First topic message reminder : Gęstwina Idealne miejsce dla miłośników samotnych spacerów i prywatności. Trudno spotkać tu jakiegokolwiek innego wędrowca, a jedynym towarzyszem może okazać się tu hukająca w nocy sowa. Mech jest tu gruby i napęczniały, przez co podczas chodzenia stopy spacerowicza zapadają się w charakterystyczny sposób w glebę. Niskie i długie gałęzie drzew tu obecnych są tak gęsto ułożone, że trzeba bardzo uważać, żeby uniknąć zadrapań podczas przeciskania się dalej. Często można spotkać tutaj zawieszone do góry nogami śpiące nietoperze. Bonusy w lokacji: Każdy zwierzęcopodobny, który odegra tutaj dowolny wątek na min. 5 postów po 250 słów lub napisze opowiadanie na 800 słów, uzyska bonus do kości wynoszący 10 oczek na rzut dot. komunikacji ze zwierzętami [mechanika genetyki]. Bonus trwa ten tydzień i można go uzyskać jedynie raz na jeden okres fabularny. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Pon Lip 15 2024, 22:00, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 3
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 25
Właściwie to nawet nie wiedziała, czy pan Sebastian jej faktycznie słucha. Kiedy do niego mówiła, on próbował spalić martwe ciała królików. Flamma nie zadziałała, podobnie jak w jej przypadku, na pogrzebie, dlatego zaczął układać własny stosik z kamieni i gałęzi i dopiero ten, dzięki pomocy zapalniczki, faktycznie zajął się ogniem. Miała wrażenie, że nagle zaczęła mu przeszkadzać, chociaż przecież zaledwie chwilę temu sama usiłowała opanować własne nerwy, własną chorobę, i pomóc stworzeniu, o którego istnieniu nie miała pojęcia. Odebrała dwa żywe króliczki i powitała je na świecie. Przecież… wcale nie była tutaj zbędna. Ale on miał inne zdanie. Słowa, które wypowiedział w następnej kolejności, przyprawiły ją tylko o dodatkowy smutek. Nadzieja w oczach nieco przygasła, podobnie jak determinacja, z którą przed chwilą szukała rozwiązania ich problemu. Annika musiała być dobrą opiekunką, a on nawet o niej nie chciał słyszeć… może się nie lubili? Ona i pan Sebastian? Albo ich rodziny? Kręgowe koligacje wciąż były poza jej zrozumieniem. Może gdyby przysiadła i trochę sobie przypomniała, na przykład na temat historii Saint Fall… Stos spłonął, wraz z nim martwe ciałka króliczków przypominających o sromotnej porażce. Powoli podniosła się na nogi na jasną sugestię mężczyzny, ale jeszcze kiedy stawiała kroki w stronę, z której przyszła, odwróciła się w stronę Sebastiana, który niósł ze sobą niewielki tobołek trzech żywych króliczków. — Co zamierza pan z nimi zrobić? Skąd ma wiedzieć, że nie ma wobec nich złych zamiarów? Skąd ma wiedzieć, że się nimi dobrze zaopiekuje? Nie musisz się niczym martwić właśnie martwiło ją najbardziej. Spojrzała na swoje przybrudzone od krwi ręce. Nie aż tak mocno, ale materiał łatwo przesiąkał płynami. Nie miała ze sobą wody… będzie musiała tak dojechać do domu i jakimś sposobem nie rzucać się w oczy. I nie wyglądać, jakby właśnie kogoś sama zamordowała. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Nie neguje roli Alishy w połowicznym sukcesie, o którym mogą mówić w tej sytuacji. Nie może wiedzieć, jak sprawy potoczyłyby się, gdyby był tu sam i nawet nie próbuje się nad tym zastanawiać, bo gdybanie do niczego nie jest mu potrzebne. No chyba, że do wyciągnięcia wniosków, a jeden z nich rzeczywiście sam mu się nasuwa na myśl — mógł nie przerywać czaru krępującego ruchy Jackalope. Był pewien, że przez odniesione rany i zmęczenie nie zdoła uciec, a jednak stało się inaczej. Więzy skutecznie by ją powstrzymały. Cóż, nauka na przyszłość — nie nie doceniać rannych, małych stworzeń, o których wie się całe gówno. Teraz stworzenie tuła się gdzieś samo, wycieńczone i ranne, a przez to może zwyczajnie nie przeżyć. Może też nie zachować czujności i ujawnić się przed człowiekiem, z dużym prawdopodobieństwem niemagicznym. Ten problem pozostawi na później, na razie trzeba dopilnować, żeby to, co pozostawiła po sobie Jackalope, przeżyło dzisiejszy dzień. Rzecznicy z całą pewnością będą wiedzieć, co robić. Jest jedno ale. Jackalope nie powinno istnieć, było stworzeniem prędzej mitycznym, wymarłym może? Sebastian nie jest pewien, wie tyle, że nie spotkał nikogo, kto widziałby je na własne oczy, ani nikogo, kto stwierdziłby z pewnością, że coś takiego rzeczywiście chodzi po Ziemi. Istnienie Jackalope może mieć znaczenie dla kowenu, szczególnie, że przecież odnotował niewyjaśnione zmiany w przestrzeni, po której grasowało. Musi zachować choć jednego malucha i znaleźć kogoś, kto będzie w stanie pomóc utrzymać go przy życiu. Musi też działać szybko, dlatego wpierw skieruje się do Judith. Do kazamaty, miejmy nadzieję, wróci z jaśniejszymi perspektywami. Wraz z Alishą idą ku wspomnianemu motocyklowi, a kiedy dziewczyna znów zabiera głos, oczy Sebastiana kierują się ku niej. Mimochodem zauważa, jak ta przygląda się swoim dłoniom. Nie jest w stanie wesprzeć jej butelką wody, bo ta zużyła się całkowicie na Jackalope i jej dzieci. Nie jest też na tyle ranna, by wymagało to natychmiastowego leczenia, ale… — Sanaossa. — Próbuje dwukrotnie, jednak cienka smuga magii zdaje się nie robić nic z delikatnymi poparzeniami. Wzdycha krótko, odpuszczając. Magia anatomiczna zdecydowanie nie jest jego dziedziną. — Oddam je w dobre ręce — odpowiada bez większych emocji, jednak jego głos jest łagodny. Widzi wyraźnie powątpiewanie w oczach Alishy, sili się więc na drobny uśmiech. — Jestem tu z ramienia prawa, Alisha. Nic złego się im nie stanie. — Z tymi słowami zawieszonymi w przestrzeni, udaje im się dotrzeć do dwukołowca pozostawionego przez dziewczynę. — Jesteś pewna, że dasz radę jechać? Jeśli nie, odwiozę cię do domu. — To jeden z jego obowiązków. Nie może ot tak zostawić rannego cywila, jeśli istnieje ryzyko, że będzie to stwarzać dalsze zagrożenie dla jego zdrowia. Delikatne poparzenia nie są co prawda powodem do wzywania ratowników, ale to dziewczyna najlepiej wie, jak się czuje. Może stres czy stężenie magii sprawiają, że kręci jej się w głowie i nie powinna prowadzić? Dopiero po zapewnieniu Alishy, że wszystko w porządku, żegna się i czeka jeszcze, aż odjedzie, po czym sam odnajduje swoje auto. Układa małe Jackalope na siedzeniu obok i natychmiast kieruje się ku posiadłości Carterów, by dopiero po rozmowie z Judith udać się do kazamaty, z już dwoma maluchami i oddać je w ręce rzeczników. Sanaossa: 43 i 40 (bez mod., magia anatomiczna I, st. 50) | oba nieudane | oboje z tematu |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Protektor
Ronan Lanthier
NATURY : 21
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 187
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 10
TALENTY : 10
11 maja, 1985 Praca rozpoczyna się o świcie. Nad Rezerwatem dzień budzi się powoli; szaruga wczesnomajowych dni błądzi między konarami drzew i ociera się o zazielenione korony iglaków. W półmroku cienie tańczą na granicy świadomości; który z nich jest wymysłem, który prawdą, który fatamorganą zaspanego spojrzenia? Parząca język kawa nie ma odpowiedzi — poruszanie się w ciemności kuchni to nawyk czterech lat ojcostwa; sam odblask światła wystarczy, żeby bliźniaki wyczuły, że ktoś w domu się obudził. A skoro się obudził, ma siły na zabawę. Dziś chłopcy będą musieli pospać dłużej — Ronan zwykle nie ma skrupułów przed zabieraniem ich do lasu; coś o skorupce i nasiąkaniu za młodu sprawdziło się w jego przypadku, więc dlaczego z własnymi synami miałby postąpić inaczej? Dziś jednak musi iść sam — Rezerwat potrzebuje pomocy, nie chaosu. Tego drugiego na przestrzeni ostatnich miesięcy miewał zbyt wiele. Pusty kubek ląduje w zlewie, pełne miłości spojrzenie za chwilę wyląduje na ukrytej w pościeli żonie; Jackie wróciła w nocy po dyżurze — ze snu wyrwie ją tylko sama Lilith albo dźwięk płaczących dzieci. Lanthier ubiera się w ciemności; pentakl, athame, kora drzewca wciśnięta w kieszeń spranej kurtki, magiczna lira przewieszona przez ramię i pocałunek na pożegnanie. Cichy pomruk aprobaty żegna go przy łóżku i będzie rezonować w głowie jeszcze długo — kiedy ciche wnętrze domu Ronan zamieni na znajome ścieżki lasu, a posmak kawy zatarty zostanie przez kumulujące się w spojrzeniu skupienie. Opieka nad magicznymi bestiami ma kilka części składowych; ta najprzyjemniejsza oznacza obcowanie ze spokojnymi mieszkańcami Rezerwatu. Zdecydowana większość to próba zapewnienia im bezpieczeństwa — przed ludźmi i zwierzęcymi pobratymcami; kto w tym zestawieniu jest bardziej bestialski? Trzask suchej gałązki pod butem to jedyna odpowiedź, której Lanthier potrzebuje. Starlight Place po kwadransie zamienia się w mgliste wspomnienie — budzący się nad Rezerwatem dzień wypełnia powietrze rześkością i coraz śmielszymi trelami ptaków. Gdzieś między gałęziami przelatuje szpak; gdzieś z głębi kniei nawołuje pustułka. Ich obecność to dobry znak — martwić trzeba się dopiero, kiedy milkną ptaki i zastyga wiatr. Utkwione w ziemi spojrzenie wie, czego szukać; zbiegłe po trzęsieniu ziemi barghesty wiedzą, jak znaleźć drogę powrotną do Rezerwatu, ale rzadko chcą dobrowolnie wracać do klatek. Głodne, z wolnością zaplątaną w sierść i zdane na instynkt zaczynają szukać jedzenia; odnalezienie go oznacza odnalezienie winowajcy. Muśnięta pierwszymi promieniami słońca ściółka odsłania coraz więcej detali, po których tropie Lanthier zaczyna się poruszać. Połamane gałęzie jałowca są zaledwie początkiem — kępka sierści to potwierdzenie domysłu, z kolei pierwsze krople krwi (zastygłej, ale nadal świeżej; Ronan zatrzymuje się przy kępce lśniących czerwienią liści, rozsmarowując ciecz na opuszkach palców) są dowodem zbrodni. Cokolwiek nie zostało ranne, prawdopodobnie nie żyje — każdy przebyty jard pomaga dostrzec coraz więcej śladów. Gęsta krew wyznacza ostatnią drogę zwierzęcia; Lanthier unosi gałęzie i nasłuchuje w skupieniu — jeśli ofiara jest świeża, najedzony barghest będzie kręcić się w pobliżu i niekoniecznie zechce podzielić się posiłkiem. Na przyspieszenie kroku Ronan pozwala sobie dopiero, kiedy w gęstwinie ilość chaotycznie połamanych gałęzi wskazuje na szamotaninę — jeszcze kilkanaście metrów i— — Mam cię. Z łani nie zostało wiele; truchło z rozszarpanym brzuchem, zamglone śmiercią spojrzenie i krew, która razem z wnętrznościami miesza się ze ściółką w miejscu, gdzie zwierzę wydało ostatnie tchnienie. Rozszarpana, smukła szyja odsłania ślady zębów — Ronan nie musi przyglądać się długo, żeby rozpoznać charakterystyczny rozstaw szczęki. Barghest, który zaatakował zwierzynę, musiał być głodny i zdesperowany; co znaczy, że nie odszedł daleko. Lira opada lekko na ściółkę — Lanthier przesuwa spojrzeniem po najbliższej okolicy krwawej jatki, prędko dostrzegając, że poza brązowymi kępkami sierści łani na pobliskim krzewie tkwi znajoma czerń. Kierunek wędrówki przejedzonego barghesta jest ewidentny — wiedziony instynktem, zamierzał schronić się w miejscu, gdzie niskie drzewka i paprocie stanowią idealne schronienie. Ronan nie łudzi się, że nie został usłyszany; lekko ugięte kolana niwelują różnicę wysokości — w tej pozycji Lanthier nie będzie budzić skojarzeń z bezpośrednim zagrożeniem. — Nie zamierzam cię skrzywdzić — utkwione w gęstwinie paproci spojrzenie dostrzega lekki ruch; zielone liście szeleszczą cicho razem ze skradającą pomiędzy nimi bestią. — Tylko zabrać do domu. Jest przecież w domu — cały Rezerwat to ostoja dla magicznych zwierząt. W przypadku barghesta dom to coś jeszcze; to wataha, która pomaga im na socjalizację i wpojenie tresury — to w końcu kontrola nad tym, kogo i kiedy zaatakują. Ujęta w dłoń lira ciąży przyjemnie; zdołała dowieść swojej wartości na legendarnym odyńcu — z barghestem powinna poradzić sobie bez problemu. Uderzenie w struny jest lekkie i niespieszne; słodki dźwięk wypełnia dopiero budzący się do życia las i składa obietnicę przetrwania tego spotkania. Ronan odczekuje chwilę, ostrożnie odkładając instrument na ściółkę — dopiero, kiedy z okolicy paproci dobiega ciche pacnięcie, a liście poruszają się po raz ostatni, ma pewność. Zadziałało. Martwa łania obserwuje go zasnutym bielmem okiem; jeśli zostawi tu trupa, wkrótce zacznie ściągać robactwo — zepsute mięso będzie zagrożeniem dla innych drapieżników, skąd tylko krok do epidemii pomoru. Truchła trzeba się zdobyć; na oczyszczenie istnieje niezawodny sposób. — Vitailapada. Magia próbuje, ale nie jest w stanie zebrać dość mocy, by zaklęcie objęło całą łanię — Ronan marszczy lekko brwi, poprawiając ukryty pod koszulą pentakl. — Vitailapada. Tym razem czar bez trudu dociera do celu; truchło zwierzęcia zajmuje się słupem ognia, który trawi tkankę i wyplewia groźbę choroby — płomienie nie rozprzestrzenią się w wilgotnym lesie, ale dla pewności Lanthier zamierza zaczekać, aż ostatni z nich dogaśnie na trawionej tkance. Smród szybko staje się dotkliwy; to dobry moment, żeby zanurzyć się między paprociami. Dźwięk przewieszonej przez ramię liry nadal wypełnia powietrze — razem z nim barghesta wypełnia sen. Bestia leży pośród zieleni; wilgotne, pozlepiane krwią futro unosi się i opada w rytm równych oddechów — Ronan poświęca chwilę na oględziny, szukając potencjalnych ran, ale barghest wygląda na zdrowego. Wzdęty brzuch to efekt przejedzenia; sekundę później Lanthier na własnej skórze przekonuje się, że bestia waży sporo. Trzydzieści—coś kilogramów żywej masy unosi się w górę razem z ramionami — przeniosą bezwładne cielsko do hodowli, gdzie barghest zostanie obejrzany i podleczony. Jedynym śladem jego utraconej wolności będą zwęglone kości łani; za kilka dni nawet po nich nie zostanie żaden ślad. Kiedy ostatni żar strawionego płomieniami truchła dogasa, zadanie dobiega końca. ekwipunek: pentakl, athame, kora drzewca, magiczna lira tropienie szczątków | 77 + 30 = 107 tropienie barghesta | 60 + 30 = 90 Vitailapada | próg 70 | 30 + 21 + 5 (kora drzewca) = 56, nieudane Vitailapada | próg 70 | 47 + 21 + 5 (kora drzewca) = 73, udane z tematu |
Wiek : 31
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : opiekun rezerwatu bestii, treser