Jemu już wystarczy — podejmuje temat z pewnością rzuconej uwagi, a czasem mniejsze zło sprawi wylanie czegoś, co jednak wypite nie powinno zostać. To zdecydowanie jeden z takich przypadków. — A tego to się akurat domyśliłem bo jakbyś jakiegoś widziała to mielibyście temat do rozmowy i może mniej byś na niego oczami wywracała — to akurat dojrzał — czy tam sobie wyobraził — z daleka, nie było więc trudno sobie dodać dwa do dwóch i aż dziwne, że nie zauważył tego tamten facet. Ale jakoś wcale to Marvina nie uspokaja. — Czyli że mogłem przegonić stąd kryminalistę? Nie powinniśmy tego zgłosić? — Pytanie to całkiem poważne, zasadne i nawet poderwał lekko tyłek z hokera, że może powinien gonić za nim, sprawę wyjaśnić, może złapać go za rękaw i sprawdzić co w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin w ogóle porabiał. Zdziwił go nieco fakt, że Ashena jest w tym wszystkim co powiedziała, aż tak beztroska. Ale to nie jego rzecz i dalsze słowa wątpliwości topi w piwnej pianie, upijając kolejny łyk. Już wystarczy jedna porcja zmarnowanego alkoholu, co będzie marnował kolejne i zgrywał bohatera z misją. Znaczy, mógłby. Ale nie dzisiaj. Informację o tym, że koleżanka to w zasadzie barów nie lubi, zbył milczeniem, potakując tylko. Z pewnością dzisiejsza sytuacja nie sprawiła, że polubi je bardziej, a to akurat wielka szkoda, bo przecież jak wielu rzeczy można dowiedzieć się, jak wiele poznać, co dobrego wypić— Bar i Marvin to rzadki widok, ale zawsze trochę wyczekiwany, bo to przecież jak wyrwanie się do innego świata, gdzie wygodną kanapę i telewizor zamienia na krzesło przy barze i ludzi. A to czasem nawet lepsze, niż program rozrywkowy w telewizji. Ludzie są ciekawi. Zawsze tak uważał. — No to — skoro co do towarzystwa już sobie co mieli, uzgodnili— — Co u ciebie? — Rozważnie nie pyta o Gruchota. Bo jeszcze dowiedziałby się, że znowu ma robotę. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Wzrokiem przesuwa po sylwetce Marvina, zdając sobie sprawę, że troszkę minęło, odkąd widziała go ostatni raz. Ale niektóre przypadki były naprawdę… miłe. Nawet, jeśli dzisiaj Leander miał urodziny i to trochę kłuło nie tam, gdzie powinno. Marvin był jednak zabawnym stworzeniem, więc była pewna, że kłucie zniknie, a ona chociaż na chwilę zapomni. - Wiesz… Powiedziałabym, że chyba w zupełności wystarczy mi widok wskrzeszeńców. Żebym jeszcze miała szukać wampirów… – przewróciła lekko oczami na samą myśl o tym. Wystarczająco duży bajzel był z tymi, co umarli, ale martwi nie pozostali. Jednak mimo wszystko co raz zdechło wracać nie powinno, z całym szacunkiem dla zmarłych. Uczciwie mówiąc bardzo by nie chciała, by po tym wszystkim wrócił na przykład Josh. Jakby za mało było tego, że zabili go przyjaciele, to jeszcze ktoś miałby go siłą wtłaczać znowu w ciało? No chyba nie. - Marvin, słonko, nie wiemy, czy to kryminalista.. – powiedziała miękko, troszkę rozbawiona. – Raczej nie wyglądał na wielkiego przestępcę. Prędzej coś nawywijał, komuś gębę obił. Ewentualnie obili jemu. – jakby miała się przejmować takimi, to by dawno zwariowała. Na pewno jej poszukiwanym nie był, ale nie zamierzała wtajemniczać Marvina ani w swój zawód ani tym bardziej w aktualnie prowadzone śledztwo. Nawet jeśli Godfrey nigdy nie protestował przeciwko zajmowaniu się Black Jackiem. Który zaskakująco długo był grzeczny, znosząc nawet puszczone na full radio. Upiła zawartość swojej szklanki, poprawiając się na krzesełku. Na pewno nie zamierzała za facetem gonić. Aż tak szurnięta nie była, zresztą co by jej to dało? Czegokolwiek nie odwalił, przypuszczalnie bardziej była to sprawa dla policji a nie Gwardii. A nawet jeśli była dla Gwardii – pijaczka każdy tu znał. W razie potrzeby pewnie pana gawędziarza znajdzie bez większych problemów. Pytanie co u ciebie? uważała za to za jedno z najgłupszych istniejących, ale tylko w momencie, gdy miała ochotę wypić więcej, niż przewidywały normy. No ale Marvin to był Marvin, jemu nawet chciała coś odpowiedzieć. Sensownego. - A wiesz, jakoś się kręci do przodu. Z dnia na dzień. Nie lubię maja, to beznadziejny miesiąc. – przyznała całkiem uczciwie. No bo i z majem wiązało się za dużo wspomnień. To już chyba wolała samhain z przyległościami, wtedy innym biło na łeb i miała zajęcie. – Ale może urządzę sobie wycieczkę do Bostonu. – uniosła palec w górę, jakby składała obietnicę. - A u Ciebie? Jak tam w Wallow? – uśmiechnęła się delikatnie, stukając się kufelkami z Marvinem w wyrazie toastu. – Za spotkanie. |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Nigdy nic nie wiadomo — ostatnio życie w Saint Fall zbyt mocno przypomina mu grę w Sapera, co jest tylko dodatkową dozą ostrożności w jego i tak już zbyt ostrożnym życiu. Klienci gadają dużo i nie zawsze z sensem — ale ci z Deadberry mają ostatnio zagadkową manierę urywania wywodów w połowie, co mogłoby — tylko potencjalnie, przecież nie jesteśmy paranoikami — niepokoić. Marvin nie zamieniłby niczego za spokój w Wallow, zwłaszcza słysząc o Wskrzeszeńcach. Skrzywił się lekko, nie przestając świdrować wzrokiem towarzyszkę. — A ty skąd tych wskrzeszeńców wytrzasnęłaś? — To pytanie zasadne, gdy temat podjęła w taki sposób, jakby się o tychże dosłownie na każdym kroku potykała. To stanowi ogromny kontrast do Marvina, co najprawdopodobniej widział ich dokładne zero. A przynajmniej nie przypomina sobie. Klientela zainteresowana laleczkami voodoo jest najwyraźniej dokładnie tym, czym wydaje się być, dlatego Godfrey nie kontynuuje tematu. Usta zamiast słowami, wypełniają się złocistym trunkiem. Na Marvin, słonko tylko się uśmiechnął, bo być może gdyby się uparł, nawet on wygrzebałby to nazwisko z odmętów niepamięci. — A no to przykro słyszeć. Taki ładny miesiąc — odparł grzecznie, empatyzując z przekazem, choć sam zdanie miał zgoła odmienne. Smutne to i niesprawiedliwe, że coś jej tak musiało maj nieodwracalnie spaskudzić — ano pewnie, Boston zawsze dobrze robi — dodał, choć mu to miasto nigdy nic dobrego nie zrobiło. Pani Asselin miała doświadczenia inne, uszanował to więc. Grunt to znaleźć swoje miejsce i się tego trzymać, jak Godfrey znalazł swoje własne. I uśmiechnął się szerzej, gdy o nie spytała. — Wiesz jak jest, wegetacja rusza, roboty więcej, dni dłuższe… — Rozwija temat ogólnikami, bo i czas do objęcia spory, by omówić każde pojedyncze wydarzenie, nowego ślimaka w stadzie, małego szopa co mu ostatnio stał się rodziną, czy inne, bardziej światłe wydarzenia. — Ale Ojciec czuwa i ma w opiece. Za spotkanie — unosi szkło do góry i zapija raz jeszcze. Milczenia po toaście nie przerywa od razu — daje tej ciszy chwilę, żeby wsłuchać się w barowy gwar. — A co myślisz o ostatniej Mszy? Byłaś na niej? — Nie widział jej, co wcale nie oznacza, że nie przewijała się gdzieś w tłumie wiernych. Zamęt i różnica zdań mało kogo pozostawił całkowicie obojętnym — jest ciekaw, co Ashena o tym myśli. |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Urok tego konkretnego pubu polega przede wszystkim na tym, że można tu gadać chyba o wszystkim. Jasne, czasem barmani to powtórzą dalej, ubarwiając odpowiednio, ale raz, że tu i tak spotkać można samych magicznych, a dwa największego plotkarza z Chyżego akurat na horyzoncie brakuje. Pewnie to i lepiej, dzięki temu jest tu dosyć cicho i spokojnie. Minus dziwne pijaczki. - Dawno temu spotkałam jednego. – odpowiada uczciwie na pytanie Marvina. – Gówniarą wtedy byłam, to było w Nowym Orleanie jeszcze. – tłumaczy mu swobodnie i zgodnie z prawdą. Faktycznie za dzieciaka spotkała wskrzeszeńca, zanim jeszcze pomysł zostania Gwardzistką zaświtał jej w głowie. I prawdę mówiąc wcale nie było to dobre wspomnienie. – A jak później już mieszkałam tutaj, w pobliżu taboru, to jedna ze starszych upierała się, że widziała takiego. Też zamierzchłe czasy. Podobno babinka ma w zwyczaju nazywać wskrzeszeńcem każdego, kto nie powie jej dzień dobry. – kiedyś się z tego podśmiewali, choć babinka tak nie znosiła Gwardii, że nie było mowy, by zgłosiła im swoje podejrzenia. W późniejszym czasie Ashena sprawdziła je na własną rękę – jak dotąd żaden z określonych tym mianem nie okazał się być chodzącym trupem. Po prostu czymś narazili się babuszce, ale w to już nie wnikała akurat. Próbowała nawet przemówić starowince do rozsądku, ale miało to takie same szanse powodzenia jak przekonanie kłusownika, by przestał polować. Zerowe. - Ano ładny. Ciepły, wiosenny. – zgadza się z Marvinem z delikatnym uśmiechem, też upijając łyk swojego trunku. Zimny, pyszny, taki, jak powinien być. Nie zmienia to jednak faktu, że z perspektywy przeszłości najchętniej usunęłaby maj z kalendarza, ale akurat wątpi, by spotkało się to z jakimś dużym zrozumieniem. Zwłaszcza Marvina, który od zawsze wydaje jej się być człowiekiem całkiem prostolinijnym. Pewnie dlatego go lubi. Marne szanse, żeby Marvin jakoś specjalnie robił rzeczy w złej wierze. - Wszystko dobrze rośnie? – zaciekawia się całkiem szczerze, gdy Marvin wspomina o ruszającej wegetacji. Tak po prawdzie Ashena średnio wie, jak się uprawia cokolwiek, bo nie ma na to za wiele czasu, ale Marvin mówi zazwyczaj z na tyle dużą pasją, że przyjemnie się tego słucha. Skinięciem głowy potwierdza opiekę Ojca, w pełni się z tym zgadzając. - Tak, byłam. Ale było tyle osób, że pewnie mnie nie zauważyłeś. – roześmiała się krótko, bo nawet gdyby nie była z Gwardii, to i tak by przyszła. Ash nigdy nie opuściła żadnej mszy prawdę mówiąc, od 9 lat. Wcześniej bywało różnie, później? Nigdy. - Co mogę powiedzieć. Wizyta kardynała to zdecydowanie wydarzenie. – Msza była ogólnie… śliskim tematem, jeśli można było tak to ująć. Ashena nie zamierzała kłamać, ale nie zamierzała też prosto z mostu mówić tego, co myślała o wszystkim. – Ale nie da się ukryć, że atmosfera była bardzo napięta po oskarżeniach tamtej kobiety. Do tego powstał przez to niezły zamęt. Nie przepadam za mocno za takimi sytuacjami… Religia zawsze budzi emocje. Ale Kościół nie jest miejscem na awantury. I tym bardziej na agitacje polityczne. – mruczy z lekkim niezadowoleniem, ale ścisza głos, by takie słowa nie dotarły do żadnych postronnych uszu. Przede wszystkim dlatego że nie ma ochoty na polityczne kłótnie w barze. |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Marvin Godfrey
WARIACYJNA : 13
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 198
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 2
TALENTY : 19
Skrzywił się mimowolnie na wspomnienie o wskrzeszeńcu, jakby właśnie sam jednego zobaczył. Nie wiedział o nich wiele, ale słyszał już dość, by ostrożnie podchodzić do nich ze swoim darem. Nigdy nie wiadomo, co można przypadkiem usłyszeć. — Może tak wyrażała uczucia — wzruszył ramionami, powstrzymując śmiech. Jak na jego małą głowę, Ashena niepotrzebnie traktuje to wszystko aż tak dosłownie, gdy mogło po prostu chodzić o wyrażenie absolutnej antypatii w najbardziej przystępnych słowach. Tak jak zwrot ty kurwo nie odnoszący się do wykonywanego zawodu. Zmilcza to jednak, nie chcąc obracać tej rozmowy w grę o słowach, w której z pewnością poniósłby porażkę. Żaden z niego sprawny żongler, co jak pstrąg tapla się w wielorakich znaczeniach, topi więc tę myśl w solidnym łyku i odsuwa od siebie puste szkło. — A to by ci Padmore jakiś musiał powiedzieć. Jak ostatnio z ojcem rozmawiałem to nie narzekał. A on dalej sobie tam u nich ręce urabia na roli, więc wychodzi, że robotę ma — marzec zapowiadał się przecież na wyjątkowo ciepły i nie zawiódł oczekiwań. Tak samo pewnie będzie z plonami — taką przynajmniej miał Godfrey nadzieję, a dożynki ich zastaną, tylko się obejrzeć — ano na mszy cię nie widziałem i Wallow chyba też nieczęsto bywasz. Tego ostatniego niespecjalnie się spodziewał, choć jak go pamięć nie myli, właśnie tak się poznali. Kiedy na kompletnych pustkowiach Wallow, szukała kogokolwiek, kto zachęci jej pojazd do działania. Chyba że to nie ona, tylko pomylił ją z inną panią o podobnym problemie z chłodnicą. Niektóre momenty z jego życia zasługują na miano prawdziwej kliszy, powtarzane kilkukrotnie. Jak ratowanie pań z motoryzacyjnych opałów. — Kościół jest miejscem modlitwy — podjął krótko Godfrey, nie zagłębiając się w zbędne detale na temat kazania — ci, którzy tego nie rozumieją, znaleźli się w nieodpowiednim miejscu. — To najlepszy komentarz, na jaki go stać po tym, co zobaczył wierząc jeszcze, że spotka na tak ważnej uroczystości ludzi dorosłych i opanowanych. I że wszystko obejdzie się jednak bez żadnych komplikacji. Westchnął, bo i trochę pożałował podjęcia tego tematu. Wtedy tarcza zegarka na nadgarstku przyciągnęła jego spojrzenie na sekundę i pobudziła do refleksji. Zerwał się z miejsca, budząc zdumienie barmana, najwidoczniej przekonanego, że Godfrey spędzi tutaj najbliższych kilka godzin. Nie tym razem. — Późno już, a ja muszę biec dalej. Miło było spotkać! — Czas pędzi nieubłaganie, a jedno piwo było i tak zbytecznym luksusem w natłoku spraw innych, istotniejszych. Ale przynajmniej przydał się tu komuś na coś. /z tematu |
Wiek : 34
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Złota rączka
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Cichutkie parsknięcie jest ewidentną próbą powstrzymania śmiechu na słowa Marvina. Może i faktycznie jest tak, jak mówi – zresztą umysły starszych ludzi wędrują swoimi własnymi ścieżkami. Nie zdziwiłaby się, gdyby Godfrey miał w tym wszystkim rację. - Może, może. – przyznaje mu rację, parskając kolejny raz w kufelek z piwem. Dawno nie widziała Marvina, chyba zdążyła zapomnieć, jaki jest mężczyzna. Taki… prosty. W dobrym tego słowa znaczeniu oczywiście. Nie doszukuje się podtekstów, nie szuka niczego, po prostu jest i jest w tym genialny. W jego słowach chyba nigdy nie było aluzji, odkąd go zna, co też czasem bywało zabawne, by pamiętać, że Marvin mówi dokładnie to, co myśli. W przeciwieństwie do reszty świata. - To bardzo dobrze słyszeć. Niedługo zdaje się dożynki, nie? Czas pędzi do przodu. – uśmiecha się ciepło, by skinąć mu głową. Tak, nie bywa w Wallow. Prawdę mówiąc nie ma na to za wiele czasu, zwłaszcza ostatnio. – Z miesiąc temu ostatnio byłam. Dawno. Dużo roboty mam tutaj. – stwierdza całkiem prosto i zgodnie zresztą z prawdą, choć omija wszelkie detale. – Nie martw się, nadrobię. Lubię Wallow. – uśmiecha się lekko, choć to oczywiście nie jest żadna sugestia, że wpadnie z samochodem. Ba, nawet ma nadzieję, że nie będzie musiała wpadać tam w związku z Impalą, bo jak często może psuć się jeden samochód? Chyba, że ktoś go przeklął, co przypuszczalnie nawet nie byłoby aż tak zaskakujące, skoro wygrała go w karty. - Dokładnie tak. – Marvin podsumował sytuację w tak doskonały sposób, że nie ma nawet czego do tego dodać. Ash miałaby do tego kilka własnych przemyśleń, ale to ani nie miejsce ani nie czas na takie rzeczy. Inną sprawą jest fakt, że niektórzy ludzie potrafią zachowywać się jak nie przymierzając przekupki na targu bez względu na miejsce, w którym się znajdują. Albo i gorzej. Mimo to jednak nagłe zerwanie się Marvina budzi zaskoczenie także i u Ash – unosi pytająco brwi, ale nie zamierza mężczyzny nijak zatrzymywać. W jej kuflu nadal znajduje się alkohol, zresztą ma zaoszczędzonych kilka chwil, które spokojnie może tu spędzić. - I wzajemnie, Marv! Trzymaj się tam! – rzuca na pożegnanie, wracając do swojego kufla z piwem. Chwila zastanowienia sprawia, że rezygnuje z kolejnego. Nie dlatego, że piwo w Chyżym jest niesmaczne, co dlatego, że po prostu na horyzoncie pojawia się persona, której Ashena widywać na oczy zdecydowanie nie chce. W dwóch łykach zeruje więc swoje piwo i zręcznie znikając w tłumie ewakuuje się z pubu. Nieszczęście uniknięte, można robić swoje. z tematu |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo