First topic message reminder : Trawiaste pobrzeże Porośnięte piaskową trawą wybrzeże zupełnie nie nadaje się do chodzenia na boso. Ostre rośliny łatwo wbijają się w stopy, zostawiając nieprzyjemne piekące ślady. Mimo to teren jest dość urokliwy, a w zaroślach często można napotkać kraby, a nawet małe skorpiony stroniące od ludzkiego towarzystwa. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Cherry Delahaye
05.04 Przewrotny los zdawał się obrać sobie za cel syreny z rodu Delahaye. Począwszy od pierwszej ich przedstawicielki Kapitan Jacquotte dzielnie trzymającą ster pirackiego statku. Bohaterka pirackiej wojny upozorowała własną śmierć (czyżby i to kobiety z tym nazwiskiem miały we krwi?) by wrócić po latach i przejąć owianą legendami Tortugę. I zginąć w jej obronie tuż po tym, gdy mężczyzna któremu oddała swoje serce zginął w oceanicznej toni, pozostawiając po sobie pustkę i dziwne przekleństwo, które ciągnęło się przez kolejne pokolenia. Ukochani umierali tragicznie, kobiety odziewały się w siłę potrzebną, aby przetrwać wszelkie zawieruchy, nosząc w żyłach geny morskich bestii. I Wiśniowa Panienka pozostawała nieobojętną na zawirowania losu, począwszy na naznaczeniu przez Maman Bridgitte i alabastrowych plamach na ciemnej skórze przez atak kłusowników, kończąc na wydarzeniach z ostatnich tygodni, gdy w pośpiechu pozorowała własną śmierć, by zapewnić bezpieczeństwo bliskiej osobie. Utraciła miejsce kojarzone z domem i znalazła się tutaj… Od pierwszego kroku postawionego w Maine wszystko zdawało się iść zupełnie nie po jej myśli, dokładnie tak jakby przewrotny los znów chciał zakpić z rodu pani Kapitan i choć znalazła na swojej drodze kilka dobrych dusz skorych jej pomóc, nadal miała wrażenie, że nie pasuje w tej codzienności. Tak jak kilka dni temu, gdy po raz kolejny miała okazję spotkać się z kłusownikami czyhającymi na jej dwukolorowe łuski. Nie znała tych wód, nie była pewna jak się po nich poruszać i już za pierwszym razem w padła w ich sidła… W ustach nadal czuła smak krwi jednego z nich, wielu jednak udało się umknąć a ona… Nie potrafiła odpuścić. Szwy na ramieniu ciągnęły, skóra goiła się a Wiśniowa Panienka miała wrażenie, iż lepiej dochodzi do siebie w wodzie. Szukała. Była pewna, że powrócą. I miała zamiar przygotować się na to spotkanie, zwracając wszelkie przyjemności jakie od nich zastała ze zdwojoną siłą. Krążyła więc po wybrzeżu próbując odnaleźć ich ścieżki, znaleźć jakikolwiek trop… I miała wrażenie, że chyba w końcu jej się udało. Nie w wodzie lecz na trawiastym wybrzeżu. Sylwetka wydawała jej się być podobną i choć zew krwi nie wołał aby rozszarpać czyjeś gardło wiedziała, że nie mogła tej szansy przegapić. Opiera się więc o jedną ze skał jeszcze nie ukazując swojej obecności i rozpoczyna swój śpiew. Dźwięczny, przypominający szantę wyśpiewywaną przez samotne dziewczę oczekujące na swojego marynarza. Znajduje się kilkanaście metrów od mężczyzny i skupia się na tym, aby jej śpiew dosięgnął jego umysłu, czyniąc go podatnym na jej rozkazy. A wtedy… Miała kilka pytań, na które poszukiwała odpowiedzi. |Rzut na lament, +5 z siły woli, celuję w próg 60-79 Ostatnio zmieniony przez Cherry Delahaye dnia Pon Sty 15 2024, 19:14, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Szuka pracy
Stwórca
The member 'Cherry Delahaye' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 15 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Vittoria L'Orfevre
POWSTANIA : 24
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 8
TALENTY : 17
30.05.1985 Zaprzeszłe ustalenia i zamierzchłe plany — nawet szczerozłote intencje pokrywają się śniedzią, kiedy czas nie gra zespołowo. Marzec zamienił się w kwiecień, kwiecień zbrukał posadzkę pracowni czerwienią, początek maja upłyną pod znakiem czarnych całunów i dławiących kadzideł — dni mogłaby odliczać ukłuciami igły na opuszkach palców, gdyby tylko lata temu nie przestała zwracać na nie uwagę. Niespełnione obietnice były zbrodnią przeciwko tożsamości; Vittoria tłumaczyła nimi połowę podejmowanych w życiu decyzji. Maywater, martini, maj — czerwiec był blisko, zagrożenie niedopełnionych słów realne, od ostatniego prawdziwego spotkania (kaplica cmentarna była prawdziwa, ale nie kwalifikowała się na spotkanie; zbyt duże stężenie głów, za mało pytań, czy tkanka mięśniowa to zasługa kopania grobów, czy naturalne predyspozycje) minęło kilka tygodni. Kilka bardzo długich tygodni, podczas których nie wydarzyło się zupełnie nic. Oczywiście, jeśli za nic uznać pracę, czytanie, rozmowy przy kawie i te wszystkie inne czynności, które normalnie składają się na życie, ale akurat teraz były tylko nic nieznaczącymi wypełniaczami czasu między kolejnymi zerknięciami na magiczną skrzyneczkę. Pięć dni temu zniecierpliwienie stłamsiło nawyk — Vittoria nigdy nie była tą, która pisze pierwsza, ale wyświechtane zasady relacji damsko—męskich przestają obowiązywać w momencie, gdy z tego członu wypada właściciel członu: prosta, łatwa do zapamiętania zasada. Dłoń nakreśliła list i zmięła go w ciasną kulkę; ta sama dłoń nakreśliła drugi list i posłała go w ślad za pierwszym. Mantra trzech prób przeważyła nad ostrożnością — propozycja, odpowiedź i dogranie szczegółów. A może obietnica, zaproszenie i przedsmak? Teraz, gdy ocean szeptał na granicy lądu i fal, Vittoria obracała w myśli wszystkie pominięte detale, wszystkie nieprzećwiczone sceny scenariusza, wszystkie przypuszczenia graniczące z pewnością. Obcas — założyła niższe, niż zwykle; poświęcenie miewało różne oblicza i sygnowane było nazwiskiem Fendi — zapadł się w miękki grunt trawiastego pobrzeża, ale każda niewygoda blaknęła, kiedy samotność wypełniał ktoś. — Pani Sh— Oficjalny ton powitań powinien udać się na wyprawę wpław do Europy — brzeg był niedaleko, a ocean coraz cieplejszy. — Thea — na szczęście nie wiało mocno; dźwięk kroków przebił się nawet nad poszeptami fal i świadomością, że może port byłby lepszym wyborem. Za późno na gdybanie, na zmianę scenerii, na wybranie innej sukienki — trawa była zielona, a razem z nią atłas na ciele. — Jeśli przyjechałaś samochodem, mam złą wiadomość. Niewielki, wiklinowy kosz mógł skrywać wszystko — od broni palnej, przez zestaw do szycia, aż po butelkę martini. Do pierwszego zobowiązywało Vittorię panieńskie nazwisko, do drugiego pasja, do trzeciego autentyczność. — Jestem słowną kobietą. A więc jednak — Maywater, maj, martini. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : projektantka magicznej mody
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Majowe dni niedbale wypełniały spotkania o rozbieżnym stężeniu entuzjastycznym, przerywane pracowniczymi powinnościami i sporadycznymi porywami rozwojowymi. Ciągnęły się potęgującym ciepłem, a wieńczyły akordem trzech, donośnych m, których melodia płynęła ospale przez zacienione, umysłowe zaułki. Uświadomiła sobie rozległości charakteryzujące jej brak towarzyskiej ogłady wraz z pierwszym zsumowaniem mrowia znajomości wywodzących się z zaświatów — skontrastowanie wyniku z kolektywem żyjącym, mroziło krew w żyłach bardziej, niż sam fakt bycia na ty z Widmowym zakonnikiem. Osobowościowe mankamenty wyrzeźbiały jej osobę od starannie ukrywanej siwej smugi, poprzez atramentowe plamy skalające pisany w odpowiedzi list. Czas reakcji na otrzymaną wiadomość można było przeliczyć sekundami składającymi się na dopicie kawy i daremne awanturowanie z kołatającym sercem. Nieobecność bólu w klatce piersiowej wykluczyła stan przedzawałowy; oszczędny w treść i samo meritum list, potwierdził autentykę poglądu uznającego wyższość faszyzmu nad nadgorliwością. Wykreślone pośpiesznie słowa były przejawem myślowego natłoku, nieśmiałości, zarówno jak podekscytowania. Pojedyncze będę — obietnicą. A więc była — w całej swojej nieporadności i skrępowaniu, powleczonymi prostym, czarnym (podobno jej do twarzy) materiałem koszuli i dżinsów. — Vittoria. Chłodne, narzucające dystans ceregiele należało oddzielić konstrukcją równą najmniej Wielkiemu Murowi Chińskiemu. Bez znaczenia, jak obco układało się na języku imię do reszty ogołocone ze zwrotów grzecznościowych i przyległych do niego nazwisk. Dolne szczebelki znajomości należało pokonać tak szybko i sprawnie, jak dzielący je, porośnięty piaskową trawą dystans. — Mam nadzieję, że nie musiałaś długo czekać. Od szumiącej w oddali wody niestale bryzgały chłodne podmuchy, a lubiła upojność obłudy, jakoby to właśnie jej obecność była w stanie przyczynić się nadaniu jasnej twarzy wypieków. Ciekawość i admiracja uwiodły jej wzrok wzdłuż zielonego atłasu (celem zweryfikowania podobieństw kolorystycznych, rzecz jasna) po otaczające ich sylwetki blade źdźbła, niemal kompletnie zacierając niewielki wiklinowy kosz poza ramy ów czarującego obrazka. Pojedyncza, spanikowana iskierka zatliła się w ciemnych tęczówkach. Ach… Trzecie m nie oznaczało martwicy. — Nie szkodzi — dłoń odwiała kłębiące się wokół niej czarne scenariusze szybkim gestem. — Zaparkowałam niedaleko, wrócę po niego jutro. Reperowany włoskimi rękoma samochód amerykańskiej produkcji, zdrzemnie się dzisiaj w Maywater — przyległy dzielnicy dwugłos martini-maj obwieszczał, że do Deadberry wróci taksówką. — Jak minął pa– Mur chiński, Sheng. — Jak minął ci maj? O kwiecień nie pytała — utrwalony na gazetowych stronach miesiąc ledwie wyglądał zza wzniesionych mentalnie chińskich konstrukcji obronnych. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Vittoria L'Orfevre
POWSTANIA : 24
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 8
TALENTY : 17
W ten dzień — straciła rachubę czasu; mogła być sobota albo czwartek, środa lub piątek, ale oby nie wtorek; we worek nigdy nie działo się nic dobrego — to miejsce obrasta nimbem nieświętości. Pełne odurzających zapachów i mistycznych obietnic tego, co za chwilę się wydarzy; wypełnione szemrzącym narzeczem oceanu i sprawiedliwie dopełnione szumem wysokich traw, pośród których próżno szukać kuponów rabatowych i niemieckich umlautów. Jeśli warto być Torią, to z powodu tego jednego dnia — z pewnością, a dla uniesień następujących po przyniesionym przez wiatr zlepku sylab — tym bardziej. Vittoria od dawna nie brzmiało tak ładnie; jakby ta, która wypowiadała imię, naprawdę miała je na myśli. Nagle nieistotne wydało się całkowite wyjałowienie świata, wypaczenie rzeczywistości, rozmywanie i zacieranie granic wszystkiego, co znane i sklejanie w abstrakcyjne kolaże tego, co dopiero ma być poznane. Nieważne kultury, chwilowe mody, rozprzestrzeniane pogłoski, odwróceni plecami znajomi i zadeptane moralności; na krótkim i zastygłym w tuszu obietnic będę Toria zbudowała nową tożsamość. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna próbowała być lepsza, mniej ciężkostrawna — może stąd ta wszechobecna trawa. Psom podobno pomaga na żołądek, a skoro — według obiegowej opinii — Vittoria L'Orfevre to suka— — Jeśli chcesz, może odwieźć cię Matteo — do trzech m przez ciąg przyczyn, skutków, splotów okoliczności i starć w Palazzo — o których Vittoria wiedziała wyłącznie tyle, że się odbyły — dołączyły dwa kolejne. M jak Matteo; m jak mafia. M jak może—daj—już—spokój—z—tym—powrotem; przecież Thea dopiero dotarła na miejsce. Ubrana w czerń, obietnice i kruszejące cegły obwarowań długich tak, że nazwano je od całego kraju. Zachęta uśmiechu rozpostarła cały wachlarz możliwości; perłowy róż na policzkach przybrał odcień, którego nie przewidział producent opakowania pudru — czerwień przebiła się spod lśniących drobinek. — Szybko — zbyt wolno — do końca miesiąca został tylko dzień, dlaczego zwlekały tak długo? — Intensywnie — zbyt boleśnie — rytualne rzemiosło zostawiło w płucach gęsty osad, którego nie zdołała egzorcyzmować nawet kadzidłem tytoniu. — Tęskno. Tym razem bez dopowiedzeń; tęsknocie stało się zadość. Miękki kobierzec pod nogami mógł wspiąć się po szczeblach anatomicznej kariery i zostać dywanem pod pośladkami — Vittoria nie żałowała materiału ani entuzjazmu; przycupnięcie wśród morza traw zamieniło kalejdoskop obrazów. Zniknęła Thea, pojawił się ocean i poklepująca miejsce obok dłoń. — Przygotowałam cassata, skusisz się? — gdyby babcia miała wąsy, byłaby Hitlerem — kłamstwo potknęło się o pierwszy próg zwalniający i wprawiło kącik ust w tektoniczne drgnięcie pobłażania dla samej siebie. — W porządku, kucharz z Palazzo przygotował, ale osobiście wydałam zarządzenie. To prawie, jakby upiekła własnoręcznie. Uchylona wiklina odsłoniła wnętrze koszyka; butelka, dwa kieliszki, kawałeczek sycylijskiego ciasta pokrojony w cztery równe kwadraty i dobitny brak sztućców. Vittoria wyciągnęła plastikowe pudełeczko słodkości — wysunięta zachęcająco dłoń częstowała przysmakiem. Ten mógł być tylko przystawką do właściwego, włoskiego dania — odważną myśl zagryzła swoją kostką cassata. — Opowiedz mi o swoich planach na czerwiec. Kto wie; może zapisała się na kurs operatora wózka widłowego? |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : projektantka magicznej mody
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Ten dzień — był czwartek; Thea dopilnowała, aby trzydziesty maja otoczony był nie tylko zniecierpliwieniem i nadziejami, ale też wyraźną, flamastrową linią w kalendarzu — wybrzmiewał werblem przyspieszonych serc, połyskiwał promieniem uśmiechów i smakował urokliwymi scenariuszami. Obietnicą czegoś splecionego z niedopowiedzeń i bezwiedności, niesionych wodno-trawiastymi szeptami wzdłuż linii pobrzeża Maywater. Między piaskowymi źdźbłami istniała dla niej tylko jedna Vittoria L’Orfevre — ta o ładnych oczach i śpiewnym imieniu. Ta, której poznanie z początkiem marca znalazło się na samym szczycie piramidy potrzeb. Ta, do której nierozerwalnie przylgnęło twierdzenie, że nie odmawiano jej niczego — choćby to ze względu odkrycia własnej niezdolności do wspomnianego. — Ja… — krótka, zasadnicza partykuła nie, nieodzownie towarzysząca uprzejmemu dziękuję, wtem zatarła się w nicość; Thea znała aż dwa języki, a mimo to zapomniała obydwu. Łącznie z tym w gębie. Matteo, mafia, morda—jak—naleśnik, szydziło harmoniczną triadą brudnych wspomnień, o których przysięgła milczeć (notabene, w tej chwili był to już tetrachord). Końcówka kwietnia była zimnym, przegniłym trupem, o którym mówiło się dobrze, albo wcale; a skoro na usta cisnęły się wyłącznie opasane przekleństwami epitety, optowała za trzymaniem ich w ciasnym uśmiechu. — Przemyślę to. Nie chcę niepotrzebnie przysparzać kłopotów — prawdopodobieństwo przysporzenia takowych wzrosłoby znacząco, znalazłszy się w samochodzie z mężczyzną, który zapewne ją pamiętał. W Maine nie było dużo Azjatek; jeszcze mniej takich, które z własnej woli przesypują gruz do taczek. — Proszę mnie jeszcze nie wyganiać. Chińskie konstrukcje obronne skruszały do łamliwszych, choć swobodniejszych struktur żartu. Objazdowy cyrk wyjechał z Saint Fall w kierunku Nowego Orleanu na początku maja — tylko jeden klaun zawieruszył się gdzieś w gęstwinach przy wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego. W wysokiej trawie znika z uśmiechem, bez zastanowienia i szybko; bo jej trochę tęskno za sugestywną wymianą intensywnych spojrzeń. Tam, sekundy później niemal nie dochodzi do przełomowego odkrycia w dziedzinie kulinarno-socjalnej. Miraż poznawczy prysł jednak szybciej, niż zdążył ugruntować się w wyobrażeniach Thei. Nie szkodzi — Vittoria wciąż utrzymywała przewagę z tytułu władania językiem spoza jej kompetencji lingwistycznych. — Chętnie. Wydawanie poleceń musiało cię kosztować wiele pracy. Chęć skontrolowania wymiaru dyrygenckich talentów, pchnęła jej dłoń w kierunku koszyka — wydobyta kostka była niewypowiedzianym, włoskim zlepkiem spółgłosek, dopóki wygląd uchwyconego w palce deseru nie odpowiedział na krążące w myślach pytanie: po co jej jakaś kaseta? Więc zamiast indagować o głupoty, Thea zajmuje buzie się jedzeniem. — Najprawdopodobniej będę… Wspominać i wzdychać za minionymi dniami. Miesięcy na m było zdecydowanie za mało, a więc i oczekiwać, że wkrótce ich alfabet rozszerzy się o kolejne literki. Ale na tęsknoty przyjdzie jeszcze pora — teraz nadal było uchwytne. Teraz nadal składało się z towarzystwa Vittorii. — Ćwiczyć — odbyte na dniach kursy nie zakładały (jeszcze) nabycia umiejętności obsługi wózka widłowego. — Fizycznie i umysłowo. Szukałam czegoś ambitnego, co wypełni mi czas wolny, więc padło na naukę walki wręcz i łaciny. Owa kombinacja z pewnością okaże się niezastąpiona, jeśli kiedykolwiek znajdzie się w sytuacji, w której wrzucą ją na ring z jakimś filozofem (Ores, co robisz w weekend?). — Ale to tylko w przerwie od pracy — ta niezmiennie górowała w terminarzu. — A ty? Jakieś plany? |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Vittoria L'Orfevre
POWSTANIA : 24
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 8
TALENTY : 17
Włoskie naleśniki i środki transportu wypadły poza planszę; gdyby się nad tym zastanowić, rekordy sprzedażowych popularności planszówek aktualnie bił Chińczyk i Mafia. (Przypadek?) — To był test — nie był, wiedziały o tym obie — takie rzeczy wyczuwa się w powietrzu, są jak siwa mgła o poranku, jak ciężkie opary smogu w zimowe wieczory, gdy całe centrum miasta dyszy od nadmiaru westchnień z dieslowych gardeł. — Zdałaś go śpiewająco. Kształt tych słów próbował zmienić formę i przeobrazić się w coś nowego, cichszego, brzmiącego na lubisz śpiewać, Thea? Istniały pytania, których intymności nie odmierzano ilością anatomicznych detali; obnażanie z prawdy było trudniejsze niż zrzucanie ubrań — nie tylko krawcowe o tym wiedziały. Kruszejące mury o zagranicznych paszportach i adekwatnych — bo wielkich — przymiotach zniknęły pośród morza zielonych traw. Bezkres oceanu miał odcień brudnego błękitu; Vittoria szybko odkryła, że ładniejszym punktem obserwacji był ciemny, wpadający w mokkę brąz tęczówek — odcień, który, w imię kawowej nomenklatury, pobudzał. Zwykle wyobraźnię, teraz na dodatek mięśnie mimiczne twarzy; połączenie walki wręcz i łaciny zatrzymało proces skubania ciasta. — Tak dziwaczne, że aż— Jakich słów użyć, by oddać pełnię podziwu? — Fascynujące. Będziesz mówić alea iacta est, zanim przerzucisz się na łamanie anatomicznych kości? — górnolotna gra słów nie była śmieszniejsza od samego śmiechu; próba zatrzymania go za płotkiem opanowania została skazana na dożywocie w zapomnieniu. — Zamierzałam zatrudnić ochroniarza do pracowni, możemy uznać r— Koszt przejęzyczenia oszacowano na ból przygryzionego policzka; cassata zaczęła smakować strachem, że od przekroczenia nieprzekraczalnej granicy oddzieliło ją tylko słowo. — Spotkanie za rozmowę kwalifikacyjną — nepotyzm miał się dobrze, a chociaż pokrewieństwa nie stwierdzono, bliskość — nie tylko geograficzna — przemawiała na korzyść kandydatki. Smak spłoszenia mogło zmyć tylko martini; wyłowiona z koszyka butelka była nienaruszona i nie mogła doczekać się, aż ktoś skręci nakrętce kark. Vittoria poczyniła honory; suche pst—ryk spełniło funkcję akustycznie—zapowiadającą brzdęk kieliszków i odpowiedzi. — Ja— Pierwsza osoba liczby pojedynczej — znana przez wszystkie gramatyki świata i nadużywana przez dwie pary unoszących się nad trawą ust. Ciąg dalszy nie nastąpi; sekret czerwcowych zamiarów umilkł, zniknął, zarósł, ukrył się za drapaniem u nasady czaszki i swędzeniem na karku. Przed małpim odruchem uniesienia dłoni do czubka głowy powstrzymał Vittorię kieliszek między palcami i niewyraźna świadomość, że włosy przestały kończyć się na ramionach. Nagle opadły niżej. — O—oh. Dawno temu — w lutym, zanim świat nie obwieścił początku końca — wiśniowy koktajl nadał blondowi radosnego odcienia czerwieni. To nie tak, że Toria nie lubiła zostawiać u fryzjera grubych plików banknotów; to tak, że wolałaby to robić z inicjatywy własnej. Rosnące na ich oczach włosy wyrzucały ten faktor poza kwadratowy nawias. — Niedobrze. To jeden sposób, żeby wyrazić zaskoczenie. Drugi, znacznie naturalniejszy dla właścicielki spontanicznie hodowanych odrostów, brzmiał: — Che cazzo fai? Na ekspresywność numer trzy zabrakło czasu; Vittoria złapała za kosmyk, którego przestało zadowalać swawolne opadanie na ramię i właśnie docierał do połowy pasa. Kolorystyczna różnica między tlenionym blondem i naturalny brązem budziła nieuniknione skojarzenia z długowłosą łasicą (czyli skunksem?) — Toria nie była pewna, co przerażało mocniej. To, że po raz drugi w przeciągu trzech miesięcy zjedzenie czegoś zostawiało na jej włosach magiczny efekt? To, że świadek naoczny plasował się w trójce osób (wyżej od Thei była tylko Donatella Versace), przed którymi Vittoria wolałaby nie ujawniać naturalnego koloru? Czy to, że balejaże od dwóch lat były passé, a ona właśnie jednego się dorobiła? — Na dupę Lucyfera. Ekspresywność numer trzy podołała zadaniu — zobrazowanie pełni problemu jeszcze nigdy nie było tak trafne. — Thea, przysięgam, to zdarzyło mi się pierwszy raz. Ona to powiedziała. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : projektantka magicznej mody