Samotna kotwica Łańcuch tej zardzewiałej i pokrytej piaskiem kotwicy biegnie daleko do morza, a tam na znacznej głębokości gwałtownie kończy się, zostawiając pewien niedosyt dla tych, którzy usiłowali znaleźć wrak statku, do którego była doczepiona. Według legendy kotwica pochodzi z XVII wieku, kiedy to w okolicznych portach roiło się od brytyjskich okrętów. Ma bardzo ostre krawędzie i dotknięcie jej najczęściej powoduje rozcięcie palca, a wkrótce rozwijającą się infekcję. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
02.02.1985 To była jedynie kwestia czasu. Wszystko dookoła, było jedynie kwestią czasu. Świat opierał się na jego cykliczności, tak jak fale opierały się na magii księżyca, zmuszającego go do nieustannego tańca z brzegiem. Wydawało jej się, że dopiero co, tu była. Chwilę temu czuła lodowatą wodę na swojej skórze, aby w następnym mgnieniu nie czuć z tego już niczego. Wydawało jej się czasami, że pod wodą jest inną osobą — silniejszą, lecz nieczułą w pewnym stopniu. Zobojętniałą na brzeg i jego dramaty, kierującą się czymś innym, niż zdrowym rozsądkiem. To była jedynie kwestia czasu, aż kiedyś nie wypłynie. Westchnęła, stojąc na chłodnym, przemarźniętym piasku. W dni takie jak te, woda nie kusiła; odpychała wręcz swoją lodowatością. Jednak surowe spojrzenie Teresy, znad śniadania i wymowne spojrzenie na kalendarz, gdzie czerwonym kółkiem agresywnie była zaznaczona ostatnia data jej kąpieli, przypominały jej, że powinna. Jeszcze nie musi — musieć zacznie za miesiąc, gdy nie będzie w stanie najpewniej ruszyć się z łóżka od odwodnienia. Musieć zacznie, gdy rzeczywistość zmyje się z omamami. Gdy skóra zmarszczy się, wyschnie i będzie pękać boleśnie. Obiecała bliźniakom, że więcej tego nie zrobi i zamierzała tej obietnicy — w jakiś naprawdę naiwny sposób — dotrzymać. Cokolwiek wcześniej powstrzymywało ją przed wchodzeniem, zniknęło. Chandrę fale zmyły z brzegu, zastąpiły jednak nieufnością. Czuła niemal za sobą wzrok matki; widziała, jak wywraca oczami, zaciąga się papierosem i zostawia na filtrze ślad po czerwonej szmince. Zawsze czerwonej. Dla Shirley Vandenberg było to niedorzeczne, że ktoś mógłby chcieć nie wchodzić do wody; że ktoś nie rozwiązywał każdego swojego problemu otwarciem słodkich ust i wyszeptaniem wszystkiego, co chciało się, aby uchodziło za prawdę. To była jedynie kwestia czasu, aż kiedyś nie wejdzie. Podszytą kożuchem kurtkę szczelnie zaciskała wokół tułowia. Będzie musiała ją tu zostawić; resztę ubrań może stracić, w torbie, która leżała pod jej nogami, była odzież na przebranie. Nienawidziła zimowych kąpieli, bo straciła już w ten sposób kilka par naprawdę porządnych spodni. Nawet najtrwalszy jeans nie jest w stanie wygrać z syrenimi łuskami. Wchodziła już tędy — jest to miejsce na tyle na uboczu, że rzadko kiedy można tu kogoś spotkać, a kotwica (a raczej jej zanurzony łańcuch) zapewniały dobry punkt zaczepienia, aby wiedziała, gdzie wrócić. Schowała torbę do wnęki między dwoma, większymi kamieniami, po czym ściągnęła kurtkę i zrobiła z nią to samo. Aby ktoś mógł je zauważyć, musiałby wiedzieć, gdzie szukać. Stała jedynie w dresowej bluzie chroniącej ją przed zimowym mrozem, gdy usłyszała przetaczające się kamienie. Obejrzała się w kierunku źródła dźwięku, mocno zaciskając ze stresu szczękę. Gdyby była głupsza, to by zapytała "kto tam?". Gdyby była mądrzejsza, to nie byłoby jej wcale tutaj. Nie lubiła pływać nocą, gdy niebo pełne było chmur i dryfowanie na brzuchu było uciążliwe. Robiła to już od tylu lat, że stała się wygodna i wybredna. Przeżycie nie zawsze było potrzebą, czasami — czasami bywało kaprysem. To była jedynie kwestia czasu, nim ktoś ją złapie. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
| TW! | przemoc wobec kobiet Styczeń zawsze był paskudny. Porywy zimnego wiatru od oceanu zmieszane niekiedy ze śniegiem skutecznie odstraszały od Maywater turystów, samych mieszkańców miejscowości zatrzymując w domach. Van der Deckena zachęciły do wyjścia z domu, do odwiedzenia portu, doków i krótkiego spaceru. Już nie spędzał tyle czasu na statkach, tęsknił za zapachem zawilgoconego pokładu i splątanych lin. Spędził dłuższy czas rozmawiając z Sanderem. O firmie, o życiu, o rejsach; wuj był człowiekiem rozmownym, a co ważne w przypadku pogawędek - nie nudnym. Pozdrów żonę mówił zawsze, gdy się żegnali. Johan natomiast zawsze przytakiwał obiecując, że tak zrobi. Zazwyczaj nic Mary nie mówił. Spacer brzegiem za każdym razem stanowi miłą odmianę od chodników i ulic Maywater. Szum fal uspokajał i van der Deckenowi przeszła przez głowę myśl, że gdyby nie było tak cholernie zimno, wszedł by do wody. Wiatr zmierzwił zaczesane do tej pory włosy, które nie pasowały jeszcze chwilę temu do zwykłego ubrania; na co dzień spotkać go można było w garniturze, z krawatem wsuniętym w zapiętą kamizelkę. Tym razem marynarkę zastąpiła czarna kurtka typu harrington a spodnie w kant - jeansy. Drobniejsze kamyki chrzęściły pod grubymi podeszwami butów - mężczyzna nie starał się ukryć swojej obecności, bo i po co. Zatrzymał się w końcu, dłonie ukrył w kieszeniach kurtki. Stała przed nim, choć nie tak znowu blisko, kobieta. Bez kurtki, w samej bluzie. W pierwszym odruchu mógłby pomyśleć, że potrzebowała pomocy. Uniósł lekko podbródek by się do niej zbliżyć. Jeden, drugi, trzeci, czwarty krok. Tyle wystarczyło by zaczął rozpoznawać sylwetkę, kruczoczarne, kręcone włosy, wreszcie twarz. Osobiście nigdy się jednak nie poznali, kojarzył ją jednak z występów na deskach teatru. Lyra Vandenberg. Łączyła ich dawna historia, która ostała się być może jedynie w pamięci van der Deckenów. Przypowieść o tym, co czeka za zdradę i plugastwo. - Powinna pani założyć coś na wierzch. Jest zimno - powiedział powoli. Wciąż dzieliło ich te kilka krótkich metrów. Spojrzał w bok, przesunął wzrokiem po zardzewiałej kotwicy, po pieniących się przy brzegu falach i dalej, w ocean. Wiedział, co tam się znajdowało. A ona? Od przynajmniej dwóch setek lat wierzono, że wypleniono Vanderbergów, którzy dopuścili się rzeczy obrzydliwej i do dziś nie pozostało w nich ani trochę genu potwora. - Samotne spacery tutaj mogą być niebezpieczne. Kim jesteś, Lyro Vandenberg? A raczej czym? Kilkadziesiąt metrów w głąb oceanu znajdowało się jedno z syrenich żerowisk. Niektórzy członkowie jego rodziny zapuszczali się tam co jakiś czas by mieć pewność, że pozostaje puste. Spojrzał ponownie w jej bladą twarz, wcale nie szukając odpowiedzi. Tę, wydawało się, że już zna. Ostatnio zmieniony przez Johan van der Decken dnia Nie 16 Kwi 2023 - 3:13, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Męska sylwetka szybko stała się człowiekiem z wyraźnymi rysami, krzepką posturą i wąsem. Choć z początku przystanął, bez wyraźnego dla jej oka skrępowania, ruszył do przodu, zatrzymując ponownie. Nie próbowała przemawiać pierwsza, w napięciu czekała, czy zechce prowadzić z nią rozmowę, czy grzecznie odwróci się na pięcie i odejdzie w swoją stronę. Za nią było tylko kilka metrów — dwa, może trzy — wolnej przestrzeni, a potem skały, na które wprawdzie można się wdrapać, jednak z pewnością nie bez trudu. Mężczyzna przyszedł właściwie z jedynej drogi z powrotem na dalszą część plaży. Jedynej, oczywiście, oprócz oceanu uderzającego lekko o kamienny piasek. Stwierdzenie, że znajdowała się w kropce, byłoby powiedzeniem na głos pewnej oczywistości. Nie wiedziała, z kim rozmawia — zarys twarzy mógłby, faktycznie, być znajomy, jednak nie dzwoniło w żadnym kościele. W pierwszej reakcji próbowała wypatrzeć, czy na szyi znajdzie pentagram, bo od tego będzie zależało, jak ostrożna musi być. Bez tego już to wszystko wyglądało cholernie podejrzanie. Bez kurtki. W środku zimy. Pomiędzy kamieniami, oceanem i niczym innym. Chociaż gęsia skóra na jej szyi mogła być bez problemu efektem chłodnego powietrza, to niewątpliwie była wywołana przez napięcie w żołądku. Cholera jasna. Torba z ubraniami oraz kurtka były już bezpiecznie ukryte, wyciągnięcie ich teraz będzie znacznie bardziej podejrzane, bo wskazywać będzie na konkretny cel — wejście do wody. Z drugiej strony, jaki mógł być inny powód, by stała w takiej pogodzie, osłonięta jedynie bluzą? Mogła zagrać damę w opałach (nie pierwszy raz). Mogła, ale to jedynie przedłużyłoby ich interakcję. Nadal pozostawała nadzieja, że mężczyzna powie swoje mądrości, każe jej jeść warzywa z obiadem i wróci do swojego własnego życia. A ona weźmie swoje rzeczy, pobiegnie do samochodu i znów się nie wykąpie. — Hartowanie się jest ponoć dobre dla zdrowia — odparła. Zdecydowała, że najlepszą taktyką, będzie brak tłumaczenia się. Jego wzrok niebezpiecznie powędrował w stronę oceanu, a powietrze w jej płucach jakby zatrzymało się uparcie między mostkiem a krtanią. Co właśnie przyszło mu do głowy? Ile z tego, co zamierzała niedługo zrobić, było dla niego jasne? Zmrużyła oczy, ręce splatając na swojej piersi w geście sugerującym wyraźny dyskomfort. — Pan również jest tu sam — zauważyła. Wahała się, czy forma grzecznościowa jest tu odpowiednia. Nie wyglądał na dużo starszego od niej, chociaż wąs mógł być bardzo mylący w tej kwestii. Ostatecznie wygrał argument bezpieczeństwa. Dystansu. Nie chciała, by pomyślał, ze się z nim spoufala. Jego słowa brzmiały jak groźba. Lub tylko tak się jej wydawało, może to paranoja przez nią przemawiała. Może jednak nie przemawiała wystarczająco wyraźnie, bo właśnie przyznała się do tego, że jest tu sama. Półkroku do tyłu, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Żałowała teraz istnienia swojej aury, tak jak każdego innego dnia od kiedy tylko zaczęła być jej świadoma. Wolałaby znacznie bardziej być cieniem, jeśli mogłaby wybrać. Wtedy pewnie przeszedłby obojętnie obok niej, nawet nie zaprzątnąłby sobie głowy i wypadłaby mu z pamięci, jak zeszłoroczny śnieg. Ale była syreną, więc nie miała większych wątpliwości, że zapamięta jej twarz. Może nawet już ją zna; chociaż nie widziała w jego wzroku wyraźniej odrazy, więc może nie czytał zbyt dokładnie gazet, a może niespecjalnie go to obchodziło. Bywali jednak tacy, którzy wpadając na nią w barze, wyraźnie dawali jej do zrozumienia, że ich to obchodziło. W najlepszym wypadku uważali ją za rozpustnicę. W najgorszym — za mordercę. Czarownice palono nie tylko za magię. Niektóre żyły z wielkimi, szkarłatnymi literami do końca swojego życia. Być może, gdyby wiedziała, z kim rozmawia, zachowałaby się inaczej. Być może uciekłaby od razu — z van der Deckenami się nie negocjuje, uczyli ją. Syreny nigdzie nie cieszyły się dobrą reputacją, jednak w tej rodzinie nienawiść była zakorzeniona wyjątkowo głęboko; można odnieść wrażenie, że spijali ją z mlekiem matki, wyjadali z porcelanowych talerzyków, dopełniali wbitymi harpunami między łuski. Czy w jego oczach już widać było nienawiść? Obrzydzenie? Podejrzliwość? Gdyby wiedziała. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
Nie znała go, i dobrze, pomyślał więc robiąc kolejny krok do przodu. Nieostrożna w swoich działaniach, przyłapana na gorącym uczynku przez prawdopodobnie ostatnią osobę, przez którą chciałaby przed sobą zobaczyć. Kamień leżący za nią blokował drogę ucieczki, jeszcze lepiej. Kiedy ona chciała jak najszybciej zakończyć rozmowę, van der Decken - przeciwnie. Mogła być damą potrzebującą pomocy; otrzymałaby taką, na jaką wedle Johana zasługiwała. Mogła mieć nadzieję, że ten powie co chce i zniknie - on nie zamierzał. Skrzętnie ukrytych ubrań nie widział, i nie musiał widzieć. Zobaczył już wystarczająco, choć pewności w stu procentach nie miał. Uznał, że nie musi. - Tak mówią - skinął głową i znowu się zbliżył. Mowa ciała Lyry Vandenberg mówiła jasno, że powinien się odsunąć, iść sobie dalej i zostawić ją w spokoju. Nie zamierzał. Myślał teraz jedynie o tym, że właśnie oto natrafił na okaz, który jak się okazało, nie został wypleniony pokolenia temu. Rozejrzał się wokoło, jakby od niechcenia, ale upewniał się, że nikogo poza nimi tu nie ma. Znajdował się już krok od niej. Wciąż zgrywając obojętnego przechodnia, świadom niepokoju, jaki mógł w niej wywołać. Zakrzycz dla mnie. Jej twarz była piękna, nie mógł zaprzeczyć. Jak one wszystkie, mamiły naiwnych. Być może zbłądził na ułamek chwili w jej miodowych oczach; spojrzał na spękane, pełne usta domagające się wody. Na blade policzki i prostą linię żuchwy. - Jestem - przyznał. Rzeczywiście nie wyglądał, jakby się jej brzydził ani by coś podejrzewał. Nie podejrzewał, bo wiedział. A przynajmniej był pewien własnego osądu. - Może powinna pani wrócić do miasta...? - zapytał niemalże troskliwie, choć czuł, że miód płynący z jego ust zmieszany jest z goryczą kłamstwa. Postawił się w pozycji drapieżnika, choć wcale nie miał pewności, że słusznie. Rozpiął zamek kurtki jakby chcąc jej zaoferować okrycie. Biały kołnierzyk koszulki polo wyłonił się zza czarnego materiału, ale to wszystko. - Pozwoli pani, że... - wyciągnął powoli rękę w jej kierunku, ale zamiast delikatnie objąć czy zachęcić by wróciła do Maywater razem z nim, chwycił Lyrę za kark. Palce wbił mocno w skórę i przyciągnął ku sobie. - Zamierzasz sobie popływać, szmato? - zapytał cicho, nachylając się uprzednio. Usta van der Deckena niemal musnęły ucho syreny. Do jego nozdrzy dostał się zapach resztki perfum, którymi się musiała kiedyś popsikać. Kwiatowa mieszanka była przyjemniejsza, niż mogłoby się wydawać. - Ile was tu jest? Zakładał, że mimo wszystko nie jest tu sama, i że jej rybie, obrzydliwe koleżanki już pędzą w kierunku swojego żerowiska. Tym bardziej nie zamierzał puścić. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Jej odpowiedzi nie były zadowalające. Nie tylko został, a również z każdym krokiem zbliżał się w jej stronę. Ona starała się oddalać, ale nie zrobiła więcej niż pół kroku, może jednego całego, nie chcąc sprawiać wrażenia zbyt spanikowanej. Nie podejrzewała, że sytuacja może eskalować tak szybko — czemu miałaby? Nie wiedziała, kim jest i jak miał na nazwisko. Tym bardziej że znał jej własne, historycznie złączone w niezbyt przyjemny sposób. Mógł nie być nawet czarownikiem, jedynie irytująco ciekawskim niemagicznym, po którym nawet by nie zapłakała, gdyby upadł i rozwalił sobie głupi łeb o kamień. Pierwszym sygnałem, że coś jest nie tak, było rozejrzenie się po okolicy. Nie było nikogo — wiedziała o tym. Nikogo tu też nie będzie. To, że on się pojawił, był wystarczającym przypadkiem. Cholernym, upierdliwym, chichotem losu, jakich wiele miała ostatnimi czasy. Drugim sygnałem było to, jak nieskrępowany był, stojąc krok od niej, bezczelnie naruszając przestrzeń społecznie uznawaną za osobistą. Trzecim był błądzący wzrok po jej twarzy. Nie był to pierwszy raz, gdy ktoś lustrował ją wzrokiem bez żadnych oporów. To ją zmyliło. Sądziła, że będzie raczej z typu, co chce próbować ją uratować, licząc potem, na nagrodę. Nauczyła się nie przyjmować większości aktów dobroci ze strony mężczyzn. W ich uśmiechach zawsze ukryte było drugie dno, w gestach interesowność, a w słowach kłamstwo. Stał tak blisko, że bez problemu dostrzegła kolor jego oczu, zmarszczki pod oczami i linię włosów, które, nim wiatr pokrzyżował plany, były zaczesane do tyłu. Ubrany był ładnie. Luźno, ale schludnie. W coś, na co jej nie byłoby z pewnością stać. Aaron ubierał się podobnie. — Może powinnam — przyznała ostrożnie. Krtań zacisnęła jej się, a głos zadrżał. Wyraźnie. Słyszalnie. Nie chciała, by zaoferował jej pomoc czy podwózkę do miasta. Jego stanowczość ją niepokoiła. Nawet jeśli nie miał złych zamiarów (miał), to nie brzmiał na kogoś, kogo przekonuje nie. Nawet jeśli jego intencje były pozornie szczere, to Lyra nie wierzyła, aby skończyło się to dla niej dobrze. Powinna uciekać. Powinna, ale w torbie miała pieprzone kluczyki do samochodu. Jeszcze większa nieufność wkradła się na jej twarz, gdy zaczął rozpinać kurtkę. Oczywiście. Dama w opałach. On da jej kurtkę, ona mu dupy i będą kwita. Tak to przecież działa, prawda? Rzeczywistość, jeśli można temu w ogóle wierzyć, okazała się znacznie gorsza. Stał tak blisko, że niewiele mogła zrobić, nim zacisnął rękę na jej karku, trzymając ją w miejscu, jak pokornego szczeniaka. Nie była ani psem, ani pokorna. Na początku było przerażenie. Szeroko otwarte oczy, przyśpieszony oddech. Potem przyszedł gniew — zmarszczone brwi i zaciśnięte mocno usta. Nie było już wątpliwości co do tego, że jest magiczny. Nie było również żadnych, co do tego, że wie — lub domyśla się — kim ona jest. Skąd? Okoliczności były wprawdzie podejrzane, ale nie na tyle, by dać mu taką pewność. Musiał naprawdę wiedzieć, jakich znaków szukać. Musiał naprawdę wiele opierać na przypuszczeniach i być gotowym zaryzykować dla nich wiele. Może arogancko wcale nie czuł, że ryzykuje czymkolwiek. — Nie wiem, o czym mówisz — wykrztusiła. Mogła długo grać głupią, ale nie wyglądał na kogoś, kto się na to nabierze. Raczej jak ktoś, kto był już przekonany o jej winie. Równie dobrze mógł ją ukamieniować na miejscu. Pytanie tylko — za co? Niewinność to najgorsza zbrodnia, powiedział jej ktoś kiedyś. Niewinność była małą cholerą, za którą co chwilę obrywała po ryju. Zapach piżmu unosił się w powietrzu. Jak czekolada lub ciepła skóra. Jak ręka zaciśnięta na jej karku tak mocno, że aż bolało. Jak ostry szept łaskoczący jej ucho. Zostanie pewnie ślad, pomyślała. Nie byłby to pierwszy raz, gdy duża, męska ręka została odciśnięta na jej skórze. Nie byłby to pierwszy raz, gdy ktoś podchodzi do niej bliżej, niż by tego chciała. Wściekłość zmieszana ze strachem pachnie jak kwiaty i piżmo walczące o dominację. A gdzieś w tle czuć delikatny, letni deszcz. Kocięta miały wyłącznik, właśnie tutaj, gdzie ją trzymał. Nie była psem, tym bardziej nie była kotem, jednak czuła, jak krępuje jej ruchy. Zerknęła w dół — wpierw na swoje kolano, potem na jego krocze, myśląc o jedynym naturalnym geście, jaki mogła wykonać. Wątpiła jednak, by była w stanie zamachnąć się na tyle, by bolało. Bardzo chciała, żeby go zabolało. — Za dużo dla ciebie jednego — odpowiedziała. Blefowała, oczywiście, że blefowała. Mogło być ich więcej, gdzieś ukrytych pod wodą, ale żadna nie przyjdzie jej na ratunek. Pomyślała o tym, co zrobiłaby w tej sytuacji Teresa. Pierwsza rzecz, jaka jej przyszła do głowy, to to, że Teresa by się nie znalazła w tej sytuacji, debilko. Drugą myślą było to, że Teresa powiedziałaby mu coś sprytnego. — Puść mnie, to cię nie zabiję. Pieprzony chuj. O syrenach było tyle mitów, że dla zwykłego czarownika ciężko było odróżnić, co jest prawdą, co nie. Słyszała o takich syrenach, które lamentem potrafiły namówić człowieka do skończenia własnego życia. Wiedziała, że jest to możliwe. On domyślać mógł się znacznie gorszych rzeczy. Nawet pieprzeni van der Deckenowie nie wiedzieli wszystkiego, o syrenach. Wielu rzeczy można było dowiedzieć się jedynie od żywego okazu. Czy potrafiła go zabić? Tak. Czy byłaby w stanie? |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
Raz. To trochę jak próba strzału podczas egzaminu, na który uczyłeś się zaledwie dwa dni. Wiesz o co chodzi i co z czym się je, ale nie masz stuprocentowej pewności że odpowiedź, którą zaznaczyłeś, jest prawidłowa. Wszystko polega na założeniu i trzymaniu się go podczas potwierdzania kolejnych wiadomych w równaniu. Wreszcie czekasz na ostateczne wyniki by dowiedzieć się, czy strzał był dobry, czy zły. Palce Johana zacisnęły się na karku dziewczyny jeszcze mocniej, zmuszając ją tym samym do pochylenia się, spięcia mięśni pleców, po których być może przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Zmuszanie do uległości miało wiele oblicz, a to było jednym z najprostszych z nich. Dwa. Nie było miejsca na ratunek. Ani dla niej ani, na dobrą sprawę, dla niego. Van der Decken był pewny siebie, czasem aż za bardzo. Przepisy moralności rozmyły się gdzieś pomiędzy uderzeniem jednej i drugiej fali o piaszczysto kamienisty brzeg w rytmie eklogi spokojnego życia w Maywater. Arogancja mogłaby być jego drugim imieniem jednak faktem było, że wiedział więcej niż zwykły czarownik. Choć to wciąż nie wszystko. Osądził ją już i wydał wyrok, teraz zamierzał zabawić się w kata, choć nie był na to przygotowany. Wypłynięcie na łowy wyglądało zupełnie inaczej niż przypadkowe natknięcie się na syrenę na brzegu. Nie wykorzystała okazji, a mogłaby go kopnąć - zaaferowany ściskaniem cienkiego karku nie zdążyłby wykonać uniku. Zdołałaby się wtedy uwolnić. Trzy. Jej słowa wystarczyły by van der Decken upewnił się co do swoich przypuszczeń. Wyniki egzaminu nadeszły, okazały się dobre. Szarpnął syreną najpierw w swoją stronę, następnie odpychając w stronę kamienia, który znajdował się za jej plecami. Nóż wbijany pomiędzy łuski ogona ciął soczyście, jak dojrzałe lipcowe owoce, choć nie zawsze gładko i szybko. Nie miał ze sobą noża innego, poza athame; ten się do tego nie nadawał. Lata tradycji i wieki kultury zazębiały się ze sobą i składały na obraz tego, jak postrzegano takie jak ona. W tym przypadku wszystko przesiąknięte było tym bardziej. - Więcej? - przekrzywił głowę, znowu się do niej zbliżając. Wyglądała na mocno osłabioną, przez co aż się prosiła, by pogłębić ten stan. - Viauferentur - wyszeptał tak, że mogła niedosłyszeć, ale bez skutku. Może zrobił to zbyt cicho, był zbyt skupiony na samej dziewczynie. Za wszystko obwinił cholerny wiatr, który właśnie zadął pojedynczym, zimnym podmuchem jakby chcąc przypomnieć, że ledwie minął nowy rok, a do wiosny jeszcze długa droga. Ruszył więc van der Decken w stronę skończonej aktorki by cisnąć nią w głąb plaży, dalej od wody. Groźba, jaką ku niemu wystosowała wydawała się realna, dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Nie bez powodu podczas polowań zatykali uszy. Teraz tego nie zrobił. Powinien był ją od razu udusić. Gdy tylko choć odrobinę ochłonie zrozumie, dlaczego warto załatwić sprawę zgoła inaczej. Johan Andrea - w gorącej wodzie kąpany - van der Decken. zaklęcie = 9 + 9 <30, nieudane |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Mocny chwyt odciskał swoje piętno, a panika rozlewała się głęboko po jej kończynach; po kręgosłupie dreszczem dalekim od przyjemnego. Szok zniknął gdzieś, zastąpiony niekwestionowaną myślą, że ma przejebane. Syreny powodowały wiele negatywnych emocji wśród magicznego społeczeństwa, jednak budziły również strach. Musiał być jakoś związany z bardzo okrutnym i barbarzyńskim biznesem polowań na syreny, by przejść tak szybko do tak dużej agresji. Może stąd twarz wyglądała znajomo — może sprzedała mu kiedyś swoje łuski i dlatego tak szybko domyślił się, kim była? Przełknęła ślinę, krtanią boleśnie wygiętą do tyłu. Na nic nie zdały się jej puste groźby; nie przerażała go. Może nie wiedział, co potrafi zrobić samym słowem. Może z jej oczu, którym miał okazję tak dokładnie się przyjrzeć, wyczytał, że nie byłaby w stanie. Może wygląda znacznie żałośniej, niż miała wrażenie, patrząc rano w lustro. Wiele może, a jedyne morze, do którego chciałaby dojść, znajdowało się za jego plecami. Spojrzała na nie szybkim, lekko panicznym wzrokiem. Gdyby tylko udało jej się tam dobiec, mogłaby uciec; pozostawionymi rzeczami martwić się potem. Jakby czytając jej w myślach, pchnął ją do tyłu, sprawiając, że zrobiła kilka chwiejnych kroków, rękami ostatecznie amortyzując swój upadek na kamień. Dosłownie znalazła się przyparta do muru, a zwierzyna bez drogi ucieczki, może wpaść na naprawdę zdesperowane pomysły. Nie robiła tego często — z jakiś głupich, moralnych oporów — jednak alternatywą było zaklęcie. Jakiekolwiek zaklęcie, mogłoby się skończyć gwardią na jej ogonie. Lamentu, cóż, lamentu nie są w stanie tak łatwo wychwycić. Sama jego ofiara nie wie przecież, co się dzieje. — Przestań — powiedziała, niby panicznie, niby nieznacząco, aczkolwiek głosem lekko innym, niż dotychczas. Bardziej melodyjnym, głębszym. Czuła jednak, że słowa nie przeszły w ciało — z pewnością, nie zamieszały między nimi, bo szedł dalej. Wymamrotał coś pod własnym nosem (nie usłyszała, co). Obelga w jej stronę? Wcześniej mówił je dość wyraźnie; nie wstydził się poprzedniego szmato, czemu miałby zacząć? Czyżby próbował rzucić na nią zaklęcie? Jeśli tak, to nic również się nie stało. Nie chciała rozglądać się dookoła, by nie tracić go z oczu, chociaż nie wiedziała, w czym uważne śledzenie jej porażki, miało pomóc. Zaraz znowu się przy niej znajdzie i — sądząc po wyrazie jego twarzy — zrobi coś znacznie gorszego, niż złapanie ją za kark. — Commoveo — wymówiła z wyraźnym drżeniem w głosie. Próbowała po (względnej) dobroci, a czas jej uciekał. Czuła nadal jego zaciśnięte palce na jej szyi, chociaż już ich tam nie było. Wyglądał na kogoś, kto nawet bez zaklęć mógłby zrobić jej sporą krzywdę. Był też osobą, która najpierw atakowała, a potem zadawała pytania, stąd wątpiła, by dał jej dużo przestrzeni na negocjacje. Nie mniej — gdyby zaklęcie się udało, znalazłaby się w znacznie lepszej pozycji do nich. Miała tylko sekundy, by przekonać się, jak bardzo ma przejebane. Legenda Rzut na lament: 9 Próg: próg 60-79 (80-99), nieudany Siła woli: 17 Podsumowując: nie dzieje się nic Rzut na zaklęcie Commoveo: w poście Próg: 65 Magia iluzji: 13 |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Stwórca
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 19 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
Ilu ludzi zabiła? Ilu turystów wciągnęła do wody by pozbawić ich życia? Ile osób straciło przyszłość przez jej łaknienie? Dziwolągi były jak ziarno piachu pod powieką - należało się ich pozbyć, żeby móc normalnie funkcjonować. Piękne na lądzie, prawdziwie szpetne w swoim naturalnym środowisku. Były brzydotą otuloną fałszem. Adrenalina zrobiła swoje, krew zaszumiała w uszach sprawiając, by van der Decken zapragnął zacisnąć dłonie w pięści; jeszcze tego nie robi, jeszcze ma zbyt daleko, by wymierzyć cios. Na kobiety nie podnosi się ręki, zawsze wpajała matka gdy z Maximem próbowali uderzyć Annikę po jej konfidenckiej głowie i tego się trzymał jak modlitwy do Lucyfera. Ale syrena nie była kobietą. - Przestań, przestań - przedrzeźnił ją. Wcale by nie był taki cwany, gdyby tylko jej lament zadziałał tak, jak zadziałać powinien. Bez ochrony straciłby nawet resztki silnej woli i poddał się jej rozkazom. Wyglądało na to, że oboje mieli pecha. Kto większego? - Co mówisz? Jeden, drugi, trzeci krok. Pochylił się ku leżącej by złapać ją za pukle czarne jak węgiel i pociągnąć za sobą, jeszcze dalej od brzegu. Jeśli jej się przypadkiem uda, co mógłby powiedzieć? Że natknął się podczas spaceru na syrenę, która go zaatakowała. Kto uwierzy kurwie o zepsutej reputacji? Kto uwierzy jemu? Bogatemu członkowi rodziny Kręgu, który wspiera ochronę środowiska i dba o zatrudnienie mieszkańców Maywater? Narracja tej ewentualnej historii była prosta. Jeszcze nie pomyślał o tym, że mógł to wszystko ograć inaczej. Złapać, zaciągnąć w ustronne miejsce i sprowadzić ludzi, by zabrali ją do badań. Nie o eksperymentach teraz myślał. - Diruo - rzucając zaklęcie uderzył ją w twarz. Na skórze Lyry pojawiły się bolesne zadrapania. Zaklęcie nie wyszło jak powinno, nie wydarło z niej płatu skóry, ale i tak spełniło część swojej powinności. Trzy krwawe pręgi, których nie widziało żadne z nich pojawiły się pomiędzy prawym obojczykiem a lewą piersią syreny. Nie głębokie, choć bolesne rany nieprzyjemnie szczypały po kontakcie z materiałem bluzy. Diruo 41 + 12 <65, nieudane ( skutki zaklęcia ustalone między graczami) |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Ilu ludzi zabiła? Mniej, niż na to zasługuje. Ilu turystów wciągnęła do wody, by pozbawić ich życia? Żadnych, ale wymownie milczała, gdy bywała tego świadkiem. Ile osób straciło przyszłość przez jej łaknienie? Jedna. Prześladowanie syren nikomu nie spędzało snu z powiek. Mało kto, głosząc swoje opinie czy podejmując się polowań, myślał o nich, jak o ludziach. Tym przecież były — miały skórę i kości, miały swoje życia daleko poza wodą. Czy myślał kiedyś nad tym, wbijając głębiej ostrza broni? Przebijając kości, mięso, płuca? Czy wiedział, że zabija teraz czyjąś matkę, siostrę — czyjąś ukochaną? Może znał ją wcześniej. Może podawała mu ulubionego drinka i uśmiechała się słodko, gdy wręczał jej napiwek. Może mijali się w sklepie, a on zawiesił wzrok o chwilę za długo. Może widział ją kiedyś na scenie. Ludzką. Zwykłą. Żywą. Nie próbowała zdobywać jego litości; nie słyszała nawet odrobinki współczucia w głosie, którym przedrzeźniał jej prośby. Cóż, prośbami one nie były, ale nic dziwnego, że tak to zinterpretował. Kpina aż wylewała się z jego twarzy, jakby to była zabawa. Jakby kłócili się teraz o to, jaki zespół jest najlepszy. Jakby na szali wcale nie leżało jej życie. Zaklęcie nie zadziałało. Jedynie przyśpieszyło jej i tak już przeraźliwie szybko bijące serce. Przyśpieszył, niemal w przeciągu jednego mrugnięcia znalazł się tuż przed nią. Pociągnął ją za włosy — bolesny jęk wyrwał jej się z gardła, nim zdołała go zdusić. Nie chciała dawać mu satysfakcji. Ciągnął ją za sobą, pomimo jej wierzgań i protestów; stłumionych wyraźnym bólem czaszki i jego zaciśniętą ręka. Złapała rękami jego nadgarstek, jakby miało jej to w czymkolwiek pomóc. Nie pomogło, więc wbiła paznokcie w jego skórę, licząc, że ból chociaż trochę poluzuje jego uścisk. Mogła krzyczeć o pomoc. Kto by jej pomógł? On też musiał być tego świadomy. Był albo pieprzonym psychopatą, albo kimś zupełnie nieprzyzwyczajonym do konsekwencji swoich czynów. Nie było w nim ani trochę zawahania; przemyślał to wszystko albo bardzo dobrze, albo wcale. Żaden z tych scenariuszy nie był dla niej optymistyczny. Jeśli jest faktycznie związany z przemysłem syrenim, to czemu jeszcze jej nie zabił? Nie szukał dowodów, gdyby tak było, to głupio ciągnąłby ją do morza. Może nie mógł — może nie potrafił, bez ostrych narzędzi, z którymi zazwyczaj podróżowali. Może tak jak ona, był tutaj sam. Może lubił bawić się z jedzeniem. Nie będę krzyczeć, obiecała sobie. Chwilę później dostała w twarz. Zapiekła ją skóra na torsie, jednak materiał bluzy pozostawał nietknięty. Z ust wydobył się kolejny, żałosny jęk. Chociaż tyle, że nie krzyknęła. Resztka godności, która jej została. Policzek piekł ją boleśnie; chociaż uderzył ją z otwartej ręki, to nie powstrzymywał się chyba w kwestii siły. Już kiedyś tak dostała — od ojczyma, gdy... Wierzgała nogami, trochę na oślep, trafiając go w końcu w kostkę. Albo w kolano. Sama nie była pewna. — Puść mnie — rozpacz wylewała się z jej słów, podsycona jednak czymś innym. Głębszym i melodyjnym, co próbowała przywołać chwilę wcześniej. Tym razem jej się udało; nie z taką mocą, jaką planowała ostatnio, ale udało. Czuła wyraźne drżenie magii w swoim głosie, więc odchrząknęła i mówiła dalej. — Nie chcesz tego robić. Uspokój się, porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie. Legenda rzutu: Rzut na lament: 87 Próg: 40-59 (60-79), udany Siła woli: 17 Podsumowując: dzieje się dużo |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
Pierwszą syrenę zabił mając zaledwie dwanaście lat, jeszcze jako dziecko. Jęknął piskliwie - nie zdążył przejść całej mutacji głosu - kiedy ostrze niezłapanego w locie harpuna rozcięło skórę na jego dłoni. Pamiętał, gdy patrzył w jej czekoladowe oczy wiedzące, że na ucieczkę nie było już szans. Wtedy jeszcze się wahał, choć od najmłodszych lat wpajano mu nienawiść do jej gatunku. Choć wyglądała jak człowiek, nie była nim. Szkodników należy się pozbywać. Stal wbiła się w skórę, zatrzymała na kości by po chwili ześlizgnąć się w bok, w odsłoniętą tkankę. Jeszcze raz, porządnie!, dał znak ojciec. Za drugim razem Johan pozbył się wątpliwości. Teraz może się nazywać van der Decken powiedział dumnie Egon, gdy w drodze powrotnej nachylił się nad umęczonym ciałem, zanurzył palec w otwartej ranie i namalował na policzku syna krwawą pręgę. Guiliana nigdy nie pochwalała szalonej, rodzinnej tradycji, ale w tej kwestii nie miała nic do powiedzenia. Uchronić przed nią mogła jedynie Anninkę. Lyra nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego, że napastnik owszem, był powiązany z przemysłem syrenim. Ale w dużo gorszy sposób niż by mogła sobie tego życzyć. Jej łuski były ostatnim, na czym w tej chwili mu zależało. Choć się szarpała, nie puszczał nawet, kiedy boleśnie wbiła paznokcie w jego nadgarstek. Zostanie po nich ślad. Uniósł rękę, by wymierzyć jej za to kolejny cios, ale kopnęła go w piszczel co sprawiło, że odruchowo się wycofał. Brudna kurwa, zaklął w myślach. Puść mnie. Już nie przedrzeźniał, melodyjny głos zaczął wwiercać się w jego mózg. Jak cicha piosenka, której nie można pozbyć się z myśli; sen, który nawet po przebudzeniu wydaje się jawą. Jego uścisk zelżał a adrenalina wrząca w żyłach zaczęła znikać. Potrząsnął głową, ale na nic się to zdało, mówiła dalej, a on w końcu puścił pragnąc z sekundy na sekundę, coraz bardziej i mocniej zmniejszyć dzielących ich dystans. Problemem dziewczyny było teraz jedynie to, że chciał zrobić to, co robił. Zacisnął powieki próbując się oprzeć poleceniom, z miernym skutkiem. Pochylił się, w końcu klęknął przed nią na piachu; znaleźli się na tym samym poziomie. - Chcesz rozmawiać? Ty kurewska... - nie dokończył; wyciągnął za to ku niej dłoń - tym razem nie po to, by uderzyć, a dotknąć blady policzek syreny. Dobrze widziała, jak ze sobą walczy. 83 + 8 (siła woli), lament niepowstrzymany |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Śmierć wisiała nad nią od wczesnych lat. Śmierć pachniała cygarem jej drugiego ojczyma, lepkim syropem klonowym z naleśników, które dostała od matki za milczenie i perfumami Aarona. Teraz, śmierć pachniała piżmem i letnim deszczem. Trzymała i szarpała ją za włosy, niewzruszona wbitymi paznokciami czy wyraźnym protestem z jej strony. Śmierć nikogo nie pytała o zdanie i przez ułamek sekundy Lyra była pewna, że przyszła teraz po nią. Widziała kątem oka już uniesioną na nowo rękę w jej stronę, jednak kopnięciem udało się odroczyć jej los. Z początku jej nie puścił, jedynie złagodniał. Widziała, że się opierał; wręcz wyraźnym tego sygnałem, było kręcenie głową, jakby chciał jej słowa wyrzucić ze swojej głowy. Nie mógł, wypowiedziane już zostały i osiały między nimi lekkim pyłem. Robił się spokojniejszy, wreszcie puszczając jej włosy. Ulga wydarła się z jej gardła, a ona oparła się rękami do tyłu, wciąż siedząc na zimnym piasku. Już miała uciekać, wypatrywała wzrokiem, jak najlepiej go minąć, by dotrzeć do morza i nie oglądać się za siebie. Wtedy przed nią uklęknął, wybijając ją z rytmu obmyślania planu ucieczki. Patrzyła prosto w jego oczy, niemal tak niebieskie jak ocean za nimi, dziwiąc się lekko, co on robił. Wtedy sobie przypomniała — widok wabionych do wody turystów kuszącym spojrzeniem, jednak jeszcze mocniej kuszącymi słowami. Niekiedy lament działał na nich tak, jak ogień na ćmy. Nie mogli się oprzeć, jak nie podejść bliżej. To zdecydowanie nie była jej intencja. Przełknęła ślinę. — Już nie per pani? — zapytała, w intencji kpiąco, ale przerażenie nie pozwalało na taką brawurę w głosie. Jego spokój, chodź rozkazany, napawał ją niepokojem. Jak spokojny ocean, nim uderzy sztorm. Zamknęła oczy; instynktownie, obawiając się, że być może wyrwał się już spod czaru i znów ją uderzy. Zamiast tego po prostu ją dotknął — można by się pomylić i powiedzieć, że delikatnie. Z zaskoczenia zapomniała na chwilę o ucieczce. Na zgubną, kurwa, chwilę. Otworzyła oczy, pokazując w nich szczere zaskoczenie zmieszane z miodową barwą. — Dlaczego to robisz? — spytała, sama nie wiedząc, czy pyta o dotyk, czy pyta o przemoc. Może dotyk nierozerwalnie zawsze związany był z przemocą. Może to naturalne, że zostawia po sobie zaczerwienienie na policzku, które być może następnego dnia zamieni się w siniaka. Odchrząknęła, próbując kontynuować swoją magię. Jego spokój oszukał ją, że być może ma czas, aby się czegoś dowiedzieć. Miała wrażenie, że dostała jedynie połowę scenariusza, podczas gdy on operował na dostępnie do całej sztuki. Włącznie z komentarzami reżysera. — Kim jesteś? Czuła jak magia jej gdzieś ulatuje — z końcówki języka, rozmywa się gdzieś w powietrzu i zawisa między nimi. Czy doleciała do niego? Nie była w stanie stwierdzić. Mogła się minąć; niemal o włos. Rzuciła ostatnie spojrzenie na ocean. Musiałaby go jakoś minąć. Musiałaby to zrobić szybko. Musiałaby wtedy spędzić resztę swojego życia, oglądając się przez ramię, czy nie czyha gdzieś na nią. Kim był i jak ją znalazł? Czy przypadkiem? Czy znał jej imię? Jej sekret wyślizgnął się z jej dłoni, wprost do jego zaciśniętej pięści. Jeszcze nie miał stuprocentowej pewności, jednak gdy tylko zniknie w tafli wody, to ją zdobędzie. Wtedy ona odejdzie z niczym, a on z potwierdzeniem. To będzie tylko kwestia czasu, nim znajdzie ją znowu. Legenda rzutu: Rzut na lament: 42 Próg: 40-59 (60-79), nieudany O JEDEN Siła woli: 17 Podsumowując: Halina trzym mnie, bo nie wytrzymie |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Johan van der Decken
ANATOMICZNA : 1
ILUZJI : 3
NATURY : 8
ODPYCHANIA : 12
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 189
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 13
TALENTY : 2
- Tu nie ma miejsca, dla takich jak ty. - odpowiedział, wciąż będąc pod wpływem syreniego lamentu. Już nie per pani, już zdążył zapomnieć o grzecznościowych, kłamliwych zwrotach, jakich użył na samym początku ich spotkania. Pod wpływem jej głosu zapomniał nawet skąd przyszedł i jak w ogóle się tu znalazł. Chciał zacisnąć palce na wątłej szyi i uciszyć ją raz na zawsze. I tak powinien zrobić już na początku. Zamiast tego jego kciuk pogładził delikatnie policzek aż do pełnych warg, niemalże z czułością jaką gotów był kiedyś serwować żonie, nim stracił do niej cierpliwość. Przez kilka sekund wydających się trwać wieczność zatopił się w miodowych oczach, które w końcu otworzyła. Widział w nich przerażenie, jednocześnie zupełnie nie dostrzegając go. Byle by tylko znalazła się blisko, dała się zamknąć w uścisku ramion i została w nich na zawsze. Byle by była obok; blisko, niemal skóra przy skórze, oddech przy oddechu. - Va...- tak blisko, by poznała jego nazwisko - co...? Czar prysł, jak dotknięta palcem mydlana bańka. Syrenia magia ulotniła się wraz z przerażeniem i drżącym oddechem, pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca. Zamrugał oczami gdy wszystkie zmysły wracały na swoje miejsce; myśli powoli zaczynały wracać na swoje miejsce. Melodia, której uległ zniknęła, choć wciąż czuł jej pokłosie. Robię, kurwa, co? Co właśnie robił? Trzymał dłoń na jej twarzy, kciukiem rozchylając usta. Gdyby zaczął analizować co mógłby chcieć zrobić potem, mogłoby mu się zrobić niedobrze. Do czego próbowała go zmusić? Przestań się bawić, to się robi szybko i porządnie, mawiał ojciec. Egon nigdy nie marnował czasu. W przeciwieństwie do niego Johan zawsze wolał najpierw odpłacić się za każdego zabitego człowieka; czyjegoś syna, córkę, ojca, matkę, żonę. Ile osób znikało w przeklętej Zatoce Syren? Gdyby tylko niemagiczni wiedzieli, że ta nazwa nie wzięła się z przypadku. Dopiero wtedy kończył. Krótko wymieniali pomiędzy sobą spojrzenia. Kiedy dziewczyna na moment odwróciła wzrok w stronę oceanu, Johan, choć jeszcze wciąż skołowany, wykorzystał chwilę. Krótki zamach, czołem uderzył jej nos. Jeśli nie upadła od razu, rzucił się na nią by przyszpilić do ziemi. Pierwszy cios jaki zadał, był nietrafiony, zdołała się uchylić - zaciśnięta pięść trafiła w piach obok rozsypanych na nim kruczoczarnych loków. Wściekły na to, że jej uległ nie pomyślał o tym, że najpierw powinien był tym piachem wypełnić te jej zdradliwe usta, by już więcej nie próbowała korzystać ze swoich plugawych sztuczek. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : członek zarządu Flying Dutchman
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
! TW ! wspomnienie molestowania — To jest miejsce, takich jak ja — odpowiedziała szybciej, nim zdążyła się powstrzymać, czując dziwny przypływ syreniego patriotyzmu. Jej stosunek do syren był mocno zmienny; czego innego można się spodziewać po morskim stworzeniu. Do niektórych odczuwała swego rodzaju solidarność, na inne patrzyła z pogardą. Wszystko zależało od tego, jak bardzo ulegały zwierzęcym instynktom, gdy znajdowały się w wodzie. Nie lubiła wymówek z ich ust o naturze. Jej matka potrafiła mówić o niej godzinami, tylko po to, aby sprowadzić to do jednego meritum; zabijała, bo im się należało. Lyra uważała, że mało komu się należało. Jeszcze chwilę temu mogłaby stwierdzić, że jemu mogłoby. Zdołał jednak sprawnie oszukać ją niespodziewaną delikatnością i czułością — złudną w swej łagodności. Nie kazała mu tego zrobić; nawet jeśli czuł potrzebę zbliżenia się, nie powinien robić nic wbrew sobie. Kciukiem odchylał jej usta, jakby chciał ją... — Przestań — powiedziała cicho, próbując wzmocnić lament, dołożyć więcej magii, aby na pewno jej posłuchał. Aby posłuchał jej tak, jak sobie tego życzyła. Magia jednak ponownie minęła się gdzieś z nią. Poczuła ją w opuszkach palców, jak dreszczem płynie jej kręgosłupem, jednak nim dotarła do ust, jego palec jakby ją stamtąd przepędził. Pierwsza sylaba. Tylko tyle dostała, nim wyślizgnął się z jej wpływu. Być może ją rozproszył, może zbyt skupiła się na jego dłoniach, wpatrzonych w nią z zainteresowaniem oczach i pozwoliła przez to magi rozsypać się na pasku. Zawahanie miało kosztować ją dużo, rozproszenie jeszcze więcej. Powinna myśleć o nim, tak jak on o niej — jak o czymś dalekim od ludzkiego, ale nie potrafiła. Pomimo wszystkiego, co życie podarowało jej na barki, nie potrafiłaby go zabić. Nie jego, nie nikogo innego. Może tylko... Cień sylwetki malował się wyraźnie w jej wspomnieniach. Cień, którego obawiała się, gdy widziała go na korytarzu. Z czasem nauczyła się rozpoznawać odgłos jego kroków. Z czasem nauczyła się ignorować ciężar jego ciała. Z czasem nauczyła się wymownie milczeć na ten temat. Nigdy jednak nie udało jej się nauczyć samą siebie, by o tym zapomnieć. By nie przeżywać tego na nowo, za każdym razem, gdy zajdzie słońce, a ona będzie próbowała zasnąć. Ból wyrwał ją ze wspomnień, niemal jak akt łaski, chociaż z pewnością nieintencjonalny. Uderzenie w nos było szybkie i skutecznie — czerwona ciecz spływa jej z nosa. Stróżka, jakby wyznaczona wcześniej jego palcem, spłynęła jej do ust, zostawiając za sobą metaliczny posmak. Być może krzyknęła, przynajmniej wydawało jej się, że krzyk był jej własny. Być może dopiero wtedy, gdy rzucił się na nią, przygniatając ją swoim ciężarem do ziemi. Głową uderzyła w piasek, stękając boleśnie. W ostatnim momencie zobaczyła kierującą się w jej stronę pięść, uchylając się samym ślepym trafem szczęścia. Próbowała się wyrwać; rękami próbując zepchnąć go z siebie. W rękach jednak nie miała tyle siły, co w nogach. Wykorzystała więc to, dopełniając własnej myśli sprzed — minut? Godziny? Sama nie wiedziała już, ile to trwało. Kolanem uderzyła go w krocze z taką siłą, na jaką tylko było ją w tym momencie stać. — Pierdol się — powiedziała z całym, zasłużonym gniewem, jaki w niej się zebrał. Jeśli jakoś go to zabolało, to wykorzystała moment, aby go z siebie zrzucić. Jeśli jej się udało, to nie marnowała tym razem czasu, próbując wygrzebać się z piasku i biec przed siebie. Jeśli jednak nie miała tyle szczęścia, to niech Lilith ma ją w opiece. Legenda rzutu: Rzut na lament: 60 Próg: 60-79 (80-99), nieudany Siła woli: 17 |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów